Strona w budowie.

Rozpacz młodej panny

Konok

Seminos, osada położona kilka godzin drogi od Carachtar. To właśnie stamtąd zleceniodawca woła o pomoc. Młoda kobieta zamieszkująca obrzeża poszukuje męża, nie jest to jednak ogłoszenie matrymonialne. Według zeznań Elizabeth mężczyzna wyruszył kilka dni temu do lasu, jak zwykle zgodnie z tygodniową rutyną. Celem były owoce leśne oraz grzyby, wrócił jednak z niczym… a raczej nie wrócił wcale. Jako do tej pory zależna od męża, kobieta o lisich uszach boi się skazania na samotność, toteż wzywa grupę Herosów, którzy pomogliby jej w odszukaniu ukochanego.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Chatka w Seminos

Seminos, osada położona na kilka godzin drogi piechotą od najbezpieczniejszego miejsca na wyspie. Konieczna przeprawa przez zakazany las skutkuje tym, że mało osób podejmuje się podróży, może poza wykwalifikowanymi łowcami, zwiadowcami, czy ochroniarzami. Wyjątkiem była Elizabeth, która w akcie desperacji ruszyła zupełnie sama, bez jakiegokolwiek wsparcia, do Carachtar, by tam zamieścić zlecenie. Liczyła na to, że pomogą jej Ci słynni Herosi, którzy w końcu od tego są. Wieść o zadaniu szybko rozniosła się pocztą pantoflową, dodatkowo sami mieszkańcy Seminos próbowali wspomóc osamotnioną, rozgłaszając wieść i szukając zaginionego. Pytanie, w jaki sposób dowiedzieli się sami śmiałkowie, którzy zachęceni dość prostą formą zarobku, a może i nawet swoim własnym altruizmem, przybyli na zbiórkę do domu nieszczęśliwej małżonki? Niezależnie jednak od motywów, przybyli Herosi mogli wejść przez otwarte na oścież drzwi frontowe, a nawet dostać się do salonu, w którym czekał stolik z przygotowanymi czterema miejscami. Zastawa wyglądała na dość kosztowną, gdyż była porcelanowa, a z dzbanka wydobywał się aromat owocowej herbaty. Właścicielki jednak nie było widać.

Dalia razem z Orfundem wybrali się razem do tablicy ogłoszeń. Kobieta nieprzyzwyczajona do ciszy starała się przez drogę prowadzić przyjazną rozmowę o wszystkim i o niczym zarazem. Mówiła o kształtach chmur, o przyrodzie i o ludziach. W międzyczasie wrzuciła do tego kilka anegdotek, na temat swoich przygód w tym świecie, próbując zachować pozytywną atmosferę. Gdy w końcu dotarli na miejsce, było kilka ulotek na temat jednej sprawy. Dalia stanęła na palcach, aby do nich dostać, gdy się nie udało podskoczyła odrywając kawałek papieru. Przyjrzała mu się, odczytując treść.
-Wygląda na poszukiwania zaginionego męża. Biedna kobieta, na pewno musi być jej trudno. - brunetka westchnęła i podała ulotkę Orfundowi. - Co sądzisz? Pomożemy? Nagroda może i nie jest wysoka, ale trudno mi zostawić tę biedną kobietę w potrzebie. Słyszałam o jej problemie, jak wczoraj spotkałam się z kobietami z okolicy. - kobieta nerwowo zaczęła bawić się swoimi nadmiernie długimi włosami, czekając na odpowiedź mężczyzny. Spuściła wzrok i zaczęła robić mały dołek w piasku za pomocą czubka swojego buta. Gdy odpowiedź, którą otrzymała okazała się twierdząca, dziewczyna uśmiechnęła się promiennie do towarzysza. - To na co czekamy? Chodźmy! - kobieta wzięła mężczyznę za rękę i pociągnęła za sobą w stronę miejsca, gdzie przebywa ta kobiecina. Szybko puściła dłoń nowego towarzysza, dała się ponieść ekscytacji, ale szybko uświadomiła sobie, że zachowuje się niestosownie. Posłała Orfundowi przepraszające spojrzenie, jednak nie zepsuło jej to wcale dobrego nastroju. Myślała od jakiegoś czasu nad rozwikłaniem tego problemu, ale wiedziała, że może ryzykować zniknięciem w nieznanym miejscu. Orfund zaś wydawał się osobą, która poradziłaby sobie w głuszy i mogłaby ich oboje wyprowadzić, jakby było trzeba.
W końcu dotarli do domku, Dalia poprawiła się przed wejściem. Drzwi frontowe były otwarte, aczkolwiek brunetka nie chciała być niekurtuazyjna. Zanim dała znać o swojej obecności, spojrzała przez ramię gdzie ujrzała jeszcze dwie nietypowe figury. Zapewnie też przybyli tutaj pomóc, pomachała do nich z uśmiechem wskazując, aby dołączyli się do nich. Po tym kobieta wzięła głęboki oddech i zapukała w drzwi.
-Dzień dobry, my w sprawie zlecenia. Przepraszamy za najście! - po tych słowach Dalia poczekała chwilę na odpowiedź. Nie słysząc jej spojrzała na Orfunda i skinęła do niego głową, dając znać że wejdzie pierwsza, ale aby trzymali się razem. Fiołkowe obcasy kobiety przekroczyły próg, wchodziła powolnym, acz swobodnym krokiem obserwując wnętrze chatki. Tak też doszła do salonu, gdzie zobaczyła przygotowane miejsca. Nie chciała jednak jeszcze siadać, gdy właścicielki nie widać w okolicy.
-Dzień dobry! Jest ktoś w domu?! - krzyknęła brunetka, starając się mówić donośnie ale nie do stopnia aż bolą uszy. - Pani Elizabeth?! - kobieta dotknęła lekko opuszkami palców dzbanka, aby zobaczyć jak dawno temu była robiona herbata. Rozejrzała się ponownie, patrząc gdzie mogła zniknąć pani domu.

Podróż z Dalią do tablicy ogłoszeń minęła szybko, głównie ze względu na to, że dziewczyna ciągle o czymś gadała. Na ogół nie przepadam, za nadmiarem rozmów, ale ona była w tym na tyle szczera, że chętnie prowadziłem z nią pogaduszki o wszystkim i o niczym. Żadnych kombinacji, tylko prosta, niezobowiązująca rozmowa. Kiedy dotarliśmy i Dalia podała mi kartkę ze zleceniem, byłem pewny, że musimy pomóc. Od tego są bohaterowie i od czegoś trzeba zacząć.
-Oczywiście, że pomożemy, w końcu po to tu jesteśmy. Skoro w tym świecie mam robić za bohatera, to będę przyjmował wszelkie zlecenia, niezależnie od ich skali.-Odpowiedziałem, kobiecie. Gdy uśmiechnięta, poprosiła o pośpiech, tylko skinąłem głową i dałem poprowadzić się za rękę. Sam gest nie był niczym problematycznym, tylko… Dalia jest cholernie niska, jak mnie tak ciągnęła, to aż poczułem ból w kręgosłupie. Kiedy dotarliśmy, widziałem, że jest jej głupio, ale kiedy posłała mi przepraszające spojrzenie, machnąłem tylko lekceważąco ręką…po czym jak tylko się odwróciła, zacząłem rozmasowywać kręgosłup, lekko sycząc z bólu. Widząc, że kobieta aż pali się do działania, pozwoliłem jej po prostu robić swoje, kiedy spotkamy zleceniodawcę, wtedy nadejdzie czas ewentualnych pytań. Dalia zwróciła moją uwagę, na nowo przybyłych. Prawdopodobnie byli to inni bohaterowie, którzy chcieli zająć się zleceniem. Skinąłem do nich głową i wszedłem za Dalią do domu. Słysząc, że kobieta już oznajmiła naszą obecność dość doniosłym krzykiem, zacząłem się rozglądać po budynku. Położyłem dłoń na rękojeści miecza, przygotowując się na rozwój wydarzeń. Skoro Pani domu przygotowała się na naszą wizytę, a teraz nigdzie jej nie było, oznaczało to potencjalne kłopoty. Wyczuliłem swoje zmysły na wszelkie dziwne odgłosy i zapachy. W przypadku, gdybym zobaczył naszą gospodynię, byłem gotowy natychmiast przejść do zrelaksowanej postawy.

Ogłoszenie o zaginięciu męża Pani Elizabeth odkryła przypadkiem, podczas spaceru ulicami Carachtar. Po wczytaniu się w jego treść, dobre serce nie pozwoliło jej na przejście obok obojętnie. Tym bardziej że Seminos było miejscem, w którym to się obudziła i spędziła z tamtejszą ludnością trochę czasu. Pomagała w prozaicznych czynnościach za drobne opłaty w postaci jedzenia, a najcenniejszym co dostała, był łuk, podarowany jej po tym, jak oznajmiła, iż chce ruszyć w podróż.
Te wszystkie ciepłe wspomnienia składały się na jedno — nie mogła zostawić wołania biednej kobiety bez odzewu. Dlatego też jeszcze tego samego dnia wyruszyła w podróż, podczas której nie obyło się bez narzekania wilka, zbierania owoców i unikania niepotrzebnych nikomu problemów. Chciała dotrzeć do kobiety w jednym kawałku, a wręcz musiała to zrobić, aby skutecznie jej pomóc.
Gdy w końcu znalazła się na miejscu, zauważyła tam jeszcze dwie inne osoby, z którymi przywitała się skinieniem głowy oraz podniesieniem prawej dłoni. Jej chowaniec za to przewrócił jedynie oczami.
— Myślałem, że samo szukanie męża jakiejś kobiety to słaby żart, a tu proszę. Robimy to z clownami — rzekło zwierzę, a jego właścicielka jedynie wzruszyła ramionami. Nie zwykła oceniać ludzi tak szybko, jak robił to on. Książki nie ocenia się przecież po okładce, czemu miałaby więc oceniać kogoś po tym, jak wygląda?
Jej rozmyślania szybko zostały jednak przerwane przez kobiecy głos, który dotarł do jej uszu, gdy tylko wkroczyła do domku. Zgodnie z tym, co mogła usłyszeć, wyglądało na to, iż osoby odpowiedzialnej za wystawienie ogłoszenia nie było nigdzie w pomieszczeniu. Amiel rozejrzała się więc dookoła, przystając przy jednej ze ścian. Szukała wskazówek na temat tego, gdzie Elizabeth mogła pójść. Zakładała, że po prostu schowała się w innym pomieszczeniu, przygotowując się na przybycie herosów, chociaż jedno wywoływało w niej mały niepokój. Weszli przecież przez otwarte na oścież drzwi, dlaczego więc nikt nie pilnował chatki?

Żeby pić, jak się okazuje, trzeba mieć pieniądze a te z jakiegoś powodu nie chciały się magicznie pojawiać w kieszeniach Natasha, co uważał za całkowicie bezsensowne biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się tutaj znalazł. Przypomnę - magicznie się pojawił. Podejrzane prawda?
Zamiast jednak snuć teorie spiskowe, Natash słusznie postanowił podjąć się jednego ze zleceń, które zostało zawieszone na tablicy w mieście - był to bezsprzecznie pewien sposób na zarobek. Zerwał je więc czem prędzej i schował do kieszeni, żeby czasem po drodze nie zapomnieć dokąd to właściwie miał iść, te nazwy miast wszystkie były dla niego podobne, a przecież nie zerwałby zlecenia w akcie wandalizmu. Idąc do miejsca spotkania, zerknął jeszcze raz na zmięty papier. 5 simirów? Co on sobie za to kupi? Gumę kulkę? Rogacz westchnął cicho pod nosem. Na dobrą sprawę nie był nawet pewien czym była ta cała “guma kulka”, czyżby przebłysk z poprzedniego życia? Coś jednak mówiło mu, że była to tania rzecz.
Gdy dotarł na miejsce grzecznie zapukał w otwarte drzwi chatki i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź wszedł do środka.
— Dzień dobry, ja w sprawie zaginionego… O, dzień dobry — Przerwał, zauważając trójkę herosów, którzy to teraz jak jeden mąż przenieśli swój wzrok na niego, być może nie spodziewając się tak nagłego pojawienia się osobnika w środku. Natash odniósł wrażenie jakby był nieco spóźniony. Przeleciał szybko wzrokiem po wszystkich osobach w pomieszczeniu. — Aha! — Pomyślał, zatrzymując swoje spojrzenie na Dalii i zbliżając się do niej
— Pani jest pewnie żoną, prawda? — Spytał z zauważalną dumą w głosie. Pierwsza zagadka rozwiązana, reszta pójdzie jak z płatka!

Zebrani w jedno miejsce herosi mogli poczuć się lekko nieswojo, przez całun tajemnicy, jaki spowijał nieobecność właścicielki. Donośne wołania Dalii na niewiele się zdały, a ostrożna postawa Orfunda, chociaż słuszna w tego typu sytuacji, mogła się zmarnować w okresie czekania na wszystkich uczestników. O ile dogryzka duchowego wilka jednej z zainteresowanych nie wywołała w mieszkaniu bójki, dopiero po nadejściu Natasha dało się w końcu zobaczyć zleceniodawcę. Gdy heros przekroczył próg, co więcej, zbliżył się do Pani Przeznaczenia, cała czwórka usłyszeć mogła skrzypienie zawiasów. Drzwi wcześniej zupełnie niepełniące swojej funkcji, które warto zaznaczyć, że otwierały się do wewnątrz, teraz w końcu odcięły wnętrze chatki od reszty świata. Odpowiedzialna za to kobieta, Elizabeth, stała przed nimi, jakby to przez ostatnie parę minut zupełnie nie ruszała się z miejsca. Czyżby chowała się za skrzydłem drzwiowym, przez to unikając wzroku rozglądających się zleceniobiorców? Nie wiadomo jak, lecz wcześniej nie została wykryta. Teraz jednak spokojnym tonem w pierwszej kolejności zaprzeczyła ostatniemu przybyszowi.~ Obawiam się, że pana domysły zeszły na zły tor. Proszę, rozsiądźcie się i napijcie herbaty. Niestety ten skromny poczęstunek to jedyne, co mogę zaoferować na obecną chwilę poza moimi oszczędnościami.Elizabeth odnosząc się do opłaty za zlecenie, przeszła na chwilę spokojnym krokiem do swego rodzaju kuchni, skąd przyniosła na tacy kanapki, które jakby podzielić na równo, przypadłyby po dwie na osobę, nie licząc gospodyni.~ Poczęstujcie się, to przysmak mojego ukochanego. Chociaż nie chciałabym was poganiać, powinnam raczej przejść do wyjaśnień. Mój mąż, Frederic, jest leśniczym. Przed pięcioma dniami wyruszył jak zwykle do lasu nieopodal, by nazbierać jagód oraz grzybów. Jak się możecie domyślić... ~ w tym momencie kobieta wzięła chusteczkę, którą otarła zbierające się w oczach łzy ~ Proszę, pomóżcie mi go znaleźć...

Chatka nie była nadzwyczajna, herbata była jeszcze gorąca, a po właścicielce ani śladu nie było. Osoby, a raczej coś na rodzaj wilka z dziewczyną przypominającą owieczkę, weszli za Orfundem, co by się zgadzało z poprzednim założeniem kobiety, że byli herosami bądź też herosem, którzy wzięli udział w tym zadaniu. Dalia nie chciała roztrząsać tematu, kto między owcą a wilkiem był herosem i czy może nawet oboje.
Z lekka zniecierpliwiona kobieta zaczęła lekko tupać prawą nóżką w tylko sobie znany rytm. Wtedy to właśnie dołączył się kolejny rogaty nieznajomy. Dalia od razu skierowała swój wzrok na mężczyznę, jak tylko przestąpił próg budynku, po czym zerknęła na pozostałych towarzyszy. Czy tylko ona nie miała żadnych cech szczególnych? Na to wychodziła, bo przy nich wszystkich wypadała dosyć przeciętnie. Dlatego też nie zdziwiła się nadmiernie, gdy to nowo przybyły logicznie dosyć wywnioskował, że to ona jest Panią Elizabeth. Dalia się szeroko uśmiechnęła, było blisko jej do śmiechu, aczkolwiek powstrzymała wybuch. Rozbawiona pokręciła głową i już miała odpowiedzieć, gdy trzask drzwi ją wystraszył. Brunetka podskoczyła, chowając się za najbliższym dużym obiektem w okolicy, którym okazał się Orfund. Zza jego pleców zerknęła w stronę wejścia, gdzie ujrzała wyglądającą na tutejszą kobietę.
Po plecach bohaterki przeszły ciarki, nie potrafiła sobie poukładać jakim cudem żadne z nich nie zauważyło tej damy. Zastanawiała się, jak mogła się schować w okolicy drzwi, dodatkowo dopiero wtedy Dalia zauważyła, że te są zamykane jedynie od środka. Czy to był jakiś żart ze strony zleceniodawczyni? Jak jednak wytłumaczyć nagłe pojawienie się kobiety z eteru. Dali uznała, że będzie odrobinę ostrożniejsza w tej sytuacji. Dalej zaś kątem oka rozglądała się w okolicach drzwi za odkryciem odpowiedzi na zagadkę nagłej teleportacji, gdy kobieta zaczęła mówić.
Z grzeczności Dalia uśmiechnęła się ciepło i skorzystała z propozycji pani domu. Kobieta ostrożnie usiadła przy stoliku i przyjrzała się uważniej kobiecie, starając się wyłapać coś niepasującego do widzianego przed nimi wizażu.
- Dziękuję serdecznie, to bardzo miłe, że chcę pani nas ugościć, mimo że jest Pani w ciężkiej sytuacji. – powiedziała brunetka z ciepłym uśmiechem w stronę kobiety. Dalia skinęła lekko w podziękowaniu głową na kanapki. Gdy zleceniodawczyni zaczęła się rozklejać, kobieta wstała i wyciągnęła dłoń, aby pogładzić płaczącą po wolnej dłoni.
- Proszę się nie nadwyrężać. Na spokojnie wypić herbaty i zacząć powoli, od początku. Proszę opisać dzień, w którym zniknął mąż ze szczegółami. Czy coś Panią zaniepokoiło, czy może coś słyszała o niebezpieczeństwie w okolicy? Czy mąż zachowywał się inaczej? I oczywiście czy Pani pamięta, w którym kierunku konkretnie szedł tego dnia oraz jaka była wtedy pogoda. Najmniejszy nawet szczegół, może czasami wiele pomóc. – Dali uśmiechnęła się współczująco do kobiety. Mówiła spokojnym, cichym, acz ciepłym tonem starając się dodać otuchy Elizabeth.

Pozostali herosi byli… no cóż, z braku słów można powiedzieć, że byli unikatowi. Byłem ciekaw, jak będzie nam się współpracowało. Jednocześnie, całe to pojawienie się gospodyni znikąd spowodowało u mnie zaskoczenie. Miałem złe przeczucia co do niej. Nie podobało mi się, że udało jej się ukryć przed całą naszą czwórką. Dalia, kiedy kobieta pojawiła się znikąd, ukryła się za mną, co potwierdziło moje podejrzenia, że szukała kogoś, kto będzie stał między nią a zagrożeniem, nie przeszkadzało mi to bo przecież i tak właśnie taką rolę planowałem pełnić. Śledząc rozwój wydarzeń, kiedy Dalia wyszła zza mnie i poszła rozmawiać z Elizabeth, oparłem się o ścianę i zacząłem w ciszy przysłuchiwać się rozmowie. Nie mogłem oddalić od siebie uczucia, że ta kobieta nie jest, tym kim się wydaje, więc wolałem zachować ostrożność. Byłem gotowy w każdej chwili skoczyć między rozmawiające, gdyby coś poszło nie tak. Przyjrzałem się dokładnie gospodyni w trakcie rozmowy. Byłem ciekaw czy jej rozpacz jest prawdziwa i czy łzy nie okażą się krokodylimi. Zainteresowałem się też, tym co powiedziała o mężu. Skoro był leśniczym, nie było mowy o tym, że w tym lesie się zgubił. Albo coś mu się tam stało, albo też do tego lasu nigdy nie dotarł. Rozejrzałem się po izbie, po raz kolejny szukając wszelkich możliwych nieprawidłowości i udziwnień. Czy kobieta ukrywała coś więcej w tym domu, niż wydawało się na pierwszy rzut oka?

Nie minęło dużo, nim kolejna, już czwarta, osoba przekroczyła próg domku. Nieszczęśnik niestety nie słyszał nawoływań długowłosej dziewczyny, myląc ją ze zleceniodawczynią. Cała ta sytuacja wydała się Amviel tak komiczna, że ta zasłoniła dłonią usta wygięte w szerokim uśmiechu. Roześmiane oczy jednak bez trudu zdradzały jej emocje, o czym wyraźnie zapomniała. Wilk zaś przyglądał się tej sytuacji z boku, ze znudzenia przewracając oczami.Niedługo po tym drzwi chatki zamknęły się, a Pani Elizabeth ukazała się zebranemu w pokoiku towarzystwu. Owieczka rozejrzała się po pomieszczeniu jeszcze raz, próbując przywołać w pamięci obraz drzwi i tego, jak daleko od ściany znajdowało się skrzydło jeszcze nie tak dawno. W końcu dziwnym był fakt, że nikt wcześniej gospodyni nie zauważył.
Mimo wszystko, podążając śladami swojej przyszłej koleżanki z drużyny, powoli podeszła do stolika i zajęła przy nim miejsce. Nie wyciągała jednak dłoni po poczęstunek. Czekała, aż zrobi to ktoś inny, nie chcąc narazić się na niemiłe skutki. Zachowanie zrozpaczonej damy było… dziwne. W tym momencie ciężko było ocenić jej zamiary.
— Nie musiała nas Pani gościć, dlatego proszę nawet nie przepraszać za skromność — po wypowiedzeniu ów zdania znów zamilkła, dając prowadzić konwersację bardziej doświadczonym w tym osobom. Cóż, w tym wypadku osobie. Sama czekała na odpowiedź ze strony Elizabeth, bez poznania szczegółów nie będą przecież w stanie odnaleźć jej męża. Najlepiej, gdyby kobieta podała im też miejsca lasu, w których najczęściej bywał. Natłok pytań może jednak ją przytłoczyć, dlatego to jedno może jeszcze poczekać. Przynajmniej, aż nie odpowie na wcześniejsze.

Elizabeth, po próbie uspokojenia przez Dalię, uśmiechnęła się do niej niemrawo. Mimo że oczy dalej wykazywały żal i zmęczenie, widać było w mimice kobiety wdzięczność. Z podobnym wyrazem twarzy skierowała się ku herosce z wilkiem. Wydawało jej się, że pozostała dwójka, bacznie obserwując sytuację, nie wykazała się taką wrażliwością jak dziewczyny. Za namową najbardziej zwyczajnej z wyglądu panienki, trzęsącymi rękoma nalała sobie do filiżanki herbaty.~ Dziękuję za wasze słowa, ale teraz powinnam przejść do rzeczy. Kiedy zniknął mój mąż, nie działo się nic dziwnego. Jak zwykle przechodził przez najbliższe wyjście z wioski, przynajmniej nigdy nie chwalił się inną trasą, więc tak przypuszczam. Nie... nie wydaje mi się, żeby był jakiś inny, jak zwykle zjadł śniadanie przed wyjściem... Przepraszam, nie zauważyłam nic dziwnego. Było raczej słonecznie, boję się tylko, że...W tym momencie na chwilę się zatrzymała z wyjaśnieniami. Rozejrzała się po wszystkich uczestnikach, po czym lekko nastroszyła uszy, jakby wyczuła zagrożenie. Rzuciła jeszcze okiem na ściany ich otaczające, po czym napiła się, niemal nie rozlewając zawartości filiżanki, by się uspokoić.~ Niedawno zaginęła również sąsiadka z niedaleka. Nie wiem, co się z nią stało, niedawno się tu wprowadziła, więc... nie znałam jej za dobrze. Nie chcę nawet wiedzieć, co jeśli jego spotka to samo?Ponownie przestała mówić, by przejść się niespokojnie do kuchni i wrócić z wiklinowym koszem, do którego pospiesznie zapakowała przygotowane wcześniej przysmaki, po czym podała je Dalii, która to wykazała się wobec niej największym do tej pory współczuciem.~ Mogę na was liczyć? Im dłużej go nie ma, tym bardziej... Proszę, przy najbliższym wejściu powinni teraz stać i pilnować... koledzy Frederica. Oni was pokierują tam, gdzie mógł się udać. Ja... niestety nie znam na tyle lasu.

W swojej głowie Dalia westchnęła z ulgą. Elizabeth wydawała się pogrążoną zmartwieniem mężatką, co zgadzało się z informacjami, jakie posiadała. Wysłuchała spokojnie słów kobiety, patrząc na nią ze współczuciem. Z grzeczności, wzięła mały łyk herbaty, chociaż żołądek robił fikołki. Nie mogła z siebie wypędzić poczucia zaniepokojenia.
Nagle czarnowłosa zatrzymała swój tok wypowiedzi, co przyciągnęło uwagę Dalii. Ta podążyła za wzrokiem kobiety. Starała się dostrzec, co mogło właśnie teraz, tą młodą wystraszoną kobiecinę zaniepokoić. Dalia lekko pogłaskała kobietę po dłoni i ją ścisnęła, próbując dać otuchy, gdy ta odstawiła filiżankę. Dalia z zainteresowaniem słuchała o zaginięciu sąsiadki. To był interesujący kawałek informacji. Spojrzała po reszcie herosów czy też byli tym równie zainteresowani co ona sama.
Gdy Elizabeth wstała, Dalia rozejrzała się dokładniej po ścianach, a także widokiem za oknem. Wolała na wszelki wypadek nie pominąć niczego. Brunetka otrzepała się lekko i wstała, aby pomóc młodej damie z koszykiem.
Dziękujemy serdecznie. Mogę przyrzec, że zrobię co w mojej mocy, aby znaleźć Pani męża. Proszę czekać na wieści i uważać na siebie. – Dalia uśmiechnęła się promiennie w stronę kruczowłosej, starając się poprawić trochę nastrój. – Czy mogę jeszcze zadać dwa małe pytanka? Gdzie dokładnie mieszkała ta sąsiadka? A także jak poznamy kolegów męża? Na pewno przychodzili w odwiedzinach do męża, więc chyba panienka ich chociaż raz widziała. – Dalia wolała się upewnić, że spotkają się z odpowiednimi ludźmi. Nie chciała przypadkiem, aby wyszli na amatorów, którym bądź co byli. Dodatkowo może jak odwiedzą chatkę zaginionej kobiety, to może tam coś odkryją.

Czekałem na rozwój sytuacji bez słowa. Ta kobieta dalej była dla mnie podejrzana, ale stojąc w miejscu nic się nie dowiemy. W końcu kobieta powiedziała nam coś przydatnego w śledztwie. Coś, co mogliśmy wykorzystać by dotrzeć do sedna tej sprawy. Kiedy gospodyni powiedziała o zaginionej sąsiadce, uznałem, że jest to informacja godna zapamiętania. Jednocześnie skupiłem się na wzmiance o oczekujących kolegach. Zdziwił mnie fakt, iż mieliby wiedzieć, gdzie konkretnie poszedł zaginiony mężczyzna. Z jednej strony rozumiałem, iż tutejsi leśnicy i myśliwi mieli swoje ulubione miejsca do zbieractwa i polowań. Ale konkretna trasa? Nie ma szans, aby mógł przynosić ciągłe zapasy pożywienia, musiał ciągle zmieniać miejscówki. Cała ta sprawa nie trzymała się za kupy. Miałem w sumie dwa pytania do Elizabeth i postanowiłem je zadać. Kiedy Dalia zadała swoje pytania, wtrąciłem:
-Przepraszam, że się wtrącam, ale sam też mam jeszcze kilka pytań. Czy Pani mąż widywał się z zaginioną sąsiadką? Może znali się i sam poszedł jej poszukać, a Pani nie powiedział nic aby nie dokładać zmartwień?- zapytałem, po czym przyjrzałem się twarzy kobiety, starając się odszyfrować jej reakcję.-Proszę mi także powiedzieć, czy Pani mąż był w miasteczku lubiany? Może miał z kimś jakąś zwadę albo za kimś nie przepadał?Cierpliwie czekałem na odpowiedź, w takich wioskach, ukrywana nienawiść między sąsiadami to norma. Czasami, ktoś tylko czeka aby znienawidzony, wyruszył w odludne miejsce, a potem sam wypada z siekierą na nieszczęśnika. Wydawało mi się, także że zaginiona sąsiadka będzie ważnym elementem śledztwa, ale chciałem dowiedzieć się więcej.

Zmarszczyła brwi, gdy Elizabeth przerwała swoją wypowiedź i nastroszyła uszy. Czyżby usłyszała coś, czego oni nie byli w stanie? Amviel przesunęła wzrok na wilka, aby upewnić się, czy może on przypadkiem niczego nie usłyszał, jednak szybko ponownie skupiła uwagę na gospodyni domu. Pewnie nic się nie działo, a spanikowana kobieta boi się już najmniejszych stukotów. Nie zamierzała jednak głośno tego komentować, a jedynie wysłuchała w spokoju reszty wypowiedzi uszatej damy. Następnie słów jej przyszłej towarzyszki i jednego z towarzyszy. Przewróciła nawet oczami, gdyż dotarło do niej, iż czekanie na koniec lawiny pytań jest bezcelowe i lepiej, jeśli dorzuci swoje do tej wielkiej kupy.— Czy mąż wspominał kiedyś może jaką trasą najczęściej chodził? Rozumiem, że Pani sama nie zna na tyle lasu, jednak może powiedział kiedyś o jakimś konkretnym miejscu w kniei, w które regularnie się zapuszczał? Takie, w którym było najwięcej owoców lub grzybów, skoro to głównie po te rzeczy tam chodził — wypaliła zaraz po jegomościu obdarzonym rogami. Albo przynajmniej czymś, co tak wyglądało. Być może takie wtrącenie się w środek czegoś, co zaczynało przypominać konwersację, bez żadnego większego przeproszenia było co najmniej nietaktowne, jednak Owca nie mogła pozwolić sobie na nie zadanie tego pytania. Uważała je za jedno z ważniejszych w całym tym dochodzeniu. W końcu mieli odnaleźć zaginionego, wypadałoby więc znać jego zwyczajowe ścieżki.

Przez dłuższą chwilę jedynie stał obok słuchając, co ma im do powiedzenia zleceniodawczyni, która to jak się okazało cały czas znajdowała się w środku chatki. Początkowo miał nieco zmarszczone brwi i czuł pewną nieufność w stosunku do niej, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że pojawiając się nagle za jego plecami poczuł jak przeszedł go dreszcz. Słuchając z zaskakującą jak na niego uwagą zerkał po kolei na twarze osób, które zadawały pytania, by zaraz z niecierpliwością zacząć krążyć powoli po pomieszczeniu. Wziął do ręki jedno ze wspólnych zdjęć małżeństwa, które stało na półce. Miał zamiar pożyczyć je na tę wyprawę.
— I co ważne, jak był ubrany? — Dodał na koniec do puli pytań, które zasypały Elizabeth. To mogło również okazać się ważną informacją. Pytanie losowych napotkanych ludzi, czy są mężem kobiety, mogłoby być uciążliwe. Równie nieprzyjemne mogłoby się okazać przyniesienie do domu losowego trupa znalezionego w lesie.
Natash praktycznie był już gotowy do wyjścia, stanął już nawet najbliżej ze wszystkich do otwartych drzwi. Czekał jedynie na odpowiedzi Pani Elizabeth i powoli w głowie przygotowywał jakieś pokrzepiające pożegnanie, żeby nie wyjść na całkowitego buraka.

Elizabeth mogła wydawać się spanikowana, można uznać nawet, że paranoiczna. Zniknięcie męża widocznie wpłynęło na jej stan. Zanim jednak spróbowała wyprowadzić już czwórkę zleceniobiorców, by szybciej zajęli się zadaniem, pojawiły się kolejne pytania.
~ N-nie, skąd. Nie widywał się z nią, przynajmniej nigdy się nie chwalił. ~ odparła w miarę pewna siebie ~ Tak w zasadzie, mieszka na drugim końcu wioski.
Tym tekstem zaznaczyła poniekąd, że słowo sąsiadka wiązało się jedynie z faktem, iż mieszkają, tudzież mieszkali, wspólnie w Seminos. Drugie pytanie smoczego mężczyzny lekko rozgniewało kobietę, która już w tamtym momencie była wystarczająco zestresowana.
~ Proszę się nie zgrywać w ten sposób. Frederic należy do naszych najlepszych leśniczych, zawsze stara się być hojny i dzielić tym, co znajdzie w lesie, jak nam zostanie. To niedorzeczne, by miał jakichś wrogów.
Na samym końcu, pytanie Dalii i później Natash’a nieco uspokoiła zbulwersowaną panią domu. Odparła więc poniekąd zbiorczo.
~ Jak mówiłam, będą stać przy najbliższym wyjściu do lasu. Mieli… mają skórzane, tak, skórzane tuniki tak, jak mój mąż, ubrani na czarno i… zielono. Większość leśniczych się tak ubiera… chyba, przynajmniej tamta dwójka… i Frederic. Oni będą wiedzieć więcej o tym, gdzie dalej mógł się udać. Przepraszam, jeśli to nie tego oczekiwaliście.
Odparła młoda kobieta, licząc po części na to, że to już wszystkie pytania, gdyż obawiała się, jak bardzo może nie być w stanie odpowiedzieć.

Każdy z zebranych dołożył pytanie od siebie, uzupełniając w ten sposób mentalną listę potrzebnych informacji dotyczących tej sprawy. Dalia lekko kątem oka zerkała na towarzyszy. Orfunda pytanie było dosyć obcesowe, ale ważne dla sprawy. Całe szczęście brunetka nie musiała sama go zadawać. Reakcja kobiety jednak wiele na ten temat powiedziała, mężczyzna więc albo nie miał wrogów, albo sama Elizabeth nic o tym nie słyszała. W końcu jej mąż mógł być świadkiem czegoś, co mogło nawet na nią samą sprowadzić niebezpieczeństwo. Różne rzeczy dzieją się w lasach.
Kobieta wsłuchiwała się uważnie w opis kolegów panienki, kiwając lekko głową. Na pewno dzięki tej serii pytań zdobyli kilka ważnych informacji. Po pierwsze mężczyzna ma na imię Frederic, po drugie ma strój charakterystyczny do wykonywanego zawodu, po trzecie pełnił ważną funkcję w wiosce jako leśniczy, ostatnią informacją jest to, że inne zaginięcie też miało miejsce wcześniej.
- Dziękujemy, każda informacja się nam obecnie przyda. Czy może nas Panienka odprowadzić do drzwi i wskazać kierunek, w którym jest chatka zaginionej sąsiadki oraz którędy jest najbliższe wyjście do lasu względem pani wiedzy? Bardzo bylibyśmy wdzięczni. - Dalia poprawiła koszyk zawieszony na ramieniu, aby go nie zgubić i zaczęła iść do wyjścia. Tam też, jeżeli Elizabeth wskazała, zaczęła powoli iść w stronę wyjścia do lasu, jeśli zaś nie to rozejrzała się za najbliższą drogą w stronę kniei. Poczekała oczywiście na swoich nowych towarzyszy. Gdy upewniła się, że czarnowłosa ich już nie usłyszy, zwróciła się do reszty z zapytaniem technicznym.
- Proponuję, aby wpierw zająć się kolegami pana Frederica. Dopytać ich o więcej informacji i podjąć decyzję czy zbadamy jeszcze chatkę zaginionej „sąsiadki”, czy może udamy się do lasu. Co uważacie? - kobieta, zadając pytanie, dostosowała swoje tempo do grupy, rozglądając się po wiosce, a konkretnie szukając wyjścia i ubranych na czarno-zielono osób.

Reakcja kobiety trochę mnie rozbawiła, co dziwnego było w moim pytaniu? Chce naszej pomocy, to niech odpowiada na pytania. Każdy zawsze chce widzieć swoich bliskich w perfekcyjnym świetle, szczególnie kiedy martwią się o to, że stanie się im potencjalna krzywda. Po wysłuchaniu wszystkiego, co kobieta i Dalia miały sobie do powiedzenia, skierowałem się za towarzyszką do wyjścia, przy drzwiach tylko skinąłem gospodyni głową na odchodne. Po wyjściu na zewnątrz i po tym, jeśli kobieta wskazała im kierunek, zacząłem kierować się w stronę wyjścia z lasu. Jeśli nie wskazała, uznałem, że pora najlepiej będzie zacząć od kolegów zaginionego. Nie ufałem perfekcyjnemu obrazowi zaginionego, zamierzałem wykorzystać swój wygląd, którego, swoją drogą, ludzie zawsze na początku się boją, aby zmusić ich, do ewentualnego puszczenia pary o sytuacji lub powiedzenia więcej niżby chcieli. Kiedy Dalia odezwała się, że chciałaby zacząć od znajomych Frederica, od razu skinąłem głową. Idealnie się złożyło.
-Tak, zacznijmy od nich. Chciałbym z nimi zamienić kilka słów. Szczególnie że zwykli ludzie z reguły panikują na mój widok. No wiecie, to przez te rogi i łuski. Znacie to uczucie, nie?- wskazałem na części ciała, o których była mowa, jednocześnie zwracając się do pozostałych rogaczy, których imion nie poznałem.-Jeśli coś ukrywają, to z nich to wyciągnę. Swoją drogą, jestem Orfund.- uśmiechnąłem się szeroko, pewny siebie.

W ciszy wysłuchała odpowiedzi Elizabeth na każde zadanie przez nich pytanie, krzywiąc się lekko, gdy ta się zdenerwowała. Rozumiała jednak, że zleceniodawczyni mogła być zestresowana, dlatego też nie uznała tego za jakąś poszlakę, albo dowód na to, że zostają właśnie wplątani w coś dziwnego. Ot, reakcja kobiety, która prawdopodobnie straciła właśnie męża i desperacko próbuje odtrącać od siebie tę myśl. I Amviel w jakiś sposób to rozumiała, pewnie zachowywałaby się tak samo, będąc w podobnej sytuacji.Nim zdążyła jakoś zareagować na słowa, które przed chwilą usłyszała, dziewczyna, która w większości prowadziła rozmowę, już zdążyła zbliżyć się do drzwi, podobnie zresztą mężczyzna z pokaźnymi rogami. Owca więc czym prędzej dołączyła do nich, aby tylko nie zostać w tyle, lekko kłaniając się w stronę zleceniodawczyni jeszcze zanim zdążyła wyjść za próg chatki.
— Myślę, że jeśli chcemy zbadać dom sąsiadki, to lepiej zrobić to teraz, niż później się tam wracać będąc już przy wejściu do lasu — rzuciła, aby zwrócić uwagę na ten aspekt, który poprzednia dwójka zdawała się pominąć. — Osobiście najpierw skierowałabym się właśnie tam, aby zebrać jak najwięcej informacji, może jakoś połączyć te zaginięcia — dodała jeszcze, dłonią pośpieszając wilka, który został w tyle. Uważała, że lepiej zebrać informacje i dopiero później udać się do znajomych Frederica. Coś z tyłu głowy podpowiadało jej, że gdy będą już przy lesie, przypadkiem mogą zrezygnować z wizyty u sąsiadki tylko dlatego, że będą musieli się tam wracać, a knieja będzie obok nich.
— Nikt nie boi się moich rogów — odpowiedziała przedmówcy, sięgając dłonią do swojego poroża, aby delikatnie go pogładzić. — Kwestia różnicy w wyglądzie, tak zgaduję — zakończyła poprzedni wątek, zanim przeszła do kwestii przedstawienia się. Dziwne, że nie zrobili tego przy Elizabeth, aby ta wiedziała, kogo w ogóle zatrudnia do pracy. — A na imię mi Amviel, miło mi was poznać

Widząc, że reszta towarzyszy również zbiera się już do wyjścia uśmiechnął się szeroko do Elizabeth
— Wrócimy z wieściami nim się Pani obejrzy. — Rzucił wychodząc na zewnątrz a w myślach dodał jeszcze “Jakiekolwiek by one nie były”. Po co miałby mówić to na głos, skoro rozwścieczona kobieta jeszcze mogłaby im na koniec za takie nieprzyjemności nie zapłacić?
Jego celem, jak wyraźnie zaznaczyła wielkoucha mieli być teraz koledzy zaginionego, którzy być może mogli powiedzieć im więcej szczegółów na temat zaginięcia. Popatrzył znowu po osobach, które to miały towarzyszyć mu w tym wielkim dochodzeniu i zaśmiał się szczerząc zęby, jakby wręcz chciał się pochwalić jakie są ostre, gdy usłyszał nawiązanie do rogów. Rzeczywiście trzy osoby były tutaj posiadaczami takiej części ciała.
— Zdarza się, choć to chyba nie tylko kwestia rogów. — Puścił oczko mężczyźnie. Zarówno Orfund i Natash byli dodatkowo dość dużymi osobnikami a to mogło rzeczywiście przerażać co niektórych.
— Natash. — Przyłożył palce do czoła w geście salutowania, przedstawiając się nowym kolegom i koleżankom, po czym odwrócił się i zaczął iść prosto w stronę lasu. Po chwili dopiero zatrzymał się i odwrócił zauważając, że reszta jeszcze rozmyśla nad planem działania.
— Nie chcę być chujem, ale nie płacą nam za szukanie sąsiadki. — Przekrzywił nieco głowę ze skwaszoną miną, dając wyraźnie do zrozumienia, że wolałby od razu wejść do lasu. Skrzyżował jeszcze ręce przed klatką piersiową, wyglądał jakby się bardzo niecierpliwił.
— Z resztą okoliczności są tak podobne, że mogę założyć się o 2 simiry z przyszłej wypłaty, że jeśli znajdziemy starego, to znajdziemy i sąsiadkę. — Jego oczy zabłyszczały. Gdyby miał przy sobie jakiekolwiek monety, to jedną z nich właśnie podrzuciłby do góry. Niestety musiał zadowolić się jedynie zachęcającym uśmiechem.

Cóż, nadeszła ta wiekopomna chwila. Świeżo upieczeni herosi opuścili w końcu dom osoby, która zatrudniła ich usługi. O ile Amviel nie zdecydowała się na własną rękę poszukać wskazówek w domu zaginionej sąsiadki, cała czwórka mogła się nareszcie udać w stronę najbliższego wyjścia z wioski. Elizabeth, na prośbę uczestników, w ramach ostatniej przysługi wskazała im ścieżkę, a także kierunek, jaki powinni obrać, a sama podróż nie trwała dłużej niż dziesięć minut szybkim spacerkiem. Gdy dotarli, mogli zauważyć kamienny łuk, pełniący funkcję swego rodzaju bramy, a także ruiny murów, które być może niegdyś chroniły tę wioskę lepiej przed zagrożeniami z zewnątrz niż obecnie. Poza tymi strukturami, w oczy rzucić im się mogła dwójka mężczyzn, którzy żartowali sobie z czegoś, dopóki nie zauważyli tej dość niecodziennej grupy. Czwórkę, o ile wcześniej się nie rozdzielili, przywitał ten wyższy, podając dłoń Orfundowi, który mimo wszystko przerastał go co najmniej o głowę.~ No proszę proszę, nie spodziewałem się, że w tych stronach zobaczymy jeszcze kiedykolwiek nieznajome twarze. Chociaż patrząc po waszych nietypowych atrybutach, jesteście tu raczej za zarobkiem, a niżeli by pozwiedzać i podziwiać okoliczną przyrodę, mam rację? ~ zapytał się mężczyzna po czym, nie dając jeszcze nikomu dojść do słowa, odparł ~ Zanudziłbym was trochę opowieściami albo wypytał o wasze, jednak zakładam, że ktoś tutaj wydał niezłą fortunę, by was zatrudnić. Kto to był?Chociaż zarzucił głupim pytaniem, jego kolega szybko go szturchnął, po czym wskazał na koszyk trzymany przez Dalię. Niższy kompan z westchnieniem zapytał się już w dużo bardziej kumaty sposób.~ Szukacie Freddy'ego, prawda? Darujcie sobie, nikt nie przetrwałby w tym lesie nocy, nie mówiąc o tygodniu. Jeśli mogę was o coś prosić, odejdźcie z wioski i nie róbcie Elizie złudnej nadziei za marne grosze. Branie pieniędzy od wdowy, czy to aby na pewno heroiczne?

Większość grupy była za przejściem do leśniczych, tak też Dalia była zadowolona. Nie musieli się rozdzielać, ponieważ zagłosowała większość. Owieczka miała jednak trochę racji, ale nie na tyle, aby zniechęcić grupę.
-Z kolei skąd wiemy jak długo, dwójka kolegów Frederica będzie pod bramą. Dom poczeka, ludzie zaś mają swoje własne dzienne obowiązki. Jeżeli jednak tego pragniesz, możemy się rozdzielić i spotkamy się przy wejściu do lasu. - powiedziała kobieta z zamyśleniem. Może to by było jakieś rozwiązanie, w końcu w domu sąsiadki raczej nic się niebieskowłosej nie stanie. Dalia miała przynajmniej taką nadzieję. Gdy wszyscy się przedstawili, na samym końcu kobieta zdała sobie sprawę, że sama tego nie zrobiła. Położyła wolną dłoń na piersi i lekko zgięła kolana w eleganckim ukłonie w stronę nowo poznanych. - Możecie mi mówić Dalia i mam nadzieję, że nasza współpraca okaże się owocna. - kobieta obdarzyła grupę uśmiechem i zaczęła podążać za Natashem, który wyparł na przód. Gdy dojrzała piękny łuk, a pod nim średniej urody mężczyzn, wiedziała, że trafili w dobre miejsce. Przyjrzała się uważnie domniemanym leśnikom, starając się ocenić rodzaj osób, jakimi są, w końcu ubiór i sposób obnoszenia się wiele mówi o człowieku. Starała się jednak jedynie zerkać, aby nie być nazbyt oczywista. Zdziwiła się z lekka, widząc jak jeden z Panów, z radością i odwagą przywitał Orfunda. Uniosła lekko brew w jego stronę. Chyba obecni tu panowie nie byli wzruszeni aurą postawnego mężczyzny. Wysłuchała mężczyzn ze spokojem i pogodnym wyrazem twarzy. Gdy ci jednak zwrócili się w ich stronę już mniej przyjaźnie, kąciki ust Dalii poszybowały bardziej w górę, a oczach pojawił się stalowy połysk.
Nie uważacie Panowie, że to wy jesteście zimni i nieczuli. Czego ja jednak mogę się spodziewać po mężczyznach? - kobieta lekko przewróciła oczami - Za nic nie rozumiecie serca biednej kobiety kochającej swojego męża. Ona nie przestanie, dopóki nie zobaczy dowodu. - dziewczyna tupnęła nogą, podkreślając swoje następne słowa - Powtarzam. Dowodu na śmierć męża. Wolicie, aby ktoś się podszył pod Frederica i zabrał jej resztkę kosztowności, a potem zachęcił do spotkania nie wiadomo gdzie i nie wiadomo co jej zrobił? Chyba że to jest wasz plan? Wiem, że Elizabeth jest śliczna i młoda, ale żeby mieć takie myśli o żonie kolegi? - kobieta przyjrzała się mężczyznom z góry do dołu z lekkim zniesmaczeniem na twarzy. Po czym przeszyła najbliższego wzrokiem. - Jeśli wszystko, co powiedziałam, jest jednak nieprawdą. To na pewno nam, czyli Herosom, którzy jak sądzę, bardzo dobrze poradzą sobie z niebezpieczeństwami w lesie, pomożecie. Powiecie co wiecie na temat tej sprawy, a my nie powiemy ludziom w wiosce, że utrudniacie nam pomoc biednej młodej wdowie, która odchodzi od zmysłów. Co wtedy ludzie pomyślą? - brunetka uśmiechnęła się wesoło, jednakże uśmiech ten był bardzo niepokojący na tle jej słów.

Byłem delikatnie zaskoczony tym, że jeden z tych gości, miał odwagę się przywitać, ale uznałem, że można odwrócić to na swoją korzyść. Ścisnąłem jego wyciągniętą dłoń. Słysząc słowa jego szczurowatego kolegi, włożyłem w uścisk, trochę więcej siły niż powinienem, ale bez przesady. Nie planowałem, jeszcze połamać mu palców, więc po chwili puściłem jego dłoń. Tyrada Dalii trochę mnie zaskoczyła, ale kobieta poruszyła dobre argumenty i w cwany sposób próbowała zmusić ich do wygadania się. Uznałem, że podejmę jej grę. Spojrzałem na Dalię z udawanym wzburzeniem.
-Cóż, nie uważam, że to coś, czego można spodziewać się po mężczyznach, nieczułość to nie cecha męska. Tylko ludzka.- Ominąłem postawnego mężczyznę i stanąłem przed mniejszym mężczyzną, który zdecydowanie był bardziej wygadany. Spojrzałem na niego z nieukrywanym obrzydzeniem.
-A co ty możesz wiedzieć o heroizmie co? Stoisz sobie spokojnie przy bramie ze swoim koleżką w zaskakująco dobrym humorze, kiedy twojego przyjaciela cholera wie co może rozrywać na strzępy. Jego żona, przerażona o zdrowie swojego męża, wynajmuje ludzi, którzy mają większe jaja niż wy dwaj razem wzięci i chcą jej pomóc a ty stoisz i pierdolisz o tym, żeby nie dawać jej nadziei. A może stoisz tutaj, żeby upewnić się, że Frederic nie wróci, co? Rzygać mi się chce jak na was patrzę. Zamiast próbować nas zatrzymać, powinieneś nas zaprowadzić tam, gdzie ostatni raz go widziałeś. I zrobisz to…- oparłem ciężko dłoń o ramię mężczyzny-...bo inaczej sam cię tam zaciągnę i zostawię na pożarcie tego, czego tak bardzo się boisz.- Puściłem go. Wystarczyło tych gróźb na ten moment. Odsunąłem się tak, aby widzieć ich obu i założyłem dłonie na piersi. Śledztwo, śledztwem, ale te rozmowy nie prowadziły do niczego. Jeśli zaginiony był w niebezpieczeństwie rozmowy były tylko stratą czasu.
-Do roboty chłopaki, wskażcie mi gdzie zniknął ten człowiek, a może nawet pokuszę się, aby postawić wam piwo w karczmie, jeśli się do czegoś przydacie.- Uznałem, że pora dać im trochę marchewki, a nie samego kija.

Nie miała najmniejszego zamiaru oddzielać się od grupy. Nawet jeśli znalazłaby coś w domu sąsiadki, odnalezienie później grupy w środku lasu mogło być problematyczne. A z tym nie chciała się męczyć, nie kiedy na szali były życia bezbronnych ludzi. O herosów się nie martwiła, przeczuwała, że ci daliby sobie radę.Przestań myśleć, że to dziecko zrobiłoby coś samodzielnie — odpowiedział wilk, na pytanie o chęć oddzielenia się od reszty. Był znudzony całym tym teatrzykiem, co wyraźnie dało się usłyszeć. Do tego obrócił się tak, aby lewitować plecami do dołu i oglądać niebo. Twarz owcy na moment przybrała czerwonego koloru, szybko jednak wracając do poprzedniego stanu. Mimo wszystko dłuższą chwilę wyglądała, jakby wahała się, czy w ogóle chce coś dodać do wcześniejszego zdania.
Przepraszam — powiedziała w końcu, co prawda cicho, a do tego nerwowo poprawiła włosy. Wilk wplątywał ją w masę nieprzyjemnych rozmów, jednak nigdy jeszcze nie zawstydził jej tak bardzo. — Mimo wszystko wilk ma rację, nie mam zamiaru oddzielić się od grupy. Szybciej i bezpieczniej wykonamy powierzone nam zadanie, jeśli będziemy trzymać się w grupie — dopowiedziała, nijako rozwijając słowa jej chowańca. Po tym wszystkim zamilkła i w ciszy szła razem z innymi w stronę wejścia do lasu.
ㅤGdy wreszcie dotarli na miejsce, oczom Amviel ukazało się coś wyglądającego jak ruiny muru. Tak, jakby kiedyś wioska była samodzielną fortecą, ale ktoś niewystarczająco dbał o to, aby taki stan rzeczy pozostał na dłużej. Biorąc pod uwagę obecne wydarzenia w tej krainie, nastolatce wydawało się naprawdę przykre. Bo czy taka budowla nie pozwoliłaby mieszkańcom chronić się przed potworami, czyhającymi w lesie? Rozmyślania jednak przerwały słowa jednego ze strażników. Człowieka niezwykle nieprzyjemnego, przynajmniej w oczach heroski. I widocznie nie tylko jej, gdyż Dalia wraz z Orfundem sprawnie wypunktowali strażników. Jak jednego, tak i drugiego. Choć szczerze mówiąc, czy czymś złym były słowa tego, który dbał o majątek Elizabeth? Dla Owieczki nie brzmiało to, jakby miał złe intencje, ale rozumiała też punkt, który wskazała druga heroska — kochająca kobieta potrzebuje dowodu na śmierć, inaczej już zawsze będzie żyła w złudnej nadziei.
Proszę dać nam tylko wykonać nasze zadanie. Nikt nie może być pewny, że Pan Frederic zginął, dopóki nie zostanie to udowodnione. Może być wręcz przeciwnie, a on właśnie czeka na ratunek, który, jak widać, nigdy nie nadszedłby ze strony jego jakże wiernych kolegów — dopowiedziała do tego wszystkiego, a lekko zirytowany ton głosu przy końcówce wypowiedzi, sprawił aż, że wilk szerzej otworzył oczy, jakby nie dowierzając temu, co właśnie usłyszał.

Spacer do bramy był krótki, o dziwo póki co wszyscy wydawali się być całkiem entuzjastyczni i tak jak też sądził, bez żadnego problemu udało się im rozpoznać kolegów z pracy zaginionego. Gdy jeden z nich zagaił i podszedł by się przywitać, wszystko wskazywało na to, że będzie to sympatyczna rozmowa. Całe szczęście, że o jej przebieg Natash nie zdążył się z nikim założyć, bo absolutnie nie spodziewał się tak nagłego wybuchu. Zanim zdążył jednak spytać o cokolwiek, Dalia chwyciła mocno leśniczego za słowa, które wypowiedział i nie zamierzała szybko odpuścić. Natash otworzył jedynie usta, tak jakby usilnie próbował wcisnąć się gdzieś między zdania. Chciał jakoś zasugerować nowo poznanej koleżance, Dalii, żeby ta spróbowała się może trochę uspokoić, póki nie dostaniemy żadnych ważnych informacji, jednak zanim jakikolwiek dźwięk padł z jego ust w tej konwersacji, pałeczkę przejął Orfund…
— Łoooł! Już, czego się wszyscy rzucacie?! Spokój! — Podniósł wreszcie głos wchodząc w słowa rogaczowi. Był widocznie spięty, wręcz gotowy do walki tu i teraz. Aż dziwne, ale chyba czuł, jakby bardziej stał w tej chwili po stronie leśników, niż swojej grupy. Może i fakt, że jeden z nich odradził im wyraźnie szukania Frederica, było dość podejrzane ale to nie był powód, żeby od razu tak na nich najeżdżać. Co za ironia, że to właśnie Natash ze swoimi skłonnościami do chaosu i rozrób, okazał się być głosem rozsądku. Albo i nie?
— Jestem już wkurwiony, więc może lepiej załatwmy to szybko. — Natash podchodząc do drugiego, wyższego leśniczego wydawał się być jakby większy i bardziej napięty niż jakąś minutę temu jak dzikie zwierze, które próbuje pokazać swoją dominację.
— Powiedz mi łaskawie, dlaczego uważacie, że “Nikt nie przetrwałby w lesie nocy”, co? I tak jak już uprzejmie spytał kolega, w którą stronę udał się Frederic? — Mówił jakby przez zaciśnięte zęby. Naprawdę bardzo próbował nie dać się zdominować przez panującą wokół napiętą atmosferę. Przeniósł na dosłownie krótki moment swoje iskrzące spojrzenie na Amviel, która oczywiście odparła słusznie. Te słowa przyniosły mu odrobinę ulgi i być może nieco ostudziły jego nagłe zirytowanie.

Nie zaakceptował, ani jednego przybysza! Słowa, które przez Blair zostały wypowiedziane w obronie osób pracujących na roli, musiały się szefowi bardzo nie spodobać… a może nie? Może powodem rozwiązania umowy było podjęcie się gry w pokera albo groźby, że kobieta sprzeda ludzi do niewoli? Podjęcie się zlecenia o niezbadanej anomalii było bezcelowe, gdyż do walki z nią, Blair w oczach zleceniodawcy się nie nadawała. Przehandlowała śniadaniówkę w zamian za krótką grę w karty, w której wylosowała te najlepsze. Gra wciągnęła ją ostatecznie tak bardzo, że przegrała wszystko poza bronią i ubraniami. Tego dnia pożegnała się z drewnianym łańcuszkiem i pudełeczkiem owiniętym różową chustą, w którym było dopracowane śniadanie. Nie miała innej opcji, jak wrócić do domu z pustszymi niż miała rękoma, a szkoda, bo mogła rodzinie, która ją przyjęła, przynieść trochę gotówki. Z tą myślą spostrzegła tablicę, o której wspominał jej przyszywany braciszek. Rozpoczęcie zlecenia wypadało na dzień…data była dzisiejsza! To znaczyło, że miała jeszcze szansę dostać się gdzieś i zarobić pieniądze! Pośpiesznie pognała na miejsce wskazane w ogłoszeniu, nie zastanawiając się dwa razy, a gdy już była niemal na miejscu to zobaczyła grupę osób, a w tym dwa demony, które rozmawiały na temat zaginionych osób — przede wszystkim męża Elizabeth, która z ich opowieści miała cierpieć z powodu utraty ukochanego. Bingo! Po wsłuchaniu się w rozmowę dziewczyna zrozumiała, że grupa ma problemy. Chcieli załatwić sobie przewodników w lesie, a idealnymi kandydatami dla lekko zbulwersowanej ekipy byli leśnicy. Zwierzołaczka postanowiła, jak najciszej było to możliwe, podejść do grupy od boku tak, aby słyszeć, o czym mówią i obserwować ich z w miarę niewidocznego miejsca. Zaproponowanie partyjki, aby ustalić kto komu będzie winny przysługę, było teraz nie na miejscu z racji, że nie znali jej ani bohaterowie, ani tubylcy.
Ponadto sami leśniczy nie wydawali się szczególnie zaborczy, a przynajmniej takie wrażenie na Blair robili. Według panny de Poitiers, po dłuższych namowach powinni byli się zgodzić. Chociaż im więcej czasu poświęciła na podsłuchiwanie grupy, tym więcej nadziei traciła na jakikolwiek kompromis. Obrażanie strażników lasu nie było najmądrzejszym pomysłem. Nie było o czym rozmawiać przy pozycji, jaką reprezentowała czwórka herosów, Blair włożyła więc kapelusz i postanowiła po prostu wejść do lasu inną drogą, robiąc dość słyszalny hałas wśród krzaków. Kto miałby ją w końcu zatrzymać? Leśnicy? Rozmawiali z herosami, musieliby przestać, wejść do lasu i tym samym pozwolić nietutejszym rozpocząć pracę? Herosi? Musieliby dostać na to pozwolenie!

Mężczyźni cóż, każdy z nich różnił się podejściem, jakie początkowo zaprezentowali herosom. Podczas gdy pierwszy przywitał się w miarę przyjaźnie, ten drugi niestety, ale pomimo dobrych intencji w kierunku wdowy, rozwścieczył tłum. Kiedy tylko jego towarzysz został dość agresywnie potraktowany, nawet jeżeli słownie, wyższy leśniczy natychmiast stanął w jego obronie.~ Hola hola, spokojnie. Nie chcemy żadnej bójki, nie ma co rzucać groźbami, oskarżeniami... ~ spojrzał kolejno na Orfunda i Dalię, by ostatnie spojrzenie rzucić na Natash'a ~ Ani wulgaryzmami. Też chcemy dobrze, Frederic to nasz kumpel.Odetchnął, po czym podrapał się po głowie.~ Prawda jest taka, że niekoniecznie chcieliśmy zaglądać do tamtego lasu. Owszem, wiemy, gdzie zwykle się podziewa podczas swoich przechadzek, ale jeśli cokolwiek zabiło akurat jego, my z pewnością nie uszlibyśmy cało ze spotkania z tym. ~ spróbował wytłumaczyć kolegę oraz siebie, by następnie wytłumaczyć niebezpieczeństwo lasu ~ A dlaczego mówimy, że nikt nie zdoła przetrwać tam chociaż nocy? Nie słyszeliście jeszcze plotek o Zakazanym Lesie, co? Krótko mówiąc, podczas gdy dla takich jak wy spotkanie z mieszkańcami tej dziczy nie musi skończyć się źle, dla zwykłych śmiertelników jak my, jest to raczej koniec przygody.
Wtedy też wtrącił się ten mniejszy, który wcześniej zwrócił na siebie całe negatywne wibracje.
~ Innymi słowy nawet ktoś taki jak Frederic nie ma szans z chociaż jednym potworem, dlatego zwykle chodzimy w trójkę. Nie wiem, co tego debila poniosło, by iść tam bez naszej wiedzy. Dlatego...Jegomość kontynuowałby swoją wypowiedź, jednak jego uwagę zwróciła niska istota przekradająca się przez bramę, prosto w głąb tejże przeklętej puszczy.~ Hej, mała, czekaj! To nie jest miejsce do zabawy, dzieciom wstęp wzbroniony!Wykrzyczał za przekradającą się Blair i zaciągnął kumpla, by za nią podążyć, niejako zwalniając przejście reszcie herosów. W końcu dumni leśniczy nie mogli pozwolić, by biedaczyna zgubiła się w lesie i została zjedzona.

Zakazany Las

Pomiędzy kilkoma mniejszymi wioskami rozciąga się las będący w zasadzie smutnym świadectwem tego, jakich zniszczeń potrafi dokonać Anomalia. Będący niegdyś żywym i pełnym zieleni oraz lokalnej fauny miejscem dziś straszy szarością, obumarłymi lub dotkniętymi mutacją drzewami oraz gęstą mgłą. Najpoważniejszym zagrożeniem są jednak zamieszkujące las potwory, które tylko czekają na to, aż nieświadoma ofiara znajdzie się w ich zasięgu i stanie się ich przekąską. Władza w Sylvaris już lata temu postanowiła zabronić wchodzenia do lasu zwykłym mieszkańcom w obawie o to, że mogą tam zginąć, lub — co gorsza — po powrocie z tego miejsca roznieść Anomalię dalej. Dostęp tam mają tylko odpowiednio doświadczeni i wyszkoleni mieszkańcy, którzy wiedzą jak się zachować w lesie i otrzymają specjalne zezwolenie oraz oczywiście Herosi, którzy czasem wręcz są tam wysyłani w ramach zleceń, aby oczyścić teren z mutantów zapuszczających się zbyt blisko ludzkich siedzib. Granicząca z Seminos część, chociaż wygląda na bardziej zieloną, nie jest wcale mniej niebezpieczna, kto wie, jakie niebezpieczeństwa lub — co gorsza — niespodzianki, mogą napotkać członkowie grupy poszukiwawczej?

Owieczka była przeurocza w odczuciu brunetki. Wilk trochę mniej, aczkolwiek tworzyli interesującą parę. Kobieta została lekko zaskoczona słowami lewitującego towarzysza rogatej, ale z drugiej strony nie było to nic ponad normę wśród herosów najwyraźniej.
Cieszę się w takim razie, że się nie rozdzielamy. Razem jest bezpieczniej, jeśli mamy opuścić wioskę. - powiedziała to Dalia z uśmiechem na twarzy. On jednak długo tam nie zagościł, patrząc na dalsze wydarzenia, które miały miejsce.
Orfund dołączył się do starań kobiety w osaczeniu leśników, aby ci byli bardziej rozmowni. Dokładnie też tak się stało, ale na pewno nie pomógł w tym Natash. Nie zareagowała jednak na jego wybuch, jej oczy były skierowane na leśniczego, który wydawał się bardziej pełny ducha współpracy. Pewnie pomogło w tym pokojowe nastawienie panienki Amviel, na które liczyła. W końcu najlepsze efekty uzyskuje się, traktując innych metodą kija i marchewki.
Bazując na informacjach, którymi kumpel zaginionego się podzielił, ten poszedł sam, nikogo nie poinformował, a sami nie mogli opuścić przez tę sprawę posterunku. Miało to sens. Dodatkowo już zbliżali się do ważnej informacji, gdy doszło do szmeru w krzakach. Dalii wzrok od razu tam powędrował, przez swoją posturę zawsze była wrażliwa na niepokojące dźwięki dookoła. Ujrzała jedynie niską postać, której ciemne włosy zniknęły pomiędzy liśćmi. Leśniczy zaś nie tracąc czasu, pobiegli, za tą osobą. Dalia nie zastanawiając się za długo, podążyła za nimi, nie dostali bowiem od nich potrzebnych informacji. Zerknęła na towarzyszy za swoimi plecami i krzyknęła.
~Nie powiedzieli nam, gdzie najczęściej chodził Frederic, ten las jest za duży, aby szukać na ślepo! Biegnę za nimi! - Dalia była przekonana, że reszta herosów podejmie odpowiednie decyzje za siebie. Czy dalej ruszyć w las skoro ścieżka się otworzyła, czy też udać się w pościg za leśniczymi. Gdy ta biegła przez chaszcze starając się nie zahaczyć nigdzie ubraniami ani włosami wypatrywała istoty, która się próbowała przekraść. Gdy w końcu udało się ją dojrzeć, Dalia krzyknęła.
~Hej! Zatrzymaj się, proszę! - brunetka nie była pewna czy da to jakikolwiek skutek, ale mogła spróbować zwrócić na siebie uwagę dziewczyny z kocimi uszami i ogonem, a przynajmniej takowo one wyglądały. Po spotkaniu Elizabeth też nie była pewna czy to mieszkanka, czy heroska, jeśli to drugie to może uda się jej ją zachęcić do pomocy.

Westchnąłem w myślach. Natash ewidentnie nie był najlepszą osobą, którą chcesz zabrać ze sobą na jakiekolwiek zlecenie. Jego interwencja kompletnie negowała jakikolwiek wpływ, jaki próbowaliśmy z Dalią mieć na leśniczych. Na szczęście Amviel była inteligentna i dostosowała się do wydarzeń. Mężczyźni, zaniepokojeni widokiem osoby, która weszła do lasu za ich plecami, pobiegli w jej kierunku. A Dalia pobiegła za nimi. Uznałem, że to, co robią to głupota. Skoro las był tak niebezpieczny, to tylko narażali się na niebezpieczeństwo biegnąć bez żadnego rozeznania. Tym razem westchnąłem już na głos. Zwróciłem się do Amviel:
- Biegnijmy za nimi. Zaraz ta banda właduje się na jakieś potwory i nie będzie co z nich zbierać. W międzyczasie niech twój futrzasty przyjaciel szuka jakichś śladów zaginionego. Może akurat coś dostrzeże.- kończąc swoją wypowiedź, pobiegłem za resztą. Biegłem rytmicznie, oddychając w spokojnym tempie, aby nie stracić sił przed potencjalnym spotkaniem z przeciwnikami. Biegnąc obserwowałem otoczenie, skupiając się na niepokojących odgłosach oraz potencjalnym ruchu w gąszczu. Byłem gotowy w każdej chwili sięgnąć po broń.

Rozumiała, że las był miejscem niebezpiecznym, ale nie zgadzała się ze stwierdzeniem, że przeciętnego Kowalskiego czekać będzie tam pewna śmierć. Gdyby tak było, stojący przed nimi leśniczy już dawno gryźliby piach i to ich herosi szukaliby w kniei. Jedyne co w tym wszystkim było niepokojące, to fakt, że za wszelką cenę poszukiwany chciał iść tam sam. W końcu jak inaczej wytłumaczyć to, że nie poinformował o swojej wycieczce przyjaciół? Chciała ten temat rozwinąć, zapytać towarzyszy o ich przemyślenia, jednak nie było jej to dane. Uwaga wszystkich zebranych szybko przeniosła się w kierunku niskiej postaci, która przekradła się do lasu. W tym wszystkim jednak Owcy nie pasowała jedna, dosyć istotna rzecz.
Spojrzała na wilka, ten spojrzał na nią. Wróciła wzrokiem do oddalających się postaci, później znów na chowańca, znów na innych i dopiero po tym postanowiła przemówić:
— A- ale czemu wy biegniecie? — zapytała, kierując się powolnym krokiem w kierunku reszty. — Ona po prostu idzie, czemu… — ucięła, aby westchnąć i już więcej się nie odezwać. Czasem nie rozumiała działań innych osób, sposobu ich zachowania. Z tego też powodu nie posłuchała polecenia Orfunda, wilk swoją drogą też. Nie, żeby miał jak, skoro takiego polecenia od swej pani nie dostał.
— Otaczają mnie idioci — dało się usłyszeć jeszcze ciche narzekanie duchowego stworzenia, lewitującego u boku Amviel, która zbliżała się w stronę reszty zebranych.

Kto miałby ją w końcu zatrzymać? Leśnicy? Rozmawiali z herosami, musieliby przestać, wejść do lasu i tym samym pozwolić nietutejszym rozpocząć pracę. Herosi? Musieliby dostać na to pozwolenie! To zdanie kobiety nie mogło okazać się bardziej mylne! Herosi pozwolenia nie dostali, a leśnicy razem z nimi wręcz rzucili się na nią. Adeptka naginaty, swojej rodowej broni widząc, że cztery osoby rzuciły się na nią, to nie miała innego wyboru niż wyciągnąć ku nim broń.
- Hola, spokojnie, ochłońcie, bo wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha. Już stoję.
Odparła czarnowłosa posiadaczka psich atrybutów i niekoniecznie chciała dać im się zbliżyć…zbytnio. Jeżeli zatrzymali się przed nią, zamiast rzucać, to uniosła obie ręce do góry zaledwie na parę sekund, aby po chwili je opuścić w oznace złudnej uległości.
- Nie jestem tu pierwszy raz. W zakazanym lesie już byłam, aby zebrać składniki do mikstur. Może nie z tej strony, ale jednak już tu byłam. No i wypraszam sobie to dziecko, mam to uznać za obrazę?
Zapytała, robiąc większe zamieszanie, niż mogła się spodziewać. Chciała tylko zmusić ich do przejścia przez bramę i ruszenia się, a nie do ataku na jej osobę. Jeżeli jednak ktoś postanowił się na nią rzucić, to zdecydowała jasno zaznaczyć swoje granice, uderzając chętnego nieostrą częścią naginaty po kostkach i powiedziała dokładnie to samo. Dlaczego miałaby stosować się do zaleceń dwóch boi dupków, którzy usłyszeli o potworach i nie mają ochoty pomóc koledze.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem. Jest siedem osób. Skoro jest nas tylu, a uszy mnie nie myliły, to możemy iść razem, a państwo pokażą to, czego oczekują Ci mili ochotnicy osobiście? Możemy się udać wszyscy razem spacerkiem? Mogę wam pomóc, w zamian za kilka kanapek na dalszą podróż.
Powiedziała chytrze, wskazując na koszyk, który trzymała jedna z goniących ją osób. Zdecydowanie ustanowili pościgowy rekord, bo dogonili pannę de Poitiers w zaledwie kilka sekund!

Nie patrząc na to, że schodzą z posterunku, rzucili się za dziewczyną z psimi atrybutami i natychmiast, bo po ledwie paru krokach, dogonili stosunkowo niską heroskę. Zwolnili tym samym przejście grupie poszukiwawczej, nie żeby jakoś specjalnie zakazywali im wejścia. Wcześniej zwyczajnie nie chcieli, by biedna Elizabeth wydawała ostatnie grosze na poszukiwania — ich zdaniem — męża nieboszczyka. Kiedy już prawie złapali "dziecko", to samo dziewczę wycelowało w nich bronią, przez co zmuszeni byli do zatrzymania. Problem w tym, że zatrzymali się oni nagle, przez co z racji, że zasłaniali amatorskim detektywom widoczność, niekoniecznie możliwe było zatrzymanie się w czas. Jak Dalii jeszcze mogłoby się powieść wywinięcie z tej niezręcznej sytuacji, tak Orfund z całą pewnością padł na leśniczych, przewracając się łącznie w trójkę osób, na szczęście nie nabijając się na kij psowatej. Całe szczęście, że pozostała dwójka nie była na tyle narwana. Chociaż jeśli można powiedzieć, że posiadaczka duchowego wilka wykazała się rozumem, tak sam w sobie Natash wydawał się zupełnie niezainteresowany całą tą "dziecinadą", nawiązując do wołania leśniczych.Po wydaniu z siebie bolesnego stęknięcia najmniejszy z przewróconych, o ironio znajdujący się przy samej ziemi, wydobył z siebie ~ Stoisz? Świetnie, bo my leżymy. Cieszy mnie, że nie jesteś tu pierwszy raz, ale... czy możecie łaskawie ze mnie zejść?Po nakrzyczeniu na źródło swojego cierpienia zdecydował się jednak, ze sporym trudem, kontynuować ~ Nie moja wina, że jesteś wzrostu mojego syna. A co do poszukiwań, niech wam będzie, wskażemy wam drogę, o ile będziecie się nas słuchać. Jeden zły krok, a będzie nie po was, tylko po nas.Tym samym wyraził ostateczną zgodę. W końcu sam chciał zobaczyć przyjaciela, o ile ten przeżył. Po prostu bał się przyjąć tragicznej prawdy.

Całe szczęście kobieta, uważając na swój dobrobyt, nie biegła na tyle szybko, aby nie wyhamować, gdy leśniczy się zatrzymali. Dzięki też temu, że czujnie obserwowała sytuację, słysząc ciężkie kroki za sobą, zdołała odwinąć się bok, przepuszczając Orfunda, który znokautował biednych leśniczych. Kobieta odrobinę się zmartwiła o dobrobyt całej trójki, dzięki czemu łatwiej było jej powstrzymać się od pokazania, że była trochę rozbawiona całą sytuacją. Musiała również pamiętać o swoich priorytetach, a jako że wojownik był na tyle miły, aby szybko zadziałać po słowach brunetki, musiała mu okazać odpowiedni szacunek. Całe szczęście dziewczyna o psich atrybutach, niekocich po bliższym przyjrzeniu się zatrzymała na jej prośbę. Wyciągnęła swoją broń, co nie było zaskakujące, jednakże całe szczęście szybko ją opuściła. Dalia poprawiła koszyk na ramieniu i dając czarnowłosej przepraszające spojrzenie, schyliła się z wyciągniętą dłonią do Orfunda.
~ Dziękuję, za tak szybkie wsparcie. Pozwól, że pomogę ci wstać. - uśmiechnęła się w jego stronę promiennie i gdy ten wstawał, kobieta przyjrzała się jego sylwetce w poszukiwaniu jakiś widocznych obrażeń. Nie było widać krwi, więc najwyżej dostał kilka siniaków, zapewne o wiele więcej mieli leśniczy. Do nich też wyciągnęła dłoń, jak już się upewniła, że towarzysz stoi na nogach. Obróciła się do mówiącej, gdy ta wspomniała o kanapkach, Dalia spojrzała na koszyk i się szeroko do dziewczyny uśmiechnęła.
~ Jeżeli się z nami wybierzesz na poszukiwania, to z chęcią oddam nawet cały koszyk. - po tych słowach skierowała wzrok ponownie na leśniczych, którzy zapewne byli już na nogach i gotowi do drogi.
~ Sądzę, że teraz możemy jedynie poprosić, abyście poprowadzili nas do miejsca najczęściej uczęszczanego przez Frederica. Po drodze, czy możecie nam powiedzieć, czy w kilka dni przed zniknięciem zachowywał się on jakoś inaczej? I czy mówił wam może o czymś nietypowym dla niego? - Dalia, rozejrzała się po reszcie zebranych, zachęcając ich do zadania swoich własnych pytań, jeśli takowe mieli. Przystanęła dwa kroki od czarnowłosej i wyciągnęła do niej rękę. - Skoro będziesz nam towarzyszyć, to miło by było mówić sobie po imieniu, a nie “ty czarnowłosa”, jeśli cokolwiek miałoby się zadziać w lesie. Dalia jestem, a ty? - kobieta była z lekka zaskoczona wysokością dziewczyny, aczkolwiek już mogła mniej więcej ocenić, że pomimo wzrostu nie da ona sobie w kaszę dmuchać. Może jeszcze się przydać w poszukiwaniach, jeżeli okaże taką chęć.

Słabo oceniłem sytuację. Nie przewidziałem, że to kotowate coś się zatrzyma. Na szczęście, jedyne co mi się stało to parę siniaków. Przyjąłem rękę Dalii i wstałem szybko na nogi, jednocześnie krótkim skinieniem głowy, dziękując jej za pomoc. Zaraz potem pomogłem mężczyznom wstać. Słysząc słowa leśników, delikatnie poklepałem ich po plecach.
- Dobrze będzie Panowie, nic wam nie będzie. Obiecuję, że będę słuchał waszych rad.-
powiedziałem i uśmiechnąłem się szeroko, maskując odrobinę zażenowania, które poczułem po upadku, ale na dłuższą metę, nikomu nic się nie stało, więc nie było czego rozpamiętywać. Słysząc słowa Dalii do nowo poznanej osoby, wtrąciłem na szybko:
- Ja jestem Orfund.- Kiedy reszta rozmawiała, zacząłem się rozglądać po okolicy. Najbardziej interesowało mnie otoczenie. Skupiłem się na podejrzanych dźwiękach oraz zapachach. Skoro otoczenie było tak bardzo niebezpieczne, warto byłoby rozeznać się po okolicy. Postanowiłem rozejrzeć się za śladami zwierząt lub innych bestii, które mogły mieć swoje tereny łowne w okolicy. Nie oddalałem się od grupy zanadto, zgodnie z prośbą leśniczych.

Widząc, jak Orfund wpada na leśniczych, przewracając ich przy okazji jak kula kręgle, Owca zmartwiła się o stan ludzi, przyspieszając kroku. Wilk zaś bezpardonowo zaśmiał się w głos, wyraźnie całą sytuacją rozbawiony. W końcu stało się coś, dlaczego warto w ogóle było być przywiązanym do Amviel. Przynajmniej w jego mniemaniu.
— Wszyscy są cali? — zapytała, będąc już centymetry od reszty zebranych. Całkowicie zignorowała postać, za którą w ogóle do lasu wbiegli, od razu kierując się do leśniczych, aby pomóc im wstać i otrzepać się po spotkaniu z ziemią. Orfunda również przeskanowała wzrokiem, jednak nie zauważyła większych obrażeń. Chociaż on lądowanie miał miękkie, w przeciwieństwie do reszty zebranych tu mężczyzn.
— Możesz mówić mi Amviel, a to Wilk — spojrzała na ich najwyraźniej nową znajomą i wskazała na chowańca, który wciąż trzymał się blisko niej. — Jeśli nie macie nic przeciwko, to jeśli tylko dostanę informację o kierunku, w którym Frederic mógł pójść, wilk może spatrolować okolicę, żebyśmy wiedzieli, na czym w ogóle stoimy — zaproponowała od razu towarzystwu, obracając się tak, aby widzieć ich wszystkich. W końcu, jeśli las rzeczywiście jest tak niebezpieczny, to raczej lepiej wiedzieć, na czym się stoi i czy bezpiecznym w ogóle jest ruszenie się z miejsca. Ostatnie czego by chciała podczas tego zadania, to krzywda bezbronnych i niewinnych ludzi.

Raz, dwa, trzy… Łącznie trzech mężczyzn upadło przed nogami posiadaczki psich atrybutów…tylko i wyłącznie przez swój pośpiech. Jakby patrzeć z perspektywy Blair, to liczba osób kładących się przed nią wzrasta drastycznie. Najpierw ledwo żywa heroska, a teraz dwóch postawnych leśniczych i heros. Zabawny, w ocenie panny de Poitiers, widok spowodował, że naturalne instynkty przejęły górę. Dziewczyna wyszczerzyła się i zaczęła radośnie merdać ogonem na boki. Komentarze i jęki leśniczych tylko podbudowały ten komiczny klimat. Już miała sięgać do mężczyzn dłonią, aby chociaż pomóc im wstać do klęku, ale wyprzedziła ją brązowowłosa dama.
- Ale nikomu aż tak nisko kłaniać się nie kazałam, ba nie prosiłam nawet o jakikolwiek pokłon. Wystosowanej przez mnie prośby o odsunięcie się to nie spełnia, wiecie? Leżąc, jesteście nawet bliżej mnie.
Zażartowała po usłyszeniu komentarza, że jest wzrostu czyjegoś syna. Nie zaprzeczyła, bo wiedziała, że do najwyższych osób nie należała, ale towarzyszom średnio do ramienia sięgała. Nie byli tak wielcy, jak Baghatur, któremu mogłaby główką zarąbać w splot słoneczny. Ah, częściowo tęskniła za nim, ale to jej winą było, że nie dał rady przejść przez ciasną alejkę prowadzącą do biblioteki. Panowie w końcu wstali, a pierwszą osobą, która do niej przemówiła, była współwinna wstaniu Herosa.
- Ah tak? W takim razie z chęcią się wybiorę, bo umieram z głodu. Nikt mnie tak mocno nie głodzi, jak podróż.
Odparła, uosabiając podróż i od razu wyciągnęła dłoń po kanapkę. W tym momencie brązowowłosa podała jej rękę, więc analogicznie Blair podała jej lewą dłoń i delikatnie wstrząsnęła nią, gdyż prawą zaskarbiła sobie smakołyk z koszyka.
- Blair de Poitiers, ale możecie do mnie mówić jak chcecie, ryzykując tylko tym, że nie zareaguję.
Powiedziała spokojnie do całej reszty i na ten moment zapchała się kanapką, przez co nie była w stanie się odzywać. Zapomniała tylko o trzymaniu broni, która zaczęła lecieć wprost na biednego leśniczego. Czym bowiem mogła ją utrzymać? Siłą woli? Nie miała magii!

Leśniczy, chociaż przygnieceni, na żart dziewczyny o psich atrybutach prychnęli. W końcu, po co w beznadziejnej sytuacji płakać, jak można się śmiać, nie? Na szczęście, z pomocą Dalii, Orfund szybko zdjął swój balast z pozostałej dwójki, którzy czując ulgę, obrócili się na plecy i leżąc koło siebie, zaczęli ciężko oddychać. Na pewno była to niecodzienna sytuacja, dlatego dwójka mężczyzn zdecydowała się przeczekać wymianę zdań i reagować tylko na to, co było skierowane do nich. Zanim jednak dane im było wysłuchać wszystkiego, nietrzymany przez nikogo drzewiec naginaty zaczął spadać na tego najbardziej wygadanego. Jakie szczęście, że wielkolud zdecydował się, by pomóc im wstać, być może zapobiegł też temu zderzeniu kijka z głową leśniczego. Wszystko dobre, co się dobrze kończy, nie? Tia...~ Dzięki za pomoc wielkoludzie... Ale skoro już się wszyscy przedstawili, pozwolimy sobie wykonać robotę. Jeżeli serio uważacie, że jest szansa na uratowanie Freddy'ego, nie ma co czekać. Ruszajmy więc, możesz posłać tego swojego zwierzaczka w drugą stronę, bo mamy dwa miejsca do obczajenia.Odparł mężczyzna po wskazaniu na lewą część rozwidlenia ścieżki, ruszając zgodnie z tą prawą, w międzyczasie, gdy wyższy za prośbą Dalii napomniał o ostatnich poczynaniach zaginionego.~ Od czego by tu zacząć... Może był trochę bardziej zestresowany, chociaż z drugiej strony... Nie wiem, nic nie mówił. Może był trochę nieobecny, ale zawsze był lekkoduchem. Nie sądzę, żeby jakoś się zmienił w ostatnim czasie.Tym samym grupa podążała dalej. Ciemny las coraz bardziej odcinał grupę od dopływu światła słonecznego, ale w pewnym momencie herosi mogli dostrzec, jak przez koronę drzew przebijała się jasna smuga, rozjaśniająca dość dramatyczny obraz. Błyszcząca w promieniach rosa ozdabiała delikatne, jasnozielone listki pozornie zwykłego krzewu. Pozornie, gdyż im niżej się patrzyło, tym prędzej można było zorientować się w charakterze roślinki.

Nic nikomu się nie stało, chociaż było blisko. Gdy Dalia witała się z nowo zapoznaną heroską, jej naginata poleciała prosto w stronę leśniczych. Całe szczęście Orfund szybko ich podniósł i uniknęli nieprzyjemnego incydentu. Kanapka wyraźnie była o wiele smaczniejsza, a powitanie z brunetką o wiele ważniejsze niż bezpieczeństwo otoczenia. Dalia nie mogła dziewczyny winić za jej roztrzepanie, w końcu ten niech podniesie pierwszy rękę, który nie był temu winny. Na słowa Amviel skinęła głową, a śmiech wilka pominęła mimo uszu. Sytuacja była zabawna, co tu poradzić. Przynajmniej poznali imię nieznajomej, a ta była chętna do pomocy w zleceniu.
Dalia wysłuchała spokojnie leśnika i skinęła głową, rozsądnym było przeanalizować dwa prawdopodobne miejsca. Całe szczęście nie było ich więcej. Zwróciła się więc do Amviel.
~ Sądzę, że to dobry pomysł, aby dać wilkowi się wykazać i zobaczyć co jest w drugim prawdopodobnym kierunku zniknięcia. - skinęła też głową do wilka, dając znać, że jest przez nią adresowany również jako rozmówca.
Szli dalej, jeden z kumpli Frederica był na tyle miły, aby odpowiedzieć na pytanie kobiety. Wysłuchała go uważnie, notując w głowie, że był bardziej zestresowany niż zazwyczaj. Mogło to po części świadczyć, że wiedział coś, czym nie mógł się podzielić albo też nie chciał z jakichś powodów.
Gdy tak szli, ich oczom ukazał się nieprzyjemny widok. Z początku brunetka nawet nie rozumiała, co widzi, myśląc, że to tylko okoliczna flora. Szybko jednak zrozumiała, że to coś więcej, gdy ujrzała kawałek tkanki szarpany w kłach lisa. Brunetka zrobiła kilka kroków do tyłu, kryjąc się z lekka za Orfundem. Jak ten się zbliżył do ciała, ta zaczęła mu się z dystansu przyglądać. O dziwo nie zrobiło jej się niedobrze, nawet niewiele poczuła jedynie ciekawość. Jakby była zaintrygowana samym procesem śmierci. Brunetka szukała znaków ugryzienia, skąd kobieta mogła dostać zarodniki, a także czy biedaczka długo żyła w tym stanie, czy szybko umarła, a kwiaty wzrosły na jej truchle. Patrzyła też dookoła czy stwór, który to jej zrobił był tutaj niedawno, aby doglądać swej ludzkiej gleby.
~ Co za stworzenie mogło zrobić coś tak okropnego? - zapytanie skierowała do leśnicznych, użyła słownictwa, które uznała, że nada się do sytuacji. Aczkolwiek sama była zafascynowana tym zjawiskiem. Musiała się starać, aby utrzymać zmartwiony wyraz twarzy i nie dać znać o swoim zaintrygowaniu.

Witamy w magicznym świecie, w którym nie tylko wchodzenie do lasu grozi rychłą śmiercią, ale, tym bardziej że zabije cię krzak. Pierwsza zguba ze wsi znalazła się, niestety nic już nie mogliśmy dla niej zrobić. Zbliżyłem się do ciała, czując, że sama Dalia nie jest zbyt chętna, by iść pierwsza. Podchodząc do zwłok, wyciągnąłem miecz. Zamiast skupiać się bezpośrednio na zwłokach, skupiłem się na ich otoczeniu. Czy pnącza, które wystawały z jej trupa, kierowały się w którymś kierunku? Może otoczenie kobiety w jakiś sposób zdradzało, co tutaj właściwie zaszło? Sprawdzałem okolice dokładnie w poszukiwaniu śladów, przede wszystkim atakującego potwora, ale także zaginionego leśnika. Byłem ostrożny, czułem adrenalinę, która rosła na myśl o potencjalnym spotkaniu z wrogiem. Starałem się jednak nie oddalać znacznie od grupy, pamiętając o prośbie leśników. Dalia zadała już pytanie o typ stwora, więc dodałem tylko od siebie:~ Czym jest i jak walczy? Skoro to roślina to może jest czuła na ogień lub coś w tym stylu?Cała ta sytuacja potwierdziła, to co czułem odkąd tutaj trafiłem. Ten świat definitywnie potrzebował pomocy. Przestało mnie dziwić jak wielu herosów zostało tutaj przyzwanych.

Owca doszła z całym zbiorowiskiem do miejsca, w którym odnaleźli kobietę, ale nie skupiła się za bardzo na niej. Zgodnie ze słowami leśniczego oraz Dalii postanowiła wykorzystać możliwość połączenia się z wilkiem w celu rozejrzenia się po okolicy.
Gdyby tylko ktoś mógł przypilnować moje ciało — poprosiła, jednak na tyle cicho, że jedynie czujne ucho mogło to wyłapać. Wszyscy byli raczej zajęci ciałem sąsiadki, nie chciała niepotrzebnie odwracać ich uwagi. Bo co najgorszego mogło się stać? Coś by ją zaatakowało? Cóż… to możliwe.
Nie chciała jednak zadręczać tym swojej głowy. Chcąc jak najszybciej wykonać swoje zadanie, wzięła głęboki wdech i płynnym ruchem dłoni zmaterializowała na swojej twarzy maskę, tym samym tracąc kontrolę nad własnym ciałem. Będąc już wilkiem, rozejrzała się, tylko aby upewnić się, że w tym momencie nic jej nie grozi i ruszyła przez las, w stronę wcześniej wskazaną przez znajomego Frederica.
Korzystając z możliwości ciała wilka, przedzierała się przez krzaki w dosyć szybkim tempie, przypominającym raczej bieg, niżeli chód. Dlatego też stosunkowo szybko właścicielka mogła zauważyć oczyma swojego chowańca szokującą scenę i dwie istoty, w dodatku wcale nie tak daleko od grupy. Przeczucie podpowiadało jej, że nadal mogła oddalić się kawałek od grupy i nie ponieść przykrych konsekwencji oddalenia się za daleko od ciała. Nie chciała ryzykować życiem znajomej postaci, którą tam ujrzała, dlatego też upewniając się, że zapamiętała w miarę jak najwięcej szczegółów, ruszyła z powrotem do punktu wyjściowego, gdzie rozłączyła się z wilkiem.
Myślę, że powinniśmy udać się w to drugie miejsce jak najszybciej! — wykrzyczała, jak najgłośniej umiała, sekundy po tym, jak odzyskała panowanie nad ciałem. Upewniwszy się tylko, że każdy zwrócił na nią uwagę, kontynuowała:
Natash został zaatakowany przez istotę, która przypomina człowieka. Prawdopodobnie kobietę bądź mężczyznę, który lubi chodzić w sukniach. Cóż, nie oceniam — ostatnie zdanie dodała z rozpędu, chociaż mogło dobrze wybrzmieć, bo zaraz po wypowiedzeniu go musiała wziąć oddech. — Istota miała maskę, nie wiem więc, kto to może dokładnie być. I nie, to nie może być Elizabeth, nie miała uszu. I, uh. Nie wiem, sięgała mu chyba dotąd — pokazała na przykładzie swojej sylwetki, jaka różnica była między ich kolegą, który odłączył się od grupy, a atakującym stworem. Miała nadzieje, że to im pomoże i zmusi do szybkiego ruszenia się na miejsce. Nie chciała ryzykować życiem innego herosa, nawet jeśli nieodpowiedzialnie odłączył się od grupy, czego nie popierała.

Ciało kobiety z paroma roślinkami nie było świeże, patrząc po tym, jak natura zdążyła je zbezcześcić. Szkoda kobiety, która padła ofiarą...czegokolwiek tylko ofiarą paść mogła. Nie obchodziło to Blair, bo nie tego szukali. Wpatrywanie się w to coś obrzydzało posiadaczkę psich atrybutów na tyle, że postanowiła iść szukać dalej.
- Szukamy mężczyzny, prawda? To mi na mężczyznę nie wygląda, niech tutejsi ją pochowają, to nie wasza, ani moja robota.
Powiedziała panna de Poitiers, mając zamiar skupić się na zadaniu i nie doszukiwać się poszlak w nieszczęśliwie zabitej. Owszem, młodej panienki było szkoda, ale jej życie przeminęło i nie wróci! Wrócą to oni co najwyżej z trupem, jak nie znajdą młodego bajeranta na czas!
- Jeżeli tego całego pana zabiło to samo, co zabiło ją, to ja bym się do trupa nie zbliżała. Może to być tylko przynęta na zdolnych, silnych herosów, którzy podczas swojej nieuwagi przypadkiem zostaną rozszarpani przez jakąś bestię lub uroczą, spętaną roślinkę.
Wyraziła dobitnie swoje zdanie i ruszyła w głąb lasu, od razu, gdy zauważyła, że towarzyszka, u której boku stała zgodnie z wytoczoną prośbą, krzyczy coś o ataku na kompana.
- Pewnie jaką damę obraził...ignorant... i mu się dostało. Szukajmy...
Przerwała, zastanawiając się, czy jest warto zadzierać z nowo poznanymi i ryzykować, że najpewniej kobiecie dostanie się od nieposłusznego demona.
- Do diabłów... Tylko niepotrzebnie przedłuża, a na mnie rodzina czeka.
Westchnęła i ruszyła w stronę zaginionego kompana, a aby dać nauczkę spóźnialskiemu i urozmaicić zabawę, natarła ostrze naginaty jedyną posiadaną miksturą rozproszenia.

Cóż, sprawdzenie ran niezbyt się sprawdziło, gdyż nikt, nawet leśnicy, nie miał pojęcia, co mogło wyrządzić taką krzywdę młodej dziewczynie. Po dogłębnym obejrzeniu zarówno trupa, jak i krzaka, niższy leśniczy odpowiedział na nurtujące herosów pytania.~ Jeśli chodzi o te rany, przypuszczałbym, że jakiś przerośnięty niedźwiedź... chociaż jak tak sobie myślę, są niezbyt niechlujne, wręcz przeciwnie. Do tego te plamy... nie widziałem jeszcze czegoś takiego, ale mam bardzo złe przeczucia. A co do rośliny... nie mieliście okazji zajrzeć do żadnych zielników, nie?Westchnął i lekko ignorując dalszą potrzebę tłumaczenia, zaczął zbierać z niej te najbardziej zielone liście, których było całkiem sporo. Najprawdopodobniej roślina nie miała zbyt wiele czasu, by się zestarzeć. Na szczęście z wyjaśnieniami przyszedł bardziej rozmowny leśniczy.~ Nie radziłbym jej podpalać. W tych stronach nazywamy ją wampirzym ziołem, chociaż ma też swoją bardziej... naukową nazwę, ale nikt jej nie pamięta. Liście są cenne, można z nich zrobić całkiem niezłą przyprawę. Znachorzy również ją...Mężczyzna kontynuowałby swoją wypowiedź, jednak wypowiedź mu przerwała Amviel, która pozyskała całkiem interesujące informacje. Natash przestał podążać za grupą już jakiś czas temu, czego grupa nie zauważyła, najwyraźniej ignorując jego nieobecność. Opis agresywnej istoty w sukni na pewno nie należał do leśnej fauny, przynajmniej nie do tej znanej, a reakcja Blair... cóż, nie było co czekać.~ Skaranie boskie z tymi herosami, czy wy naprawdę nie możecie wytrzymać jednej chwili bez rozdzielania się? ~ zapytał zdenerwowany leśniczy po schowaniu wszystkich zebranych liści do skórzanego woreczka, wykonanego najpewniej właśnie w celu takiego zbieractwa. Następnie ruszył za Blair, ciągnąc za sobą towarzysza, licząc na to, że reszta pomyśli i dołączy się do nich.Na miejscu Blair, która pobiegła w stronę Natash'a, mogła go już zobaczyć w stanie krytycznym. Pomyśleć, że nie minęła jedna chwila, a jednostronna walka dochodziła do końca. Nieprzytomny heros, cały we krwi i ranach spoczywał oparty o jedno z drzew. Na całe szczęście, bystre oko mogło zauważyć ruch w okolicy klatki piersiowej, co za tym idzie, jeszcze dychał. Problem jednak tkwił w złowrogiej istocie, która stała nad niedobitkiem. Spowita szarawą mgłą, która nabierała czerwieni od ilości krwi wylanej przez nią niedawno, unosiła się parę centymetrów nad ziemią. Suknia nie była jedynym zakrwawionym elementem jej ubioru, kwiaty zdobiące jej głowę, z początku białe, nabierały szkarłatnej barwy z każdą sekundą. Można by było uznać ją za istotę ludzką, gdyby nie jeden drobny szczegół. Włosy opadające na przykrytą maską twarz, im bliżej ziemi, tym bardziej były ze sobą splecione, by na wysokości pasa przeistoczyć się w dwie, zakrwawione kosy. Bystre oko Blair, o ile zwróciła uwagę na otoczenie, mogło zobaczyć w krzaku niedaleko Natash'a jeszcze jedną rzecz — wystający spod zwyczajnego gąszczu but, łudząco podobny do tych przywdzianych przez dwójkę tubylców, która ruszyła z nimi do lasu.

Na słowa Amviel, Dalia przesunęła się bliżej jej ciała, aby mieć ją w zasięgu wzroku. Dzięki czemu była odpowiednio blisko ciała, aby widzieć szczegóły, ale też wystarczająco daleko, aby nic jej nie zaatakowało. Na chwilę jedynie jej wzrok powędrował za wilkiem, który zniknął między drzewami. W myślach mogła jedynie życzyć owocnych łowów.
Całe szczęście nie tylko Dalia chciała informacji, dodatkowe pytania od Orfunda sprawiły, że kobieta poczuła się odrobinę lżej. Przynajmniej nie wyjdzie na dziwoląga, jednak zaczęła mieć wątpliwości, gdy odezwała się Blair. Brunetka lekko się zarumieniła z zażenowania. Dalej jednak wzmocniła się jej ciekawość, gdy dostała informację o niewiadomym pochodzeniu ran, a także roślince znajdującej się na ciele. Poklepała Orfunda po ramieniu.
~ Będziesz zerkał na Amviel? Pomogę w zbieraniu liści. - po powiedzeniu tego, zbliżyła się do leśniczego kucającego przy ciele i przyjrzała się zbieranym przez niego okazom. W tym czasie odpowiedziała też Blair. - Może i jest to przynęta, ale lis nie miał problemu być blisko ciała. Zwierzęta raczej wyczuwają zagrożenie. Może też faktycznie ktoś, a nie coś go zabiło. Nie znamy człowieka. - Po chwili obserwowania, na jakich cechach liści się skupiać, spróbowała sama zebrać. W tym przy okazji słuchając wywodu mężczyzny, mogła zdobyć wiedzę o roślinie. Były to przydatne informacje, całe nieszczęście ich przepływ w najbardziej intrygującym momencie został przerwany przez nagłe powstanie owieczki. Dalia zerwała się na równe nogi i schowała zioła, jeśli udało się jej cokolwiek zerwać, pieczołowicie umieściła listki w małej kieszonce biodrowej.
~ Nawet nie zauważyłam, kiedy zniknął, chodźmy. Może to nasz morderca. - to mówiąc, Dalia chwilę poczekała, aż wyprzedził ją Orfund i pobiegła za nim. Gdy ujrzała istotę prawie ludzką, trochę zwolniła kroku, szybko jednak się otrząsnęła, widząc niecodzienne charakterystyki istoty. Zbliżyła się na odległość dwunastu metrów, pilnując się, aby nie być w pierwszej linii rażenia. W tym czasie wzrok brunetki spoczął na Natashu, jeżeli szybko czegoś nie zrobią, on zapewnie zginie. Dalia upewniła się, że nikt nie stoi wystarczająco blisko, aby zrobiła mu krzywdę. W prawej dłoni kobiety pojawiła się jedna z jej kart, wilki podreptywały na niej niespokojnie ukazując ostre kły. 6 ciernistych pnączy rozsadziło ziemię przed stopami Dalii. Kobieta za pomocą swoich dłoni przekierowała dwa pnącza na klatkę piersiową istoty, dwa kolejne o kilka sekund później w głowę, a dwa pozostałe skierowała w stronę talii istoty i ścisnęła ją na tyle, na ile pozwalała siła roślin. Próbowała ją w ten sposób zatrzymać przynajmniej na chwilę, aby reszta drużyny mogła zadziałać.

Skinąłem głową i zgodnie z prośbą Dalii pilnowałem Amviel, kiedy zajmowała się zwiadem. W międzyczasie słuchałem dyskusji między kobietami. Zgadzałem się z Blair, w tym, że nie było czasu na grzebanie nieszczęsnej kobiety. Mężczyzna, którego szukamy, mógł być jeszcze cały i zdrowy, a ja coraz bardziej niecierpliwiłem się, czekając na powrót zwiadowczyni. Na szczęście, długo nie musiałem czekać i nie byłem zaskoczony, że wróciła ze złymi wieściami. W odpowiedzi na jej słowa, bez zastanowienia rzuciłem się w kierunku, który wskazała. Dalia także długo się nie zastanawiała, ale byłem od niej szybszy więc po chwili wyminąłem ją na ścieżce do celu. Broń miałem już wyciągniętą więc zarzuciłem sobie miecz na plecy, aby się o niego nie potknąć. Zatrzymałem się widząc leżącego Natasha, rozejrzałem się po okolicy i podjąłem decyzję w ułamku sekundy. Widziałem, że Dalia użyła jakiegoś ofensywnego zaklęcia, po tym, jak sięgnęło celu, w trakcie biegu przywołałem zbroję czarnego smoka i impetem wbiłem się barkiem w atakującego, tak aby go odepchnąć, ale samemu się nie wywrócić. Stanąłem między bestią a leżącym herosem. Może i był problemem, ale to dalej żyjąca osoba. Ustawiłem się w pozycji gotowości bojowej. Przez jakiś czas byłem bezpieczny dzięki zbroi, więc stałem na tyle blisko, żeby zajmować pole widzenia stworzenia.
-No dawaj! Pokaż, na co cię stać szkarado!- krzyknąłem i uśmiechnąłem się. Adrenalina zaczęła już działać.

Widocznie jej opis tego, co mogła zauważyć oczami wilka, zadziałał na tyle, aby każdy skierował się w stronę Natasha. Ruszyła za nimi, trzymając się jednak raczej na tyłach całej grupy — w końcu walczyła bronią dystansową, na nic zdałaby się, będąc na froncie. Wręcz przeciwnie, pewnie jako pierwsza musiałby wycofać się z ewentualnej walki.
Będąc na miejscu, już własnymi oczami widząc tajemniczą istotę, jej twarz wyraźnie pobladła. Przeoczyła detal w postaci jej włosów albo może, dopiero kiedy wróciła do swojego ciała, przybrały taką formę. Do tego nieprzytomny Natash, przecież nie minęło wcale tak dużo czasu. Strach myśleć co może stać się zwykłemu człowiekowi w takiej walce. Mimo wszystko Owieczka szybko „otrzeźwiała”, biorąc w dłonie łuk i komunikując się z wilkiem szybkim spojrzeniem. Stanęła w okolicy Dalii, a chwilę później, powolnym i dokładnym ruchem dłoni nałożyła na swoją broń magiczną strzałę, którą posłała w kierunku przeciwnika. W przypadku trafienia wilk powinien polecieć w jej stronę i zająć się zadawaniem obrażeń, dlatego ona bez większego upewniania się o powodzeniu zaczęła rozglądać się po okolicy, w poszukiwaniu jakiejkolwiek poszlaki, która mogłaby naprowadzić ich na trop Frederica. I też stosunkowo szybko takową znalazła. Był tylko jeden problem — jej bliskość w stosunku do tego dziwnego stwora.
Buty! —powiedziała głośno, ostrożnie kierując się w stronę wystającej z krzaków części garderoby. W duchu tylko prosiła, aby nie znaleźć tam przy okazji zaginionego mężczyzny, którego szukali. Przynajmniej nie martwego. Cały czas też obserwowała tę dziwną istotę, aby w każdej chwili móc uniknąć ataku lub po prostu się zatrzymać, jeśli zrobi się za bardzo niebezpiecznie.

Potwór! Czy tego nie było za dużo? Dla Blair może odrobinę. Dziewczyna pierwszy raz na swoje oczy spostrzegła groźną anomalię. Do tej pory nie miała tak naprawdę potrzeby walczyć. Poświęcała czas tylko na swój własny trening, w dodatku nieprofesjonalny i polegający na przypominaniu sobie i wymyślaniu jak z naginaty korzystać powinna. Świadomość, że inni walczą, nie pozwoliła jej jednak pozostać bierną. Zadeklarowała pomoc każdemu ze współtowarzyszy i nawet zrobiła to, bo miała z tego korzyść finansową. Porzucenie ich nie wchodziło w grę. Postanowiła znaleźć w miarę dużej wielkości liść i upewnić się, że ewentualne obrażenia, które odniesie, nie będą dla niej dotkliwe. Jednak nim odbiegła by go szukać, coś trzeba było zrobić ze zbędnym balastem. Ah, gdyby tylko stać ją było na pokrowiec, który trzymałby broń na jej plecach. Obok siebie miała dwie kobiety. Dalię i Amviel, z czego ta druga już celowała łukiem, więc przeszkadzanie jej byłoby głupsze niż przeszkadzanie brązowowłosej. Broń panny de Poitiers nie była najwygodniejsza do targania w pogoni za stworzonym na poczekaniu kielichem, a czarodziejka, przynajmniej tak Blair się wydawało, i tak powinna stać w miejscu i wywoływać słowami zaklęcia. Wrzuciła więc do jej dłoni swoją naginatę, posyłając w jej stronę zapytanie.
- Potrzymasz chwilkę?
Zapytała, dokonując tego jeszcze przed jakimkolwiek pozwoleniem, po czym popędziła w stronę krzaka, próbując zawinąć listek i wlać do niego miksturę, której następnie napiła się, jeżeli tylko liść udało jej się zwinąć.

Cóż, zaraz za Blair docierały na miejsce kolejne osoby, prędzej lub nie. Ferajna czterech herosów zebrała się, by wspólnie ujrzeć zakrwawionego mężczyznę... tylko gdzie do diaska podziali się leśniczy? Zresztą nie było czasu, by się nad tym zastanawiać. Trzeba było podjąć się tego, co nakazywał honor... i zlecenie. W przeciwieństwie do pozostałych Blair nie rzuciła się do walki. Przekazała swoją broń pani przeznaczenia, która to mogła poczuć, jak przez użyte wcześniej na naginacie zaklęcie zaczyna wyżerać jej rękawiczki. Szkoda, były całkiem stylowe. Skupiwszy się jednak na walce, Dalii udało się coś zdziałać. To znaczy, dała czas Orfundowi, by ten dobiegł do swojego celu, stając murem między zakrwawionym herosem a agresorem. Istota jednak nie wydawała się przejmować skrępowaniem, co więcej, stała jakby w bezruchu, co dawało Amviel pole do popisu... Strzał w dziesiątkę, można by rzec, gdyż istota trafiona została kilka centymetrów pod obojczykiem, o ile można by przyjąć, że budową przypomina człowieka. Wilk miał pole do popisu, oponent nie przejmował się jednak atakami, wpatrując się ślepo w zasłoniętego przez "smoka" Natash'a.Mała wyprawa Blair zakończyła się sukcesem, ponieważ w lesie nietrudno było znaleźć liście, a po znalezieniu odpowiedniego w kieliszek mogła poczuć, jak jej mikstura powoli na nią wpływa. Co do innych zwiadów, intuicja Amviel podpowiedziała jej dość dobrze. Zasłona Orfunda pozwoliła jej przemknąć do znaleziska, jednak niestety jej najgorsze obawy zostały spełnione. Mężczyzna, do którego należały buty, leżał bez tchu, a jego ciało pokrywały te same plamy, jakie można było zauważyć na ciele poprzedniego trupa. Obumarłe komórki można było spostrzec na jego szyi, klatce piersiowej, oraz kończynach. To nie był jednak koniec niespodzianek dla owieczki, która obok ciała ujrzała żywych, chociaż nieprzytomnych... leśniczych? I to dokładnie tę dwójkę, która jeszcze chwilę temu im towarzyszyła... No i była też ona.
Znana wszystkim obecnym na polu bitwy, poza Blair, która i tak na razie delektowała się swoją miksturą. Elizabeth klęczała na ziemi przy ciele martwego, wylewając w swoje dłonie kolejne łzy. Jeżeli instynkty Amviel zadziałały, powinna natychmiast odsunąć się z tamtych krzaków. Wcześniej spętana istota rozpłynęła się na milion płatków róż, powodując, że zarówno pnącza, jak i garda Orfunda okazały się w pewnym sensie bezużyteczne, strzała za to utraciła punkt zaczepienia, upadła więc i wbiła się w podłoże. Zaraz po tym zamaskowana postać wyłoniła się z ziemi tuż pod wdową, by następnie ująć jej nadgarstki delikatnie i wypowiedzieć wywołującym gęsią skórkę, opiekuńcze słowa.
~ ₦łɆ ₱ł₳₵Ⱬ ĐⱤØ₲łɆ ĐⱫłɆ₵łę. ₩łɆ₴Ⱬ ĐØ₴₭Ø₦₳ⱠɆ, żɆ ₴Ø฿łɆ ₦₳ ₮Ø Ⱬ₳₴łɄżɎł. ₩₴₮₳₩₳J, ₥Ʉ₴ł₴Ⱬ Ⱬ₳Đ฿₳ć Ø ₮Ø, ฿Ɏ ₦ł₭₮, ₦ł₲ĐɎ, ₴łę Ø ₮Ɏ₥ ₦łɆ ĐØ₩łɆĐⱫł₳ł.

Nie spodziewała się wiele, oddychający Frederic wystarczyłby jej do szczęścia, jednak los (i pewnie potwór stojący kawałek od niej) chciał, że jedyne co tam ujrzała to martwe ciało, pokryte plamami. Już chciała dać wszystkim znać, że ich wysiłki poszły na marne, gdy zorientowała się, że nie leżał tam jeden, a trzech leśniczych. W dodatku znalazła tam też Elizabeth! Co ta kobieta, która zleciła im tę wyprawę, w ogóle tu robiła?
Pani Elizabeth, proszę stąd u- Oh! — niedane było Owcy dokończyć, gdyż musiała odskoczyć, aby nie zostać prawdopodobnie następną leżącą w tych krzakach jednostką. Wycofała się na tyle, aby stanąć przy Orfundzie i w ciszy wskazała na krzaki, jednocześnie wsłuchując się w słowa zamaskowanej istoty, które przyprawiły ją o gęsią skórkę. Nie bardzo miała pojęcie co zrobić, pomoc wdowie w ucieczce była niemożliwa, zresztą wyglądało na to, że ona i ta zjawa znały się. Amviel przełknęła z trudem ślinę, powoli się cofając. Potrzebowała wygodniejszej pozycji, jeśli nadal chcieli walczyć. A musieli, przecież jeśli tego nie zrobią, zaraz cała wioska skończy jak sąsiadka i Frederic.
Chyba wpakowali się w mniej przyjemne zadanie, niż mogłoby się początkowo wydawać.

Blair nie przejmowała się tym, że Dalii pali się jeden... a nie, jednak dwa elementy garderoby, bo tak właściwie to nawet tego nie zauważyła. "Biedna, teraz ubrudzi sobie dłonie." – pomyślała, gdy odbierała z rąk brązowowłosej swoją Nigatę, która dała tejże na potrzymanie i przypilnowanie. Psowata wyruszyła w stronę krzewów, w których znajdowała się Amviel, rzecz jasna zaraz po napiciu się trunku. Nie znała kobiety, więc nie czuła wobec niej empatii.
– Odsuń się. Nikomu nie należy się śmierć, chyba że mordercy niewinnego człowieka.
Powiedziała Blair i uniosła naginatę do góry, aby po chwili z impetem uderzyć tępą częścią ostrza, brązowowłosą w ciemiączko. Jeżeli udało jej się obrócić w dłoniach bronią, to drugą częścią, a zatem tą ostrą, próbowała od tej samej strony przeciąć element ciała dziwacznej istoty. Celowała w okolice szyi i nie odsunęła się nawet o krok. Nie miała doświadczenia w boju i walce. Używała przemocy po raz pierwszy, od kiedy znalazła się na tym świecie.

Widząc rozwój wydarzeń, zareagowałem jak najszybciej się dało. Po tym, jak Blair ogłuszyła Panią Elizę, złapałem kobietę, za kołnierz, siłą wyrwałem z objęć potwora, nie zważając na potencjalne rany jej dłoni i bezceremonialnie odrzuciłem na bok, tylko po to, aby nikomu nie zawadzała i była względnie bezpieczna. Ustawiłem się, pod odpowiednim kątem, tak aby nie zahaczyć członków drużyny, przywołałem na swój miecz wodną falę i wypuściłem celując w potwora tak aby ciśnienie obcięło jej głowę i jednocześnie, potem uderzyło w ziemię powodując rozprysk na potwora. Pokryty wodą był wrażliwy na zamrożenie, więc zacząłem ziać swoim lodowym oddechem. Stopniowo zamrażałem bestię, aby nie mogła znowu zmienić się w kwiaty. Miałem przynajmniej nadzieję, że tak to działa. Poruszając się wokoło potwora, pilnowałem, aby żadna z towarzyszących mi osób nie znalazła się w polu rażenia.

Całe szczęście kobiecie udało się złapać potwora, jednakże to się długo nie utrzymało. W międzyczasie Dalia zaskoczona dostała w dłonie broń Blair i po chwili usłyszała lekkie syczenie. Widząc jak rękawiczki się jej palą, spróbowała trzymać nagitane jak najbardziej w palcach, aby spowolnić proces. Kobieta ugięła też ramiona w dół, aby rękawy sukni nie sięgały broni. Bała się bowie,m co ta substancja może narobić jej biednym ubraniom. Nie musiała jednak długo jej trzymać, nie widział dokładnie, co panienka Portiers robiła na uboczu, ale nie miało to większego znaczenia. Dalia, gdy tylko miała wolne dłonie, zrzuciła z nich znikające rękawiczki i się odsunęła na dwa kroki od nich. Dzięki czemu też zyskała widok na to, gdzie zniknęło straszydło. Nie chciała jednak ujrzeć tego, co się tam wydarzyło. Zanim zdołała cokolwiek wykonać, sojusznicy ją wyprzedzili. Kobieta pobiegła w stronę, w którą została rzucona Elizabeth, starając się ją złapać i zamortyzować upadek jej własnym ciałem. W tym też czasie utworzyła z pnączy kokon wokół siebie i poszkodowanej. Osłaniając chociaż przez chwilę, siebie i Eli. Dalia po tym zaczęła się przyglądać biednej kobiecie. Zaczęła ją gładzić po ramionach, spokojnie starając się ukoić kobietę. ~ **Czy możesz mi powiedzieć co to za istota i dlaczego uważa, że twój mąż zasłużył na ten los? - brunetka starała się utrzymać spokojny, kojący, ale stanowczy ton głosu. Potrzebowała się dowiedzieć, czego mogła, zanim stworzenie ponownie spróbuję coś z Elizabeth.

Cóż, jeśli chodzi o świadomość otoczenia tejże istoty, Amviel nie musiała się zbytnio przejmować. Nie ważne, czy owieczka odskoczyła, czy zostałaby na miejscu, zamaskowana postać w sukni jak do tej pory skupiała się wyłącznie na zrozpaczonej wdowie. Dużo gorsze wrażenie o sobie pozostawiła Blair, która, chociaż miała dobre intencje, gdyż nie miała zamiaru skrzywdzić gospodyni, w oczach wroga stanowiła zagrożenie. Wymach tępą stroną ostrza w ciemiączko, można by się kłócić, że nie miało szans nie trafić. W końcu kobieta siedziała na ziemi i płakała, ukrywając twarz w dłoniach, nie było szans na to, by uniknęła ciosu. Z otworu na oczy ubranej w suknię wydobyło się jednak czerwone światło, a heroska o psich atrybutach zauważyć mogła, że skupiona na wdowie, teraz poświęcała całą swoją uwagę władającej naginatą. W momencie, gdy broń miała dosięgnąć dziewczyny, dziewczyna mogła poczuć opór, natrafiwszy na półprzezroczyste, zabarwione na ciemny fiolet pole siłowe. Dobrze, że dziewczyna miała w planach dalszy atak, gdyż w innym wypadku istota wyprowadziłaby natychmiastowy kontratak. Chybiła jednak, nie trafiwszy w szyję, odcinając za to jedną z kos zakotwiczoną w kosmykach włosów stwora. Doprawdy udana akcja, można by uznać.
Inaczej było z Orfundem, który w tym samym czasie, gdy istota utraciła chwilowo panowanie nad bronią, zdecydował się odciągnąć Elizabeth z pola walki. Cóż, pole chroniące ją dalej działało, więc spotkał się z nieprzyjemnym uczuciem, jakby w momencie kontaktu z tarczą dotknął on zmarzniętego metalu. Wymierzony przez niego atak nie spotkał się jednak z celem, gdyż poczuwszy zagrożenie, zamaskowana postać zablokowała wodny atak tym samym rodzajem magii, który, chociaż już tego nie robił, chronił wcześniej uszatą kobietę. Woda osadziła się na powłoce, zastygając na kość po wykonaniu ryku przez Orfunda, ryk nie dobiegł jednak istoty chronionej ze wszystkich stron. Co do Dalii, jeśli ta dalej mówiła do Elizabeth mimo tego, że nie została rzucona w jej stronę... nie doczekała się odpowiedzi, przynajmniej nie od razu.
Po chwili jednak sama w sobie agresywna istota rozpłynęła się jak wcześniej, z tym że teraz efektem nie były płatki róż, a fioletowy pył. Kobieta za to wstała z kolan, zaczynając wydawać odgłosy. Z początku herosi usłyszeć mogli łkanie, po chwili to jednak przeradzało się stopniowo w coraz głośniejszy i bardziej szaleńczy śmiech. Jej oczy jednak nadal były przesłonięte łzami, co nie przeszkadzało jej w tym, by w końcu się wypowiedzieć.
~ Zasłużył? Tak... Masz rację. Ale to wszystko jej wina. Mogła się tu nie pojawiać...~ odparła, jakby jeszcze zwracała się do zdematerializowanej już istoty, by następnie odwrócić się w stronę grupy poszukiwawczej ~ Najpierw on, a teraz jeszcze wy, tak? Fajnie tak, nie? Bawić się uczuciami zwykłej gospodyni, oskarżać, atakować, może jeszcze rzućcie mną tak, żeby przybić gwóźdź do trumny!?Spojrzała się na czwórkę, która jeszcze stała na nogach, by otrzeć łzy. ~ Ale to nic. Nie jesteście pierwsi, z pewnością nie ostatni, którzy myślą, że to fajnie tak. Bo co, chciałam prowadzić normalne życie, czy to znaczy, że jestem gorsza? Wszyscy jesteście tacy sami, bez wyjątku!

Sytuacja coraz bardziej wyglądała niepokojąco. Dodatkowo pnącza ponownie wróciły do ziemi, a karta z dłoni pani przeznaczenia rozpłynęła się. Dalia mocno przełknęła ślinę, widząc rozwój sytuacji. Dochodziła powoli do realizacji, że dziwna istota była w jakiś sposób połączona z Elizabeth. Nie sądziła, też, że ktokolwiek chciałby samą kobietę skrzywdzić, bez wyraźnego powodu. Płatki i fioletowy pył na pewno były niepokojące, nie wiadomo bowiem było, co się stanie i co Elizabeth, która po jej słowach nie była najstabilniejsza, w tym momencie zrobi. Dalia rzuciła spojrzenie i gdy upewniła się, że przynajmniej część z nim patrzy na nią. Wskazała palcem na siebie, po czym przerzuciła kierunek na Elizabeth i na swoje usta cicho nimi poruszając. Po czym dwoma palcami wskazała ich i wskazała uszatą brunetkę. Miała teraz jedynie nadzieję, że jej znaki będą zrozumiałe.
Odpięła miecz od pasa i powoli położyła go na runie leśnym, wyciągnęła ramiona na boki w otwartej pozycji i zaczęła powoli krok za krokiem stawiać w stronę Elizabeth. Postawę miała rozluźnioną, a wyraz twarzy zmartwiony. Starała się jednak całościowo kłaść stopy na podłodze, aby w razie czego móc zrobić jakikolwiek nawet najmniejszy unik.
~ Tak, to wszystko jej wina. Mogła sobie żyć tam, gdzie była i nie zakłócać waszego życia. Dobrze jej tak prawda? Gryzie teraz ziemię i nie będzie już nigdy przeszkadzać. – Dalia starała się utrzymać spokojny, kojący ton głosu ciągle utrzymując wzrok na kobiecie. – Jesteśmy tu, tylko aby ci pomóc. Nigdy nie chcieliśmy dla ciebie krzywdy. Zrobiłaś dla nas kanapki, poczęstowałaś herbatą. Jak moglibyśmy być tak niewdzięczni? – Dalia czuła jak ręce jej drżą ze stresu. Nie chciała nic zrobić brunetce, ale sama bała się o swoje bezpieczeństwo. Co, jeśli nie dotrze swoimi słowami do stojącej przed nią kobiety. Mogła obecnie jedynie liczyć na to, że reszta drużyny zachowa czujność i mocną głowę i jej pomoże, jakby było trzeba.
~ Proszę, wróć z nami do wioski, usiądziemy na spokojnie i porozmawiamy. Chcę się tobą zaopiekować, bardzo ciebie polubiłam w krótkim czasie, jakim się znamy. Zrobię to jednak tylko jeśli mi pozwolisz. – Dalia stanęła, jeśli jej się udało kilka kroków przed Elizabeth i uśmiechnęła się do niej, starając się zmiękczyć jak najbardziej wyraz swojej twarzy. Chciała wydawać się bezbronna, ufna i miła. Wolała unikać czegokolwiek co, mogłoby kobietę sprowokować, ryzykując własnym zdrowiem. Wolała, chociaż spróbować nie walczyć z kobietą, jeśli było to jeszcze możliwe.

Potwór był zabezpieczony przez jakiegoś rodzaju pole siłowe, które z tego, co mi się wydawało, brało się od rozszalałej kobiety. Bestia zniknęła w eksplozji pyłu, szybko upewniłem się, że nie wciągnę go przez nos ani usta. Widząc, że Dalia próbuje nam przekazać jakieś znaki i rozmawia z kobietą. Zakończyłem ryk a także odwołałem swój pancerz, aby mieć możliwość szybciej zareagować kosztem swojej wytrzymałości. Zacząłem zbliżać się powoli w stronę kobiety, zachodząc ją od tyłu, trzymając miecz w pogotowiu, ale w zrelaksowanej pozycji. To, że ona stała do mnie tyłem nie znaczyło, że niewidoczny stwór też mnie nie widział. Jeżeli Dalii uda się przemówić kobiecie do rozsądku to świetnie, wszystko ułoży się jak trzeba. Jeśli nie pójdzie, byłem gotowy wykorzystać miecz, jako obucha uderzając mocno w szyję, pod uchem w okolice błędnika, tak aby pozbawić jej przytomności. Byłem ciekaw czy obezwładnienie jej w ten sposób będzie wystarczające, aby potwór stracił swoje możliwości obronne. Miałem taką nadzieję, jeśli to nie zadziała nie zawaham się zabić kobiety. Miała na sumieniu co najmniej 2 osoby, kto wie, czy nie trupów nie będzie więcej, a patrząc na jej stan zabicie było bezpieczniejszym rozwiązaniem, nieważne czy mi się to podobało, czy nie. Ten świat był brutalny, ale w tym przypadku, to nadmiar emocji i mrok umysłu zadział najbardziej.
~ Tak jak w większości przypadków - wymamrotałem pod nosem, zirytowany.
Czułem, że potwór obserwuje moje ruchy. Wcześniej wykorzystał magię, aby zatrzymać mnie przed dotknięciem Elizabeth, ale kiedy musiał wybrać między nią a samym sobą zadecydował o sobie. Miałem przeczucie, że mimo iż moc, w moim odczuciu brała się od kobiety, to bestia bardziej martwiła się o siebie niż o nią. Chciałem sprawdzić tę teorię. Kiedy zbliżałem się do rozmawiających kobiet, we wcześniej wspomnianym celu, cierpliwie czekałem aż roślinny skurwiel się zmaterializuje. Atak, który miał na celu ogłuszyć kobietę, zmieni się w rzut mieczem w potwora, kiedy tylko spróbuje obronić kobietę. Jeśli się nie pojawi nie przerwę ataku i postaram się trafić w kobietę.

Wilk wrócił do owcy, kiedy tylko strzała wbita w ziemię zniknęła. Ta jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Przyjęła do wiadomości, że chowaniec jest znów obok, jednak ten pozostawał cicho, a ona zbyt przejęta była losami Pani Elizabeth, która wyjątkowo dobrze chroniona była przez kwiecistego potwora, który postanowił się w końcu zdematerializować. Jednak nie była pewna, czy oznaczało to jego zniknięcie, raczej skłonna była uwierzyć w to, że wciąż obserwuje ich z bezpiecznego miejsca. Dlatego też, póki Dalia jedynie rozmawiała z wdową, Amviel nie ruszyła się z miejsca, ale gdy Orfund wycelował swój atak w opętaną (jak zakładała) kobietę, nogi same ruszyły. Sekundy po tym dłonie dziewczyny chwyciły za przedramię mówiącej heroski i, jeśli tylko się udało, za dłoń Elizabeth, w celu odciągnięcia ich od ciosu rosłego mężczyzny. Nie skupiała się jednak przesadnie na tej drugiej, więc jeśli ta tylko ruszyła dłonią, to Owieczka raczej nie dała rady jej nawet dotknąć.
Orfundzie! — krzyknęła karcąco, nie racząc wspomnianego nawet spojrzeniem, zajęta upewnianiem się, że odciągnięte przez nią osoby są całe. Na ten czas nieświadomie opuściła gardę i przestała zwracać uwagę na otoczenie, chociaż wilk nadal pozostawał w pogotowiu.
Tylko co biedak mógłby zrobić sam z siebie, jeśli coś by się stało? Jedynie krzyknąć, nic innego przecież bez polecenia nie pocznie.

Blair miała prostacki sposób myślenia. Czy należało oszczędzić morderczynię, która zabiła swojego własnego męża i jego kochankę? No może należało jej to jeszcze wybaczyć!? Z drugiej strony, sama przed nimi zaledwie kilka sekund wcześniej przyznała się, że wabiła swoim ogłoszeniem herosów, aby potem mordować ich z zimną krwią. A przynajmniej tak to panna de Poitiers zrozumiała.
— Życie za kanapki? Wolne żarty, to nie powód, by kogoś oszczędzać. Z każdej sytuacji było wyjście. Było w wiosce rozpowiedzieć, że twój mąż to zdrajca i się puszcza z inną kobietą. Społeczność osądziłaby go sama. Przemoc rodzi przemoc. Teraz to Tobie się należy śmierć. — powiedziała i nie miała zamiaru pozwolić kobiecie się tłumaczyć.
— Masz ostatnią szansę albo umrzesz — zagroziła, powoli kręcąc swoją naginatą w dłoniach, aby nabrała odpowiedniej prędkości przy atakach, zaraz po dotknięciu obu ostrzy i strzepnięciu ręki z cieczy do przodu — Albo na kolanach pójdziesz przeprosić ludzi w wiosce, przyznasz się, co zrobiłaś, powoli zaczniesz czyścić swoją kartę i nam zapłacisz. Daje Ci 3 sekundy na decyzję. — Powiedziała i zaczęła na głos liczyć od trzech w dół, nie zwracając uwagi na to, że jej towarzysze chcieli podejść do kobiety w sposób miły i delikatny. Zdaniem Blair potrzebny był szybki prysznic.

Dalia, chociaż nieznajoma, to wykazała się wielkim wsparciem psychicznym od początku tego zlecenia. Kobieta rozwarstwiona dylematem, czy pozbyć się świadków, czy może przyjąć pomocną dłoń kobiety, została już niemal kupiona słowami i bezbronną postawą pani przeznaczenia. W końcu przyznała jej rację, tak samo, jak Rozpacz. Jeśli podzielała zdanie z do tej pory jedyną istotą, która ją w pełni rozumiała, to być może i ona powinna móc się z nią zaprzyjaźnić? Już miała, oj miała przyjąć tę ofertę, jednak przypomnijmy wszystkim, co cechowało tę konkretną osobę? Bingo, zwierzęce uszy nie zawiodły, ponieważ nawet jeśli Orfund starał się być cicho, jego ciężkie ciało nie pozwalało na bezszelestne poruszanie się po trawie, zwłaszcza przy dzierżeniu pokaźnego miecza. Chociaż gdyby nie reakcja Amviel, dziewczyna być może nie odwróciłaby się w stronę mężczyzny na czas. Tak, zamiast pozwolić się odciągnąć, zmartwiona spojrzała za siebie, a widząc już kątem oka próbującego ją ogłuszyć smoka, ta klęknęła na ziemi, chowając głowę w rękach, co chociaż w zwykłej walce byłoby głupie i nieproduktywne, wiązało się ze stworzeniem tarczy, która już wcześniej zablokowała kilka ciosów. Tym razem jednak nie pokrywała całego pola wokół kobiety, a więc co innego ją dosięgło.
Zwykłe strzepnięcie nie wydawało się groźne, zatem krople mikstury stworzonej przez stojącą obok Blair dosięgły peleryny Elizabeth, zaczynając wypalanie jej powierzchni. Ta jednak skulona ze strachu przed rosłym mężczyzną nie zauważyła tego, skupiła się na czym innym.
~ Wiedziałam... Je-jesteście tacy sami, to musiała być podpucha... Rozpacz miała rację. Ni-nikt mnie nie zna tak, jak ona...Odparła, po czym rzuciła jeszcze wściekłym spojrzeniem na odliczającą Blair. ~ I ty też nie masz racji! Rozpacz mówiła, że tylko to wymaże jego winy. Że... że czynię światu i jego duszy przysługę!Cóż, groźby śmierci i próby ataku zanegowały nieco starania koleżanki, a sama Elizabeth... zniknęła, by następnie po paru chwilach pojawić się za plecami dwóch, najpewniej stojących koło siebie herosek. Położyła ręce na obu ich policzkach, w pewnym sensie je obejmując w ten sposób, po czym spojrzała się na Dalię wzrokiem jakby pełnym żalu, szepcząc w jej stronę krótkie "przepraszam". Następnie towarzysze dziewczyny mogli zobaczyć, jak ta pada na ziemię, a jeżeli Amviel nie nosiła w tamtym momencie maski, również podzieliła los panny przeznaczenia. W zależności od wyniku jedna lub obie postaci podczas tego stanu śniły, były to jednak przykre, łamiące serca omamy.~ Chcecie walczyć, rozumiem. Wielkim herosom w końcu tylko walka w głowie. Nie rozumiecie, jak to jest, być ciągle odsuwaną na bok.Wyrażając te słowa, teraz już w dość paranoiczny sposób rzucała wzrokiem od jednego przeciwnika do drugiego, czekając na ich ruch, nie zauważając, że jej element garderoby z sekundy na sekundę coraz bardziej zanika.

Widziała, że jej słowa działają. Trochę lżej jej się zrobiło na piersi, widząc Orfunda, który celował płazem w punkt czuły kobiety, była spokojna. Miała nadzieję, że ta spokojnie zajdzie w głęboki cen i zdołają ją związać. Niedoczekanie jednak Pani przeznaczenia, gdy ta została odciągnięta przez Amviel, a Elizabeth wykryła smoczego towarzysza. Brunetka patrzyła wielkimi oczami na rozgrywającą się scenę, słysząc jakby przez szum słowa Blair, kompletnie ich nie rozumiejąc. Adrenalina zaczęła rozchodzić się po ciele, rytm serca bił jej w uszach. Elizabeth zniknęła. Strach zmroził krew w żyłach heroski, a po całym ciele przeszedł zimny dreszcz. Była w ogromnym niebezpieczeństwie. Zanim jednak zdołała zmusić nogi do biegu, została objęta. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, zanim straciła przytomność, było słodkie „przepraszam”.
Wynurzyła się spod wody, łapiąc łapczywie powietrze w usta, co chwila kolejna fala zalewała jej twarz i topiła pod nieznanym płynem. W ustach miała metaliczny posmak, ciecz była lepka, gęsta, nieprzyjemna. Otaczała ją niczym ciepłe, ohydne objęcie pastora, gdy… Kolejna fala wybiła ją na powierzchnię, nagle wszystko się uspokoiło, nabrała łapczywie powietrza w usta. Obtarła twarz i w końcu zobaczyła, w czym pływa. Krwista czerwień otaczała ją z każdej strony, gdy to sobie uświadomiła, jej nozdrza uderzył smród starej krwi. Muchy latały brzęcząc nad głową. Dodatkowo sama kobieta, była cieczą oblepiona. Wiele odczuć zaczęło trząść jej osobą, mdłości, ciarki, odruchy wymiotne, fale zimna i gorąca, obezwładniający strach. Nawet nie zauważyła, jak powoli spod powierzchni wypływały znane jej ciała. Orfund, którego głowa odłączyła się od reszty ciała, a brzuch był otwarty i swobodnie na tafli pływały jego jelita, tak jak sarenki w ten… Obok zaraz pojawiła się Amviel, brakowało jej oczu, a szczęka odłączyła się od górnej żuchwy. Dając owieczce nienaturalnie szeroki uśmiech. Dalia zaczęła ponownie tonąć, czując jak nogi, odmawiają posłuszeństwa, paraliżuje ją strach. Z całych sił starała się utrzymać na powierzchni, gdy dwie idealne połówki ciała Elizabeth otoczyły ją, zakrywając usta, które wydawały z siebie krzyk. Od kiedy wrzeszczała, płakała i z oczu zamiast łez leciała krew. Nie miała czasu nawet pomyśleć, gdy została zabrana pod powierzchnię jeziora krwi. Przepołowiona Elizabeth otworzyła siłą jej powieki. Widziała Blair tuż przed swoją twarzą przebitą własną nagitaną, mózg powoli uciekał jej przez ucho. Dopiero teraz zobaczyła, że ma pół wgniecionej zdeformowanej twarzy. Dalia czuła się coraz cięższa z każdą chwilą, zaczęła tonąć, z każdą chwilą zanurzając się coraz głębiej. Płuca piekły niemiłosiernie z braku tlenu, organizm heroski próbując się ratować zmusił ją do oddechu, zatapiając jej płuca we krwi. Zanim straciła przytomność, zobaczyła ich wszystkich nurkujących za nią, wyciągnęła dłoń w ich stronę, coraz bardziej tracąc ostrość, na granicach jej wzroku wirowała ciemność. Wydała z siebie ostatni pełen rozpaczy krzyk, zapełniając usta lepką cieczą. Zawiodła, zawiodła ich wszystkich.

Kurwa no i oczywiście. Całe to przedstawienie, byłoby już zakończone, ale jak zwykle, ktoś musi bawić się w bohatera, nie biorąc pod uwagę, że to coś zabiło już dwie osoby i próbowało zabić nas. Cokolwiek ten stwór zrobił z Dalią i Amviel, wydawało się raczej nieszkodliwe. Widziałem, że Dalia oddychała, obstawiałem, że z owcą było to samo.
-Planowałem Ci pomóc, a nie z tobą walczyć, ale jeżeli ty i twoje kolczaste zwierzątko w tym momencie się nie uspokoicie, to zabije was obie.-Ryknąłem pełnym irytacji głosem, po czym zwróciłem się do Blair:
-Zamiast wygłaszać groźby i cwaniakować, skup się i pilnuj moich pleców. Poruszajmy się w parze, aby zostawiać mniej martwych punktów. Mów o wszystkich elementach, które cię niepokoją. Bestia atakuje tych, którzy krzywdzą Elizabeth, a ona sama nie ma bladego pojęcia o walce. Próbowaliśmy ją zranić, więc skupi się na nas. Słuchaj i wąchaj, a może wyjdziemy z tego żywi.-
Przeciwnicy zniknęli z pola widzenia. Na szczęście, miałem jeszcze inne zmysły, nie tylko oczy. Przyjąłem postawę defensywną na lekko ugiętych kolanach, gotowy odeprzeć atak. Przymknąłem powieki, mając nadzieję, że Blair weźmie sobie moje słowa do serca. Skupiłem się na dźwiękach i zapachu. Kobieta musiała pachnieć herbatą, którą nas chciała częstować. A potwór, zapewne jak roślina, zmieszana z krwią ludzką. W końcu zabijała. Nie planowałem dać się złapać na przynęty. Cierpliwie czekałem na atak. Byłem gotowy, złapać potwora, kosztem otrzymania obrażeń. Przygotowałem swoje ciało na ból, aby mnie nie oszołomił, kiedy przyjdzie.

Udało jej się odsunąć jedynie Dalie, ale nie przeszkadzało jej to, bo w końcu to głównie o nią chodziło. Ciężar spadł jej z serca, kiedy zobaczyła, że i Elizabeth jest cała, chociaż znów wrócił na miejsce, gdy ta pojawiła się obok herosek i dotknęła ich policzki. Amviel nie wiedziała nawet, kiedy to się stało, a zanim zdążyła jakoś na to zareagować, jej powieki zrobiły się ciężkie, a ciało bezwładnie opadło na leśne runo.
Jej ciało było całe obolałe. Ciężko było jej oddychać, a co dopiero ruszyć się z miejsca. Coś jednak mówiło jej, że jeśli w tej chwili nie wstanie i nie zacznie biec jej historia może się tu zakończyć. Otworzyła oczy, z trudem podniosła się do siadu, a następnie wstała. Dopiero wtedy rozejrzała się dookoła, aby zobaczyć co się dzieje i gdzie w ogóle jest. Do jej uszu nie docierały dźwięki inne niż szum liści poruszanych wiatrem, a po oględzinach okolicy tylko utwierdziła się w tym, że została sama. Towarzysze musieli ją zostawić, dziwnym było jednak to, że zrobił to również wilk. Jednak Amviel szybko zorientowała się, że nie ma czasu na zastanawianie się nad tym, czemu tak jest. Z krzaków znajdujących się niecałe trzy metry od niej wyłoniła się dziwna, powykręcana istota o długich kończynach, a heroska niewiele myśląc zebrała się do biegu. Poddała się adrenalinie, a ból nagle zniknął, jakby przestał istnieć. Jej nogi poruszały się szybciej niż kiedykolwiek, a naga skóra rąk raniona była przez gałązki krzaków i korę, o którą momentami się ocierała. Wtedy dopiero zauważyła, że jej zwyczajowy strój zastąpiony został cieniutką koszulą nocną, która nie posiadała rękawów. Nie miała jednak czasu na rozwodzenie się nad tym, czemu tak jest. Musiała biec, bo wiedziała że jeśli stanie już nigdy nie będzie mogła wrócić myślami do tego momentu.
Po długich minutach ucieczki heroska w końcu obejrzała się za siebie, co okazało się niekoniecznie mądrą decyzją. W niemal tym samym momencie straciła pod raciczkami grunt, a jej ciało zanurzyło się w lodowatej wodzie. Owieczka niedoświadczona w sztuce pływania poddała się naturze, spadając coraz to głębiej w otchłań, która wydawała się nie mieć końca. Jednak nawet to okazało się nie być ucieczką od potwora, który ją gonił. Nie wiedziała nawet kiedy jej brzuch został przebity przez ostrozakończone odnóże istoty, a kiedy spojrzała w jego stronę zauważyła na jego końcu swoje własne jelito. Zrobiło jej się słabo, a gula stanęła jej w gardle. Po chwili ledwo cokolwiek widziała, woda została zabarwiona krwią opuszczającą jej ciało. Podróż z wody na ląd wydawała się nie mieć końca, a kiedy w końcu znalazła się na brzegu chciała jedynie zamknąć oczy i w spokoju umrzeć. Tylko nie mogła tego zrobić, chociaż straciła ogromne ilości krwi, a każdy kto chciał mógł zobaczyć zawartość jej brzucha. Los miał co do niej wyraźnie inne plany, a utwierdziła się w tym kiedy zobaczyła przed swoimi szeroki uśmiech. Ten idealnie biały uśmiech, który widywała kiedy coś jej się nie udało.

Naginata osiągnęła maksymalną prędkość, z jaką panna de Poitiers była w stanie sobie poradzić. Nie groziła kobiecie, a liczyła, że namówi ją do poddania się. To, że zabrzmiało to jak groźba, aniżeli ostrzeżenie, dowiedziała się po reakcji bestii — czyli Elizabeth — oraz Orfunda.— Mordujesz, aby zbawić dusze? Nie kłam, z tego co mi wiadomo od mojej rodziny, nie ma zbawcy w tym świecie. — Odparła szczerze, bazując na wierzeniach swoich bliskich, którzy przyjęli ją jako jedno z dzieci pod dach. To właśnie dla nich poszła zarabiać na zleceniach. Nie spuściła jednak gardy, wciąż ją trzymała, stojąc przed kobietą, za którą znajdował się Orfund. Szkoda, że została im wyrwana z ofensywnego pola. Winna podeszła w stronę Amviel i Dalii odwracając się plecami do mężczyzny i…znikła, aby po chwili pokazać się za plecami obu dziewczyn i…zabić je? Blair nie miała tak dobrego wzroku, nagły upadek na ziemię i to słowo “przepraszam”, było jak wskazanie dziewczynie niemal czarno na białym, że obie z dziewczyn zostały przez nią zabite.— Przesadziłaś. — Nim Dalia i Amviel zdążyły całkowicie upaść, suczka rzuciła się na zleceniodawczynię, pilnując, aby dolne ostrze naginaty nie tknęło ciał towarzyszek, a było to coś, czego nie ćwiczyła, dlatego kąty padania broni raz ominęły przyszłą ofiarę, a dwa razy mocno ją spowolniły. Zamachnęła się tępą stroną w okolicach kości klinowej od prawej strony. Potem, wykorzystując rozpęd, ostrą stroną próbowała uderzyć kobietę w twarz, niestety jednak chybiła, gdyż broń znalazła się za daleko od kobiety, źle wymierzona, ponieważ dalszej ręki nie wysunęła wystarczająco na przód. Przedostatni atak padł na nogi, które tępą stroną ostrza starała się podciąć, celując w tylną część kolan. Wtedy właśnie jej broń niebezpiecznie spowolniła, o ile się udało, lub natarcie zostało zatrzymane. Usłyszała ostrzeżenie Orfunda, który miał rację. Dziwna postać, która potrafiła się teleportować, gdzieś zniknęła. Było to trafne spostrzeżenie.— Nikomu nie grożę, daję jej wybór, aby wróciła do normalnego życia. Ale najwyraźniej ona tego nie chce. — Powiedziała, odchodząc za plecy mężczyzny odskokiem w tył.— Rozumiem, jeżeli zauważę coś niepokojącego, to cię poinformuję. — tym sposobem, Blair dała mężczyźnie słowo i to właśnie robiła. Stała i rozglądała się za marionetką. — Możesz jej nie zabijać, a obezwładnić? Uśpić na parę godzin? Jeżeli nie chcemy być gonieni potem, musimy dać dowód ludziom znającym ją, że jest potworem i nie chce się zmienić. — wytłumaczyła, po czym spojrzała na ich cel. Widząc jak z Elizabeth wyparowują elementy odzieży, o ile skutecznie spowodowała upadek kobiety, rzuciła jej swoje górne odzienie, by mogła się zakryć.

Wykluczenie z walki dwójki przeciwników sprawiło, że kobieta poczuła się bardzo pewnie, chociaż nadal utrzymywała się w swoich założeniach. Na tyle pewnie, że była pewna, że szok sparaliżuje towarzyszy dwóch śpiących herosek, stąd nie spodziewała się natarcia od strony Blair. Pierwszy cios wymierzony w kość klinową trafił, na szczęście dla kobiety tępą częścią broni. Stało się tak, gdyż jak do tej pory jedyną jej deską ratunku przed niespodziewanymi atakami było jej rozpaczliwe wołanie o pomoc. Szczęście w nieszczęściu, odrzucona tym ruchem chcąc nie chcąc ominęła cięcie wymierzone w jej oczy, jednak już wtedy brakowało jej równowagi. Blair jednak nie dosięgnęła swoją naginatą w tylną część kolan Elizabeth, a jedynie trzepnęła nią w bok, co jednak pozwoliło na powalenie paranoiczki. Aż dziwnym w tym przypadku była litość okazana przez posiadaczkę psich atrybutów, związaną z działaniem jej własnej mikstury. Zleceniodawczyni po chwili podniosła się z ziemi. Z jej początkowego odzienia pozostała jedynie spódnica oraz skromna bielizna, zakrywająca to, co powinna, a także rękawy, które przy opuszczeniu dłoni teraz zsunęły się na ziemię. Pomimo chęci wymierzenia kary, jaka unosiła się w powietrzu, wydzielana przez obie strony, wdowa była jednak kobietą. Ze wstydem zakryła się materiałem rzuconym przez przeciwniczkę, który o dziwo nie ulegał destrukcji. To jednak nic nie zmieniało.~ Mówcie, co chcecie, nic o mnie nie wiecie. Rozpacz mówiła, że zgniłego serca już nic nie uratuje. ~ odparła, wyciągając nóż z resztek tego, co było niegdyś rękawami ~ A jeśli się nie zgadzacie, musicie ponieść karę.Wędrując spojrzeniem między jedną a drugim herosem, chociaż dostrzec można było w jej oczach strach, szukała jakiegokolwiek otwarcia. Widząc jednak, jak ręce się jej trzęsą, dokonała czegoś niespodziewanego.
Uprzednio przekładając sztylet z ręki lewej do prawej, nacięła nim tę pierwszą dłoń, by później zacisnąć ją jeszcze raz na rękojeści, zaczynając się przy tym histerycznie śmiać.
~ Niesamowite, Herosi to naprawdę inna bajka, nie to, co Ci tutejsi. ~ odparła, widocznie się uspokajając, po czym natarła z chęcią zadania ciosu pod żebra Orfunda, a była szybka ~ Ty będziesz pierwszy!

Szczerze to nie chciało mi się słuchać tłumaczeń kobiety. Słysząc szybkie kroki oraz głos kobiety, zbliżające się w moją stronę, otworzyłem oczy. Opętana zbliżała się szybko. Jako że byłem przygotowany na taką ewentualność, sparowałem atak mieczem w taki sposób, aby cios kobiety został przekierowany na bok. Upewniłem się, że ten manewr nie pozwoli jej na zaatakowanie Blair. Jak tylko kobieta, zmuszona do ruchu impetem swojego ataku, który nie napotkał żadnego oporu, przebiegła obok mnie, wbiłem szybko miecz w ziemię, aby mieć obie ręce wolne. Następnie złapałem ją za rękę i wykręciłem nadgarstek, w którym miała broń i kopnąłem w dal, kiedy spadła na ziemię. Szybkim, pewnym ruchem przeszedłem do chwytu duszenia zza pleców i nacisnąłem na jej naczynia krwionośne na szyi aby jak najszybciej ją obezwładnić. Przeważałem nad kobietą siłą, więc postawiłem na to, że nie będzie miała jak się z tego uwolnić.
-Uważaj na tego drugiego skurwysyna. Ja się zajmę Elizabeth- wysyczałem szybko aby nie tracić sił i oddechu.
Planowałem utrzymywać chwyt do momentu, kiedy opętana nie straci przytomności. Gdybym padł atakiem potwora, planowałem wykorzystać kobietę, jako żywą tarczę, mając nadzieję, że bestia nie skrzywdzi źródła swojej mocy.

Dziewczyna doskonale słyszała walkę mężczyzny. Zrozumiała również w trakcie patrzenia, że kobieta w jakiś sposób zmienia swoją osobowość, gdy robi sobie krzywdę, ale uspokaja się, gdy Dalia ją uspokaja. Chciała sprawdzić, czy zareaguje więc na krzywdę wyrządzoną Dalii, a raczej spróbowałaby, gdyby nie mały problem — nie żyła! Blair wpatrywała się tam, gdzie Orfund wzrokiem nie dosięgał, gdyby coś innego ich zaatakowało, to wiedziałaby o tym doskonale.— Nic na razie nie ma — zwróciła się do Orfunda i odsunęła się odrobinę od niego, aby sięgnąć po listek z krzewu — Chcesz, abym przekazała Ci wzmocnienie, czy sobie poradzisz? - zadała pytanie, nie chcąc pozostać bierna w walce, jednak obietnica została dana.— Tak swoją drogą uspokajała się, gdy ta brązowowłosa pani coś do niej mówiła. — odparła, kierując naginatę w stronę królowej przeznaczenia — może warto spróbować ją uspokoić w inny sposób, skoro i tak je zabiła? — zapytała, wskazując na to, co będzie chciała zrobić bardzo wyraźnie.

Znane przysłowie mówi, że nie należy porywać się z motyką na słońce. Chociaż niezrozumiałe przez niektórych, powiedzenie to skrywa w sobie dość uniwersalną prawdę. Rzucenie się na Orfunda, który z pewnością przerastał ją nie tylko wielkością ciała, ale też i miecza, zakończyło się dość felernie, głównie dlatego, że był już w stanie przygotowania bojowego. To, że Elizabeth wydawała się słabym wojownikiem, skupiając się jedynie na mocach magicznych, dawało im sporą przewagę... ale czy na pewno? Kobieta była świadoma swojej słabości, więc w chwili zetknięcia się ostrzy rozluźniła uchwyt, gwarantując sobie tym, że nie została odbita wraz z atakiem, a pozornie bezbronna wpadła na smoka. Jeżeli Blair nie zdecydowała się jakkolwiek oddzielić mężczyzny od wdowy, ten po krótkiej chwili kontaktu fizycznego mógł odczuć, jak jego siły powoli, acz stopniowo uciekają. Na jego ciele, w miejscu kontaktu, zaczęły pojawiać się małe plamy, które wcześniej mogli ujrzeć na ofiarach kobiety.~ Nie przejmuj się. Rozpacz mówiła, by karać jedynie wredne osoby. Wasze towarzyszki, cóż, są bezpieczne. Ale wy przekażcie mojemu mężowi, że to wszystko jego wina.To mówiąc, spojrzała się również na Blair, chichocząc pod nosem, chociaż w głupi sposób. W końcu dalej była w zasięgu ataku Orfunda, który mógł w każdej chwili chwycić ją, jak wcześniej planował. W międzyczasie stało się coś nieoczekiwanego. Niezależnie od tego, co robiła, władająca naginatą mogła odczuć nagły ból głowy, wraz ze wzmożoną chęcią mówienia prawdy, która narastała aż... puf. Chmura dymu w niemal kreskówkowy sposób objęła dziewczynę, której wcześniej noszone ubrania opadły na ziemię, jakby ich posiadaczka zniknęła, albo...
Ofiary usypiającego zaklęcia powoli się budziły, chociaż mogły odczuwać wzmożony smutek oraz apatyczność, spowodowane przeżytymi wizjami, nawet jeśli te ich nie pamiętały. Jednak czy aby na pewno się obudziły? Mogły odczuwać taką niepewność, gdyż zaskoczył ich nietypowy widok. Elizabeth przytulała Orfunda, a w miejscu, gdzie miała stać Blair, były widoczne jedynie leżące na psie odzienie... chwila, na psie?

Powieki powoli zaczęły się otwierać, a do oczu Dalii zaczęło docierać światło. W uszach dudniło jej, a w ustach miała nieprzyjemny posmak. Na początku była zdezorientowana, szybko jednak zdała się rozpoznać gałęzie drzew nad swoją głową. Najpierw zaczęła poruszać oczami, nie ruszając się, nie wiedziała bowiem w jakim stanie było jej ciało. Nie trwało to jednak długo, ponieważ szamotanina przykuła jej uwagę i od razu także wzrok brunetki.
Widziała Elizabeth wtuloną w Orfunda, z początku wydawało się kobiecie, że walka się już skończyła. Wtedy jednak zaczęła widzieć plamy pojawiające się na torsie mężczyzny. Starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, uniosła swój tors do pozycji siedzącej. Upewniła się, że znajduje się odpowiednio niedaleko, aby wzrok heroski dokładnie objął ciało wdowy. Pomiędzy palcem wskazującym a środkowym pojawiła się karta. Nad głową Elizabeth, jeżeli zdolność doszła do skutku, pojawił się fioletowy miraż cesarzowej zasiadającej na tronie. Ciało uszatej stało się pięciokrotnie cięższe, tak że nie mogła się teraz ruszyć. Dalia starała się z całych sił utrzymać zmęczony wzrok na Elizabeth, szczypiąc się boleśnie w ramię dla pobudki. Na tyle mocno, że paznokcie kobiety przecięły skórę, a krew zaczęła się lekko sączyć.

Zignorowałem to, co robiła Elizabeth i zacisnąłem zęby. Byłem już przygotowany na ból. Złapałem kobietę, upewniłem się, że noża nie ma w pobliżu i zacząłem podduszać tak jak planowałem od początku. Nie chciałem jej zabić a tylko pozbawić przytomności więc stopniowo zaciskałem swój chwyt na jej szyi.
-Przykro mi, że mnie do tego doprowadziłaś, ale nie zamierzam być miły dla kogoś kto morduje bezbronnych i jeszcze sobie wmawia, że robi dobrze. Zawiśniesz za to.- powiedziałem do niej. Nie zasłużyła sobie na nic więcej, a już na pewno nie na moje współczucie.
Nie zwracałem uwagi na swoje otoczenie, bardziej niż tylko uważając na kolczastego stwora, skupiłem się na utrzymaniu kobiety w chwycie i nie zamierzałem puszczać, dopóki nie padnie na ziemię, niezależnie od tego, czy ktoś będzie próbował to przerwać.

Już miała odezwać się do wilka, zapytać czemu pozwolił na to, aby skończyła w takim stanie, kiedy jej powieki zrobiły się ciężkie, a aparat mowy odmawiał posłuszeństwa. Czy w końcu dane jej było odejść?
Jeśli, to życie po życiu okazało się przedziwnym miejscem. Pierwsze co zobaczyła po ponownym otworzeniu oczu to Orfund przytulany przez Elizabeth, a kiedy ledwo bo ledwo, ale podniosła się do siadu, ujrzała również uroczego psiaka w odzieniu Blair. Nie było tu jednak Blair, więc ta chyba przeżyła, prawda? Zanim jednak Amviel zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować jedyny mężczyzna w pobliżu, nie licząc martwych, zaczął dusić opętaną kobietę, a Dalia wpatrywała się w ten obrazek, wbijając paznokcie w rękę.
Dziwny ten świat zmarłych — wymamrotała pod nosem, a wilk leżący za nią zaśmiał się w głos.
Wiedziałem, żeś głupia, ale nie sądziłem, że aż tak — powiedział, odwracając się na drugi bok. Taki obrót spraw mu pasował, gdyż owieczka była zbyt otępiona, aby jakkolwiek zareagować na sytuację, a znaczyło to równie tyle, co wolne dla chowańca.

Cóż, wpierw należy wytłumaczyć, co dokładnie stało się z Blair. Kanapki jako "ulubiony przysmak Frederica" z pewnością były czymś pokropione, a przy zazdrosnej żonie z pewnością można się było domyślić, czym. Blair, jako że spożyła ich osiem, przyjęła ośmiokrotność polecanej dawki, co związało się ze skutkami ubocznymi, a wszyscy wiemy, jakie te potrafią być — nieprzewidywalne. Jednak nie tylko efekt, ale czas przemiany był zaskakujący, gdyż zaledwie po krótkiej chwili w miejscu uroczego pieska w odzieniu Blair ponownie wypuszczona została chmura dymu, a w jego miejscu leżąca Blair. Na szczęście dzięki tej nieprzewidywalnej magii, jej ubrania, w tym bandaż krępujący ciało, dostosowały się do formy dziewczyny, dzięki czemu pozostały na niej niezależnie od postaci. Blair mogła nadal odczuwać lekką chęć mówienia samej prawdy, jednak poza tym nie doskwierało jej już nic. Mogła wrócić do walki, zwyczajnie podnosząc się z ziemi i chwytając leżącą koło niej naginatę, przynajmniej w teorii.Co do Elizabeth, chociaż jej umiejętność była wyniszczająca, postępowała powoli. Na tyle, żeby dać Orfundowi wolną rękę do duszenia, jeśli ten znosił ból. A znosił, za to wdowa dzięki działaniom cesarzowej nie mogła podnieść dłoni, by próbować się wyswobodzić. Doprawdy cudowna gra zespołowa. Gdy ostatnie tchnienie przytomności miało opuścić usta morderczyni, a smok wydał z siebie słowa wyroku, za Orfundem zmaterializowała się znajoma już postać w sukni, która gniewnie wykrzyczała swoje żądania.~ ₱Ʉ₴Ⱬ₵Ⱬ₳J Ją, ₮Ɏ ₴ⱫɄ₥Ø₩ł₦Ø! ~ mówiąc to, wykorzystała obie ze swoich kos, by niczym nożycami zaatakować kark mężczyzny, ten jednak miał sporo szczęścia. Gdy ostrza dotarły do celu, nacinając skórę, lecz nie aortę, istota rozpłynęła się na fioletowy pył ponownie, wydając z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk ~ ₦łɆɆɆɆɆɆ!!!To oczywiście, jeżeli mężczyzna instynktownie nie wypuścił kobiety w celu ratowania głowy. Nigdy bowiem nie wiadomo, jak zadziała nasza chęć przetrwania.

Bydle próbowało ujebać mi łeb, ale nie tym razem. Nie ono pierwsze i nie ono ostatnie. Nie udało jej się z dwóch powodów. Po pierwsze spodziewałem się ataku a po drugie wydarła się zanim zaatakowała, więc dała mi ułamek sekundy, żeby się przygotować i nie dać odzyskać przewagi Elizabeth. Kiedy kobieta straciła przytomność, położyłem ją na ziemi i zdjąłem swoją koszulkę, aby związać jej ręce. Wiedziałem, że chwilę jej zajmie odzyskanie przytomności. Pomogłem Dalii i Amviel wstać z ziemi. Jednocześnie zwróciłem się do owczej dziewczyny z poważną miną:
-Następnym razem nie wchodź między miecz a jego cel. Bo możesz spowodować śmierć postronnych osób. Broniłaś mordercy i prawie przez to wszyscy przypłaciliśmy życiem. Dodam tylko, że nie planowałem zabić Elizabeth a tylko ją ogłuszyć. Atakowałem tępą stroną miecza.- Następnie uśmiechnąłem się do niej promiennie i zmierzwiłem jej włosy. Zapamiętaj to i wszystko będzie tylko lepiej. Zobaczyłem, że z ręki Dalii leci krew, więc podszedłem do niej i delikatnie obejrzałem ranę. Nie była głęboka, delikatne zadrapanie.
-Nie mam czym ci jej zawinąć. Jak wrócimy do wioski, odkaź ją alkoholem i zawiń bandażem, aby nie wdało się zakażenie. Na razie proszę, obserwuj Elizabeth, aby się nie obudziła.
Podszedłem do Blair-psa i wziąłem go delikatnie na ręce.
-O proszę, a więc jednak potrafisz być urocza- Położyłem sobie psiaka na ramieniu:
-W drogę psia Blair. Upewnijmy się, że Panowie Leśnicy jeszcze żyją.
Schodziło ze mnie napięcie i adrenalina. To spotkanie było zdecydowanie zbyt bliskie. Musiałem ponownie rozważyć zagrożenie, jakie sprawiał ten świat.
Upewniłem się, że leśnicy, którzy z nami jeszcze żyją. Jeśli tak to obudziłem ich z letargu i zapytałem:
-Hej, Panowie. Kto u was we wsi sprawuje czynności prawne. Macie jakieś więzienie albo areszt? Ostatnią rzeczą, którą chcę robić to dokonywać samosądu, chociaż ona definitywnie zasłużyła na stryczek…przynajmniej w moich oczach. To wasza sąsiadka. Wy powinniście zdecydować..

Gdy utrzymywała przytomność, a także Eli na miejscu kompletnie nie zauważyła zjawy za Orfundem. Jej słowa weszły jednym uchem i wyszły drugim. W momencie, gdy Elizabeth opadła z sił, to też stało się i Dalii. Dłonie bezwiednie opadły na boki bokach, mała strużka krwi leciała swobodnie po prawym przedramieniu, na końcu swojej drogi wsiąkając w ziemię. Nie wiedziała do końca, co się wydarzyło i dlaczego, ale była przekonana, że to będzie już koniec.
Zamyślona, nie zauważyła, gdy Orfund do niej podszedł i ujął delikatnie jej wątłe ramię w swoje duże męskie dłonie. Zmęczony wzrok powędrował w jego stronę, uśmiechnęła się lekko, a na policzku pojawił się ledwo zauważalny róż.
~Dziękuję za troskę. Postaram się tym zająć. – pokiwała głową i westchnęła cicho. – Jak wrócimy do wioski, to mogę i ciebie obejrzeć. – mówiąc, otrzepała się z lekka, zauważając, że stoi. Nawet nie zauważyła, kiedy to się stało. Po chwili jednak jakby z opóźnieniem dotarło do niej, że Orfund jej pomógł. Nerwowo schowała kosmyki niesfornych włosów za uszami. Gdy mężczyzna z pieskiem Blair przechodził obok, lekko pogładziła zmienioną w zwierzę heroskę po głowie, jeżeli jej się udało.
Zgodnie z prośbą wojownika podeszła do Elizabeth, ułożyła ją, jakby nawet nie myśląc o tym nadmiernie w pozycji bezpiecznej. Dopiero jak skończyła, zmarszczyła lekko brwi. Dlaczego właśnie tak ją ułożyła, nie miała pojęcia, aczkolwiek z tyłu głowy wiedziała, że tak ma być. Zdjęła pasek i pozwoliła, aby suknia trochę mniej urokliwie ułożyła się na jej talii. Zaczęła wiązać Elizabeth skórzanym paskiem na wysokości 5 centymetrów od nadgarstków i jak się upewniła, że nie zdoła go rozplątać, zdjęła ciuchy Orfunda i okryła kobietę. Zaczęła lekko gładzić jej włosy, mimo wszystko współczuła dziewczynie i jakby się obudziła, Dalia zamierzała być jej wsparciem. Podniosła jedynie na chwilę wzrok, aby odszukać wzrokiem Amviel. Jeżeli heroska nie wyglądała na zbyt oszołomioną, posłała jej uśmiech.
~Amviel, pomożesz mi ją przypilnować? – zapytała zmęczonym głosem, po czym obojętnie od odpowiedzi wzrok jej ponownie powędrował do Elizabeth. Zastanawiała się, co musiało stać się w jej życiu, aby doprowadzić ją do tego stanu.

To było przerażające. Blair tak właściwie nie wiedziała, co się z nią dzieje, gdy nagle jej ciało zaczęło się przemieniać w zwierzę o 33 centymetrach w kłębie. Zobaczyła tylko wzrok kobiety, który wręcz krzyczał do posiadaczki zwierzęcych elementów, że to jej wina. Przemieniona de Poitiers nie mogła wyczuć swoich kończyn, zupełnie jakby były osobną częścią jej ciała, niezłączoną w jedność. Wstanie było niemożliwe, dlatego przeleżała chwilę, gdy Orfund rozprawiał się z panną o złych zamiarach. Chciała go obronić, jak obiecała, przed istotą, która się za nim pojawiła, ale nie była w stanie nawet się podnieść. Całe szczęście, że wszystko skończyło się pozytywnie. Gdy mężczyzna okazywał opiekuńcze gesty brązowowłosej Blair, powoli próbowała wstawać na cztery łapy. Cóż nadal czuła, że jej opuszki nie udźwigną całego ciężaru ciała, więc mocno zdziwiła się, gdy ktoś był w stanie podnieść ją jako zwierze i jeszcze powiedzieć do niej jakieś słowa. Dobrze wiedzieć, że wielki pies nie powodował u nikogo przerażenia! Położenie jej na ramieniu… cóż było bardzo wysoko, prawie tak wysoko, jak sięgała jej naginata, która została na ziemi. Po nią trzeba było się wrócić! Była jedyna w swoim rodzaju! W momencie, gdy brązowowłosa kobieta zemdlała, Blair poczuła to samo uczucie, które wystąpiło, gdy przemieniała się w psa. Więc Dalia zdążyła ją pogłaskać zarówno w psiej, a jeżeli dosięgła to również w ludzkiej formie. W tym momencie Orfund mógł poczuć, jak niewinne 15 kilo na jego ramieniu przeobraża się w 45.— W drogę! — powiedziała dziewczyna, spoglądając w dół. Było za wysoko, aby zeskoczyć, więc nie ryzykowała.— Dalio podasz mi naginatę? — zapytała, chcąc zeskoczyć, wykorzystując broń jako podporę, a jeżeli tak się stało, udała się z Orfundem i poszła szukać właściwego rozwiązania tego problemu — Najlepiej więzienie anulujące magię, chociaż chwilowo — dodała do słów mężczyzny.

Radujmy się, że Orfund podjął dobrą decyzję i obezwładnił Elizabeth. W innym wypadku kosy mogłyby pozbawić go głowy, a reszta herosów miałaby problem z dość silnym przeciwnikiem. Na całe szczęście dla nich, wdowa sama się podłożyła, atakując wielkoluda bezpośrednio. Jeżeli brać pod uwagę wymarłą tkankę na jego ciele, plamy z każdą minutą stopniowo zanikały, najwyraźniej na żywych ciałach było to efektem tymczasowym. Podczas gdy Dalia i Amviel pilnowały nieprzytomnej agresorki, Orfund i przemieniona już z powrotem Blair przeszli się w stronę krzaków, gdzie jeden mężczyzna, ten wyższy, już dawno oprzytomniony próbował wziąć pod rękę towarzysza i uśmiechnął się do tejże dwójki.~ Dziękuję za pomoc, kto by się spodziewał, że to ona będzie temu wszystkiemu winna. Naturalnie, jako że należy do naszej społeczności, zajmiemy się nią osobiście. Pomyśleć, że ukrywała przed wszystkimi to, że była herosem. ~ to mówiąc, przeszukał swoje kieszenie, po czym rzucił paroma sakwami pod nogi Orfunda i Blair, z czego z jednej wypadło parę simirów, z drugiej zaś liście krzewu, który wcześniej mijali.~ Nie wiem, jaką sumą was ta wiedźma próbowała skusić, ale należy wam się pewnie więcej, za ten cały trud. Zabiorę ich już ze sobą, wy możecie zająć się tamtym niedojdą leżącym pod drzewem.To mówiąc, przeszedł się w stronę nieprzytomnej i związanej Elizabeth, biorąc ją pod rękę tak jak swojego kumpla. Czujne oko stojącej koło nich dziewczyn zauważyć mogło, jak z kieszeni jej spódnicy wypada średniej wielkości kartonik, podczas gdy sam pozbywał się z niej szaty Blair, uprzednio zakrywającą kobietę. O dziwo nie miał on żadnej trudności z podniesieniem dwóch dodatkowych ciał na raz.~ Będę się już zbierał, ciałami... zajmę się, jak ten niski debil się obudzi. Dzięki za wszystko.Z tymi słowami oddalił się, o ile nikt go nie próbował powstrzymywać, w stronę wioski.

Na szczęście wszystko się rozwiązało. Leśniczym raczej nic nie było i mogli sprawiedliwie osądzić postępki Elizabeth. Dalii było szkoda kobiety, ale śmierć nie powinna przychodzić komuś tak łatwo. Odebranie komuś życia powinno być ostatecznością. Gdy leśniczy odchodzili, brunetka zauważyła coś ciekawego w trawie, podniosła to. Karta tarota o numerze 13, śmierć. Pasująca do sytuacji karta. Doprawdy intrygujące. Pani przeznaczenia dobrze była obeznana z tarotem. Może czas, aby kupiła własną talię. Schowała kartę do swojej sakiewki, po czym wzięła ubranie Blair oraz Orfunda i dołączyła do reszty. Oddała komu, co trzeba, strzepując wcześniej źdźbła trawy i ziemię.
~To wygląda na o wiele więcej, niż Elizabeth oferowała. Po tym wszystkim miło jest zostać wynagrodzonym. Szkoda mi kobiety, ale i jej ofiar. - Dalii westchnęła i zaczęła rozdzielać pieniądze na równo 15 simirów dla każdego. Następnie zioła podzieliła na po 6, przy czym w jednym pęczku zostawiła 7. - Kto chcę więcej ziół, a kto nie chcę wcale? Ja z chęcią wezmę tylko jeden pęczek. - mówiąc to, ujęła jedną szóstkę i schowała w swojej sakiewce. Rozejrzała się po twarzach towarzyszy i uśmiechnęła się lekko, bez przekonania.
~To… Chcecie do karczmy na piwo? Soczek? Coś ciepłego na wieczór? Chcę zająć czymś głowę po tej sprawie. - kobieta objęła się dłońmi, jej ciało lekko zadrżało. Schodziła z niej adrenalina, a przez co odczuwała tego nieprzyjemne skutki. Starała się powstrzymać od drżenia z zimna, ale nie bardzo jej wychodziło. Gładziła dłońmi ramiona, aby jak najszybciej się wyzbyć nieprzyjemnego uczucia.

Kłopoty z drwalami

Glitch

Jawnie ogłasza się, iż zarządzający drwalami w Carchtar, Guss poszukuje grupki swoich pracowników, którzy to ostatnimi czasy zaczęli początkowo wracać dziwnie wycieńczeni z lasu. Aby to po paru dniach ilość powracających zmalała. Ze względu jednak na natłok pracy spowodowany brakiem ludzi oraz potencjalnym zagrożeniem, mężczyzna nie może udać, się zbadać tej sprawy samemu. Z tego też powodu, poszukiwana jest grupa ochotników, która pomoże rozwiązać tę sprawę i uniknąć podwyższenia cen za drewno oraz wyroby rzemieślnicze.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Tereny przed lasem

Punkt, który to był już ogólnie rozumiany, jako miejsce zbiórki drwali, położony był mniej więcej kwadrans trasy od Seminos. Sama trasa do owego miejsca, nie sprawiała nikomu nigdy problemów, w miarę równe ziemie, z jedynie nielicznymi wybrzuszeniami były idealne do spokojnego transportu drewna. Całkowicie otwarta przestrzeń zapewniała pracującym przy wycinkach mężczyznom względne bezpieczeństwo, wszak nie musieli się przejmować, czy nie zauważą jakiegoś zagrożenia. Dodając do tego jeszcze, że do lasu jest stąd jakieś dziesięć minut drogi, nic nie wskazywało na żadne komplikacje. No, a przynajmniej takim tokiem myślał Guss, który to obecnie zmuszony do pracy za swoich ludzi, zaczynał nieco rozumieć, dlaczego niekiedy Ci narzekali na samo docieranie do lasu i powrót z niego. Tak, zdecydowanie będzie musiał nieco zainwestować w jakieś wozy. To jednak nie było obecnie jego największym zmartwieniem, kolejny już dzień bowiem, czekał na kogokolwiek, kto byłby w stanie pomóc mu z kwestią zaginionych drwali. Czwarty już więc dzień z rzędu czekał na punkcie zbiórki, siedząc na pniu jednego z drzew, którego nie ma kto przetransportować dalej. Znajdujące się idealnie nad nim słońce, wcale nie umilało mu tego czasu, jednak cóż… Nie, aby miał większy wybór.

Para autystycznego duo herosów podążała ścieżką ku miejsca zbiórki, na którym przysiadł mężczyzna. Ich obecność tutaj nie była przypadkowa. Dowodem tego była kartka ze zgłoszeniem drwali, którą trzymała dziewczyna w czarnych ubraniach i białą aureolą nad głową. Nie była sama, gdyż przy jej boku szedł przeznaczony jej towarzysz, Łosoś. Zanim jednakże oskarży się ją o kradzież czy wandalizm, należy zaznaczyć, że była to odręcznie przepisana/przerysowana kopia zlecenia na jej własną wniosek. W końcu to zadanie nie brzmiało do należących do najbezpieczniejszych, więc egoistyczne zachowanie w postaci zerwania jedynego dokumentu byłoby niczym kopanie sobie grobu. W samym mieście również udało jej się przemyć ręce, by te nie były ubabrane krwią.. rybią krwią. Mieli
Wracając jednak do aktualnej chwili, dziewczyna parokrotnie czytała, odczytywała i rozczytywała tekst, jakby próbując dostrzec jakąś głęboko skrywaną prawdę. Było to słychać w postaci jej markotnego i cichego powtarzania tych samych słów, aż ich sens zlewał się ze sobą i powstawało coś niezrozumiałego. Wnet przestała, zauważając, że zbliżali się na miejsce, gdzie znajdował się mężczyzna. Wlepiła w niego swoje złote oczy. Podczas ostatniego fragmentu podchodzenia, przekazała kartę ze zleceniem Łososiowi, bezceremonialnie uderzając na płasko w jego klatkę piersiową.
- Ty rozmawiasz. Upewnij się jednak najpierw, że to Guss, żebyś nie marnował oddechu.
Zabrała rękę, kończąc tym przekazanie zarówno zlecenia, jak i własnego polecenia.
Gdy się zatrzymali, jej uwaga przeniosła się na otoczenie, stając w ten sposób na warcie. Wyglądała, jakby przyjmowała rolę ochraniarza, dla którego bezpieczeństwo klienta jest najważniejsze. Nie odbiegało to dalece od prawdy.

I takoż Łosoś podążał równym krokiem wraz z Gwiazdą. Raz rozglądał się wokół, próbując dostrzec ślady tego, co tutejsi określali mianem Anomalii; nie widząc niczego, pogrążał się w nieprzeniknionej świątyni własnych myśli. Jasne, luźne płótno jego kaftana powiewało delikatnie na wietrze, zaś czarne oczy i biżuteria o niespotykanych w tych stronach wzorach nadawały wieszczowi tajemniczej, albo nawet ezoterycznej prezencji. Tylko ten nieodłączny zapach ryby, na który sam Łosoś się zdążył uodpornić, a którego nawet Izarra też mogła po tym czasie nie czuć, nadawał mu jakiegoś “ludzkiego” wymiaru, bez którego czarno-biała prezencja ich dwójki mogła budzić na myśl jakichś wysłanników z innej płaszczyzny istnienia.No i krew na rękach. Lachs może i też je umył, ale na tyle niedokładnie, że zaschnięta czerwień wciąż znaczyła jego nadgarstki. Zresztą umył je tylko dlatego, że wcześniej po drodze zjadł jednego z dorszy i były zwyczajnie lepkie. Drugą rybę zaś zawinął w kawałek tkaniny i włożył do kieszeni przy wiszącym mu na plecach kołczanie. Groty oszczepów wystawały z niego jak dzioby dwóch wron.Taki właśnie widok mógł zastać niejaki Guss, przywódca drwali, kiedy to wyrwany z zamyślenia Łosoś o mało nie odskoczył, rażony przez Izarrę kawałkiem papieru. Wróciwszy do rzeczywistości, kiwnął głową, sygnalizując że zrozumiał polecenie. Cóż, ślady destrukcji natury przez człowieka były tu widoczne na pierwszy rzut oka, a usadowiona na jednym ze ściętych pni sylwetka musi zapewne należeć do jej sprawcy — wydedukował w myślach Lachs, przyglądając się osobie, która zapewne była ich zleceniodawcą.
— Niech gwiazdy mają was w opiece — przywitał go spokojnym tonem, splatając dłonie w uprzejmym geście osoby skłonnej do wysłuchania z uwagą czyjejś litanii problemów. Dodałby do tego “dobry człowieku”, ale kwestia moralności drwala była dla niego zasnuta osnową tajemnicy, toteż pozostał przy neutralnej życzliwości.
— Wy jesteście Guss, prawda? Przybywamy w sprawie zlecenia.
Kiedy Izarra stanęła czujnie na warcie, Łosoś przyjął rolę śledczego. Jego pozbawione białek spojrzenie było czujne i przenikliwe: mogło się wręcz zdawać, że należy bardziej do stróża prawa, niźli odklejonego od rzeczywistości ezoteryka. Pewien naszkicowany przez przeznaczenie obraz zaczynał się formować, jednak czegoś w nim wciąż brakowało… dokładniej rzecz biorąc, dwóch elementów.

No cóż Elessar dalej przemierzał świat aż natknął się na zgłoszenie przybite do drzwi karczmy. Przeczytał kartkę i skierował swoje kroki w stronę lasu, odczuwając coraz to lżejszą sakiewkę i coraz większe pustki w brzuchu. Idąc powoli widział już z daleka innych rozmawiających już chyba ze zleceniodawcą. Podszedł więc powolnym krokiem i się przywitał
- Witam, dotarłem na dobre miejsce? Znalazłem jakieś ogłoszenie dotyczące zlecenia w tej okolicy.
Rozejrzał się między innymi i czekał na odpowiedź zleceniodawcy, myślał o tym że może wreszcie zarobi troche więcej, uzbiera pieniądze i kupi sobie nowe ubrania, może nawet jakieś stałe miejsce zamieszkania. Ale to tylko chyba marzenia, narazie czekało go zadanie które nie wyglądało na najprostsze
- Ustaliliście już coś czy zjawiłem się idealnie w czas...?
Spytał jeszcze niepewnie zanim zdążyli odpowiedzieć

Upływający czas działał dość mocno na niekorzyść mężczyzny, ciężko nawet było mu obecnie oszacować straty, jakie skumulowały się do obecnego poziomu. Prawdę mówiąc, Guss zaczynał się już szykować, do powrót. No, a przynajmniej do momentu, gdy to nie dostrzegł zbliżających się do niego sylwetek. W tym momencie, przez jego głowę przeszła prosta myśl “W końcu ktoś do zlecenia?”. Jak się miało okazać, jego nadzieje się spełniły. Nieznana mu dwójka przeszła dość szybko do tematu, próbując się upewnić co do tożsamości mężczyzny. W momencie jak tylko rozpoczęła się “rozmowa”. Wstając, Guss sięgnął i od razu odpalił papierosa. Spokojnie zaciągając się i wydmuchując chmurę dymu tytoniowego, tak aby nie poleciała na rozmawiającą z nim dwójkę.-Haaa, owszem… Czyli rozumiem, że wy w sprawie moich pracowników? - Mężczyzna wypowiadał się spokojnym, choć chyba bardziej pasowałoby stwierdzenie, zmęczonym głosem. Tak jednak w momencie, gdy to miał już przejść do wcześniej wspomnianego tematu. Jego oczom ukazały się jeszcze dwie zbliżające się sylwetki. Poniekąd musiał przed samym sobą przyznać, że było to jednak dość szczęśliwe zrządzenie losu. Instynkt coś mu podpowiadał, że dwie osoby mogłyby siebie jednak nie poradzić.-Widzę, idzie tu więcej osób, więc jeszcze na chwilę wstrzymam się dokładniejszymi informacjami. - Rzucił na szybko, ponownie zaciągając się papierosem i na spokojnie czekając, aż pozostała dwójka zbliży się do nich. Jednak nie za bardzo lubiał się powtarzać, co zresztą wiedziała każda osoba, pod nim pracująca. No ale pierwsze dwie persony, które się tu znalazły, nie za bardzo miały prawo o tym wiedzieć.-Więc… Co chcecie wiedzieć, zanim weźmiecie się do roboty? - Powiedział, siadając ponownie na powalonym drzewie, w momencie, gdy wszyscy już się zebrali.

Astra delikatnie drgnęła, gdy Łosoś przywitał Gussa słowami związanymi z gwiazdami. Reagowała na nie niczym na swoje imię.
W ciągu tego wszystkiego zainteresowały ją trzy rzeczy. Dwie z nich to oczywiście inni, nadchodzący herosi, gdy trzecią był zapalony przez drwala papieros. Coś w tym małym geście ją przyciągało. Odwróciła swój zbyt oczywisty i intensywny wzrok, by skupić się na wyglądzie pozostałej dwójki.
Nie przeszkadzało jej odczekanie kolejnej chwili.. a raczej starała tego nie pokazywać. Jej prawa stopa rytmicznie uderzała z niecierpliwości. Mimo niezadowolonej mimiki, powstrzymała się przed jakimkolwiek komentarzem. Musiała jednak przyznać, że pozostała dwójka również się wyróżniała na tle lokalnych osób. Trudno było się jednak dziwić. W końcu byli herosami, osobami nie przynależącymi do tego świata.
Powróciła do częściowej obserwacji otoczenia, nasłuchując to, co Guss miał do opowiedzenia. Jak mówiła, gadanie pozostawiała Łososiowi.

Łosoś z uwagą przyglądał się, jak Guss wkłada do ust niewielkie, zdawałoby się, papierowe zawiniątko, a następnie zapala je, jakby nigdy nic. Choć dym rozwiał się gdzieś w las, zapach naturalnie pozostał. Inny niż wędzarnia, czy jakiekolwiek inne palenisko: aromatyczny, dziwnie znajomy, acz z nieprzyjemną nutą samobójstwa odkładanego jak monety w skarbonce.
Chwila, że czego? — Łosoś zmiótł ten tok myślenia jak muchę. Akt woli powstrzymał go przed poproszeniem drwala o degustację.
— Tak, dokładnie w tej sprawie — powiedział w końcu, gotów do dalszej rozmowy. Widząc jednak, że Guss przygląda się czemuś co znajduje się za nim (a co potwierdzić miały wkrótce jego słowa), Lachs również odwrócił się, ujawniając swoim oczom dwóch przybyszy.
Pierwszy z nich, o solidnej budowie ciała rysującej się pod szarym, długim płaszczem, budził swoją prezencją wrażenie swoistej wojskowej powagi. Miecz przy pasie tylko wpisywał się w ten rysopis. Drugi z nich nosił szaty, które w pewien sposób przypominały Łososiowi jego własny strój: z kijem na plecach wyglądał na naturalnego podróżnika, czy – może to trafniejsze słowo – pielgrzyma. Obaj byli, sądząc po wypowiedziach, równie konkretni i skupieni na zadaniu.
— Bądźcie pozdrowieni — powitał ich w imieniu swoim oraz Izarry, biorąc na poważnie powierzone zadanie bycia mówcą.
— W zleceniu stoi, że drwale wracają z pracy wycieńczeni. Ci zaś z nich, którzy nie są wycieńczeni, nie wracają w ogóle — przywołał treść trzymanej w rękach kartki, przepisanej dłonią Gwiazdy. Powodów tego stanu rzeczy mogłoby być wiele. Ciężkie warunki pracy; dieta uboga w zdrowe ryby zapewniające równowagę humorów we krwi; w końcu — brak chęci do pracy i ucieczka z piekła zwanego pracą dla lepszego życia na łonie natury.
— Jeśli sięgacie po pomoc herosów, ma się rozumieć, że zakładacie iż przyczyną problemu jest aktywność anomalii? — bardziej stwierdził niż zapytał. Słyszał wiele różnych opowieści na temat tego zjawiska, jednak nie posiadał żadnej konkretnej wiedzy odnośnie jej wpływu na ludzkie samopoczucie.
— Zacznijmy od tych, którzy nie wracają. Oznacza to, że padają martwi bez sił podczas pracy, czy znikają bez wieści w lesie? — zapytał, oplątując włosy wokół palca w geście zamyślenia. Niewiadomych było wiele. Ale co w zasadzie było wiadomo?
— Czy odcinek lasu, w którym pracowała ta feralna drużyna, wyróżnia się czymś od innych? Oprócz wiadomych objawów, czy robotnicy zgłaszają inne, nietypowe zjawiska?
Łosoś mógłby przeprowadzić tu całe przesłuchanie, i to jednostronne. Ale postanowił dać Gussowi oraz współpracownikom szansę na wypowiedź. Nie tylko z tego powodu – sposób przeprowadzania dochodzenia mógł zapewne powiedzieć o nich więcej, niż sam tylko wygląd i pierwsze wrażenie.

Elessar przyglądał się Guusowi, zdziwiony troche jak zapalił papierosa. Oczywiście podróżująć widział już jak ludzie palą ale widział też że przez to tracili sprawność fizyczną, kaszląć i szybciej tracąc oddech. Zastanawiał się więc czemu drwal by palił, przecież całe dnie pracuje fizycznie, czy to nie jest efekt przeciwny do zamierzonego by mieć więcej sił by więcej pracy zrobić? No cóż może są jakieś efekty o których nie wie, ale z tego toku myśli wybił go Lachs. Chciał coś powiedzieć ale uznał że nie będzie przerywał i słuchał tylko co jego zapewne przyszły współpracownik powie, choć im dłużej go słuchał tym bardziej go zastanawiało co za pytania zadaje. Przecież dla niego to było chyba oczywiste, że skoro nie wracają to raczej nie padają martwi podczas pracy prawda? Chociaż może lepiej i o to się dopytać. W każdym razie postanowił zadać kilka własnych pytań.
-No ja bym chciał się spytać jeszcze o to czy jest tu jakiś wzór, czy osoby które zostały zaatakowane mają coś wspólnego ze sobą? Robili coś razem wcześniej? Albo komuś razem się naprzykrzyli. No i jeszcze czy to się dzieje w całym lesie czy tylko w jakimś konkretnym odcinku, może weszliście na terytorium jakiegoś monstrum niewiadomie i uznało to za atak.
Westchnął i przestał na chwile, samemu próbując zebrać myśli, mamy kilka zaginionych, niewiadome przyczyny i no właśnie, co z tymi którzy wrócili wycieńczeni, przecież to bez powodu dla zachartowanych już w fachu drwali nie powinno być normalne. Chrząknał i zadał jeszcze kilka pytań Guusowi
-A ci którzy nie umarli? Nikt nic nie wie? Dzieje się to zawsze czy tylko co jakiś odstęp czasu reguralny... no i czemu wogóle prace nie zostały odrazu przerwane?
Patrzył się przenikliwie na zleceniodawce, jeśli jest kilka bądź kilkanaście zaginionych i widać było że wracają wycieńczeni to według niego nie przerwanie prac było jawnym zaniedbaniem zdrowia i życia jego ludzi. Elessar pewnikiem zaczął monolog o tym że życie ludzkie jest najważniejsze i takie narażanie pracowników jest karygodne ale... ale widział już wiele rzeczy i wiedział że najważniejsze dla niektórych są tylko pieniądze, nie obchodzi ich nawet życie innych. Zresztą, może nie powinien odrazu go oceniać, a poczekać na odpowiedzi, może po prostu on się pomylił i Guus miał dobre zamiary tylko jakimś cudem myślał że to zwykły przypadek? Przynajmniej w końcu postanowił zatrudnić herosów, ale z powodu swoich ludzi czy braku zysków? Tego to już Elessar mógł się tylko domyślać....

Była konkretna. Zobaczyła na tablicy ogłoszeń przyczepioną kartkę to od razu stwierdziła, że zajmie się zbadaniem sprawy drwali. Potrzebowała pieniędzy, nie robiłaby czegoś podobnego z żadnej dobroci serca. Ale poza zarobkiem zainteresowała się także lasem i wspomnieniem o byciu dziwnie wycieńczonymi. Czyżby wpływy jakichś sił nadnaturalnych? Tej tajemniczej Anomalii, która fascynowała Hex? Istniało też niebezpieczeństwo, a rudowłosą odruchowo ciągnęło do adrenaliny. Gdyby było inaczej to nadal posiadałaby oboje oczu, a jej ciało nie szpeciłaby masa blizn. Po przygotowaniach i zabraniu swoich rzeczy wraz z zapasem prowiantu wyruszyła na wspomniane miejsce zbiórki poza Seminos. Tam znajdowała się już grupka ludzi i najwyraźniej nie każdy z nich pracował jako drwal. Szczerze mówiąc, Hex była niesamowicie sceptycznie nastawiona do osób, z jakimi ewidentnie będzie musiała współpracować przy tym zleceniu, skoro już się połasiły na oferowaną nagrodę. Już przed faktycznym poznaniem „herosów”, a jedynie wysłuchaniem o nich mnóstwa wyssanych z palca opowieści, zaczęła darzyć tę grupę ludzi cierpiących na amnezję niechęcią. Zgrywanie bohatera leżało daleko poza zainteresowaniami rudowłosej, a każdy chyba właśnie tego od niej oczekiwał.
Pamiętała za to spotkanie pierwszego herosa, właśnie po przybyciu do Carachtar parę dni temu. Rozczochrany chudzielec plątał się kompletnie zagubiony po porcie, przeganiany przez rybaków jak bezdomny. Tak mieli wyglądać ci zbawiciele świata, rozwiązujący problem Anomalii… Chyba gorzej rozczarować się nie za bardzo dało. Dlatego widząc następnych herosów zebranych w grupce na miejscu zbiórki drwali patrzyła na nich krytycznie, analizując każdy element ubioru oraz ogólnego wyglądu, jakby właśnie na tej podstawie miała określić czy zasługują na szacunek. Hex z łatwością przychodziło nadawanie ludziom łatek oraz ocenianie po pierwszym wrażeniu. O wiele trudniej było zmienić już wykreowaną opinię, ale i takie cuda się zdarzały. Nadchodziła żwawym krokiem od strony wydeptanej drogi i z daleka przyjrzała się najbardziej wyróżniającej się dwójce. Z jakiegoś powodu uznała, że obie to kobiety: jedna białowłosa obwieszona błyskotkami z kołczanem na plecach, druga niższa z włosami bardziej platynowymi oraz… kółkiem latającym nad nimi. Dopiero po znacznym zbliżeniu się, dziewczyna mogła dostrzec jeszcze całkowicie czarne białka oczu pierwszej niewiasty oraz złote tej drugiej, jakby z tarczami zegara. Skąd one się urwały? Chociaż przynajmniej nie były mieszankami zwierząt, ponieważ ludzie z ogonami i uszami również przewijali się regularnie po Carachtar, gdy Hex badała nowy teren, ku jej konsternacji. Odnosiła nikłe wrażenie, że kiedyś mogła być rasistką lub czymś tego rodzaju. A może to po prostu mocno wryte w jej psychikę poczucie wyższości.
Pozostała dwójka – tych jegomości ewidentnie dało się przypisać do grona mężczyzn – wydawała się zwyczajna i dzięki temu rudowłosa odczuła niewielką ulgę. Miała wrażenie, że sama nie prezentuje się prawie wcale, jak heros. Oni mieli być w teorii niesamowici, fantastyczni, właśnie tacy, jak pozostałe przedstawicielki płci pięknej.
Poza opaską zasłaniającą wyrwę po lewym oku właściwie ciężko było dopatrzeć się u nowoprzybyłej cech szczególnych, ba, ją równie dobrze można byłoby ocenić jako mężczyznę ze względu na całkowity brak „kobiecych” walorów i kolczugę. Narzucony na głowę kaptur skrywał rude włosy związany w ścisły kucyk, płaszcz nie ujawniał kabury z rewolwerem i właściwie jedyne, co dało się zobaczyć to błękitne oko oraz wąskie wargi. Mało ujawniała.
Na całe szczęście, nie przyszła tutaj się socjalizować. Hex będzie w miarę zadowolona, jeśli reszta herosów nie przeszkodzi w wykonywanej pracy. Jakoś do jej umysłu nie docierała możliwość, że mogliby się przydać.
— Ja też w sprawie zlecenia. – powiedziała, gdy już skończyła przechadzkę i zatrzymała się na w miarę równym dystansie od każdej osoby. Dźwięk jej głosu był dosyć nieprzyjemny, do tego naznaczony nieznanym akcentem. — Chciałabym wiedzieć dokładniej ile osób należy do grupy poszukiwanych drwali. Kiedy zauważył pan, że nie wrócili?
Pozostawało liczyć na to, że jakoś dużo jej nie zdążyło ominąć. To nie tak, że mieli jakąkolwiek umówioną godzinę. Popatrzyła na mężczyznę palącego papierosa, ponieważ coś w tym dymie ją przyzywało. Czyżby kiedyś była uzależniona od tytoniu? Albo go lubiła, ciężko stwierdzić, przez utratę pamięci zupełnie nie wiedziała, jak smakuje.

Grupa, jaka to zebrała się przed Gussem, zdecydowanie nie prezentowała się najlepiej w oczach mężczyzny. Szczególnie jeśli dodatkowo spojrzeć na zachowanie niektórych z tych “herosów”. Nawet postronna osoba, powiedziałaby zapewne, że to już siwiejący mężczyzna jest tutaj tym silnym. Co w zasadzie może nawet nie być tak daleko od prawdy. No jednak Gussowi przy wystawianiu zlecenia nie chodziło nie tyle o siłę fizyczną, a bardziej ogólne możliwości w walce. Wszak ten nie za bardzo miał jakieś szanse w walkach z Anomaliami, prawda? Odstawiając więc na jakiś czas swoje uprzedzenia względem spotkanego kwartetu, odczekał jeszcze chwilę, aż każdy z nich zada swoje pytania. Zaciągając się po raz kolejny swoim papierosem, posłał jeszcze spojrzenie białowłosej dziewczyny, z dość jasnym przekazem. Ta… Kompletnie nie zdobyła jego zaufania, co jednak może się odbić na uzyskanych przez Herosów informacjach. Wszak czemu miałby powierzyć wszystkie informacje personom, którym nie ufa?-Pytań nie szczędzicie co? Ahh… Pozwolę sobie więc rozwiązać pierwszą kwestię. W lesie zalęgła się jakaś anomalia niestety, ale nie jestem w stanie powiedzieć więc niż to i pokazać wam, coś co potrafi. - Mówiąc to, mężczyzna zaczął ściągać swój płaszcz, szybko odrzucając go na powalone drzewo. Następnie, uniósł swoje lewe przedramię, ukazując ranę, jakby ktoś przebił go naprawdę sporym hufnalem. Mówimy tu bowiem o średnicy rany jakoś cztery centymetry. Od razu po upewnieniu się, że każdy z nich miał okazję przyjrzeć się ranie, ponownie włożył swój płaszcz.
-Niestety nie ma jednego, konkretnego miejsca, gdzie się pojawia. Moi ludzie pracują na terenie całego lasu, aby nie zaburzyć jego równowagi. Upewniam się również, że moi pracownicy mają czysty rekord i nie zrobią nic tak głupiego, jak robienie sobie wrogów. Ci co umarli, to osoby, które danego dnia nie wróciły z lasu. Pracowali w duetach, więc szybko szło się zorientować, że coś jest nie tak… - Mężczyzna wypowiadał się niesamowicie spokojnie, nawet patrząc jak na ten temat. Tak jednak w jego głosie, nietrudne było wykryć smutną nutę. Wszak powiadamy tu o jego pracownikach. Zasiadając ponownie na obalonym drzewie, dopalił swojego papierosa i obecnie odłożył na wyżłobienie w drewnie.
-Nie mogliśmy przerwać pracy. Ekonomia naszej wyspy już teraz nie jest najlepsza, nie mogliśmy więc pozwolić, aby jeszcze bardziej się pogorszyła. Drewno jest tutaj podstawą, która pozwala zarabiać każdemu. Jeśli jego zabraknie, wzrosną ceny wyrobów z drewna, zwykły kubek może stać się problemem do zakupu…

Zadania zostały zadane, odpowiedzi udzielone, jednakże Astra dalej czuła, że czegoś brakuje. Jakiegoś elementu układanki. Ukazana rana miała z tym jakieś powiązanie. Wyglądała na niedawną, z pewnością uniemożliwiała ona na pełne sprawowanie zawodu drwala, które wymaga pełnej sprawności fizycznej. Jej wewnętrzny niedosyt się powiększył, a zniecierpliwienie się wzmogło. Kontrolowała się jeszcze, lecz myśli same uciekały gdzie indziej.
Rezultat bez procesu. Niczym widok ściętego drzewa. Nieznany sprawca. Nieznana technika. Nieznane narzędzie. Brak sposobu na uniknięcie tego samego losu.
Cichy słowotok wyrwał się z jej gardła. Widocznie nawet tego nie zauważyła, pochłonięta myślami, dalej wpatrując się z daleka w przedramię, teraz zasłonięte już płaszczem, mężczyzny. Bez wskazówek próbowała dojść do procesu jaki zaszedł przy jego ranie. Oczywistym więc było, że nie dotarła żadnych wniosków. Marnowanie czasu. Niepotrzebne. Tak samo jak cała jej tutaj obecność. Anomalia znajduje się w lesie. Byli przed nim, nie w. Bezpieczeństwo Łososa nie było więc zagrożone. Kolejny niewidoczny łańcuch pękł gdzieś w oddali. Po tym jej wzrok się wyostrzył, przestał być zamglony, a sama Astra wróciła na ziemię.
Odwróciła się w stronę zasłony stworzonej z krzewów i drzew. Następne słowa były skierowane głównie do Łososia, lecz nie obchodziło ją, czy ktoś inny by uznał siebie za adresata jej wypowiedzi.
Nie jestem w tej rozmowie potrzebna. Idę na zwiady. Może będę mieć szczęście i wpadnę na Anomalię.
Z ekscytacji pomyliła rozpoczynającą stopę, potykając się o własne nogi. Nie wywróciła się, a nawet jeśli, to by się podniosła jakby to było nic. Wszystko inne przestało mieć większe znaczenie. Zwłaszcza teraz, gdy czuła jak serce jej łomocze z ekscytacji, a krew buzowała. Będzie mogła zawalczyć. Czy to będzie jej debiut, a może żałosny koniec?
Mimo swojej niecierpliwości, która coraz bardziej się ujawniała po wejściu w zieleń, zachowywała chłodny umysł, zwalczając swoje odruchy. Nie zamierzała oddalać się na więcej niż kilkadziesiąt metrów. Przynajmniej na tę chwilę. Próbowała też nasłuchiwać czy słychać było odległe uderzanie toporami o drzewa, by zapamiętać kierunek. Być może bezpośrednie zapytanie się Gussa byłoby najlepszą decyzją, lecz jego spojrzenie dało do zrozumienia, że nie zamierzał jej powierzać takich informacji.
Będąc odwróconą plecami do pozostawionej grupy, spojrzała na krótko do góry, by określić położenie słońca, by wiedzieć, jak się obrócić, gdyby miała zawrócić.

Sprężyna losu wygięła się w przedziwnym kaprysie, kiedy do drużyny dołączył jeszcze jeden mężczyzna: jednooki, przewyższający wzrostem Łososia, o smukłej sylwetce spowitej płaszczem. Głos miał specyficzny: nawykły już do widoku takich cech jak zegarowe oczy Izarry Łosoś nie dał się zadziwić. Skinął mu głową na przywitanie.
Sam Guss zaś, co widać było jak na dłoni, nie okazał się być szczególnie pomocny. Dało się wyczuć w jego manierze coś, co Lachs odczytał jako pewną niechęć. Niemniej jednak z zaciekawieniem przyjrzał się zaprezentowanej przez drwala ranie. Wyglądała dziwnie: tak jakby ktoś coś tam wbił…
— Rana kłuta — stwierdził, zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą, choć być może błędną. Włócznia? Kieł? Róg? Co mogło zadać takiego rodzaju cios?
— I nie pamiętacie, co wam zrobiło taką ranę? — dodał Łosoś ze sceptyzmem wymalowanym tak na twarzy, jak i w głosie. Albo mieli do czynienia z jakąś mocą która wywoływała selektywną amnezję, albo mości Guss próbował coś przed nimi zataić. Trudno było stwierdzić w tym momencie, która wersja była prawdziwa.
— Spróbujcie sobie przypomnieć cokolwiek z tego incydentu. To ważne, abyśmy wiedzieli, jakiego zagrożenia się spodziewać — zaczął białowłosy poważnym tonem, przyglądając się naznaczonym niecierpliwością ruchom Gwiazdy — Jesteśmy tu, by wam pomóc. Oszczędzić dalsze życia twoich współpracowników…
— Izarro, nie kuś Losu! — zdążył krzyknąć w momencie, kiedy jego towarzyszka o mierzących czas oczach o mało się nie wywróciła. Być może przeczuła, że bez względu na ich dalsze starania nie dowiedzą się nic więcej?
— …abyście mogli sypać więcej robaków sumowi zwanemu Ekonomią — Łosoś wrócił do swej poprzedniej wypowiedzi, wypowiadając tę frazę w nabożny sposób. Sum to wszak król rzek! Aby przygotować się do wyruszenia w ślady towarzyszki, Lachs zdjął z pleców jeden z oszczepów, tak jakby miał zaraz rzucić go w tego suma, aby wypruć z niego przegniłe flaki wywołanej niedoborem drewna recesji. Był gotów wyruszyć na polowanie.

Kluczowa okazała się teraz obserwacja i to jej poświęciła najwięcej swojej energii Hex. Nigdy nie przepadała za nadmiernymi słowotokami, a tutaj w rozmowie uczestniczyło tyle osób, że łatwo można było pozostawić sporą część wypytywania pozostałym. Najwyżej wtrąci się lub doda coś od siebie, jeśli uzna to za konieczne. Czujnie przeskakiwała od jednej twarzy do drugiej, zatrzymując się wystarczająco długo zarówno na przemawiających osobach, jak i na tych wybierających milczenie. A nawet nieco bardziej na tych drugich, ponieważ ujawniali mniej.
Drwal zwany Gussem okazał się niewiele bardziej przydatny od pnia drzewa, na którym siedział. Jego zgryźliwy komentarz, co do ilości pytań zadanych przez herosów, sprawił, że lewa brew Hex poszybowała ku górze w kpiącym wyrazie. Zatrudnia ludzi do wykonania zlecenia, o którym praktycznie nic nie wiadomo i coś mu nie pasuje w tym, że chcą uzyskać informacje? Ach, właściwie to czemu miałaby oczekiwać jakichkolwiek logicznych działań z jego strony. Nie spotkała jeszcze na tej wyspie nikogo, kto miałby olej w głowie i jak tak patrzyła na trójkę pozostałych towarzyszy to wątpiła, aby zyskała nowe doświadczenia na tym polu. Rudowłosa obserwowała drwala z powątpiewaniem, darząc go z sekundy na sekundę większą nieufnością. Ani ten rany nie miał owiniętej bandażem ani w żaden sposób opatrzonej, po prostu sobie z nią ciężko pracował fizycznie. I żadnych szczegółów na temat tego, co się stało. Po prostu znikąd pojawiło się takie przebicie na jego ramieniu? Nie towarzyszył temu żadne odgłos, nic nie zobaczył nietypowego, nie wydarzyło się to w jakimś znaczącym miejscu...? Najwyraźniej, bo chyba od razu wspomniałby o podobnych istotnych szczegółach.
Kobieta o złotych oczach zaczęła coś mamrotać pod nosem niczym obłąkana, a druga stwierdziła głośno, że to rana kłuta, jakby nikt inny nie zdążył się już domyślić. Ale przynajmniej w jej melodyjnym i naprawdę przyjemnym dla ucha głosie Hex usłyszała wątpliwości – więc i ona uważała, że drwal zachowuje się niezbyt otwarcie. Guss najwyraźniej nie lubił odpowiadać na pytania, zupełnie jakby sam nie chciał rozwiązania całej sprawy, do której ich notabene wynajmował. Która też swoją drogą z poszukiwania grupy drwali, jak to napisano wyraźnie w ogłoszeniu, nagle wypełniła się trupami. To poszukiwano jakichś osób czy jednak ich nie poszukiwano? Co to za wybiórczość przedstawiania faktów? Albo ktoś po prostu niedokładnie napisał to ogłoszenie. Dziewczynę rozsierdziło, że drwal pominął jej pytania o konkretną liczbę ciał czy też wspomnienie o czas, w jakim się to zadziało. Cóż, napomknął o chodzeniu w parach. Czyli… nadal nie było wiadome czy zginęło ich dwoje czy ile w sumie. Hex nienawidziła takiego bawienia się w domysły zamiast mówienia konkretnie, co i jak. Nie zauważyła niechęci wobec jednej z kobiet, mając problemy z odczytywaniem emocji i odczuć zupełnie obcych ludzi. Gdyby nie to, to założyłaby, że zna już tę jedną heroskę i ma z nią jakiś zatarg z przeszłości. Mimowolnie Hex musiała zgodzić się ze zniecierpliwioną kobietą, jaką nazwano Izarrą, że już lepiej po prostu ruszyć się do lasu niż marnować tlen na próby wyciągnięcia czegokolwiek z mężczyzny. Ona również bardzo nie lubiła się powtarzać. Za to, jak zobaczyła, jak się ta jasnowłosa prawie wywraca to aż wypuściła strumień powietrza nosem. Co to jest za człowiek… Jak ona sobie niby będzie radzić w ewentualnej walce? Wydawała się jeszcze słabszym ogniwem „drużyny” niż czarnooka.
A przynajmniej dopóki do uszu Hex nie dobiegły słowa o sumie. Sumie Ekonomii. Zrobiła już pierwszy krok w stronę lasu i tylko odwróciła głowę do kobiety dalej próbującej wyłuskać jakiekolwiek informacje z Gussa, żeby zmarszczyć brwi w wyrazie niezrozumienia. Naprawdę czuła się, jakby trafiła na jakąś całkiem inną planetę i może właśnie tak było.
— Pójdę upewnić się, że nie zabije się o własne nogi. – rzuciła do reszty, idąc w ślad za oddalającą się Izarrą. Nie mogła jej w pełni potępiać za to parcie naprzód. Sama chciałaby już po prostu samodzielnie wybadać tajemniczy las, ufając własnym domysłom i spostrzeżeniom o wiele bardziej niż tym, które może jeszcze wyjawić drwal.

Zdawało się, że sytuacja zaczyna prowadzić donikąd. Mężczyzna, który wystawił zlecenie, nie był w stanie udzielić zadowalających odpowiedzi. Nie można było jednak powiedzieć, że należał do person o niskim niskiej inteligencji. Przez wszystkie lata swojej pracy, nauczył się dość dobrze oceniać cudze charaktery oraz ich limity ich cierpliwości. Dość przydatna umiejętność, jeśli pracujesz wśród ludzi o jego posturze i posiadających niezwykłą biegłość w użytkowaniu siekier oraz pił. Nie było to więc dla Gussa żadnym szokiem, gdy wpierw to posiadająca anielskie cechy dziewczyna postanowiła ruszyć i sama się czegoś dowiedzieć. Musiał jednak ukryć przed “herosami”, chęć zaśmiania się na widok potykającej się o własne nogi dziewczyny. Kto by jednak pomyślał, że wystarczyła jeno krótka chwila, aby to i jeszcze jedna persona zdecydowała się ruszyć w las. Oczywiście, z perspektywy samego Gussa, zdecydowanie nie był to najrozsądniejszy pomysł, jednak… Ten doskonale wiedział, że nie ważne co powie. “Heroiny” i tak go zignorują, nie mając więc większego wyboru, postanowił uszanować ich decyzję.
-Ahh… Nigdy bym nie pomyślał, że pewnego dnia, będę równie bezużyteczny, jak… - Mężczyzna wypowiadał się spokojnym tonem, choć w jego głosie szło już usłyszeć nutę lekkiego zmęczenia. Jak się miało jednak okazać, niedane było mu dokończyć swej wypowiedzi, gdy nagle osunął się na kolana i szybko chwycił zranione ramię. Był to moment, który zdecydowanie ukazywał siłę mężczyzny. Siła z jaką zacisnął swoją dłoń, paznokcie, które to przebił się przez materiał rękawa i wbijając się w skórę Gussa, ukazały nieco jego krwi. Zapewne mógł się cieszyć, że nie ma tu pozostałej dwójki, gdyż przynajmniej jedna z nich zapewne, by teraz się z niego śmiała. Szczęśliwie jednak stan ten nie trwał również zbyt długo, pięć? Może sześć minut bólu i krzyku, jakby ktoś wbijał w jego ramię rozgrzany pręt. Uspokajając jednak swój oddech, ponownie spojrzał na pozostałych tu jeszcze “herosów”. Łapiąc się jednak za głowę i przykrywając jedno oko, zdrową ręką.
-Ja… Zaczynam coś pamiętać… Uważajcie na oczy ze szkarłatnymi krzyżami. To była ostatnia rzecz, jaką zobaczyłem, nim to coś, przebiło moje ramię i… Unikajcie cieni, nieważne co się stanie, jeśli staniecie naprzeciw tej anomalii… Nie możecie jej pozwolić, aby zbliżyła się do cienia. - Głos Gussa zdawał się jeszcze lekko drżeć, po wcześniejszej agonii. Tak jednak jego oczy były spokojne i pewne wypowiadanych słów. Był jednak świadom, iż te informacje to zdecydowanie za mało, zarazem nie mogąc nic na to poradzić. Sięgając po kolejnego to papierosa oraz zapałki, zatrzymał swoją rękę jeszcze na chwilę, wystawiając starą, podniszczoną, metalową papierośnicę w kierunku jego rozmówców. Która to zawierała idealnie trzy sztuki.

I w taki sposób zostało ich trzech: Łosoś, jego tajemniczy towarzysz i drwal. Ledwie figura pejzażu domknęła się, już odejście Izarry i jednookiego zdążyło ją otworzyć. Wyglądało na to, że Los opisał dzisiejszy dzień jako szczególnie pracowity…Spazm bólu Gussa skończył te rozmyślania. Łosoś obudził się na widok krwi i odruchowo zbliżył się do niego, by mu pomóc, chociażby poprzez podłożenie kołczanu pod głowę, czy nawet lament do Losu o przeżycie tego ataku. Otchłań jego oczu chłonęła ten widok.Drwal wył w cierpieniu, zupełnie jakby przeżywał ostatnie chwile swojego życia. W każdej chwili mógł runąć bez sił i oddać swą duszę gwiazdom, chociażby z samego cierpienia tej straszliwej agonii. Jednak wciąż trwał, a Łosoś jedynie przytrzymywał go, aby nie upadł i nie zrobił sobie dalszej krzywdy. Było w tym coś… heroicznego, co nakryło braki w pamięci i chciwość jaką widział w Gussie. Poczuł wewnątrz siebie coś, czego sam nie potrafił nazwać. Współczucie? Troskę?
— Stłamsimy to monstrum — wycedził Lachs, kiedy ten atak bólu się zakończył. Jego głos był pełen determinacji: w tym momencie był przekonany, że nie bez powodu znalazł się właśnie tutaj. Dlaczego anomalia wywołała takie cierpienie, zamiast – jak dobry rybak – odbierać życie swoim ofiarom szybko i bezboleśnie?
— Pomścimy twoich towarzyszy. I zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zdjąć z ciebie tę klątwę — zapewnił go. Musiał dać w jakiś sposób otuchy temu biednemu człowiekowi: jeśli bowiem jako heros miałby okazać niepewność i zdecydowanie, to co zostałoby tym biednym śmiertelnikom?
Łosoś przyjął papierosa i w geście solidarności włożył go do ust na wzór tego, jak czynił to Guss. Podał drwalowi rękę, by pomóc mu podnieść się na nogi, a następnie klepnął go pokrzepiająco po ramieniu. Nie miał ognia... ale sam papieros też jest całkiem fajny, prawda?
— Pozostawanie tutaj w tym stanie to zły pomysł. Wróć do miasta i pójdź do medyka, który się tobą zajmie — polecił Gussowi, a następnie skierował wzrok na swojego współtowarzysza.
— Chodźmy, powinniśmy ich dogonić. Jeśli cienie są zagrożeniem, lepiej dla wszystkich żebyśmy zamknęli te łowy przed zmrokiem…

Elessar słuchał Guusa lecz gdy ten zaczął krzyczeć z bólu, odsunął się instynktownie. Było to całkiem niespodziewane i dziwne, w końcu rana była już zasklepiona tak? No cóż jego chwila wachania szybko mineła i podbiegł wręcz do drwala by pomóc w jakiś sposób, ale widząc jak wije się wręcz z bólu postanowił zostawić to Łososiowi. Nie mógł nic zrobić i tak, więc skupił się jedynie by zerknąć na ramie, widząc jak ściska idealnie miejsce przebicia. Nic wiecej nie zdołał zaobserwować jako iż atak bólu minął, lecz wyciągnął wnioski i tak
Nie odkaziłeś jej ani nie poszedłeś do medyków prawda? Choć pewnie i tak by nie pomogli bo na infekcję zwykłą to nie wygląda.... cholera, palisz tyle to mogłeś na świeżej ranie przypalić ją papierosem ale trudno.
Spojrzał się długo na niego, może to nie był ból przez ranę? Może to co go zaatakowalo nie jest zwykłą bestią, ale co w takim razie spowodowało ten ból, rana wyglądała na zdrowo zarośniętą i napewno nie świeżą na tyle by boleć
Cholera, wiesz że to mogło mieć truciznę która dostała się do twojego organizmu? Albo gorzej manipulując nawet magią pewnie. Nie chce cię martwić ale jeśli to nie jest zwykła trucizna to.... choć jeśli żyjesz nie mogło nic się stać poważnego.
Zamyślił się i wziął papierosa, może i nie palił choć głównie przez to że nigdy nie miał okazji spróbować. W każdym razie dokończył swoją myśl chowając narazie papierosa tak by się nie pogiął
Jeśli ból powróci postaraj się nie wracać tu narazie, może to ją ściągać, twoje krzyki z bólu znaczy się dokładniej. Mechanizm taki by ofiara nie mogła uciec, masz cholerne szczęście powiem ci i... dziękuje za informacje
Skinął głową i zdjął ćwierćpałkę z pleców, cokolwiek siedziało w tym lesie jest bardziej niebezpieczne niż myślał więc lepiej się przygotować do walki odrazu. Szkoda że tamte już poszły bo trzeba je ostrzeć i to jak najszybciej, odwrócił się do Łososia i pokiwał głową kierując się w stronę lasu
...pamiętaj że to las, cień rzucają drzewa nawet w południe więc ja bym wywabił cokolwiek to jest na jakąś polanę, no i nie muszę chyba mówić że nie możemy dać się trafić prawda?
Jak już odeszli pod sam skraj lasu, na tyle daleko że Guus nie mógł ich usłyszeć dalej zamyślony zaczął cicho mówić
Jeśli to trucizna możemy stracić pracodawcę, niewiadomo ile miał tę ranę ale skoro dopiero teraz działa to pewnie dlatego że krąży już we krwi, a jeśli krąży we krwi to do serca się dostanie prędzej czy później, a nawet jeśli to sam ból, to i tak może to doprowadzić do skurczu silnego, a on do zawału.
Popatrzył sie w las, nie podobało mu się to że wchodzą w terytorium gdzie taka bestia ma najlepsze warunki ale nie zostawi ludzi na pastwę losu... no anomalii, a tym bardziej tych dwóch heroin które poszły i nie wiedzą o tym niebezpieczeństwie. Przyśpieszył wiec kroku bacznie rozglądając się, w szczególności w cieniach, idąc za Łososiem obserwując ich flanki i tył głównie by nic się nie zakradło.

Po wydarzeniach z lasu...

Trójka Herosów, w końcu dała radę dojść do konsensusu. Cała “drużyna”, postanowiła końcowo powrócić do swojego zleceniodawcy, wpierw jednak białowłosa musiała załatwić coś jeszcze. Zbliżyła się dociętej wcześniej nogi bestii i pokrywając swoje palce fuzją cienia i many. Rozpoczęła proces wydobycia, swojego to trofeum. Śmiało ,nie można było powiedzieć, że było to najbardziej, profesjonalne podejście do tego. Choć faktycznie, w końcu to udało się jej wydobyć swoją pamiątkę, która zarzuciła na bark i w zasadzie ledwo to ustała. Okazuje się bowiem, że trofeum jest znacznie cięższe, aniżeli to wyglądało. Jeśli weźmiesz do tego pod uwagę, długość przebijającą wzrost dziewczyny? No na pewno mogło to wyglądać dość zabawnie. Teraz jednak każdy z naszej trójki, szedł w kierunku polany, z której to wyruszyli. W tym czasie pozostała dwójka, mogła dostrzec coś nie do końca typowego. Rudowłosa bowiem, zdawała się nie przejmować potencjalnym powrotem potwora, czy czegokolwiek jemu podobnego. No ale czasu wcale nie było potrzebne dużo czasu, aby Herosi dotarli to ponownie do miejsca spotkania z drwalem. To, co zobaczyli jednak wcale nie było tym czego, oczekiwali. Poza Gussem, znajdowała się tam jeszcze jedna persona, nieznana osoba, skryta pod płaszczem. Miejsce to wyglądało już teraz na pobojowisko. Dookoła zdawały się leżeć liczne kryształy, zdające się rozpadać w nicość. Ciało czerwonego mężczyzny było pokryte licznymi ranami. Gdy to nieznajomy zdawał się nietknięty. Astra, Hex i Elessar, dotarli na miejsce w zasadzie idealnie, aby to obserwować zakończenie całej sytuacji.
— Hehehe… Możesz próbować, ale i tak nie dasz ra… — Lekko obłąkańczy i szalony ton, rozchodził się głosem Gussa po okolicy. Przerwany jednak został dość nagle, gdy jego głowa ni stąd, ni zowąd zwyczajnie spadła na ziemię, a wzrok nieznajomego padł właśnie na Herosów. Nie do końca wiadomo, co się stało. Skryty pod materiałem osobnik ot, tak pojawił się przed nimi, w czasie mniejszym niż mrugnięcie oka. Na tym dystansie, można było dostrzec skryty pod płaszczem miecz.
— Hmm, zdaje się, że nie jesteście z nimi powiązani… A przynajmniej, nie bezpośrednio… Tak to akurat wezmę ze sobą… — Spokojny głos, pozbawiony większych emocji rozbrzmiewał w uszach Herosów. Mężczyzna jak to można by zakładać po głosie, zdawał się kompletnie nie przejmować opinią naszej trójki i nie miał też powodu. Równie szybko i nagle jak się przed nimi pojawił, tak samo szybko znikł wraz z odnóżem bestii. Pozostawiając jednak Astrze coś w zamian, aby to nie pozostawiać jej z pustymi rękami.

Nie wróci. Widziałaś, co się z nim stało. W końcu byłaś tam.
Tak… tam. W tej pustce zawieszonej pomiędzy światami, która wydawała się być najciekawszym, co do tej pory mogła zobaczyć rudowłosa. Prawdopodobnie była jedną z nielicznych osób, jakie miały okazję nie dość, że w ogóle tam się pojawić to jeszcze wydostać się w całym kawałku. W teorii całym, bo tak naprawdę wyraźne wspomnienie bólu po ugryzieniu pajączka stale nakazywało Hex podświadomie się niepokoić o swoją przyszłość. Nie okazywała tego jednak w żaden sposób, emanując aurą zdecydowania, którym ciężko w jakikolwiek sposób zachwiać.
Nie tłumaczyła Astrze, że wcale nie poznała losu Łososia per se. Mogła sobie dopowiedzieć własną historię do tego fragmentu, a to jak daleko zabrnie domysłami to sprawa jasnowłosej, nie Hex. Może to i lepiej, aby posiłkować się tutaj paroma kłamstwami. O tajemniczym miejscu nie mówiła z kolei dlatego, że nie za bardzo chciała testować, jak rozległe są ograniczenia nałożone na nią przez białowłosą nieznajomą z pustki. A przynajmniej na ten moment.
— Drwal będzie skakać z radości – skomentowała dość naiwne podejście mężczyzny, a kącik ust władczyni cieni drgnął w prześmiewczym grymasie. Na miejscu Gussa prędzej by ich przegoniła za niekompetencję i brak konkretnych dowodów… ale Astra podeszła do jednego z drzew i Hex zdążyła zobaczyć, że najwyraźniej w trakcie ich walki zdołali odciąć jedno z odnóży stwora. Wewnętrznie uznała to za dobrą robotę, ale nie chwaliła nikogo głośno.
Dotychczas obecnego herosa traktowała z bardzo marginalnym zainteresowaniem, ale aż zatrzymała się w miejscu, gdy wyciągnął papierosa. Również odnosiła wrażenie, że zagrożenie przeminęło, więc zapalenie dla relaksu wydawało się cudnym zwieńczeniem. Była ciekawa, jak smakował tytoń. Przechyliła lekko głowę na prawo, gdy mężczyzna użył jej imienia, ale przypomniała sobie od razu, że Astra je wyjawiła parę chwil temu.
— Chętnie bym zapaliła. Jak się do Ciebie zwracać? – dopytała wreszcie. Być może zrobiła to tylko po to, aby podzielił się tym papierosem, a może naprawdę zyskał trochę w jej oku oczach po tym, jak się uśmiechnął.
Towarzysze przystali na decyzję Hex i zrezygnowali z przemierzania lasu, więc obrali drogę do Gussa. Hex po jednej stronie miała pogrążoną w przygnębieniu i rozczarowaniu Astrę, która rozmyślała o byciu przeklętą Gwiazdą, a po drugiej rozweselonego Elessara, który nawet zaczął nucić przyśpiewki. O dziwo, nie irytowało to Hex. Jej ramiona pozostawały spięte, ale nie spodziewała się napotkać nowych problemów.
***
Napotkali pobojowisko. Ewidentnie rozegrał się tu pojedynek, a oponenci na ich oczach wymieniali ostatnie słowa. Hex odruchowo postąpiła krok naprzód i wyciągnęła lewą ręką, aby gestem jednocześnie zasłonić towarzyszy, jak i dać im znać, aby pozostali ostrożnie w miejscu. Mogło wydawać się to co najmniej dziwaczne, że osoba, która dotychczas w dużym stopniu miała ich całkowicie gdzieś, teraz przyjęła wręcz pozycję potencjalnego obrońcy i kogoś, kto jako pierwszy zostanie obrany na celownik i przyjmie obrażenia. Jej wzrok przemknął po kryształach, ale głównie wpatrywała się w postać równie zakapturzoną i otuloną płaszczem, co ona sama. Guss zdążył się zaśmiać zanim stracił głowę. W wyjątkowy specyficzny sposób, bo po prostu spadła z jego ramion bez żadnego widocznego cięcia.
— Z nimi… - powtórzyła cicho słowa nieznajomego, nie podejmując jednak żadnych gwałtownych ruchów w stronę zabójcy. I tak nie żywiła do Gussa sympatii, a wręcz mu nie ufała przez szczątkowe informacje, jakie przekazał. Szybkość poruszania się mężczyzny sugerowała teleportację, co nie było Hex obce, a jednak on robił to z o wiele większą łatwością. Próbowała zapamiętać barwę jego głosu, tak jak posturę i miecz.
Zniknął jednak równie szybko, nie pozostawiając im za bardzo pola do reakcji. Dziewczyna opuściła rękę wzdłuż ciała, odwracając głowę na wszystkie strony, aby obejrzeć otocenie.
— Teraz masz i siekierę, i ostrze. – pokiwała głową w stronę Astry.
Hex chwilę stała w zamyśleniu, ale potem zaczęła wykonywać kolejne szybkie kroki. Zamierzała podejść do ciała drwala i je przeszukać, począwszy od kieszeni aż po dokładniejsze odkrywanie materiału ubrań. Ciężko powiedzieć, aby czuła coś poza irytacją, że nie dostaną nic za zlecenie. Chyba że znajdzie jakiekolwiek pieniądze albo papierosy czy zapalniczkę.

Ciężar odciętego odnóża dobitnie dawał o sobie znać na ramieniu Astry. Odrętwiałe mięśnie z powodu gazu miały dużą trudność w utrzymaniu poprawnej postawy dziewczyny. Jedynie całkowite skupienie na swoim celu było główną zasługą, dlaczego Astra nie wylądowała płasko na ziemi już po kilku krokach. Można powiedzieć, że gdy coś sobie postanowiła, poświęcała wszystko, by to osiągnąć. Był to bardzo prosty i wyniszczający sposób na rozwiązanie problemów. Ale skuteczny w swoim założeniu.
Przez całą tą krótką drogę nie wyrwało się z niej nic na wzór narzekania na ogromny ciężar, który uznała za jej i tylko jej. Choć nietrudno było zauważyć jej zainteresowanie, gdy Elessar wyciągnął papierosa. Przeminęło ono jednakże równie szybko, jak zwiększający się ciężar na ramieniu, zmuszając Astrę do skupienia się na własnych krokach.
Miejsce, z którego wyruszyli na początku zlecenia, nie było już takie samo. Pobojowisko zwiastowało kolejne zagrożenie, które mogli niedługo dostrzec. Dwie sylwetki. Jedna, należąca do Gussa, była widocznie w gorszej sytuacji. Natomiast druga wyczekiwała na coś. Już na pierwszy rzut oka było wiadome, że była to zwyczajna egzekucja. Astra przyśpieszyła kroku, lecz została powstrzymana przez protekcyjny gest Hex. Skrzywiła się niezadowolona, rzucając niezrozumiałe spojrzenie na swoją protektorkę. Choć czy na pewno nią była? Astra nie znała całej prawdy, która rozegrała się w innym wymiarze, dlatego zachowanie jednookiej było z jej perspektywy całkowicie nielogiczne. Nie miało jednakże to znaczenia, gdyż głowa Gussa szybko odbiła się od ziemi, kończąc tym samym jego żywot. To rozpaliło na nowo chęć walki u platynowłosej.
Nie była jednakże przygotowana na to, że nieznajomy natychmiast się pojawi tuż przed nimi, co zbiło ją z tropu. Zanim się poruszyła, aby się zamachnąć lewą ręką zaciśniętą w pięść, nieznajomego już nie było. Prócz tego poczuła, że zamiast odnóża na ramieniu, trzyma coś lżejszego i wygodniejszego w chwycie. Rozejrzała się wokoło, upewniając się, że zagrożenie zniknęło już na dobre. Mimo zmęczenia, targania ciężaru i uczucia odrętwienia w mięśniach, nie bała się wszczynać walki z nieznanym, o wiele silniejszym przeciwnikiem. Ta prawdopodobnie skończyłoby się dla niej śmiercią. Jej pragnienie walki leżało jednakże na innej podstawie niż ta, której świadkiem był Elessar. Bardziej prostolinijna, odruchowa.
- Tsk. Ruchy szybsze niż jakiekolwiek oko potrafi nadążyć.
Syknęła niezadowolona z wyniku całej tej sytuacji. Opuściła powoli ręce i wraz z komentarzem Hex spojrzała na to, co trzymała w prawej dłoni. Ostrze wyglądem przypominało sztylet, który wygodnie układał się w jej metalowej rękawicy. Dla porównania wyciągnęła zza pasa siekierę i umieściła ją w lewej. Choć dla Hex wydawały się zwykłymi przedmiotami, dla Astry były one bardziej abstrakcyjnymi konceptami.
- Siekiera i ostrze. Ofiara i morderca. Czy los chce, abym wybierała, kim zapragnę się stać?
Rzuciła w eter, niezadowolona z tak niesprawiedliwego wyboru. Zacisnęła mocniej oba przedmioty z narastającej złości z uczucia bezsilności.
- Nie mam zamiaru stać się ofiarą, po której zostaną same inicjały. Ani morderczynią, która ucina ostatnie słowa. Już wolę przeć przed siebie, nie wiedząc kim jestem. Nikim ważnym, który nie zatraci swojego nieznanego "ja".
Dalej zaślepiona własnymi myślami, podążyła za Hex, zatrzymując sie niedaleko. Nie wtrącała się w jej przeszukiwanie trupa. Podobnie jak w przypadku innych przypadków, widok nie robił na niej większego wrażenia prócz nikłego zaciekawienia, jak zachowuje się ciało po pozbawieniu go głowy. Po krótkiej chwili kontynuowała z pokręceniem głowy.
- Siekiera do mnie nie należy, a brzydzi mnie posiadanie "prezentu" od typu osoby, którą szczerze gardzę.
Po tych ostrych słowach położyła obie bronie tuż obok ciała Gussa, uznając za najlepsze miejsce na ich porzucenie. Od tego momentu nie interesowało ją, co się z nimi stanie. Po wyprostowaniu się, rozejrzała się jeszcze raz po okolicy.
- Kryształy nie są kojarzone z szybkością. Był tutaj jeszcze inny heros?
Rzuciła niepewnie, nie potrafiąc zignorować tego małego szczegółu.

Elessar wręcz wyrywał się do przodu, wreszcie myśląć że to koniec ich przygody w lesie. Wielkie pająki i wciąganie w nicość? Zdecydowanie nie jego klimaty, wolałby teraz odpocząć, zapomnieć też o niektórych widokach. Po drodze jedynie, oprócz jego przyśpiewki odpowiedział Hex, wyjawiajac jej swe imie, przy okazji przepraszając, że nie przedstawił się wcześniej ale wcześniej wymiana grzecznościowa imionami nie była jego priorytetem. Zbliżając się do linii drzew westchnął z ulgą, ale niestety był w błędzie myśląc że dostaną zapłatę i się rozejdą. Zauważył wręcz.... rzeź, tylko tak można było opisać to co się tam stało i wygląd Guusa. Chciał się wtrącić, ale coś zdecydowanie było nie tak, co Guus starał się powiedzieć, czemu się śmiał? Czemu nieznajomy zabrał odnóże? Co to za nóż? Cholera, czy nic tutaj nie może być proste tylko jakieś zawiłe zagadki? Ustał z boku narazie rozglądając się, sprawdzając te kryształy ale jedynie wzrokiem bo nie był aż tak lekkomyślny by je dotknąć. Nie wskazywało to jednak na nic konkretnego narazie więc postanowił wrócić do towarzyszek. Był troche zniesmaczony przeszukaniem ciała aleeee z drugiej strony jednak wykonali zlecenie i chciałby dostać za to pieniądze. Przy okazji też wysłuchał monogu Astry i w myślach jedyne co mógł zrozumiec z tego to, że gaz musiałbyć mocniejszy niż przypuszczał
No to mamy problem, niektórzy chcieliby szukać teraz poszlak do końca żeby znaleźć wyjaśnienia ale ja mam tego serdecznie dość, więc, Hex znalazłaś coś?
Zapytał unosząc brew, liczył na simiry, ale i na jakieś źródło ognia, bo tak, teraz byłby idealny moment by zapalić tego całego papierosa. Widząc jak Astra składa obie bronie obok trupa on znów wyciągnął papierosa i podszedł do Hex, czekając cierpliwie aż skończy i odpowie. Przy okazji spojrzał na tupa, tak liczne rany lecz z jakiegoś powodu nie wykrwawił się a umarł przez te ścięcie, dziwne. Guus musiał coś przed nimi ukrywać, a ten zabójca był zdaje się herosem.
Tak, to ma sens, ale w takim razie czemu Guus wynajął herosów? Czemu chciał sie pozbyć czegoś z czym najwyraźniej mógł współpracować? Guus może i kłamał im w żywe oczy ale to akurst mogło być prawdą że zaczęło to zabijać jego ludzi. No właśnie "jego" ludzi, czyżby Guus zawarł jakiś pakt przez co pojawiła się bestia która miała coś wyeliminować a on sam stracił nad nią kontrolę? Nie. Jego ostatnie słowa raczej obalały tą teze, dalej czerpał z tego korzyści więc czemu posyłał ludzi na śmierć, czemu posłał ich na śmierć? Może... chciał się pozbyć herosów mogących utrudniac jego plan? Przynajmniej jedno było pewne, tu zadziało się coś dużo bardziej skomplikowanego niż zwykły potwór i coś co działo się dużo dłużej niz mogli przypuszcać. Wygląda na to że inni herosi wpadli na szlak jakieś intrygi której Guus był częścią... ale, cholera znów się zamyślił. Mrugnął kilka razy i rozejrzał się po towarzyszkach, jedynie komentując
Guus nas oszukał, qle nie dowiemy się czemu, więc według mnje powinniśmy po prostu wziąć pieniądze i stąd iść, a najlepiej iść na papierosa.

Nie można powiedzieć, że pozostała trójka Herosów, miała się jak spodziewać tego widoku. Powracając z lasu, pierwsze co zobaczyli to pobojowisko i stale rozpadające się w nicość kryształy. Jeśli dodać do tego pojawienie się i zniknięcie kolejnej, nieznajomej persony. Gdyby to komuś przez głowę przeszła myśl, iż w tym starciu brała udział jeszcze jedna osoba, jakiś Heros mogący tworzyć owe kryształy. Niespodziewane zachowanie skrytego pod płaszczem mężczyzny również nie pomagało w pojęciu nowej sytuacji. Zdecydowanie jako pierwsza, odczuła to Astra, w której to dłoni pojawił się jakiś sztylet. Nie można jednak powiedzieć, że jej reakcja była tym, czego pozostała dwójka mogła się spodziewać. Wszak czego mogli oczekiwać jej “towarzysze”? Wybuchu agresji? Ogólnej utraty kontroli nad swoimi emocjami? Cóż nie byłoby to raczej niczym niezwykłym, po jaki pokazie zaprezentowała, gdy bestia zapadła się we własny cień. Jako pierwsza również podeszła do ciała ich zleceniodawcy, pozostawiając przy nim dwa oręże. Tak jednak Hex jako pierwsza postanowiła przeszukać ciała Gussa, które to zdecydowanie nie zachowywało się naturalnie. Jak to w końcu stało się, że jego szyja nie uroniła ani kropli krwi? Przeszukując je bardziej natomiast, pierwszym co mogło rzucić się Herosce w oczy, to dziwnie twarda skóra, dająca uczucie przejechania palcem po szkle. Pod swoim płaszczem turp skrywał jednak pare rzeczy. Papierośnica, którą to wcześniej Elessar miał okazję zobaczyć, czy sakwa zawierająca trochę pieniędzy. Widać rudowłosa postanowiła przejąć nieco stery, jeśli chodzi o podział nagród. Z papierośnicy wyjęła jedną sztukę oraz zapałki, w ich miejsce wkładając nieco Simirów i rzucając ją w stronę Astry. Mężczyzna z kolei miał okazję złapać sakwę wraz z zapałkami. Widać jednooka postanowiła zadowolić się papierosem i sztyletem. Ostrze o długości mniej więcej dwudziestu dziewięciu centymetrów, z rękojeścią sięgającą niecałych piętnastu. Zdecydowanie był dobrze wykonany, szczególnie patrząc na metalowe wzmocnienia, umiejscowione na chwycie, zakończonym z drugiej strony, krótkim, pięciu centymetrowym ostrzem. Sama broń wydawała się również emitować śladowe ilości many, choć oczywiście ciężko powiedzieć, co takiego dokładnie potrafi. Wychodzi na to, że tutaj chyba kończyć będzie się ta ich przygoda. Choć możliwe, że dla niektórych to zarazem początek problemów.

Nic się nie dało zrobić. Reakcja Astry sprawiła, że mięśnie Hex drgnęły. Tylko tego brakowało, aby dziewczyna swoją kompletną nierozwagą wywołała walkę z nieznajomym, który dopiero co pokazywał, jak potrafi pozbawić kogoś głowy ot tak.
Zdawała się nadążać za rozumowaniem Astry w kwestii siekiery i sztyletu, chociaż nie bez mentalnego wysiłku. Zdaniem drugiej heroski bronie stanowiły symbole, do tego takie, które faktycznie mogą mieć na cokolwiek wpływ. Jednakże rudowłosą rządził pragmatyzm. W życiu nie pozwoliłaby o swoim losie decydować zwykłym przedmiotom, ale poza tym - w życiu by się ich nie pozbyła dopóki były użyteczne. W końcu to tylko narzędzia, a naprawdę "zło" wyrządzał człowiek, który ich używał. One nie miały wyboru. Nie nadawała im dodatkowych znaczeń, były tylko materiałem, który ktoś z ludzi wziął w swoje ręce i uformował w konkretny kształt.
— Lepiej zabić niż zostać zabitym. - skomentowała, ale z mniejszą pewnością niż dotychczas. Czy sama wierzyła w te słowa? Brzmiały logicznie. Instynkt przetrwania był w Hex bardzo silny i dopóki żyła dopóty trzymała się tego życia kurczowo. A jednak nie wiedziała, jak to jest pozbawić kogoś ostatniego oddechu i nie do końca miała ochotę do tego dążyć, aby się przekonać. Lepiej jej było bez tego jednego doświadczenia, ale najprawdopodobniej świat tutaj prędzej czy później jednooką przymusi. Wtedy będzie to sobie tłumaczyć właśnie tymi słowami. Lepiej zabić niż zostać zabitym.
— Gardzisz nim? - dopytała, tego już nie usiłując analizować. Brzmiało to, jakby go już znała. Albo szybko wydała na nim osąd. Hex sama nie wiedziała czy może on nie był tutaj tym właśnie po dobrej stronie, a Guss natomiast po złej. Była uprzedzona do drwala i gdy poczuła dziwną strukturę jego ciała tylko pogłębiły się jej podejrzenia, że coś ukrywał.
Rozdała znalezione w kieszeniach ich byłego zleceniodawcy dobra, od razu decydując o tym, że sama zrezygnuje z simirów. Zapewniła jednak na głos, że sobie też wzięła piętnaście monet, chowając rękę do plecaka. Dlaczego kłamała? Ciężko stwierdzić, ale zrobiła to bardzo dobrze, praktycznie niewyczuwalnie.
— No, w końcu zapalimy. - westchnęła cicho, umieszczając zdobyty kawałek bibułki pomiędzy palce i przykładając do ust. Zapałkami Elessar podpalił im tytoń, a Hex zaciągnęła się dymem. Nie zakaszlała. Jej płuca zdawały się znać to uczucie.
Stała chwilę nad trupem pogrążona w myślach i puszczająca kółka z dymu, a wtedy uklęknęła, aby wziąć porzucony sztylet. Obejrzała go sobie ze wszystkich stron, zważyła w dłoniach. Cóż, może się przydać, jeśli poćwiczy trochę machanie bronią. Dodatkowe zastanowienie budził fakt, że wyczuwała manę bijącą od broni, co sugerowało, że jest w nim jakaś magia.
Siekierę przyczepiła do rzemienia przy plecaku.
— Warto odpocząć w karczmie. - odezwała się zachrypniętym od palenia głosem i odwróciła plecami do towarzyszy, a twarzą w stronę Carachtar.

- Tak. - Astra natychmiast odpowiedziała Hex na pytanie o pogardzie. - Całkowita dominacja, a niecierpliwość do ścięcia głowy? Walka to potyczka: Ideałów. Emocji. Grzechów. Pozbawienie kogoś w trakcie ostatnich słów, to zdeptanie cudzych uczuć. Zignorowanie jej perspektywy. Nie zaakceptowanie jej jako równej na szali życia i śmierci. Większą litością byłoby ścięcie głowy jeszcze zanim słowa wyszły z gardła. Przynajmniej wtedy dalej by należały do ofiary, Gussa.
Choć jej mimika tego nie wyrażała, to jej lekko drgający głoś już tak. Była zdenerwowana, a pogarda to i tak łagodne określenie, co czuła właśnie Astra. Ideologia. Tak niewinne słowo, za które wiele potrafi poświęcić życie swoje i innych, by poczuć choć delikatne spełnienie, bądź uznanie. Przedstawicielka Haske szczególnie desperacko się tego trzymała, wpływając nie tylko na styl walki, ale sposób życia i postrzegania świata. Pewnie, gdyby całe to oddanie, przenieść na jakieś bóstwo, byłaby idealnym przykładem fanatyczki.
- Teraz, te same, niepełne słowa, zatruwają nasze serca.
Dorzuciła, chwytając za papierośnicę. Przyjrzała się jej i zrezygnowana schowała ją do kieszeni swojego płaszcza, nie podważając słów Hex na temat swojej doli. Nie miała powodu, aby je kwestionować, a także nie patrzyła się na na jej ręce. Mimo trawiących ją negatywnych emocji, potrafiła choć udawać, że nic się nie dzieje. Również na słowa Elessara zareagowała, a dokładniej na te ostatnie.
- Właśnie o tym mówię. Nie wiemy tego, czy nas "oszukał".
W tym przypadku jednakże się już nie rozwijała.
Jej refleksyjny nastrój natychmiastowo prysł, gdy skupiła swoją uwagę na jaśniejący żar w papierosach. Jej zainteresowanie nie ustępowało. Jej spojrzenie pytające się "Jakie to uczucie" było identyczne, jakim obdarowywała palącego Gussa na samym początku. Na samym początku.. Pustka.
Nagły zamach dłonią przed Hex mógł wydać się dziwny i niespodziewany, ale jej cel został osiągnięty. Przecięcie dymnego pierścienia. Nie chciała czuć pustki, toteż zajęła się "zbijaniem" dymnych tworów pozostałej dwójki, by zapełnić ją chociaż tym, bezsensownym celem.
To też był powód, dlaczego od razu ich nie opuszczała. Nie chciała wracać do Carachtaru sama, dlatego zamierzała podążyć za Hex.
- Polecasz jakąś? - rzuciła. - Zamierzam zgłosić to wszystko Gildii. Jak nie dotrę, to mnie zamknęli. - nie wydawała się przejmować tym faktem. W końcu więzienie też jakieś miejsce do odpoczynku.. przynajmniej logiką Astry.

Chwile jeszcze musiał się naczekać zanim Hex podała mu zapałki, ale opłacało się. Co prawda pierwszą prawię się poparzył, trzymając główke do dołu podczas odpalania zapałki, ale szybko się poprawił. Użył, więc zapałek do odpalenia swojego papierosa i hex. po czym zaciągnął się. Dziwne, żadnego odruchu nie miał, lecz czuł nieprzyjemne mrowienie w gardle, może sam kiedyś już palił? No cóż, przynajmniej w takim razie nagłe zaniki pamięci idealnie się sprawują jako likwidowanie nałogu, bo go do żadnych papierosów narazie nie ciągneło. Ale skoro już zapalił to postanowił się zrelaksować, odpocząć i pozwolić działać tej śmiesznej roślinie w bibułce. No i tak chwile postał, co prawda miejsce pozwala wiele do życzenia ale zbijanie przez Astrę kółek z dymu wydało mu się.... komiczne i dziecinne, co wywołało na jego ustach nikły uśmiech. Westchnął w końcu, wyrzucając końcówkę papierosa na ziemię i wdeptał ją w grunt, może i tą scene przydałoby się by strawił ogień, ale za duże ryzyko spalenia lasu. W każdym razie wreszcie odwrócił się do Hex, po tym jak zaproponowała wyruszenie wreszczie w drogę
Karczmę powiadasz? No cóż, jak to teraz powiedziałaś rzeczywiście zjadłbym i napił się czegos, podczas tego zamieszania jakoś mój organizm wręcz o tym zapomniał, heh. W każdym razie prowadź, będę tuż za tobą
Odpowiedział jej i też odwrócił się w stronę Carachtar, z minuty na minuty coraz bardziej zmęczony zaczął iść za towarzyskami. Sam nawet musiał przyznać, że zuzycie wszystkich swoich umiejętności było nierozważne, gdyby walka trwała dalej kto wie czy by nie padł z wycieńczenia... Ale nie trwała, uniósł głowę i nią lekko potrząsnął rozglądając się. Nie ma co się zamartwiać na zapas i myślec co by było gdyby, przecież udało się zabić bestię, a jedyne o co teraz może się martwić to stan łóżka jaki zastania w karczmie. Uśmiechnął się, ze zmęczonym wyrazem twarzy ale szczerze, wiedząc jednak w głebi duszy że to nie poczatek końca, a koniec początku tej przygody.

Las

Czy rozdzielenie się było odpowiednią decyzją? Tego Astra nie wiedziała, lecz nie była doskonała, aby za każdym razem dokonywać najlepszych wyborów. Nie czuła żadnego żalu, zwłaszcza gdy czuła, że robi coś więcej niż stanie w miejscu.
Po zapamiętaniu pozycji słońca, by móc zawrócić w każdej chwili, brnęła dalej. Zwolniła jednak, słysząc kroki za sobą. Odwróciła się nagle, zatrzymując się, by przyjrzeć innej osobie. Okazał się to być najświeższy nabytek "drużyny". Pytania typu "dlaczego" były niepotrzebne. Ruszyła za nią lub w las, bo taką obrała decyzję. Więcej dla dziewczyny nie było ważne. Tak samo, jak ona podąża za Łososiem, bo tak zdecydowała.
- Mów mi Astra.
Przedstawiła się innym imieniem niż Izarra, co mogło być mylące. Dla "anielicy" nie było to coś dziwnego, w końcu wiele obiektów posiadało niejedno określenie. W międzyczasie sięgnęła po swoją aureolę. Chwyciła i pociągnęła, by przestała być umieszczona nad jej głową.
- Weźmiesz to. Patrz.
Rozkazała, po czym złapała aureolę obiema dłońmi i ją zmiażdżyła ze szklanym trzaskiem. Sekundę później resztki zniknęły, a nad głową Astry pojawiła się identyczna aureola. Złapała ją również i rzuciła nią gdzieś obok. Astra odczekała sekundę i przywołała ją do siebie. Wyglądało to tak, jakby aureola się przeteleportowała z powrotem nad jej głowę. Chwyciła ją po raz trzeci i tym razem ją podrzuciła do Hex.
- Sygnał niebezpieczeństwa. Ty miażdżysz. Ja przywołuję. Uważaj, bo kruche.
W takich sprawach nadmiar słów był niepotrzebny, a pokazanie jak "działa" jej aureola było efektywniejsze niż tłumaczenie teorii. Nie chodziło o to, że gonił je czas. Zwyczajnie nie chciała tego tłumaczyć. Warto też zaznaczyć, że Astra nie trudziła się z odwracaniem wzroku, skupiając się całkowicie na drugiej osobie. Dopiero po tym wszystkim obróciła się na pięcie. Ruszyła jako pierwsza, nie przejmując się tym, czy Hex będzie dążyć do zrównania kroku.
- Ta anomalia.
Zaczęła monolog, gdy jej wzrok wodził po otoczeniu w poszukiwaniu poszlak czy innych wskazówek.
- Uważam, że mogłaby być niewidzialna. Albo drwal miał ważniejszy powód, by nie podawać opisu przy pierwszej okazji. Ale. Anomalia pozostawiająca drwali przy życiu? Niezrozumiałe. Jej celem jest zniszczenie, a nie pragnienie przetrwania. Niestabilne zachowanie? Dwa różne zachowania? Dwie anomalie? Ts.
Syknęła, dając mały upust swojej irytacji.
- Czy ta rana [drwala] wyniknęła po spotkaniu z tą śmiercionośną wersją anomalii? A może tą łagodniejszą? Ghh..
Zatrzymała się, by na krótko odwrócić się do Hex. Na szybko się jej przyjrzała od stóp do głów.
- Wydajesz się starsza. Cierpliwsza ode mnie. To dobrze. Mnie interesuje tylko walka. Mogę zaryzykować nawet życiem.
Obróciła się, by kontynuować poszukiwania poszlak.
- W końcu jesteśmy spisani i tak na straty. Istniejemy tylko po to, aby walczyć z anomalią. Niczym system obronny większego organizmu pożeranego przez truciznę - Anomalię.

Hex wkroczyła w leśne podszycie sztywnym krokiem, z mięśniami zastygłymi w wiecznym napięciu, ale bynajmniej niezwiązanym ze strachem. Jej jedyne, błękitne oko sunęło czujnie po okolicznej roślinności. Uwadze rudowłosej dziewczyny nie umknęła zarówno ciemna gleba przykryta kępkami zielonej trawy, jak i rozwijające się krzewy, młode sadzonki, a wreszcie także i drzewa. Przyglądała się korze oraz gałęziom tych ostatnich, a swoje oględziny kończyła mocnym zadarciem głowy w górę, aby ujrzeć nad sobą rozłożyste korony. Szukała nieprawidłowości, chociaż można też odnieść wrażenie, że ją po prostu całkiem interesowało poznawanie tutejszej flory oraz fauny, jeśli na jakąkolwiek natrafią. Anomalia prawdopodobnie oddziaływała zarówno na jedno, jak i na drugie. Zapewne sporo ludzi nudziłoby po prostu oglądanie lasu, ale Hex czerpała z tego satysfakcję, będąc niczym botanik, który w umyśle próbuje pozgadywać konkretne gatunki, zidentyfikować wiek lasu, żyzność jego ziem, klimat, jaki tutaj panuje.
Udała się za dziewczyną pod pretekstem bycia miłą towarzyszką chcącą mieć oko na drugą osobę i w razie możliwości ją wesprzeć. W gruncie rzeczy spodziewała się, że będzie musiała nadstawiać za nią karku, bo jednak popis z potknięciem się o swoje nogi mocno zapisał się w pamięci Hex i rzutował teraz na całą ogólną kompetencję jasnowłosej Izarry… A może jednak Astry, bo tak się właśnie przedstawiła. Lekki dysonans nie zbił heroski z pantałyku, ponieważ sama nie przedstawiała się nikomu własnym imieniem, stosując za to dużo prostszy zamiennik. Jednak nie wybrała go do końca tylko ze względu na swobodę.
— Hex. – odpowiedziała lakonicznie, gotowa skończyć na tym wszelką rozmowę i pozwolić ciszy wieść prym, ale była zmuszona zatrzymać się w połowie kroku bliżej jednego z dzikich krzewów, na którym próbowała dopatrzeć się owoców.
Oparła dłoń o wcięcie w swojej talii obleczone kolczą plecionką, gdy obserwowała poczynania z świecącym kółkiem nad włosami Astry. Początkowy sceptycyzm szybko zamienił się w uznanie. Pierwszy raz odczuwała pewnego rodzaju aprobatę wobec cudzych działań. Bez problemu pojęła, jak działa aureola oraz co będzie musiała zrobić, aby w razie czego ostrzec towarzyszkę. Hex sama w ogóle nie pomyślałaby o wykształceniu podobnego systemu na wypadek rozdzielenia, poniekąd przez to, że zupełnie nie przyzwyczaiła się do pracy z kimś innym.
— Rozumiem. – skwitowała krótko, bo jakieś pochwały nie za bardzo przeszłyby jej przez gardło. Wzrok rudowłosej również był w pełni skupiony na złotych tęczówkach Astry, więc dłuższą chwilę wzajemnie przenikały się spojrzeniami. Zaraz po swoim zapewnieniu Hex złapała tajemniczy krążek, próbując być bardziej delikatną niż zwykle. Przesunęła palcami po fakturze aureoli, ale poczuła niewiele, ponieważ nosiła rękawiczki.
Postanowiła założyć sobie krążek wysoko na ramieniu, tak aby się niego nie zsuwał, ale jednocześnie, aby mieć obie ręce wolne. Przeszły razem dalej, chociaż Hex rzuciła jedno spojrzenie za siebie, w stronę obozowiska drwali. Słuchała jednym uchem rozważań dziewczyny przypominającej anielicę, reagując dopiero, gdy nie za bardzo umiała już powstrzymać język.
— Powinnam była zgadnąć, że jesteś specem od Anomalii i widziałaś już ich mnóstwo, skoro wiesz, co jest celem tego zjawiska. – zmarszczyła lekko nos, jednakże w jej głosie nie pobrzmiewała otwarcie drwina. Trochę jakby karciła Astrę za jej pochopność. — Na pewno znamy dwa skutki jej działania. Jeden to wywoływanie mocnego zmęczenia, wysysanie energii. Drugi to zadawanie takich ran, które wyglądają jak przebicie czymś ostrym.
Obie zaczęły dzielić się swoimi przemyśleniami.
— Myślisz, że to dwie anomalie jednak? Może jedno z tych działań należy do anomalii, a drugie, właśnie ta rana, do jakiegoś stworzenia, na jakie mogła mieć wpływ. Ewentualnie coś się zmieniło i teraz działa inaczej.
Mruknęła pod nosem, gdy usłyszała od Astry, że pewnie jest starsza oraz cierpliwsza. Cóż, w głębi duszy czuła, że jest przede wszystkim ostrożniejsza. Kolejne słowa dziewczyny tylko potwierdzały, że jej instynkt samozachowawczy nie za bardzo istnieje. Gdyby Hex odczuwała empatię, na pewno przejęłaby się wizją śmierci złotookiej, ale tak naprawdę jeśli mogła zaryzykować nawet i życiem to… to droga wolna. Dlatego dobrze, że szła pierwsza. Skinęła tylko krótko głową, pokazując, że nie będzie jej na siłę zatrzymywać przed brnięciem dalej, gdy pojawi się już niebezpieczeństwo.
— Ciekawe czy jak herosi pokonają Anomalię to wszyscy powrócą do swoich dawnych żyć i światów. – podzieliła się głośno jedną z myśli, która dopiero teraz się pojawiła. No właśnie… może to powinna być jej motywacja? Bo bynajmniej nie czuła się zmotywowana do po prostu ratowania wieśniaków i nadstawiania za nich karku w imię „honoru”. Ale gdyby na końcu tej drogi czekała nagroda w postaci całkowitego powrotu… musiałaby bardziej się nad tym pochylić w innych okolicznościach. Teraz przede wszystkim trzeba mieć oczy (oko) i uszy szeroko otwarte.
W każdym razie dziwna obojętność wobec swojego losu oraz uznanie, że wszystko jest z góry ustalone zupełnie nie zgadzało się z wewnętrznymi przekonaniami Hex, ale o tym już Astrze nie wspominała.

Dwójka herosów, którym to cierpliwość nie pozwoliła na pozostanie przy zleceniodawcy i postanowiła zdobyć informację same z siebie. Ahh, cóż by mogło pójść w takim wypadku nie tak, prawda? Prawdę powiadając, jeśli mówimy o obecnych wydarzeniach, tak szczęśliwie nie stało się jeszcze nic. Ot dwie kobiety przechodzące się wcześniej wydeptanymi przez drwali ścieżkami. Przechodząc tak, mogły dostrzec część ściętych drzew, które to wskazywały na swego rodzaju wzór. Nie były one bowiem wycinane byle jak. Wyglądało to tak, jakby mieszkańcy wyspy, starali się zachować balans w lesie. Wycinając jedynie te drzewa, które blokowały zbyt dużo światła i nie dawały możliwości na rozwój roślinom z niższych ściółek. Co zresztą nie winno też dziwić. Wszak las był nie tylko źródłem drewna, ale również różnorakich ziół. Choć oczywiście, na wydeptanych ścieżkach, nie ma co ich zbytnio poszukiwać. W pewnym momencie jednak znajdująca się w naszym duecie złotooka mogła dostrzec, leżące w krzakach materiały, które to zdawały się przypominać ubrania. Nie trzeba byłoby nawet się specjalnie zbliżać, aby móc dostrzec co potrzebne. Było to ciało jednego z zaginionych drwali. Jego skóra wydawała się zapadać w ciało, zupełnie jakby w środku nie znajdowało się kompletnie nic poza szkieletem. W okolicach ramion oraz karku dostrzec można było liczne rany jak u Gussa, występujące jednak w parach oraz znacznie mniejsze. Gdyż pojedyncza nie przekraczała zapewne centymetra. Jego twarz wykrzywiona była w grymasie agonii, zupełnie jakby cała zawartość jego ciała, została z niego wyciągnięta, gdy ten jeszcze żył. Kompletnie puste oczodoły i jedynie sporadyczne, małe ślady krwi w okolicy.

- Jeśli Herosi pokonają Anomalię, to Herosi staną się nową Anomalią, a Świat zacznie tworzyć nowe mechanizmy obronne.
Wyrwało jej się samoczynnie. Możliwe, że myślała zbyt pesymistycznie, a raczej.. nie rozmyślała nad tym tak naprawdę wcale. Brzmiała, jakby taka była zasada świata, coś oczywistego. Ta myśl jednakże jej nie martwiła, a sama świadomość bycia zwykłym narzędziem w czyichś nieokreślonych rękach widocznie jej nie przeszkadzała. Właśnie teraz była też wykorzystywana częściowo przez Hex jako nijakie mięso armatnie idące z przodu.
W trakcie rozglądania się po kontrolowanej wycince powróciła następnymi słowami do poprzedniej myśli.
- Spec? Nie rozumiem. Obudziłam się dopiero wczorajszego dnia, wtedy też dowiedziałam się o Anomaliach.
Słyszalnie Astra nie załapała drwiny, sarkazmu czy innego drugiego dna. Obróciła nieco głowę, by móc spojrzeć na Hex swoimi złotymi tarczami zegara.
- Ale jeśli moje oczy nie mają sensu, to czy Anomalie będą mieć go więcej?
Po tym powróciła do rozglądania się wokoło.
Nagle się zatrzymała, nakazując do tego samego Hex ruchem ręki. Jej uwaga na krótko skupiła się na krzakach, aby następnie rozejrzeć się uważnie po okolicy. Ciało, ale czy stare? W dodatku tylko jedno?
- Dwie anomalie.. albo dwa rozmiary.
Opuściła dłoń, powoli się upewniając, że całe to ciało nie było jedną, wielką pułapką. Dalej nią mogło być, lecz przynajmniej nic je nie zaatakowało od razu.
- Ciało, jedno. Gdzieś w okolicy powinno być drugie.
Nawet przez głowę Astry nie przeszła myśl, że druga osoba mogłaby uciec. W końcu z informacji, jakie otrzymała, albo drwale wracali osłabieni, albo nie wracali wcale. Ta para wydawała się podpadać w drugą kategorię.
- Myślałam, że widok śmierci mnie bardziej poruszy. Może to przez adrenalinę i ciągłe uczucie niebezpieczeństwa.. a może po prostu jestem taka nieczuła?
Rzuciła w eter. Brzmiała na zawiedzioną samą sobą. Miała jakąś nikłą nadzieję, że widok śmierci spowoduje, że się cofnie, stanie się bardziej ludzka. Jednak tak się nie stało.
- Pójdę poszukać drugiego ciała.
Jak postanowiła, tak zrobiła. Jako pierwszą poszlakę określiła sporadyczne ślady krwi. Może one doprowadzą ją do celu? Jeśli nie, to postanowiła skorzystać z kierunku wskazanego przez pozycję ciała. Szansa była niewielka, ale stopy lub głowa mogłyby wskazywać stronę, z której lub dokąd uciekał drwal. Chyba że się dawno rozdzielili. Astra nie zamierzała przeszukiwać w tym celu całego lasu, dlatego po przeszukaniu niewielkiego terenu i nie znalezienia drugiej kupki ubrań zapakowanych w wysuszone zwłoki, postanowiła powrócić do pierwszego ciała.
Zaprzątała sobie głowę, jakie szanse będzie mieć przeciwko tej Anomalii. Widać było, że działa na podobnej zasadzie, co komar. Jeśli drwale nie mogli uniknąć tego losu, to jak ona tego dokona? Prócz opancerzonych dłoni nie miała niczego innego, a nawet wątpiła, aby nawet i ten zalążek magii pomógł jej przeciwstawić się atakom.
Zauważyła, że za dużo swojej uwagi poświęca ziemi i krzakom, dlatego dla odmiany również rozejrzała się po tym, co znajduje się ponad jej głową.

Interesująca koncepcja, aczkolwiek… przypominało to wróżenie z ułożenia rzuconych na stół kart. A w tego rodzaju „przepowiednie” Hex nie potrafiłaby nigdy uwierzyć, będąc tak nieporuszonym sceptykiem. To czysty absurd, aby rezygnować z realizmu i trzeźwości umysłu na rzecz filozofowania czy zgadywanek. Może dlatego młoda dziewczyna nie lubiła rozmów dotyczących abstrakcyjnych tematów, bo to dla niej koncepty zbyt odległe od twardej rzeczywistości. Z dezaprobatą spojrzała na plecy odwróconej akurat w stronę dalszej ścieżki dziewczyny, nie próbując w tamtym krótkim momencie tuszować widocznego na twarzy lekceważenia – zarówno wobec szalonych teorii snutych przez jasnowłosą, jak i ogólnie całej jej zdziwaczałej osoby. Prawdę mówiąc, jednooka czarownica stwierdziła teraz, że dawanie się wplątać w podobne dyskursy doprowadzi zupełnie donikąd. Domysły Astry wybrzmiewały, jakby postrzegała je za fakty, więc równie dobrze mogłaby po prostu przytakiwać. Niech żyje w tej własnej bańce.
— Oczywiście, to normalne, że ktoś się ledwo budzi i już wie wszystko – skomentowała znowu z sarkazmem, nic sobie nie robiąc z tego, że dziewczyna chyba nie rozumiała tego specyficznego tonu wypowiedzi. Na początku jej wzmianka o obudzeniu się zaledwie wczoraj wywołała ukłucie rozczarowania. Oznaczałoby to, że Hex istotnie jest w pewnym sensie starsza, bo ona „istniała” już co najmniej dwa tygodnie. Później uświadomiła sobie, że nie ufa i nie wierzy w prawdziwość słów Astry zwanej również Izarrą. To zbyt podejrzane, aby mogła wiedzieć cokolwiek na temat herosów, Anomalii i całego tego świata, w jakim przyszło im podróżować, a jednocześnie ledwie wczoraj zacząć chodzić po terenach Sylvaris. Coś musiało być kłamstwem, a na wszelki wypadek zamierzała od tej chwili poddawać w wątpliwość wszystko, co towarzyszka może o sobie lub czymkolwiek innym powiedzieć.
W złote tęczówki zerknęła po to, aby upewnić się, że wskazówki rytmicznie poruszają się po tarczy. Mogło to coś oznaczać, ale…
— Nie obchodzą mnie Twoje urocze oczy. – powiedziała wprost, odwracając się naprzód, aby kontynuować miły „spacer”. Niestety, las nie był o wiele ciekawszy od Astry. Hex nie zauważyła tu żadnych dziwnych rzeczy, a jedynie fakt, że drwale byli wspaniałomyślni i nie kierowali się wyłącznie jak największym wyzyskiem. A może właśnie to było tym dziwnym elementem. Nim zdążyła się oddalić, zwróciła uwagę na alarmujące słowa o ciele. Ostrożnie rozejrzała się po okolicy, ale wydawało się, że są same. Pozostali członkowie grupy na razie nie zdołali dogonić dziewcząt. Gdyby coś się wydarzyło przed chwilą pewnie mogłyby coś usłyszeć. Dopiero po chwili dłoń rudowłosej zsunęła się z kolby rewolwera, za którą złapała pod połami płaszcza na wszelki wypadek.
— Nie wiem, jakie emocje miałabyś odczuwać w stosunku do trupa. – skomentowała szorstko, zupełnie bez wyczucia. Pod względem nieczułości były podobne… pod innymi też, ale o tym heroska nie miała na ten moment pojęcia. Kiedy podeszła do porzuconego ciała odczuwała tylko ciekawość. Hex chciałaby pozostać przy pechowym drwalu o wiele dłużej, dlatego jedynie skinęła głową na informację, że Astra pójdzie szukać drugiej połówki tej pary. W momencie kucnięcia nad denatem rudowłosa pewnym ruchem naciągnęłaby na swoje dłonie rękawice, gdyby już ich nie nosiła. Chwilę zbierała informacje jedynie zmysłem wzroku i już to dużo powiedziało dziewczynie. Zapadnięta skóra oraz mięśnie, wyraźne liczne ślady dwóch małych wkłuć. Wygląd ran podobny do tej na ramieniu Gussa aczkolwiek przede wszystkim tutaj były zawsze zadawane podwójnie, no i do tego rozmiar zupełnie inny.
Ofiara nie zginęła od razu, ponieważ przez wykrzywione mięśnie twarzy widać było ogrom cierpienia, jakie musiał przeżywać człowiek, podczas gdy coś wysyłało z niego siły witalne, krew, mięśnie, nawet gałki oczne. Powinny były poczuć zapach trupa, ale tutaj nie za bardzo miało już co gnić poza samą skórą oraz kościami. Hex po oględzinach wyciągnęła ręce i najpierw dotknęła skóry nieboszczyka, aby sprawdzić czy jest wysuszona, potem zaś dotknęła okolice ran, przyglądając się czy nic w nich nie zostało oraz jak głęboko dotarło cokolwiek, co się w nie wbiło. Machinalnie, odruchowo wręcz przeszukała też kieszenie mężczyzny.
— Drugi mógł się gdzieś tutaj schować w czasie ataku. – zwróciła uwagę, gdy Astra znowu zakręciła się w pobliżu. Hex nie zdziwiłoby tchórzostwo drwala.

Łosoś kiwnął głową na sugestię Elessara. Trudno było uniknąć cienia, znajdując się pod koronami drzew — w szczególności, kiedy mieli zapuścić się wgłąb tej gęstwiny, gdzie zapewne jeszcze trudniej będzie o światło słoneczne. Zwracanie uwagi na polany brzmiało jak słuszny plan, bowiem mogły one stanowić jakiś rodzaj schronienia przed tym cieniolubnym straszydłem.
Co do dalszej wypowiedzi swojego towarzysza…
— Czas pokaże, jaki los został mu zapisany — skwitował, oddalając od siebie wyobrażenie cierpiącego człowieka. Nie było sensu zastanawiać się nad tym w tej chwili: Łosoś nie był medykiem ani znachorem, a w obliczu bezsilności najbardziej racjonalnym wyjściem była akceptacja.
W każdym razie, dwaj herosi ruszyli pośpiesznym krokiem w ślady Izarry oraz jednookiego nieznajomego. Lachs, trzymając w dłoni oszczep, w większym stopniu niż poszukując tropów wypatrywał zagrożeń – jakiejkolwiek oznaki ruchu w krzakach czy między drzewami, nawet tej uchwyconej samymi peryferiami widzenia. Ufał bowiem, że istotne tropy na tym odcinku drogi zostały już wcześniej rozpoznane; zarazem krzyki Gussa i zapach jego krwi mogły wywabić, czy też wybudzić czające się w pobliżu pomioty Anomalii.
Nie zajęło, zdaje się, długo, zanim otchłań oczu Łososia pochłonęła sylwetkę jednookiego wagabundy. Nie uciekła im także ta dziwna prawidłowość: ta część lasu, którą wycinali drwale, była zdecydowanie jaśniejsza, choć niewiele mniej gęsta od pozostałej. Czy był to wyraz swoistego szacunku wobec natury? W głowie Lachsa pojawiło się kilka przemyśleń, których w tym momencie nie miał czasu zwerbalizować. Widząc, że jednooki nad czymś się pochyla, podszedł do niego, starając się nie narobić hałasu.
— Przeznaczenie znów szczęśliwie splotło nasze drogi — powiedział, patrząc mu przez ramię… i dopiero wtedy dostrzegł obiekt tych oględzin. Trupa? Skórę? Jak określić tę masę, która kiedyś była pełnym życia człowiekiem?
— Został wypatroszony. I wyfiletowany. Ale jak bestia tego dokonała, pozostawiając skórę w tak nienaruszonym stanie? — rzucił temat do namysłu, patrząc z obrzydzeniem na truchło. Było ono tak abstrakcyjnie zdeformowane, że nie przypominało nawet ciała. Przyglądał się przez pewną chwilę poczynaniom jednookiego, pozostawiając mu dokładne oględziny.
— Musiałby zostać w środku poszatkowany. Albo rozpuszczony… — Lachs skrzywił się, wracając myślami do Gussa. Może to, co Elessar zidentyfikował jako jakiegoś rodzaju toksynę, krążyło w żyłach drwala, powoli przygotowując go do konsumpcji? Przez moment odwrócił się do Elessara, szukając z jego strony jakiejś sugestii: jego wcześniejsza wypowiedź wskazywała bowiem, iż miał on pewne pojęcie o medycynie. Te powoli rozkładające się organy, jak najgorsza choroba, wyjaśniałyby to opisywane w zleceniu osłabienie. Może i destrukcji ulegała sama w sobie ich dusza, skoro dotykała ich utrata pamięci…?
Sama ta myśl wywołała u Lachsa chęć zwymiotowania. Musiał jednak zweryfikować tę tezę. Zacisnął dłonie na drzewcu oszczepu.
— Uważaj.
Kiedy tylko ręce jednookiego znalazły się w bezpiecznej odległości od brzucha drwala, wbił w niego grot i wykroił długi otwór, tak jak poczyniłby z rybą, by ukazać czy we wnętrzu pozostało cokolwiek z jego organów.

Elessar szedł niedaleko za nim, ciągle obserwując ich otoczenie, wszakże nie chciał skończyć jak Guus czy zaginieni. Im dalej zapuszczali się w las tym dalej miał wyobrażenie zapuszczania się w paszcze lwa, panikując lekko wewnętrznie nawet na najcichsze dźwięki lasu czy łamane przez zwierzęta gałązki lub szelest liści którego jak to w lesie, nie brakowało. Z jego wręcz transu obserwowania wszystkiego wyrwało go dopiero jak Łosoś zaczął mówić do jednookiej. Westchnął z ulgą że ich znaleźli wreszcie i odwrócił się niepewnie, wciąż kątem oka obserwując linię lasu
-Wreszczie was znaleźliśmy, w sumie to daleko zaszłyście biorąc pod uwagę czego się my dowiedzieliśmy w tym czasie jak wy poszłyście zwiedzać widoki
Westchnął i popatrzył się na trupa, wysuszone ciało, liczne ślady ran w.... górnej części ciała tylko? Elessar spojrzał instynktownie do góry, może to co ich zaatakowało kryło się w koronach drzew? Aż dreszcze go przeszły na myśl o spadającej śmierci przed którą ciężko się obronić. W końcu Guus miał ślad na przedramieniu... no cóż w każdym razie podszedł bliżej do trupa by lepiej na niego spojrzeć
-No to nie wygląda mi na robotę czegokolwiek pospolitego, ale albo potwór jest wyższy od człowieka albo zaatakował od góry, zresztą patrząc na ilość i wielkość tych hmm, ugryzień? Można by mówic nawet o tym że nie zaatakowała go tylko jedna anomalia a kilka co zdecydowanie utrudnia sytuację jeśli mogą być tak bardzo skoordynowane
Gdy Łosoś rozciął ciało drwala Elessar o mało co się nie przewrócił, wręcz odskakując od trupa który zaczął nagle dużo gorzej cuchnąć. Może i był wyssany do ostatniej kropli krwi i cholera wie czy nie wszystkich wnętrzności ale skóra od środka zaczęła już dawno gnić. Z trudem zasłonił nos i usta swoją peleryną by lekko zmniejszyć intensywność tego smrodu i podejść znowu bliżej.
-Cholera, za dużo tam w środku oprócz zgnilizny nie ma, ale nie chce was zasmucać bo skoro ciało tu jeszcze jest wogóle a nie rozłożone przez bakterie to znaczy że za długo tu nie leży, więc miejcie się na baczności
Ostrzegając ich on sam przypomniał sobie wreszcie słowa Guusa o anomalii, no tak przecież miał, ba wręcz musiał im to powiedzieć czego się dowiedzieli. Odsunął się od trupa kaszląc lekko przez to jak rozkładające się ciało pachniało i odwrócił do towarzyszek zmierzając je wzrokiem, zdziwiony lekko aureolą w dłoniach Hex już następne myśli niepokoiły jego głowę, jak to wogóle działa, może sobie Astra zdejmować ją jak kapelusz? I czemu wogóle rudowłosa ma ją w rękach?! No ale trudno, nie mógł sobie pozwolić teraz na marnowanie czasu nieważne jak bardzo go ciekawiła anatomia innych herosów lub czymkolwiek jest aureola.
-Zaraza, zapomniałbym ale Guus ostrzegł nas o jednej bardzo ważnej rzeczy którą udało mu się zapamiętać, anomalia ma oczy ze szkarłatnymi krzyżami i... podobno mamy uważać by nie pozwolić jej w żaden sposób zbliżyć się do żadnych cieni, których w lesie jest... pełno dosłownie
Lekko się otrzepał jakoby miało mu to pomóc z pozbyciem się przykrego ataku wciąż atakującego jego nozdrza i znów zanóżył się w swoje myśli, co to może być za anomalia? Im więcej wskazówek znajduje tym bardziej są one ze sobą sprzeczne, choć może dlatego że nikt nic nie pamiętał, środek amnezyjny? Jakaś trucizna? A może jak pająki które rozpuszczają swoje ofiary działa ten enzym jednocześnie uspokajająco pozbawiając sił ofiarę która powoli odpływa w sen, najczęściej ten wieczny. No i czemu ten trup ma wiele małych a Guus jedną dużą rane? No cóż może i ich towarzyszki dowiedziały się czegoś więcej będąc w lesie więc zmierzył je ponownie wzrokiem wyczekując na odpowiedzi, lub jakieś spostrzeżenia dodatkowe.

Ciężko jest obecnie powiedzieć, na czym stała sytuacja. Przynajmniej, to jeśli mówimy dokładnie o obecnym tu kwartecie herosów. Właśnie, kwartecie, gdyż nie minęło jednak aż tyle czasu, nim to pozostała przy Gussie dwójka, dołączyła do dziewczyn. Które to były w stanie znaleźć przynajmniej jednego z denatów, o których to była mowa. Nie można jednak było powiedzieć, że znalezisko to, było dla nich jakoś szczególnie użyteczne. Wszak jeno co ciało było w stanie im dać, to dodatkową konfuzję. Rany jak u Gusss, jednak w większej ilości oraz znacznie mniejsze. Kolejną informację, był w stanie uzyskać jeden z herosów, który przebił oszczepem już to, co można było jeno nazwać skorupą. Potwierdzając przy tym, że poza kośćmi w środku, nie ma kompletnie nic. Tak jednak następujący potem szelest, sprowokował trzymającą oszczep personę, do ruszenia bardziej w głąb. Niestety dla niego jednak odbyło się to w momencie, gdy Hex oraz Astra dostrzegły leżącą nieopodal martwego drwala, szczerbioną siekierę oraz prowadzący w środek lasu szlak krwi. Pomyśleć, że przez to jedynym, który dostrzegł, co takiego się stało, był Elessar. Mógł bowiem zobaczyć, jak jego kompan, stąpając bo ciemno purpurowym cieniu, zostaje nim splątany i finalnie w niego wciągnięty. Aby to szybko po całym zdarzeniu, cień powrócił do normalnego wyglądu, a korony drzew zaczęły się mocniej trząść.

Podczas przeszukiwania najbliższego obszaru, do jej uszu dobiegły inne głosy od strony Hex. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby się zorientować, że należały one do pozostawionej dwójki. A więc bez problemu podążyli za ich śladem. Krótko się zastanowiła, czy dowiedzieli się więcej od ich zleceniodawcy. Skupiła się jednakże na postawionym przed sobą celu: znalezienia drugiego ciała. Nasłuchując więc rozmowy na tyle, ile mogła, rozglądała się po krzakach i pod drzewami, uparcie szukając potwierdzenia własnych przemyśleń. Albo przeżywali, albo ginęli. Ich los był powiązany.
Po niedługim czasie ostatecznie jej się udało odnaleźć dowód własnych słów. Drugie ciało.
- Znalazłam.
Obwieściła niezaskoczona znaleziskiem. Jej uwaga padła na siekierę i ślad krwi. Ślad krwi? Czym to mogło być spowodowane? Zawahała się początkowo przed podejściem do drugiego drwala, starając się przeanalizować jego przedśmiertelną sytuację. Czyżby się odczołgiwał ze środka lasu? Skusiła się jedynie, aby podejść i chwycić siekierę. Podrzuciła nią, by następnie się przyjrzeć jej użyteczności. Wyszczerbiona. Brak drugiej mógł świadczyć, że się zmieniali podczas rąbania.
Dopiero wtedy postanowiła zareagować na słowa Elessara, dalej spoglądając na siekierę i na krwawą ścieżkę.
- Jeśli Anomalia wykorzystuje cienie, to las jest jej naturalnym terytorium.
Rozejrzała się wokoło, zauważając obszary światła, o które drwale dbali, by pozostawały. Nie robili tego umyślnie, lecz ich praca powodowała, że terytorium Anomalii nie było perfekcyjne. Chyba. Jej przemyślenia jednakże przerwały szelesty koron drzew. Wiatr? Jej wzmożona czujność dopiero zauważyła ubytek w drużynie.
- Gdzie Łosoś?
Rzuciła do pozostałej dwójki, nie znajdując żadnego logicznego powodu, aby miał tak znikać bez słowa.

Hex intrygowało to odnalezione ciało z wielu powodów. Właściwie to pierwszy raz zobaczyła, jak wygląda śmierć – a przynajmniej w tym życiu, bo nie miała pojęcia co się działo przed pojawieniem w krainie lewitujących wysp. Odczuwała odrobinę zniechęcania przez to, że kompletnie nic nie odnalazła pomimo przeszukiwań wszytych w ubrania kieszeń mężczyzny, czy dokładnych oględzin ran. Zero wskazówek. Poczuła się znowu trochę, jak przy drwalu, gdy zignorował jej konkretne pytania. Jednakże czasami tak się działo, że żadnych informacji nie dało się zdobyć i musiała zdusić swoje skłonności do niecierpliwienia się. Pracowali tutaj mimo wszystko jako grupa, więc fakt, że inni więcej zauważą tak czy siak powinien się rudowłosej przydać. W głębi duszy wyrzucała sobie jednak własną bezużyteczność oraz bierność.
Usłyszała subtelne kroki po poszyciu i odwróciła głowę do białowłosej kobiety, tej, która nie nazywała się ani Astrą ani Izarrą. Słowa o przeznaczeniu Hex skwitowała tylko uniesieniem brwi. Dziwni się ci kompani trafili.
— Skóra jest naruszona – poprawiła odruchowo towarzyszkę, wskazując palcami na tuziny parzystych wkłuć. Fakt, że tak niewielkie i pozornie niegroźne rany dokonały takiego zniszczenia zdecydowanie sugerował działanie tutaj dodatkowych elementów, a nie tylko fizycznej siły Anomalii. Trucizna, jad, choroba, magia, umiejętność wysysania wnętrzności z człowieka – to raczej coś z tego zakończyło żywot nieszczęśnika. Hex odsunęła się o parę kroków od truchła, gdy kobieta zadecydowała, że je po prostu przebije oszczepem. Patrzyła na uszkodzoną skorupę z lekkim obrzydzeniem, ale i zainteresowaniem.
Lubiła badać to, co nieznane, a to zdecydowanie były bardzo nowe doświadczenia. Nie odrywała wzroku od ciała, kiedy heros, którego imienia też jeszcze nie poznała, zaczął mówić o tym, co Guss zdążył dopowiedzieć. Sam fakt na temat oczu nie zdziwił Hex, ale już wzmianka odnośnie cieni wywołała pierwszy uśmiech na jej twarzy. A więc idealnie trafiła. Sama również odczuwała niezwykłą więź z mrokiem odkąd tylko się przebudziła, a każdą z umiejętności starała się poznać i udoskonalić. Zdecydowanie wolała to niż otrzymać… przykładowo magię uzdrawiania. To byłaby ironia losu. Hex wolała ranić niż rany te opatrywać. Momentalnie więc poczuła jakąś kuriozalną nić porozumienia z czymkolwiek, co żerowało w tym lesie. Na razie rudowłosa zachowała ze swojej strony milczenie, nie zdradzając, że cienie to również dokładnie jej bajka. Odsłanianie własnych kart nie uśmiechało się Hex. Wolała ukrywać informacje o sobie póki było to możliwe. Jeśli dojdzie do walki to i tak się przekonają, co potrafi.
Astra nie dość, że odnalazła i kolejne ciało, to również siekierę. Na bladej twarzy pojawił się ledwo widoczny grymas będący skutkiem odczuwanego przez Hex bólu dupy. Jak na razie to równie dobrze mogłoby jej na tym zleceniu nie być i nic by się nie zmieniło. Do tego siekiera… broń przydałaby się dziewczynie, ponieważ nie posiadała niczego, co działałoby w starciu wręcz. Rewolwer był niezwykle przydatny, ale i on miał ograniczoną amunicję, a do tego łatwo było postrzelić sojusznika, więc posiadanie jakiejkolwiek broni białej na pewno dodałoby kilka możliwości rudowłosej. Czy zamierzała prosić Astrę o znalezisko? Nie, nie zdobyłaby się na to.
Ten ciąg myśli został przerwany przez pytanie. Hex prawie zapytała „Kto?” nie mogąc skojarzyć, dlaczego nagle chodziło o jakąś rybę, ale wydedukowała, że chodzi o osobę, której… nagle nie mogła nigdzie zauważyć. Przecież dopiero co tu była ze swoim oszczepem i tajemniczymi słowami o przeznaczeniu.
To raczej niemożliwe, aby tak szybko się oddaliła i dlaczego robiłaby to bez słowa ostrzeżenia wobec reszty grupy? Rozejrzała się dookoła, zwłaszcza patrząc na cienie, ale sama nie mogła zaoferować żadnego wyjaśnienia. Może obecny obok mężczyzna zdołał coś zauważyć.

Elessar już miał ruszyć do następnego ciała zastanawiając się dalej nad sprawcą lub sprawcami tych mordów. Anomalia tak naprawde mogła być czymkolwiek i to mu się tu najbardziej nie podobało, ciągły brak informacji i narastający niepokój zaczęły wprowadzać go w lekką paranoje stojąc w tym lesie pośród cieni. I to może właśnie to go uratowało przed losem Łososia bo gdy Elessar usłyszał szelest zamiast ruszyć w tamtą stronę, uniósł broń i zaczął się rozglądać. Patrząc uważnie w miejsce wydobycia się szelestu spostrzegł... osobliwy kolor cienia coś jakby... purpurowy odcień. Ale niestety zanim zdążył wypowiedzieć słowo jego towarzysz już został wciągniety a on sam zaniemówił wręcz. Jego pierwszą reakcją po tym zajściu było natychmiastowe odskoczenie od tamtego miejsca z uniesionś bronią, choć wiedział że zapewne na dużo mu się ona nie przyda. Spojrzał więc w stronę towarzyszek i szybko skierował tam swoje kroki szerokim łukirm omijająć jakiekolwiek cienie. Gdy do nich dotarł niestety adrenalina już zaczęła przestawać działać i stał się bardzo roztrzęsiony widząc przed chwilą jak atakuje anomalia, w końcu idąc tutaj myślał że będzie walczył ze zwykłym potworem a nie... magicznym bytem wciągających ludzi w cień
Uwaga na cienie! Przed chwilą widziałem jak Łosoś został dosłownie wciągniety przez... "coś" do nich!
Powiedział a raczej wykrzyczałp w ich stronę, dalej ciągle się obracając i wzdrygając na jakiekolwiek szelesty. Myśląc jak to się pozbyć tego zagrożenia z cienia... no i wtedy pomysł zaswitał mu w głowie jak żarówka, a raczej jak lampa bo do żarówek w tym świecie długa droga. Szkoda tylko że nie oświetliła terenu wokół niego bo tym samym mogliby jakoś oddzielić się od cieni, źrodłem światła.
Macie jakąś pochodnię? Cokolwiek co daje jakiekolwiek światło? To chyba nasza jedyna opcja
Powiedział i zrobił krok w bok, ciągły szelest koron drzew i ich ruch oznaczał że same cienie ciągle się ruszają, więc stojąc w miejscu też ich nie uniknie. Zależało mu na tym zleceniu, przydałaby się większa sakiewka ale widząc tą anomalię najchętnirj wziąłby nogi za pas. Ale nie chciałby samemu uciekać, a tym bardziej zostawić w potrzebie Guusa i drwali s tym bardziej opuścić kompanki które chyba nawet nie zauważyły co się stało z Łososiem na wręcz pewną śmierć. Cokolwiek by o nim nie powiedzieć gdy trzeba było, nieważne ile razy by to przeklinał w takich sytuacjach miał serce po dobrej stronie i nie zostawiłby kogoś na pastwę losu, nawet tak jak teraz gdzie może to oznaczać utratę życia przez coś co nie wygląda na szybką smierć patrząc na ciała. Przygotował więc się już mentalnie na walkę z ćwierćpałka wziensioną ku górze i zaklęciami gitowymi do użycia wrazie jakby coś i go porwało ma zamiar użyc energy blasta, nie patrząc na swoje bezpieczeństwo.

Zdawać by się mogło, iż cała ta sytuacja zaczynała odciskać coraz to większe piętno psychiczne na ostałej się trójce herosów. Zdecydowanie ograniczone informacje, jakimi to dysponowali, w połączeniu z widokiem ciał, jakie to pozostawił potwór. Choć raczej winno się tu zwrócić uwagę czysto na ich stan. Tym, co zapewne przechyliło czarę goryczy, było jednak zdecydowanie nagłe zniknięcie czwartej persony z ich grupy i niszcząc wcześniej utworzony kwartet. Najgorsze, że każdy z nich był obecnie od siebie w miarę oddalony, zmieniając całe trio w jeszcze prostsze cele dla potencjalnego zagrożenia. Zagrożenia, którego to wciąż nie byli w stanie dostrzec. No może poza Elessarem, który to obserwował jak purpurowy cień, przypominający swoją strukturą bardziej coś na wzór cieczy pochłaniał ich kompana. Odchodząc jednak na chwilę od tego tematu i przechodząc do Astry. Która to miała okazję podnieść siekierę jednego z pechowych drwali. Było to proste narzędzie, trzon długi na jakieś siedemdziesiąt centymetrów, solidna, żelazna głownia. Ostrze posiadało jedynie jedno wyszczerbienie, choć właśnie dość spore. Zupełnie jakby uderzył nią coś, do czego nie została stworzona. Na jej spodzie jednak widniały do tego dwie litery J.D. Czyli zapewne inicjały jej właściciela, choć mam wrażenie, że ta informacja akurat nie za bardzo obchodzi naszą trójkę herosów. Powiedziałbym nawet, że mają to serdecznie gdzieś. W przeciwieństwie do nasilającego się stale szelestu koron drzew. Powiedzieć jednak, że w tym wszystkim, los postanowił zakpić z owej trójki, to wręcz niedopowiedzenie. Ciemne, praktycznie, że burzowe chmury przesłoniły słońce, pokrywając ich w jeszcze większej ciemności. Wtedy też spośród licznych koron wyłonił się zapewne ich cel. Bestia o ciele pająka, posiadająca to jednak ludzkie ramiona, której to ciało zdaje się stworzone z kryształu? Zdecydowanie nie była to istota, która powstała w sposób naturalny.
To, co rzucić mogło się jednak w oczy, to uszkodzenie jednego ze stawów bestii i zapewne powód wyszczerbienia siekiery. W jednej chwili jednak, na oczach potwora pojawiły się czerwone znaki “X”. Trwało to jedynie krótką chwilę, a gdy tylko znikły, można było usłyszeć kłujący w uszy i świszczący głos.
— Ttaaak jeeeessstt… — Po tych o to słowach, przeciwnik rzucił się na jedną z owej trójki. Jednooką kobietę, wpychając ją na cień o tej samej aparycji, jak ten, co wciągnął wcześniejszego towarzysza. Upewniając się, że nikt nie przerwie procesu, skierował swój wzrok na pozostałą dwójkę.

Hex zostaje przeniesiona do przestrzeni pomiędzy płaszczyznami.

Otrzymawszy odpowiedź, umysł Astry zalało multum możliwości i pytań. Nie zamierzała jednakże rozważać każdej z nich i po prostu zaskoczona wypluła pierwsze, które jej się napatoczyło.
- Dlaczego za nim więc nie pobiegłeś?
Dziewczyna nie wiedziała, jak to dokładniej wyglądało od strony mężczyzny. Nie w jej intencji było, by zabrzmiało to tak nieczule. Poczucie winy jeszcze do niej nie docierało, gdy jej umysł wydawał się coraz bardziej przestawiać na tryb bojowy. W przeciwnym wypadku pewnie stałaby sparaliżowana, nie wiedząc, co powinna zrobić. W końcu postanowiła, że będzie ochraniać. Rzeczywistość pokazała, że nie zamierzała spełniać zachcianek każdego. Nie oczekiwała odpowiedzi, gdyż sama zaczęła się rozglądać po otoczeniu z nadzieją, że odnajdzie miejsce, gdzie został pochłonięty Łosoś. Było to oczywiste, że gdyby była okazja, ruszyłaby bez przemyślenia za nim.
- Nie.
Krótko i sucho odpowiedziała mężczyźnie na temat pochodni, przenosząc swoją uwagę na nagłe ściemnienie otoczenia. W tej sytuacji możliwość ucieczki od cienia stała się niemożliwa. Mocniej ścisnęła trzonek siekierki, mając dziwne przeczucie, że za niedługo Anomalia zaatakuje ponownie. To była zbyt idealna okazja ograniczona limitem czasowym, gdyż chmury mogły w każdej chwili się rozrzedzić. Jej ciało drżało ze strachu i podekscytowania, a serce starało się wyrwać z klatki piersiowej i uciec jak najdalej stąd. Na szczęście nie musiała zbyt długo oczekiwać w tym stanie, a jej złote oczy skupiły się na wyłoniętej bestii.
- Wielki pająk. Kryształowy? Ranny. Możliwe odcięcie?
Jej mruczenie pod nosem zostało przerwane przez niespodziewany głos, który rozproszył jej dotychczasowe myśli, a wizja się rozmazała przez przymknięte oczy. Okropny dźwięk rozszedł się po całej jej czaszce. Jej krótkotrwałe oszołomienie spowodowało, że kolejna osoba z drużyny została wciągnięta w cień. Mogła tylko obserwować jak znika. Podświadomie oczekiwała aż aureola do niej wróci, lecz tak się nie działo. Nagłe zrozumienie zalało Astrę, co umocniło jej determinację.
- Hex i Łosoć żyją!
Krzyknęła pewna własnych słów do mężczyzny, orientując się, że nie znała jego imienia. Nie widziała, aby Sługa przebijał ją swoim odnóżem. A może ma jeszcze kolejny szpikulec w środku swojej jamy po rozdziawieniu szczękoczułek? Tam, gdzie wylądowała Hex, nie było miejscem natychmiastowej śmierci. Naturalnie mogły istnieć inne sposoby, aby zabić ciało bez naruszenia aureoli, lecz nie było czasu nad nimi się roztrząsać.
Choć pragnęła walki, jej całe ciało krzyczało, że nie przeżyje, gdy zaszarżuje na ślepo prosto na Sługę. Zakładała, że Anomalia jest od niej szybsza, zwinniejsza i silniejsza. Może nawet i inteligentniejsza. Ruszyła więc biegiem, starając się okrążyć Anomalię, nie zmniejszając dystansu tak, aby mężczyzna i Astra byli pod dwóch przeciwnych stronach, aby Sługa nie mógł tak łatwo zwrócić swojego wzroku na ich dwójkę jednocześnie. Po tym kucnęła, dotykając zacienionej ziemi lewą dłonią, gdy siekierę ustawiłaby defensywnie przed sobą. Jej następne ruchy były jednakże na podstawie tego, na kim skupiłby się Sługa. Może ponownie wejdzie do korony drzew i zeskoczy na kolejną ofiarę? Wtedy to byłoby dla niej na rękę, gdyż musiała określić, na kim użyje paraliżującego spojrzenia. Miała nadzieję, że nie zakłóca on aktywacji jej magii. Mieli niedobór informacji i byli zmuszeni do stawianiu niebezpiecznych założeń.
Dlaczego jednakże potrzebowała wiedzieć, kto stanie się następnym celem Sługi? Musiała określić miejsce wyjściowe Gloom Gate, które będzie następujące: Jeśli ona stanie się cieniem, otworzy bramę pod sobą i na drzewie po jej lewej na wysokości dwóch i pół metra. W przypadku Elessara, zamierzała otworzyć bramę pod sobą i po jego lewej. W obu przypadkach planowała to samo, czyli przenieść się tuż przed atakiem (tuż po ataku w przypadku, gdy celem był Elessar), chwycić siekierę oburącz oraz dołożyć wszelkich wysiłków, aby trafić z całej siły w zranione już miejsce. Podobnie jak Sługa, ona również zyskiwała na tym, że całe otoczenie było pokryte cieniem.
Warto też wrócić do tego, dlaczego Astra zaczęła określać pająka mianem Sługi. Najprostszą odpowiedzią by było to, że dziewczyna lubi nazywać rzeczy po imieniu. W końcu od początku podejrzewała, że istnieją dwie Anomalie, a początkowe słowa Sługi nie były skierowane do nich, a do swojego Pana. Była to odpowiedź na otrzymany rozkaz, co potwierdzało jej przeczucia, że pozostała dwójka jeszcze żyje. Nasuwało to oczywiście wiele innych pytań, lecz nie był to czas na zgadywanki.

Zdziwiony widokiem pająka odrazu wiedział co nadchodzi teraz, lecz z jakiegoś powodu nie mógł wydobyć z siebie głosu lub nawet się ruszyć, jakby sama obecność anomalii go paraliżowała wewnętrznie przez co Hex na jego oczach została wciągnieta w to coś. Zagryzając zęby wyrwał się z tego stanu bezmocy i unosząc broń spojrzał na Astrę
Masz jakiś plan? Bo nie wygląda to za dobrze.
Skupił się na pająku a szczególnie jego kończynie która była naruszona przez siekierę. Przynajmniej wiedział że nie stoi naprzeciw czegoś czemu nic nie zrobi, bo jeśli krwawi to można to zabić. W każdym razie w jego głowie już formował się plan, widząc jak dziewczyna biegnie na drugą strone wiedział, że jakby we dwójke zaatakowali napewno jedno z nich by trafiło.... kosztem drugiego. Nie, musi być lepszy plan. Spojrzał się ponownie na anomalie i powoli odchodząc analizował sytuację bacznie stawiając swoje kroki starając się zrobić trochę miejsca między samym sobą a pająkiem po to by móć skorzystać ze swojej mocy. Ten moment nadszedł gdy wielki pajęczak na chwilę tylko poświęcił swoją uwagę jego towarzystce i Elessar skupił całe swoje siły na swojej mocy. Użył Augende artes, odrazu czując przypływ mocy, czuł to w sobie jakoby napełniło go to dodatkową siłą, tej której potrzebował by nie tylko przeżyć czy pokonać anomalię. Nie, on chciał pomścić swoich towarzyszy nawet jeśli jeszcze zyli to coś wciągneło ich niewiadomo gdzie, może teraz ich torturuje w jakieś czarnej dziurze. Jego taktykę przysłoniła chęć zemsty, i w jego myślach pojawił się jedyny cel - pająk. Może to było przez magię lub po prostu nagłą realizację i wściekłość straconych kompanów, teraz jego głos nawet nie był już opanowany a Astra mogła usłyszeć zamiast zwykle miłego choć suchego głosu. wręcz rozkaz.
Odwróć jego uwagę, mam plan! Użyj-...
*Ugryzł się w język, nie wiedział czy anomalia rozumie ludzkie słowa lecz nie będzie ryzykować, Astra musi mu zaufać. Elessar już skupił się na jednej rzeczy, na oczach pająka przez które najwyraźniej używał swojej mocy. Jeśliby je uszkodzić może by udało im się zaskoczyc bestie i ją nawet pokonać choć będzie to ryzyko, ale chyba tylko mu to pozostało, bo nie ucieknie i nie zostawi kompanów w potrzebie. Podniósł więc wysoko ćwierćpałkę i wyczekiwał odpowiedniego momentu, choć nie do ataku nią. Każda walka polega na podstępie i jeśli ma choćby szanse wprowadzić bestię w przeczucie że zaatakuje wręcz zrobi to, by wybić ją z rytmu magicznym atakiem energy blasta. Używając swojej chwilowej zwiększonej energii czekał na dogodny moment, gotów odskoczyć w każdej chwili, czując że może uda mu się zrobić unik i wyprowadzić kontrę. Jedyne czego się bał to magii tej anomalii lecz postanowił że jeśli go złapie... to ostatkiem swoich sił całą energie zużyje na energy blasta prosto w oczy potwory, mając na celu rozwalić jej łeb.

Pomyśleć, że wystarczyła jeno chwila, aby to pozbyć się jednej z osób, które to stały naprzeciw bestii. Śmiało, można powiedzieć, że podziałało to na jej pewność siebie. Zupełnie jakby ta rozumiała pojęcie dumy i pychy. Które to teraz zdawały się ją przepełniać. Zachowanie, jakie prezentowała, wydawało się wyjątkowo ludzie. Zachowanie nieco niespodziewane jak na zwykłego potwora. Co jednak może też dawać naszym herosom zamysł, iż ta jest zdolna do logicznego myślenia oraz planowania. A taka wiedza, może okazać się dla nich nad wyraz ważna. Jakie to były jednak ich plany? Wydawać by się mogło, jakby ich przeciwnik kompletnie się tym nie przejmował. Uważając się za zwyczajnie lepszego do swoich przeciwników. Powiedzieć, że potwór staje się ucieleśnieniem pychy, nie byłoby zapewne zbyt daleko od prawdy. Pytanie pozostaje jednak, na kogo ten postanowi się rzucić. Nie trzeba było jednak długo czekać na odpowiedź. Dość szybko bowiem, bestia ta zdecydowała się zaatakować pozostała tu jeszcze kobietę. Wystrzelił wręcz w jej stronę, z zamiarem zaatakowania jednym ze swoich, pokrytych kryształami odnóży. Śmiało, jednak można było dopowiedzieć, że los w tym momencie był po stronie Astry. Lekkie przerzedzenie się chmur. Krótkotrwały prześwit światła słonecznego. Tyle to wystarczyło, aby to ze strony potwora, usłyszeć bolący w uszy pisk, a atak miast uderzyć dziewczynę, wbił się w drzewo. Na jakiś czas zapewne unieruchamiając potwora, który to nie omieszkał pozostać w ciszy.
— Nieeeee…. Nieee… Uniiikniieeciee… Swwwweggoo lloossssuuu… Wszzyst- t-t-tko… Dlaa mmmejj P-p-p-aaniii… — Głos potowora pozostawał skrzeczący i niesamowicie nieprzyjemny dla uszu. Zdawać by się mogło, że w momencie, gdy to jego odnóże wbiło się w drzewo. Rana, jaką posiadał, nieco się poszerzyła.

Astra nie należała do osób umiejących odczytywać atmosferę. A dotychczasowe jej zachowanie i reakcje jasno wskazywało, że daleko jej było również do bycia empatką. Mogło to więc zdawać się dziwne, gdy uczucie pychy oraz dumy potwora zostało wyłapane przez dziewczynę. Ta mała informacja brzydziła wewnętrznie Astrę. Czuła dziwne przeświadczenie, że było to coś niepotrzebnego i nienaturalnego. Defekt.
Był to iście poetycki moment ukazujący drastyczne przeciwieństwa między Astrą a potworem. Pająk przejawiający ludzkie zachowania, tymczasem kobieta starająca się ich pozbyć i upodobnić się do wyczekującej zwierzyny. Po jednej stronie Sługa działający na rozkaz swojej Pani, gdy po drugiej ochroniarz bez osoby chronionej. Polujący i polowana.
Sługa obrał ją za cel, a sama Astra przeceniła swój czas reakcji, zdołając jedynie oznaczyć Bramy, gdy odnóże potwora sunęło po powietrzu. Nie krył się, że zamierzał ją zabić. Czyżby jej złote oczy utkwione w jego istocie tak bardzo go drażniły? Nie udało mu się jej sięgnąć. Czy nagłe światło było pomocą od samego Losu? Przeznaczenia? A może coś innego obserwowało jej poczynania i postanowiło udzielić drobnej pomocy? Astra nie zamierzała zmarnować nadanej jej szansy, postanawiając podążyć za swoim planem z drobnymi zmianami. Skupiła swoje myśli, a dłonie heroski otoczył jej własny cień, by się utwardzić i przekształcić rękawice ze szponami na końcu. Siekiera została przerzucona do lewej ręki, a prawa dłoń dotknęła ponownie ziemi pod nią. Sekunda i Astry tam już nie było.
Pojawiła się tuż nad utkwionym w drzewie odnóżem, by od razu poczuć skutki grawitacji. Była na to przygotowana. Złączyła ze sobą wszystkie palce w prawej dłoni, by z dodatkowym zamachem i dodatkową siłą spadku uderzyć "szpikulcem" prosto w charakterystyczne miejsce - jedyną ranę Sługi. Nastawiała się, że albo ją odrąbie, albo połamie sobie rękę o coś niemożliwego. Po wylądowaniu na ziemi, szybko wyskoczyła do przodu, świadoma, że kieruje się prosto na potwora. Chciała skrócić tym dystans, ograniczając ruchy jego odnóży. W trakcie tych cennych sekund łapana oburącz siekiera miała jej pomóc przy następnym ruchu. Po zbliżeniu się szeroko zamachnęła się nią od góry prosto w jedną z ludzkich rąk potwora. Choć pragnęła ją odrąbać, wątpiła, aby było tak proste z tak okropnym stanem siekiery. Zamierzała ją porzucić po ataku, by mieć wolne dłonie, którymi postara złapać cokolwiek, czym potwór postanowi się jej odwdzięczyć. A przynajmniej tego spodziewała się dziewczyna.
Słowa Elessara nie docierały do Astry, której uwaga została całkowicie pochłonięta przez potwora. Otrzymała to, czego pragnęła - przeciwnika. Jednakże mocne uderzenia serca wspomagane przez adrenalinę nie dawały jej upragnionej satysfakcji. Nie, chciała zabić tego potwora, nie z powodu zlecenia, zemsty czy bycia heroską. Robiła to z chorej zazdrości. Chciała poczuć to samo, co On. Powiązanie. Służba. Obowiązek. Zatracić się w wykonywaniu cudzych rozkazów. Może jak się Go pozbędzie, to zajmie Jego miejsce? Czy wtedy odzyska to, co straciła?

Elessar widząc atak Astry skupił się i znalazł dogone miejsce z idealnym widokiem na głowę pajęczaka. Wziął kilka głębszych oddechów by się uspokoić i przycelować wyciągając ręce przed siebie. Wiedział że to raczej jego jedyna szansa i ten atak pozbawi go z jego energii magicznej na dłuższy okres czasu ale nie mógł tak po prostu zostawić Astry samej sobie w atakowaniu potwora. Skupił całą swoją energie na użyciu energy blast'a, prosto w głowe potwory. Zachwiał się lekko, używanie wzmocnienia i potem umiejętności magicznych mocno nadwyrężało jego ciało ale wiedział że 2 razy silniejszy atak mógł być tym co da im przewagę w tym momencie. Wstał i zaczął biec w strone pająka, nie odpuszczając mu nawet teraz. Wiedział już że długo nie uda mu się utrzymać tego stanu więc starał się wykorzystać go jak tylko mógł. Niestety może i zrobił dystans między sobą i pająkiem ale teraz będąc dwa razy szybszym i tak nie da rady przybiec, a w tych ważnych sekundach kiedy skracał dystans myślał o tym czy to prawda że Hex i Łosoś żyją, myślał czy teraz pająk ich też złapie w cień jak ich. Potrząsnął tylko głowią wiedząc że nie da temu potworowi zabić już nikogo innego. Widząc jak Astra walczy jak może przyśpieszył, wiedział że każda sekunda się liczy, bo ta bestia pokazała już na ile j3st groźna. Podziwiał jej walkę, widać było że ma motywację, choć nawet w tantym momencie Elessar nieraz słysząc jej brak empatii podejrzewał że nie chodziło o zniknięcie ich towarzyszy. Nie zatrzymały go nawet te momantalne podejrzenia, wszystko może być wytłumaczone po walce a nie teraz, więc biorąc głęboki oddech przygotował się do zaatakowania potwora.
By pomóc Astrze zrobił wślizg i uderzył dwa odnóża ćwierćpałką, tylko by odrazu po tym odskoczyć licząc na przynajmniej zachwianie się pająka i skupienie uwagi na sobie. Podniósł broń do góry i teraz wyczekiwał znowu ataku potwora, uważając ciągle by nie wdepnąć w cień. Jego planem jest zablokowanie jakichkolwiek dalszych ataków bestii lub szybki unik. Wiedział ze w razie uderzenia przez odnóże nie będzie to dla niego łatwe je sparować więc gdyby do ataku doszło, był gotowy w każdej chwili odskoczyć. Wiedział też że pająk będzie chciał go osaczyć tsk by uwięzić w cieniu więc w jego myślach pojawiła się myśl... Jeśli nie będzoe miał moejsca do uniku, skoczy do przodu i zaatakuje dając z siebie wszystko i nie dając się złapać jak ryba w sieć.

W zasadzie ciężko jest powiedzieć, kto taki posiada obecnie przewagę. Z jednej strony faktycznie bowiem, to dwójka naszych herosów jest teraz w nieco lepszej sytuacji. Mogą w miarę spokojnie atakować poniekąd unieruchomionego przeciwnika. Tak, jednak jeśli wziąć by pod uwagę czystą siłę fizyczną, czy wytrzymałość, punkty powędrowałyby zdecydowanie do tego monstrum. Które to zresztą aniżeli samych przeciwnikach. Jak to los miał zamiar zaprezentować decyzja, jaką ten podjął, zdecydowanie nie należała do najlepszych. Do czego jednak to wszystko doprowadziło? Pierwsza uderzyła Astra, korzystając ze swojej umiejętności, do przemieszczania się poprzez cienie. Jakaż ironia to, co wykorzystał do pozbycia się dwóch herosów, teraz zadziałało na jego niekorzyść. Łącząc w sobie zarówno naturalną siłę heroski, pęd jej upadku oraz wcześniej posiadaną ranę? Efekt był dość prosty do przewidzenia, Astra przebiła się przez zranione odnóże potwora, pozbawiając go jednej z kończyn. Była do zarazem dostatecznie dobra dystrakcja, aby to jej towarzysz, był w stanie trafić swoim atakiem w głowę monstrum. Od razu po tym, jego jeszcze ludzkie ręce zakryły jego oczy, gdy ten zaczął się chybotliwie wycofywać, wraz z kłującym w uszy skrzekiem. Wszystko wskazywało na to, że nasi herosi mają pewną przewagę w walce. W ten jednak, z pyska potwora, zaczęła wydobywać się jakaś dziwna, zielona ciecz. Press Me
Jej ilość zwiększała się drastycznie i to w zastraszająco szybkim tempie. Z pomocą całkowicie losowych i gwałtownych ruchów pyska, zaczął rozprzestrzeniać, ową ciesz na swoją okolicę oraz własne ciało. Każda roślina, jaka została tym trafiona, zaczęła być wyżerana, tak samo zresztą, jak kryształowe pokrycie jego ciała. Rozpadające się kryształy, zaczęły opadać na ziemię i ukazywać skrytą pod skorupą formę. Ciało, którego kości zaczęły się przemieszczać, skóra rozrywała i zrastała się na ich oczach. Aby to ukazać im, poniekąd prawdziwą formę ich przeciwnika.
— AAAARGHH! — Wcześniej skrzeczący głos czyjegoś sługi, nagle stał się znacznie bardziej dopasowany do tego, jaki można usłyszeć od większości bestii. Pozbawiony większych emocji, poza złością. Zupełnie jakby to ten stracił tę pozostałą część swojego człowieczeństwa i stał się najzwyklejszym potworem. Nie potrzebne było również czekać za długo, aby ponownie ruszył na dwójkę naszych herosów. Wypuszczając w ich stronę jakiś dziwny, podejrzany gaz, szybko pokrywając nim całą okolicę.

Astra już miała kontynuować swoje natarcie, dążąc do ograniczenia ruchów odnóg Sługi, lecz coś zmieniało. Twardym stąpnięciem w ziemie zmusiła się do zatrzymania, obserwując, co się dzieje z potworem. Substancja skapująca na okolice była.. czymś niebezpiecznym. Astra łatwo mogła sobie wyobrazić, że podobnie jak rośliny, jej skóra bardzo łatwo podda się kwasowi. Atak od frontu stał się więc zbyt ryzykowny. Komplikowało to jej taktykę. Nie oszukujmy się, Astra nie należała do taktyków i choć posiadała ogromne pokłady doświadczenia bojowego, te zanikły wraz z wspomnieniami Armagedonu innego świata. Wiedzieć mogła jedno: Sługa zrzucił z siebie powłokę, która go dotychczas ograniczała. Wydawał się teraz jeszcze bardziej przerażający niż poprzednio, jednakże serce Astry wypełniało się nie strachem, a spełnieniem.
- Tak! Odrzuć swoją durną dumę i zatańczmy razem w obustronnej destrukcji!
Wyrzuciła z siebie podekscytowana. W tej jednej chwili ten defekt w potworze zniknął, przeobrażając się w złotych oczach Astry w coś wspanialszego niż było ledwie minutę temu. Bo czymże było piękno? Zwykłym subiektywnym określeniem. Warto jednak nakreślić, że Astrę nie kręcą potwory. Nie widziała w Słudze zwykłego przerośniętego, zmutowanego pajęczaka, a istotę, która postanowiła pokazać pełnię siebie. Istota, która w tej krótkiej chwili zaakceptowała tym, czym była.
Astra jednakże się zawahała, jeszcze zanim istota postanowiła na nich zaszarżować. Chciała tak samo, pokazać siebie w pełni okazałości, lecz dalej była nieznana sytuacja Hex, a aureola była jedynym dowodem, że jeszcze ma szansę żyć. Czy podda się chwilowemu szczęściu, przerywając połączenie z zaginioną towarzyszką? Oczywiście, że tak. Jedna myśl wystarczyła, aby jej aureola pojawiła się nad jej głową. Nagłym ruchem lewej dłoni wyrwała ją tak nagle, że poczuła małe szarpnięcie głowy. W prawej dalej trzymała siekierę i w tym samym momencie, co potwór ruszyła w jego kierunku.
Widząc nadlatujący gaz, zaczerpnęła większy oddech, by go zatrzymać w płucach oraz zamknęła lewe oko, nie przerywając swojej szarży na potwora. Nie wiedziała, czym to było, dlatego przygotowała się na dwie możliwości: żrący gaz i truciznę. Jedynie jej głowa była najbardziej odkryta i pewnie jej uroda zostanie oszpecona, lecz tym najmniej się aktualnie przejmowała dziewczyna.
W biegu pochyliła się do przodu i rzuciła w stronę potwora swoją aureolą, aby ocenić czy jego delikatne światło jakkolwiek zadziała, i by zadziałało jako mała dystrakcja. W tym czasie Astra starała obserwować odnóża i samą paszczę, by nagłym zwrotem w lewo uniknąć zamachu lub splunięcia, gdy wejdzie w zasięg. Wszystko to miało na celu, aby utrzymać się na po jego prawej stronie, której brakowało jednego odnóża. Choć pragnęła jak najszybciej znaleźć na odległość siekiery od pyska, to wiedziała, że tam będzie najniebezpieczniej. I jeśli już się tam znajdzie, nie będzie już odwrotu.
Dalej trzymała siekierę, lecz swoje płytkie cięcia w kierunku odnóży potwora przeprowadzała szponami lewej ręki. Chciała tym dowiedzieć się, czy tym kwasem była przemieniona krew?
Potrzebowali informacji, a Astra bezceremonialnie zgłosiła się na królika doświadczalnego.

Elessar sam nie marnował czasu, odskoczył widząc przemianę wroga nie dając się zaskoczyć z bliska kwasem. Widząc jego reakcję z roślinami nie chciał ryzykować ale wiedział, że nie ma siły na kolejny atak energii. Nadzieje dało mu jednak odsłonietę spod kryształowego pancerza ciało które mógł zaatakować licząc na zadanie kreaturze obrażeń, lub przynajmniej osłabienia go. Już miał skoczyć znowu do akcji, gdy.... zauważył jak potwór wypuszcza jakiś gaz w ich stronę i sam na nich rusza. Zatrzymał się i spojrzał w stronę Astry lecz zauważył że ona sama skoczyła w wir akcji nie przejmując się niczym gazem. Przeklnął pod nosem i postanowił to zrobić też po swojemu. Ta chwila przemyślenia dala mu czas na pomysł, miejąc nadzieję że zadziała. Otoczył sie tarczą z energii, licząc z całych sił na to że gaz też zablokuje i rzucił się w stronę potwora celując w jego obnażone teraz ciało. Wykorzystał resztki swojego wzmocnienia by uniknąc potwora który chciał ich zaatakować, pomimo mienia tarczy nie chciał ryzykować jakiekokolwiek ataku, zresztą to jego energia więc też wolał jej nie marnować na ciosy które może uniknąć. Zacisnął mocno ręce na ćwierćpałce i przygotował się do ciosu który nastąpi po uniku. Wyprowadził cios prosto w szczękę potwora mocnym zamachem ćwierćpałki od dołu, nie tylko dlatego że jest to w naturze słabo opancerzone miejsce, ale też dlatego by przynajmniej móc go zdezorietnować i pozwolić Astrze w pełni uzyć swoich umiejętności na tej poczwarze by razem go pokonać. Odrazu po tym nie dał potworze żadnego czasu na odetchnięcie wykorzystując momentum jego ataku by wyprowadzić odrazu półobrót prosto w tułów potwora by uderzyć go i odepchnąć go od siebie.

Chyba na spokojnie można powiedzieć, że walka zaczęła nabierać tempa, prawda? Pozostałe jeszcze resztki światła, które to zaczęły być pochłaniane przez chmurę gazu, jaką to wypuściła bestia. Co byłoby najbardziej rozsądne w tym momencie? Zapewne chwilowe wycofanie się, próba unikania teraz walki i poświęcenie tego czasu na analizę sytuacji oraz nowego stanu, w jakim znajduje się przeciwnik. Wszak kto wie, może pozwoliłoby to na odnalezienie jakiejś z jego słabości… Jak to się jednak miało okazać, Astra miała nieco inne plany. Wypełnienie wpierw swoich płuc jeszcze czystym powietrzem, aby to następnie po tym od razu zaszarżować na przeciwnika. Można by się zacząć zastanawiać, czy ta zna pojęcie słowa taktyka. Choć zapewne odpowiedzią byłoby nie. Zarazem jednak, zdecydowanie znalazłaby się grupa osób, do których jasnowłosa bez problemu by się wpasowała. Niestety jednak los miał nieco inne plany, gdyż ich przeciwnik wybrał sobie tym razem nowy cel. Spluwając na nadlatującą aureolę i strącając ją na ziemię. Niemal natychmiast po tym, przeskoczył nad dziewczyną i ruszył w stronę drugiego herosa. Tyle czasu wystarczyło też, aby gaz rozprzestrzenił się dostatecznie obszernie i gęsto, aby nasza dwójka mogła zacząć czuć jego efekty, gdy ten wchłaniał się przez ich skórę. Trucizna, choć jak się miało okazać, o dziwo wcale nie zabójcza. No, a przynajmniej jeśli spojrzymy na ich obecny stan. Tym, co jednak zostało zaatakowane, był wzrok herosów. Wszystko, co widzieli, było lekko rozmyte, a każdy ruch przeciwnika czy kompana, zdawał się tworzyć lekkie powidoki, utrzymujące się jakieś półtora sekundy. Monstrum wylądowało praktycznie przed Elessarem, który to przywitał je atakiem swojej ćwierćpałki w pysk i jak się okazało, ten zdaje się teraz jednak bardziej wrażliwy. Gdyż lekko się zachwiał, co jednak nie oznaczało, iż miał zamiar pozostać mu dłużny. Szybki i silny atak odnóżem, który to posłał mężczyznę prosto w drzewo.

Aureola została zestrzelona, lecz nie minęło długo nim ta rozpadła się i powróciła z powrotem nad głowę pozbawionej skrzydeł anielicy. Nie było ważne czy to z powodu otrzymanych obrażeń, czy może szybkiej, krótkiej myśli Astry. Dziewczyna była przygotowana na wiele scenariuszy, jednakże nie na ten, w którym potwór postanowi ją zignorować. Zadarła w górę głowę przez ułamek sekundy obserwując spód pająka, by po tym się odwrócić i być świadkiem krótkiej wymiany ciosów. W tym momencie Astra czuła się szczerze zdradzona i niezrozumiana. Myślała, że nawiązała krótką nić porozumienia. Okazała się ona jednostronna. Jednakże nie było jeszcze za późno. Dalej mogła szybko dobiec i kontynuować ich walkę. Obróciła się i zrobiła jeden krok, by natychmiast się wstrzymać. Rozmazany wzrok początkowo wkręcił dziewczynie, że na miejscu znajdowało się więcej potworów. Szybko załapała, że winnym był gaz. Spodziewała się, że był on gorszą, bardziej zabójczą substancją, stąd te prowizoryczne zabezpieczenia. Pozwoliła sobie więc wziąć oddech i otworzenie lewego oka.
Kolejna zmienna w postaci rozmazanego wzroku wprawiło Astrę w zawahanie. Dotychczasowe jej ruchy były podyktowane głównie tym, co widzi. W momencie, gdy ten dostęp do informacji został zaburzony, jej ciało i umysł nie potrafiły tak ochoczo skoczyć do paszczy lwa. Lecz nawet i ten stan zostałby przełamany, gdyby nie nagła, kolejna zmiana zachowania potwora. Z powodu zaburzonego wzroku nie mogła dokładnie stwierdzić, co się działo, dlatego zrobiła krok do tyłu, tworząc gardę z siekiery i podtrzymującej jej od tyłu ręki. Skupiając się bardziej na dźwiękach niż tym, co rzeczywiście widzi, zrozumiała, że sług zaczął rozwalać drzewa. Próbowała skleić to, co widziała, w jedną całości, aż potwór zniknął. Zapadł się pod ziemię. Początkowo Astra uznawała to za dziwnie niezrozumiałą zasadzkę, lecz.. coś jej nie pasowało. Minęła sekunda, druga, a nawet i czwarta, gdy do dziewczyny zaczęło powoli docierać, że żaden atak nie zostanie wyprowadzony w jej stronę. Została porzucona w połowie. Nieusatysfakcjonowana. Opuściła siekierę. Razem z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy z trudnościami dotarła do miejsca, gdzie zniknął jej niedawny przeciwnik. Brak reakcji cienia jedynie potwierdzało jej największe obawy.
- Hej.. wracaj tutaj. Jedno z nas miało tutaj umrzeć. - wydusiła z siebie. - Czyż nie taka była nasza rola? Moja rola?
Wraz z ostatnimi słowami padła na kolana i zaczęła rozgrzebywać ziemię. Po stalowych rękawicach nie było żadnych śladów. Jedynie skórzane rękawice chroniły jej dłonie przed zranieniem i brudem. Szybko przestała, orientując się, że to na nic się nie zda. Na próżno szukać było najmniejszego śladu po pająku.
- Czy to moja kara? Wieczne niespełnienie? Czyżby świat pragnął, aby wyżarta przez brak wspomnień pustka w moim wnętrzu nigdy nie została wypełniona? Co ja uczyniłam, że zasłużyłam na taki los?
Rozpaczała. Zbyt skupiona na swojej krzywdzie, aby przejąć się bezimiennym towarzyszem, który wyszedł z tej krótkiej potyczki bardziej poturbowany od nierozważnej Astry. Nawet nie poczuła jak pojedyncze łzy spłynęły po policzkach. Nie nad nieznanym losem Hex i Łososia, a nad własnym, niezrozumianym "ja". Całą tą sytuację obwiniała świat, los, przeznaczenie czy cokolwiek, co mogłoby czuwać nad nimi w takich chwilach. Wybuch rozpaczliwej złości powstrzymywał mały szczegół: Pragnęła akceptacji właśnie od tej samej, wmówionej sobie, niedostrzegalnej siły. Pragnęła odnaleźć wyższy cel, który mogłaby nazwać swoim własnym. Maszyny, dla której stanie się małoznaczącym i łatwo zastępowalnym trybikiem. Jednakże to będzie jej miejsce i to się dla niej najbardziej liczyło.
Należałoby się podnieść, wziąć siekierę i wrócić do Gussa z wieściami o zaginionych dwóch herosach oraz zranionym potworze. Ale Astra nie chciała się jeszcze podnosić. Mała jej część pragnęła utonąć w tej nierozsądnej rozpaczy, a przynajmniej dokładniej posmakować jej po raz pierwszy od przebudzenia się w tym świecie.

Elessar westchnął, powolli odchodząc od miejsca gdzie jeszcze kilka sekund temu był pająk. Uciekł, ale gdzie, do nich? w las? Powinien dać sobie spokój, wrócić do Guusa i dalej żyć. Oznaczałoby to jednak pozostawienie jego towarzyszy w pułapce, nie mówiąc o tym że gdy pająk wróci to będzie znowu zabijał ludzi. Potrząsnął jednak głową by pozbyć się tych myśli, może powinien porozmawiać z astrą?
Hej, wiesz może czy-
Urwał w połowie zdania dopiero teraz zdając sobie sprawę co się działo koło niego. Wewnętrzny monolog? Grzebanie w ziemi? Płakanie? Może Łosoś był jej bliższy niż przepuszczał, albo dziewczyna po prostu zaczęła już stradać zmysły. W każdym razie, po części rozumiał jej uczucie, bezsilność z tym co nadejdzie teraz. Westchnął więc jeszcze raz i rozejrzał się za poszlakami, zmęczonym wzrokiem rozglądając się, chcąc ujrzeć coś co naprowadzi go na jakiś trop. Jednak im dłużej patrzył dookoła, tym bardziej zaczynało do niego docierać że.... przegrali tą walkę. Nie zabili potwora, pozwolili mu uciec, zregenerować się i znów zacząć atakować. Zły sam na siebie szybkim krokiem podszedł do Astry.
Chodź, nie ma czasu na leżenie w ziemi, chyba że odnalazłaś jakieś przejście do jego.... cokolwiek to było w co wciągnął naszych towarzyszy.
Nie chciał mówić jej że najpewniej trzeba będzie zostawić tamtych wciągniętych samych, tym bardziej że teraz razem z nimi będzie potwór. Chocią w jego głowie już powstawał plan, może uda im się skupić jego uwagę spowrotem na nich, żeby wrócił i dokończyli walkę. Tylko jak ma to zrobić, zniknął nie pozostawiając nic za sobą, chociaż był prawie pewny że wie w jakimś sensie co się dzieje w tym lesie.
Zawsze pojawiał się nagle i atakował nieważne gdzie kto był, jedyną zależnością były cienie. Spojrzał znowu przed siebie, w stronę gęstszego i ciemniejszego lasu, gdzie światło dnia ledwo co się przebijało przez korony. Jeśli szukać jakiegoś gniazda potwora to tylko tam, a nawet jak nie podoła zadaniu to przynajmniej będzie wiedział że nie poddał się do końca
Idziesz ze mną dalej? Zamierzam znaleźć leże tego sukinsyna i je zniszczyć. To może być nasza jedyna szansa by tu wrócił, bo aż się zregeneruje nie zamierzamy czekać, prawda? Może w ten sposób uda nam się go zabić jeszcze dziś, a przynajmniej nie zaszkodzi spróbować.

Co tu się wydarzyło? Jak wygląda obecna sytuacja? Przeciwnik, z którym to dopiero co walczyli, niespodziewanie zapadł się pod ziemię Rozprzestrzeniony przez niego gaz, zaczął dopiero teraz się rozrzedzać, dzięki to wiejącym pomiędzy drzewami wietrze. Co niestety nie oznacza, że stali się nagle bezpieczni od jego efektów. Wszak wciąż tu się znajdował i zdawali raczej nie przejmować się jego obecnością, normalnie się wypowiadając i wdychając go jeszcze więcej. Szczególnie zagrożona w tym wszystkim była Astra, która to dodatkowo postanowiła zejść nieco niżej. Wtedy też mogła się zorientować, że owy gaz zdaje się cięższy od powietrza i im niżej zejdziesz, tym większe jego natężenie. Co to może jednak oznaczać? Ciężko powiedzieć. Nasilające się symptomy u naszej dwójki, może okażą się w tym nieco pomocne. Wcześniejsze problemy ze wzrokiem, zaczęły się bowiem nasilać powodują, iż oczy herosów, stały się dziwnie wrażliwe na światło. Dodatkowo mogli odczuć, iż ich kończyny, stają się lekko zdrętwiałe. W tym momencie też zupełnie jak gdyby nigdy nic, z cienia jednego drzew wyszła pewna persona. Rudowłosa kobieta, z przepaską na oku, która to jako jedyna nie była pod wpływem dziwnego gazu. Tak zdawała się jednak również nie wyglądać najlepiej, zupełnie jakby ktoś zrzucił ją z klifu.

Z utworzonego w tajemniczy sposób portalu wśród drzew wychyliła się odziana w płaszcz postać. Spod opuszczonego nisko kaptura widać było jasny błysk błękitnego oka, a w dłoni obleczonej rękawicą trzymała wyciągnięty z kabury rewolwer. Zrobiła zaledwie jeden krok naprzód, przesuwając lufą broni po otoczeniu, jakby wypatrywała odpowiedniego celu.
Hex spodziewała się wszystkiego, ale przede wszystkim tego, że dołączy do prób obezwładnienia potwora. W ciągu kilku sekund przygotowała się psychicznie na widok rozwleczonego po leśnej ściółce truchła Astry tak, aby nie zdołał wybić jej ze skupienia. Nawet z prawdopodobną śmiercią obu herosów rudowłosa zdążyła się pogodzić. Bo czy miała jakąkolwiek pewność, że nieznajoma w przestrzeni pomiędzy wymiarami czy czymkolwiek było to zagadkowe miejsce uszanuje zawartą umowę i to wszystko nie będzie jedynie ułudą, aby dobić ostatnią z tego trio? Nie, nie ufała jej, nie ufała temu cholernemu pajączkowi, który wbił się w jej szyję i przez co nadal wyczuwała otępiający ból w całym ciele. Mogła w każdej chwili zarobić przysłowiowo lub dosłownie nóż w plecy. Czy to już zakrawało o paranoję, gdy węszyła podstęp wszędzie i na wszelki wypadek zakładała najgorszy możliwy scenariusz? Trochę tak, ale jeśli miało to ocalić jej życie to zachowywała ostrożność. Nawet jeśli zazwyczaj Hex była bardzo czujna to teraz dosłownie spięła wszystkie mięśnie w oczekiwaniu, a palec wskazujący spoczywał pewnie oraz zdecydowanie na spuście.
Ale potwora nie było, a dwójka towarzyszy nadal wydawała się być jak najbardziej żywa. Jakby nie zostali draśnięci. Jedynie teren dookoła nosił na sobie ślady pobojowiska, a rozgrzebana ziemia budziła w Hex pytanie o to, co się właściwie dokonało.
— Hmm – mruknęła z nutą rozczarowania. Nie dozna przyjemności walki tego dnia… Schowała swoją broń za pas, który potem przysłoniła połą płaszcza. Kawałkiem tego samego materiału zasłoniła również dolną część twarzy, aby nie wdychać tego dziwnego gazu, jaki tutaj widziała. Jej ruchy wyzbyte były czegokolwiek, co można byłoby nazwać strachem lub niepokojem. Nieznajoma dotrzymała słowa. Zabrała swojego pupila i nie będzie już terroryzował lasu, dokładnie tak, jak się umówiły. Tylko jak to wyjaśnić skąd takie rzeczy wie, aby nie brzmiało głupio? Jeszcze herosów to Hex mogłaby może przekonać. Sami widzieli, jak zniknęła w cieniu, jeśli połączą kropki i jakimś cudem zaufają rudowłosej to nie będzie problemu. Ale jak potem przyjdą do Gussa to kto wie czy uwierzy w tę historię. No właśnie, Guss sam został zaatakowany i niewiele tłumaczył na temat tamtej rany.
— Ty płaczesz? – zapytała nagle zdumiona po tym, jak podeszła do Astry, aby zerknąć, co próbuje wykopać z ziemi. Hex wydawała się tak zdziwiona, jakby pierwszy raz w życiu zobaczyła cudze łzy i kompletnie nie rozumiała, co to w ogóle oznacza. — A, to przez ten gaz. – wyjaśniła sama sobie. To było bardzo dobre i rozsądne wytłumaczenie, które nie wywracało świata dziewczyny do góry nogami. Mogła pojąć łzawienie oczu po wystawieniu na drażniące działanie jakiejś substancji. Bo płacz ze smutku lub frustracji pozostawał poza granicami rozumowania rudowłosej.

Trucizna po przeciwniku wsiąkała coraz bardziej w Astrę, niczym jej rozlana rozpacz. Nie odrzucała jej, a akceptowała, powoli uspokajając się i dochodząc do siebie. Słysząc zbliżające kroki, lekko obróciła głowę, by skupić swoją uwagę na większym półcieniu wśród cieni.
- Nie.. Fakt, że nadal tu jestem, oznacza, że nie znalazłam.
Jej ton głosu osłabł zarówno w tonie, jak i w bardziej metaforycznym sensie. Była rozczarowana. Włożyła duże pokłady własnych emocji w ten pojedynek na śmierć i życie, aby ta się zakończyła w tak nagle i bez konkretnego wyniku. Ah, to był najgorszy z możliwych scenariuszy. Był to ogromny do cios dla Astry. Jej dotychczasowa ogromna motywacja do działania prysła za pstryknięciem palców, a w jej miejsce wkradła się apatia.
- Leże?
Astra podniosła wzrok na mężczyznę stojącego obok niej. Musiała mocno zmrużyć oczy przez niewyjaśniony światłowstręt. Nie potrafiła w ten sposób odczytać dokładnych szczegółów u Elessara, choć sama jego mowa ciała mówiła, że buchał energią do działania. Być może to albo jego pełne przekonania słowa noszące plan działania powodowały, że energia wracała do dziewczyny. Wystarczał dla niej sama proponowana cień szansy, że będzie mogła dokończyć ich pojedynek. Nie był to idealny pierwszy raz dla Astry. Może to nawet było zbyt naiwne, by wierzyć, że wszystko pójdzie zgodnie z jej wolą.
- Jeśli znajdę w tym planie drugą szansę, to tak, pójdę z Tobą.
Do jej głosu wlała się ponownie ta sama motywacja i zdecydowanie, choć apatia nie zamierzała jej całkowicie opuszczać, wygodnie się ugaszczając w jej sercu. Zdołała jedynie przez rozmazany wzrok odnaleźć siekierę i ją chwycić, zanim usłyszała kolejne kroki, tym razem od jej drugiej strony. Tam skierowała swoją głowę. Choć nie zdołała od razu rozpoznać po samej sylwetce, tak sam głos nakierował dziewczynę, że była to Hex.
- Płaczę?
Proste i szczere zaskoczenie. Początkowo Astra nie była pewna, czy były to słowa skierowane do niej, ale mimo to postanowiła to sprawdzić. Nie pomyślała jednak, aby najpierw zdjąć rękawiczki, dlatego część wygrzebanej ziemi zatrzymała się teraz na jej policzkach, gdy ta rozcierała łzy.
- Nie. To tylko pot.*
Powiedziała to spokojnie, jakby właśnie mówiła rzecz niezwykle oczywistą. Trudno było to sobie wyobrazić, ale niczym dziecko wierzyła, że tym właśnie była ta drobna wilgoć: zwykłym potem. Przedramieniem swojego stroju postanowiła zetrzeć ziemię z polików, by były czystsze niż wcześniej. Powoli zaczęła się podnosić. Podczas tego ruchu czuła coraz większe skutki trucizny. Nie atakowało więc to tylko oczu? Z trudem się wyprostowała, a trzymana siekiera wyglądała, jakby miała wypaść przy silniejszym szarpnięciu. Rozejrzała się wokoło, mrużąc oczy po zacienionym otoczeniu.
- Jeśli nie jesteś zjawą, to.. Czy spotkałaś Łososia? Gdzie jest Łosoś?
Naiwnie dalej się rozglądała wokoło. Bezskutecznie. Nie dostrzegała nigdzie trzeciej sylwetki.
- Zaraz, czy to też skutek gazu? Halucynacje? Niemożliwe, aby tylko Hex została wypuszczona. Ty też jesteś halucynacją?
Odwróciła głowę do sylwetki mężczyzny.
- To dlatego chciałeś mnie zaprowadzić do leża Sługi? Nie mam nic przeciwko, nawet jeśli to pułapka.. ale też skąd mam wiedzieć, że też nie jestem halucynacją?
Przyśpieszyła ze swoimi słowami, starając wszystko zrozumieć. Złapała się wolną ręką za głowę, mając małe trudności nad przestawieniem własnej perspektywy na tą sytuację.

Sytuacja można powiedzieć, że wreszcie zaczęła być jakkolwiek pod kontrolą. Bestia, która zniknęła Astra, która w końcu dała radę jakoś zapanować nad własnymi emocjami. Choć nie można tutaj również odmówić wsparcia, jakie to zapewnił jej w tym temacie Ellesar. Jednak jak to miało się okazać, niespodzianki jeszcze się nie skończyły. Zdecydowanie obecność Hex, również miała wpływ na ogólny nastrój, szczególnieszczególnie że mogła dawać jasnowłosej przynajmniej złudną nadzieję, iż jej wcześniejszy kompan wciąż żyje. Wychodzi jednak na to, iż owa Heroska, nie do końca chce wierzyć swoim oczom, czy nawet uszom. Wydaje się, że gaz, który to rozprzestrzenił ich wcześniejszy przeciwnik, mógł mieć jeszcze dodatkowy efekt, zwany powszechnie jako placebo. W końcu kto wie, czy samo przekonanie i nastawienie Astry, do jej obecnego stanu, nie ma jakiegoś działania, na to jak substancja, którą zostali zaatakowani na nią działa. Pewnym jest jednak, że przez jakiś czas, jej oczy nie będą się zbytnio lubić ze światłem. Przejdźmy może jednak do innego członka ich drużyny. W czasie bowiem, gdy dziewczyny toczył między sobą dyskusję, Elessar zajął się badaniem otoczenia. Przyglądanie się roślinności poddanej działaniu kwasu bestii, czy sprawdzanie wpływu gazu na nie, zdawało się go pochłonąć na tyle, iż nawet nie zorientował się co do powrotu rudowłosej. Która to swoją drogą, wciąż mogła być jeszcze obolała po odbytej rozmowie. Coś, co jednak mogła jeszcze zauważyć, to bijący od Astry dziwny zapach, zupełnie jakby to coś, co ona wdychała, znajdowało się jeszcze na niej.

Na mężczyznę Hex nie zwracała większej uwagi podobnie, jak on na nią na ten moment. Praktycznie nic o nim nie wiedziała, nawet czegoś równie banalnego, co zwykłe imię. Prawdopodobnie nie mrugnęłaby okiem, gdyby jednak poległ w tej walce. Może i nie zdążyła poznać się na nowo w tym świecie ze śmiercią, ale miała świadomość, że ludzie przychodzili i odchodzili. Na pewno w tym momencie na którejś z wysp pojawiają się nowi herosi, więc jakie to ma tak naprawdę znaczenie czy ktoś umrze czy nie? To nawet nie kwestia tego, że uważała przywiązanie się do kogoś za słabość, a słabości należy eliminować. Na razie czuła, że nie do końca w ogóle potrafi kogokolwiek polubić.
Hex obserwowała, jak Astra rozmazuje sobie kawałki gleby na policzkach. Co za nieuważna dziewczyna. Trochę przypominała L z tą jej dziecięcą niefrasobliwością. Zdecydowanie wydawała się czasami co najmniej dziwna, taka banalnie bezpośrednia, do bólu szczera w tym, co robiła i mówiła, jakby sam koncept udawania, ukrywania czegoś, kłamania pozostawał jej zupełnie obcy. Tak jak koncept wstydu, strachu, zażenowania. Nie zdążyła się tego wszystkiego jeszcze nauczyć, nie weszły jej te uczucia w krew. Dlaczego rudowłosej ukrywanie emocji przychodziło tak naturalnie? To właśnie okazanie czegoś wprost sprawiłoby jednookiej większą trudność, tak jak przyznanie się, że czegoś nie wie lub, że nie rozumie. Widziała, że Astra naprawdę zdziwiła się tymi łzami i nie próbowała zgrywać chojraka, chociaż to przecież byłoby logiczne. Hex zmarszczyła brwi w wewnętrznym zmieszaniu sytuacją.
— Łosoś już nie wróci. - powiedziała głosem wyzbytym z emocji. To też była osoba, której nigdy nie poznała, osoba, o której zapomni następnego dnia. Do tego z tak głupim imieniem, że może to i lepiej, że to ostatni raz, gdy je wypowiada. Czy wiedziała na pewno, co się z nią... nim stało? Nie, ale przeczuwała w kościach, że ten heros już się tu nie pojawi. Próbowała zrozumieć kim mógł być dla Astry. Przyjacielem? Zresztą, nic to nie znaczy. Jeśli ją zaboli to jakoś to zniesie. Zmężnieje.
Zarzuty bycia halucynacją wywołały w duszy Hex tylko zniecierpliwienie. Potarła dłonią część szyi. Pomimo że nie robiła wiele to ogarnęło ją pewne zmęczenie. Wątpiła, aby jeśli Sługa miał tu jakieś leże to do niego wrócił. Jakby miała zgadywać to pająk został przez swoją ukochaną panią unicestwiony.
Tylko nie mogła powiedzieć tego głośno.
— Nie mam czasu na Twoje dziwactwa. - warknęła szorstko, ale potem zrozumiała, że Astrze dokuczają efekty gazu, jaki wydzielał stwór. Intensywnie mrużone oczy sugerowały, że boli ją światło. Może głowa też, ponieważ się za nią złapała. Albo to emocje przez całą sytuację. Nie do końca myślała trzeźwo. Hex zbliżyła się o krok i pociągnęła uważnie nosem, wyczuwając specyficzny zapach.
— Musisz się umyć. Wy oboje. - stwierdziła od razu. — Zresztą, nic tu po nas. Las jest bezpieczny, a przynajmniej na tyle, na ile może być bezpieczny zwykły las.
Z całej postawy Hex biła, jak zwykle pewność siebie, jakby zawsze wiedziała o czym mówi i co należy zrobić. Kłóciło się to jednak ze słowami, które najwyraźniej nie miały żadnego logicznego pokrycia. Dziewczyna odwróciła się jednak i wykonała już pierwsze kroki w stronę powrotną, do obozowiska drwali.

Jej niezrozumienie sytuacji się pogłębiło, gdy mężczyzna zignorował pytanie i postanowił skupić się na własnych badaniach albo szukaniu czegokolwiek innego. Może naprawdę był halucynacją? Drgnęła na słowa okrutnej prawdy i obróciła się z powrotem do Hex. Jej motywacja podupadła. Ale na twarzy Astry nie dało się dostrzec cienia wątpliwości, niedowierzania. Potrzebowała zwykłego potwierdzenia jej domysłów. I właśnie je dostała.
- Nie wróci. Widziałaś, co się z nim stało. W końcu byłaś tam.
Wyrzuciła z płuc. Jej ton był zmęczony i rozczarowany. Nie była smutna, ale ta informacja zabolała ją z całkowicie innej strony. Jej kompetencje zostały rozszarpane i to, co uważała w zasięgu jej możliwości, szybko okazało się nieprawdą. Karmiła się kolejnymi złudzeniami, nie kwestionując niczego, co mówiła Hex. Jakby sama idea kłamstwa dla niej nie istniała. Ten fakt był bardzo niebezpieczny na wiele sposobów.
Na krytykę jej zapachu, sama podniosła lewe przedramię pod swój nos, aby spróbować zrozumieć, o czym mówiła. Nic jednakże nie poczuła. Opuściła je więc bez komentarza. Ledwo zauważalnie przytaknęła głową. Krótko po tym mogła tylko obserwować plecy jednookiej. Przynajmniej na tyle, na ile jej światłowstręt pozwalał.
- Ale.. leże.
Błagalnie rzuciła za Hex, niczym dziecko, które pragnęło jeszcze się bawić. Jednakże jakie normalne dziecko traktuje stawianie własnego życia na szali za największą frajdę? Spojrzała się błagalnie w kierunku sylwetki mężczyzny, chcąc znaleźć w nim pomoc, lecz ten był dalej skupiony na własnych sprawach. Wypuściła powietrze zrezygnowana. Mimo najszczerszych chęci, bez pomocy nie odnajdzie wspomnianej kryjówki potwora. Zwłaszcza w takim stanie. Co dziwne, Astra nie uznawała, aby przeszkadzało jej to w walce. A przynajmniej w to wierzyła.
Ruszyła z miejsca, ale nie za Hex. Jej celem było konkretne drzewo, w którym dalej powinna być utkwiona część odnóża Sługi. Nie zapominała o niej. Zatrzymując się obok, ubrudzoną siekierę schowała gdzieś za pas, a na swoich dłoniach uformowały się z cienia rękawice ze szponami. To nimi właśnie najpierw zaczęła rozdrabniać wnętrze drzewa, by poluźnić ciało obce. Odrętwienie mięśni jej w tym przeszkadzało, lecz Astra nie zamierzała odpuszczać. Chciała z tej całej walki zdobyć przynajmniej tą "nagrodę". Dowód, że nie jest taka bezużyteczna. Dopiero po poluzowaniu odciętego odnóża, złapała je i wyciągnęła z drzewa, by ulokować część na swoim ramieniu. Z tym ostatnim starała zachować ostrożność, nie zapominając o krwi, która mogłaby nie tracić swoich kwasowych właściwości, a jej rozchlapanie mogło być bolesne.
Dopiero po osiągnięciu swojego celu, ruszyła za Hex z opuszczonym wzrokiem. Miała dużo przemyśleń. Chciała dać im wszystkim upust, lecz wolała skupić swoje siły na tym, aby przenieść jej bagaż i nie potknąć się przy okazji.
- Może jestem przeklętą Gwiazdą?
Rzuciła w eter coś na zasadzie podsumowania wniosków, do jakich dotychczas doszła.

On sam wreszcie oderwał się od okolicznych roślin, nie znalazł nic szczególnego, efekt kwasu nie był jakoś szczególnie silny. Wypalił liście i... to tyle, żadnych spektakularnych rzeczy, westchnął wiedząc że to ślepy trop. No i wreszcie się odwrócił idealnie w pore by zarejestrować to że Hex stoi przed nim i rozmawia z Astrą. Czego jeszcze nie wiedział to to, że to dopiero początek niespodzianek bo zdążył usłyszeć że nie tylko bestia nie wróci ale i Łosoś. Westchnął cicho pod nosem, nie chciał pytać, podejrzewając że Hex pewnie też nie chciała rozmawiać o tym, a on sam miał już dosyć wszystkiego i był niemiłosiernie zmęczony.
Widze że udało się wrócić w jednym kawałku... już mnie dziś chyba nie zadziwi... chodźcie odbierzmy nagrodę za zlecenie, Guus się ucieszy za jakiekolwiek dobre wieści
Podszedł do nich, co prawda skonfundowany zachowaniem Astry dalej, ale musiał przyznać że akurat odnóże przerosniętego insekta się przyda. Zawsze lepsze to niż wracanie z pustymi rękoma. W każdym razie rozejrzał się, teraz ten las nagle jakby przestał być taki straszny, przerażające cienie których bał się wcześniej zamieniły się w po prostu przyjemne chłodne miejsca, drzewa wyglądające jak wysokie pułapki z których może spaść przeciwnik? Teraż dostrzegł piękno liści migoczących pośród promieni słońca, westchnał i.. przypomniał sobie o ich prezencie od Guusa. Szybko sprawdził swoje sakiewki i dzięki dobremu zapakowaniu wyjął w miare całego papierosa. Już miał go odpalić ale... cholera nie ma czym
Nie macie może jakiegoś krzesiwa? Albo nie wiem, cokolwiek? Bo chce wreszcie odpocząć po tym wszystkim. Zresztą, Hex ty sama nie zapalisz?
Spytał się, co prawda mogłoby to być uznane za niemiłe ale według niego wyglądała na osobę paląca. Spotykał kiedyś juz ludzi mówiących że palenie zabija, może dlatego nie ma oka? Jak tak dalej pójdzie to trzyosobowa drużyna będzie miała 3 oczy, heh.
Sam nawet nie wiedział kiedy poczucie humoru mu wróciło ale ucieszył się, uśmiechając się po raz pierwszy od dawna
Chodźcie, może Guus ma jakiś ogień i więcej papierosów, trzeba odebrać nagrodę i dotrzeć do karczmy przed zmrokiem bo znowu coś z lasu wylezie
I w ten sposób jako pierwszy rozpoczął podróż powrotną, odkładając spowrotem papierosa i nucąc po drodze - A droga wiedzie w przód i w przód Choć zaczęła się tuż za progiem I w dal przede mną mknie na wschód, A ja wciąż za nią tak jak mogę... Wreszcie mógł odpocząć, wrócic do normalności, szczęsliwy że udało mu się przeżyć i jeszcze szczęśliwszy że przynajmniej Hex udało się uciec też, pomimo tego że z ich punktu widzenia było to niemożliwe. No cóż, czas skończyć przygodę...

Przestrzeń pomiędzy płaszczyznami

Przestrzeń pomiędzy wymiarami, a raczej pomiędzy płaszczyzną rzeczywistą i umysłem. Puste miejsce, do którego dostęp możliwy jest dzięki jednemu z dziewięciu kluczy, artefaktów stworzonych przed wiekami, przez jednego z pierwszych herosów. Miejsce odcięte od świata materialnego, gdzie czas płynie inaczej. Nie jesteś w stanie powiedzieć, czy spędzasz tu minuty, czy może dni. Będąc otocznym przez bezkresną pustkę, jedyne co możesz robić to czekać, jeśli to nie posiadasz jednego z kluczy.

Najwyraźniej mężczyzna zobaczył o wiele więcej i odcisnęło to na nim piętno. Hex spoglądała na jego nerwowe ruchy i wyczuwała, że po prostu się boi. W jej oczach godne to było pożałowania, a z drugiej strony wiedziała, że to przecież normalna reakcja większości ludzi w tego typu niebezpiecznych sytuacjach. To, że ona miała aż tak twardy charakter, aby naprawdę bardzo mało rzeczy zdołało ją przerazić, to bardziej wyjątek aniżeli reguła. Czy zmieniało to wymagania, jakie stawiała swoim towarzyszom? Nie. Dlatego wyprostowała się przed ciemnowłosym, unosząc nieznacznie rękę, jakby próbowała go zatrzymać w jednym miejscu.
— Uspokój się przede wszystkim – opanowanie było kluczem do rozsądnego przeanalizowania sytuacji. Coś wciągnęło tego „Łososia” w cień i zniknął. Pozostał tylko szelest liści. Dokąd trafił? Czy nadal żyje? Wypadałoby chyba próbować go uratować. Hex nie wiedziała jeszcze, że lada moment przekona się o odpowiedziach na własnej skórze.
Może ta istota posiadała jeszcze większą więź z mrokiem niż rudowłosa. Mogła być o wiele potężniejsza. Raczej próżno byłoby liczyć na komunikację z Anomalią, a jednak o umysł młodej dziewczyny obiła się chęć nauczenia się czegoś więcej o sekretach tego, co ukryte. Może chociaż z obserwacji.
— Nie uciekniesz od cieni. – stwierdziła wprost chłodnym tonem, nareszcie wyrzucając z siebie trochę więcej słów, chociaż obecna tu dwójka mogła się przekonać, że to wcale nie jest tak dobry pomysł, żeby Hex coś mówiła. Nie pomyślała, że podobne słowa wcale nie poprawią samopoczucia spanikowanego towarzysza. — Nawet Twój własny… jest zawsze z Tobą. – wskazała podbródkiem za plecy mężczyzny.
Może nie „kochała” tego, w czym źródło brała jej własna magia, bo ciężko powiedzieć, aby miłość znajdowała swoje miejsce w słowniku Hex, jednakże bez wątpienia darzyła podziwem ciemność. Na słowa o pochodni tylko pokręciła głową. Jeśli jej użyją to niestety, ale światło utworzy jeszcze więcej cieni, chociażby od ich sylwetek czy drzew. Wieczny balans tych dwóch sił. Z drugiej strony, Hex nie była w ogóle skłonna do podejmowania prób ucieczki. Znaleźli dwa wyssane trupy, a jeden z herosów zdążył już zostać wyeliminowany z rozgrywek, a mimo to dziewczyna nie brała pod uwagę wycofania się. Nawet, jak nad nimi zaczęły kłębić się nienaturalnie zebrane w czerń chmury to jedyną reakcją rudowłosej było uniesienie podbródka i wpatrzenie się w nie z zastanowieniem. Nie uciekniesz od cieni. Wiedziała już, że to bardzo wyraźny zwiastun tego, że zaraz rozpęta się piekło. Wzrok jedynego oka czarownicy padł na wyłaniające się z zarośli cielsko. Liczyła na to, że pozostali towarzysze nie boją się pająków. Ten był wyjątkowy – miał parę wręcz ludzkich rąk, mówił i jego skóra przypominała budową kryształ. Coś… fascynującego. A więc to takie cuda potrafiła wytworzyć Anomalia. Niestety, raczej nie mieli wyboru i należało to zniszczyć. Myśli Hex znacznie przyspieszyły, ale jej ciało z kolei odwrotnie. Planowała już skorzystać z bramy, aby przemknąć w inne miejsce i wypalić prosto w głowę istoty z rewolweru, kiedy została popchnięta. Momentalnie otuliło ją coś purpurowego, coś mającego dziwną konsystencję. Zdążyła tylko ze złością warknąć zanim straciła z oczu pozostałą dwójkę oraz ich przeciwnika.
***
Odwróciła się za siebie, przyglądając otoczeniu. Jeszcze w odruchu z rozpoczętej walki odrzuciła prawą ręką poły płaszcza za swoje ramię, szarpiąc rewolwer i celując w nicość. Całe tysiące, miliony, biliony wręcz jasnych punktów pozwalały jednocześnie na to, że Hex w ogóle cokolwiek tutaj widziała, ale też utrudniały orientację w terenie.
Gdziekolwiek rudowłosa nie spojrzała tam napotykała ten sam widok. Nawet pod stopami nie miała żadnego gruntu, żadnej ziemi. Unosiła się tutaj?
— Sprytnie, pajączku. Tak się mnie pozbyć. – mruknęła cicho, zadowolona z tego, że jakimś cudem jest tutaj tlen i oddycha. Była również ciekawa tego, czy niesie się tu dźwięk. Nie chowała wyciągniętej broni. Drugą, wolną dłonią ściągnęła sobie z ramienia aureolę Astry. Pozostała cała, więc może da to jasnowłosej do zrozumienia, że Hex gdzieś… jest. Żałowała, że nie mogła zostać przy walce z tamtym stworzeniem. Ale tutaj może również coś napotka. Chyba, że utknie tutaj na zawsze. Takiego zakończenia dla siebie by nie przewidziała. Chwilę patrzyła w świetliste kółko, zaciskając na nim delikatnie palce. W gruncie rzeczy to nie wiedziała, co byłoby z aureolą, gdyby to Astra zginęła. Pewnie sama by się rozkruszyła.
— Powodzenia – powiedziała, kierując swoje słowa do dwójki w lesie. Grunt to, żeby nie poddali się po zobaczeniu, jak połowa ich grupy znika w mgnieniu oka. Właśnie… może to tutaj znalazł się Łosoś. Hex zamierzała przejść się po okolicy w poszukiwaniach. Stawiając krok za krokiem ruszyła przed siebie.

Nasza heroska, po prawdzie nie mogła w zasadzie powiedzieć, czy miała szczęście, czy jednak pecha. Co prawda tej, udało to się uniknąć walki z nieznanym jej potworem. Tak jednak nie ma również pojęcia, jak się stąd wydostać. W zasadzie to nawet nie wie, czy może stąd wyjść. Nie można jednak powiedzieć, że trafiła do jakiegoś złego miejsca. Spójrzcie bowiem, piękna, nieskalana niczym, wręcz niebiańska sceneria. Otoczona bezkresną pustką, mogła to jedynie kroczyć przed siebie ze złudną nadzieją. Pytanie jednak, gdzie jest to przed sobą. Gdzie jest góra, a gdzie dół. Czy te koncepty w zasadzie istnieją w tym miejscu? Każdy jej krok jednak rozbrzmiewał w tym miejscu głuchym echem, pozostawiając po sobie ślad. Każdy kolejny krok, każde stąpnięcie pozostawiało po sobie prosty efekt, zupełnie jakby ktoś rzucił kamień na spokojną taflę jeziora. Fale rozprzestrzeniały się spokojnym tempem, nakładając się na siebie i nieco konfundując oczy, gdyż nie wpływały na siebie, nawzajem. W pewnym to jednak momencie, ta jednak mogła usłyszeć czyjś głos. Spokojny głos kobiety, który to roznosił się po tym miejscu i zanikał w bezkresnej pustce. Dochodził zza jej pleców, zakrzywiające tę pustą przestrzeń. Właśnie wtedy, błękitny bezkres, zaczął przybierać barwy horyzontu przy zachodzącym słońcu. Aby to następnie jej oczom, ukazał się obraz postury owej kobiety. Nie prezentując to jednak jej właściwej formy.
― Ahhh, czyli to ciebie tu wysłał tu mój… Pupil? Szkoda, miałam jednak nadzieję, porozmawiać z tą o białych włosach. Zdawała się nieco bardziej w… Moim typie osób do rozmów. ― Jej głos był spokojny i poniekąd przyjemny dla ucha. Szczególnie patrząc jeszcze na warunki panujące w tym miejscu. Pozostaje to jednak pytanie, co zamierza zrobić teraz heroska? Persona, z którą to teraz rozmawia, zdaje się wiedzieć o tym miejscu, znacznie więcej niż ona.

Ktoś inny mógłby zacząć odczuwać presję przez to zagubienie w zupełnie obcym miejscu, jakie nie przypominało niczego, co dotychczas poznała Hex. Samotność potrafiła nieźle namieszać w umysłach ludzi, którzy nie byli do niej w ogóle przyzwyczajeni. Poza tym, nie do końca dało się tu zauważyć jakieś drzwi wyjściowe. Wyglądało na to, że trafiła z deszczu pod rynnę. Ale dla dziewczyny ta cisza, pustka, nicość, niebyt... przynosiło to swego rodzaju spokój. Zawsze skupiała się na wykonywaniu zasad oraz doskonaleniu się pod każdym możlim względem. Bardzo niewiele momentów poświęcała na coś tak prozaicznego, jak zwykły relaks lub odpoczynek. Teraz pojawiła się jako taka chwila wytchnienia z daleka od zdecydowanego rozczarowania, jakim okazała się wyspa Sylvaris, od dziwnych herosów, których nie darzyła sympatią. Rudowłosa mimo wszystko prędzej czy później zaczęłaby irytować się bezczynnością, dlatego pozytywnie zareagowała na dźwięk cudzego głosu.
Akurat skierowała swój wzrok w dół, na te rozpływające się kręgi, które wywoływało wykonanie kroku. Niczym po tafli wody… Fakt, że w ogóle mogła chodzić w takim zawieszeniu w pustce również sam w sobie był dziwaczny. Czuła niezmierną ciekawość dotyczącą tego miejsca – jak funkcjonuje, z czego właściwie jest wykonane, przez kogo, czy da się określić jego położenie. Wiele pytań. To dla Hex naturalne, aby być zainteresowanym zjawiskami w świecie. Mogła wydawać się na pozór całkiem prosta pod tym względem, że obierała dosyć przyziemne filozofie dla swojego życia – siła jest najważniejsza, trzeba zawsze być czujnym, nigdy nikomu nie ufać i tak dalej… A mimo to uwielbiała się uczyć i poznawać nowe rzeczy. Właśnie tego żałowała w związku z amnezją. Musiała utracić niebywale dużo wiedzy.
Nie pozwalała sobie jednak na zbytnie rozproszenie, żeby nie dać się zaskoczyć. Tak naprawdę tu wcale nie musiało być pusto. Nie wszystko jest widoczne gołym okiem.
Odwróciła się, wywołując zamaszysty lot połów płaszcza dookoła swojej chudej sylwetki. Widziała kogoś, ale niewyraźnie, jakby obraz się rozpływał lub coś go blokowało. Kolory były przerywane. Czy ta osoba w ogóle faktycznie tutaj była? Czy to jedynie nakreślona przez nią iluzja? Tak byłoby rozsądniej. W końcu rewolwer był nabity i wycelowany w cokolwiek, co Hex mogła uznać za zagrożenie.
― Często musimy radzić sobie z tymi zasobami, które akurat mamy. - odparła zimno, jak zawsze pragmatycznie podchodząc do spraw. Nic sobie nie robiła z tego, że najwyraźniej na jej miejscu nieznajoma wolałaby widzieć Astrę. Cóż, Hex nie dokonałaby zamiany z własnej woli, pomimo że chętnie zawalczyłaby z pająkiem. Za bardzo niewiadomą było, jak zachowałaby się ta specyficzna dziewczyna. Nie powierzyłaby jej swojego losu. Zresztą, tamtemu mężczyźnie również nie.
Zbliżyła się powoli o dwa kroki w stronę tego, co widziała.
― Nie przepadasz za ludźmi, którzy - wprost wygarną Ci twój bullshit? – nie dadzą się zastraszyć albo zmusić do posłuszeństwa?
Dopytała o to, unosząc zaczepnie prawą brew. Trzeba przyznać, że nieznajomej nie trafił się nikt prosty do konwersacji. Z drugiej strony, mogła prawdopodobnie zakończyć ją w każdej dogodnej dla siebie chwili, a wtedy Hex zostałaby znowu sama w pustce. Rozsądnie byłoby chociaż trochę utemperować swój charakter, przynajmniej na najbliższy czas. Udać bardziej potulną, grzeczną, uprzejmą nawet.
― Interesujące jest to miejsce, pewnie można tu w spokoju poczytać książkę – skomentowała, odsuwając broń od celu, aby wskazać nią na teren dookoła szerokim gestem.

Kobieta, której to sylwetka zadawała się zmywać z otaczającą je przestrzenią, zdawała się jakby kompletnie ignorować, trzymaną przez rudowłosą broń. Zupełnie, jakby nie miało to znaczenia, czy ta byłby w stanie jej w ogóle dosięgnąć i tak nie stanowiłaby zapewne dla niej żadnego zagrożenia. Choć jak się miało okazać i to, co okazywała obecnie, nie przedstawiało nawet, jak bardzo ta nie uznaje Hex za jakiekolwiek zagrożenie. Minęła bowiem jeno chwila, a zamazany obraz stał się większy, pozyskując jakby… Tło? Nie, to nie to. Było to zapewne jakieś krzesło? Tron? Ciężko powiedzieć, przez rozmyty obraz, jednak zdecydowanie coś do siedzenia i to sporych rozmiarów. Jakby tego było mało, starczyło jedynie pstryknięcie nieznajomej kobiety, aby to za heroską, jak z mgły, wyłoniło się proste krzesło.
― Proszę, usiądź… Tak mimo wszystko, rozmowy toczy się znacznie przyjemniej. A kto wie, ile czasu przyjdzie Ci tu spędzić… Wszak Ci, co wpadli tu przez przypadek, potrafią błąkać się tu od milenii. ― Ah oczywiście, prezentacja swojej gościnności i manier, tuż po tym, jak jeden z twoich pupili porwał jednooką do tego miejsca. Cóż, w zasadzie nie mogła przewidzieć, że tak się to stanie. Plus i ona posiadała kilka kwestii, które to ją ciekawiły. Tak, jeśli dorzucisz do równania, podanie szczątkowych informacji o tym miejscu? Cóż, jedyne co przekazała Hex, to swego forma szantażu.
― Mam jednak nadzieję, że mój pupil, nie był jednak zbyt szorstki w przyprowadzaniu Cię tutaj. Mimo wszystko dałam mu dość… Konkretne, instrukcje. ― Ciężko jest w zasadzie powiedzieć, jakie są intencje nieznajomej kobiety. Tak jednak jedno jest pewne. Posiada jakiś własny cel.

Hex zauważyła, że jej słowa przechodziły kompletnie bez echa, nawet pytanie. To przecież nie tak, że nieznajoma niczego nie słyszała... prawda? Widziała bez wątpienia poruszające się usta oraz gesty. Może to, co zakłócało jej wygląd, wpływało mimo wszystko również na jej zmysły i utrudniało zrozumienie.
A może po prostu ją ignorowała i traktowała jak brzęczącą muchę. To było najbardziej prawdopodobne oraz najmocniej zirytowałoby rudowłosą. Postawiła jednak na opanowanie. Jeśli będzie trzeba to powtórzy coś trzy razy, akcentując wyraźnie każde słowo.
Przywołanie krzesła sugerowało nieznacznie, że spędzą chwilę na tej rozmowie. Hex nie miała pojęcia czy czas tutaj mija zgodnie z tym, jak w rzeczywistości. Cudownie, gdyby wróciła do Astry oraz drugiego herosa i nadal mogłaby wziąć udział w walce z pająkiem, bo minęłoby zaledwie kilka sekund... Ale skoro nieznajoma nazywała go pupilem to czy skazałaby go na śmierć? Poświęcenie sługi musiałoby się raczej z czymś wiązać, musieliby mieć jakieś znaczenie, aby pozwoliła im wygrać walkę. Czego ona właściwie chciała?
― Jak można tu wpaść przez przypadek - wyraziła swoje powątpiewanie, mrucząc pod nosem. Błąkanie się od milenii też brzmiało na przesadzone. Umysły zdecydowanie popadłyby w kompletne szaleństwo po dłuższym czasie w pustce, bez niczego, bez nikogo. Ale dobrze wiedzieć, że przynajmniej Hex nie czeka tutaj śmierć głodowa, skoro jedzenie oraz picie tracą swój wpływ.
Była nieufna i to bardzo, ale skoro usłyszała "proszę" to zamierzała zachować chociaż trochę kultury. Dlatego wreszcie wycofała dłoń z rewolwerem, nie chowając jednak broni do kabury. Usiadła sztywno na wyczarowanym dla niej krześle.
― Doceniam, że masz na tyle dobrych manier, aby od razu mnie nie zamordować. - odezwała się, chcąc zobaczyć czy jej rozmówczyni może zdradzi, jaki ma wobec niej cel. Czy zakończy się on życiem czy może od początku przewidziane jest pozostanie w niebycie. Zapewne wszystko zależy od odpowiedniego podejścia do rozmowy.
Na jej troskę o dobro Hex aż lekko parsknęła pod nosem, wykrzywiając usta w czymś na kształt ironicznego uśmiechu. Co za dziwne podejście. Jakieś... bycie uprzejmym? Średnio mieściło się to jednookiej w głowie. Nie rozumiała powodów takich zachowań. Wolałaby już, aby nieznajoma okazywała wrogość, bo to znacznie łatwiej przewidzieć.
― Nie mam nawet siniaka, spokojnie. Sama stworzyłaś sobie tego pupila?

Zachowanie jednookiej cóż, nawet jeśli ta próbuje ukrywać swoje prawdziwe “ja” przed nieznajomą. Tak niestety ta może mieć dla niej, nie najlepszą wiadomość. Mimo wszystko nie tak łatwo oszukać kogoś, kto spędził na tym świecie tyle lat co ona. Choć nie żeby miało to mieć teraz jakieś znaczenie dla rudowłosej, wszak obecnie jej właściwym zmartwieniem, winno być opuszczenie tego miejsca. O czym doskonale wiedział też nieznajoma, która to w końcu postanowiła też dać nieco więcej informacji o jej sytuacji. Czy raczej wyjaśnić jej, z jakiego to powodu się tu w zasadzie znalazła. Szczególnie że wyglądało to, jakby kobieta dostała jakieś nowe informacje, na tematy sytuacji w lesie.
— Hmm… Zdaje się, że mój pupil, stracił nieco nad sobą kontrolę. Nie będzie więc to przesadą, jeśli powiem, że ich życie zaczęło teraz zależeć od ciebie. — Głos nieznajomej wciąż był niezmiennie spokojny i pozbawiony jakichkolwiek, przeważających w nim emocji. Pojedyncze pstryknięcie palcami, pozwoliło kobiecie na utworzenie przed rudowłosą, na krótką chwilę małej wyrwy. Niewystarczającej, aby ktokolwiek przez nią przeszedł, jednak dostateczną, aby ta mogła dostrzec nową formę wcześniej widzianego potwora. Press Me
— Wszystko, co musisz zrobić to… Zabawić mnie, marazm jest jednym z naszych najgorszych wrogów od dekad. Zaprawdę, ilość osób, które nie są przez niego dotknięte, mogłabym policzyć na palcach jednej ręki… Więc, co zamierzasz teraz zrobić? — W tym momencie, jednooka heroska nie potrzebowała prawidłowego widoku, aby to móc odczytać mimikę kobiety. Sam ton jawnie bowiem na to wskazywał, ta się nią bawiła, tak samo zresztą, jak jej towarzyszami. Założyć więc, że na jej twarzy mógł gościć wredny, sadystyczny uśmieszek, nie byłoby zapewne zbyt dalekie od prawdy.

Coraz mniej jej się uśmiechało siedzenie w tym wyczarowanym krześle, patrzenie na zakrzywioną wizję jakiejś irytującej kobiety oraz bycie zmuszaną do odgrywania roli błazna.
Na początku była zaciekawiona, pragnęła zbadać to, czym to miejsce jest, a także dowiedzieć się nieco na temat tajemniczej osobistości. Teraz jednak Hex zaczęła być znudzona bezowocną rozmową, w której jej pytania mogły być równie dobrze kierowane do jednego z oddalonych punkcików światła, jakich widziała tu miliony. Na zobaczenie potwora w zupełnie innej odsłonie zareagowała nieznacznym poruszeniem mięśni. Interesujące, kryształowa powłoka odpadła i ten kwas... Z pewnością niełatwym mogło być jego pokonanie. Hex prychnęła jednak cicho pod nosem, słysząc że życie herosów znalazło się w jej rękach. Czy może jednego herosa? Zaraz potem aureola zniknęła, a dotychczas Hex trzymała ją w dłoni. Poczuła dziwną pustkę i odbiła się o jej umysł myśl, że Astra zginęła. Czy to wzbudziło jakieś większe emocje w rudowłosej?
— Kompletnie nie rozumiesz - skomentowała, kręcąc głową, jakby miała do czynienia z kimś, kto naprawdę dosyć wolno myśli. Mimo że dziewczyna podawała jej wszystko jak na tacy to nieznajoma dalej myślała chyba, że Hex zależy na tej dwójce obcych ludzi, że zależy jej na unicestwieniu pająka, że zależy jej na ochronienie tych drwali, pokonaniu Anomalii, i tak dalej. I że... będzie się dla nich poświęcać na tyle, aby bawić tę istotę? Czy może raczej dla swojego własnego dobra powinna schować dumę głęboko do kieszeni.
Hex ściągnęła kaptur z głowy, ukazując swoje oblicze w pełni. Teraz wykrzywione niesmakiem.
— O nie, więc nie dość, że jesteś nudna, to jeszcze rozpieszczona. Utkwienie tutaj na wieki wydaje mi się coraz lepszym ultimatum niż interakcja z Tobą. - oparła się o krzesło, mierząc nieprzychylnym wzrokiem rozmówczynię. — Zrobimy tak. Umówimy się, że coś z tym pająkiem zrobisz tak, żeby więcej nikogo nie pozabijał, a ja wrócę do lasu. W zamian mogę wykonać dla Ciebie jakiekolwiek zadanie mi powierzysz. Za swoich towarzyszy decyzji nie podejmę, ale myślę, że i Astra, ta białowłosa, jeśli jeszcze w ogóle żyje, mogłaby się zgodzić na ten układ.
Nie wysilała się na wredne uśmieszki. Nie przepadała za taką ostentacyjnością, nie była już nastolatką, aby sprawiało jej satysfakcję bycie suką. Teraz naprawdę wolała przejść do spraw konkretnych, do działania.

Prawdę powiadając, kobieta zaczynała się nieco zastanawiać, czy nie winna samemu ukarać swojego pupila. Wszak przyprowadził jej, przynajmniej z perspektywy ukrytej kobiety, tę nudniejszą personę z pozostałych. Szczerze spodziewała się jednak czegoś więcej z tej rozmowy. Nie chodziło tu nawet o żadne typowe rozbawienie, a bardziej o sam charakter dziewczyny. Naprawdę, reakcje osób takich jak ona, są dziwnie nużące i przewidywalne. Faktycznie chyba będzie musiała nieco ukarać potwora, z którym to walczy teraz pozostała dwójka. Każda to kolejna wypowiedź Hex, wcale nie poprawiała też jej sytuacji. Zapewne, gdyby kobieta zaczęła ziewać, oznaczałoby to już kompletne przypieczętowanie jej losu. Tak jednak, jak to się miało okazać, jednooka w końcu miała zrobić coś interesującego w oczach kobiety.
— Interesująca propozycja… Niech będzie, mogę pójść na ten układ, jednak… — Kobieta wypowiadała się spokojnie, gdy to w jej wypowiedziach, dało się usłyszeć lekki śmiech. W tym samym zresztą czasie, nad jednooką dziewczyną otworzyła się jednak mała wyrwa. Z której to wypadł mały pająk, który po opadnięciu od razu wbił swoje szczęki w szyję dziewczyny. Nie musiało minąć nawet pare sekund, aby to rudowłosa zaczęła czuć wyjątkowo silny ból. Nie mogła to jednak właściwie określić jego źródła. Faktycznie bowiem, rozchodził się od miejsca ugryzienia, jednak czuć mogła zupełnie, jakby coś znacznie głębiej w niej płonęło, paraliżując na jakiś czas dziewczynę na krześle, nawałem fal bólu. Co niespodziewane, gdy to wszystko się zaczęło, kobieta przeszła przez ową fasadę, która ją maskowała, a na jej twarzy gościł lekki uśmiech.
— Jednak muszę się upewnić, że nie złamiesz słowa. To taki mały środek zapobiegawczy… Jeśli spróbujesz powiedzieć komukolwiek, cokolwiek na mój temat… Ten ból to będą przyjemne wspomnienia… Tak samo zresztą, jeśli spróbujesz mnie oszukać, czy zranić. — Kobieta wypowiadała się spokojnie, czekając, aż Hex przestanie czuć, lekkie skutki uboczne jej propozycji. Kończąc swoją wypowiedź, ta zwyczajnie pstryknęła palcami. Co nie tylko otworzyło wyjście dla dziewczyny, ale zdaje się, że miało jeszcze jakiś efekt.

Nieznajomej nie udało się sprowokować i to wychodziło na korzyść rudowłosej. Była tutaj od samego początku na przegranej pozycji, więc kopanie pod sobą dodatkowych dołków mogło przynieść tragiczne rezultaty. Na szczęście, okazywało się, że cięty język dziewczyny i właściwie to zakpienie wprost z tajemniczej kobiety uszło jej płazem, bo nie została skazana na pozostanie tutaj na wieki. Pomysł Hex z wykonaniem jednego zadania został określonym mianem "interesującego" i wtedy już heroska wiedziała, że trafiła nim w dziesiątkę. Poprzednie emocje, irytacja czy niecierpliwość zostały zastąpione wewnętrznym spokojem. Zaraz powróci do lasu, przy odrobinie szczęścia wcale nie znajdzie trupów pozostałej dwójki i... no, co dalej? Pomyśli o tym, jak już zobaczy, co tam się wydarzyło.
Uniosła lekko brew, gdy usłyszała jakieś "ale". Przez ciało Hex przeszedł dreszcz, gdy coś na nią z góry spadło. Pająk dostał się do bladej, delikatnej szyi czarownicy, wywołując fale mocnego bólu. Miała ochotę zgiąć się wpół pod wpływem katuszy, ale tylko zacisnęła szczęki i palce wolnej dłoni uformowała w pięść, usiłując przetrwać najgorszą część. Dobrze, że siedziała na krześle, bo prawdopodobnie zsunęłaby się na kolana. Ślady i blizny na ciele sugerowały, że Hex przeżyła już naprawdę dużo cierpienia w swoim życiu, chociaż nie była pewna, co jej się przytrafiało i za czyją sprawką. Organizm był jednak przyzwyczajony. Skupiała się na odczuwanym bólu, więc dopiero kiedy podniosła wzrok w pewnym momencie zobaczyła kobietę, teraz już w pełni wyraźną. I oczywiście uśmiechniętą. Hex wykręcało z obrzydzenia, jak słyszała jej pusty, nieprzyjemny śmiech.
— A już chciałam opowiadać, jaka jesteś miła - mruknęła przez napięte mięśnie twarzy, słysząc słowa ostrzeżenia. Czy ten mały pajączek się w niej zakorzenił? Niczym mała tykająca bomba, która ją zabije, jeśli się wygada. Czyli pełna dyskrecja oraz tajemnica. Niech i tak będzie. Hex planowała tylko powiedzieć Astrze, ale w takim razie jej usta będą milczeć.
W końcu ból zelżal, a dziewczyna wciągnęła głośno powietrze. Dotknęła odruchowo swojej szyi, jakby spodziewała się coś tam wyczuć niepokojącego. Chwila minęła nim wróciła w pełni do siebie - nieugiętej oraz zimnej. W myślach zapamiętywała jak najwięcej szczegółów z wyglądu i ubioru nieznajomej.
— Powodzenia. - rzuciła do kobiety tonem wyzbytym z entuzjazmu czy szczerej sympatii. Nie wiedziała czym się zajmuje i jakie ma w ogóle cele, ale i tak to powiedziała, skoro rzekomo miała u niej teraz dług wdzięczności. Znała za to swój cel i było nim nowe, utworzone wyjście. Wyprostowała się, nasunęła na głowę kaptur, odchrząknęła. Ostatnim razem omiotła wzrokiem pustkę dookoła, po czym ostrożnie przeszła przez portal.

Hex wraca do lasu.

Wróg wśród nas

Apophis

Zakazany las znany jest z bycia miejscem, które jest zbudowane inaczej. Gęsta, niemalże nieprzenikniona w niektórych miejscach mgła nadaje mu posępnego, mrocznego klimatu, a zniekształcona magią flora absolutnie nie jest tym, na co chcący zapuścić się w te tereny ludzie powinni uważać w pierwszej kolejności. Rzeczą tą są bowiem Anomalie same w sobie, zamieszkujące gęstwiny gąszczu, który nie bez powodu został okrzyknięty zakazanym. Zaginięcia w jego granicach nie są więc dla mieszkańców wyspy czymś wyjątkowym, mimo wielu ograniczeń i środków ostrożności, jakimi obłożono jego okolice. Nikt więc nie byłby szczególnie zdziwiony, gdyby ciało anonimowego myśliwego, na które to natknęła się grupka dzieci zbierających jagody, zostało znalezione właśnie tam. Ale tak nie było. Zmasakrowane wręcz truchło rosłego mężczyzny leżało bezwładnie w zwykłym, sporych rozmiarów zagajniku, czekając tylko na odnalezienie. Kilkoro roześmianych synów i córek miejscowych wieśniaków z pewnością utraciło swoje uśmiechy na dłuższy czas, będąc tymi, którzy na rzeczone zwłoki się natknęli. Nie było to wywołane jednak samym widokiem trupa, chociaż ten czynnik też z pewnością był istotny. Sedno problemu leżało jednak w tym, jak myśliwy został potraktowany. Jego ciało w paskudny sposób zdobiły liczne rany kłute, a twarz wyglądała, jakby nagle zgniła od zewnątrz, zapadając się do środka pustej, wypełnionej brunatnym płynem czaszki. Po wstępnych oględzinach miejscowy wójt wykluczył zarówno morderstwo z afektu bądź na tle rabunkowym, czy miłosnym. Martwy myśliwy nie miał żadnych znajomych, był wręcz odludkiem żyjącym w lesie, czym nie przysparzał sobie sympatii wśród ludności okolicznych wiosek. No ale przede wszystkim, żaden spośród wieśniaków nie znał tak potężnej magii, zwyczajnie nie stać by ich było na katalizatory. Wniosek nasuwał się jeden, w okolicy mógł grasować oszalały heros. Zbierając z kilku okolicznych wiosek fundusze, wójt z ogromnym niesmakiem musiał więc zwrócić się do osób, które stały na szczycie jego listy podejrzanych, otwierając nabór na małą grupkę śmiałków, którzy odważą się zbadać sprawę i dostarczyć mu rozwiązanie. Nikt jednak nie wiedział, że całej sprawie przygląda się ktoś jeszcze. Ani zabójca, ni też wójt wraz z resztą wieśniaków, czy nawet herosi chcący znaleźć winnego, nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, że w chwili, gdy krew została przelana tamtego wieczoru w momencie śmierci myśliwego, śmierci pełnej bólu i sadyzmu, usta anonimowego obserwatora rozciągnęły się w szerokim uśmiechu…

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Wioska Belhatov

Wioska, do której przyszło się dostać herosom nie wyróżniała się w zasadzie niczym szczególnym. A przynajmniej wyglądało to tak na pierwszy rzut oka, lecz uważny obserwator mógłby dostrzec pewne niuanse, które zebrane w całość mógłby zwrócić na siebie uwagę, lub też nawet skłonić do refleksji. Bieda, która z niektórych miejsc zionęła bardziej, aniżeli w innych miejscach, spojrzenia ciekawskich dzieci, w których brakowało jednak nastolatniego wigoru i ciekawości tak znaczących dla osób w ich wieku. Czy też wreszcie spojrzenia dorosłych, które odprowadzały bohaterów nie nadzieją, a skrywaną lub też w niektórych przypadkach wręcz jawną wrogością. Niezależnie od tego, od której strony dany bohater wszedł bądź wjechał do miasta, tak wszędzie witały go właśnie te nieprzychylne spojrzenia i komentarze rzucane między sobą, niekiedy wręcz na głos, jakby z chęcią wywołania reakcji u przechodzących bohaterów. Bohaterów, którzy teoretycznie przybili na miejsce rozwiązać problem wywołany przez innego herosa. Najprawdopodobniej wszystkie reakcje wieśniaków pochodziły właśnie stąd, że jeden z nich zginął niedawno z ręki herosa, a ci teraz niczym wielcy obrońcy przybywali na miejsce wytropić sprawcę, jednego spośród swoich, pobierając za to jeszcze opłatę w wysokości średnich miesięcznych zarobków jednej spośród rodzin, które właśnie nieco ostentacyjnie obgadywały docierających na miejsce odrodzonych. To, czego te komentarze dotyczyły nie ma tutaj większego znaczenia. Czy była to aluzja na temat domniemanej orientacji Vihila, która według jednego rzeźnika z zapijaczoną twarzą odbiegała od normy, czy wypowiedziane półszeptem komentarze na temat chłopięcego wyglądu Vesny, lub też żart na temat podobno przygłupiej twarzy Elice, wymieniony między parą wiejskich głupków. Nie zapominajmy tutaj oczywiście o Nero, któremu oberwało się w zupełnie inny sposób. Większość wieśniaków bowiem kompletnie go zignorowała, szczędząc mu nawet spojrzeń swoich zmęczonych oczu. Najwidoczniej był dla mieszczan zbyt przeciętny, by chociaż go porządnie obgadać. Potraktowali go więc jak tło, co samo w sobie również zbyt miłe nie było. Nic z tych rzeczy nie miało jednak większego znaczenia, lub też wręcz przeciwnie, miało dla herosów ogromną wartość i wagę, wszakże mieli oni ten przywilej wolności wyboru i chowania urazy wobec czego tylko chcieli. Lecz czy naprawdę tak małostkowe rzeczy, jak kilka kąśliwych miało przysłonić im to, po co w ogóle przybyli do tak zapomnianego przez Boga miejsca? Stosunkowo wysoka nagroda jak za zadanie, które w teorii jawiło się dość prosto.
Podjąć się wszelkich możliwych prób wytropienia i ujęcia herosa, który doprowadził do śmierci anonimowego myśliwego, rezydującego zwykle w leśnej chatce mającej swojej położenie w pobliskim zagajniku. Śmierci okrutnej i ewidentnie doprawionej sporą dozą sadyzmu, lecz przede wszystkim okrutnej. Jaki człowiek bowiem byłby zdolny do przeciwstawienia się herosowi, który najprawdopodobniej jednym ruchem dłoni rozpuścił większą część czyjejś głowy? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, na pewno żaden spośród wieśniaków zamieszkujących Belhatov, tych bowiem najprawdopodobniej nie byłoby stać nawet na jeden magiczny katalizator. A mimo to, postępując zgodnie z wolą ich wójta, do którego rezydencji właśnie się zbliżali, wieśniacy ci zebrali wszystkie swoje oszczędności i uzbierali łącznie lekko ponad osiemdziesiąt simirów, co dla ludzi ich pokroju było majątkiem życia. A teraz miało być przekazane w ręce osób, które równie dobrzy mogły wymordować ich wszystkich w chwilę, tak jak miało to miejsce w przypadku ofiary z lasu… Fakt ten naprawdę dawał do myślenia i ponownie nieco tłumaczył zachowanie mieszkańców wioski, kilka pytań jednak wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Pierwszym, jakie nasuwało się na myśl było to dotyczące rezydencji wójta Dervicka, do której czwórka póki co anonimowych herosów dotarła. Bielony wapnem budynek o solidnej, w niektórych miejscach nieco wręcz artystycznie wykończonej konstrukcji, mocno wyróżniał się ponad stare i podnoszone domostwa okolicznych mieszkańców, niczym ten jeden, czysty płat skóry u trędowatego. Lub też wręcz przeciwnie, zupełnie jak ogromny czyrak toczący zdrową tkankę… Niezależnie od tego, jak kto interpretował ten czteropiętrowy gmach, tak faktem było, iż obecnie wszystkim udało się zebrać pod jego drzwiami. Te zaś były zamknięte na klucz, nic nie wskazywało również na to, by ktoś oczekiwał przybycia herosów. Wedle ogłoszenia rozsyłanego między karczmami na wyspie, chętni podjęcia się tropienia sprawcy, stawić mieli się właśnie w tym miejscu w samo południe, więc dlaczego w tym momencie przyszło im patrzeć się na dębowe wrota? Wniosków nasuwało się tutaj na myśl wiele, lecz patrząc na niechęć mieszkańców do herosów samych w sobie jak i fakt, jak wójt wywyższał się ponad swoich mieszczan, tak można było pomyśleć, że tym prostym faktem przetrzymania bohaterów pod swoimi drzwiami chciał pokazać im ich miejsce w szeregu… Niezwykle małostkowe zagranie, lecz zarazem tak bardzo ludzie, o dziwo. Co jednak zrobią nasi przybysze w tej sytuacji? Stojąc pośrodku wioski, w której ewidentnie nie są mile widziani, w dodatku przez zamkniętymi na cztery spusty wrotami do domostwa, do którego powinno zostać zaproszeni?

Wywieszone na jednej z tablic rzadko uczęszczanej karczmy na uboczu ogłoszenie na temat z pozoruj prostego oraz dobrze płatnego zadania prędko przykuło uwagę Vesny, która to już od kilku dni włóczyła się po okolicznych gospodach, nadal poszukując kogokolwiek, kto mógłby wytłumaczyć jej trochę więcej na temat herosów oraz ich pochodzenia. To jednak się nie stało, a całkiem słabe warunki, w jakich kobieta znajdowała się już od paru, dobrych tygodni nie przynosiły żadnych pozytywnych skutków.
Vesna przywykła do spania pod gołym niebem na legowisku zrobionym z mchu i zebranych liści, tak samo, jak pogodziła się z faktem, iż jej głównym źródłem pokarmu były rośliny napotkane po drodze. Już podczas jej pobytu z zielarzem została nauczona kilku tych najbardziej pospolitych i przydatnych ziół, stąd na całe szczęście nie otruła się pierwszą, lepszą jagodą. Do wszystkiego, co jednak pozostawało jej nieznane, kobieta podchodziła z ogromną ostrożnością. Wpierw nacierała kawałek skóry podejrzaną rośliną i dopiero po upewnieniu się w ten sposób czy ziele nie wywołuje żadnej reakcji, postanawiała robić krok dalej, np. rozsmarowując je sobie na wardze. Dzięki temu zdążyła dowiedzieć się, które z nich były niebezpieczne, a które można było bez obaw zjeść. Pomimo tego, przeżycie w takich warunkach nadal było ciężkie i odbijało się to na jej fizycznym zdrowiu.
Życie bez ani jednej monety przy duszy nie pozwalało na zakupienie sobie jakiegoś ciepłego posiłku lub na spędzenie chłodnej nocy w jakiejś karczmie, a na samej zieleninie ciężko było wyżyć. Należało w końcu podjąć jakąś decyzję, która pozwoliłaby jej na trochę lepsze życie. W końcu będąc chuderlawą i wycieńczoną daleko by nie zaszła w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania. Stąd też zwróciła się do wykonania jednego z zadań – była to perfekcyjna okazja na podszkolenie swoich umiejętności i jednoczesne zarobienie, a dodatkowo nie musiała martwić się faktem, iż będzie zmuszona przebywać w jednym miejsc dłużej niż tydzień.
Gdy nareszcie dotarła do miejsca zlecenia, została przywitana z… na pewno nieotwartymi rękoma. Miasto, w którym się znalazła, było widokiem wyjątkowo przykrym, nawet jak dla niej samej. Rozglądając się po brudnych uliczkach, czuła dziwne i niespotkane jej wcześniej uczucie współczucia… Gdyby tylko mogła, chciałaby im w jakiś sposób pomóc, zrobić coś, aby to miejsce nie wyglądało niczym cmentarz dla podtrzymujących się jeszcze przy życiu ludzi. Z drugiej jednak strony miała dziwne odczucie, iż aktualny stan miasta spowodowany był jej własną obecnością. Vesna raczej nie była za bardzo zdziwiona, słysząc nieprzyjazne plotki dotyczące jej wyglądu. Była im zupełnie obojętna, jakby już w tym czasie zdążyła nabyć na tego typu słowa pewnej odporności. Ciężko jednak było jej się dziwić tutejszym mieszkańcom. Sytuacja, jaka miała miejsce, nie była niczym, z czego można by było się zaśmiać na głos. Póki ich cel pozostawał na wolności, dla wszystkich tych mieszczan każdy dzień stawał pod jednym, wielkim znakiem zapytania.
Idąc tak do miejsca spotkania ze zleceniodawcą, Vesna już zaczęła zastanawiać się nad całym tym zabójcą. Myśliwy, który był odludkiem… Cóż, odosobnione cele zawsze są tymi, które najprościej jest zaatakować, zwłaszcza jeśli żyją w samym sercu lasu. Warto jednak było też zauważyć, iż rzekomy morderca był najprawdopodobniej herosem. Kobieta jednak nie potrafiła stwierdzić, czy ten „obudził się” całkiem niedawno, czy też może zdążył zaaklimatyzować się z tutejszą społecznością i po prostu udawać jednego z jakichś wieśniaków? Może był to ktoś zupełnie z zewnątrz? Ktoś, kto po prostu trafił na to miejsce i postanowił biednego myśliwego ściągnąć prosto w zaświaty… Cóż, bez większej ilości informacji ciężko było to w pełni pojąć.
Kobieta prędko dotarła tuż pod drzwi rezydencji wójta, wpierw głośno w nie pukając, a następnie pociągając za klamkę. Lekko się zaskoczyła, gdy kawał drewna ani drgnął. Czy pomyliła budynki? Nie, ten na pewno był tym, o którym wspominało polecenie. Godzina również się zgadzała, a mimo tego zleceniodawcy nigdzie nie było… Vesna głęboko westchnęła, odwracając się od drzwi i rozglądając się po okolicy w poszukiwaniu kogokolwiek, kto może przechodził gdzieś w okolicy. Kto pyta, nie błądzi, więc i w tym wypadku kobieta chciała wpierw wypytać się miejscowych, gdzie mógł pójść sobie wójt.

Choć status herosa jest niewątpliwie olbrzymim przywilejem, pewnych rzeczy nawet dzięki niemu nie da się przeskoczyć. Jedną z nich jest najgorszy z ludzkich wynalazków - pieniądze. Śmieszne metalowe krążki, których niedobór nie pozwala człowiekowi spełnić nawet tak podstawowych potrzeb jak jedzenie i picie. Jakże nisko upadliśmy jako gatunek, że tak wysoko cenimy coś tak absurdalnie głupiego? Tego rodzaju myśli przewijały się w głowie Vihila, kiedy zapędzony finansowo w kozi róg, zrywał z tablicy ogłoszeń zlecenie ujęcia grasującego w okolicach biednej wsi mordercy. Jego nastawienie uległo pewnej zmianie dopiero wtedy, kiedy przed jego oczami stanęła zapisana u dołu strony nagroda. 21 simirów... Więc taka jest tutaj cena ludzkiego życia? To ci dopiero heca. Wszyscy tyle mówią o moralności, o domniemanej wyższości dobra nad złem, a tu proszę. Morderca myśliwego jest potępiony, ten którzy zamorduje jego, będzie za to cieszyć się uznaniem i pokaźną nagrodą. W jego przypadku zbrodnia przestaje być zbrodnią. Fascynujące. Vihil bezzwłocznie wyruszył w drogę, głęboko zafascynowany tym co czeka go w Belhatovie. Dotarłszy na miejsce, jego entuzjazm jednak drastycznie zmalał. Wioska śmierdziała, ścieżki brudziły stopy, a wieśniacy zdawali się zapominać swojego miejsca w szeregu. Jakim prawem takie szkodniki podnosiły na niego wzrok? Jak mogły odzywać się w jego stronę? Żaden z nich nie zasłużył na wyciągniętą do niego rękę, a oni i tak mieli czelność ją odtrącać. Każdy z nich powinien skończyć jak tamten myśliwy. W miarę możliwości nawet gorzej. Maszerując przez ulicę Vihil z trudem opierał się chęci przetestowania swoich limitów na tych zwierzętach, w niektórych momentach na prawdę będąc wręcz o krok od sprowadzenia na nich armagedonu. Do porządku przywrócił go dopiero niespodziewany widok, jak wnioskował po reakcjach brudasów, innego herosa. Czyżby obława przewidywała więcej niż jednego zleceniobiorcę?
- Uszanowanie
Zagadał w stronę wyróżniającej się z tłumu kobiety przybierając do tego sympatyczną fasadę. Opierając prawą dłoń na sercu, cofnął nieco lewą nogę i ukłonił się elegancko. Kąciki jego ust powędrowały w górę, malując na porcelanowej twarzy przyjazny uśmiech.
- Zgaduję, że Pani tutaj również w celach biznesowych, dokładniej w sprawie poszukiwań mordercy. Czy się mylę?
Prostując się Vihil dyskretnie zmierzył kobietę wzrokiem, wyglądała raczej na kogoś kto pada ofiarą zabójców, niż ich likwiduje. Chociaż po prawdzie herosów definiują raczej ich zdolności, znacznie mniej aparycja. Lepiej będzie nie dochodzić do przedwczesnych konkluzji. Przenosząc wzrok z sylwetki heroski, Vihil skupił się na rezydencji wójta. Pasowała do tej dziury jak pięść do nosa i tylko utwierdzała szarowłosego w przekonaniu, że tutaj o tym, co złe a co dobre decyduje coś zgoła innego niż moralność.
- Czyżby zleceniodawcy nie było w domu?

Elice i Nero ruszyli o poranku. Ich celem była znajdująca się nieopodal wioska, która wysłała swoje zlecenie do Karczmy pod Wzgórzem. Dla nich ten instytut mógł się okazać zbawieniem i rozwiązaniem ich problemu. Nero nie chciał nadużywać gościnności farmerów dłużej niż było to konieczne. Takie zlecenia, choć niebezpieczne, mogły się okazać stałym źródłem dochodu. No i były też świetną okazją na ćwiczenie swoich mocy i okazją na spotkanie innych Herosów. Choćby na to zadanie ponoć zapisała się dwoje innych, których nie znał. Elice również mogła przetestować swoje moce na czymś innym niż on i jego tarcza. W taki więc sposób dotarli do wioski Belhatov w celu odnalezienie mordercy i zlikwidowania go, jeżeli wymusi na nich sytuacja.
Nero nie spodobała się wioska ani trochę, przypominała slumsy na Delgami. Brudno wszędzie, Śmierdząco wszędzie. Dzieci pozbawione blasku w oczach. Ze wszystkich dobrych miejsc na świecie, ta wioska na pewno do nich nie należała. Dochodziły do tego jeszcze wredne komentarze od strony mieszkańców. Czyżby smród im przeżarł rozum, że miały czelność obrażać Elice, która nad wszystkim górowała? No i jeszcze traktowali go jak powietrze. Nie był fanem takiej podstawy. Kot siedzący na jego zamiauczał, jakby się z nim zgadzając. Mężczyzna go pogłaskał i poprawił uśmiech na twarzy, wracając do rozmowy ze swoją towarzyszką, którą zasypywał słowami. Mówił normalnym głosem, lecz wystarczająco głośnym, żeby pobliscy wieśniacy mogli go usłyszeć.
- Dość mała ta wioska, czyż nie? Zapewne większość, jak nie wszyscy, się ze sobą znają. Nic dziwnego, że śmierć jednego z nich wywołała taki szok i gniew. - zdjął kota ze swojej głowy i ułożył w rękach, po czym zaczął go głaskać - Musimy znaleźć sprawcę i wymierzyć sprawiedliwość. A i jak tak myślę, to 80 simirów to nie lada suma dla tak małej wioski. Pewnie większość mieszkańców musiała zapłacić ze swojej kieszeni. Powinniśmy zmniejszyć nasze wynagrodzenie do pięciu simirów. Starczy nam przynajmniej na kilka dni. W końcu będziemy mogli zasnąć w łóżkach, hehe. - zaśmiał się, promieniując uśmiechem. Doprawdy nie wyglądał heroicznie w swojej formie, więc nic dziwnego, że nie zwracano na niego aż takiej uwagi. Kot w jego rękach zamruczał - Patrz, nawet kotek się ze mną zgadza. Zobaczymy co możemy zdziałać wójtem. Powinien być zadowolony, że chcemy pomóc miejscu, którym rządzi. W końcu taka jest jego odpowiedzialność. O zdaje się, że dotarliśmy na miejsce.
Tak, właśnie dotarli na miejsce zlecenia. Zza rogu zaczął się wyłaniać biały , wapienny dom, który zupełnie nie pasował do tego miejsca. Nero powstrzymał westchnięcie, które pojawiło mu się w piersi. Zdecydowanie nie zostanie fanem tego wójta.
- Ciekawe skąd miał na to pieniądze. - mruknął, na co para pobliskich wieśniaków lekko drgnęła. Ewidentnie również im się to nie spodobało. Chłopak uśmiechnął się w ich stronę, po czym przeniósł wzrok na dwójkę stojącą przed drzwiami. O tak, wyglądali na Herosów. Ich ubiór i wygląd nie pasował zupełnie do otoczenia.
Zbliżając się do nich, zauważył że nieznajomi już wdali się w rozmowę. Nie był w stanie jednak usłyszeć o czym mówili. W tym samym momencie zauważył nogi szarowłosego, które zdecydowanie nie wyglądały na ludzkie, chociaż szybko przełknął zdziwienie, bo Elice przecież też nie była w pełni człowiekiem. Poprawił jedynie mimikę i się do nich zbliżył. "Czyżby zleceniodawcy nie było w domu?", usłyszał będąc już wystarczająco blisko. Nim druga osoba zdążyła odpowiedzieć, Nero wdał się w rozmowę.
- Moje uszanowanie. Wybaczcie, że przerywam waszą rozmowę, ale z tego co rozumiem, drzwi są zamknięte? - zapytał się, zrzucając lekko kota na ziemię. Ten zaś zgrabnie wylądował i miauknął w oburzeniu, po czym zaczął się łasić do Elice. - Miałem nadzieję porozmawiać w środku, przy filiżance herbaty. - powiedział, podchodząc do drzwi. Na ten widok, nieznajomy stojący przy drzwiach się odsunął. Mężczyzna położył swoją dłoń używając Nakreślenia. Został w tejże pozycji na dwie sekundy, po czym odwrócił się do swojej towarzyszki - Są zamknięte na klucz, więc Elice, moja droga, jeśli możesz, proszę rozwal te drzwi, a ja je później po prostu naprawię. Boję się, że nas zleceniodawca mógł mieć jakiś wypadek, dlatego też nas nie wita. - powiedział ze swoim standardowym uśmiechem na twarzy.

Elice chyba jako ostatnia dotarła na miejsce zlecenia. Na które zapisała się trochę przez sugestię jedynej osoby, którą znała. Co więcej udała się tam razem z nim, więc nie było jak się zgubić. Była to jednak jedna z niewielu pozytywnych rzeczy, jako że wieśniacy nie wydawali się zbyt mili. A w zasadzie możnaby uznać ich za po prostu chamskich w stosunku do nieznajomych. Odbiegało to trochę od pięknej wizji, jaką Nero roztaczał nad nią wcześniej. Ale no nic, spodziewała się różnych reakcji. Nie mniej i tak w sumie bardziej od reakcji wieśniaków ważniejsze było wykonanie zadania. I być może też zapoznanie się z pozostałą dwójką wspólników w tym zleceniu. No i nie ma co ukrywać, Vihil już od początku jakoś nie wyglądał jej na osobę godną zaufania. Ale może to tylko pierwsze wrażenie. Nie zamierzała też skreślać go po wyglądzie, który zawsze jest pierwszym wrażeniem. - Witajcie. Jestem Elice. - odparła, odnosząc od razu wrażenie, że jest jedyną kobietą w tym gronie, co nie było do końca prawdą, ale cóż, pomyliła płeć Vesny. Szybko okazało się też, że przywitały ich zamknięte drzwi. Był to niespodziewany początek, no bo jednak jak można przyjśc wykonać zlecenie i nie móc wejśc do zleceniodawcy. Podejrzane... Nie mniej Nero miał dobry pomysł. Po prostu je rozwalić. Wiedziała, że może po prostu zwiększać swoją siłę i wyciągnąć je z zawiasów. Ale pomyślała, że znając życie takie drzwi nie będą zbyt solidne. Więc by nie nadużywać zdolności po prostu użyła mocnego kopniaka. To powinno wystarczyć by wyleciały...

W głowach każdego spośród czwórki herosów najprawdopodobniej malowały się w tej chwili inne przemyślenia, podobnie zresztą jak miało to miejsce w przypadku obserwujących wszystko z bezpiecznej odległości wieśniaków, na pewno jednak co do jednej rzeczy byli zgodni. Drzwi były zamknięte, co stanowiło problem. Nie znając jeszcze przyczyny tego stanu rzeczy, przybyli do miasta bohaterowie obrali różne drogi na poradzenie sobie z kłopotem, z których pierwsza zakładała niepodejmowanie póki co żadnych działań, a uprzejmą wymianę informacji. Vesna, której żołądek zaciskał się już naprawdę mocno, domagając się w ten nieprzyjemny dla niej samej sposób pożywienia, mimo chęci zamienienia słowa z wieśniakami, została zaczepiona przez Vihila. Szarowłosy mężczyzna dał przy tym pokaz iście książęcych manier, powstrzymując przy tym toczącą się w jego głowie batalię na temat tego, którego z wieśniaków uciszyć najpierw, w ramach kary za ośmielenie się patrzyć na niego z góry. Do tej jakże kontrastującej ze sobą pary wkrótce dołączyła druga, w zasadzie dołączając, czy może i przerywając swoim przybyciem powoli kiełkującą rozmowę. Mężczyzna i kobieta, których wzrost dzieliło blisko piętnaście centymetrów na korzyść przedstawicielki piękniejszej spośród płci, swoim przybyciem może i nie zrobili furory wśród wieśniaków, lecz ich kolejne działania z pewnością będą tematem opowieści przekazywanych przez kilka z następnych pokoleń. Przejmujący inicjatywę w tej patowej sytuacji Nero, odstawił na ziemię swojego pupila, który początkowo faktycznie otarł się o nogi lwicy, następnie zaś potuptał w kierunku nieco spłoszonych dzieci stojących kawałek dalej, jakby wyczuwając ich niepokój i mając zamiar je pocieszyć swoją puszystą obecnością. Jego właściciel zaś jako pierwszy z herosów zdecydował się na użycie magii. Wrodzonej od momentu przeniesienia się do tego dziwnego świata zdolności, do wpływania na otaczającą rzeczywistość swoją wolą w określony sposób, który w jego przypadku był zresztą dość specyficzny. Dotykając drzwi od rezydencji wolną dłonią, czarnowłosy mężczyzna w przeciągu krótkiej chwili poznał ich dokładną budowę oraz skład, prosząc tym samym Elice by ta je zniszczyła. Wiedza, jaka dotarła w tym momencie do jego głowy nie była niczym ciekawym. Ot, bardzo porządnie zbudowane drzwi z dębowej drewna, składające się z wielu desek i gwoździ, oraz kilku metalowych wzmocnień i kołatki, klamki oraz mechanizmu zamykającego. Jednakże, ich porządna budowa okazała się kluczowa dla tego, co chciała z nimi zrobić towarzyszka mężczyzny. Wysoka ponad wszelką miarę kobieta faktycznie zadziałała zgodnie z tym, co wskazał jej Nero, nie przebierając w środkach by w siłowy spodnie pozbyć się stojącego przed grupą problemu.
Elice najpierw obróciła się lekko, by następnie uderzyć z półobrotu we wrota swoją stopą, licząc iż to załatwi sprawę. Niestety jednak, nawet spora siła heroski i wykorzystanie przez nią wagi jej ciała nie wystarczyło. Wprawdzie całe drzwi, wraz z framugą a nawet większym fragmentem frontowej ściany zatrzęsły się w posadach, posyłając w powietrze i na ubrania pobliskich herosów tumany kurzu, same wrota jednak ucierpiały w niewielkim stopniu. Dwie deski pękły, tworząc średnich rozmiarów wgłębienie w ich strukturze, nie była to jednak dziura na wylot, całe szczęście zresztą dla stopy Elice. Coś zostało mimo wszystko zrobione, o czym świadczył momentalny harmider z wnętrza budynku, jak i odgłosy krzątaniny ze środka, a w zasadzie tuż zza drzwi.

Już po kilkunastu sekundach do uszu odrodzonych dotarł szereg nieprzyjemnych dla oka bluźnierstw, a chwilę później one same gwałtownie się otworzyły, o mały włos nie trafiając lwicy oraz Nero swoim impetem. — Co tutaj do licha się dzieje? Mało Wam ofiar w naszej pięknej wiosce?! — Głośnym barytonem zagrzmiał osobnik, który doprowadził do trzaśnięcia wrotami o ścianę sekundę wcześniej. Mężczyzna szerszy niż wyższy, którego obwód w pasie mógłby przewyższyć nawet wzrost Elice, a nadmiar tkanki tłuszczowej w jakiego był posiadaniu, mógłby zostać podarowany wszystkim wychudzonym dzieciom we wiosce. Na oko starszy, wpadający już pod pięćdziesiąty rok życia brunet, ubrany w dobrej jakości ubrania, okalające wręcz jego beczkowate ciało, mierzył właśnie spojrzeniem swoich głęboko osadzonych, gniewnych oczu grupkę przybyszów i nie wyglądał, jakby miał zamiar ich wpuścić do środka, ani tym bardziej ich w jakikolwiek sposób honorować. — Co to niby miało znaczyć? Do cholery, zdajecie sobie sprawę, ile kosztują takie piękne, wykonane na zamówienie dębowe wrota?! — Dalej głośno wykrzykując, wójt, gdyż to z pewnością był właśnie on, mocno gestykulował rękoma, jakimś cudem nie trafiając palcami przypominającymi grube pęta kiełbasy w futrynę drzwi o których tyle mówił. Te kilka krótkich zdań jednak zmęczyło go na tyle, iż zdążył się nieco zasapać, prawdopodobnie chwilę wcześniej zbiegając, oczywiście w cudzysłowie patrząc na jego tuszę, z góry budynku, o czym świadczyły wcześniejsze odgłosy z jego wnętrza. Siwiejący choleryk otarł krawędzią rękawa pot zraszający czoło, mierząc jeszcze raz gniewnym spojrzeniem czwórkę odrodzonych, by po krótkiej chwili milczenia cofnąć się ponownie do środka i ciężkimi, powolnymi krokami wtoczyć się wgłąb budynku — No wchodźcie żeś! Do diaska, bogowie, dlaczego stawiacie przede mną tak ciężkie próby…? — Głos wójta powoli cichł, w przeciwieństwie do jego głośnego sapania, które było słyszalne nawet z innego pomieszczenia, a drzwi do domostwa stanęły przed drużyną otworem. Wnętrze prezentowało się dość bogato, oczywiście mimo wszystko jak na standardy wsi. Ściany zdobiło parę gobelinów i poroży zwierząt, podłoga była wypolerowana, a boazeria sprawiała wrażenie przynajmniej względnie nowej. Jeśli bohaterowie zdecydowali się podążyć za wójtem, tak po przejściu przez przedsionek ich oczom ukazałaby się duża jadalnia, w której mężczyzna właśnie zasiadł. Na jedynym krześle, co warto podkreślić, gdyż w sporym pomieszczeniu nie było innych mebli ponad dużym stołem i właśnie jednym, potężnym krzesłem, czy też wręcz drewnianym tronem, podtrzymującym potężne gyatt wójta w tym właśnie momencie.

Uwagę kobiety prędko przykuł zbliżający się do tego samego miejsca młody mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka Vihil zdawał się nie pasować do reszty: jego ubiór oraz przyjaźniejsze nastawienie do heroski zdradzały, iż nie był jednym z mieszkańców tego miasta, nie mówiąc nawet o niecodziennym wyglądzie jego kończyn. Wszystkie jej przemyślenia zostały potwierdzone, gdy ten w końcu dotarł tuż pod drzwi, witając się z nią. Vesne ewidentnie lekko zaskoczyło tak miłe jej zdaniem zachowanie nieznajomego.
— Zgadza się. Drzwi były już zamknięte, gdy tutaj dotarłam. Sądziłam, że zapytam któregoś z mieszkańców o to, gdzie może znajdować się wójt, ale… — na chwilę przerwała, odrywając wzrok od swojego rozmówcy i spoglądając w stronę oddalonych od nich mieszczan, którzy tak jak wcześniej obserwowali ich z wyjątkową nieufnością.
— Chyba i tak niczego pożytecznego bym się nie dowiedziała. Miło jednak wiedzieć, że nie jestem już w tym zadaniu osamotniona. — stwierdziła, również posyłając w stronę Vihil’a miły uśmiech. Cóż, ten na pewno zrobił na niej wyjątkowo dobre, pierwsze wrażenie. Nim Vesna miała okazję kontynuować rozmowę i podzielić się swoim własnym, wstępnym planem ze swoim nowym towarzyszem, na miejsce dotarła jeszcze dodatkowa, dwójka osób.
Drugi, nieznany jej mężczyzna zagadnął w ich stronę. Nie czekał on jednak długo, nim postanowił on wziąć sprawę, w swoje ręce. Kobieta już otworzyła usta, by zwrócić się do dwójki i przejść do jakiegokolwiek omówienia zadania, lecz nim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, usłyszała kilka prostych słów wypowiedzianych przez Nero „Elice, proszę, rozwal te drzwi”. Włosy na skórze Vesny mimowolnie stanęły dęba, a ta momentalnie zwróciła się do dwójki, próbując odciągnąć ich od zamierzonego celu.
— Nie musimy chyba tak szybko przechodzić do rękoczynów? Może wójt po prostu na~ — nim jednak mogła dokończyć, kobieta już zamachnęła się prosto na drzwi i w nie uderzyła.
Po chwili na niezadowoloną Vesne spadła chmura pyłu, który to zaczęła momentalnie strzepywać ze swojego ubrania. Jej raczej niezbyt przychylnie wyglądająca mina jedynie się pogorszyła, gdy ujrzała nadal dumnie stojące przed nimi drzwi. Wszystko to poskutkowało jedynie połamaniem kilku desek i narobieniem sobie większych problemów w przyszłości… W jaki sposób mieliby oni zdobyć zaufanie kogokolwiek w tym mieście i tym samym ułatwić sobie zadanie, jeśli dwójka jej nowych „towarzyszy” po prostu postanowiła podejść do drzwi i przywalić w nie z całej siły? W najlepszym wypadku wójt zignoruje szkody, jeśli cały ten „mechanik” naprawdę przywróci przedmiot do poprzedniego stanu, w najgorszym po prostu powie im, że do zadania znajdzie kogoś innego, a za naprawę drzwi będą musieli złożyć się z własnych pieniędzy…
Kobieta głośno westchnęła, spoglądając to na Nero, to na Elice. Choć zwykle przemilczałaby tę sytuację i udawała potulny słup soli, który bezmyślnie dąży do celu, tak teraz wolała sama wcielić się w rolę prowizorycznego lidera. Mogła w końcu albo pokonać swój strach, albo kontynuować powolne umieranie z głodu…
— Następnym razem może przedyskutujmy plan wspólnie. W końcu wszyscy jesteśmy tutaj w jednym i tym samym celu, czyż nie? Zarobienie paru monet? — zapytała, ale nim mogła kontynuować swój mały wywód, Vesna podobnie zresztą jak reszta drużyny usłyszała hałas wydobywający się zza drzwi. Czyżby całe to głośne pukanie wybudziło wójta? Cóż… Może nie było to jednak aż tak głupie zagranie, choć patrząc na to wszystko z innej strony, to nadal zachowali się w tej sytuacji niczym barbarzyńcy, nieróżniący się zbyt wieloma cechami od tego, kto zamordował tamtego myśliwego. Ostatnie co pozostawało, to posiadanie nadziei, iż mało osób przyglądało się temu małemu pokazowi siły Elice.
Kobieta odsunęła się parę kroków do tyłu, gdy drzwi do budynku nagle się otworzyły, niemało nie uderzając dwójki herosów. Widok wójta oraz jego początkowe zachowanie nieźle zniechęciło Vesne do całej tej misji. Mężczyzna zdawał się równie przepełniony jedzeniem, jak i swoim nadwyraz olbrzymim ego. To pierwsze mogło jednak zostać na pewno spożytkowane w trochę lepszy sposób, biorąc pod uwagę stan tutejszego mieszczaństwa. Heroska jednak długo się nie zastanawiała i postanowiła prędko zareagować na to, co właśnie wygadywała ta beczka na nóżkach.
— Raczy pan wybaczyć moim towarzyszom, po prostu ochoczo ciągnie ich do zadania, jak widać to aż trochę zbyt ochoczo. — stwierdziła, uśmiechając się zarówno w stronę wójta, jak i Alice oraz Nero.
Na razie Vesna planowała podejść do tego wszystkiego na spokojnie. Nie jej było oceniać postępowanie mężczyzny, nie kiedy nie posiadała przy sobie nawet złamanej monety. Mimo tego jak głośno jej silne poczucie sprawiedliwości krzyczało, by nie pomagać tego typu człowiekowi, ona musiała niestety uciszyć swój honor i spróbować wykonać to zadanie… Zresztą kto wie, może przy odrobinie szczęścia udałoby się upiec dwie pieczenie na jednym rożnie? W końcu wykonując to zadanie, pomagali mieszkańcom tego miasta… nie byłaby to już wystarczająco duża pokuta?
Gdy ten nareszcie pozwolił im wejść do środka, Vesna postanowiła ruszyć za wójtem jako pierwsza. Momentalnie zaczęła kątem oka rozglądać się po bogato zdobionym pomieszczeniu, a jej ego ponownie zawyło narastającą w jej sercu niepewnością co do tego wszystkiego. Jeśli to miejsce było aż tak dobrze utrzymane w porównaniu do reszty miasta, to dlaczego sam wójt nie zapłacił za herosów na wynajęcie? Z pewnością miał jakieś oszczędności na czarną godzinę, a jako „głowa” tego miejsca, to on powinien robić najwięcej, aby utrzymać je względnie bezpiecznym… A mimo wszystko ten wyglądał niczym nażarte prosie, którego wagę ledwo co mogło utrzymać krzesło, na którym siedział, no tak… krzesło… Pojedyncze krzesło w całym tym salonie… No cóż, drużyna będzie musiała niestety stać niczym te wierne pieski w pobliżu swojego pana…
— A więc moglibyśmy wpierw zapytać o jakieś dodatkowe informacje? Nowe wieści, które nie zdążyły zostać przelane na papier ogłoszenia? A może jakieś wskazówki? Wszystkie informacje z pewnością przyśpieszą nasz proces wyśledzenia tegoż całego mordercy. — zapytała Vesna, stając kilka metrów od wójta i oczekując jakiejś sensownej odpowiedzi. W międzyczasie jej wzrok odwrócił się w stronę jej towarzyszy, jakby dając im znak, by ci również przyłączyli się do rozmowy. Mimo wszystko kobieta nie była zbyt dobrym mówcą i z pewnością ktoś z tej trójki był obdarzony o wiele lepszymi umiejętnościami negocjacji niż ona sama.

Zamieniwszy parę słów z nowo nabytą sojuszniczką Vihil zamierzał bez niepotrzebnej zwłoki przejść do interesów. Rozglądając się dyskretnie po okolicy, spróbował prędko ustalić jakąś drogę, która mogłaby poprowadzić go wygodnie na drugą stronę zamkniętych drzwi. Nim zdążył jednak dostrzec cokolwiek obiecującego, do jego uszu dotarł jeszcze jeden obcy głos. Heros zaintrygowany odwrócił głowę w jego stronę i powstrzymał pchający się na twarz wyraz zaskoczenia, kiedy stanęła przed nim para kolejnych bohaterów. Aż czterech będzie ich potrzebnych do ujęcia jednego mordercy? Czy to nie lekka przesada? Nastawiony już na 21 simirów nagrody Vihil, miał głęboką nadzieję, że duża ilość rąk do pracy nie wpłynie negatywnie na jego wypłatę. Kłębiące się w głowie wątpliwości nie wpłynęły jednak na jego występ. Utrzymując dalej przyjazny głos i mimikę zwrócił się do nowoprzybyłych.
Zgadza się. Wygląda na to, że wójt nie wyróżnia się taką samą punktualnością, jakiej oczekuje po innych — odparł, po czym podobnie jak przed paroma minutami, ukłonił się teatralnie przed Vesną, tak i teraz dla zasady zaszczycił nowych towarzyszy takim samym gestem. Słysząc późniejsze polecenie wyważenia drzwi, uśmiechnął się nieznacznie. Imponowało mu, że nowa para nie zamierza bawić się w podchody, naturalnie więc nijak nie protestował przed realizacją ich pomysłu. Cofając się o krok, by zrobić im miejsce, sprawnie ulokował się za najbliższą mu postacią, tak by kurz z wykopywanych drzwi przypadkiem nie osiadł mu na ubraniu i skrzyżował ręce na piersi dając reszcie działać. Zgodnie z poleceniem czarnowłosego, jego przyjaciółka z wymierzyła w drzwi mocne kopnięcie, które co prawda zatrząsnęło drzwiami, ale nie wystarczyło by je otworzyć.
Koniec końców, efekt był jednak zbliżony. Wywołany przez herosów harmider obudził wójta, który niewiele później stanął przed nimi. Widok takiej świni był dla Vihila czymś nowym, obserwując jego potężne cielsko i słysząc sapanie ciężko było powstrzymać się wybuch śmiechu. Mimo trudności zachował jednak kamienną twarz i mógł bez zwracania na siebie uwagi podążyć dalej. Wewnątrz willi nie przyłączał się do rozmowy, zamiast tego zaciekawiony na jakim poziomie żyje tutaj człowiek zamożny, wolał uważnie przyglądać się wystrojowi wnętrza. Dotarłszy do jadalni, Vihil zajął sobie od razu miejsce najbliżej wyjścia. Opierając się plecami o ścianę pozwolił by jego towarzysze poprowadzili rozmowę wstępną, z zamiarem wtrącenia się kiedy w jej toku wspomniane zostaną interesujące go kwestie.

Nero kaszlnął dwukrotnie, próbując pozbyć się pyłu z płuc. Nie spodziewał się aż takiej ilości kurzu przy tak kunsztownych drzwiach. No i nie spodziewał się, że będą one na tyle wytrzymałe, że Elice nie będzie mogła się przez nie przebić jednym kopniakiem, choć mogła po prostu nie użyć swoich mocy. Nie przemyślał tego do końca, w końcu minął dopiero dzień odkąd zaczęła z nich korzystać. Przejechał dłonią po włosach, patrząc jak wypada z nich pył i sypie się na ziemię. Parsknął i postanowił zostawić włosy w spokoju, skupiając swoją uwagę ponownie na drzwiach. Miał właśnie przyjrzeć się bardziej szkodom wyrządzonym w przeszkodzie, oddzielającej ich od wnętrza budynku, kiedy to usłyszał głośnie sapanie i poczuł wibracje w ziemi. Nadchodziło coś ciężkiego. Wspomniane drzwi otworzyły się z impetem, omal nie uderzając jego i Elice. Ich oczom ukazała się świnia chodząca na dwóch nogach. A nie, był to po prostu niewiarygodnie okrągły i masywny człowiek. Po jego reakcji zdawało się, że był właśnie ich zleceniodawcą, wójtem wioski Belhatov. Jego zachowanie i wygląd zdecydowanie nie wpłynęły pozytywnie na zdanie, które miał o nim Nero. Mężczyzna nie był nawet zdziwiony widząc wójta, miał jedynie przemożną chęć do ponownego parsknięcia śmiechem. Do tego dochodził jeszcze nowy towarzysz, którego słowa wcześniej zignorował, i który właśnie przepraszał wójta za ich zachowanie. Swoją drogą, ten ich kolega miał dość chłopięcy, a nawet damski głos, ale nie była to pora na zastanawianie się nad tym, bo świnka uciekła ponownie wgłąb domu.
Nero ruszył za resztą drużyny, w końcu był to jednak ich zleceniodawcą. Poza tym był ciekaw wystroju domu wpieprza. Bogate wnętrze zupełnie nie pasowało do tej wsi, a każda z wiszących tu i ówdzie ozdób, mógł być równie dobrze ich wynagrodzeniem. Mag się wewnątrz siebie skrzywił, widząc aż taką korupcję i zaczął tworzyć w głowie jakiś plan.
Dotarli w końcu do jadalni, gdzie świniak zasiadł na jedynym krześle w pokoju. Nero minął przy drzwiach szarowłosego i przejrzał pokój. Dziwny wystrój. Zastanawiał się czy to był zabieg celowy, czy też po prostu nikt wójta nie kochał na tyle, żeby z nim jadać przy tym samym stole. Nie myślał nad tym za długo, bo białowłosy zaczął już zadawać pytania. Korzystając z chwili, kiedy jego nowy towarzysz jeszcze mówił, Nero usiadł na stole, metr przed wójtem, jednocześnie ciężko wzdychając.
- Ależ ta podróż była długa, a tu miałem nadzieję przynajmniej chwilę odpocząć na krześle, ale nie szkodzi. Stół wystarczy - powiedział, zmieniając zmęczony wyraz twarzy z powrotem na uśmiech - Skoro nie ma nawet poczęstunku ani krzeseł to bierzmy się do roboty, bo widzę że mój kolego już zaczął zadawać pytania. Nim jednak pan odpowie, pozwoli pan, że przeproszę za te zniszczone drzwi. Jednakże powiedziano mi, że będzie nas pan oczekiwał, a tu, żadnej odpowiedzi ani znaku życia z wnętrza domu. Po prostu martwiłem się, że naszemu kochanemu zleceniodawcy mogło się coś stać, albo co gorsza, mógł już paść ofiarą mordercy, którego przyszliśmy szukać. - powiedział z miną niewiniątka, po czym klasnął w ręce - Ale całe szczęście nic Panu się nie stało! Drzwi naprawię kiedy przyjdzie na to czas, więc o to też nie musi się Pan wójt martwić. - nachylił się ku rozmówcy z lekkim uśmiechem i przymróżonymi oczami, po czym kontynuował, lekko obniżając swój głos - Niestety zrobię to dopiero po zleceniu, bo muszę zachowywać resztki energii jaką mam. Dlatego im szybciej da nam Pan wszystkie informacje, o które zapytał mój towarzysz, tym szybciej zniknie dziura w pańskich drzwiach. W końcu byłoby problematycznie, gdyby biedni wieśniacy zobaczyli bogaty wystrój pańskiego domu, nieprawdaż? Dlatego zrobi pan swoją część, a my swoją, I wszyscy ludzie będą szczęśliwi.

Czyli jednak nie trzeba było rozwalać drzwi, tylko właścicielowi nie chciało się otwierać. No cóż, bywa i tak. Nie mniej Nero miał rację. - Miałam takie same obawy, czy na pewno coś się Panu nie stało. - odparła, bo to poniekąd była prawda. Jak wszystko zamknięte to jest ta nutka niepokoju że mogła być kolejna ofiara i to ofiarą jest osoba, która miała im wyjaśnić. Nie mniej skoro została zaproszona to weszła do środka. Od razu zaczęła przyglądać się wystrojowi. No robił on wrażenie. Choć sprawiał on, zresztą podobnie jak no nie chcąc urazić, ale wygląd wójta, że mamy do czynienia z sytuacją, gdy jeden korzysta z życia kosztem biednych wieśniaków, którzy ledwo wiązą koniec z końcem. Równocześnie nie da się ukryć, że gdy byli już w jadalni, to pewnym minusem było to, że nawet krzeseł dla gości nie było. Ale trudno, postoi. No i na marginesie można jeszcze wspomnieć, że naturalnie słyszała sugestię Vesny, ale po prostu zgodziła się na nią głową. Mogą w następnych przypadkach dogadać się, nie ma problemu.

Czwórka Herosów powoli wchodziła do rezydencji wójta, zostawiając za sobą zszokowanych kopniakiem wieśniaków. Tak, jak wcześniej było widać po nich niechęć i wrogość, tak obecnie do całej tej mieszkanki dołączył strach. Elice wraz z Nero dobitnie przypomnieli im, że odrodzeni nie muszą przejmować się etykietą i zasadami panującymi w mieście, a mogą po prostu robić co chcą zgodnie z własną wolą. Dwumetrowa, agresywna kobieta, która chciała włamać się do rezydencji wójta, najprawdopodobniej była kwintesencją wszystkich ich obaw względem herosów, nic więc dziwnego, że kilkoro z nich chwyciło za pobliskie widły bądź inne narzędzia rolne, szybko jednak zdając sobie sprawę, że nic im one nie dadzą. Atmosfera w wiosce, którą już od dłuższej chwili dało się kroić nożem, zgęstniała jeszcze bardziej, lecz przynajmniej na ten moment, każdy z czwórki przybyłych do miasta odrodzonych, zostawił to za sobą, wraz z momentem zamknięcia wrót do domostwa wójta. On sam, po rozlaniu się na tronie, momentalnie został obsłużony po kręcącą się przedtem w kuchni służkę. Starsza, na oko podupadająca już pod siedemdziesiąt wręcz lat kobieta, trudziła się jak tylko mogła, by donieść na stół ogromną tacę z posiłkiem, najprawdopodobniej nie pierwszym tego dnia, lecz zahaczyła przy tym stopą o jedną z nóg wielkiego blatu. Spojrzenie wójta momentalnie sprawiło, że przeprosiny cofnęły się jej w ustach, a ona sama po postawieniu tacy drżącymi rękoma, natychmiast uciekła kłaniając się z powrotem do kuchni. Starsza kobiecina utykała lekko na lewą nogę, nic więc dziwnego, że przenosząc ogromną tacę, wypełnioną różnego rodzaju mięsiwem, wieloma gatunkami sera, paroma owocami i pieczywem, nie wytrzymała jej ciężaru i musnęła nogę stołu swoją stopą. Mężczyzna oczywiście nie zważał na ten fakt, jak gdyby nigdy nic biorąc w dłonie pozłacane sztućce, przygotowane już wcześniej na stole i zaczynając jeść za ich pomocą. Jeść w zaskakująco wysublimowany sposób, a nie jak wskazywałaby jego aparycja świni na dwóch nogach, w sposób łapczywy. Każdy kęs był najpierw dokładnie pokrojony, a następnie przetransportowany między ogromne, mięsiste wargi wójta przy pomocy widelca, bez opuszczania chociażby kropli sosu. Było to na swój sposób imponujące, lecz przecież sposób spożywania przez mężczyznę trzeciego tego dnia obiadu, nie jest tematem, dla którego herosi weszli do jego domostwa. Wiszące w powietrzu pytanie i przeprosiny Vesny zostały całkowicie zignorowane przez knura, który ponownie skupił spojrzenie na czwórce przybyszy dopiero wtedy, gdy odezwał się jakiś mężczyzna, w tym przypadku Nero. Chociaż najprawdopodobniej bardziej jego uwagę zwrócił fakt, iż chłopak usiadł pośladkami na jego wypolerowanym stole, z pewnością zostawiając na nim stosowny odcisk.

— Najpierw zabijacie jednego z moich poddanych, następnie demolujecie mój stawiany przez długie lata dzięki wysiłkowi mieszkańców tej pięknej wioski dom, a teraz jeszcze oczekujecie darmowego wiktu…? — Zimny, ostry ton mężczyzny pasował do jego spojrzenia, które osiadło na Nero niczym kurz z wcześniej, zdając się mieć ciężar porównywalny do tuszy jegomościa. — Nie dostaniecie NIC ponad to, co zostało Wam obiecane, a i tę wartość pomniejsze o stosowną ilość sztuk złota, jeśli choćby JEDNA drzazga nie będzie na swoim miejscu przed Waszym, mam nadzieję rychłym opuszczeniem mojej pięknej wioski. — Wójt ewidentnie walczył z samym sobą, by znowu nie podnosić głosu, tak jak miało to miejsce wcześniej, musząc aż wytrzeć pot zraszający jego wielkie czoło przy pomocy skrawka serwetki. — Darujcie sobie też troskę, nie potrzebuje jej od takich jak WY. — Kolejny kęs mięsiwa przepłynął właśnie przez przełyk wójta, w akompaniamencie grubej i hojnie posmarowanej tłuszczem kromki pieczywa. — Nie będę się dwa razy powtarzał, wszystkie informacje przekaże Wam ta członkini Waszej wszędobylskiej rasy, która miała tę odrobinę taktu, by stawić się na miejscu wcześniej. I nie demolować przy tym wrót mojego stawianego w pocie czoła domostwa… — Wraz z tymi słowami, wójt odprawił od swojego stołu herosów, niczym natrętne muchy, nie mówiąc im jednak oczywiście ani o kogo chodzi, a nie gdzie mieliby się z tą osobą spotkać. I gdy można było się spodziewać, że to wszystko co usłyszą z jego ust, tak nagle mężczyzna zamarł w miejscu, ponownie wbijając swój ciężki i pełen wrogości wzrok w Nero, na dźwięk ostatnich wypowiedzianych przez niego słów. — Czy Ty próbujesz mi grozić…?

Pytanie ciężko zawisło w powietrzu i prawdopodobnie wisiałoby tam jeszcze dłuższą chwilę, gdyby nie harmider dochodzący ze strony schodów, które prowadziły na górę domostwa. Ewidentnie ktoś z nich właśnie spadł, o czym świadczył nie tylko hałas, ale i dziewczęcy głos mu towarzyszący. — Przepraszam!!! — Po paru sekundach krzątaniny, kobieta do której głos należał, pojawiła się przed wszystkimi, otrzepując jeszcze krańce swojej długiej, czarnej sukni z kurzu. Na oko była młoda, mając może odrobinę ponad dwadzieścia lat, lecz jej blada skóra i czerwone, a wręcz krwistoczerwone oczy wskazywały na to, że z pewnością to ona jest heroską wspominaną przez jego otyłość. — Przepraszam! Mam te zeznania, o których Pan mówił wielce szanowny Wójcie, ale nie ma w nich zbyt wiel… O, dzień dobry! — Dziewczyna z radością na twarzy dygnęła nieco niezdarnie przed grupką odrodzonych, jedną ręką ściskając zbiór kilku kartek, najprawdopodobniej będących wynikami śledztwa, które wieśniacy próbowali przeprowadzić na własną rękę.

Tucznik widząc przed sobą kolejnego herosa poczerwieniał jeszcze bardziej na twarzy i wydukał tylko przez zaciśnięte zęby. — Zejdźcie. Mi. Z oczu. — Poziom jego urazy musiał być niezwykle głęboki, co jednak nie przeszkodziło mu dodać po chwili kolejnego polecenia w kierunku odrodzonych bohaterów. — Ale najpierw możecie nalać mi wina. — Mówiąc to, wójt wskazał gestem ręki jeden z blatów za swoimi plecami, na którym faktycznie stała butelka z winem jak i sporych rozmiarów kielich. Oprócz tego leżała na nich naszykowana pozłacana zastawa, czekająca już najprawdopodobniej na kolejny posiłek wójta. Komplety talerzy, kielichów i sztućców błyszczały w świetle słońca wpadającym przez okiennice, tak bardzo kontrastując z szarą rzeczywistością, jaka malowała się za nim…

Słysząc zwrot “mój kolega już zaczął zadawać pytania”, Vesna jedynie głęboko westchnęła. Nie tylko musiała się nasłuchać o swoim wyglądzie od tutejszych mieszczan, to jeszcze jej własny towarzysz musiał jeszcze bardziej posypywać jej rany solą. Cóż, to jednak w tej chwili nie było najważniejsze. Widząc to wszystko, kobieta chciała już po prostu zrobić zadanie, odebrać pieniądze i po prostu pozwolić sobie na ten jeden, pojedynczy dzień wypoczynku… Nie skomentowała ona już zachowania Nero – nie miała za bardzo po co, a zresztą niezbyt jej się do tego śpieszyło. W końcu, jeżeli wójt postanowi wyrzucić go z zadania, to może dostanie ona w swoje ręce trochę więcej pieniędzy?
Widząc starszą kobietę siłującą się z całą tą toną jedzenia, Vesnie humor jeszcze bardziej się pogorszył. Szkoda jej było nieznajomej – musiała pracować dla ewidentnego gbura, który poza swoim ósmym podbródkiem prawdopodobnie nie widział nic innego. Jej dobroduszna natura nie mogła pozwolić jej na bezczynność i Vesna prędko postanowiła podejść do kobiety, pomagając jej zarzucić cały ten talerz ofiarny na stół. Od samego zapachu tego jedzenia, jej żołądek zawiązał się na supeł. Jakby mogła zjeść, chociażby 1/10 tego wszystkiego, byłaby już prawdziwie szczęśliwym człowiekiem, a tak musiała pozostać tutaj i przechodzić przez tortury w postaci obserwacji świniaka, wpychającego sobie do gardła masę pokarmu.
Całe te męki przerwał dźwięk spadającej ze schodów kobiety. Heroska momentalnie odwróciła się w stronę hałasu, prędko zauważając kolejną nieznajomą. Jej umysł chyba nie da rady zapamiętać aż tak dużej ilości ludzi w tak krótkim odstępie czasu… Spokój Vesny jednak nagle dobiegł swojego końca, gdy usłyszała kolejne polecenie padające z ust beczki na nóżkach. Jeszcze przed chwilą próbowała całą tę sytuację rozwiązać pokojowo, lecz ewidentnie z tymże jegomościem się po prostu nie dało. Kobieta zmarszczyła czoło i stwierdziła krótko w stronę wójta.
— Obawiam się, że żadne z nas nie zostało zatrudnione jako „służący”, więc ja muszę stanowczo odmówić. — po tych słowach Vesna odwróciła się do nowoprzybyłej nieznajomy, podchodząc do niej bliżej.
— Nie zostało nam nic innego, jak podzielić się informacjami wywiadowczymi. Możesz mówić mi Vesna, a to jest reszta moich towarzyszy na czas tego zadania. — wytłumaczyła kobiecie, podając w jej stronę dłoń na przywitanie.
Przynajmniej skupiając się na rozmowie z nią, Vesna mogła, chociażby na chwilę zapomnieć o jedzeniu, które mogłaby przecież po prostu zabrać z tacy i wybiec z nim przez okno. Pewnie cały ten „obiadek” wójta byłby wart o wiele więcej niż te 21 simirów. Mimo wszystko kobieta nie pozwoliła sobie, aby jej natrętne myśli zagłuszyły jej zdrowy rozsądek.
A co do samego wójta – Vesna po prostu przestała się nim przejmować. Reszta jej towarzyszy mogła zrobić cokolwiek, tylko zapragną: posłusznie nalać mu wino, kontynuować denerwowanie go czy nawet po prostu zjeść go żywcem. Nie mieli się zresztą czego bać. Cała ta wioska pełna była niedożywionych ludzi i gdyby tylko ich piątka czy nawet czwórka zapragnęłaby wyciąć wszystkich tutaj obecnych, to mało kto byłby w stanie stanąć im na drodze. Patrząc na to z drugiej strony, to właśnie wójt powinien w tej chwili kłaniać się im i błagać o łaskę. W końcu pączuszek był teraz sam na sam z czwórką, zdenerwowanych na niego herosów, których jedyne co powstrzymywało od ataku to obiecana nagroda oraz resztki moralności… chociaż jakby o tym pomyśleć, to cała ta wioska raczej nie płakałaby za stratą kogoś takiego, jak siedzący przy bogato obstawionym stole wójt, który przez okno może obserwować sobie biedę mieszkańców jego miasteczka.

Vihil pozostawał bierny przez większość rozmowy. Preferował raczej leniwie wodzić wzrokiem po pomieszczeniu, przysłuchując się tylko jednym uchem wypowiedziom wójta oraz swoich towarzyszy. Nie interesowało go ani trzecie śniadanie wieprza, ani jego stosunek do podstarzałej służącej. Więcej uwagi poświęcał kłębiącemu się od niedawna w jego głowie dziwnym przeczuciu, jakoby zapomniał o czymś dosyć ważnym. Wędrówkę w głąb własnej podświadomości przerwał mu dopiero uniesiony ton wójta, którym ten zarzucał jednemu z herosów domniemaną groźbę oraz dobiegający z innego pomieszczenia huk. Niebieskie oczy Vihila powędrowały instynktownie w stronę tego drugiego. Wychylając częściowo swoją sylwetkę zza framugi szarowłosy zerknął do korytarza, gdzie uchwycił wzrokiem urodziwą sprawczynię zamieszania. Potwierdziwszy, że źródłem dźwięku nie jest nic groźnego, przywitał panienkę skinieniem głowy, jeszcze zanim ta weszła do jadalni i wrócił do swojej wyjściowej pozycji. Idealnie w porę by doświadczyć kolejnego wybuchu świńskiego gniewu. Tym razem jednak szarowłosy zdecydował się nie puszczać go koło uszu. Widząc na twarzach sojuszników, jaki jest ich stosunek do zleceniodawcy Vihil mógł wydedukować, że nie spotka go dezaprobata z ich strony i włączyć się jakoś do wymiany. Kiedy z ust wójta padło polecenie, by nalać mu wina, kąciki ust herosa uniosły się do góry. Stawiając krok naprzód wysunął się przed grupę i bez słowa skierował w stronę wskazanego blatu. Chwycił butelkę za szyjkę i drugą ręką wyciągnął korek. W tym samym momencie spod rękawa jego koszuli wypełzła nagle dżdżownica, która bez zastanowienia, jak na czyjeś polecenie zanurkowała w butelce trunku. Vihil zbliżył się do wójta, podniósł pustą lampkę i zaczął powoli napełniać ją napojem centralnie przed jego twarzą.
W tym samym czasie nachylił się nieco nad nim i złowrogim, nietolerującym sprzeciwu tonem, niepokojąco przy tym melodycznym i paradoksalnie wręcz sympatycznym szepnął mu cicho do ucha.
Na miejscu szanownego wójta, zwróciłbym więcej uwagi na manierę wypowiedzi. Szczególnie tych kierowanych w stronę osób, mogących zrównać Pańską wioskę z ziemią i pochować Pana pod jej gruzami.
Kończąc swoją wypowiedź Vihil odstawił lampkę wina z niespodzianką z powrotem na stół, po czym wyprostował się i posyłając w stronę wójta uśmiech mówiący jednocześnie "Proszę uprzejmie" oraz "Piśnij choć słówko, a zarżnę cię jak świnię" skierował się żwawym krokiem w stronę reszty grupy. Stając obok nich wskazał ręką na wyjście z jadalni i wracając do swojego sympatycznego alter ego wtrącił się do zaczętej przez Vesnę rozmowy z nieśmiałą propozycją.
Wygląda na to, że wójta nie cieszy nasza obecność. Może lepiej będzie porozmawiać na zewnątrz?

Słysząc niesłuszne zarzuty w swoją stronę, Nero jedynie odsunął się twarzą od wójta z uniesionymi rękami, jakby się poddawał i pokazując, że jest niewinny. Na ustach wciąż malował mu się uśmiech, lecz w oczach widać było chłód i brak zupełnych emocji w stosunku do wójta. Nim zdążył jednak cokolwiek powiedzieć, w domu rozległ się huk, który skutecznie zwrócił uwagę wszystkich zebranych. Nero również odwrócił głowę w kierunku schodów, spod których wstawała właśnie najwyraźniej ich piąta towarzyszka. Chłopak jedynie skinął głową, po czym przeniósł wzrok na szarowłosego, który również poruszył się, jakby obudził go harmider. W tym samym czasie wójt postanowił im wydać nader śmiały rozkaz nalania sobie wina.
Nero omal nie parsknął, słysząc te słowa i podczas tej krótkie chwili kiedy próbował się opanować, białowłosy zdążył już odmówić, a szarowłosy zaczął powoli zmierzać w ich kierunku, sięgając po butelkę wina. Widząc to, mężczyzna uniósł brew, która powędrowała jeszcze wyżej, widząc, jak dżdżownica wpada z cichym pluskiem do butelki. Zdziwienie jednak szybko zostało zastąpione przez uśmiech. Ten jego towarzysz najwyraźniej podzielał jego wizję przynajmniej w jakimś stopniu. Nie słyszał dokładnie co szepnął do ucha wójta, jedynie coś o manierach o pochówku i sądząc po reakcji świniaka, nie były to miłe słowa. Nero cicho parsknął.
- Ja Panu nie grożę, ale obawiam się, że mój obecny tu towarzysz owszem. Jednak postanowię rzucić trochę światła na powody, dla których tak się zachowujemy. - powiedział, stukając palcem w stół - Po pierwsze, nie docenia nas Pan chyba trochę za bardzo. Nie wiem, co daje panu taką pewność siebie, ale zapewniam, że samą wagą nas pan nie przestraszy. Nie jesteśmy niedożywionymi wieśniakami, tylko legendarnymi Herosami. - podniósł jedną rękę ze stołu i uniósł ku górze swój palec wskazujący - Po drugie, Pan nam nie robi tutaj żadnej łaski. Zlecenie zostało zaakceptowane przez Karczmę. To Pan będzie miał problemy, jeżeli nie dostaniemy zapłaty. Jeżeli chodzi o szkody, które wyrządziliśmy, to też musi się Pan zgłosić do Karczmy. - wyprostował środkowy palec - Po trzecie, przyszliśmy znaleźć zabójcę, który zagraża wiosce, ale z tego, co widzę, pański rozrzutny styl życia stanowi większe zagrożenie, niż ten cały dewiant, dlatego na pana miejscu bym się zachowywał, a nie wywyższał się nad nami. Król obory to tylko król obory. Niech Panu ta władza nie uderza do głowy. - podniósł trzeci palec, po czym opuścił rękę - Co do nagrody, niech się Pan zastanowi jeszcze raz, bo obawiam się, że te drzazgi z drzwi mogą nie wylądować na swoich miejscach tylko w czyimś oku. A, i uprzedzając Pańskie, jakto inteligentne pytanie. Tak. Była. To. Groźba. - powiedział ostatnie słowa bardzo wolno i dokładnie, żeby świniak nie miał wątpliwości co do intencji schowanej za jego słowami, po czym podsunął kielich z winem i okazem miłości ze strony jego towarzysza trochę bliżej wójta - Mam jednak nadzieję, że nie popsuje to Panu humoru przy tym wspaniałym posiłku.
Skończył swój wywód i zeskoczył ze stołu, przeciągając się. Skinął głową w kierunku reszty kompanii i ruszył w kierunku drzwi za szarowłosym, rzucając krótkie - Nic tu po nas.

No niestety rozmowy z wójtem nie szły za dobrze. No ciężki z niego człowiek. Znaczy się w tym sensie, że z charakteru. Ale w innych w sumie też. Nie mniej może znowu niech nasza lwica nie robi już żartów z wyglądu wójta. Dobre jednak w tym wszystkim było, że podobno ktoś inny był tu już przed nimi. No przynajmniej jest nadzieja, że się dowiedzą czegokolwiek. Zwłaszcza, że wójt na koniec tylko jeszcze wkurzył ją żądaniem dania mu wina. Na szczęście w daniu nauczki uprzedził ją już ktoś inny. Więc po prostu bez słowa udała się razem z resztą w kierunku wyjścia, choć miała wewnętrznie nadzieje, że Nero się nie zapędzi za bardzo w swych słowach. Przy okazji jednak przyglądnęła się tej dodatkowej członkini. Po pierwsze zastanowiło ją to czemu właściwie pojawiła się tu tak szybko. Przecież właściwie to ta czwórka z tego co wie raczej przybyła na czas. A po drugie czerwone oczy nie były dla niej codziennym widokiem. Ale nie zamierzała oceniać jej po oczach. Co to, to nie. Po prostu była jej ciekawa.

Służka zareagowała na działania Vesny w dwójnasób, z ewidentną ulgą i cieniem podziękowania na twarzy, ale i z jeszcze większą ilością strachu, w wyniku wzorku wójta, który osiadł z widocznym komentarzem na postaci staruszki. Kobieta szybko odkuśtykała z powrotem do kuchni i prawdę mówiąc nie byłoby nic zaskakującego w tym, gdyby zaczęła od razu przygotowywać kolejną porcję jedzenia dla tucznika... Tak czy siak, służka odeszła a wójt przystąpił do konsumpcji, świecie przekonany, że ktoś faktycznie mu tego wina naleje, do tego jednak przejdziemy za chwilę... Najpierw powiedzmy parę słów o osobie, którą herosi mieli właśnie okazję poznać. Dziewczyna z radością uścisnęła wolną dłonią rękę wyciągniętą przez Vesne, potrząsając nią przez chwilę w górę i w dół. Jej skóra była ewidentnie zadbana, chociaż faktura dłoni wskazywała na to, że nie obca była jej również jakaś forma pracy, która wymagała ich używania. Oprócz tego ciekawił również chłód kończyny. Ta była stosunkowo zimna, lecz w przyjemny, kojący sposób, co w zasadzie pasowało do lekkiego, choć nieco zmieszanego uśmiechu niewiasty. — Miło mi, mam na imię Diana. — Dziewczę puściło dłoń Vesny, z lekkim niepokojem spoglądając po twarzach zebranych, wyczuwając zagęszczoną atmosferę. Z wdzięcznością odwzajemniła skinienie w kierunku Vihila, lecz ewidentnie kompletnie nie wiedziała co ze sobą zrobić, gdy z ust świni wciśniętej w ludzką skórę padały kolejne nijak nie zaowoluwane obelgi i polecenia. Zignorowała je więc, mnąc papier dokumentów w dłoniach, lecz tego samego nie można powiedzieć o Vihilu i Nero, którzy postanowili przejść do działania. Robak, który niczym za sprawą czarodziejskiej sztuczki wysunął się z rękawa pierwszego mężczyzny, zdawał się zadomowić w kieliszku z najwyższej jakości, sądząc przynajmniej po zapachu, winem, przykuwając uwagę wójta. A przynajmniej mógłbym tak napisać, gdyby jego uwagi nie przyciągnęły już wcześniej słowa, które Vihil wyszeptał mu z morderczo sympatyczną manierą prosto do ucha. Szarowłosy momentalnie mógł wyczuć, jak właściciel domostwa spina mimowolnie mięśnie karku i czerwienienie w okolicach uszu. Pierwszy raz od dłuższej chwili tucznik zamknął również usta, wręcz zaciskając te dwie olbrzymie fałdy mięsa, jakby w formie walki z samym sobą by nie odpowiedzieć w żaden sposób. I prawdopodobnie, gdyby w grę wchodził wyłącznie komentarz Vihila, tak nic poza śliną ściekającą z koniuszka ust mężczyzny by ich nie opuściło, jednak... Cóż, starczy powiedzieć, że użyte przez niego słowa ewidentnie trafiły w czułe punkty wójta, lub też zwyczajnie przelały szale goryczy, nadwyrężając jego ego w tak znacznym stopniu, że ten zaczął przypominać bardziej pomidora, aniżeli przedstawiciela rasy ludzkiej.
A przynajmniej z koloru skóry na twarzy, gdyż waga dalej zbliżona była bardziej do świni. Wójt naprawdę próbował się opanować, czy to ze strachu przed faktycznymi możliwościami herosów, czy z obawy o to, by mogli zrezygnować z tego jakże ważnego zlecenia, jakie przed nimi postawił. Jednakże, mimo usilnych starań, słowa "król obory" definitywnie przesądziły o tym, co miało się wkrótce wydarzyć. Do tej pory wójt zaledwie siedział napięty jak nigdy wcześniej, sapiąc cicho pod nosem i naciskiem swojego ogromnego, napiętego cielska wywołując trzeszczenie blatu, teraz jednak sapnął głośno, wypuszczając głośno zgromadzone wcześniej powietrze przez usta. Temu głośnemu niczym parsknięcie konia dźwiękowi towarzyszył jeszcze głośniejszy, w postaci gwałtownego uniesienia się mężczyzny z jego "tronu". Gigantyczne ciało wójta podniosło się, by po chwili opaść bezwładnie z równie wielkim rumorem, co mogło nieco zdziwić tych, którzy w tym momencie skupili się bardziej na sylwetce wójta, aniżeli Diany. Tak, jak po nim było widać, że zamierza krzyknąć coś w kierunku herosów, najprawdopodobniej prosząc ich by wypierdolili z jego wioski, tak już subtelny ruch dłoni czerwonowłosej mógł umknąć uwadze niektórych. Ci, którzy jednak widzieli co mieli zauważyć, tak byli świadkami jak białowłosa pstryknięciem palcami posyła w kierunku wójta coś na kształt małej, czerwonej strzałki, po trafieniu którą mężczyzna gruchnął o swój wysłużony tron. — Wiecie, że głupio zrobiliście, prawda? — Niepokój na twarzy Diany był widoczny jak nigdy wcześniej, gdy ta ze smutkiem na twarzy podeszła do stołu, przy którym zaległo cielsko tucznika, gestem dłoni odprawiając na górę przerażoną tym wszystkim służkę. Kobieta bez chwili zwłoki ulotniła się kuchni i praktycznie wbiegła na górę, zapewne bojąc się, że padnie następną ofiarą kobiety. Wprawne oko mogło jednak zauważyć, że klatka piersiowa otyłego pana dalej się porusza, ten więc najprawdopodobniej tylko stracił przytomność. — Im bardziej go obrażacie, tym bardziej po naszym powrocie dostanie się mieszkańcom tej biednej wioski, na których wójt się wyładuje z racji na to, że na nas nie może… Biedni ludzie. Widzieliście, w jakich warunkach oni tutaj żyją? — Dziewczyna pokręciła głową, z lekką pretensją w spojrzeniu patrząc przez dłuższą chwilę zarówno na Vihila, jak i na Nero, po chwili zaczynając rozkładać na stole grupkę trzymanych uprzednio papierów. — Podczas gdy ten tutaj opływa w takie luksusy… — Diana skończyła wykładać na wolną część blatu dosłownie kilka kartek z przebiegiem dotychczasowego śledztwa, po chwili, co nieco zaskakujące, sięgając do tacy wójta by wziąć stamtąd jedno, krągłe i soczyste winogrono o fioletowej barwie — Na taki jeden owoc ci wieśniacy muszą pracować w pocie czoła przez długie godziny, podczas gdy z tego co zauważyłam, on zjada ich kiście w ramach przekąski między czteroma obiadami. Przybyłam na miejsce parę godzin wcześniej by dokonać rekonesansu i w miarę możliwości wpaść w dobrą komitywę z miejscowym zarządcą, ale prawdę mówiąc żałuję tej decyzji, jak i ogólnie przybycia do tego zaniedbanego przez etykę miejsca… — Niewiasta westchnęła, wsuwając sobie winogrono między podkreślone delikatną czerwienią wargi, by następnie cicho je rozgryźć i połknąć, chwilę delektując się smakiem. — Najgorsze jest to, że nie mogę nawet rozdać tego jedzenia biednym, bo wywołałoby to tylko więcej sporów i nienawiści. No i też nie po to wszyscy tutaj przybyliśmy, wybaczcie tę dygresję z mojej strony. — Diana lekko się zarumieniła, co było miłą odmianą od jej dość bladej cery, wycierając dłonie o serwetkę i faktycznie przechodząc do konkretów, w ciągu najbliższej chwili streszczając wszystkim zebranym to, co znajdowało się na kartkach papieru, jak i oczywiście pozwalając im by sami zapoznali się ze sprawą. Nie było wprawdzie tego dużo, ale najciekawszą z rzeczy była odręcznie sporządzony list do wójta od zielarki, która podobnie jak myśliwy zdawała się mieszkać samotnie poza granicami wioski.
𝑇𝑦 𝑔𝑟𝑢𝑏𝑎 𝑤𝑦𝑤𝑙𝑜𝑘𝑜, 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑤 𝑘𝑜𝑛𝑐𝑢 𝑑𝑏𝑎𝑐 𝑜 𝑠𝑤𝑜𝑖𝑐ℎ 𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧𝑘𝑎𝑛𝑐𝑜𝑤? 𝐺𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑎𝑙𝑎, 𝑧𝑒 𝑤𝑦𝑟𝑜𝑠𝑛𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑛𝑎 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑎𝑟𝑚𝑜𝑧𝑗𝑎𝑑𝑎 𝑖 𝑡𝑢𝑐𝑧𝑛𝑖𝑘𝑎, 𝑡𝑜 𝑗𝑢𝑧 𝑝𝑜𝑑𝑐𝑧𝑎𝑠 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑚𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑝𝑜𝑟𝑜𝑑𝑢 𝑜𝑑 𝑇𝑤𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑠𝑤𝑖𝑒𝑡𝑒𝑗 𝑝𝑎𝑚𝑖𝑒𝑐𝑖 𝑚𝑎𝑡𝑘𝑖 𝑢𝑑𝑢𝑠𝑖𝑙𝑎𝑏𝑦𝑚 𝐶𝑖𝑒 𝑝𝑒𝑝𝑜𝑤𝑖𝑛𝑎!Następny fragment jest nieczytelny, zupełnie tak jakby ktoś rozmazał atrament ściskając papier tłustymi palcami…[...] 𝑇𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑒𝑙𝑜 𝑠𝑖𝑒 𝑝𝑎𝑟𝑒 𝑑𝑛𝑖 𝑝𝑜 𝑠𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖 [𝑛𝑖𝑒𝑐𝑧𝑦𝑡𝑒𝑙𝑛𝑒], 𝑑𝑜 𝑘𝑢𝑟𝑤𝑦! 𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑧 𝑤𝑟𝑒𝑠𝑧𝑐𝑖𝑒 𝑡𝑒 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑎 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑘𝑎 𝑑𝑢𝑝𝑒 𝑤 𝑡𝑟𝑜𝑘𝑖 𝑖 𝑤𝑦ł𝑜𝑧 𝑧𝑙𝑜𝑡𝑜 𝑛𝑎 𝑧𝑎𝑝ł𝑎𝑡𝑒 𝑑𝑙𝑎 𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑝𝑜𝑧𝑎𝑙 𝑠𝑖𝑒 𝑏𝑜𝑧𝑒 ℎ𝑒𝑟𝑜𝑠𝑜𝑤, 𝑏𝑦 𝑟𝑜𝑧𝑤𝑖𝑎𝑧𝑎𝑙𝑖 𝑡𝑒𝑛 𝑝𝑟𝑜𝑏𝑙𝑒𝑚. 𝐽𝑎𝑘 𝑡𝑎𝑘 𝑑𝑎𝑙𝑒𝑗 𝑝𝑜𝑗𝑑𝑧𝑖𝑒, 𝑡𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑗𝑒 𝑟𝑜𝑠𝑙𝑖𝑛𝑦 𝑛𝑎 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒 𝑠𝑧𝑙𝑎𝑔 𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖! 𝐴 𝑤𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑐𝑜 𝑏𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦 𝑧 𝑙𝑒𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒𝑚 𝑇𝑤𝑜𝑖𝑐ℎ 𝑤𝑖𝑒𝑠𝑛𝑖𝑎𝑘𝑜𝑤? 𝐶ℎ𝑜𝑐𝑖𝑎𝑧 𝑚𝑜𝑧𝑒 𝑙𝑒𝑝𝑖𝑒𝑗 𝑠𝑝𝑦𝑡𝑎𝑚, 𝑐𝑧𝑦 𝑤𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑧𝑒 𝑐𝑧𝑒𝑠𝑐 𝑧 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑖𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑤𝑦 𝑑𝑙𝑎 𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑎𝑛 𝑘𝑡𝑜𝑟𝑒 𝑤𝑝𝑖𝑒𝑟𝑑𝑎𝑙𝑎𝑠𝑧, 𝑇𝑦 𝑝𝑖𝑒𝑟𝑑𝑜𝑙𝑜𝑛𝑦 [...]Tutaj ponownie tekst się urywa, zupełnie tak, jakby ktoś w złości podarł resztę listu… Tak czy siak, oprócz tej jednej wiadomości herosi nie dowiedzieli się niczego konkretnego. Żadnych dodatkowych informacji prócz tego co już wiedzieli. Myśliwy zginął w środku lasu, na oko chcąc z niego wyjść w kierunku drogi wjazdowej do miasta. Nie miał żadnych krewnych, bliskich czy innej rodziny. Jego jedyny znajomy, rzeźnik Beck, któremu ten dostarczał upolowane mięso, twierdził że mężczyzna nie zachowywał się nienormalnie w ostatnim czasie. Może raz czy dwa wspomniał tylko, że ciężej przychodzi mu tropienie zwierząt po śladach w trawie czy nawigacja przy pomocy mchu, ale Beck niezbyt się tym przejął, interesując się wyłącznie tym, by mięso jakie myśliwy przynosił było jak najbardziej tłuste. Chyba nie muszę tłumaczyć, z jakiego powodu…

Vesna przez resztę czasu stała w ciszy tuż obok ich nowo poznanej towarzyszki niedoli. Jej uwagę przykuło oczywiście zachowanie reszty jej „drużyny”. Kobieta głośno westchnęła i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, oglądając cały ten cyrk z odpowiedniej odległości. Nie była w stanie zrozumieć, w jakim celu ta dwójka nadal dręczyła i tak wystarczająco poddenerwowanego wójta. Mogli przecież zignorować go i przejść w końcu do ich głównego zadania, ale zamiast tego, zaczęli się bawić niczym grupka noworodków w piaskownicy. Jak już mieli czerpać przyjemność z wnerwiania wieprza, to mogli to już zrobić po zadaniu – byłoby dużo łatwiej, a sama Vesna nie musiałaby już tego oglądać.
Kobiecie nie umknął jednak rzucony przez czerwonowłosą pocisk – stała w końcu bardzo blisko niej i choć jej wzrok w głównej mierze wędrował bezwiednie po całym pomieszczeniu, tak świst i skupiający uwagę kolor strzałki szybko wpadł w oko Vesny (oczywiście niedosłownie). Ostatnie co zdążyła w pełni zaobserwować to, to jak całe, olbrzymie cielsko wójta osuwa się na ziemię i opada z impetem, prawie nie roztrzaskując posadzki znajdującej się pod nim.
Słysząc słowa Diany, kobiecie nie pozostało nic innego jak lekko skinąć głową. Podzielała jej tok rozumowania – prędzej czy później świniak się obudzi, a wtedy cała ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej niezręczna. Kto wie, w jaki sposób zareaguje wójt po odzyskaniu przytomności? Może zacznie krzyczeć na całą wioskę o tym, jak grupka herosów go zaatakowała? Robiąc to, nawet by nie skłamał, biorąc pod uwagę, iż ci na serio go obalili. Co za nagrodą i co z całym tym zleceniem? Jak tylko wrócą z zabitym mordercą, to będą musieli wyrwać pieniądze prosto z gardła wójta, czy ponownie pozbawić go przytomności? Cóż, bez względu na wynik tego zadania, ich grupka raczej nie będzie mogła wchodzić do tej wioski bez żadnych problemów… Nie rozpoczęli oni jeszcze zadania, a już zdążyli zaprezentować się niczym prawdziwi barbarzyńcy, którzy jedynie pogorszyli całą tę sytuację.
Wzrok Vesny prędko spoczął na kartkach, które rozkładała Diana. Jedną z nich kobieta wzięła do ręki i zaczęła powoli czytać, w międzyczasie rzucając w stronę towarzyszki.
— Pozwolę sobie zapytać, bo może któreś z was jest bardziej doinformowane na ten temat, ale… Czy to nie mieszkańcy wioski wybierają wójta? Nawet jeśli nie, to dlaczego pozwalają oni mu na taką rozpustę? Z pewnością jakby zebrali się wszyscy razem i szturmem spróbowali obalić aktualną władzę, to bez problemu by im się to udało. Nie widzę tutaj żadnej straży — w końcu jakby takowa istniała, to raczej problem mordercy rozwiązałby się sam. — rzuciła do towarzyszy, przeglądając dalej kartki. Nie minęło zbyt dużo czasu, nim uwagę Vesny przykuł bardzo ciekawy dokument. Kobieta prędko położyła kartkę ponownie na stole i palcem wskazała na pierwszą z wiadomości sporządzonych przez nieznaną im zielarkę.
— Myślę, że to nasza pierwsza poszlaka. Zielarze z natury wiedzą bardzo dużo na temat życia wioski i ich mieszkańców. Myślę, że ta kobieta mogłaby okazać się dobrym źródłem informacji. Z treści jej listów wynika, że jest ona w jakimś stopniu skora do pomocy, przynajmniej dla wioski. Być może udałoby nam się zapytać również o tego całego wójta… Moim skromnym zdaniem to człowiek zbyt podejrzany, by przejść koło niego obojętnie, zwłaszcza gdy spojrzymy na to. — po tych słowach Vesna wskazała ostatnie zdanie z drugiego fragmentu listu „Chociaż może lepiej spytam, czy wiesz, że część z nich idzie na potrawy dla tych wszystkich dań […]” Czyżby nieznana im zielarka zarzucała wójtowi kanibalizm, czy może sama Vesna była już na tyle głodna, że dochodziła do tak chorych wniosków? Nawet jeśli nie o to chodziło, to spotkanie z zielarką mogło im jedynie pomóc w całym tym śledztwie. Być może siwowłosa była z lekka przekonana, iż każdy z zielarzy jest tą „dobroduszną osobistością” i właśnie to popchnęło ją jeszcze bardziej w stronę odwiedzenia nieznajomej… pytanie jednak gdzie mogliby ją znaleźć?
No cóż, znalezienie zielarza raczej nie wydawało się takie trudne, w końcu ile budynków może znajdować się w takiej małej miejscowości jak ta? Zresztą w razie potrzeby, Vihil i Nero wyciągną tę informację z wieśniaków siłą.

Owocem przedstawienia, w którym Vihil, Nero i ich nowa towarzyszka zagrali główne role był poetycki wręcz obraz. Nieprzytomny wójt w końcu porzucił niepasująca do niego fasadę cywilizowanego człowieka i nareszcie, jak przystało na świnię, leżał zwinięty na podłodze dysząc ciężko przez niedomknięte usta. Szarowłosy zaśmiał się pod nosem omijając walające mu się pod nogami cielsko i klasnął lekko w dłonie.
Niechże śliczna Panienka nie dąsa się w ten sposób. Ludzie, którzy nie potrafią zrozumieć swojego miejsca w szeregu i usilnie próbują przed niego wystąpić powinni ponosić właśnie tak dotkliwe konsekwencje. Jeśli dzisiejsze doświadczenie nie będzie dla mości wójta stanowić wystarczającej lekcji pokory i rzeczywiście spróbuje wyżyć się na mieszkańcach, wówczas zwyczajnie przedłużymy okres jego niedyspozycji... — odpowiedział na zarzuty białowłosej, podszywając przy tym swoją wypowiedź lekko żartobliwym tonem, tak by nikt nie potraktował jej przypadkiem zbyt dosłownie. W międzyczasie zbliżył się do rozłożonych na stole papierów i rzucając w eter — Co my tu mamy? — podniósł do oczu pierwszą z rozłożonych przed nim stron. Kiedy Diana wykładała herosom wszystko, co udało jej się dotąd ustalić, niebieskie oczy Vihila przeskakiwały prędko po zapisanych na kartce zdaniach, by później zahaczyć o ich leżącą na stole kontynuację. Szarowłosy pokiwał głową, odłożył podniesioną stronicę na jej miejsce i oparł się plecami o stół, krzyżując ręce na piersi.
Zielarka faktycznie może być kimś pomocnym, ale nie nastawiałbym się na zbyt wiele. Osobiście myślę, że najlepiej byłoby skierować się prosto na miejsce zbrodni. Tam możemy oczekiwać najwięcej śladów. Mordercy mają też tendencje do regularnych powrotów, przy odrobinie szczęścia możemy zwyczajnie na niego wpaść. — rzucił nieco poważniejszym, bardziej "biznesowym" głosem, chociaż bez szczególnego przekonania. Ot co, luźna propozycja. Nie zależnie, czy reszta na nią przystanie Vihil i tak podąży raczej za nimi.
Oczekując reakcji rozmówców heros sięgnął po jedno z winogron, zaintrygowany tym jak chętnie sięgnęła po nie Diana. On sam jednak pierwszy raz spotykał się z takim owocem, to też przed konsumpcją musiał dokładnie się mu przyjrzeć. Na jego twarzy widać było zaciekawienie i co zabawniejsze, pewną dozę niepewności. Nie trwały one jednak zbyt długo, a owoc ostatecznie wylądował w jego ustach. Słodki smak wywołał subtelny uśmiech na twarzy szarowłosego, który zaspokoiwszy swoją ciekawość wrócił do toczącej się obok rozmowy.

Mężczyzna już odwrócił się w kierunku wyjścia z zamiarem podążenia za szarowłosym towarzyszem, kiedy to usłyszał głośniejsze i agresywniejsze sapnięcie, niż te, które dotychczas słyszeli. Zerknął za siebie, patrząc na poczynania wójta. Najwyraźniej jego słowa mocno zabolały, bo purpurowa góra tłuszczu wyglądała na wściekłą. Na tyle wściekłą, że zdołała pokonać grawitację i wstać na nogi. Nie ustał jednak za długo, ponieważ coś mignęło w powietrzu i wójt upadł z łomotem na ziemię. Widząc całą tę sytuację, Nero odwrócił się w pełni, kręcąc głową. Przynajmniej grubas upadł do tyłu, zapadając ponownie na swój tron. Gdyby upadł do przodu, to pewnie udusiłby się od swojej własnej wagi. Zdążył jeszcze zmierzyć nieprzytomnego świniaka wzrokiem, nim to usłyszał ponownie głos ich najnowszej towarzyszki, narzekającej na całą wioskę i nieszczęście wieśniaków. Nie jest aż tak źle, w końcu my tu teraz jesteśmy, pomyślał Nero. Szarowłosy miał chyba podobne zdanie, a jego wypowiedź nasunęła chłopakowi nowy pomysł.
- Zgadzam się z obecnym tutaj Paniczem. Ego świnia chyba jest proporcjonalnie wielkie co jego tusza. Pft. - parsknął - Poza tym, zadbamy o to, że życie wieśniaków się poprawi. Moja w tym głowa. - uśmiechnął się ponownie i dodał w myślach Umarł król, niech żyje król.
Nie chciał jednak rządzić jakimś chlewem, więc przedyskutuje całą sprawę z resztą, kiedy przyjdzie na to czas. Nadchodził koniec tych wszystkich lat reżimu, w którym żyła cała wioska. Wschodziło nad nią nowe słońce, a może nawet 5, byleby nie spalili wszystkiego za szybko. Nim się Nero sam zorientował, zaczął on myśleć o swoich towarzyszach, jak o długoterminowej znajomości. W końcu wszyscy byli tutaj Herosami, z podobnym brakiem przeszłości i niejasnym celem w życiu.
Wracając jednak do teraźniejszości, Diana właśnie stanęła przy nim, rozkładając dokumenty na blacie i podjadając z talerza wójta. Mamrotała pod nosem, ale było na tyle wyraźne, że wszyscy zebrani to usłyszeli. Nero nie był tym za bardzo zainteresowany, pozostała czwórka się tym zajmie, a on jedynie będzie słuchał, a sam się zajmie innymi sprawami. Po pierwsze potrzebował kluczy do domu. Zerknął do przedpokoju, gdzie nic nie zauważył, po czym wrócił do jadalni i stanął przy wójcie. W międzyczasie przysłuchiwał się też rozmowie innych na temat zielarki. Chłopak nie był w stanie stanąć przed wieprzem, gdzie byłby łatwiejszy dostęp, przez sam fakt, iż gruby był zbyt ciężki, aby go przesunąć. Tak samo ze stołem. Mag nie miał wyboru i stanął obok świniaka, po czym położył dłoń na jego szatach. Miał teraz moment, żeby bliżej się mu przyjrzeć. Co jak co, ale jak na świnię, na którą wyglądał, to był bardzo czysty i zadbany. Być może ta biedna służka się tym zajmowała za niego. Ta czy inaczej, prędko zakończył Nakreślenie i znał ubrania wójta jak swoje własne.
Zwinnie i szybko przeleciał rękami przez wszystkie kieszenie w ubraniach świniaka. Ze względu na dosłowną wielkość swojej osoby, kubrak miał 8 kieszeń po swojej wewnętrznej stronie, gdzie w każdej Nero znalazł kiełbasy. Chyba były to racje na czarną godzinę. Wyjął je po kolei i odłożył na stole, będą obserwowany przez swoich towarzyszy. Zerknął jedynie na nich i powiedział - Mną się nie przejmujcie. Kontynuujcie. - po czym wrócił do eksplorowania szat wójta. Dwie zewnętrzne kieszenie kubraka były puste, tak samo, jak te kieszenie w spodniach, chociaż przez moment Nero myślał, że w prawej trzyma kolejną kiełbasę, ale szybko sobie zdał sprawę, że jednak był w błędzie. Wyciągnął swoje ręce z kieszeni, po czym oparł je na swoich biodrach, świdrując świniaka wzrokiem. Mała była szansa na to, że klucz był w tylnych kieszeniach, bo wójt pewnie nawet do nich nie dosięgał. Została więc tylko jedna opcja. Mężczyzna udał się do kuchni, gdzie zastał służkę, która mimo hałasu, zawzięcie czyściła blat i wszystkie naczynia. Nero odchrząknął i podniósł rękę w geście powitania. Uśmiechnął się łagodnie i pomachał lekko podniesioną dłonią.
- Wybaczy Pani, że przeszkadzam. Pojawiły się pewne komplikacje i obawiam się, że musimy interweniować. Mianowicie wójt stracił przytomność, ale jego stan jest, powiedzmy, stabilny. Dlatego proszę, żeby Pani przyniosła mi zapakowany bochenek chleba i klucz do domostwa, bądź klucze, jeżeli jest ich więcej. Zapewniam, że nic się Pani nie stanie po pobudce wójta. Ja i reszta moich towarzyszy o to zadbamy. - powiedział spokojnym głosem, wciąż się uśmiechając.

No cóż. Tym razem przesadzili i jedynie nowa osoba ich uratowała. Znaczy tak dokładniej to najnowsza, bo wszyscy się ledwo poznali, no Nero zna ten... dzień dłużej. Ale w każdym razie chodzi o Dianę. Ale tak poza tym ważniejsze było dla niej jednak zadanie. Jak widać zielarka coś tam może wiedzieć. Choć podejrzenia przy czytaniu były też czy przypadkiem wójt nie je mieszkańców. No cóż Elice wolała wierzyć że to tylko niewłaściwą interpretacja. Vesna za to rzuciła dobrą uwagą. - Faktycznie. Sami go wybrali. No chyba że zmienił się po wyborze. - mogła tylko rzucać przypuszczeniami. Przy okazji obok opcji zielarka pojawiło się też opcja miejsce zbrodni. Lwica wolała jednak to pierwsze. - Mimo wszystko warto odwiedzić zielarke. Niestety list jest mocno uszkodzony. I warto zdobyć też pozostałe informacje. - zasugerowała. Może jest tam coś co przyda się do śledztwa. Potem za to można odwiedzić miejsce zbrodni. Zastanawiała się też co odwala Nero. Ale tu już dała jej wolną rękę. W sumie z wójtem i tak trzeba zrobić porządek.

Diana, słysząc rzucone pół żartem pół serio słowa Vihila na temat przedłużenia stanu wójta, westchnęła jedynie ciężko i zaczęła masować się po skroniach, manifestując tym samym lekką irytację, a być może po prostu zmęczenie patrzeniem na leżąca, czy też wręcz rozlaną na podłodze bryłę olbrzymiego męskiego ciała. — Wolałabym nie, naprawdę... Raz, że tak, jak cenie sobie dobro rdzennych mieszkańców tego świata, tak nie płacą nam za rozwiązanie ich bądź co bądź politycznych problemów i dwa, że nie przepadam za znęcaniem się nad słabszymi... Póki co wójt będzie nieprzytomny około sześciu godzin, to chyba wystarczy nam na znalezienie co najmniej kilku poszlak. — Heroska odpowiedziała Vihilowi neutralnym głosem, ewidentnie faktycznie zgodnie ze swoimi słowami, nie chcąc pchać się w sytuację we wiosce bardziej, niż było to koniecznie, by następnie zwrócić się do drugiej osoby, która rozpoczęła z nią dialog. Widać było przy tym zdziwione spojrzenie skierowane w stronę Nero, który zadeklarował że jego głową w tym, by życie wieśniaków się poprawiło. Faktycznie mogło to dziwić, wszakże ani nie to było zadaniem grupki bohaterów, ani samo zrealizowanie tego celu nie jawiło się jaki coś, co możnaby zrealizować w krótkim terminie. Przechodząc jednak dalej, Vesna, co może być nieco zaskakujące patrząc na charakter dziewczyny, dość szybko złapała nić porozumienia z Dianą, wychodząc z podobnych założeń co czerwonooka w kwestii chociażby traktowania świni. Pytanie przez nią zadane, spotkało się jednak początkowo z dłuższą chwilą ciszy, gdy kobieta musiała zebrać myśli, ewidentnie również nie wiedząc w tej kwestii zbyt wiele. — Ciężko powiedzieć, wydaje mi się że w takich zaściankowych wsiach dalej panuje dziedziczenie tytułu, więc wieśniacy nie mieli zbyt dużej możliwości wyboru... — Diana nachmurzyła się nieco wraz z tymi słowami, nie do końca przekonana raz że do ich prawdziwości a dwa, co do sensu takowej praktyki. — Przyzwyczajenie, wygoda, syndrom Sztokholmski... Łatwo jest psioczyć na wyjadającego większość zapasów wójta... — W przerwie między paroma słowami, Diana ponowne sięgnęła do tacy, raz jeszcze częstując się kilkoma winogronami, parę nawet najwidoczniej biorąc na później, zawijając je w serwetkę tak by się nie zgniotły w kieszeniach jej ubrania. — ... Ale gdy przychodzi co do czego, to on zajmuje się sprawą zabójcy, dba o to by wszyscy żyli na niskim, ale jednak jakimś poziomie i tak dalej. Mało który z wieśniaków na co dzieje zajmujących się wypasaniem nomen omen świń, byłby zdolny do przejęcia tych obowiązków. Więc ten chory cykl... pasożytnictwa trwa dalej — Wydawać by się mogło, że jedno ze słów jakie padło z ust dziewczyny było zaakcentowane w dziwny sposób, jakby ta nie do końca chciała je wypowiadać.
A może to jedynie przewidzenia Vesny, która z niedożywienia zaczęła już widzieć w liście przesłanki do rzekomego kanibalizmu wójta? Podczas, gdy prawie wszyscy zgromadzeni zaczęli głowić się nad rozwiązaniem zagadki, lub przynajmniej wybraniem kolejnego kroku w śledztwie, tak Nero jak gdyby nigdy nic, podszedł do zalegającego na podłodze cielska, zaczynając je dotykać w dość specyficzny sposób. Nikt poza nim samym nie wiedział, co siedzi mu właśnie w głowie i jaki jest cel tego obszukiwania, lecz brew Diany podniosła się o kilka milimetrów wyżej, na widok kiełbas wyciąganych spomiędzy fałd, bądź też może po prostu z kieszeni mężczyzny. Nawet używając zdolności magicznych, Nero musiał poświęcić chwilę na dostanie się do wszystkich kieszenie wójta, przez sam wzgląd na jego ogromne rozmiary i kształt, finalnie jednak faktycznie nie znajdując nic poza jedzeniem na czarną godzinę. Co ciekawe dosłownie nic, nawet krzty brudu. Najprawdopodobniej podejrzenia bruneta były słuszne, a "król" był co najmniej kilka razy dziennie myty, bo nie oszukujmy się, istota o tak gigantyczny gabarytach nie byłaby zdolna, by samodzielnie zadbać o higienę. Nie znajdując tego, czego szukał, chłopak udał się na poszukiwania służki, podczas gdy reszta wymieniała się uwagami na temat kolejnych działań, możliwych w tej chwili do podjęcia. — Najgorsze jest to, że wszyscy macie rację... — Diana mruknęła z pewnym niezadowoleniem, odpowiadając na sugestie grupy, by następnie zwrócić się do Elice. — Słuszna uwaga, najwidoczniej fragmenty których nie było nam dane przeczytać, wywołały z jakiegoś powodu gniew u wójta... Zielarka jest pewnym tropem, ale jeśli mam być szczera, osobiście również wolałabym udać się na miejsce zbrodni. Z całym szacunkiem dla wieśniaków, tak jednak... Wątpię by ich biedne, niedożywione mózgi były zdolne do przeprowadzenia dokładnych oględzin. — Było w tym sporo racji, tym bardziej że jak zauważyła wcześniej Vesna, nie sposób było doszukać się w Belhatovie jakiejkolwiek straży, bądź chociaż czegoś na jej wzór. — Proponuje więc rozdzielenie się, dwie osoby chcące zbadać miejsce zbrodni pójdą właśnie tam, a pozostała trójka do zielarki. Nie powinniśmy pozwalać sobie na ignorowanie któregoś z tropów, bo jeśli za te parę godzin wrócimy do wójta z pustymi rękami... Nie wiem jak Wy, ale ja nie zamierzam z nim walczyć w żaden sposób, a jestem pewna że wtedy po prostu każe nam się wynosić, i jeszcze spróbuję nałożyć na nas sankcje finansowe... — Ostatnie słowa wywołały u Diany pojawienie się grymasu niezadowolenia na jej zazwyczaj spokojnej twarzy, być może wskazującego na to, że i ona znajdowała się obecnie w ciężkiej sytuacji finansowej. — ... I będzie miał do tego prawo. Co sądzicie? Kobieta rozejrzała się po wszystkich zainteresowanych, mając nadzieję usłyszeć od nich ich opinie na temat jej planu, spoglądając finalnie w kierunku kuchni, gdzie to właśnie Nero otrzymał upragniony klucz do domostwa wójta.
Jak jednak wszedł w jego posiadanie? Cóż, służka gdy tylko usłyszała jego kroki, zaczęła jeszcze mocniej szorować talerz, i aż dziwne że nie rozbiła go przy tym na części, będąc tak bardzo zaaferowana tą czynnością. Wszystko, by tylko nie zauważać zbliżającego się do niej herosa. Skąd miała wiedzieć, czy i ona za chwilę nie padnie ofiarą napaści? Najprawdopodobniej liczyła, że Nero szybko da jej spokój, ten jednak wbrew wszelkim jej nadziejom, odezwał się bezpośrednio do niej, powodując odłożenie przez kobietę talerza na bok, i posłuszne pójście po chleb. Staruszka nie zamierzała nawet nijak odpowiadać, słowa prawdopodobnie ze strachu uwięzły jej w gardle, lecz ewidentnie była przystosowana do służenia silniejszym od siebie. Jej stan zdrowia, widoczne niedożywienie czy wreszcie ślady urazów, takie jak utykanie czy siniaki, które chłopak miał okazję zauważyć na jej ramionach, gdy ta podnosiła ręce sięgając po chleb, jasno wskazywało na to, że wójt jedynie swój apetyt traktuje z należytym szacunkiem. Po chwili staruszka z zauważalnym lękiem w oczach, wbijając je jednak w posadzkę, by nie ośmielić się choćby spojrzeć na herosa, położyła przed nim zawinięty w kawałek ceraty bochenek świeżego, jeszcze pachnącego i lekko parującego chleba, a także metalowy klucz z przytwierdzonym do niego rzemykiem. Po chwili służka odsunęła się na krok, najwidoczniej oczekując na dalsze polecenia od tymczasowego pana, nieudolnie próbując powstrzymać drżenie ramion wywołane strachem.

Kobieta zdecydowała się nie przeszkadzać w rozmowie między Vihil’em a Dianą. Osobiście stanęłaby po stronie wampirzycy: takie bezmyślne wymierzanie sprawiedliwości mogło skończyć się problemami dla całej ich grupy. Nie zostaną oni przecież w tej wiosce wiecznie, a gdy tylko wójt zrozumie, iż grupka herosów już tutaj nie zawita, jego złość skupi się na bogom winnych wieśniakach. Jedynym sposobem na pozbycie się takiego człowieka byłoby… usunięcie go z jego aktualnej pozycji, co w pewnym stopniu nie wchodziło w grę, gdy żadne z nich nie wiedziało, kto przejmie pałeczkę po wieprzu. Pozbawienie miasteczka ich „lidera” mogłoby przynieść dodatkowy zamęt w wystarczająco już kulejącej społeczności. Może świniak nie był dobrym władcą swoich włości, ale sam fakt jego istnienia ustalał ścisłą hierarchię w tym miejscu – hierarchię, której to przełamać bali się mieszkańcy.
Słowa Diany jedynie utrwaliły jej wcześniejsze wnioski. W miasteczku tym nie było nikogo, kto byłby na tyle odpowiedzialny, aby zająć się całym tym chlewem i postawić go na równe nogi. Większość z wieśniaków prawdopodobnie nigdy nawet nie nauczyła się czytać, a co dopiero mówić o jakichkolwiek umiejętnościach zarządzania. Vesna na krótką chwilę podniosła swój wzrok z wcześniej analizowanej kartki i rozejrzała się po swoich towarzyszach. Gdyby tylko którykolwiek z nich wiedział cokolwiek o byciu głową miasta… Mogliby przecież wykorzystać sytuację i obalić aktualną władzę, obracając całe to zabójstwo myśliwego na ich korzyść.
Przejęcie władzy poprzez strach, a później pokierowanie wsi na prostą – gdyby takie coś miałoby miejsce, Vesna przynajmniej na chwilę znalazłaby miejsce, w którym mogłaby zdobyć trochę więcej wiedzy i umiejętności przed dalszym wyruszeniem w drogę. Patrząc jednak tak na swoich towarzyszy, w głowie kobiety pojawił się kolejny wniosek – oni wszyscy byli równie pozbawieni umiejętności i wiedzy w dziedzinie zarządzania jakimikolwiek włościami. Sama Vesna dopiero co pojawiła się na tym świecie i sama nie znała jeszcze zbyt dobrze aktualnego ustroju politycznego tejże wyspy, inni raczej nie mogli być w jakiś drastyczny sposób o wiele bardziej oświeceni niż ona.
Z jej chwili zamyślenia wyrwał ją widok analizującego cielsko wójta herosa, który to jak gdyby nigdy nic postanowił sprawdzić, co ten posiadał w swoich licznych kieszeniach. Mimowolnie jedna z jej brwi uniosła się lekko ku górze, ale sama nie miała chyba na tyle odwagi, aby kwestionować wybór jej towarzysza. Widząc wyciąganą przez Nero kiełbasę, cały ten wcześniejszy apetyt Vesny magicznie zanikł. Kto normalny trzyma dosłowne pęta kiełbasy w swoich kieszeniach? Jak długo musiały one tam leżeć? Nie, ona nie chciała już o tym dłużej myśleć.
— Osobiście jestem za tym, aby trzy osoby poszły na miejsce zdarzenia, a dwie poszły do zielarki. Ja chętnie zapiszę się do tego drugiego. Pójście do tej prawdopodobnie starszej kobiety zbyt dużą grupą herosów mogłoby jedynie zmniejszyć nasze szanse na odnalezienie jakiejś nici porozumienia. Sama czułabym się z lekka zagrożona, gdyby do moich drzwi zapukał nie jeden, nie dwóch a trzech herosów, z czego każdy z nich mógłby mnie w pojedynkę zamordować. — wytłumaczyła swój tok rozumowania, spoglądając na resztę swoich towarzyszy. Większa ilość oczu z pewnością przyda im się na miejscu zdarzenia, zwłaszcza że mogliby tam spotkać również i samego zabójcę. Przecież mordercy rzekomo lubią wracać na miejsce zbrodni. Pojedyncza zielarka nie powinna się raczej okazać żadnym problemem dla dwójki herosów, a większa ilość rąk do pomocy byłaby zdaniem Vesny po prostu zbędna.
— Nie wyglądam zbyt zastraszająco, czyż nie? Na pierwszy rzut oka przypominam bardziej jakiegoś zagubionego, wychudzonego chłopca niżeli herosa, który mógłby kogokolwiek obalić. Będę jedynie potrzebować osoby do towarzystwa. — dodała, oczekując, aż któreś z jej drużyny postanowi się do niej przyłączyć. Vesna osobiście wolałaby pójść do zielarki w jak najmniejszej grupie. Wierzyła, iż przy odrobinie szczęścia udałoby jej się odnaleźć jakąś nić porozumienia z nieznajomą jej kobietą. W końcu zielarze nie mogą się między sobą tak różnić, czyż nie? Ostatecznie ich praca w mniejszym lub większym stopniu polega na opiece nad chorymi, kto o takiej specjalizacji mógłby być jakimś olbrzymim złolem? Zresztą sama treść listów przekonywała ją w kilku rzeczach: Zielarce ewidentnie zależało w mniejszym lub większym stopniu na stanie mieszkańców wioski. Kobieta musiała być również w bardziej poczciwym wieku. Sam wójt nie wyglądał na młodego dwudziestolatka, a zielarka odbierała przecież jego poród. W najlepszym przypadku mogłaby ona mieć z około 50 lat, ale nawet to zdawało się jej zdaniem zbyt hojną liczbą.

Vihil skrzywił się nieco, wysłuchując odpowiedzi Diany. Po tym jak wampirzyca użyła magii, by pozbawić wójta przytomności postrzegał ją przez chwilę jako kogoś podobnego sobie, chętnego do wzięcia sprawy w swoje ręce i znającego dobrze swoją wartość. Jej komentarze sugerowały jednak wręcz przeciwne usposobienie. Niechęć do mieszania się w konflikt między wieprzem i wieśniakami oraz unikanie konfrontacji z możnowładcą nawet kosztem przyjęcia niższej pozycji było dobitnym świadectwem słabości, zaszczucia wręcz. Tragedia... Zebrało się tu czterech innych herosów i z nich tylko Nero sprawiał na ten moment wrażenie kogoś, komu nie brakuje kręgosłupa. Szarowłosy przewrócił oczami i zrezygnowany odszedł parę kroków od stołu. Udawanie sympatycznego zaczynało powoli nie tylko go męczyć, ale też nużyć. Puszczając mimo uszu temat politycznego ustroju wiochy Vihil skierował się w stronę barku. Tam zatrzymał się na moment, by wyjrzeć za okno i przy okazji przyjrzeć się też nieco lepiej należącej do pana domu bogatej, złotej zastawie. "Przyjrzeć się" miało tutaj oczywiście znaczenie metaforyczne. Vihil bowiem nie tylko niczemu się zbyt uważnie nie przyglądał, ale też nie zastanawiał się nawet chwili, przed przywłaszczeniem sobie jednego kompletu sztućców. Dyskretnie pakując do torby swoją zaliczkę, przespacerował się jeszcze po jadalni, co jakiś czas zerkając ostentacyjnie czy reszta zleceniobiorców przypadkiem nie doszła w tym czasie do konsensusu odnośnie planu działania. W ramach swojej przechadzki natknął się w pewnym momencie na przetrzepującego kieszenie wójta Nero. Uśmiechnął się pod nosem widząc jego poczynania, jednak nie chcąc zwracać niepotrzebnej uwagi na kolegę, nijak ich nie skomentował. Minąwszy czarnowłosego, który po przeszukaniu udał się żwawym krokiem gdzieś na zaplecze pomieszczenia, Vihil skierował się z powrotem w stronę stołu, gdzie rozmowa zdawała się zmierzać do rezolucji.
Planem, który zaproponowała Diana było rozdzielenie się i podążenie za dwoma wątkami na raz. Za propozycją Vesny trzy osoby miały zacząć faktyczną pracę badając miejsce zbrodni, pozostałe dwie zaś miały zmarnować trochę czasu na rozmowie ze starą zielarką. Vihil jako po części pomysłodawca, naturalnie zgłosił się do grupy pierwszej, do której zadeklarowała się też Diana. Pozostało zapełnić jeszcze jedno miejsce.
Te, dyplomata! — Vihil zawołał do opuszczającego kantorek Nero — Chodź z nami, żebyś przypadkiem nie zafundował zielarce takiego samego wylewu jak temu wieprzowi.

Mężczyzna wziął do ręki najpierw klucz, który z zadowoleniem schował do kieszeni spodni, po czym ujął ostrożnie chleb i wziął wdech. Ach, pachniał cudownie, aż mu zaburczało w brzuchu, lecz nie była to pora na to. Spojrzał na biedną służkę i uśmiechnął się najłagodniej jak potrafił, po czym delikatnie sięgnął po jej dłoń i położył na niej zawinięty bochenek.
- Wiem, że wójt nie traktuje cię najlepiej i wiem, że mieszkańcy wioski cierpią przez niego. Mimo bycia Herosem, nie jestem w stanie pomóc im wszystkim i jest mi za to wstyd. Ale tobie jestem w stanie zapewnić przynajmniej dzień odpoczynku. Wójt nie będzie pamiętał dzisiejszego dnia, dlatego weź ten chleb i wracaj swojego domu. My się zajmiemy całym tym bałaganem - powiedział, popychają lekko chlebek w kierunku klatki piersiowej staruszki - Jutro musisz jedynie się stawić do roboty tak jak zawsze. Nie będziesz miała żadnych problemów. - odwrócił się mając zamiar wyjść, ale stanął w drzwiach i spojrzał na kobietę jeszcze ostatni raz i rzekł z tym samym uśmiechem co wcześniej - Prosiłbym jednak o jedną rzecz. Będziemy niedługo wychodzić, dlatego proszę się troszkę pospieszyć, bo będę zamykał dom na klucz. A i uważaj z tym chlebem, żeby Ci go nie ukradli. Weź drugi jeżeli potrzebujesz. Chciałbym, aby chociaż jedna rodzina się dzisiaj najadła. - po tych ostatnich słowach w końcu wyszedł z kuchni i skierował się z powrotem do jadalni.
Przy stole, jego towarzysze chyba doszli do porozumienia, bo szarowłosy najwyraźniej czekał na jego powrót, zapraszając go do swojej kompanii, która miała pójść obejrzeć miejsce zbrodni. Druga grupa miała pójść porozmawiać z zielarką. Zerknął na Elice i Vesnę, zastanawiając się czy powinien się z tą pierwszą rozdzielać. Z drugiej strony co mogłoby się stać u zielarki. Najgorsze co może się wydarzyć, to strata czasu przez zbyt pasywne podejście Vesny.
- Jasne. - odpowiedział krótko, podchodząc do stołu i podnosząc jeden z listów. Przeczytał go, po czym go podarł na pięć części i podał kawałek każdemu z zebranych - Trzymajcie to przy sobie na wszelki wypadek. Jeżeli ktokolwiek się oddzieli od grupy, to będę w stanie ich znaleźć za pomocą tego skrawka. - powiedział, pokazując na swój kawałek listu, po czym go schował do drugiej z kieszeni - Jeżeli grupy są ustalone, to możemy ruszać. Chyba, że ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia? - zapytał się dla pewności, biorąc z tacy kiść winogron i rozkoszując się ich smakiem. Jego myśli zdawały się zwalniać, lecz jedno spojrzenie na nieprzytomnego wójta i trybiki w mózgu Nero znów zaczynały pracować na pełnych obrotach. Jego wzrok powędrował do okna, wychodzącego na ogród, czekając na odpowiedź innych.

Dziedziczenie tytułu brzmiało w sumie rozsądnie. Choć jest też głupie. Prowadzi właśnie do takich patologii. - Ciekawe czy jego rodzice zmarli z obżarstwa. - rzuciła, bo patrząc na niego to nasuwa się to na myśl, bo jednak przykład idzie od góry. Ważniejsza jednak była od tego misja. A w tej jak widać ostatecznie zaakceptowano opcję by się rozdzielić. Przy czym jej od razu przypadło zadanie odwiedzenia zielarki. Była raczej z tego zadowolona, bo wydawało się jej, że lepiej jej pójdzie zwykła rozmowa niż szukanie igły w stogu siana. No przynajmniej tak się jej wydaje. Minusem było jednak za to rozdzielenie z Nero. Szczerze wolałaby iśc z nim, bo mu jedynie tu jakoś ufa. A reszcie nie ma w sumie powodu ufać. Nie mniej zaakceptowała plan. - Myślę, że możemy już ruszać. Im szybciej zaczniemy tym szybciej się czegoś w tej sprawie dowiemy. Pora połączyć kropki w całośc... Wzięła także skrawek od Nero. Może się przydać.

Wszyscy zaczęli powoli zbierać się do wyjścia, przechodząc obok nieprzytomnego wójta, nad nim, lub też korzystając z tego skrawka wolnej przestrzeni, nie zajmowanej przez jego ogromne cielsko. Przedtem ich plan zaczął w końcu jawić się jakkolwiek klarownie, a każdy przystał na propozycje Vesny na temat tego, jak powinien wyglądać podział. I może zdawać się to dziwne, lecz osoba będąca w tej chwili najbliżej Diany mogła zauważyć delikatne drgnięcie jej powieki, gdy jej propozycja spotkała się z dezaprobatą... Albo to ponownie jedynie zwidy wywołane atmosferą? Ta była wprawdzie już nieco mniej gęsta, lecz w kuchni dalej panował strach, za sprawą działań czarnowłosego. Staruszka dalej się go bała, to można było ewidentnie poznać, lecz... Drżenie jej ramion odrobinę ustało, i przez jeden, tylko jeden krótki moment, spojrzenie oczu kobiety ośmieliło podnieść się na twarz Nero. Ten mógł zobaczyć tam mieszankę strachu, niepewności, ale też i tę jedną, małą krztynę wdzięczności w postaci łzy ściekającej z kącika oka. Może to niewiele, ale z drugiej tego typu drobne momenty według niektórych są w życiu najważniejsze, cóż. Interpretacja tego zależała już tylko i wyłącznie od chłopaka, który w końcu odstąpił od służki, gdy ta machinalnie zaczęła pakować swoje rzeczy. Nie wzięła przy tym drugiego bochenka, chociaż jej ręka na sekundę zawisła nad miejscem, w którym ten spoczywał. Strach jednak był zbyt silny, a chwila rozmowy z kimś nie nastawionym do niej wrogo, nie miała prawa rozwiać wielu lat strachu i przemocy. Po chwili kobieta opuściła dom, starając się przemknąć obok herosów jak najszybciej, patrząc oczywiście wyłącznie pod własne nogi, a ci zostali sami. Kolejnych kilka chwil zajęło im finalne dopieszczenie planu działania, podział na dwie asymetryczne grupy, oraz dość zaskakująca prośba od Nero, na którą póki co przystała z całą pewnością jego dotychczasowa towarzyszka, a być może i reszta drużyny. Nadeszła pora na wyjście z domostwa wójta i faktycznie, herosi zaczęli opuszczać jego równie olbrzymią co apetyt mężczyzny rezydencję, lecz... Jeden z nich, dotychczasowy prowodyr większości akcji dalej czuł z tyłu głowy, że powinien zająć się czymś jeszcze, zanim opuścić chatę.

Vihil przechodzi na miejsce zbrodni.
Vesna i Elice przechodzą na drogę do zielarki.

Nie słysząc głosu sprzeciwu, Nero ruszył za resztą jego towarzyszy w kierunku drzwi, trzymając się z tyłu. Poczuł chyba pewną niepewność od strony Elice co do planu działania, więc postanowił się jeszcze do niej odezwać przed ich rozdzieleniem.
- Spokojnie, musicie tylko porozmawiać z zielarką i to wszystko. Musicie tylko się postarać, żeby nie sprawić kłopoty wieśniakom. Oni mają już wystarczająco ciężko. Co do tych wrednych komentarzy... powoli zmienimy ich zdanie na nasz temat. - uśmiechnął się i poklepał kobietę po plecach dla otuchy. Dochodzili właśnie do drzwi, przy których mężczyzna stanął i rzekł do innych - Chwileczkę, naprawię te drzwi.
Położył dłoń na drzwiach, czekając przez dwie sekundy, po czym zmarszczył brwi - Coś jest nie tak... - mruknął i kucnął, przyglądając się dziurze zrobionej przez Elice, po czym padł na czworaka, jakby czegoś szukając. Rozglądał się dookoła w pośpiechu i minęło dobre kilka sekund, nim się opanował i wstał z powrotem. Uśmiechnął się do reszty z zakłopotaniem - Haha, obawiam się, że są pewne komplikacje z moją magią i muszę coś znaleźć. Straciliśmy już wystarczająco czasu, więc pójdźcie przodem, ja was dogonię. Wolałbym jednak, żeby wieśniacy nie dobrali się do nieprzytomnego wójta. - nie czekał nawet na odpowiedź reszty tylko się schylił, przyglądając się podłodze i idąc w głąb domu.

I takim o to sposobem, większość herosów opuściła budynek, zostawiając Nero sam na sam z dużo większym i dużo starszym od niego mężczyzną, jakkolwiek by to w tym momencie nie brzmiało. A przynajmniej młodzieniec był w takim właśnie przeświadczeniu, nie sprawiając wszakże reszty domu pod kątem innych domowników, zakładając że cisza zakłada właśnie to... Ale cóż, na tę chwilę faktycznie wydawało się, że tak też i było. Cisza, przerywana odgłosami typowymi dla starego domostwa otaczała czarnowłosego, który po zamknięciu drzwi przez swoich towarzyszy, mógł słyszeć wyłącznie je, połączone z dziwną melodią tworzoną przez zmieszany, głośny oddech wójta, oraz cichszy w postaci tego, który wydobywał się z jego własnej krtani. Cały dom stał przed Nero w tym momencie otworem, mógł udać się do dowolnego miejsca w tej wielkiej chacie, zbudowanej ewidentnie z myślą o więcej niż jednej osobie, cóż jednak mężczyzna planował począć z tym faktem?

Nero odczekał minutę, po czym się wyprostował i się przeciągnął. Mięśnie na twarzy mężczyzny się rozluźniły, pozbawiając go jakichkolwiek widocznych emocji. Odwrócił się i stanął z powrotem w przedsionku, po czym spojrzał na drzwi. Machnął ręką i dziura w nich sama się zapełniła porozrzucanymi fragmentami, tworząc na powrót bardzo wytrzymałe, drewniane drzwi. Podszedł do nich powolnym krokiem i je zamknął na klucz. Skończywszy pierwszy etap jego planu, Nero wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze. Miał właśnie zrobić co jego zdaniem był Heroicznym obowiązkiem. W końcu jak mógł odwrócić wzrok od tyranii, która panowała w wiosce.
Skierował się z powrotem do kuchni i zaczął przeglądać dostępne tam narzędzia. Podniósł noże, wybrał jeden z dłuższych z ostrym zakończeniem i przeniósł swój wzrok na tasaki. Wziął taki co najlepiej leżał mu dłoni, po czym rozejrzał się za czymś, na czym mógł wypróbować te narzędzia kuchenne. Zobaczył wiszącą na ścianie wędzoną szynkę. Najwyraźniej wieprz był kanibalem, bo szynka była tak naprawdę całą nogą wieprzową i Nero musiał się natrudzić, aż w końcu położył ją na blacie i mężczyzna mógł wziąć się za cięcie. Ostrza wchodziły bardzo gładko, z minimalnym oporem. Widać było, że ktoś nie regularnie czyścił i ostrzył, żeby zawsze były jak nowe. Zadowolony z wyniku, zjadł odkrojony kawałek szynki, po czym skierował się z powrotem do drzwi. Po drodze jednak coś zwróciło jego uwagę. Niedaleko noży, zobaczył wiszące dwa szpikulce. Nigdy nie widział tego narzędzia, kiedy pracował w karczmie jeszcze na Delgami i z ciekawości podniósł te narzędzia. Podszedł do szynki i postarał się wbić jedno z nich. Tym razem spotkał trochę większy opór, ale nie wciąż mógł sobie łatwo poradzić. Wyciągnął je i spróbował wygiąć. Metalowy pręt okazał się w tym aspekcie bardzo wytrzymały i widząc to, w oczach Nero pojawiły się płomyki, które szybko zgasły, kiedy to wpadł na pomysł jak z nich skorzystać. Teraz jego plan był doskonalszy. Znalazł inny fragment ceraty, dokładnie taki sam, w jaki służka owinęła bochenek i w końcu ruszył do jadalni. Rozłożył narzędzia przy nieprzytomnym wójcie i spojrzał na śpiącego wieprza jeszcze raz. Czy miał jakieś wyrzuty sumienia co do tego, co miał właśnie zrobić? Absolutnie nie. Na pewnym etapie grubas stał się w oczach chłopaka niczym innym, jak właśnie zwierzęciem, o którym nie należało myśleć jak o człowieku. Upewnił się jeszcze, że chociaż wszystkie drzwi do tego pokoju były zamknięte i zerknął jeszcze raz na ogród. Przez te okna nikt nie powinien być w stanie go zobaczyć, a światło zawsze ułatwiało sprawę. Nero czuł dziwny spokój, a nawet dumę, bo wypełniał swój obowiązek. Nie wiedział kto go tutaj przeniósł, ale skoro jego powołanie jest walka ze złem, to właśnie postawić na tej ścieżce swój pierwszy krok. Wziął kawałek ceraty i delikatnie przykrył górną część twarzy wójta, tak aby nie zasłaniał ust, przez które wieprz oddychał. Wypalił sobie w mózgu miejsca, w których znajdowały się oczy śpiącego, po czym przeszedł do jego szyi. Delikatnie wymacał wśród tego całego tłuszczu, fragment, który był twardszy, jego gardło. To miejsce również sobie wypalił w mózgu. Miał tylko jedną szansę i nie miał zamiaru jej spartolić. Będąc pewien, że te punkty zapisały się w jego głowie, zdjął on puklerz i położył na ziemi, a nim resztę narzędzi.
Pierwsze do ręki wziął nóż z ostrym zakończeniem, który ustawił prostopadle nad gardłem. Ręce Nero były pewne, pozbawione jakiegokolwiek zawahania się. Miał właśnie odebrać komuś życie, ale było to w celu większego dobra. Poza tym ten ktoś był tyranem i podczłowiekiem, który i tak zasługiwał na przedwczesną śmierć. Złapał nóż obiema rękoma i uniósł do góry, po czym opuścił je z całej siły, przebijając się przez warstwy tłuszczu i samo gardło. Polała się krew i rozległ się bulgot, ale mężczyzna nie czekał na wyniki swoich działań i w ułamek sekundy pochwycił za szpikulec, który wbił w oko wójta. Po takiej pobudce i tak nie mógł nic zobaczyć przez ceratę, a teraz miał oślepnąć naprawdę na jedno oko, chociaż i to niedługo minie. Zaraz po tym chwycił tasak i zamachnął się w kierunku rozwartych ust wójta. Zapewne otworzył je z bólu, chcąc krzyknąć, ale tasak oddzielił jego szczękę od reszty czaszki, robiąc z niej jedynie luźny kawałek tłuszczu i kości. Z ran polała się krew, z której część popłynęła po jego głowie, prosto na ziemię, a reszta w głąb jego gardła, które i tak było już zalane. To jednak nie było wszystko, albowiem Nero chwycił jeszcze za puklerz, którym zaczął uderzać w szpikulec jak młotem, z każdym uderzeniem wbijając go głębiej i rozprowadzając fale bólu prosto do mózgu wieprza. Uderzał raz po raz, aż nieludzkie odgłosy w końcu ustaną, a ciało przestanie się ruszać. Nawet po tym, dla pewności będzie uderzał jeszcze przez dobre kilkanaście sekund, aż w końcu przestanie, ciężko dysząc.

Zalegające na podłodze drzazgi prędko zebrały się w jednym miejscu, praktycznie bezszelestnie umacniając na powrót drzwi do rezydencji wójta, pozwalając mężczyźnie zamknąć je tak, by w teorii nikt nieporządny nie dostał się na teren budynku. Zakluczenie zamka, upewnienie się czy nikt nie widzi go przez okna i zamknięcie się w jadalni sam na sam ze swoją przyszłą ofiarą... Plan zdawał się być idealny, lecz jeszcze nie pora by przedstawić jego konsekwencje. Wpierw przecież chłopak postanowił przetestować narzędzia zbrodni na materiale, który łudząco przypominał budową ludzkie ciało, chociaż w tym należącym do wójta, z pewnością było o wiele więcej tłuszczu, aniżeli w wędzonej szynce. Swoją naprawdę sporej, jak Nero miał okazję się przekonać, lecz i wyjątkowo smacznej. Aromat dymu i przypraw w połączeniu z rozpływającym się w ustach mięsem wywołał lekki uśmiech na twarzy bruneta, do w połączeniu z jego przyszłymi planami było prawdę mówiąc dość niepokojące. Niezależnie od tego, w jaki sposób by nie usprawiedliwiał tego co zamierzał, tak dalej było to bezlitosne zabójstwo. Morderstwo w wiosce, która borykała się już z jednym zabójczym herosem, o ironio. Gdyby tylko mieszkańcy widzieli skrupulatne przygotowania czarnowłosego, to jak ten z precyzją chirurga bada ciało wieprza i sprawdza w jakich miejscach biegną żyły, przymierzając się do wbicia swoich narzędzi w jego bezwładną i pozbawioną przytomności osobę. Ale nie mogli tego zobaczyć, gdyż heros był z wójtem sam na sam, mogąc skupić i oddać się w pełni misji, jaka mu przyświecała. To dość zabawne, jak osoba, która przyjechała do Belhatova by pojmać mordercę sama się nim stała, i jak niewielka granica oddzielała człowieka chcącego nieść pomoc, od kogoś tak zapatrzonego we własną wizję świata, że ten jest gotowy odebrać komuś życie. Ale to wszystko w słusznym celu, prawda? To właśnie z myślą o nim Nero obudził wójta w najgorszy z sposobów, przebijając się prostym ruchem przez okolice krtani otyłego mężczyzny. Pchnięcie przy tej ilości sadła nie było oczywiście idealne, a wręcz nie mogło takie być, lecz wystarczyło zarówno do oburzenia tyrana, jak i rozlania pierwszej krwi, zarówno wewnątrz jego gardła, jak i na zewnątrz, brudząc rękawy chłopak. Wójt nie zdążył nawet wykonać ruchu przy pomocy swoich ogromnych kończyn, mogąc zaledwie wzdrygnąć się lekko w spaźmie szoku i bólu, gdy szpikulec do lodu przebił się przez jego gałkę oczną, z nieprzyjemnym dla ucha, mokrym dźwiękiem zagłębiając się w jego czaszce. Prosiak spróbował krzyknąć z bólu i przetoczyć się na bok, lecz to pierwsze skończyło się tylko nasileniem krwotoku z gardła, która barwiąc otoczenie na czerwono wypływała z niego nierównym strumieniem, a także głośnym bulgotem dobiegającym z wnętrza dróg oddechowych mężczyzny. To drugie zaś uniemożliwiał mu pręt wbity w jego zwoje mózgowe, który zaburzając pracę drugiego najważniejszego organu mężczyzny, zaraz po żołądku oczywiście, pozwalał mu tylko na spazmatyczne drganie. Plan Nero jednak na tym się nie kończył. Odbierając zarządcy wioski możliwość chociażby próbowania by złapać oddech, bohater kolejnym ruchem ręki odciął jego szczękę od ogromnej, okrągłej twarzy. A przynajmniej sprowokował to zrobić jednym ruchem, lecz niestety ilość ścięgien, tłuszczu i ułożenie zębów mężczyzny mu to uniemożliwiła, zmuszając do krojenia swojej ofiary na żywca, w akompaniamencie spazmów, bulgotu i krwi tryskającej z każdym pozbawionym emocji uderzeniem tasaka. Gdy w końcu udało się oddzielić część twarzy, wójt już tylko drgał i wydobywał z siebie coraz dziwniejsze dzięki, będąc ewidentnie na skraju śmierci. Plan jednak musiał zostać doprowadzony do końca, tak, jak to sobie założył heros. Nie pozwalając umrzeć mężczyźnie w spokoju we własnym tempie, Nero zapragnął dokończyć makabrycznego dzieła szybciej, niczym kowal rozpoczynając wbijanie szpikulca wgłąb czaszki wójta. Był przy tym na tyle dokładny, że zajęło mu to blisko minutę, ostatecznie przebijając czaszkę na wylot tak, że pręt wydostał się z drugiej strony. Głuche uderzenia rozchodziły się więc po pustym domostwie przez kilkadziesiąt uderzeń serca, a bulgot wywoływany wcześniej chęcią złapania oddechu stopniowo cichł. Odrywając w końcu dłonie od swojego puklerza, Nero mógł zauważyć spore wgniecenia w jego strukturze, lecz czy dla tak znamienitego herosa to w ogóle się liczyło? Mógł wprawdzie naprawić swoje narzędzie, tak jak zrobił to z drzwiami chwilę wcześniej, równie łatwo jak właśnie przyszło mu zabicie człowieka. Wstając wreszcie z klęczek, mężczyzna mógł odnotować przede wszystkim ogromną ilość krwi, pokrywającą go dosłownie od stóp do głów, włącznie z ubraniem i skórą oraz fragmentami twarzy, ale nie tylko.

Odwracając się w kierunku zamkniętych wcześniej przez siebie drzwi prowadzących z kuchni do przedsionka mógł dostrzec, że te są uchylone. Nie było to jednak wszystko. Tuż za nimi, wpatrując się w niego ze strachem na twarzy, stały dwie młode dziewczynki, na oko wyglądające jak siostry. Ich rudobrązowe włosy były ładnie uczesane a skóra względnie czysta, podobnie jak ubiór, lecz tym co przykuwało największą uwagę, były ich przestraszone oblicza, lecz to nie wszystko. Ta bardziej po lewej trzymała kota należącego do Nero, który faktycznie przed wejściem mężczyzny do domostwa wójta odłączył się od niej i poszedł w kierunku dzieci, domagając się pieszczot. Zwierzę to było chyba najbardziej przerażone z całej grupy, wiercąc się niespokojnie w rękach dziewczynki, zupełnie tak, jakby chciało się wydostać. O dziwo w kierunku pokrytego krwią Nero. Druga zaś kurczowo trzymała uchylone drzwi do jadalni, w końcu zbierając się w sobie by wydukać spomiędzy zaciśniętych warg. — D-dlaczego zabiłeś naszego pape? — Jej drobne ciało trzęsło się niczym osika, a słowa ewidentnie ledwo przechodziły jej przez usta, mimo faktu, iż po oczach obydwu młodych nastolatek nie dało się poznać, jakie emocje właśnie nimi targają.

Oczy Nero rozszerzyły się z niedowierzania i w szoku, że ktoś taki jak wójt mógł być ojcem. W końcu ledwie chodzić, a co dopiero o rytmicznych ruchach biodrami. Nawet leżąc, jego brzuch był tak ogromny, że dostęp do jego prywatnej kiełbasy był prawie żaden. Chłopak złapał się na tym, że zaczął myśleć o bzdurach, zamiast o zaistniałej sytuacji. Szybko się otrząsnął i zakrył całą twarz wójta ceratą, po czym sięgnął po torbę, z której wyciągnął bukłak z wodą polał sobie głowę. Próbował zmyć krew z twarzy i głowy, bo czuł jak lepiła się do skóry. Nie miał lustra, więc jakieś fragmenty mogły zostać, ale powinno być dużo lepiej. Resztką wody zmył krew z rąk i zaczął powoli iść w kierunku drzwi. Uśmiechnął się lekko, unosząc puste ręce.
- Wybaczcie, że musiałyście tę scenę zobaczyć. Jestem Herosem i przyszedłem wykonać powierzone mi zadanie i niestety było to usunięcie pana wójta. - dzieci wciąż patrzyły na niego z przerażeniem, stojąc w miejscu. Chyba przerażenie odebrało im umiejętność chodzenia. Kot, widząc podchodzącego właściciela, trochę się uspokoił i przestał się tak wierzgać, ale wciąż miauczał jakby domagając się atencji Nero. Chłopak posłusznie pogłaskał kotka, który się uspokoił na tyle, że mag mógł przejść do dziewczynek. Pstryknął palcami, żeby zwróciły na niego uwagę i poprawił uśmiech - Nie skrzywdzę was. Moje zadanie na tym świecie polega na ochronie jak największej liczbie osób, tak? Na pewno słyszałyście o tych historiach. I wy macie w sobie coś bohaterskiego, bo zaopiekowałyście się Mruczkiem - słysząc to imię, kot zamiauczał w oburzeniu - No dobrze nie Mruczek, jeszcze nie wybraliśmy dla niej imienia. - Nero przechylił głowę trochę na bok i położył dłonie na głowach dziewczynek, delikatnie je głaszcząc - Chodźmy stąd dobrze? Pokażcie mi gdzie jest łazienka, bo chciałbym się umyć. A i możecie mi mówić Nero. Jak wy macie na imię? - ostrożnie je obrócił i leciutko pchnął poza drzwi.

Faktycznie, kwestia tego w jaki sposób wójt mógł zapłodnić jakąkolwiek kobietę była dość interesująca, lecz nawet ona schodziła na dalszy plan w obliczu sytuacji, jaka zaczynała rozgrywać się w domostwie wójta. Nero rozpoczął przygotowania do kolejnego, chłodno wykalkulowanego planu, obmywając się wodą by chociaż z twarzy i palców zmyć pozostałości po swoim makabrycznym przedsięwzięciu. Krew dalej niestety spoczywała w sporej mierze na jego ubraniach i włosach, zlepiając w nieprzyjemne, trwarde i ciężkie kosmyki, zaczesana palcami do tyłu. Co nieco ironiczne, chłopak wyglądał w tym układzie naprawdę dobrze, a nowa fryzura jawiła się jako elegancki kontrast do jego bladej cery. Nie miało to jednak oczywiście żadnego znaczenia, wątpliwym jest by obie dziewczynki, i ta trzęsąca się ze strachu, jak i ta trzymająca kota sparaliżowana w miejscu, zwróciły w ogóle uwagę na taki szczegół. Czy w ogóle na cokolwiek, poza zalegającym pośrodku pomieszczenia cielskiem ich już świętej pamięci ojca, które dalej broczyło krwią, powoli wylewającą się spod ceraty. Zresztą krew była oczywiście nie tylko tam, brunet idąc z szerokim, wątpliwie szczerym uśmiechem w kierunku córek przed chwilą zamordowanego mężczyzny, zostawiał za sobą lepkie, krwawe ślady, powstałe w akompaniamencie dźwięku odklejania się podeszwy jego podeszwy od podłogi. To wszystko nie wywołało jednak żadnej reakcji u nastolatek, może prócz tego, że te drżały po prostu odrobinę mocniej. Ponownie też pierwsze słowa Nero nie odciągnęły ich uwagi od zwłok, nie przebijając się nijak przez otępienie. Dopiero pstryknięcie palcami, nagły i głośny dźwięk, dodało odrobinę koncentracji obu pozbawionym ojca córkom. Te zogniskowały w końcu spojrzenie na mówiącym w ich kierunku herosie, który niczym potwór z najgorszych koszmarów zbliżał się w ich kierunku, wciąż utrzymując na twarzy swój łagodny, chyba najbardziej w tym wszystkim niepokojący uśmiech. Nie umniejszało to ich przerażenia, dziewczynka po lewej stronie dalej ściskała kurczowo kotka, któremu średnio podobał się zarówno ten fakt, jak i nadanie mu nowego imienia. Widać to było po jego reakcji i próbie wysupłania się z uścisku nastolatki, a także głośnego, drażniącego uszy miauczenia. Zwierzę miało uszy położone płasko na głowie, więc zdawać by się mogło, że się boi, co w tej sytuacji byłoby normalne, może gdyby nie fakt, że próbowało uciec od zwykłego, spokojnego dziecka, do mężczyzny którego praktycznie znało przez chwilę, a który cuchnął tłustą krwią i był w nią w całości pokryty. Brunet mógł to oczywiście zauważyć, tak samo jak fakt, który mógł rzucić się mu w oczy już poprzednio, gdy tylko po raz pierwszy ujrzał te dwie dziewczynki. Obie reagowały naturalnie na strach, paraliżem oraz panicznymi drgawkami ciała, jednakże ciężko było doszukać się odbicia tych emocji w ich oczach. W przypadku tej po lewej, trzymającej kota był wprawdzie w nich ślad niepokoju, lecz wzrok tej po prawej nie różnił się niczym od typowego, neutralnego spojrzenia każdego wieśniaka. Ale cóż, patrząc na to co właśnie zobaczyły, tak równie dobrze mogła to być zupełnie naturalna reakcja na silny stres, podobnie jak było nią to, co nastąpiło po chwili. Tak, jak początkowo Nero nie mógł przebić się swoimi działaniami przez otępienie dwójki dzieci, tak chęć ich dotknięcia zdecydowanie była błędem. Gdy tylko dłoń herosa i samozwańczego obrońcy wioski musnęła lekko włosy na głowie dziewczynki po prawej, tak ta wydała z siebie paniczny krzyk i rzuciła się do ucieczki, wywracając się po drodze o własne nogi.
Nieustannie krzycząc udało jej się przebiec w najbardziej możliwy z pokracznych sposobów do zamkniętych drzwi, by następnie zacząć się do nich dobijać próbując je otworzyć, oczywiście wciąż nieustannie krzycząc. Druga z dziewczynek zaś, cóż. Tak, jak kot w końcu wydostał się z jej uścisku, by następnie czmychnąć gdzieś po schodach w górę, tak i z jej pęcherza właśnie coś się wydostało. Paraliż ustąpił, a nastolatka osunęła się bezwładnie na ścianę, mocząc się przy tym tak, że Nero bez problemu mógł dostrzec jak sukienka w okolicy nie krocza nagle ciemnieje, a do odoru krwi, dołącza równie charakterystyczny zapach moczu.

Sytuacja nie wyglądała dobrze, ale przynajmniej tylko jedna z dziewczynek zaczęła panikować, druga zaś nigdzie się nie wybierała. Nero nie miał czasu do stracenia. Poderwał sie do biegu i dopadł dziecko stojące już teraz przy drzwiach wejściowych. Zdążyła dopiero szarpnąć za klamkę i uderzyć w drzwi dwa razy, kiedy to jej wołania o pomoc zostały przerwane przez maga. Jedną z dłoni zakrył usta dziewczynce i docisnął na tyle, żeby nie była w stanie dalej krzyczeć, jednocześnie starając się zminimalizować szansę na ugryzienie. Drugą ręką złapał ją w pasie i odciągnął od drzwi, podnosząc ją trochę z ziemi. Naturalną reakcją było dalsze wierzganie się i kopiące powietrze nogi, ale co mogło zrobić dziecko, które wyglądało na najwyżej 11 lat, przeciwko w pełni wykształconemu Nero.
Chłopak wiedział, że popełnił błąd, próbując logicznie podejść do sytuacji. Wątpił, czy dzieciaki były w ogóle w stanie zrozumieć jego słowa, dlatego musiał spróbować czegoś nowego. Musiał je zmusić do posłuszeństwa, ale Nero nie miał ochoty ich krzywdzić. Może i były dziećmi wójta, ale to wciąż były dzieci. Nie miały wpływu na to co działo się w wiosce. Przez ten sam powód, Nero był w dużym niebezpieczeństwie, gdyby nie złapał dziewczynki i ta zdołała wezwać pomoc, to musiałby samemu uciekać, niczym jakiś złoczyńca. Osobiście z całą wioską sobie nie poradzi, w końcu każdy szermierz dupa, kiedy wrogów kupa, a on nawet nie miał miecza, tylko tarczę. Musiał szybko uspokoić całą sytuację. Skoro słowami nie dotrze do dzieci, to może zrobią to emocje.
- Hej, hej, hej - powiedział zirytowanym głosem - Tak się nie bawimy. Przestań, bo naprawdę nie chcę cię skrzywdzić - irytacja w głosie Nero rosła, wraz z siłą, z jaką dociskał usta dziewczynki. Robił to stopniowo i nie na tyle, żeby bolało, ale dzieciak zdecydowanie czuł, jak nacisk stopniowo rośnie - Jeżeli zrozumiałaś, kiwnij powoli dwa razy główką i cię postawię na ziemi. Wrócimy do siostry i tam pomyślimy co dalej. - ostatnie słowa wypowiedział prosto do jej ucha, żeby je usłyszała wyraźnie i przestraszyły je na tyle, żeby przestać stawiać taki opór.

Dopadając dziewczynki praktycznie dwoma szybkimi susami, Nero momentalnie ukrócił jej krzyki, brutalnie chwytając oburącz za jej drobne ciało, i odciągając od drzwi. Oczywiście nasiliło to jedynie jej strach i panikę, brunetka młóciła powietrze rękami i nogami niczym ryba wyjęta prosto z wody, a z jej siłą zamkniętych ust wydobywało się tyle dźwięków, ile tylko było w stanie się wydostać zza dłoni "herosa". Ten wreszcie odrzucił pozory bycia miłym, i choć dalej nie zamierzał być bardziej brutalnym niż to koniecznie, po chwili już praktycznie dusił dziewczynkę swoją dłonią, która z racji na wielkość przysłaniała również część nosa. Nie pomagało to w dotarciu do umysłu przerażonej nastolatki, która słysząc słowa "nie chce cię skrzywdzić" spróbowała jednocześnie kopnąć i ugryźć bohatera. Ten zirytowany docisnął ją jeszcze mocniej, co doprowadziło do błędnego koła nasilania się szaleńczego pisku i szarpaniny ze strony dziecka, które zdecydowanie uspokoić się nie zamierzało. Cóż, opcji było kilka, a pozbawienie jej przytomności szybkim ciosem w głowę było zaledwie jedną z nich, lecz Nero nie przewidział, ponownie zresztą, jednej rzeczy w swoim planie. Tego, że wróg był wśród nich, nawet w tej chwili i nawet biorąc pod uwagę to, jak niewiele osób było w tej chwili wraz z nim w pomieszczeniu. Zaaferowany i przede wszystkim zirytowany ponad wszelką miarę Nero szamotał się z jedną spośród sióstr, pozwalając się okładać po torsie, ramionach oraz nogach, siłą rzeczy przez hałas i zamieszanie nie mogąc zwrócić większej uwagi na otoczenie. Zresztą, po co miałby to robić? Prawdopodobieństwo, że w domostwie jest ktoś dodatkowy, kto nie został obudzony przez to wszystko było praktycznie zerowe, jedna z sióstr za chwilę miała zostać spacyfikowana, a druga grzecznie leżała bezwładnie w kałuży własnego moczu... Taki obrót sprawy z pewnością ucieszyłby młodego wyzwoliciela wiosek, lecz była to wizja pełna złudnej nadziei, że wszystko idzie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Gdyby tak było, druga z bliźniaczek nie wykorzystała by okazji do bezdźwięcznego wstania i zakradnięcia się za plecy "herosa". Bynajmniej nie zrobiła tego w celu przytulenia swojego wybawcy, bohatera który uwolnił ją od otyłego ojca, chociaż tak jak Nero wcześniej mądrze zauważył w swojej głowie, to by wójt zapłodnił jakąkolwiek kobietę było praktycznie niemożliwe, lecz ze zgoła innym założeniem. Zaaferowany brunet w jednej chwili poczuł ukłucie tak bolesne, jak nic co doświadczył do tej pory w swoim życiu, abstrahując oczywiście od jego niedorzecznie marnej długości. Zupełnie tak, jakby ktoś właśnie wbił w niego rozpalony do czerwoności pręt, umieszczając go idealnie w prawej nerce mężczyzny, od strony pleców. Machinalnie odwracając głowę i mimowolnie, ze względu na silny ból, rozluźniając uchwyt na tyle, by druga z bliźniaczek mogła wykorzystać okazję i przy pomocy wbicia chłopakowi łokcia w żebra, uwolnić się z opresji, Nero mógł zauważyć widok przedziwny w swojej naturze.
Trzymając wbity w jego plecy sztylet, druga z bliźniaczek uśmiechała się uroczo w jego kierunku, poruszając niemrawo ostrzem tak, by wywołać jeszcze większy ból. — Długo Ci zajęło, Linel! — Wyswobodzona dziewczynka przestała krzyczeć, nagle całkowicie się uspokajając, a czarnowłosy mógł uświadczyć, jak z jego ciałem dzieje się coś dziwnego. Przede wszystkim ból był zbyt duży. Mały sztylet o zielonym ostrzu, który leżał wręcz zaskakująco idealnie w dłoni dziewczynki określonej właśnie jako Linel, zdecydowanie nie powinien powodować takich spazmów bólu. A jednak, mimo wbicia się zaledwie na około dziesięć centymetrów, fale gorąca, bólu i napięcia mięśni rozchodziły się już po całym ciele "herosa", promieniując od błyszczącego w świetle wpadającym przez kratownice ostrza. Oprócz bólu, w zaledwie sekundę czoło Nero zrosił pot, ślina praktycznie zniknęła, zostawiając wyschnięte na wiór gardło, a nogi zaczęły się trząść na wzór liści osiki. Cokolwiek właśnie się stało, miało ekstremalnie szybki czas działania, upośledzając go w zaledwie ułamek chwili, ku jego ogromnemu zadziwieniu. — Dłonie tego zboczeńca cuchną krwią tamtego wieprza, coś okropnego... — Pierwsza z dziewczynek narzekała dalej, powoli zaczynając obchodzić Nero, a on sam czuł się z sekundy na sekundę coraz gorzej, powoli czując również, jak zarówno jego słuch jak i wzrok zostają upośledzone. Jeśli zamierzał cokolwiek z tym faktem zrobić, tak musiał działać szybko, gdyż nie minęło nawet pięć sekund od momentu wbicia mu noża w plecy, a on już ledwo utrzymywał się na nogach.

Młody mag już powoli zaczął irytować całą to szamotaniną i braku chęci do współpracy ze strony dziewczynki, że zaczął rozważać, czy by po prostu jej nie znokautować, nim jednak zdołał dojść do jakiejkolwiek konkluzji, jego umysł zalał ból, ból, który przybrał formę nieustającego ryku w głowie Nero. Jego ciało w reakcji, napięło wszystkie mięśnie, ale dziewczynka w jego rękach szybko to przerwała, dając mu kuksańca prosto w żebra. Uderzenie było niczym, w porównaniu ze sztyletem w jego nerce, ale i tak odebrało mu na moment dech w piersiach, dzięki czemu dziecko mogło się oswobodzić. Chłopak machnął instynktownie ręką, ale ta po prostu się odsunęła i zaczęła go obchodzić z uśmiechem. Nero w końcu spojrzał na źródło jego cierpienia i hałasu w jego głowie. Przez zamglone oczy zobaczył drugą z dziewczyn, która z uśmiechem poruszała kawałkiem metalu, który znajdował się w jego ciele. Spróbował ją złapać, ale i ona po prostu odskoczyła, wyjmując sztylet z jego nerki i powodując kolejną falę ból. Ryk w jego głowie się wzmagał, ale i tak był w stanie usłyszeć komentarze dziewczynek. W tym momencie w głowie Nero przeskoczył jakiś przełącznik.
Myśli maga nie były uporządkowane w żadnym przypadku. Były chaotyczne, pędziły we wszystkie strony, wrzeszcząc, ale on o dziwo był w stanie się w nich odnaleźć. Analiza, planowanie, działanie. Te słowa płonęły w głowie chłopaka. Analiza? Wyłapał szczątki myśli, rana w okolicach nerki, być może sama nerka, krew, sztylet, suchość w gardle. Nigdy nie był w takim stanie, ale był przekonany, że nie powinien czuć się aż tak źle po samym dźgnięciu. Mogło to jedynie oznaczać zatrucie. Musi uwzględnić jego stan w fazie planowania. Zachowanie, akcje dziewczynek. Ich sposób działania i miny, jakie miały w tym momencie. Siostry stanęły obok siebie, śmiejąc mu się w twarz, z oczami pełnymi pogardy. Były pewne, że już był martwy i nie mógł nic zrobić. Trucizna musiała być silna, bo bardzo szybko przeszło do działania, ale to nie ona była głównym powodem, przez który Nero poruszał się jak mucha w smole. Ból zaćmiewał mu myśli i ciało nie było do niego przyzwyczajone, ale z upływem każdej sekundy i bez Linel ruszającej sztyletem, zaczął się on stabilizować. Najwyraźniej ból nie było obce jego ciału, co można wywnioskować po wszystkich bliznach, jakie miał na rękach. Plan? Pomysły, przeróżne plany działania zaczęły przepływać mu przez mózg, lecz większość z nich miała bardzo niską szansę na powodzenie. Planowanie polega używaniu wiedzy. Co już o nich wiesz i czego o tobie nie wiedzą?, powiedział głos, przedzierając się przez ryk i nieład panujący w głowie Nero. Co już wiedział? A, no tak. Wszystko, czego potrzebował miał w swoim zasięgu. Teraz tylko wykonać ten plan. Na dzieciach.. WAHANIE POWODUJE PORAŻKĘ, A PORAŻKA OZNACZA ŚMIERĆ, wrzasnął ten sam głos, przekrzykując jego myśli i rozjaśniając jego umysł na ułamek sekundy. Mgła, która zachodziła jego pole widzenia, nie było tak naprawdę mgłą, był to dziwny czerwony filtr, który pokazywał młode dziewczynki jako wrogów. Nie miał po co się wahać.
Nero odwrócił się do dziewczynek, mając Linel z nożem po swojej prawej stronie, a tą drugą po lewej. Wyglądał na zmęczonego i zatoczył się w swoją prawą stronę, lądując przy stoliczku z dwiema wazami. Były one wykonane z porcelany i pomalowane ozdobnie złotą farbą. Miały z trzydzieści centymetrów wysokości, może więcej. Mag podniósł je i użył na obu Nakreślenia. Były one proste w budowie, dlatego też skończył czar w mgnieniu oka, po czym cisnął je byle jak w stronę dziewczynek. Te jedynie się trochę schyliły, podśmiewając się z niego jeszcze bardziej. Nero dyszał przez usta, ale podniósł powoli rękę w jak to znajomym znaku i pstryknął tak jak wcześniej, skupiając na nim uwagę dziewczyn, żeby nawet nie sprawdzały tych rozbitych wazonów. Mężczyzna po kolejnym sapnięciu powiedział bardzo powoli:
- Głupota... powoduje... śmierć. - po każdym słowie, poruszał specyficznym palcem, aż w końcu przed dziećmi pokazał się Środkowy palec chłopaka w całej swojej okazałości.
Podczas swoich powolnych ruchów, Nero wycelował dokładnie, gdzie chciał użyć swojej mocy i nim dziewczynki zdążyły zareagować na jego wulgarne zachowanie, ich gardła przeszył ból, a świat spowiła ciemność. Dna wazonu próbowały się uformować na ich gardłach, a górna część przykryła ich twarze, zasłaniając oczy i zmniejszając ilość dostępnego tlenu, o który i tak już było trudno. Pierwsza z dziewczynek użyła obu rąk, próbując pozbyć się porcelany, która wbijała jej się w ciało, lecz ta cały czas wracała wraz z czasem działania, Linel zaś używała tylko jednej ręki, bo w prawej wciąż trzymała sztylet. Nero miał dokładnie 5 sekund, nim poczuje się jakby dostał obuchem w głowę, więc momentalnie skoczył do przodu, choć był to bardziej wykrok, ponieważ dzieciaki przez swoją arogancję, stanęły jedynie trochę ponad metr od niego. Jego ręce owinęły się wokół dna wazonów i przewalił się do przodu, głównie dając działać swojej masie. w końcu był co najmniej dwa razy cięższy niż każda z dziewczyn. Padł na prawe kolano, które szybko poprawił, aby przygwoździć nadgarstek od dłoni, w której znajdował się sztylet. Po tym wszytskim zaczął w końcu używać więcej siły i masy, starając się wbić porcelanę jak najgłębiej w drobne szyje dziewczynek. Znów trysnęła krew, ale co miało to zmienić dla Nero, który był już cały we krwi. Moc ustała po jeszcze jednej sekundzie, ale to nie oznaczało, że porcelana zniknęła. Oznaczało to jedynie, że dziewczyny przestały czuć nacisk również z tyłu ich głów, ale nie było to ważne, bo ich umysły okupował głównie ból i brak tlenu.

Czy los odwrócił się na stałe od bohatera, tego nie da się łatwo ustalić, podobnie jak nie sposób powiedzieć, czy ktoś taki jak on zasługuje w ogóle na miano Herosa. Jednak jednego nie sposób odmówić młodemu mężczyźnie, wygranej dumy i woli nad bólem, przeciwstawienia się magii i truciźnie na choćby krótką chwilę samym wysiłkiem umysłu. Ruchy Nero nie były przy tym tak zgrabne jak w momencie zabójstwa wójta, lecz imitujące raczej pływanie w melasie, z metalowymi obciążnikami doczepionymi do stóp. Zataczając się pod ścianę, z tak wieloma kłębiącymi się myślami w głowie, jak to tylko możliwe, chłopak nie tylko uderzył przy tym boleśnie barkiem o stolik obok tego, do którego zmierzał, ale i musiał wysłuchiwać kolejnych przytyk w kierunku swojej osoby. — Oj... Jak słodko, spójrz Linel, chodzi na czworaka jak ten pies, którym jest. I w ogóle zrób coś ze sobą, zsikałaś się! — Zataczając się do waz, Nero nie tylko wyglądał na zmęczonego, ale i faktycznie był coraz bardziej ociężały. Użycie umiejętności zajęło mu chwilę dłuższą niż zazwyczaj, mag udał więc że próbuje w tym czasie odpowiednio wycelować, co pozwoliło dziewczynkom na kontynuację rozmowy między sobą. — Fizel, ale ja tylko grałam, tak jak nas uczono... — Dzierżąca sztylet nastolatka ewidentnie posmutniała, co było mocno niepasujące do tego, jak chwilę wcześniej z uśmiechem na twarzy przeszyła nerkę Nero bronią. Fakt, że gdzieś tam w środku były dalej przekomarzające się dzieci nie sprawił jednak, iż heros zrezygnował ze swojego nakreślonego w głowie planu. Oszalałe, pełne bólu spojrzenie nabiegłych krwią oczu bohatera spoczywało na zabójczyniach, wwiercając się wręcz w ich drobne ciała, gdy w końcu czarnowłosy mógł zabrać się w sobie na tyle, by cisnąć wazami. Te oczywiście nie trafiły, obie zręcznie uniknęły pocisków, nie wiedząc co za chwilę je czeka. — Nie, Linel! Ty po prostu się zsikałaś! — Krótkowłosa dalej szydziła z siostry, która ze smutkiem na swojej dziecięcej twarzy zaczęła miętolić rąbek swojej sukienki. Trzask stłuczonej porcelany nie zwrócił ich uwagi choćby na sekundę, zwiększając jedynie pełen szydery uśmiech na twarzy Fizel, która jednak nie była w stanie rzucić kolejnej obelgi w eter, ze względu na to, że Nero rozpoczął dialog. Słowa wychodziły z jego ust ociężale, a on sam ledwo był w stanie ułożyć je w logiczną całość. Jakoby w ramach wyśmiania tego, pozbawiona broni w ręce dziewczyna przysłoniła dłonią usta i zachichotała cicho, zaczynając mu odpowiadać. — Tak, za chwilę umrz... — Jej wypowiedź została jednak przerwana. Młode heroski nie doceniły Nero, zupełnie tak jak on wcześniej nie docenił ich. Świst porcelany został usłyszany przez obie bliźniaczki, lecz tylko jedna zdążyła jakkolwiek zareagować. Ewidentnie lepiej wyszkolona Fizel odsunęła się na czas, by nie zostać pochwycona przez upadającego prosto na jej siostrę Nero, lecz to nie wystarczyło by mogła uniknąć obrażeń. Przelatujące zaledwie parę metrów odłamki, lecąc zza ich pleców przebiły jej kark, a magia formującą je na nowo w ważę zdążyła za ich pomocą rozoroać jej gardło w próbie oddalenia się. Niezwykle mądrze użyte zaklęcie w normalnych okolicznościach patrząc na stan Nero nie zadziałałoby poprawnie, on sam niemal natychmiast mógł poczuć jak fragmenty łączą się w jakiś bliżej niesprecyzowany kształt, lecz to wystarczyło. Liczyła się szybkość i przewaga ułamków sekund, które heros dostał z racji walki z dziećmi. Dobrze wyszkolony zabójca zabiłby go od razu, nie tak jak dwie małe sadystki, które chciały jeszcze chwilę go podręczyć. Porcelana z cichym chrzęstem łączyła się dalej wokół twarzy Linel, która obalona spróbowała jeszcze krzyknąć, lecz wbity w krtań kawałek easy skutecznie to uniemożliwiał. Mężczyźnie udało się ją przytrzymać tylko i wyłącznie dzięki swojej masie oraz ilości bólu, który dziecko właśnie przyjęło.
Sztylet już na samym początku wylądował na ziemi, gdy ta wytrzeszczając oczy w spaźmie, spróbowała zdjąć z szyi ceramiczne pęto, skok bruneta skutecznie jej to jednak uniemożliwił. Potłuczone kawałki wazy próbowały łączyć się dalej pod palcami herosa, podczas gdy druga waza, czy też raczej zlepek ułożonych i spojonych losowo fragmentów, upadła na ziemię obok. Niszczyło to jeszcze bardziej strukturę gardła bliźniaczki, zalewając je krwią, która raz jeszcze tego dnia obryzgała twarz czarnowłosego, lecz też poważnie poraniło jego lewą dłoń, którą dociskał dziewczynę do ziemi. Ta wiła się, przygnieciona ciężarem jego ciała, kilka razy boleśnie kopiąc go w podbrzusze oraz krocze, co sprawiało, że i on był obecnie na skraju bólowej wytrzymałości. Trucizna bowiem dalej paliła, lecz nie tak bardzo jak gniew i ból, który zadawał sobie samemu w tej chwili. Zaklęcie działające na elementy wazy dalej było zaburzone stanem fizycznym chłopaka, więc fragmenty skupiły się wyłącznie wokół szyi Linel. Nero widział więc doskonale pod sobą jej pełne bólu, otwarte i błagające o ratunek oczy, wytrzeszczone w nienaturalny sposób po tym, jak równie nienaturalnie krew zaczęła wyciekać z jej gardła. Porcelana rozerwała już niemal doszczętnie powierzchnie lewej dłoni mężczyzny, który mógł obserwować jak wola uchodzi z ciała leżącej pod nim nastolatki, wraz z kolejnymi strużkami ciepłej krwi, mieszającej się z jego własną. Ciało bliźniaczki w końcu jednak przestało się poruszać, a jej wręcz oszalałe z bólu oczy wbijały się już tylko tępo w sufit. W tym też momencie Nero poczuł silną presję z tyłu swojej głowy, która zwiększyła mroczki przed jego oczami do tego stopnia, że ten mógł jedynie opaść na zabite przez siebie dziecko, dodatkowo raniąc prawą stronę twarzy fragmentami ceramiki, które dalej pokrywały podłogę. Traf chciał, że upadł twarzą akurat w tę stronę, w którą Fizel spróbowała uciec. Jej czas reakcji i zwinne ciało nie wystarczył bowiem, by mogła uniknąć ataku. Początkowo nadlatujące zza niej fragmenty trafiły ją w kark, powodując niemalże odruchową chęć odsunięcia obracając ciało w lewo i odskakując, lecz to właśnie odsunięcie sprawiło, że jej gardło również zostało rozorane. Paskudna, poszarpana rana po lewej stronie szyi broczyła prędko wypływającą krwią, a dziewczynka kurczowo próbowała oburącz ją zatamować, z mizernym skutkiem.
Ból i utrata krwi sprawiły, że bliźniaczka musiała oprzeć się plecami o ścianę i opaść przy niej, będąc obecnie około półtorej metra w linii prostej od Nero. Gdyby którekolwiek z dwójki herosów było w tej chwili w stanie, tak z pewnością rzuciłoby się właśnie do gardła drugiego, lecz oboje mogli zaledwie na siebie patrzeć z. W przypadku Fizel z pełnym nienawiści spojrzeniem, które jednak o dziwo było podszyte zarówno rozbawieniem, jak i ekscytacją, gdy ta spróbowała coś powiedzieć w kierunku mężczyzny. Ten jednak nie słyszał nic, praktycznie ogłuszony skutkiem ubocznym działania swojej umiejętności, jak i płynącą w jego żyłach trucizną, która ograniczała jego wzrok do widzenia tunelowego, zakończonego właśnie wykrzywioną w grymasie twarzą siostry. Jej usta poruszały się bezdźwięcznie, a on sam nie potrafił czytać z ruchu warg, by zrozumieć przekaz. Gdyby jednak tak było, wiedziałby iż zabójczyni z wręcz sadystyczną pasją, bulgocząc próbuje powiedzieć “Znajdę Cię”, co było dość dziwne patrząc na to, że za chwilę miała umrzeć. Upływ krwi z rozerwanej zarówno tętnicy i żyły z pewnością by ją zabił, dziwne jednak było to, że nie próbowała ona pociągnąć za sobą Nero do grobu. Sztylet jej siostry leżał wszakże kawałek dalej, a sił w jej młodzieńczym ciele wystarczyłoby do tego, by w ostatnim zrywie przeszyć serce herosa, który właśnie leżał na jej zabitej chwilę wcześniej siostrze. Ta jednak zamiast tego uśmiechała się szaleńczo, wykrzywiając swoją twarz dziecka w sposób, w który żadne dziecko nigdy nie powinno tego robić. Śmierć ewidentnie była niestraszna młodej dziewczynie, czego Nero mógł być już całkowicie pewny po tym, co stało się sekundę później. Szukając najpierw czegoś w swoich ustach językiem, dziewczynka w końcu rozgryzła z całej siły rzecz, która spoczywała tam wcześniej w ukryciu. Wraz z tym momentem kolejny spazm przeszył jej ciało, a krew dosłownie trysnęła z rany, niczym rozpędzony leśny strumień brocząc ścianę w iście artystyczny sposób. Usta Fizel wypełniły się pianą, oczy nabiegły krwią i praktycznie wyszły z jej orbit, finalnie wybuchając tkanką niczym rozgniecione pomidory, aż w końcu bezwładne i martwe ciało dziewczynki osunęło się na ziemię, po raz ostatni z uśmiechem spoglądając w kierunku cierpiącego Nero. Nie był to widok ani konieczny ani przyjemny, lecz w zasadzie heros nie miał zbytnio czasu na przejmowanie się takimi drobiazgami w obliczu tego, jak blisko był śmierci. Silnie unaczyniony organ broczył krwią, trucizna powoli go paraliżowała, a ból dodatkowo upośledzał. Możliwości ruchowe mężczyzny były już mocno ograniczone, lecz nawet z równie ograniczoną zdolnością pojmowania ten mógł być pewny, że czasu jest niewiele. Za chwilę miał zemdleć, a utrata przytomności w tym stanie równała się pewnej śmierci, której dobrze byłoby uniknąć.

Mężczyzna leżał, obserwując, spod przymrużonych oczu, makabryczną scenę, która się przed nim działa. Ryk w głowie, skutecznie odbierał mu zmysł słuchu, a może zrobiły to fragmenty porcelany, które wbijał mu się w policzek i bok głowy. W uchu szumiała mu krew, a w głowie słyszał ból. Ledwie co mógł przetworzyć, to co widziały jego oczy. Rejestrował je jedynie w mózgu, mając nadzieję, że później będzie miał okazję je przeanalizować. W końcu ciało drugiej dziewczynki również przestało się ruszać, a na twarzy Nero ponownie pojawił się uśmiech. Co za farsa. Chciał jedynie poprawić sytuację w wiosce i zdobyć bazę do operacji dla jego towarzyszy, ale wszystko już się skończyło. Mógł zamknąć oczy i odpocząć. Życie z amnezją i tak go męczyło bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę. Może po śmierci zobaczy swoich bliskich. Może zobaczy swoje wspomnienia i doświadczy wszystkiego na nowo. W końcu dane będzie mu śnić i mieć marzenia. WSTAWAJ, TWOJA ROLA NIE ZOSTAŁA JESZCZE WYPEŁNIONA, usłyszał ten sam wrzask w swojej głowie co wcześniej. DLA SŁABYCH NIE MA ODPOCZYNKU NAWET PO ŚMIERCI. Coś w tym było. Chciał zobaczyć ten świat. Obiecał samemu sobie o byciu Herosem. Wójt nie był wielkim złem tego świata. Ani dziewczynki ze sztyletami. Chciał żyć. Musiał przeżyć. Albo zacznie działać, ale zmarnuje drogocenny czas, który mu pozostał.
Wydusił resztki sił, ciężko oddychając, ale udało mu się usiąść i rozejrzał się po okolicy. Nie musiał skupiać się na dziewczynkach, więc w końcu poczuł, jak krew leje mu się na plecach, i wędruje do spodni. Nie miał czasu na planowanie. Miał może dwie, trzy minuty nim straci przytomność, czy to od utraty krwi, czy to od trucizny. Musiał posłużyć się instynktem. Jego wzrok wylądował na leżącym niedaleko sztylecie. Schylił się po niego i chwycił pewnie. Tak pewnie, jak pozwalał mu na to jego obecny stan. Zsunął się z Linel i usiadł na kolanach obok niej, po czym zaciął szybko ciąć jej spódniczkę. Cześć była w moczu, ale nie mógł wybrzydzać, starał się jedynie zrobić to jak najszybciej, omijając mokre fragmenty, tylko kiedy naprawdę mógł. Wziął jeden z podłużnych kawałków i go przekręcił, po czym go ugryzł, zabezpieczając język. Wziął kolejny kawałek, który był mniejszy, i również go zwinął, po czym wepchnął w ranę. Na szczęście była to rana po sztylecie, więc nie była szeroka, ale i tak była głęboka na 10 centymetrów. Nero powtórzył cały proces jeszcze dwa razy, zapychając całą ranę, i gryząc materiał z bólu. W końcu wypuścił materiał z ust, ciężką dysząc. Spojrzał jeszcze na sztylet, który schował w pasie, za sobą, i zarzucił na niego płaszcz. Potrzebował teraz prawdziwej pomocy medycznej.
Przekręcił się w kierunku drzwi, które były zaraz obok. Było to szczęście w nieszczęściu. Gdyby walczył w głębi domu, to z pewnością by nawet nie przebył połowy korytarza. Kilka ruchów na czworaka i był przy drzwiach. Drżącymi rękami wyciągnął klucz z kieszeni. Musiał użyć obu rąk, aby wycelować w dziurkę i go przekręcił. Nie miał nawet sił, żeby nacisnąć porządnie na klamkę i pchnąć te wrota, więc ponownie posłużył się grawitacją, napierają na klamkę i drzwi samą swoją wagą. Heros na dobrą sprawę wypadł przez nie, lądując z powrotem w pozycji leżącej. Teraz naprawdę był zmęczony. Nie chciał już ruszyć nawet palcem, ale musiał co najmniej do czołgać się do drogi, żeby ktoś go zobaczył. Musiał to zrobić. Odpoczniesz, kiedy będziesz martwy. podniósł się na ręce, ale szybko wylądował na swoich łokciach. Nie pozostało mu nic jak tylko się powoli czołgać w stronę drogi. Odpoczniesz, kiedy będziesz martwy. jeszcze dwa metry. Zagryzł swoje wargi, przebijają się przez skórę. Odpoczniesz, kiedy będziesz martwy. Tak, droga. Już ją widział. Odpoczniesz, kiedy będziesz martwy. Chyba widział głowy niektórych wieśniaków. Padł na ziemię, pozbawiony sił. Wbił palce w ziemię, gorączkowo próbując się nimi podciągnąć. Odpoczniesz, kie- Milcz. Ach, nawet na myśli już nie miał energii. Ryk, jaki słyszał, zaczął się oddalać, stając się coraz cichszy. Czy powieki zawsze ważyły dwie tony? Czerwony świt, który widział, zaczął powoli gasnąć, zastępowany przez czerń. Miał nadzieję, że kot przyjdzie sprawdzić jego stan i może wezwie pomoc. Jeśli nie to miał nadzieję, że znajdzie lepszego właściciela. Miał też nadzieję, że reszta jego towarzyszy była bezpieczna, zwłaszcza Elice, którą zdążył lepiej poznać. Miał nadzieję, że ktoś pokaże jej ten świat i nauczy reszty podstaw. Kąciki ust się lekko uniosły. Ciekawe czy w końcu miał trzy tygodnie, czy 23 lata. Gałki oczne mu się wywróciły ku górze, a on stracił przytomność.

Ból i to dziwne uczucie odrealnienia, poprzedzające utratę świadomości mieszały się ze sobą, nie pozwalając Nero paść na ziemię, jeszcze nie. Resztami sił, wytężanymi tym małym ułamkiem woli, który nie był jeszcze zdeptany rozchodzącym się po jego ciele marazmem, heros powoli zaczął się podnosić. Chwytając broń, która najprawdopodobniej będzie niedługo odpowiedzialna za jego śmierć, zaczął drżącymi dłońmi odcinać skrawki materiału z sukienki niedoszłej, ale być może przyszłej zabójczyni. Tworząc z nich knebel, czarnowłosy poczuł na języku ostry smak moczu, nie miał jednak nawet czasu o tym myśleć. Zajmując się raną w podświadomie najlepszy możliwy sposobów, czuł jak jego tętno zmienia się nieregularnie, a zimny strach przesuwa swoimi iluzorycznymi palcami po kręgosłupie, to jednak nic nie zmieniało. Trzęsac się niczym w delirium, włożył w ranę tyle ile tylko mógł, nie chcąc nawet patrzeć na to, ile krwi stracił. Ale i tak spojrzał. Podłoga i jego dłonie była w całości nią pokryta, chociaż to równie dobrze mogła być krew którejś z zabójczyń, albo i grubego wójta. Co z tego. Ważne było, że on jeszcze żył, a oni już nie. On wciąż miał szansę, podczas gdy trzy trupy zalegające wokół niego już jej nie miały. Szansa jednak była tylko szansą, którą należało wykorzystać. Omal nie wymiotując z bólu i wysiłku, Nero zaczepił zdobyczną broń o pas, jak i nałożył płaszcz, czołgając się niczym pies którym był nazywany do drzwi wejściowych. Tracąc coraz bardziej kontakt z rzeczywistością, mając spojrzenie zredukowane do wąskiego punktu a słuch praktycznie do zera, uchylił je wreszcie, praktycznie wyciągając z domu władcy Belhatova. Nie czuł jednak tego, że zarył twarzą w ziemię, nie czuł też złamanych paznokci, które wbijał w glebę by przeczołgać się kawałek bliżej zbiorowiska ludzi, które stało kawałek dalej. Najwidoczniej kilkoro wieśniaków usłyszało wrzaski Fizel, lecz bało się przy tym podejść pod chatę ciemiężyciela. A teraz obserwowali z niemniejszym strachem, jak właśnie wyczołguje się z niego ktoś, kto swym obecnym wyglądem przypominał zabójcę z ich największych koszmarów. Jeśli brunet myślał, że ktokolwiek spośród gapiów będzie chętny by mu pomóc, tak zdecydowanie się przeliczył. Ostatnią rzeczą jaką widział były puste, zimne oczy wieśniaków, przypominające zresztą nieco jego własne. Pomoc nie miała nadejść, chociaż w momencie, w którym jego umysł już powoli się wyłączał, heros zauważył jeszcze jakoby w formie zwidów, jak jakaś dziwna, czerwona persona zbliża się nienaturalnie szybko główną drogą. Jednak, jakie miało to znaczenie, gdy chłód otulił go przytulnym objęciem, a mrok wreszcie zasnuł jego oczy, odcinając od skierowanych ku niemu spojrzeń pełnych lęku, wrogości i obojętności. Mdlejąc i powoli wykrwawiając się na śmierć, Nero nie słyszał już do działo się wokół niego. Nie słyszał pełnych bólu wrzasków, dźwięku łamanych kończyn i chlupotu mięsa padającego na ziemię. Ominął go też potworny widok jaki właśnie rozgrywał się w Belhatovie, a który miał zmienić wioskę nie do poznania. Nie został jednak całkowicie porzucony przez los, najwidoczniej mając jeszcze jakąś rolę do wykonania w tej powieści. Po kilku kolejnych minutach, jego bezwładne i nieprzytomne ciało zostało podniesione niczym worek z mąką, a następnie przerzucone przez czyjeś dziwnie lepkie ramię. Po chwili osoba, która go podniosła zaczęła biec, przez co heros latał wręcz jak szmaciana lalka, a jego rana zaczęła ponownie broczyć krwią z jeszcze szybszym tempem. Nie wiedział o tym, lecz zostały mu dosłownie minuty życia, i to takie mogące być policzone na jednej dłoni niezbyt bystrego pracownika tartaku. Przedzierając się jako bagaż przez leśną gęstwinę w tempie galopującego konia, Nero ponownie nie wiedział jednak, że być może śmierć byłaby dla niego lepszym losem niż to, do czego właśnie był prowadzony...

Nero "przechodzi" na miejsce zbrodni.

Droga do zielarki

Dwie heroski, obie jakże różne od siebie zarówno pod kątem osobowości, wyglądu, ubioru, stanu wyżywienia czy posiadanych mocy, lecz połączone w tej chwili jednym przeznaczeniem, a przynajmniej celem do wykonania. Wychodząc z domostwa wójta kobiety zgodnie ze wskazówkami niezbyt chętnego do rozmowy wieśniaka, udały się na południowy zachód, celem dotarcia do położonej na uboczu chaty zielarki. Droga do niej miała zająć około dwadzieścia minut, z czego połowa już upłynęła, pozwalając Veśnie oraz Elice na opuszczenie terenu wioski i zapuszczenie się na teren dość rzadkiego lasu, który ją otaczał. Co warte uwagi i wspomnienia, wydostanie się z wioski dosłownie było dla nich wydostaniem się. Przez czas spędzony w rezydencji wójta obie nie zdawały sobie z tego sprawy, ale ciała obu kobiet zareagowały z dużą radością na powiew świeżości w postaci czystego powietrza i nieba, które jaśniało tutaj jakby nieco jaśniej...? Zupełnie tak, jakby niewidzialny nacisk został zdjęty z ich barków, pozwalając wreszcie w pełni się wyprostować i wziąć głęboki oddech. Dziwne, ale to najprawdopodobniej sprawka przytłaczającej atmosfery w wiosce... Prawda? Nie liczyło się to jednak w tym momencie aż tak, ot jedyne co, to najprawdopodobniej obie dziewczyny z radością przyjęły fakt, że po prostu poczuły się lepiej, niezależnie od powodu.
Droga, którą szły nie była specjalnie wydeptana, chociaż można było w niej zauważyć ślady sporadycznego przetaczania powozu czy jazdy konnej. Inna rzecz jednak zwróciła uwagę kobiet w nieco większym stopniu, ale po kolei. Elice z racji na swój wzrost nie zwracała szczególnej uwagi na to, co znajdowało się pod jej stopami, idąc z wysoko podniesioną głową i mogąc dzięki temu zauważyć coś, co z pewnością umknęłoby spłoszonej Veśnie, skupionej zresztą na czymś zupełnie innym. Lwica otóż napotkała wzrokiem coś, co próbowało imitować krzak, lecz z pewnością nim nie było. Dziwny zlepek liści, gałęzi i jakby brunatnych żył rósł, czy też raczej spoczywał niedaleko jednego z drzew, które wyrastało z gleby nieopodal traktu. I tak, jak obdarzona niebywałym wzrostem kobieta nie znała się na biologii, tak na pierwszy rzut czujnego oka mogła powiedzieć, że drzewo to nie było zdrowe. Łuszcząca się kora, odpadające liście i jakby dziwny porost okrywający je od strony, którą stykało się z krzewem świadczyły najprawdopodobniej o jakiejś chorobie... Czyżby to była Anomalia? Chociaż, czy przybyła niedawno do tego świata Elice w ogóle mogła mieć okazję by o niej słyszeć? Wszakże zarówno ona, jak i jej dotychczasowy towarzysz nie mieli jeszcze okazji zetknięcia z tą zagrażającą ludzkości siłą. Nie inaczej było w przypadku Vesny, która po uzupełnieniu swoich zapasów jeszcze w domu wójta, zamiast bujać w obłokach, jak zwykle miała spojrzenie utkwione w okolicach gleby. Nie tylko ze względu na swój charakter, ale głównie przez chęć zaznajomienia się z miejscową fauną. Już na pierwszy rzut oka białowłosa mogła zauważyć, że występują tutaj rośliny, których nie widziała wcześniej na oczy. Większość z nich nie była jakaś szczególnie niezwykła, lecz to, co przykuło jej uwagę najbardziej to fakt, że niewielka część z roślin porastających ściółkę zdawała się... Żyć. Zabrzmi to dziwnie, gdyż jak wiadomo wszystkie rośliny są organizmami żywymi, lecz te, które wyrastały tutaj stanowiąc niewielką, przynajmniej na oko, część ekosystemu, zdawały się żyć w zupełnie inny sposób. Drobne, fioletowe kwiaty obracały się nie w stronę słońca, a bardzo subtelnymi ruchami skręcały tak, by podążać za ruchem kobiet, źdźbła trawy z czerwonymi kropkami poruszały się łagodnie mimo braku wiatru, a niektóre grzyby... Kobieta może nie miała okazję przyjrzeć się im bliżej, lecz zdawało jej się że zauważyła, jak purchawki zaczęły nadymać się, jak tylko nawet nie tyle co przeszła wraz z Elice obok nich, lecz gdy skierowała na nie swój wzrok.

Kobieta spokojnym krokiem szła tuż obok swojej towarzyszki, w jednej dłoni trzymając całkiem spory kawałek sera, z którego co jakiś czas brała gryza. W kieszeni zachowała sobie dwa jabłka, lecz co ciekawe nie były ona przeznaczona dla niej, choć jakby się nad tym zastanowić, może byłoby mądrzejszym wzięcie trochę większej ilości prowiantu na przyszłość. Co do samych owoców, Vesna planowała przynieść je zielarce jako formę „prezentu powitalnego”. Jeśli ta bałaby się o to, iż te zostały wcześniej przez nich otrute to cóż, mówi się trudno.
Przechadzając się po drodze, uwagę Vesny prędko przykuły wyjątkowo dziwne i wcześniej niespotkane przez nią rośliny. Prawie do każdej z nich podchodziła, kucając tuż nad nimi i dokładnie je obserwując. Kto by się spodziewał, że byle źdźbło jakiegoś zielska mogło zachowywać się w podobny sposób do zwierząt czy innych, bardziej rozumnych istot żywych. Właśnie przez to Vesna nie odważyła się zerwać nawet jednego liścia którejkolwiek ze spotkanych roślin. Wystarczył jej sam fakt, że mogła się im dokładnie przyjrzeć i spotkać się z tym całym, dziwnym fenomenem. Jeśli rozmowa z zielarką pójdzie dobrze, najprawdopodobniej kobieta spyta się o te wszystkie na wpół świadome kwiaty.
Gdy w końcu Vesna zakańczała swoje obserwacje, prędko wstawała na równe nogi i szybkim krokiem wręcz podbiegała do Alice, która przez sam fakt różnicy we wzroście była dwa razy szybsza niż ona.
— Polecam Ci uważać na te kwiaty. Zdają się na pozór… świadome. — rzuciła w stronę towarzyszki, jakby w obawie przed tym, iż te rośliny mogłyby wyrządzić im jakąś krzywdę. Cóż, Vesna wolała być nadzwyczajnie ostrożna, niż później zmuszona do walki z jakimś ożywionym drzewcem, który obudził się na niemy dźwięk konających z jej rąk roślin… Zresztą, jeśli te zachowywały się w tak dziwny sposób, to kto mógł stwierdzić, czy nie czułyby one prawdziwego bólu? Może były jakieś magiczne i były w nich zaklęte dusze zmarłych… Cóż, ta myśl napawała ją jeszcze większym niepokojem niż wcześniej.

Elice faktycznie zauważyła drzewo, które wyglądało na chore. Oczywiście nasza lwica nie mogła wiedzieć, że to anomalia. Ale musiała się podzielić tym znaleziskiem. - Roślinnośc tutaj nie wygląda najlepiej. Dziwne, że dzieje się to obok zielarki, czyli osoby jednak związanej z nimi. Choć może chce coś z tym zrobić, ale nie może. - podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Nie mniej po chwili pojawiły się żyjące rośliny. To zaczęło zmieniać ciut jej punkt widzenia. - Dobrze będę uważać. Dziękuję za ostrzeżenia. - podziękowała jednak, zanim dodała co ją trafi. - Chore rośliny, a potem te jakby żyjące i świadome... Mam wrażenie, że zielarka lubi eksperymenty. - odparła. No cóż coś musiało spowodować chorobę roślin. Jak i sprawić, że zachowywały się jak żywe. Choć niby to drugie może być po prostu cechą tego świata. Oczywiście ten aspekt też brała pod uwagę. Ale postanowiła nie mniej uważać nie tylko na rośliny, ale na zielarkę także...

Obie kobiety wyciągnęły bardzo dobre wnioski, z których część wkrótce mogła okazać się słuszna. Ani Vesna ani Elice nie mogły oczywiście w tym miejscu stwierdzić, czy faktycznie mutacje roślin mają podłoże w jakiejś magii, zaklęciu w nich dusz zmarłych, czy co gorsza jakichś pozbawionych etyki eksperymentów zielarki, która nagle miałaby obrócić cały las przeciwko sobie. Czujność, którą obie heroski podjęły w takiej sytuacji była jak najbardziej słuszna, i najprawdopodobniej wyłącznie dzięki temu nie spotkał je po chwili los tragiczny w swojej naturze. Jako, że miały swoje zadanie do wykonania, tak obie odrodzone w innym świecie niewiasty szły dalej, bacznie rozglądając się dookoła i widząc przy tym, jak otaczająca je flora robi się coraz bardziej dziwna. Osobliwa mieszkanka fioletów, czerwieni i brunatnych odcieni z każdym kolejnym przebytym metrem, była bardziej uwypuklona w krajobrazie, a tak, jak wcześniej obie nie uświadczyły w okolicy żadnego żywego stworzenia czy choćby lekkiego powiewu wiatru, tak obecnie las wokół nich zdawał się szumieć. Zupełnie jakby reagował na ich kroki, odpowiadając na nie dziwnym rytmem, który w zaskakujący sposób zaczął przypominać ludzki oddech. Cała ta atmosfera i poczucie zaszczucia a także ucisku zewsząd, gdyż oprócz wyżej wspomnianego poruszenia, zagajnik w dziwny sposób zdawał się coraz bardziej gęsty, zaciskając się praktycznie wokół kobiet, zmusiła je do przyspieszenia kroku, i tak w tej chwili obie były dosłownie parę minut drogi od zielarki. Gorzej tylko, że ta według słów jednego z wieśniaków miała mieć swoją chatkę pośrodku łąki, a tutaj jak okiem sięgnąć rozpościerał się las. Nie to jednak było w tym wszystkim najgorsze. Niepokój, nieprzyjemna atmosfera i poczucie zaszczucia to jedno, lecz w pewnej chwili obie kobiety usłyszały głośny trzask nad swoimi głowami. Jak zostało wcześniej wspomniane, tylko i wyłącznie fakt, iż obie postanowiły zachować należytą czujność, ocalił je w tej chwili od bycia zmiażdżonym przez spadający z góry fragment drzewa. Wyglądałoby to tak, jakby około jego połowa wraz z koroną właśnie złamała się i odpadła, uderzając centralnie w przestrzeń między Elice i Vesną, z czego ta druga była oczywiście bardziej z tyłu. Drzewo to jednak już w chwili głośnego, podnoszącego kłęby pyłu z podłoża upadku, zdawało się łamać na fragmenty, czy też co o wiele bardziej trafne, doznawać metamorfozy. Głośny trzask drewna łączył się z dźwiękiem, który do złudzenia przypominał łamanie kości i odrywanie od nich tkanki mięśniowej, a drzewo które właśnie zmieniało swoją formę, szybko przestało je przypominać. Fragmenty jego konstrukcji, gałęzie i po prostu pień uległy nagłej i wyjątkowo głośnej ale i szybkiej deformacji, przybierając formę czegoś nie będącego ani żywym stworzeniem, ani tym bardziej rośliną. Ostre ostrza niczym u modliszki wyrastały nierównomiernie i nieregularnie z korpusu tej dziwnej istoty, która natychmiast zaczęła próbować podnieść się na równe nogi, które to przybrały formę tych pajęczych. Korona z liści dalej rozpościerała się nad potworem, lecz i ona szybko zaczęła się zmieniać i wyginać, ewidentnie również próbując przeobrazić się w coś zupełnie innego. Jakby w ramach odpowiedzi na ten festiwal osobliwości, cały zagajnik wokół kobiet zaczął się wić, zewsząd dobiegały odgłosy cichych trzasków, pęknięć i szarpania mięsa, lecz póki co tylko dwa wcześniej nieożywione w sposób rozumny fragmenty krajobrazu zdawały się przejść praktycznie pełną przemianę.
Dwa, bowiem w pewnej odległości za Vesną stary, omszały pień z wbitym w niego kawałkiem głazu, nagle wystrzelił wręcz z ziemi, a na oczach dziewczyny jego korzenie zmieniły się w cztery nieforemne, ostro zakończone kończyny, ponownie na wzór jakiegoś makabrycznego owada. Drzewiec, który rozdzielił kobiety od siebie dalej próbował się podnieść i dokończyć przemianę, lecz wielki pniak jakby wyczuwając, gdzie heroski stoją, momentalnie zaczął kuśtykać w kierunku krótkowłosej, otrzepując się przy tym z resztek ziemi, z której to właśnie się wydostał. Sytuacja nie jawiła się zbyt dobrze, przynajmniej dla Vesny. W teorii Elice mogła ją w każdej chwili zostawić i pobiec dalej, a ta musiałaby się zmierzyć z dwoma potworami, które ją otaczały z obu stron, blokując wyjście w każdym możliwym kierunku. No, chyba że kobieta odważyłaby się zejść ze ścieżki i wejść w szumiący las, który jak najbardziej zdawał się na nią czekać.

Na widok spadającego z nieba kawałku drewna, Vesna jakby od razu zrozumiała, co za chwile miało mieć miejsce. Jakby odruchowo zacisnęła szczękę i przybrała odpowiednią do walki pozycję – czyli po prostu jeszcze bardziej skuliła się, lekko zniżając się do ziemi, jak gdyby chcąc w ten sposób uniknąć wzroku drzewca. Co innego mogła przecież zrobić? Nie miała przy sobie żadnej broni, a walka z ożywioną fauną nie zapowiadała się zbyt ciekawie. Pięścią przecież drzewa nie uderzy – nie była jeszcze aż tak głupia. Jeden dobrze wycelowany cios obu tych bestii z łatwością pozbawiłby kobietę życia. W takiej sytuacji Vesna musiała podejść do tej potyczki w trochę bardziej strategiczny sposób.
Oba stwory nie należały raczej do zbyt zwinnych i szybkich. Miały one jednak przewagę na prostym i pozbawionym przeszkód terenie, jakim była prosta ścieżka. W bardziej zarośniętym lesie enty musiałyby przedzierać się przez całą roślinność, by dostać się do Vesny, która to z drugiej strony mogła wykorzystać swoje bardziej… miniaturowe rozmiary w celu szybszego poruszania się po gęstwinie.
Jej uwagę skupił o wiele mniejszy ent, ale z przyczepionym do pleców głazem, który, choć może stanowił dla niego jakiś rodzaj pancerza, to najprawdopodobniej niepotrzebnie obciążał kreaturę, jeszcze bardziej przeszkadzając mu w jakimkolwiek pościgu przez las. W końcu Vesna nagle wystrzeliła prosto w bok – do tych wszystkich równie podejrzanych roślinek. Korzystając jeszcze z okazji, kobieta jedną ręką zbierała wszelkie kamyki, które to napatoczyły się na jej drodze.
Gdy w końcu opuściła ścieżkę, Vesna zrobiła jeszcze kilkanaście kroków do przodu i schowała się za jednym z pobliskich drzew, panicznie modląc się o to, iż przynajmniej ono nie zamieni się w kolejnego drzewca. Kobieta odruchowo wzięła jeden z kamyków do swojej pokrytej bandażem dłoni, a nieożywiony obiekt prędko został otoczony pojedynczymi, czarnymi stróżkami bliżej nieokreślonej energii, którą to z bliska ledwo co było można zauważyć. Vesna, choć na dobrą sprawę nie używała swoich mocy zbyt często, to w przeciągu tych dwóch tygodniu od pierwszego obudzenia się na wyspie, zdążyła w jakimś stopniu odkryć, co takiego potrafiła zrobić. Stąd też w jej głowie pojawił się plan spowolnienia obu bestii. To był zdaniem jedyny sposób, aby mieć jakiekolwiek szanse na walkę z oboma entami. Zresztą głupio byłoby tak nie pomóc swojej towarzysze niedoli i zostawić ją z dwoma, ożywionymi drzewami.
Ostrzał kreatur prędko się rozpoczął. Gdy tylko Vesna oddała jeden „strzał”, to prędko przemieszczała się w stronę kolejnego drzewa, przy okazji zabierając każdy z kamyków, który tylko nadawał się na amunicje. Nie mogła przecież stać bezczynnie w jednym miejscu, zwłaszcza że nie była pewna, czy kolejne roślinki, na których to teraz chodziła, nie postanowią się przyłączyć do bitwy.

Jej obawy okazywały się słuszne. Roślinnośc stawała się coraz dziwniejsza. Z samym umieszczeniem chatki zielarki też coś nie pasowało. Skoro miał być na łące to czemu idą w głęboki las. Gorsze jednak miało dopiero najeśc. A tym gorszym było ożywienie się drzew. Sytuacja, która nastała, akurat dawała Elice tę szansę, że teoretycznie mogła zostawić Vesnę. Ale to nie było w jej stylu. A już zwłaszcza, gdy widziała, jak rzucała kamykami w ożywiony element natury. Nie wiedziała jak to mogło pomóc. Zamiast tego postanowiła użyć swojej zdolności powiększania się. I tak oto Elice urosła do 15 metrów, po czym postanowiła po prostu zdeptać jednego z entów stopą, bo teraz znacznie nad nimi górowała. Choć co do nazwy ent to go tak nazwała roboczo. Albo właściwie taka nazwa jej się pojawiła w głowie. Ale w praktyce takie zjawisko mogło nazywać się zupełnie inaczej.

Vesna miała pewną dozę szczęścia, a mianowicie kamienie, które zebrała w swoją drobną dłoń, nie były porośnięte żadnym roślinnym nalotem. Umożliwiło to kobiecie na faktyczne nasycenie przedmiotu magią, by następnie cisnąć nim w powoli odwracającego się w jej kierunku drzewca. Magia przepływająca przez palce nadal nie była dla białowłosej czymś naturalnym, dając jej jednak dziwne uczucie spełnienia i ekscytacji, które jednak szybko musiało ustąpić czemuś innemu. Vesna jak najbardziej miała rację, objawiając się wejścia do lasu. Faktycznie, kuśtykający przez jedną, zdeformowaną nogę ent utknął, czy też raczej mocno zwolnił schodząc ze ścieżki, przez szalejącą wokoło roślinność. Heroska niestety praktycznie wskoczyła w tym momencie do basenu pełnego piranii, co niemal od razu poczuła w bardzo bolesny sposób. Ostre niczym najprawdziwsze ostrza liście pokrytej fioletowymi plamami plamy, z każdym kolejnym ruchem raniły płytko jej nogi na wysokości kostek, skutecznie spowalniając, ale i przede wszystkim upuszczając na ziemię krople jej krwi, które w przedziwny sposób potęgowały wzrost roślin tam, gdzie padły. Dopadnięcie do drzewa było dobrym pomysłem, gdyż wokół jego pnia było stosunkowo spokojnie, lecz praktycznie cała flora w okolicy kobiety zdawała się nie tylko żyć, ale i być najzwyczajniej głodna, mając ochotę na jej świeże mięso. Stojąc obecnie na wzniesieniu i trzymając się kurczowo pnia drzewa, Vesna musiała odpuścić początkowy plan by skakać od jednego do drugiego, obrzucając przy tym potwory małymi kawałkami skał. Nie miała bowiem na to siły. Zaledwie krótki bieg po leśnej ściółce rozorał jej nogi tak, że ta ledwo mogła obecnie stać, ze strachem zawierzając swoją stabilność pniu drzewa, o które się oparła. Na szczęście dla niej, to nie wydawało się przejawiać chęci do metamorfozy. Cała przestrzeń wokół falowała jednak głodna, gotowa zaatakować jeśli białowłosa opuści chociaż na krok bezpieczne schronienie na niewielkim wzniesieniu. Jednakże, tak mocne podburzenie flory miało też swoje zalety. Idący powoli w jej kierunku ent z głazem na górze ciała, był już nie tylko spowalniany, ale i jedzony żywcem przez żądne krwi rośliny porastające glebę. Na oczach Vesny kilka niewielkich kwiatów zawirowało i niczym małe piły do drewna, rozcięty nogę potwora gdy ten po nich przechodził, obalając go. Była to cenna informacja na temat tego, że las nie do końca był jednym ekosystemem, który zawsze będzie ze sobą współpracował. Pochwalić należy również wytrwałość heroski, która napełniając kamienie, a później fragmenty z pnia drzewa, o jakie była oparta, obrzucała dalej sumiennie dwójkę wrogów. Pierwszy padł jak zostało to już wspomniane, dość żałośnie próbując kuśtykać dalej, na oczach kobiety jedzony żywcem, drugi zaś... Starczy powiedzieć, że Elice urosła. Magia w jednej chwili rozparła jej ciało, dając kobiecie poczucie bycia niepokonaną. Użycie umiejętności było zaskakująco intuicyjne, gdy tylko lwica zapragnęła górować nad przeciwnikiem tak, jak robiła to nad większością ludzi, energia odpowiedziała na jej wezwanie, drastycznie zwiększająca jej rozmiar.
Normalnie użycie zaklęcia byłoby bezbolesne, lecz z racji na dość ciasną przestrzeń wokół, ramiona Elice zostały brutalnie poranione drzewami, które ta obaliła nagle zwiększając swój wzrost ponad siedem razy. Nie były to obrażenia tak znaczne jak w przypadku Vesny, lecz nadal dość bolesne, co bez wątpienia nie wywołało uśmiechu na twarzy heroski. Mógł jednak zrobić to fakt, że plan zgniecenia enta powiódł się idealnie. Nie bez konsekwencji oczywiście, bo do tych przejdziemy później, lecz kilkumetrowa istota została sprawnie obalona tąpnięciem ogromnej kobiety, po kolejnych kilku celnych ciosach nogą pękając na drobne kawałki, pomiędzy którymi można było zauważyć dziwną tkankę. Ta nie przypominała ani mięsa, ni to faktycznego drewna, brocząc brunatnym płynnem na pobliską faunę, która i w tym przypadku znacznie się ożywiła. Będąc tak wysoką, Elice spoglądając w odpowiednim kierunku mogłaby już zauważyć majaczący w oddali dom zielarki, który jawił się niczym drobna, malutka wręcz i skryta w cieniu wielkich drzew polana, lecz póki co lwica miała gorsze rzeczy na głowie. Nie dość, że przebijając cielsko enta butem, naruszyła strukturę swojego ubioru, innymi słowy dosłownie wbijając sobie drzazgę w spód stopy. Tym sposobem również krew Elice spłynęła na leśną ściółkę, a las wokół zawył. Wszystkie drzewa w okolicy głośno trzasnęły, jakby łamiąc się w środku, co swoją drogą musiało wprawić Vesne w jeszcze większy niepokój, by następnie na parę sekund nastała cisza. Obie kobiety przez ten ułamek chwili mógłby obserwować, jak przez las przetacza się fala kolorów z kumulująca się w jednym miejscu. Fala ta przetoczyła się niczym powiew wiatru, poruszając wszystkimi roślinami, by zatrzymać się w końcu na wielkim drzewie za plecami przerośniętej lwicy. Tak, jak wszystkie drzewa wokoło były wysokie, mierząc w większości okolice czterdziestu metrów, tak ten okaz był paradoksalnie nieco niższy, dorastając do dwukrotności heroski, lecz przy tym bardziej masywny i grubszy pod kątem budowy. Magia zdawała się w kim kumulować, wręcz kipiąc i rozrywając drewno z głośnym rykiem uwalniającego się spomiędzy pęknięć powietrza, by ponownie w parę sekund przekształcić okaz pięknego drzewa w monstrum. To o dziwo było o wiele bardziej humanoidalne od poprzednich, co mogło świadczyć, że okoliczna flora uczy się na podstawie tego, co uda jej się zjeść, wątpliwym było jednak by obie kobiety miały czas na takie analizy. Elice bowiem momentalnie została odepchnięta do tyłu masywną ręką giganta, który po transformacji wymuszającej utworzenie kończyn zmniejszył się do okolic dwudziestu metrów. Byt był przy tym jednak silny, jednym ruchem nie tylko odpychając kobietę, ale i przez zranioną stopę zmuszając ją do łapania równowagi. Heroska dając kilka kroków do tyłu obalała przy tym mniejsze drzewa i krzewy, które tylko jakimś cudem nie leciały w kierunku przytulonej do drzewa Vesny. Mniejsza spośród dwóch kobiet również jednak nie była w tym lesie na wczasach, niestety dla samej siebie. Wprawdzie po impulsie magii roślinność wokół uspokoiła się, zamierając nawet w niektórych miejscach, co mogłoby dać jej wreszcie szansę na zmianę pozycji, tak w jej najbliższej okolicy kwiaty nie ustąpiły. Raz posmakowały już jej krwi, najwidoczniej zamierzając to powtórzyć, rozpoczynając na jej oczach przedziwny akt kanibalizmu. Rośliny momentalnie zaczęły się rozszarpywać, łączyć na nowo i zmieniać, aż z małej łąki kwiatów, obok której rosło drzewo Vesny, ostało się zaledwie pięć osobników. Te jednak dzięki metamorfozie i wymuszonej zjadaniem swoich braci mutacji, nabyły najwidoczniej zdolność do pokracznego poruszania się, póki co nieśmiało próbując stawiać kroki na swoich dziwnie zbudowanych kończynach w kierunku kobiety, jakby idealnie wyczuwając miejsce, w którym ta spoczywała, najprawdopodobniej dzięki świeżo otwartym ranom.

Pomimo tego, jak dobrze początkowo plan kobiety zdawał się spełniać, to jak zwykle coś musiało szybko pójść nie po jej myśli. Vesna głośno syknęła, czując szczypiący ból w okolicach obu nóg. Gdy tylko odważyła się schylić głowę i spojrzeć na zranione miejsce, jej serce jakby jeszcze bardziej przyśpieszyła. Spodziewała się różnego rodzaju poczwar skrywających się w lesie, ale ostrych jak sztylety roślin już nie. Heroska odruchowo ruszyła w okolicę drzewa, które to zdawało się jedynym bezpiecznym zakątkiem. W zaledwie paru susach dotarła na miejsce, lecz poranione łydki już dawały się jej nieźle we znaki. Kobieta w końcu nie była jeszcze przyzwyczajona do walki, ani też do olbrzymiego bólu, jaki towarzyszył różnym zranieniom. Mimo tego mu Vesna musiała szybko wziąć się w garść, inaczej może już nawet tego bólu nóg nie czuć.
Jej uwagę przykuła bardzo dziwna reakcja roślinności na jej własną krew – cała ta fauna zdawała się oszalała na punkcie krwi niczym jakiś dziwny wampir… To, że krwiożercze rośliny postanowiły rzucić się również na enta, sprawiło, że w głowie heroski pojawił się kolejny pomysł: jeśli sama była w dużym stopniu bezużyteczna w walce z całą tą roślinnością, może po prostu łatwiej byłoby użyć jednego do pokonania drugiego? Cokolwiek przeżyje, najprawdopodobniej będzie już słabe i zmęczone, więc wykończenie „zwycięscy” nie powinno stanowić zbyt dużego problemu dla jej sojuszniczki, która to teraz przybrała formę 15 metrowej kobiety. Ech, gdyby tylko Vesna wiedziała o mocach swojej towarzyszki wcześniej… Aktualnie ani dwójka entów, ani też nowoprzybyły gigant niezbyt interesowała znajdującą się w olbrzymich tarapatach kobietę. Teraz musiała poradzić sobie jakoś z tymi wszystkimi roślinami, a dopiero wtedy będzie mogła myśleć o pomocy dla Elice, choć jakby tak spojrzeć na ich nowego wroga… Cóż, Vesna pod tym względem była dla niego niczym mała muszka owocówka.
Chwilowy spokój heroski jednak nagle się zakończył, kiedy to obserwowane przez nią rośliny zaczęły wzajemnie się pożerać i… ewoluować? Ech, jeszcze tego w tym wszystkim brakowało. Po krótkiej chwili Vesnie jednak udało się wymyślić kolejny plan. Szybkim ruchem zerwała płachtę kory z drzewa, rozdrabniając ją na coraz to mniejsze kawałki, które prędko wypełniła swoją magią. W ten sposób wytworzone pociski szybko rozrzuciła prosto na siebie, licząc na to, że większość ze znajdujących się bardzo blisko bestii zostanie przez nie trafiona i jeszcze bardziej spowolniona. Wszystkie te kreatury ledwo co zdobyły możliwość chodzenia, a co za tym idzie, nie należały najprawdopodobniej do najszybszych. To jednak nie zmieniało faktu, że Vesna nie powinna była siedzieć bezczynnie w jednym miejscu. Pomimo wielkiego bólu, kobieta chwyciła za ledwo co trzymający się reszty jej nogawki fragment spodni, odrywając w ten sposób średniej wielkości płachtę materiału, którą to szybko zaczęła wycierać swoje rany i zbierać jakże cenną w tej sytuacji krew.
Dziwne, roślinne bestie zdawały się nie posiadać ani oczu, ani uszu, co świadczyło o tym, iż polegają one jedynie na swoim węchu. Sporządzona w ten sposób przez Vesne szmata nasączona jej krwią a co za tym idzie i zapachem, miała stanowić pewnego rodzaju przynętę dla kreatury. Początkowo kobieta trzymała materiał przy sobie, powoli zbliżając się w stronę dwóch walczących ze sobą olbrzymów. Dopiero gdy roślinne pieski nabrały trochę więcej odwagi i zaczęły poruszać się znacznie szybciej, Vesna postanowiła rzucić przynętę prosto pod nogi nowoprzybyłego enta, licząc na to, iż ten albo rozdepcze je swoją nogą, albo to właśnie pieski bez zastanowienia rzucą się w stronę drzewnego olbrzyma.
Na samym końcu kobieta ostatkiem sił postanowiła rzucić się do ucieczki, która to raczej szybko się zakończyła, jeśli to pieski nie ruszyły w jej stronę. Vesna chciała jedynie schować się za następnym drzewem, bez przerwy próbując ominąć wszelkie, dobrze znane już jej krwiożercze rośliny.

Niestety już na start została ciut poraniona tym powiększeniem. Ale to wpisywała akurat w straty. Najważniejsze jednak, że widziała chociaż chatkę. Do której jednak wydawało się być tak daleko. Zwłaszcza, że wbiła jej się drzazga. A to był dopiero początek problemów. Prawdziwym bowiem problemem było to, że kolejne drzewo ożyło. I to było o wiele potężniejsze od poprzednich. Tak potężne, że aż została odepchnięta do tyłu. Przy okazji spora lwica spojrzała też w dół próbując zlokalizować swoją mniejszą przyjaciółkę (choć dla niej przyjaciela, Elice nie ogarnęła, że Vesna to dziewczyna, ale dla niemieszania jest już opisywana rodzajem żeńskim). I ta niestety też miała problemy. Nie mniej Elice też nawet nie mogła jej pomóc, bo miała własne zagrożenie. I to niezbyt przyjemne, zważywszy na fakt, że Elice jednak przewidywała, że po prostu rozwali jednego enta, a jej koleżanka zajmie się drugim. A tu pojawia się kolejny twór... Zaczęła się zastanawiać czy jednak nie lepiej było wykorzystać zdolność polegającą na sile. Tylko że teraz było już za późno... No nic. Pozostało jej jedno. Postanowiła walczyć z masywnym drzewem. Trudno to jednak uznać za klasyczną walkę. Bardziej skupiała się na wyrywaniu z niego kolejnych gałęzi, na które się składał. Bo też co więcej w zasadzie mogła zrobić, no może poza ucieczką, ale wtedy Vesna zostałaby sama.

Poraniona Vesna mimowolnie uroniła kilka łez, operując przy swoich poranionych nogach. Jej skóra była w opłakanym stanie, i chociaż wszystkie nacięcia były stosunkowo płytkie, mając głębokość od paru milimetrów do centymetra, tak sącząca się z nich łączna ilość krwi naprawdę przyspieszała bicie serca. Co tylko doprowadzało do szybszej jej utraty, ale cóż, reakcji ciała nie dało się powstrzymać. Mimo tych wszystkich przeciwności, i zupełnie nowych stadium bólu poznawanych właśnie przez białowłosą, ta walczyła dalej. Zerwanie materiału, a następnie zaciśnięcie zębów z całej siły, by otrzeć nim łydki było dobrym pomysłem, szczególnie przy wcześniejszym spowolnieniu większości małych przeciwników. Cztery z pięciu stworzeń oberwały rzuconymi odłamkami, piąty zaś i bez tego poruszał się póki co dość niemrawo, najpewniej przez zakończone pojedynczym, zagiętym pazurem nogi. Wstając z bólem i cichym jękiem, a także fragmentem materiału w dłoni, Vesna skutecznie zwróciła na siebie uwagę piesków, opuszczając wreszcie bezpieczny zakątek. Miała przy tym sporo szczęścia, że stworzenie giganta, który właśnie z ogromnym hałasem wymieniał ciosy ze zwiększoną Elice, najwidoczniej znacznie uszczupliło zasoby magiczne okolicy. Flora poruszała się niemrawo, co pozwoliło białowłosej przyjąć na siebie ledwie kilka kolejnych nacięć. Samo zbliżenie się do atakujących się tytanów stanowiło jednak wyzwanie, gdyż sam ich ciężar powodował dudnienie, które raz za razem obalało umęczoną i poranioną Vesne, raz po razie nadwyrężając jej nogi. Upadając po raz kolejny, heroska mogła zauważyć jak pieski zbliżyły się do niej niebezpieczne blisko, już prawie mogąc wgryźć się w nią za pomocą swoich kwiatów. Trzeba było działać. Jednym, pełnym desperacji zrywem białowłosa podbiegła kawałek do przodu, krzycząc wewnętrznie z bólu, by wykorzystując moment, w którym lwicy udało się oderwać prawą rękę bytu, rzucić w niego swoją przynętą i odskoczyć. Ból był niemal nie do zniesienia, lecz skrawek tkaniny trafił idealnie w nogę drzewca, rozbryzgując się na niej i przyklejając do kory. Bestie, które wcześniej ją goniły zadziałały przy tym instynktownie i zwróciły się w jego kierunku, tym bardziej, że drewno było już obficie zroszone krwią Elice. Potworne chichuaha zaczęły wdrapywać się po nodze enta, niezauważone przez mocno zajętą walką lwice, by finalnie osiąść gdzieś w okolicy kolana, zaczynając się w nie wgryzać. Jeśli zaś chodzi o przebieg walki anomalii, czy jakkolwiek by nie nazwać tego monstrum, z heroską, to... Cóż, blondwłosa kobieta nie wybrała najprostszej drogi. Zamiast zacząć wymianę ciosów z bardziej ociężałym i mniej zwinnym oponentem, lub chociaż spróbować go obalić, ta zaczęła naruszać strukturę drzewca, wyrywając mu kawałki ciała. Nie był to ruch zły sam w sobie, a wręcz dość udany, gdyż zlepione magią fragmenty drzewa łatwo odchodziły od siebie pod naporem rąk gigantki, jednak pozwoliło to entowi na wykonanie kilku udanych ataków. Jego większa, lewa ręka, rozorała bok heroski, wyciągając fragment jelit na wierzch, co równało się z bólem, jakiego ta najprawdopodobniej nie czuła nawet w swoim poprzednim życiu.
Bryzg krwi na szczęście nie wywołał kolejnych mutacji, ale rozsierdził jej oponenta, który dodatkowo przydeptał jej i tak już zranioną stopę swoją wielką nogą. Dzięki temu jednak, lwica wreszcie znalazła się bliżej, paradoksalnie poza zasięgiem jego niezdarnych, bazujących na sile ciosów. Osłabienie wywołane głęboką raną jeszcze nie dało się herosce we znaki na tyle, by ta nie była w stanie wykorzystać wszystkich atrybutów swojego ogromnego ciała. Raz po raz odrywając kawałki drewna z wroga, kobiecie udało się oderwać jego prawą, upośledzoną rękę, która z głuchym łoskotem odleciała w las, rzucona z pełnym złości impetem. Kobieta przyjęła niestety przy tym kolejny cios rozjuszonego potwora, który za pomocą swojej głowy uderzył ją prosto w twarz, rozbijając lewy łuk brwiowy, zalewając krwią część jej pola widzenia. To jednak tylko rozjuszyło heroske. Jej gniew wreszcie też mógł zostać dobrze spożytkowany, gdyż jedno z kolan anomalii pękło, zmuszając normalnie wyższego drzewca do przyklęknięcia przed nią, sprawiając że lwica wreszcie nad nim górowała, tak jak robiła to niemal zawsze nad każdym dookoła. Głośno rycząc, niczym prawdziwy lew, kobieta chwyciła oburącz za środek konstrukcji enta, napinając następnie wszystkie swoje mięśnie, by nie bez ogromnego wysiłku, z trzaskiem drewna rozerwać monstrum na pół. Jego zwłoki opadły bezwładnie do tyłu, wywołując kolejny rumor, a sama Elice zatoczyła się do tyłu, raz jeszcze o mały włos nie zgniatając uciekającej ostatkiem sił do drzewa Vesny. Tej udało się je w końcu dopaść i ponownie praktycznie zalec przy jego pniu, jednakże koszt w postaci wysiłku był na tyle duży, iż ta zdawała sobie, że bez wyleczenia się więcej nie poruszy nogami. Elice tak samo była ranna i wyczerpana, jelito wystające z jej lewego boku broczyło krwią, podobnie jak lewa stopa. Co gorsze, okolicy raz wraz z krwią kobiety zdawał się również wyciągać z niej magię. Heroska mogła poczuć, jak siły witalne z niej ubywają z każdą kolejną sekundą, zmniejszając czas działania umiejętności. Jeśli obie kobiety chciały przeżyć i dostać się do zielarki, tak musiały działać szybko. Na ich korzyść w tej chwili działał bowiem wyłącznie fakt, że wcześniejsza walka wydrenowała okoliczny las z magii, co spowodowało że ten w końcu nieco się uspokoił.

Vesna ledwo co dała radę zwrócić uwagę roślinnych piesków na inny cel, a już w jej stronę zaczął spadać kolejny kawałek drzewa, którego to ledwo co udało jej się uniknąć. Kobieta syknęła głośno, czując, jak jej płytkie rany ponownie zaczynają szybciej krwawić pod wpływem zbyt gwałtownego ruchu. Przez krótką chwilę wręcz zupełnie wyłączyła się na otaczający ją świat – ignorując, co tak naprawdę działo się z jej towarzyszką. Cichy głos w jej głowie domagał się, aby ta wpierw zainteresowała się swoimi własnymi uszkodzeniami, niżeli śmiertelną raną swojej sojuszniczki. Kobieta nie mogła sobie pozwolić na zostanie kaleką, przynajmniej nie po jej pierwszym w życiu zleceniu. Była przecież herosem, kimś stworzonym do walki i przynoszenia sprawiedliwości na ten świat! Jakiż to wielki wstyd, iż w walce jedynie uciekała, wykorzystując własnych wrogów przeciwko im samym… Nie była taka jak Elice – jej zdolności i brak broni nie pozwalały jej na stanięcie oko w oko z przeciwnikiem, bez względu na to, jak bardzo sama Vesna chciałaby właśnie tak podejść do całej tej walki.
Cała ta prowizoryczna złość zaczęła wpływać na wcześniej zgromadzoną przez naznaczenie energię, która to wcześniej jakby bezcelowo unosiła się dookoła kobiety – zupełnie niewidoczna i zupełnie bezużyteczna… przynajmniej do czasu. W końcu Vesna poczuła, jak ta sama energia zaczyna oplatać jej liczne rany i stopniowo uśmierzać jej ból. Ta krótka chwila, bo zaledwie ułamek sekundy sprawił, że heroska w końcu mogła poczuć, jak całe jej ciało się odpręża, a umysł ponownie wraca do skupienia. Ta sekunda przyjemności niestety została zastąpiona przez kolejną sekundę, tym razem jeszcze gorszego cierpienia. Pod wpływem magii rany kobiety zaczęły powoli się zasklepiać – czuła jak jej skóra sama wręcz z siebie się porusza, a uczucie to nie należało niestety do najprzyjemniejszych.
Porównać je można było do pokrycia wszystkich tych ran gęstą warstwą soku z cytryny lub soli. Kiedy to wszystko jednak się zakończyło, Vesna spoglądając na swoje nogi, zdała sobie sprawę, iż… te wróciły do normalności. Jedyne co pozostało po cięciach jej skóry to drobne strupy, będące bardziej wynikiem braku doświadczenia heroski, niżeli winą samej magii.
Ta już wcześniej zdawała sobie sprawę z tego, iż jej magia pozwala jej również na leczenie swojego własnego ciała. Testowała to niegdyś na pomniejszych zadrapaniach czy siniakach, które to nabyła w czasie swojej podróży. Nigdy jednak nie próbowała wyleczyć się z tak wielu obrażeń naraz, co raczej było widać po jej reakcji, gdyż przez pierwsze kilka sekund wpatrywała się w swoje nogi z dziecięcym zachwytem. Kiedy w końcu jej umysł powrócił do aktualnej sytuacji, Vesna prędko stanęła na równe nogi i podbiegła do swojej towarzyszki, spoglądając na nią niczym mała mrówka.
— Jeśli starczy ci sił, weź mnie i pobiegnij do zielarki! Jeśli nie, to weź… zmniejsz się! Tak nie mam jak ci nawet pomóc! — krzyknęła w stronę heroski, widząc, iż jej aktualny stan nie jest zbyt… dobry.
— Jak tu będziemy stać, to na pewno zginiemy, a w wiosce nikt nam nie pomoże. Co najwyżej wieśniacy zareagują złością i przyjdą do nas z widłami. W razie czego ochronię cię przed zielarką, jakby miała złe cele! Widzisz? Jestem w pełni sił! — kontynuowała, ledwo co nie zdzierając sobie gardła, byleby dotrzeć do kobiety.

Elice walczyła i walczyła. Choć zapewne jedyne co ją jeszcze trzymało na nogach to była adrenalina. Nie mniej jak widać musiała ona starczyć, bo udało się powalić drzewca. Czuła jednak, że zaraz nie tyle nawet skończy się jej umiejętnośc, co po prostu zaraz może zemdleć. W sumie co się dziwić, dosłownie wystawały z niej wnętrzności. Wtedy usłyszała z dołu głos Vesny. Ta faktycznie jakimś cudem wyglądała na całą. Jak i zwróciła uwagę na kluczową kwestię. Czy Elice wytrzyma? Sama lwica nie miała pewności. Ale z drugiej strony... - Nie chcę ryzykować. A dom zielarki jest jedyną nadzieją. Przy moim chwilowym wzroście do chatki zielarki jest parę kroków. Wezmę Cię. - odparła. Lepiej się oddalić z tego punktu. Oczywiście zielarka nie była koniecznie bezpieczną opcją. Ale... Próba przebicia się z powrotem graniczyła z cudem. Stąd też nie było wyjścia. Wzięła Vesne w rękę i przeszła z nią pozostałą odległość do chatki zielarki. Gdy były już na miejscu to odstawiła ją na ziemię, a następnie anulowała zdolnośc i wyczerpana padła na ziemię. Nie była już w stanie nawet wstać, tym przebiciem się wyczerpała resztki sił... Wybór tego czy Vesna woli zapukać wpierw do zielarki czy inaczej jej pomóc, pozostawiła jej.

Magia Vesny, użyta po raz pierwszy na tak szeroką skalę, w bezdźwięczny sposób zaczęła wnikać w jej rany, by je zasklepić i zatamować krwawienie. Cały marazm jaki zdobyła wcześniej, w jednej chwili przestał być jedynie iluzoryczną walutą, unoszącą się w jakiejś meta przestrzeni wokół kobiety, zostając wydanym by uśmierzyć jej ból i cierpienie. Tymczasowo wprawdzie je potęgując, magiczne łączenie się fragmentów rozerwanej i broczącej krwią skóry nigdy nie należało do przyjemnych, lecz przynajmniej wspomniana krew przestała już wypływać. Heroska niestety straciła już jej dużo, co objawiło się zawrotami głowy, zroszeniem jej bladego czoła zimnym potem, a także kołataniem w klatce piersiowej. Było to jednak nic przy tym, co właśnie czuła biedna Elice, mająca rozorany pazurami drzewca bok. Ból był nie do zniesienia, a samo uczucie tego, że część z jej organów znajduje się poza ciałem, wywoływała odruch wymiotny. Podnosząc Vesne i zaczynając z nią iść, kobieta była przekonana że nie da rady. Utykanie na ranną stopę i podtrzymywanie lewego boku tylko po to, by jej jelita doszczętnie nie wyleciały na ziemię, to wszystko nie ułatwiało marszu, podobnie zresztą jak las dookoła. Barki lwicy były ciągle ranione gałęziami drzew, podobnie zresztą jak jej nogi, a z każdym kolejnym krokiem pole widzenia kobiety się zmniejszało, finalnie rozmywając wszystko na wzór błądzenia we mgle. Ta jednak dalej szła. I tylko wyłącznie dzięki jej żelaznej woli, obie kobiety dotarły żywe do chatki zielarki. Flora bowiem zdążyła już obudzić się do życia, ospale je goniąc, lecz tytaniczny rozmiar Elice pozwolił jej na dotarcie do niewielkiej polany, która jak mogła zauważyć z góry Vesna, otoczona była czymś na kształt kręgu ochronnego. Nierówna, fioletowa linia otaczała małą, drewnianą chatkę, emitując w powietrze ledwo zauważalny dym, który zdawał się odstraszać rośliny. Przechodzącej przezeń herosce nie uczynił jednak żadnej krzywdy, ta jednak nie była w stanie nawet tego odnotować. Wypuszczając Vesne kawałek nad ziemią, sama opadła na kolana jednocześnie się zmniejszając, by następnie opaść bezwładnie na glebę. Nie utraciła przytomność, jeszcze nie, upadek nawet lekko ją ocucił, lecz samo wstanie na równe nogi byłoby dla niej wyzwaniem w obecnej chwili. Vesna też nie miała się najlepiej, upadek z około dwóch metrów nieco ją poobijał, boleśnie wyrzucając powietrze z płuc, zmuszając tym samym kobietę do powstrzymania odruchu wymiotnego i łapczywego łapania powietrza między zęby. Jednakże mimo tego wszystkiego, udało się. Dotarły na miejsce. Tylko dlaczego chatka wyglądała na opuszczoną? Mimo ochronnego kręgu, drzwi do domostwa były lekko uchylone, q wyzierająca zza nich ciemność nie wróżyła niczego pozytywnego, podobnie jak wybite siłą okna i ślady krwi na omszałych stopniach. Oprócz samego domostwa, kobiecie przy tym mogła rzucić się w oczy mała, rozpadająca się przybudówka, spomiędzy szpar której wystawało kilka ostrzy mieczy i włóczni, pokrytych już pewną warstwą rdzy. Najwidoczniej mała zbrojownia, ugryziona już intensywnie wbijającym się w nią zębem czasu.

Herosce nie zajęło zbyt długo powstanie na równe, zmęczone nogi. Pomimo trochę spokojniejszej sytuacji, jej ciało nadal w dużym stopniu podtrzymywane było przez adrenalinę i ciężko się dziwić, gdyż jej serce przez całą drogę głośno kołotało w obawie przed tym, iż Alice nie daj boże się potknie, a sama Vesna zaliczy upadek z dziesięciu metrów prosto w kolejne, ostre roślinki. Pewnie, gdy tylko całe to zadanie w końcu się zakończy, to kobieta padnie nieprzytomna gdzieś pod jakimś na pewno niemagicznym drzewem i da sobie chwilę odpoczynku, ale teraz musiała użyć resztek swojej energii, aby uchronić swoją towarzyszkę przed pewną śmiercią.
Prędko podbiegła do Elice, pomagając jej przewrócić się na zakrwawiony bok. Może i było to wyjątkowo bolesne, biorąc pod uwagę potrzebę wepchnięcia jej wnętrzności z powrotem do środka, ale był to najprostszy i najszybszy sposób na lekkie zatamowanie jej krwawienia własną masą ciała.
— Leż i się nie ruszaj, dobrze? Oszczędzaj siły. Ja poszukam zielarki albo przynajmniej czegokolwiek, co mogłoby ci pomóc. Za chwilę wrócę. — rzuciła w stronę kobiety, starając się ją w jakiś sposób uspokoić. W końcu na jej miejscu Vesna raczej albo zaczęłaby już zupełnie panikować, że umrze, albo po prostu zemdlała z samego bólu i myśli, że jej wnętrzności nie są tam, gdzie powinny być.
Po tej krótkiej wypowiedzi Vesna szybkim truchtem podbiegła do małego budynku przybudowanego do chatki zielarki. Kobieta prędko przeanalizowała wzrokiem znajdujące się w środku bronie, szukając czegokolwiek co chociażby w najmniejszym stopniu przypominało znaną jej już glewie. Nawet jeśli czegoś takiego nie znalazła, heroska wolałaby wziąć już jakąś zardzewiałą włócznię, niżeli wchodzić do niezbadanego miejsca bez żadnej broni. Z drugiej strony pewna myśl lekko zaniepokoiła Vesne… po co zielarce miniaturowa zbrojownia z taką ilością broni? Nawet jeśli ta posiadała jakąś broń do samoobrony, to na co było jej aż tyle sztuk mieczy i włóczni… Jedna lub dwie powinny spokojnie wystarczyć.
Mniejsza jednak o to. Zabierając ze sobą jedną z broni, Vesna ruszyła prosto do środka głównego budynku, wpierw pukając w uchylone drzwi i bez żadnego oczekiwania wchodząc do środka.
— Ktokolwiek w domu? Przychodzimy w pokojowych zamiarach, potrzebna jest nam natychmiastowa pomoc! — krzyknęła, stojąc jeszcze w drzwiach i rozglądając się po pierwszym pomieszczeniu jakby w poszukiwaniu jakichkolwiek pułapek czy czyhających w ciemnościach niebezpieczeństw. Jeśli nic takiego nie przykuło jej uwagi, Vesna postanowiła wejść nieproszona do środka i rozpocząć przeszukiwania podniszczonej już z lekka chaty. Z pewnością gdzieś w jakiejś szafie lub półce musiały znajdować się jakieś bandaże, a może nawet mikstury lecznicze. Cokolwiek co tylko mogło pomóc Elice przeżyć, byłoby na wagę złota.

Elice za to... Co tu dużo mówić. Leżała i czekała, bo co jej zostało. I tak nie było już w niej sił, żeby się ruszać. Mogła tylko liczyć, że Vesna jej pomoże. Albo ewentualnie zielarka, choć mimo wszystko bardziej ufała Vesnie, którą chociaż zna. Za to zielarka cóż... Tu jest w sumie pewen spór czy to ona nasłała na nich te drzewce czy sama przeciwko nim stworzyła krąg ochronny. Bo Elice gdy już tak leżała to zauważyła że wokół chatki jest sporo kamieni, a sama okolica wydaje się z jakiegoś powodu dużo spokojniejsza. Stąd też wysnuła, trafną swoją drogą, diagnozę, że jest tu jakiś rodzaj ochrony. Tylko czy przeciwko własnym czy obcym tworom... Tu już jak stwierdzono, w sumie nie wiadomo. Swoją drogą Elice miała ochotę na lizaka... Ale w obecnej sytuacji nie może wziąć go nawet z kieszeni, tak leżąc po prostu nie dosięga. I jest jej z tego powodu bardzo smutno. Ale nie będzie prosić Vesny o pomoc. Mimo wszystko po co lizak jak najpierw trzeba przeżyć...

Elice nie miała już nawet siły odpowiedzieć Veśnie, jedynie lekko stękając gdy ta ją odwróciła na bok, próbując jakkolwiek zatamować krwawienie. Ewidentnie trzeba było działać szybko, z czego też białowłosa doskonale zdawała sobie sprawę. Zaczynając najpierw od szopy na narzędzia, tudzież broń, kobieta ledwo uniknęła uzbrojenia, które wypadło zza rozlatujących się drzwi. Część z broni była tak zniszczona, że połamała się uderzając o podłoże, lecz szczęśliwym zrządzeniem losu heroska wypatrzyła w kącie szopki coś, co mogło się jej przydać. Po krótkich oględzinach broń ta jawiła się jako prototyp, na którym kowal uczył się ozdabiania drewna i pracy z obróbką stopów metalu. Faktycznie była to glewia jakiej Vesna szukała, lecz o dość krótkim jak na tę broń drzewcu i małej wadze, najprawdopodobniej spowodowanej ostrzem konstrukcji. To nie zardzewiało jako jedyne z całej szopy, a to najprawdopodobniej przez wzgląd na to, że sam metal nie był żelazem. Dziwna mieszkanka różnych, nieznanych jej stopów miała w sobie warstwy i ścieżki, niczym olej wylany na powierzchnię wody, broń była pozbawiona charakterystycznych dla glewii kolców, co nieco jej umniejszało, lecz niezniszczone ostrze i drzewce broni, jedynie w paru miejscach osmalone i pokryte nalotem, było najlepszym co ta mogła znaleźć w miejscu takim jak to. Tak czy siak, trzymając nowo zdobyty oręż, który wymagał lekkiego polerowania, zostawiając w jej dłoniach parę drzazg, białowłosa nie bez lęku weszła do środka chatki. Nikt nie nie odpowiedział, a w środku nie wydawało się być żywej duszy. Wnętrze było niewielkie, ascetyczna kuchnia z małym, żeliwnym piecykiem, pokój z paroma szafkami, dębowy stół z uchwytami na mikstury, kilka wieszaków na suszone rośliny, mała biblioteczka i łóżko pokryte jakimś starymi szmatami. Nic konkretnego nie przykuło uwagi dziewczyny, mętny płyn we flakonikach nie wyglądał, jakby był zdatny do spożycia, a zioła w większości nie przypominały herosce niczego, co by już znała. — Alicjo... — Cichy, ochrypnięty głos zaniósł się kaszlem od strony łóżka ze stertą starych ubrań, które okazały się żywą osobą. Jeśli Vesna wytężyła wzrok, tak mogła zauważyć leżącą na nim staruszkę, będąca w fatalnym stanie. Zapadnięta, pergaminowa skóra, którą którą praktycznie przebijały, ślady krwi na ustach jasno wskazujące na krwioplucie i ledwo zauważalny ruch klatki piersiowej, mówiący o słabym oddechu. Zresztą same słowa zielarki nie wskazywały na to, by ta w ogóle jeszcze kontaktowała. — Ach moja ukochana córeczko, wróciłaś mnie odwiedzić... — Każdemu słowu towarzyszył spazmatyczny napad suchego kaszlu, który ewidentnie dosłownie dusił kobietę, której krwawa plwocina spływała z kącików ust. *— Harold jest z Tobą...? Obiecałam mu, że gdy w końcu mnie odwiedzicie, to dostanie ode mnie... — Spazmatyczny kaszel —... te mikstury o które prosił. Zresztą, pewnie nie będzie chciał mnie widzieć, po tym co ostatnio mu wygarnęłam... — Kobieta mówiła do siebie, przekrwionymi oczami błądząc po suficie w ciemności, zdając się nie zauważać ani otoczenia, ani swojego stanu, nic nie robiąc sobie z napadów kaszlu, które praktycznie łamały ją w pół. —... lepiej będzie jak Ty je weźmiesz, są w kuchni. W tamtej szufladzie, z której zawsze podjadałaś ciasteczka... — Cichy śmiech, który natychmiast zmienił się w krwawy kaszel. —... weź też tamte karmelowe słodkości na patyku, dla Juliette... Jak się miewa moja ukochana wnuczka...? — Każde słowo przychodziło zielarce z trudem, lecz ta dalej majaczyła, ewidentnie coraz bardziej obciążając swój organizm. Ale w zasadzie, czy był to w ogóle problem Vesny? Kobieta wszakże właśnie znalazła możliwe miejsce, gdzie znaleźć by się mogły tak poszukiwane przez nią mikstury.
Czy powinna obchodzić ją jakąś staruszka w delirium, która myli ją z własną córką? Tym bardziej, że kobiety nie dało się w łatwy sposób oczyścić z podejrzeń, jakie krążyły dalej w głowie poszkodowanej w walce Elice, leżącej właśnie na granicy przytomności przed domem. Co najgorsze, ból jej ciała powoli ustępował miejsca apatii, a to nigdy nie wróżyło dobrze. Podobnie jak fakt, że magiczna bariera zdawała powoli słabnąć pod naporem magii lasu, co obecnie jednak umykało obu heroskom.

Utrzymana w porównaniu do innych broni w bardzo dobrym stanie glewia była jednym z milszych zaskoczeń, jakie spotkało tego dnia Vesne. Choć nie była to dokładnie broń, jakiej poszukiwała kobieta – dziwnie krótki drzewce mógł okazać się problematyczny, jeżeli chodzi o trzymanie przeciwników na bezpiecznej odległości, ale z drugiej strony oręż ten był wyjątkowo lekki, a jego długość nie przeszkadzałaby herosce w poruszaniu się. Zresztą Vesna nie mogła w takiej sytuacji wybrzydzać – cokolwiek co tylko mogło pomóc jej w walce, było aktualnie jak na wagę złota.
Kobieta oddała się poszukiwaniom czegokolwiek, co mogłoby pomóc Elice w przeżyciu, kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego, iż w budynku nie czyha na nią niczego niebezpiecznego. Jedynie głos starej kobiety przestraszył biedną Vesnę, która to nawet nie zauważyła leżącej w bezruchu zielarki. „Alicjo?” To imię zupełnie nic nie mówiło herosce, chociaż biorąc pod uwagę jej amnezję, to nie był to raczej za bardzo zaskakujący fakt. Mimo tego ta zdecydowała się podejść do kobiety, słysząc, jak ta kontynuuje swoje majaczenie. Biedna staruszka była już w na tyle opłakanym stanie, iż nie kontaktowała zbyt dobrze z rzeczywistością. Cóż, przynajmniej zielarka miała jeszcze wystarczająco siły, aby mówić.
— Tak mamo, wróciłam. Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej. — Vesna ewidentnie zdecydowała się po prostu udawać tę całą córkę staruszki. Kobieta była przecież już ledwo co świadoma, więc może myśl, iż jakaś krewna postanowiła ją odwiedzić, lekko poprawiłaby jej humor? Cóż, przynajmniej tylko tyle heroska mogła dla niej aktualnie zrobić. Słysząc o jakichś miksturach dla „Harold’a”, Vesna momentalnie odwróciła się w stronę kuchni i rzuciła się do dalszych poszukiwań. Znalezienie kilku ewidentnie naruszonych już przez czas flakonów nie zajęło zbyt długo. Kobieta początkowo próbowała przeczytać, co takiego znajdowało się na starej etykiecie, ale niestety bez względu na to, jak bardzo próbowała, Vesna nie była po prostu w stanie rozczytać starych i zniszczonych już zapisków. Nieprzyjazny kolor, jak i osad również niezbyt zachęcały do spożycia nieznanej cieczy, ale była to na dobrą sprawę ostatnia deska ratunku dla Elice. Tak więc kobieta postanowiła wpierw przetestować miksturę na samej sobie – jeśli poczuje jakikolwiek nawet i drobny efekt, to przynajmniej będzie w stanie stwierdzić, czy powinna ją w ogóle podać swojej towarzysze.
Po wcześniejszym wstrząśnięciu flakonu Vesna z lekkim trudem otworzyła miksturę i wzięła pojedynczego, bardzo skromnego łyka. Dopiero po tym, uwaga kobiety ponownie padła na słowa starej zielarki, która to zaczęła majaczyć coś o jakichś karmelowych słodyczach i Juliette… Ech, gdyby tylko heroska znała którąkolwiek ze wspomnianych osób, być może coś by jej to dało. Vesna oczywiście nie potrafiła odmówić i po prostu postanowiła zabrać słodycze ze sobą – tak na wszelki wypadek.
— Juliette ma się bardzo dobrze, rośnie nam jak na drożdżach. Im więcej czasu mija, tym bardziej przypomina mi ciebie mamo, wiesz? — kontynuowała, nadal odgrywając swoją rolę. Po tych słowach Vesna w końcu wyszła z kuchni i ponownie wróciła do zielarki, wyciągając pojedyncze jabłko z jednej ze swoich kieszeni i kładąc je obok łóżka chorej.
— Przyniosłam jabłko. — palnęła głupio. Jakby jeszcze tylko zielarka miała wystarczająco energii, aby to jabłko wziąć do ręki, a co dopiero przeżuć i połknąć… No cóż, liczy się sama myśl.
— Proszę, odpocznij już. Wyglądasz naprawdę blado. Postaram się do ciebie jeszcze dzisiaj wrócić. — dodała, spoglądając na staruszkę. Veśnie zrobiło się w pewnym stopniu szkoda zielarki. Ta ewidentnie spędzała już swoje ostatnie chwile na tej ziemi zupełnie sama. Jej własna rodzina nawet nie raczyła jej odwiedzić. Nikt przecież nie zasługiwał na śmierć w samotności, bez względu na to, jak wyglądała przeszłość danej osoby… Cóż, jeśli tylko herosce uda się spotkać tę całą Alicję, będzie musiała z nią „poważnie porozmawiać”.
I właśnie dopiero wtedy do kobiety dotarła pewna, trochę wręcz niepokojąca myśl. Co, jeśli to ona była tą Alicją? W końcu heroska zupełnie nie pamiętała o swojej przeszłości, zielarka może jednak nie była w delirium, a to, że Vesna znalazła się akurat na tej wyspie, nie było zbiegiem przypadków? Co, jeśli cała ta Juliette była tak naprawdę jej córką…? Nie, nie teraz nie mogła o tym myśleć. Takie myśli jedynie ją rozpraszały. Elice przecież nadal tam leżała i konała, ona nie mogła teraz sobie w najlepsze rozmawiać z jakąś byle starą babą.
W końcu kobieta ruszyła do drzwi, prędko podbiegając do leżącej dalej heroski.
— Znalazłam tylko to. Nie smakuje dobrze, ale to twoja jedyna deska ratunku. — wytłumaczyła ledwo co przytomnej Elice, która pewnie nawet nie ogarniała co się dzieje dookoła niej. Mimo wszystko mikstura nie była zbyt smaczna, ale z drugiej strony zupełnie nie skręciła Vesny. Stąd też kobieta zdecydowała się przyłożyć do ust towarzyszki szklany pojemnik i powoli wlać jej do ust całą tę podejrzaną miksturę, pilnując, czy ta przez przypadek nie zaczęła się dławić.

Staruszka uśmiechnęła się szerzej, słysząc słowa kobiety, a jej drżące dłonie uniosły się do góry, próbując ją objąć. Musnęła jednak jedynie lekko ramię kobiety, nie mając siły na nic więcej. Jej majaczenie za to nakierowało heroskę na rozpadające się szafki w kuchni, gdzie faktycznie znalazła kilka drobnych buteleczek. Płyn w ich wnętrzu stracił swój pierwotny kolor, rozwarstwiając się ciecz i gęsty osad, a obwoluta z opisem ją niegdyś pokrywającą, była już nie do odczytania. Po wstrząśnięciu i upiciu łyka, dziewczyna poczuła w swoich ustach cierpki, wyjątkowo nieprzyjemny smak, który zostawił po sobie jednak uczucie lekkiego orzeźwienia i ciepło, przepływając wzdłuż przełyku. Zabierając finalnie mikstury, oraz karmel na patyku, też widocznie leżący tutaj od lat, Vesna postanowiła wrócić do heroski, dalej odpowiadając jej by wszystko wyglądało tak, jakby to naprawdę jej córka zrobiła po latach. Cóż, w końcu ledwo tyle mogła zrobić. Przynajmniej jeśli nie liczyć wręczenia staruszce, która ledwo miała siłę oddychać jabłka. Kładąc je koło łóżka, heroska mogła usłyszeć, jak melodia którą starsza kobieta próbowała nucić w międzyczasie przechodzi w rzężenie, jednak... Wyglądało na to, że ta irracjonalna czynność przebiła się na krótką chwilę nawet za zasłonę pokrywającą umysł zielarki, a ta nagle złapała swoją wychudzoną ręką za dłoń Vesny. — Piwnica... — Ogniskując spojrzenie załzawionych oczu na tę jedną sekundę świadomości, kobieta z trudem wyrzuciła z siebie pojedynczą frazę, by po chwili znowu opaść bezwładnie na łóżko. Nie było jednak czasu zastanawiać się nad jej majakami, jakkolwiek przez tę krótką chwilę nie wydawałyby się sensowne. Na zewnątrz bowiem właśnie ktoś umierał. Gdy Vesna obróciła się na pięcie i żwawym krokiem ruszyła w kierunku drzwi, do jej uszu dobiegły kolejne słowa z ust staruszki. — Och Alicjo, już wychodzisz...? Muszę jeszcze Cię uczesać, szkoda żeby Twoje piękne, kasztanowe włosy zaplątały się w krzak jagód. Twoje koleżanki mogą przecież chwilę poczekać... Dobry Boże, macie już po czternaście wiosen, a dalej brykacie po lesie niczym małe jelonki... — Zdania składane przez staruszkę były jeszcze cichsze niż wcześniej, ale równie pozbawione sensu, chociaż najwyraźniej kobieta w myślach przeniosła się w czasie jeszcze bardziej. Może to mogło pomóc dziewczynie w jakiś sposób zdecydować, czy jej rozważanie sprzed chwili miały rację bytu, lecz raz jeszcze, czas ją gonił. Dopadając do półprzytomnej Elice, Vesna nieomal siłą wlała jej do ust jedną zawartość mikstury. Białowłosa mogła zauważyć przy tym, jak kolor delikatnie zaczyna powracać na jej pobladniętą skórę, sama lwica zaś poczuła najpierw niezwykle nieprzyjemny smak w ustach, potem zaś płyn rozlał się w jej ciele przyjemnym ciepłem. Było to jednak za mało, i Vesna doskonale to wiedziała. Do ustabilizowania stanu drugiej heroski potrzebowała zużyć zawartość wszystkich buteleczek, a i tak gdy ta nie bez bólu mogła w końcu podnieść się z ziemi, tak jej bok zdobiła paskudna, świeża blizna. Krwawienie zostało jednak zatrzymane, a wnętrzności wróciły do ciała. Elice dalej nie czuła się najlepiej, wszystko ją bolało a mdłości po wypiciu paskudnej w smaku mikstury nie pomagały, w końcu jednak przestała umierać. Ostrość wzroku i słuchu wróciła dość szybko, a przy drobnej pomocy towarzyszki, heroska mogła bez większych problemów wrócić na równe nogi. Tylko, co mogły zrobić dalej? Niebezpieczeństwo nagłej śmierci Elice zostało może i zażegnane, lecz las dalej napierał na eteryczną barierę na tyle, by przerwać ją w paru miejscach. Pędy roślin powoli, lecz nieubłaganie zdawały się wpełzać do do tej pory bezpiecznej strefy, a zarówno uzdrowiona lwica jak i mająca wątpliwości co do swojej egzystencji Vesna nie wiedziały, co mogą począć dalej...

Vesna w głębi duszy odetchnęła z ulgą, słysząc zaledwie kilka słów staruszki “Piękne, kasztanowe włosy”. Cóż, przynajmniej ten jeden raz jej przedwczesna siwizna nie była powodem do obaw, gdyż jej włosy ani nie były piękne, ani tym bardziej kasztanowe. Teraz jednak nie było czasu na zastanawianie się nad tym wszystkim, aczkolwiek heroska postanowiła zapamiętać wspomnienie zielarki o piwnicy. Vesna w końcu nie miała wystarczająco czasu, aby rozejrzeć się po całym budynku. Nie widziała również nigdzie zejścia do piwnicy, lecz to mogło być ukryte gdzieś dalej… Kobieta na pewno wróci tutaj, gdy tylko cała ta sytuacja się uspokoi.
Elice zmuszona została przez towarzyszkę do wypicia wszystkich trzech flakoników mikstury, która to na całe szczęście przyniosła wyjątkowo pozytywny efekt. Vesna jednak nie dała zbyt długiej chwili lwicy na powrót do pełni sił i już zaczęła dzielić się z nią następnym planem.
— Jeśli tu zostaniemy, cała ta roślinność się na nas rzuci. W dwójkę nie damy z nimi rady, zwłaszcza gdy obie jesteśmy nieźle poobijane. Może uda nam się jakoś zabarkować w tej chatce? — wytłumaczyła, w międzyczasie podając kobiecie dłoń, aby pomóc jej wstać na równe nogi.
— Zielarka coś mamrotała na temat jakiejś piwnicy, może uda nam się coś tam znaleźć, coś, co by nam pomogło z tymi wszystkimi roślinami? Zresztą sama zobacz. — po tych słowach, Vesna pokazała Elice jej nowe znalezisko w postaci całkiem dobrze wyglądającej glewii.
— To miejsce nie jest takie bezużyteczne, jak się z pozoru może wydawać... Zresztą i tę kobietę wypadałoby gdzieś schować, żeby nie pożarły ją kwiaty. —

Elice poczuła niezbyt smaczny napój w ustach. I tak jednak go piła, no bo co jej zostało. Na szczęście nie była to trucizna, a lekarstwo. Dzięki temu powoli dochodziła do siebie. Z naciskiem na powoli. Tak dostała, że wiadomo, iż ciągle coś czuje. Do tego gdy już była na tyle przytomna, by zorientować się w sytuacji, to sytuacje wyglądała tak, że bariera zaraz pęknie. Jakim cudem bariera działa tyle czasu, ale nie akurat w momencie, gdy one są w środku chatki. No dobra może to nie jest złośliwość rzeczy martwych, a sam fakt, że raz wkurzyły las, a zielarka zapewne jedynie się broniła, a dwa trzy ofiary to nie jedna. Stąd też trzeba było planować. - Masz rację nie damy rady. Straciłam za dużo sił. - zauważyła. Uzdrowienie uzdrowieniem, ale sam fakt utraty krwi dalej odczuwa. Dobrze, że przy pomocy Vesny chociaż stanęła na drodze. Piwnica natomiast w sumie brzmiała dobrze. - Piwnica nie brzmi źle. Może faktycznie dostaniemy tam choć chwilę. Bo rośliny i tak będą cały czas na zewnątrz. Albo co gorsza zaczną wchodzić do środka. - zauważyła. Piwnica da im czas. Ale to tyle. - Jest jeszcze druga opcja. Mam cały czas w zanadrzu moc zwiększenia drastycznie prędkości swojego biegu. Jakby była jakaś luka, przez którą można szybko przebiec to powinno się udać uciec. - zaproponowała też swoją część planu. Wybór pozostawia już Vesnie. - Choć w sumie zielarki też nie należy zostawiać. - to musiała przyznać. Więc może jednak na razie barykada i szukanie u zielarki wszystkiego co się da...

TextZbierając się w sobie i wreszcie, praktycznie dopiero po raz drugi od rozpoczęcia zlecenia cokolwiek wspólnie planując, obie kobiety zdecydowały się pójść tropem piwnicy. Troska o dobro zielarki i brak wiedzy o tym, czy gdziekolwiek jest bezpiecznie, świdrowała myśli herosek, ale sytuacja pchała je przy tym do działania, nie pozwalając wstać w miejscu. Niezależnie od użytej magii i mikstur, obie były zmęczone, poranione, głodne, zmagając się jednocześnie ze skutkami anemii, lecz mimo to w ich głowach dalej była nadzieja. Jakże płonna i niewinna, lecz dalej tląca się w odmętach świadomości jednej i drugiej dziewczyny, i to najprawdopodobniej właśnie ta nadzieja dotycząca tego, że wszystko skończy się dobrze, pchnęła je raz jeszcze do chatki zielarki. Ta już nie była w stanie nic mówić, jedynie zanosząc się spazmatycznym kaszlem raz po raz, lecz dopiero teraz kobiety mogły zauważyć coś, co wcześniej umknęło Veśnie z oczu przez pośpiech. Jedno miejsce na podłodze było czystsze, jakby bardziej wydeptane i pozbawione aż takiej ilości kurzu. W przeciwieństwie do kuchni, w której ta chwilę wcześniej znalazła słodycze i mikstury leczące, grubość brudu wskazywała jedynie na parę dni braku sprzątania, a nie na kilka tygodni. Po przyjrzeniu się bliżej, oczom którejś z bohaterek mógł ukazać się przy tym niewielki uchwyt wtłoczony w drewno podłogi. Cóż, najprawdopodobniej to właśnie było zejście do piwnicy tego malutkiego budynku, lecz po podniesieniu klapy, nie bez trudu zresztą, gdyż mechanizm zawiasów nie był naoliwiony, oprócz zarysu drewnianych schodów heroski mogły ujrzeć jedynie ciemność. Cóż, przynajmniej stamtąd nic ich nie atakowało. Gdyż las wokoło zaciskał pętlę z każdą kolejną sekundą, nienaturalnym szumieniem skutecznie rozpraszając heroski. W skupieniu się nie pomagała również ciemność w pomieszczeniu, a także spazmatyczny kaszel zielarki, która zwinęła się już w pozycję embrionalną z bólu. Gdyby mimo tych czynników dziewczyny zdecydowały się prowadzić poszukiwania czegokolwiek przydatnego w kuchni i małej sypialni, tak w oczy rzucało się jedynie parę ogarków świec, resztki wyschniętego jedzenia i parę ziół, smętnie zwisających z półek. Zupełnie tak, jakby wszystko albo z domku zniknęło, albo zostało gdzieś przeniesione...

Vesna weszła pewnym krokiem do środka, ponownie rozglądając się po budynku. Tym razem raczej szybko jej uwagę przykuło dziwne miejsce, wyglądające na o wiele bardziej zadbane niż reszta chatki. Kątem oka kobieta spojrzała również na konającą na łóżku zielarkę. Mimo chęci pomocy Vesna bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż nie ma za bardzo jak pomóc staruszce. Nie miała ona nawet pojęcia, co dokładnie jej dolegało, a co dopiero mówić o jakimkolwiek odratowaniu jej… no, chyba że uda im się znaleźć coś przydatnego w piwnicy.
Heroska pozwoliła Elice na otworzenie włazu, którego to sama raczej nie dałaby rady podnieść ze względu na swój brak siły w rękach. Nim jednak obie mogły zejść na dół, przydałoby im się znaleźć jakieś źródło światła, z którego to mogłyby skorzystać. Mimo wszystko Vesna nie pakowałaby się prosto w ciemności bez żadnego zastanowienia.
— Jeśli możesz, zabarykaduj proszę drzwi wejściowe. Nie wiem, ile to da, ale na pewno to będzie lepsze niż nic. Ja w międzyczasie poszukam jakiegoś źródła światła. — rzuciła w stronę Elice, szybko rozpoczynając swoje przeszukiwania. Chwilę minęło, nim kobiecie udało się zebrać parę prawie zupełnie wypalonych już świec i schowane w jednej z szuflad, bardzo stare krzesiwo. Vesna postanowiła wszystko, co tylko nadawało się do spalenia, wsadzić do jednego z zakurzonych pieców, gdzie mogła bezpiecznie zacząć rozpalać ogień. Wpierw podpaliła wysuszone zioła, które to stanowiły perfekcyjną rozpałkę. Płomienie prędko urosły do wystarczających rozmiarów, aby móc zapalić od nich dwie resztki świec. Jedną z nich wręczyła Elice, a drugą zostawiła dla samej siebie.
Uzbrojona już w źródło światła, heroska postanowiła w końcu ruszyć w stronę zejścia do piwnicy i udać się na dół.

Wyszło na to, że wchodzą jednak do środka. Lwica nie wiedziała w sumie wcześniej o stanie zielarki, więc widok dosłownie umierającej osoby był przykry. Szkoda, że to jej ostatnie chwile, ale no taki już krąg życia. Choć była lekko zdenerwowana na Vesne. Mogły jednak uciekać, zielarki nie było już ratować. Jak nie drzewce zabije ją po prostu śmierć naturalna. Ale no skoro już tu są, a Vesna przywróciła ją z rozkmin słusznym stwierdzeniem, że należy zabarykować drzwi, to faktycznie się tym zajęła. Miała nadzieję, że wystarczy to na chwile. Na szczęście choć na tym piętrze nie było praktycznie nic, to przynajmniej udało się znaleźć źródło światła. Wzięła świece do Vesny. A potem cóż zejście do piwnicy. Dalej nie była pewna czy to dobry pomysł, ale nie było już odwrotu. Miała jedynie nadzieję, że przez sytuacje nie skończy się to tym, że w tej piwnicy będą liczyć na cudowny ratunek. Oby faktycznie co ciekawsze rzeczy były jednak pod spodem chatki.

Przesuwając pod drzwi stare, rozlatujące się szafki, wieszak na ubrania będący zresztą w podobnym stanie i co tylko wpadło jej w ręce, lwica w przeciągu paru chwil stworzyła prowizoryczną barykadę za drzwiami. Nikt nie łudził się, że ta wytrzyma kilka mocniejszych uderzeń, lecz faktycznie zgodnie z tym, co heroski myślały, mogła im przynajmniej kupić chwilę czasu. W międzyczasie Vesna zajęła się rozpaleniem ognia, w końcu przynosząc do małej chatki odrobinę światła. Drgające płomienie rozjaśniły malutki pokój połączony z kuchnią, nie wywołując jednak żadnej reakcji u ledwo zipiącej staruszki. Elice w swoich przemyśleniach w zasadzie miała rację, ta albo umarła by od choroby, albo zabita przez enty, lecz tak przynajmniej zginie z przeświadczeniem o tym, że przed śmiercią jej córka przyszła ją odpowiedzieć, zostając z nią do samego końca. Nie mając tego luksusu i możliwości, by dalej zastanawiać się nad etyką całej tej sytuacji, obie heroski ujęły w dłonie ogarki, postanawiając zejść na dół w sobie tylko znanym celu. Wybrały zostanie na miejscu zamiast łatwej ucieczki, co z pewnością przyniesie za sobą jakiejś konsekwencje, lecz najpierw skupmy się na tym, co ujrzały ich nieprzyzwyczajone do blasku świecy przed twarzą oczy. Pomieszczenie na dole było dużo, metrażem zbliżone do części nadziemnej, lecz o wiele lepiej zagospodarowane i zadbane. Było tutaj miejsce nawet na mały siennik i żeliwny piec, nie będący pokryty sądzą i brudem jak ten u góry. Kobiety po zejściu na dół otoczyły stoły, półki z książkami i kilka gablot ze składnikami do mikstur, a przede wszystkim je same stojące w kilku różnych stojakach. Schodząca na dół jako pierwsza Vesna mogła zauważyć do tego instalacje kilku kandelabrów przy suficie i w rogach pomieszczenia, które po rozpaleniu, dość dobrze rozjaśniły całość. Na pierwszy rzut oka było widać, że zielarka na stare lata przeniosła się w całości tutaj, a chatka była wyłącznie mocno niezadbanym przedpokojem prowadzącym do całości. Patrząc na stan wszystkiego wokoło, bałagan i nieporządek jasno świadczył, że staruszka nad czymś ostatnio pracowała, i to w pocie czoła. Zresztą, to co mogła zauważyć Elice w momencie, gdy białowłosa rozpaliła światło, to sporych rozmiarów słój stojący na jednym z blatów, w dwóch trzecich wypełniony połyskującą delikatnie, fioletową substancją. Ta zdawała się być dokładnie tym samym, do tworzyło barierę wewnątrz domu. Oprócz tego, tak jak zostało wspomniane, w szafkach było kilka książek mówiących o różnego rodzaju ziołach, tworzeniu mikstur, ogrodnictwie, minerałach itp, lecz obecnie większość z nich leżała na blatach dokoła, pootwieranych na różnych stronach, z dopiskami i zaznaczeniami na każdej z nich. Dodatkowo obok słoju znajdował się stary, gruby notes, stworzony z wielu połączonych ze sobą rzemieniem kartek. Jego stronnice pokrywały staranne, choć prędko zapisywane komentarze kobiety i inne zapiski sporządzone jej dłonią. Ostatnia kartka na której ten był otwarty, była jednak pełna bazgrołów i przekreśleń, zupełnie tak jakby kobieta miotała się, nie wiedząc co zrobić. Ilość książek również o tym świadczyła, podobnie jak rozłożone wszędzie odczynniki alchemiczne i mikstury, ewidentnie mieszane ze sobą w jakimś celu. Kto wie, może właśnie płyn w słoju był tym magnum opus kobiety? Chociaż sądząc po tym, że las w końcu przebił się za barierę stworzoną przy jego pomocy, tak nie wydawało się to pewne. Na górze zaś, kaszel kobiety wreszcie ucichł...

Nie było czasu na zbyt dokładne przeszukiwanie tego miejsca, stąd też Vesna postanowiła wykonać jedynie powierzchowne oględziny piwnicy. Szybkim ruchem zdjęła ze swoich pleców zawieszony wcześniej worek, do którego postanowiła wrzucać wyglądające na trochę bardziej użyteczne rzeczy. Przy samej półce z książkami wybierała jedynie te, który były jeszcze w jako takim stanie, a tekst zamieszczony na ich stronach był jeszcze całkiem dobrze czytelny – ostatecznie i tak nie było ich zbyt dużo, a sama heroska zdecydowała się nie być zwykłym chamem i po prostu podzielić się znaleziskiem z Elice.
— Bierz, co tylko wygląda na użyteczne i znikamy. Trzy czwarte pozwolę sobie przywłaszczyć, w końcu i tak powinnaś mi być nadal wdzięczna za to, że nie zostawiłam cię ranną. Później i tak możemy dokładnie to sobie podzielić, teraz musimy po prostu przeżyć. — wytłumaczyła towarzyszce, przeglądając nadal okoliczne książki. Ostatecznie uwaga kobiety spadła na notatnik zielarki, który to leżał niechlujnie rzucony na jeden ze stolików. Vesna w końcu zdecydowała się wziąć go do dłoni i spróbować rozszyfrować zamieszczone w nim informacje. Być może udałoby im się w ten sposób dowiedzieć trochę więcej na temat całego tego ożywionego lasu oraz wcześniej chroniącego ich kręgu, który stanowił dziwną i jednocześnie bardzo potężną barierę. Gdy tylko heroska zdecydowała się zakończyć lekturę po zaledwie kilku minutach, ta wepchnęła dodatkową makulaturę do swojego wora, do którego to spróbowała wcisnąć jeszcze trochę znajdujących się w gablotach składników do mikstur – tak o, na wszelki wypadek. Ostatecznie wysuszone rośliny nie mogły być przecież aż tak ciężkie, czyż nie?
Tak jak wcześniej powiedziała – Vesna pozostawiła część przydatnych rzeczy swojej towarzyszce, w tym również i słój z dziwną, fioletową substancją. Sama zresztą nie chciała za bardzo się przeciążać, to mogło jedynie źle wpłynąć na kolejne walki.
— Przejdź jeszcze dookoła ścian i przejrzyj, czy nie ma przez przypadek nigdzie jakiegoś ukrytego zejścia dalej, choć szczerze się tego nie spodziewam. Jak już to skończymy, musimy jak najszybciej się stąd wynosić. Zielarce już nie pomożemy, ale wszystkie jej rzeczy z pewnością mogą okazać się przydatne w przyszłości. Jakiś pomysł, żeby wydostać naszą dwójkę z tego piekła szybko i w jednym kawałku? — rzuciła w stronę Elice, zawiązując już swoją torbę i zarzucając ją ponownie na plecy.

Elice wzięła część tego, co znajdowała Vesna, nie zajmując się na razie za bardzo tematem podziału łupów. Ale że będzie chciała więcej dla siebie to wiadomo. Też dlatego Elice została poraniona, bo broniła także Vesny, choć w teorii mogą ją porzucić. Ale nie zamierzała się licytować, gdyż jak słusznie towarzyszka stwierdziła "teraz muszą przeżyć". Gdy wśród łupów pozostała tajemnicza fioletowa substancja, zdecydowała się ją wziąć. Miała wobec niej pewien plan, ale z gatunku ryzykownych. Najpierw jednak sprawdziła tajemnicze przejścia dalej. Niby była szansa, że coś klikną i nagle znajdą ukryte dodatkowe pomieszczenie. Lub jeszcze lepiej tunel. Ale to byłby raczej nadmiar szczęścia. Stąd też podczas szukania ukrytych przejść od razu postanowiła odpowiedzieć. - Też wątpię w znalezienie więcej ukrytych miejsc. Stąd też mam dwa plany. Plan A zakłada użycie tajemniczej substancji. Może w jakiś sposób chroni ona przed tutejszą roślinnością, przynajmniej na tyle, by się ulotnić z powrotem do miasta. Nie mniej dobrze byłoby jednak coś o niej wiedzieć. Znalazłaś może coś w notatkach? - spytała. Bez informacji ten plan jest jednak ryzykowny, może to równie dobrze tylko wzmocnić rośliny. Wszak dalej nie znają źródła ich istnienia. Mogą być nieudanym eksperymentem zielarki. Albo nawet tylko wyglądała ona na poczciwą staruszkę. - Plan B to natomiast... Próba prześlizgnięcia się jakoś między wrogami i ucieczka przy pomocy mojej zdolności przyspieszenia. Mogę Ciebie wziąć na barana. - odparła. Nie mniej ten plan też nie był najlepszy. W sumie miała wrażenie, że bez potwierdzenia tego, iż plan A może jakkolwiek pomóc albo bez znalezienia więcej ukrytych przejść mogą tylko ryzykować, bo prostej drogi wyjścia nie ma.

Vesna, zaczynając zbierać książki z półek, wybrała cztery pozycję, które najbardziej ze wszystkich wpadły jej w oko, wkładając je następnie do płóciennego worka, który miała zawieszony na plecach. Pomyśleć, że jeszcze parę godzin temu była na tyle głodna, że przez głowę przechodziły jej myśli, by spróbować spożyć jego skórzane elementy... Na szczęście nie zrobiła tego, a torba przydała jej się teraz jak nigdy. Cztery średniej grubości książki wypełniły większość miejsca w tym przenośnym bagażu, podczas gdy Elice z racji na brak bagażu, musiała znaleźć kilka tomików o nieco mniejszej powierzchni, by te zmieściły się nie w kieszeni. I tak, po paru minutach zbieractwa, obie heroski zajęły się innymi zajęciami. Elice, gdyż to od lwicy właśnie zaczniemy, przyglądała się ściana po ścianie sposobie zbudowania piwnicy, szukając czegokolwiek, co mogliby odbiegać od schematu. Niestety, każdą cegła była porządnie wmurowana w konstrukcję, brakowało też jakichkolwiek ukrytych mechanizmów, czy choćby czegokolwiek, co mogłoby dać tę złudną nadzieję, że z pomieszczenia prowadzi inne wyjście, niż to po schodach na górę. Vesna natomiast, otworzyła dziennik, początkowo kartkując go, by następnie zatrzymać się na kilku ostatnich stronach. Zapiski zielarki były pełne cóż, jej zapisków właśnie, lecz ostatnie dwa tygodnie notatek jawiły się jako moment, w którym wszystko się zaczęło.Te pieprzone rośliny szaleją... Odkąd jakiś świr zabił Vigila, tak nie ma dnia, bym nie czuła jak pędy obracają się za mną, a trawy falują pomimo braku wiatru. Może zwariowałam na stare lata...? [...] Psiakrew, miałam rację. Wcześniej to mogły być zwidy, ale dzisiaj na własne oczy widziałam, jak pierdolona gałąź ucina łeb pierdolonemu niedźwiedziowi! [...] Jest źle. Anomalia się rozrasta, a ja nie wiem co robić. W książkach nie ma nic o czymś podobnym, ale może, chociaż tylko może uda mi się przyrządzić jakiś wywar… [...] Jest prawie gotowy, jeszcze tylko brakuje mi wyciągu z niezapominajek. Ach, gdyby tylko moja córka mnie odwiedziła raz na jakiś czas i pomogła z ich pielęgnacją, to nie musiałabym używać suszonych… [...] Udało się. Mikstura działa, chociaż jest jej mało. Psiakrew, mam nadzieję że ta baryłka na dwóch nogach naprawdę posłała oo herosów, chociaż pewnie nawet nie wie co się tutaj dzieje. Mam dziwne wrażenie, że coś zabija wszystkie gołębie pocztowe, jakie do niego wysyłam… [...] Bariera wokół domu została postawiona, chociaż nie wiem jak długo wytrzyma. Dalej brak śladu po tych całych herosach, więc albo są o kant dupy rozbić, albo tucznik poskąpił złota. Tak czy siak najprawdopodobniej jesteśmy zgubieni. Wywar by zadziałał, należałoby rozlać w samym sercu anomalii, zanim ta w pełni dojrzeje, a sama nie dam rady się tam dostać. Ba, jeśli ta wiadomość kiedykolwiek trafi do potomnych to niech wiedzą, że próbowałam! Cholera, jak tylko wystawiłam stopę zza bariery, to od razu jakiś dziwny pęd wbił mi się pod skórę. Jutro będę myśleć dalej nad tym, co mogę zrobić. Na razie idę się położyć, strasznie boli mnie głowa…Co w tym wszystkim najdziwniejsze, to fakt, że ostatnia notka była z… dzisiaj. Nic nie wskazywało na to, by stan kobiety wówczas był taki zły. Zanim jednak białowłosa mogła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z lwicą, tak ta, stale zwracająca uwagę na otoczenie i wypatrująca śladów ukrytych przejść, mogła usłyszeć ugięcie się podłogi nad jej głową, zupełnie jak od kroków. Pierwszy raz można by zrzucić na karb starego domostwa, tak samo drugi czy trzeci, lecz czwarty już znalazł się na drabinie, a heroski mogły zauważyć na niej stopę zielarki. Jak miło z jej strony, że jednak udało się jej wstać z łóżka i zejść na dół przywitać się z gośćmi, prawda?

— Dziwne… Najnowszy ze wpisów je~ — Nim jednak mogła w pełni dokończyć swoje słowa, Vesna zauważyła, jak jej towarzyszka zostaje przez coś nagle spłoszona. Dopiero po drugim ugięciu się podłogi Vesna w końcu zrozumiała, co się właśnie działo. Szybko podeszła w stronę wyjścia, stając tuż przy jednej ze ścian i spoglądając w stronę Elice.
— Stań przede mną. Jak tylko ktoś wejdzie do środka – obie musimy tę osobę obezwładnić. Jeśli to jakiś drzewiec lub cokolwiek ewidentnie nieludzkiego, możesz od razu go zabić. Jeśli to człowiek, możesz przybić go do ziemi. — wyszeptała w pośpiechu, chcąc ustalić jeszcze jakiś plan działania przed tym, aż nieznajoma osoba postanowi wprosić się do piwnicy. Nie mogła być to przecież zielarka – kroki słychać było w zbyt krótkich odstępach od siebie jak na osobę, która mogłaby ich zrobić zaledwie kilka i upaść bezwładnie na ziemię. Zresztą obie bardzo dobrze wiedziały, w jakim dokładnie stanie znajdowała się kobieta – ona nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje, ledwo co miała siły, by oddychać (czego i tak zaprzestała w końcu robić), jaka niby magia miałaby sprawić, iż ta nagle wstała na równe nogi i postanowiła ich odwiedzić? W głowie Vesny pojawiały się tylko dwie możliwości: osoba konająca na łóżku wcale nie była zielarką. To tłumaczyłoby, dlaczego ostatni wpis w dzienniku był z dzisiaj, a kobieta, którą ujrzały obie heroski była ledwo co żyjąca. Drugą możliwością było to, iż był to jakiś kolejny, roślinny ożywieniec. Kto wie, może rośliny przejęły władanie nad ciałem zmarłej kobiety, albo przybrały humanoidalną postać?
Cóż, to i tak teraz zdawało się nie mieć większego znaczenia.
Vesna pewniej chwyciła za swoją glewię, czekając aż jej pierwsza linia obrony stanie przed nią. Mimo wszystko białowłosa nie była zbyt dobra w zwykłym siłowaniu się i wolała tę kwestię pozostawić Elice. Jej zadaniem było asekurowanie towarzyszki i pomoc, jeśli sytuacja miałaby wyjść spod kontroli.

Kolejne kilka kroków odbijających się pełnym skrzypienia echem, lekko chybotliwych, ale to zdecydowanie były nogi starszej kobiety. Bose stopy, luźno zwisająca na starym ciele halka jasno na tym wskazywały, podobnie jak melodia nucona zachrypniętym głosem, który Vesna słyszała chwilę wcześniej... Starsza pani zdążyła zejść obecnie do połowy schodów, więc obie heroski zobaczyły również jej zwisające luźno ręce, które nie poruszały się wraz z ruchem nóg. To jednak na pewno była osoba, która chwilę wcześniej umierała w łóżku...

Elice jak zresztą podejrzewała nic nowego nie znalazła. Nie mniej słyszała dziwne skrzypienie. Podejrzewała, że niestety jednak bariera ostatecznie pękła i ożywione rośliny weszły do środka. Stanęła szybko w obronie koleżanki. Faktycznie akurat siła fizyczna była atutem naszej dużej lwicy lubującej się w lizakach. Nagle jednak wyszło na jaw, że widać stopy zielarki. Skoro ta leżała jednak półżywa to nie powinna być ona. Elice stąd też zaczęła łączyć kropki. - Może i wygląda jak zielarka, ale to nie jest ona. Jak chciałaś mi zapewne powiedzieć ostatni wpis jest zbyt świeży. - odparła. Vesna co prawda nie zdążyła dokończyć, ale Elice słusznie wydedukowała, że zdziwienie wywołała zbytnia świeżość wpisu. Inne zdziwienie mogłoby być jeszcze ewentualnie na wyrwanie czegoś, ale to by było raczej widać. - Podejrzewam, że miała ostatnio nieprzyjemne spotkanie z drzewcami, podczas którego została zatruta czymś i przez to jej stan się pogorszył, w czym pomogło też już stare, chorobite ciało. A po śmierci zaczęło działać na nią to samo, co ożywiło rośliny. - dodała. Wyjaśnienie Elice w sumie nie miało większego znaczenia może poza jednym. Jeśli by teoria się spełniła, a jej przebieg raczej wskazywał na brak wpływu zielarki na ożywienie lasu, to brakuje elementu tego, kto ten las ożywił. Dalsze obserwacje pozwoliły lwicy też na zauważenie nie ruszających się rąk, co tylko potwierdzało, że obecnie zielarka jest bardziej ożywieńcem. Mimo to Elice póki co stała tak jak stała. Szczerze powiedziawszy jedno ją niepokoiło. Jedna sprawa to zaatakować drzewca, a drugie walczyć z ożywioną staruszką. Nawet jeśli było to tylko świeże truchtło... blokada psychiczna może powstać w takim przypadku. Choć poza tym można też poczekać aż chociaż zejdzie po schodach i zobaczyć co stanie się dalej.

Niezależnie od tego, co obie heroski uważały, jakie myśli i przypuszczenia krążyły obecnie w ich głowach, kobieta schodziła dalej. Skrzypienie było w tej chwili jedynym odgłosem, który przebijał ciszę jaka zapadła, gdy tylko kobiety usłyszały kroki nad sobą. Po chwili z ciemności zaczęło wyłaniać się coraz więcej ciała staruszki, w dziwny sposób jednocześnie bezwładnego, jak i napiętego, jakby od środka. Gdy wreszcie również jej głowa znalazła się na takiej wysokości, by zarówno Vesna jak i Elice mogły ją zobaczyć, pewnym stało się, że coś jest nie tak. Wcześniej możnaby zrzucać winę na karb choroby, gorączki czy czegokolwiek innego, lecz przymknięte, drgające szaleńczo oczy zielarki, napięta na jej twarzy skóra nadająca jej upiornego wyglądu, czy wreszcie na wpół rozchylone usta, w głębi których coś zdawało się poruszać... To wszystko wskazywało na to, że teoria lwicy była jak najbardziej słuszna. Zakażona czymś kobieta nie ruszyła jednak dalej, zatrzymując się na drugim od dołu stopniu drabiny i lekko chwiejąc się w przód i w tył. Jeśli heroski przyjrzały by się bliżej, tak mogłyby zauważyć również, że klatka piersiowa kobiety się nie porusza, a przynajmniej nie w regularnym, ludzkim rytmie. Zamiast tego dziwnie drgała, jakby raz jedno raz drugie płuco wypełniało się powietrzem, bądź czymś innym, serce kurczyło się i rozszerzało w losowych momentach, a żołądek kobiety zdawał się rozdymać, symulując przez chwilę spożycie połowy obiadu serwowanego zazwyczaj wójtowi. Zielarka jednak, jeśli dalej można ją tak nazywać, nie wykazywała żadnych agresywnych ruchów w kierunku dziewczyn. Ciszę przestało przerywać więc nawet skrzypienie desek pod jej stopami, dzięki czemu Vesna i Elice mogły usłyszeć ciche rzężenie spomiędzy jej rozchylonych warg, nijak nie przypominające oddechu. Chwila niepewności dłużyła się w nieskończoność, wtem jednak, zielarka runęła w przód jak długa, kompletnie bezwładnie opadając w kierunku lwicy, która akurat w tym momencie stała bliżej drabiny.

Słysząc jak zielarka stanęła w miejscu, Vesna postanowiła po prostu czekać w tej niezręcznej ciszy i liczyć na to, że Elice zrobi to samo. Kiedy to ciało kobiety nagle upadło do przodu, białowłosa już prawie odruchowo rzuciła się do ataku na i tak pozbawiony już energii worek skóry. Kiedy jednak jej umysł w końcu zarejestrował to wszystko, co miało właśnie miejsce, na twarzy Vesny namalował się dziwny grymas – dziwny, gdyż kobieta zwykle nie pozwalała sobie za bardzo na odsłanianie swoich emocji ot tak.
Mimo tego teraz spoglądała teraz na wcześniej żyjącą jeszcze kobietę z dziwnym żalem w oczach. Jej chwyt na glewii jeszcze mocniej się zacisnął, pomimo faktu, iż heroska opuściła z lekka swoją gardę, widząc, iż wcześniejsze zagrożenie na chwilę postanowiło uciąć sobie drzemkę.
— Trzeba ją dobić, nim wstanie i dobije nas. — rzuciła w stronę Elice, podchodząc niepewnie do zielarki i podnosząc swoją glewię do góry, zupełnie niczym kat, gotowy wycelować prosto w szyję skazanego na śmierć więźnia. Już mogło się zdawać, iż Vesna po prostu zamachnie się i szybko zakończy całą sprawę, ale ta ewidentnie wahała się przez dobre kilka sekund. Czuła w sobie tą dziwną barierę, która nie pozwalała jej na dobicie wcześniej jeszcze żyjącego człowieka, który to zdawał się mieć własną historię, własną rodzinę, własne życie – wszystko to, czego w tej chwili Vesna nie znała. Heroska czuła, iż ten czyn byłby przekroczeniem właśnie tej bariery, której nie powinna pozwolić sobie na przekraczanie. W końcu czy będzie ona różnic się od tych całych drzewców, jeśli zamorduje bogu winnego człowieka?
Jako heros nie powinna zabijać tych, którzy dotknięci zostali przeciwnościami losu… Ona powinna obezwładnić kobietę i pozostawić ją tutaj samą sobie – kto wie, może jednak udałoby się ją w jakiś sposób ocalić. Jej zdrowy rozsądek jednak nakazywał na wykonanie zamachu – na pozbycie się niebezpieczeństwa, które zagrażało jej własnemu życiu. W końcu śmierć w takim stanie byłaby wyzwoleniem, czyż nie?
Ostatecznie Vesna głośno westchnęła, opuszczając swoją broń bez naruszenia ciała dawnej zielarki.
— Nie będę tępić ostrza. Ty to zrób… Wykręć kark, stań na głowie, cokolwiek, bylebyśmy miały pewność, że nie wstanie i nie spróbuje nas zabić po drodze. Ja idę zobaczyć, jak sytuacja wygląda na dworze. W razie czego krzycz. — rzuciła, omijając ciało i ruszając w stronę wejścia na górę.

Widok zielarki, a raczej tego co się z nią stało, był po prostu smutny. Stąd też sama nie wiedziała do końca, co tu robić. Wiadomo, że Vesna nawoływała do dobicia, ale łatwo jej to mówić. Wcale także nie ma wątpliwości. Zresztą szybko się okazało, ze choć Vesna pierwsza chciała zadać ostateczny cios, to szybko skapitulowała. Za to ciało zielarki leciało już w stronę Elice. No nic... Nie chciała imo tego robić. Ale skoro i tak ciało leciało w jej kierunku, to postanowiła wpierw jednak się oddalić parę kroków, by nie spadło wprost na nią. Następnie za to wzięła deskę i uderzyła tak mocno, że można stwierdzić, iż po prostu rozwaliła głowę. Miała nadzieję, że mimo wszystko ożywieniec kieruje się jakimiś zasadami i z rozwaloną głową już nie wstanie. A potem czekała już tylko na sygnał od Vesny. Zielarka jak zielarka, ale z tego lasu trzeba jeszcze wyjść! Przy okazji wzięła jeszcze parę mikstur, może się nada.

Zrzekając się wszelkiej odpowiedzialności za dobicie staruszki, która wcześniej nazywała ją swoją córką, Vesna po długiej chwili walki z samą sobą, uciekła z piwnicy, wchodząc po schodach na górę. W tej części mieszkania staruszki w zasadzie się nie zmieniło, chociaż jeśli miała do wyjrzenia przez szparę w drzwiach bądź oknach, tak mogła łatwo zauważyć, że las zaczął już dosłownie oplatać budynek, próbując się w te niewielkie szczeliny wcisnąć. Wciąż jednak były bezpieczne, prawda? Zielarka była wszakże praktycznie obezwładniona swoją bezwładnością, a w rękach Elice pozostało tylko jej dobicie, jeden prosty ruch mieczem... Ale nie. Lwica nie wiedzieć czemu wybrała jedną z formujących blat desek, jako narzędzie do rozwiązania problemu. Było to rozwiązanie brutalne, okrutne i niezrozumiałe, a także jak miało się za chwilę okazać niosące za sobą poważne konsekwencje. Czaszka zielarki pękła bardzo łatwo, zupełnie jakby już miała uszkodzoną strukturę od środka. Drewno trzymane w dłoniach heroski zagłębiło się w resztki jej mózgu z obrzydliwym, głośnym dźwiękiem, nie było to jednak wszystko. Pękająca głowa rozpadła się na kawałki niczym dorodna piniata, bryzgając wokół krwią, resztkami mózgu, a także dziwnymi, biały witkami... Otwierając ciało zielarki w tak brutalny sposób, jak miało to miejsce przed chwilą, heroska dosłownie wypuściła na wolność wszystko, co wcześniej wiło się w jej ciele. Ono samo zaczęło się wyginać na podłodze, jakby w pośmiertnych drgawkach i spazmach, wypuszczając przy tym do otoczenia z dziury w głowie chmury czegoś, co nawet w oczach laika mogło być niczym innym, jak zarodnikami. Będąc tak blisko miejsca erupcji, w postaci rozbitej przez siebie puszki pandory, Elice chcąc nie chcąc zaczerpnęła powietrza, mającego w sobie białe drobiny, od razu dostając napadu kaszlu. Chcąc wydostać się z piwnicy, kobieta musiała w tym momencie przeskoczyć na trzęsącym się niczym podczas silnego napadu epilepsji ciałem, które z każdym kolejnym ruchem rozrzucało chmary zarodników, oraz stopniowo rozrastało się wokoło, przy pomocy drobnych białych wici opuszczających każdy zakamarek z pewnością już martwego ciała kobiety.

No cóż, Vesna pozostawała zupełnie obojętna na to, co działo się w piwnicy gdy tylko ją opuściła. Nieprzyjemne dźwięki jedynie świadczyły o brutalnym sposobie pozbycia się zielarki ze świata żywych, czego białowłosa nie chciała za bardzo oglądać. Przecież w ciągu tych zaledwie kilku chwil zdążyła w jakiś sposób zżyć się z nieżyjącą już kobietą… Oglądanie jej zmasakrowanego truchła mogło jedynie jeszcze bardziej wpłynąć na psychikę i tak wykończonej już heroski.
W międzyczasie ta rozejrzała się jeszcze raz po budynku, zauważając, iż otaczająca ich ze wszystkich stron roślinność próbuje się przebić do środka ich małej fortecy. Z tego, co zapamiętała z notatek, musiały odnaleźć jakieś „serce anomalii” i tam rozlać zabrany przez Elice płyn. Żadna z nich nie miała jednak pewności, czy takie coś naprawdę pomogłoby w powstrzymaniu całych tych oszalałych roślinek. Kto wie, może już dawno było po czasie i jedyne co zostało, to obserwować jak całe to miejsce zostaje pochłonięte przez anomalię? Może jednak najlepszym sposobem na rozwiązanie tego całego problemu, była po prostu ucieczka z miejsca zdarzenia i zapomnienie o całym tym zleceniu… zresztą kto się teraz przejmował tym zleceniem? Zabójca, jak i jego tożsamość nie miały już najmniejszego znaczenia – teraz największym problemem były te wszystkie ożywione i krwiożercze rośliny…
Ostatecznie kobieta postanowiła podejść do wcześniej ustawionej przez Elice barykady i zacząć ją powoli rozbierać, aby obie mogły jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce.

Elice widziała, co się dzieje. Prawdę powiedziawszy oprócz tego, że musiała wstrzymać oddech, to sam widok był strasznie obrzydliwe. Vesna po chwili mogła usłyszeć kaszel, gdy Elice starała się wstrzymywać oddech jak najdłużej. A potem mogła też słyszeć następujące słowa... - Nie mamy czasu, już lepiej było jej nie dobijać! - Po tych słowach lwica od razu zaczęła spektakularną ucieczkę, nie zapominając oczywiście tego wszystkiego, co wcześniej zabrała, w tym zwłaszcza ten tajemniczej mikstury, która dalej ma nadzieję, że pomoże, ale no nie będzie jej zużywać na pojedyncze siedlisko, trzeba jej użyć na zewnątrz. Chwilę dotarcie na górę zajęło, bo musiała jeszcze przeskoczyć nad tym, co zostało z ciała zielarki. Jak dobrze, że Elice ma duże i zwinne nóżki, co akurat pomogło zrobić odpowiedni sus nad ciałem. Ale gdy dobiegła na górę niestety zauważyła, że barykada, która wcześniej je chroniła teraz stała się problemem. Stąd też ekspresowo dołączyła do rozbierania jej. Lekkie oddalenie się pozwoliło także zaczerpnąć parę świeższych oddechów, ale nie pozbyło irytującego kaszlu.

Naruszona przez Vesne barykada, stopniowo ustępowała pod naporem jej drobnych rąk, podczas gdy w piwnicy za jej plecami działu się rzeczy koszmarne. Uderzona chmarą zawodników Elice pospiesznie przeskoczyła nad przechodzącą atak pośmiertnej epilepsji zielarką, by następnie nie bez trudu wspiąć się na górę. Czemu nie bez trudu? Słoik swoje ważył, a latający wszędzie wokół biały pył nie pomagał, tym bardziej że heroska próbowała zakryć swojej usta, by wdychać jej jak najmniej. Nie omieszkała przy tym jednak odezwać się do białowłosej, która po paru sekundach mogła zauważyć, jak lwica wychodzi z piwnicy, dosłownie kaszląc non stop od dziwnego, białego pyłu którym była pokryta. Kobieta nie szczędziła czasu na zrzucenie z siebie okrycia bądź oczyszczenie się z zarodników, tylko od razu podbiegła w okolice Vesny, zaczynając w szybkim tempie rozbierać barykadę. Sprawiło to, że chmara zarodników pojawiła się i w pokoju na górze, zaczynając powoli wylatywać z piwnicy, jak i odpadać od ciała i ubrań Elice. Po krótkiej chwili szamotaniny ze starymi szafkami, kobietom udało się dostać do drzwi i je otworzyć, mogąc wreszcie zaczerpnąć świeżego powietrza. Kilka wijących się pędów wykorzystało tę okazję by wejść do środka, o dziwo jednak las zdawał się nieco uspokoić. Był bardziej niemrawy, powolny, jakby główne siły przekierowując zupełnie gdzie indziej, a poza tym... Jeśli którakolwiek z herosek chciała zadać sobie trud przyjrzenia się scenerii bliżej, tak mogłaby zauważyć, jak każda pojedyncza roślina, każdy jej element od źdźbła trawy aż po liście i płatki kwiatów, pulsował. Praktycznie niezauważalnym rytmem, który jednak łudząco przypominał bicie serca, które każda z nich miała w klatce piersiowej. Nie wiedziały co to oznaczało, lecz osłabienie roślin zwiastowało jedno - mogły spokojnie uciec. Zignorować zapiski zielarki i pobiec w kierunku Belhatova, lub też w jakimkolwiek innym kierunku, oddalając się od palącego niebezpieczeństwa. Gdyż tak, jak Vesna to zauważyła, zlecenie straciło na znaczeniu, a im powinno zależeć wyłącznie na przeżyciu. Co jeśli jednak, to wyłącznie w ich rękach leżała przyszłość tego miejsca, i tylko one mogły powstrzymać katastrofę, która wkrótce miała nadejść...?

Heroska widząc wydostającą się z piwnicy chmarę zarodników oraz okrytą w nich Elice, odruchowo zaprzestała swojego siłowania się z meblami i szybkim ruchem zdjęła bandaż znajdujący się na jej lewej dłoni. W tej chwili raczej dbanie o swoją estetykę było znacznie mniej ważne, od zabezpieczenia własnych płuc przed tą dziwną substancją. Vesna zawiązała kawałek materiału dookoła swoich ust i nosa, tworząc w ten sposób prowizoryczną maskę. Może chwilowo przeszkadzało jej to w oddychaniu i komunikacji z towarzyszką, ale raczej nie był to zbyt duży problem.
Kiedy tylko drzwi na zewnątrz zostały odblokowane, kobieta szybko wyszła z chatki zielarki i kątem oka rozejrzała się po okolicy. Dziwny stan, w jakim znajdowały się szalone rośliny, jedynie jeszcze bardziej napędzał jej obawy.
Choć przez krótką chwilę w jej umyśle pojawił się plan zwykłej ucieczki: zostawienia tego wszystkiego i ruszenia prosto przed siebie, byleby uciec z tego przeklętego miejsca, to Vesna prędko otrząsnęła się z tego stanu. Nie mogła teraz się poddać. Jej brak wcześniejszego działania sprawił, iż biedna staruszka zginęła. Mimo wszystko była przecież herosem i właśnie do wypędzania takich abominacji została stworzona… czyż nie? Zresztą nadal pozostawała kwestia ich towarzyszy. Vesna wolała jednak trzymać się z innymi takimi jak ona, więc pozostawienie Elice, Nero, Vihila i Diany nie brzmiało jak zbyt honorowy ruch.
Po kilku sekundach analizy otoczenia, białowłosa w końcu zwróciła się do towarzyszki, którą z uwagą przeanalizowała wzrokiem – tak dla pewności, czy przez przypadek nie wyrasta z niej żadna, dziwna gałąź.
— W notatkach tej zielarki znajdowała się informacja, iż całą tę fioletową miksturę musimy rozlać w jakimś… sercu anomalii, nim ta zdąży dojrzeć. Może być już za późno, ale to ostatnia szansa na uratowanie tego miejsca. Zresztą spodziewam się, iż nasi towarzysze również mogli się tam udać. Mimo wszystko spędziłyśmy całkiem sporo czasu w tym lesie. — szybko wytłumaczyła, na chwilę kończąc swój niepotrzebny wywód.
— Chyba że chcesz skulić pod sobą ogon. Nie będę cię za to winić. — dodała, zupełnie niepewna czy jej towarzyszka będzie chciała kontynuować tą jakże niebezpieczną przygodę. Mimo wszystko to właśnie Elice była bliżej śmierci niż Vesna, stąd też białowłosa nie byłaby za bardzo zdziwiona, gdyby heroska zdecydowała się odpuścić i wrócić w jakieś bezpieczne miejsce. Biorąc jednak to w jak dużym stopniu ta pokryta była tymi dziwnymi zarodnikami, to cóż… Vesna na jej miejscu wolałaby pozbyć się tych dziwactw raz na zawsze.
— Jeśli nadal chcesz w to brnąć, to wierzę w to, iż wymyślisz jakiś dobry sposób na szybkie odnalezienie tego „serca” i dostania się do niego. —

Elice niestety nie wyglądała najlepiej. Starała się jednak jakoś trzymać. Gdy udało się otworzyć drzwi, widok ją zaskoczył. Rośliny niby były cały czas żywe, ale coś jakby mniej aktywne. Choć wyczuć można było coś podobnego do bicia serca, co wzmagało poczucie, że jest dziwnie. By dowiedzieć się co dalej, lwica spojrzała na towarzyszkę. Do uczucia bicia szybko dołączyła informacja ze faktycznie jest jakieś serce anomalii. Trzeba spróbować tam z tą miksturą. Ale najpierw... - Obawiam się, że sama mogłam paść już ofiarą tych zarodników... - stwierdziła z przerwami na kaszel. - Więc no odrobinę muszę zużyć bo tu też powinno działać. - dodała usprawiedliwiając to, że po chwili wzięła drobny łyk z zawartości mikstury. Reszta będzie już na serce, ale to powinno pomóc jej funkcjonować. No chyba, że dostanie sraczki. - Nie zamierzam jednak już odpuszczać. Odnajdźmy te serce. Trzeba słuchać gdzie będzie mocniej słychać rytm roślin. - nie tylko postanowiła się nie poddać, ale dać też wskazówkę. Im mocniej rośliny będą pulsować tym powinny być bliżej serca...

Smak jak i zapach mikstury były obrzydliwe, jasno sugerując, że ta ma za zadanie zabijać niechciane formy życia, w postaci roślinnej anomalii. Parujący wywar przepłynął przez jej gardło, wywołując spore podrażnienie i utrudniając mówienie, rozlewając się następnie w jej żołądku w tak nieprzyjemny sposób, że ten zaczął się buntować, a kobieta odczuła silne mdłości. Jeśli jednak zacisnęła zęby, te po chwili przeszły, a jej ciało zaczęło emitować delikatne, fiołkowe opary, które prędko zabiły wszystkie zarodniki, jakie na niej osiadły, jak i te dalej latające w jej pobliżu. Jaki będzie to miało efekt dla jej żołądka, to już jedynie czas mógł pokazać, lecz istotne w tym momencie było to, że obie heroski postanowiły nie zostawiać sprawy samej w sobie, a dopiąć ją do końca. Postanowienie to jednak jedno, a samo działanie nie zostało jeszcze podjęte. Kobiety dalej stały do domek zielarki, a czas nieubłaganie tykał, odmierzając kolejne sekundy do sobie tylko znanego zakończenia...

Białowłosa przyglądała się minie, jaka pojawiła się na twarzy spożywającej podejrzaną miksturę Elice. Gdy kobieta w końcu zakończyła swoje „delektowanie” się naparem, Vesna głośno westchnęła i wskazała na wybraną przez siebie ścieżkę, która miała zaprowadzić ich prosto w głąb lasu.
— Tym razem ja pójdę przodem. Mam ze sobą glewię, więc w razie czego mogę wyciąć wszystkie rośliny, które staną nam na drodze. Ty trzymaj słój i zgodnie z planem będziemy iść tam, gdzie to wszystko em… bardziej pulsuje…? — stwierdziła, żwawym krokiem ruszając we wcześniej wyznaczoną stronę. Nie było czasu przecież czekać – ich towarzysze mogli prowadzić właśnie jakąś niebezpieczną walkę i oczekiwać pomocy.
Jedynie jedno pytanie pojawiło się w głowie Vesny: skąd Elice wiedziała, że wypicie całej tej mikstury miałoby jej w jakimkolwiek stopniu pomóc…? Ech, nie powinna kwestionować wyborów jej towarzyszki. Jeśli wypiła zbyt dużo tej tajemniczej mikstury to cóż, przynajmniej białowłosa będzie wiedziała na kogo zrzucić całą winę.

Elice nie czuła się najlepiej, ale starała się to maskować. Miała też nadzieje, że dalej będą mieli wystarczająco mikstury. Choć wypiła i tak tak mało, że to praktycznie cały czas jest tyle samo, więc nie zaakceptuje, że parę kropelek z pięciu litrów mogłoby stanowić różnice. Co miało też kolejną niewątpliwą zaletę. Jakby wypiła więcej to na pewno by ją od razu przeczyściło. A tak może skończy się na nieprzyjemnych uczuciach w żołądku. Nie było jednak też sensu czekać. - Dobrze. Idź przodem. Ja będę osłaniać. - odparła. Lwica miała zamiar być teraz oczami Vesny, by na pewno żadna roślina nie zaatakowała ich do tyłu. Potem ruszyła, będąc jednak cały czas czujna. W jej głowie oczywiście pojawiały się też pytania, co z ich towarzyszami. Czy też ich poslało w tym kierunku? Wbrew pozorom nie wiadomo, nie znalazły chyba jednoznacznych dowodów, że rośliny były odpowiedzialne za śmierć myśliwego. Mogły się toczyć dwa niezależne wątki. A jak jednak coś było to Elice już po prostu nie zanotowała tego w głowie i może być zaskoczona jak resztę bohaterów też spotka przy bijącym serduszku tegoż wspaniałego lasu, który byłby naprawdę piękny, gdyby kurwa nie chciał ich zabić.

Dziewczyny raz jeszcze nie traciły czasu, zagryzając zęby i pomimo zmęczenia, śladów po odniesionych obrażeniach, a w przypadku Elice dodatkowo po spożyciu dziwnej substancji, ruszyły dalej. Wiedzione różnymi pobudkami, od zaspokojenia własnych ambicji, przez pomoc towarzyszom, aż po zwykłą chęć do pozbawienia się ewentualnych wyrzutów sumienia, chwyciły mocniej swoje bronie oraz słój, zaczynając marsz w promieniach popołudniowego słońca. Podążając za pulsowaniem udały się na północ, zostawiając dom zielarki i jej wciąż telepiące się zwłoki za swoimi plecami, wchodząc raz jeszcze w głąb spaczonego lasu. To, że ten się uspokoił wcale nie napawało aż takim optymizmem, patrząc na to, że cała ta wcześniej buzująca dookoła energia magiczna, musiała teraz być gdzieś przenoszona. Magia w końcu nie rozpłynęłaby się od tak, chociaż może właśnie tak było? Kto wie. Istotnym jednak dla herosek bardziej, niż dywagacje nad anomalią było to, że nie musiały walczyć z roślinami na każdym kroku. Vesna raz na jakiś czas musiała odgonić jedynie zbłąkane pędy trawy, poruszające się tak ospale, że kobiety nie musiały nawet przyspieszać kroku by je wyminąć. Z każdym kolejnym krokiem stawało się jasne również to, że anomalia w jakiś przedziwny sposób się wycofywała. Oczom białowłosej zaczęło ukazywać się coraz więcej roślin, które do tej pory już znała, zamiast wszędobylskich jeszcze niecałą godzinę temu mutacji. Po kilkunastu minutach marszu, obie dziewczyny mogły zorientować się, dlaczego tak się działo. Podczas gdy one poruszały się tempem prędkiego chodu w kierunku serca lasu, magia robiła to samo. Przyspieszając nieco kroku, heroski zauważyły przed sobą coś na kształt wysokiej, czerwonej fali spaczenia, która stopniowo cofała w kierunku, w którym i one zmieszały. Wysoka aż do koron drzew strefa najeżona była kolcami, dziwnymi wypustkami i przelewającym się płynem przypominającym krew, który zdecydowanie nie powinien utrzymywać się w powietrzu w taki sposób, w jaki robił to przed ich oczami.
Vesna wraz z Elice były w stanie zrównać się tempem z Anomalią na tyle, by pozostawać za nią w stałej odległości kilkunastu metrów, obie więc doskonale widziały, jak ta tym razem zamiast mutować las, kurczy się i wchłania jego zasoby. Im dalej szły, tym czerwona ściana zostawiała za sobą coraz bardziej wyschnięte drzewa, coraz mniej zieloną trawę, i coraz bardziej pozbawioną wody ściółkę. Las wokół nich przynajmniej nie próbował już ich zabić, lecz do czegokolwiek siła poruszająca się przed nimi nie potrzebowałaby takiej ilości energii życiowej, tak z pewnością zgromadziła już jej wręcz niesamowitą ilość. Być może wystarczającą, gdyż po kolejnych kilkunastu krokach, ściana zafalowała, przesuwając się jeszcze kawałek do przodu, by następnie się zatrzymać. Dlaczego nie musiała się już dalej kurczyć? Być może powodem tego był olbrzymi, wysoki ponad czubki drzew mur, który mogły zobaczyć przed sobą na granicy wzroku, lecz oczywiście mogły jedynie snuć domysły na ten temat. Anomalia przed nimi zgęstniałą, pulsując czerwienią w rytm bicia serca, zdając się skoncentrowana jak nigdy wcześniej. Po próbie dotknięcia spaczonych, pokrytych dziwną, przypominającą tkankę substancją drzew, ta z herosek która się na to odważyła, mogła poczuć że rośliny te parzą dłonie niczym dorodne ukwiały. Każde z drzew pokryte było porostem mającym w sobie setki tysięcy pęcherzyków, które pękały przy dotknięciu, uwalniając silnie drażniącą substancję, wysoce nieprzyjemną dla odsłoniętej skóry. Las zgęstniał na tyle, że pomiędzy drzewami ledwo dałoby się przejść i bez tego, lecz warstwy narośli pokrywające dolne partie pni były na tyle grube, że już na pierwszy rzut oka obie kobiety mogły odnieść wrażenie, że bezmyślna próba przeciśnięcia się pomiędzy nimi skończyłaby się źle. Z drugiej strony, zmieniające stale swoją barwę pomiędzy różnymi odcieniami fioletu i czerwieni korony drzew, również nie były pozbawione pęcherzyków, chociaż faktycznie było ich tam zauważalnie mniej. Lwica wraz z Vesną mogły również oczywiście odpuścić sobie jakiekolwiek dalsze planowanie i po prostu utorować sobie drogę miksturą, nie zważając na to, co będzie dalej. Powinny mieć jednak na uwadze to, że bicie serca w rytm którego wszystko wokół pulsowało, z minutę na minutę stawało się coraz silniejsze…

Obie pewnie szły dalej w głąb lasu, podążając za dziwną falą energii, jak gdyby ta miała zaprowadzić je do jakiegoś zaginionego skarbu. Białowłosej ewidentnie nie podobał się za bardzo aktualny stan rzeczy. Coś ewidentnie pobierało energię ze wcześniej jakże agresywnej roślinności i najprawdopodobniej gromadziło ją w jednym miejscu… Cokolwiek miało tam za chwilę powstać, z pewnością będzie o wiele potężniejsze niż enty i ostre jak brzytwa krzewy razem wzięte. Czy aby na pewno którakolwiek z nich będzie mieć w sobie jeszcze na tyle energii oraz woli walki, aby stanąć oko w oko z dosłownie całą siłą tego przeklętego lasu? Jeżeli tylko Vesna zobaczy na horyzoncie jakiegoś olbrzymiego jak 20 lwic drzewołaka, to po prostu postanowi odwrócić się na pięcie i odejdzie w siną dal, nie chcąc nawet myśleć o całym tym jakże „wyjątkowym”, pierwszym zleceniu.
Zresztą… Może każde zadanie tak wyglądało, a Vesna po prostu nie była jeszcze na tyle doświadczona, aby uznawać takie rzeczy za normę? Cóż, najprawdopodobniej pomyśli o tym trochę później, gdyż teraz na drodze dwójki pojawiła się następna przeszkoda. Pokryte dziwnymi bąblami krzewy z pewnością nie wyglądały zbyt przekonywająco, aby białowłosa w ogóle próbowała ich dotknąć. Już po incydencie z Elice zdążyła nauczyć się, iż na takie dziwne, przypominające zarodniki części roślin lepiej jest uważać. Szkoda jej również było i trzymanej przez lwicę mikstury, która to mogła okazać się bardziej przydatna trochę później.
Jedynym, najbardziej logicznym pomysłem, na który była w stanie wpaść heroska, było po prostu wycięcie sobie drogi przy pomocy glewii. Ta sięgała przecież całkiem daleko w porównaniu do zwykłego miecza lub, co gorsza próby rozgarnięcia roślin gołymi rękoma, więc i cokolwiek z tych pęcherzyków miałoby się wydostać, raczej nie dotknęłoby Vesny – przynajmniej nie w jakimś bardzo dużym stopniu.
Kobieta poprawiła więc kawałek materiału na swojej twarzy i pewne chwyciła za broń, spoglądając w stronę towarzyszki.
— Odsuń się, żebyś znowu się nie nawdychała jakichś pyłków. — rzuciła i nie czekając na odpowiedź towarzyszki, przeszła do wycinania sobie drogi z odległości. Po każdym „uderzeniu” w ścianę Vesna pozwalała sobie zrobić kilka kroków do tyłu i poczekać, aż wszystkie pyłki i kurz spokojnie wyląduje na ziemi, aby dopiero wtedy przejść do następnego ciosu.

Elice bacznie obserwowała otoczenie. O dziwo wszystko było aż za spokojne. Skojarzenie było tu jednak oczywiste. To nic innego jak cisza przed burzą. I faktycznie z czasem nie trudno było jej zauważyć schemat. Magia cofała się do jednego punktu. Podpowiadało to co prawda że zapewne faktycznie idą w kierunku serca anomalii, ale ta na pewno też coś szykuje, to nie mogło być takie proste, że nagle anomalia stwierdziła, że sobie pójdzie. Zanim jednak dotarły faktycznie do serca, pojawił się mur. W zasadzie nie było innej opcji, jak się przez niego przebic, jeśli chcą dotrzeć do celu. Oczywiście najlepiej przecinając drogę, no bo co dałoby ewentualne zużycie substancji, która na to zapewne też by działała. No nic bo przecież wtedy wejdą bez tego, co mogłoby anomalie zatrzymać. Zero sensu. Vesna jednak stwierdziła, że sama przetnie. Elice uszanowała to, oczywiście miała też swoje sposoby, na pozbycie się przeszkody, ale postanowiła na razie trzymać je na dalszą wędrówka. Stąd też odsunęła się i czekała aż Vesna wytoczy im drogę. No chyba, że jej starania okażą się mało przydatne. Wtedy rzecz jasna przystąpi do akcji i ona, choć fakt faktem, sama teraz będzie zapewne starać się trzymać dystans. Choć to trudne przy no cóż, jednak zdolnościach opartych na ciele...

Nauczona na błędach swojej koleżanki, Vesna chwyciła swoją broń możliwie najbliżej końca, rozcinając na próbę kilka pierwszych roślin. Te nie były wypełnione zarodnikami, jak pierwotnie się obawiała, a żółtym, lepkim płynem, który spadając na glebę palił ją niczym kwas. O dziwo, oznaczone dziwnym gradientem ostrze glewii kobiety nijak przy tym nie ucierpiało. Każdy z przecinanych krzaków jednak parował po uderzeniu, a opary z nich wywołały u obu herosek łzawienie oczu. Vesna mądrze zakryła wcześniej twarz, Elice jednak musiała szybko podążyć jej śladem, gdyż palące opary podrażniły jej i tak obolałe gardło, na jakiś czas odbierając kobiecie zdolność mowy, oraz wywołując sporą dawkę bólu. Gdyby lwica zdecydowała się przy tym pomóc Veśnie, tak najprawdopodobniej poszłoby im szybciej, lecz ta posłusznie stała z tyłu czekając, aż dwa razy mniejsza od niej dziewczyna zrobi za nią całą robotę. Trud ten był naprawdę mozolny i żmudny, zwłaszcza gdy sok kapał na wszystkie strony, w tym i na jej odsłonięte ręce. Ostrożny sposób radzenia sobie z problemem pomógł, lecz szybko został zweryfikowany ilością pracy, zmuszając heroskę do większego, mniej rozważnego wysiłku. Idąca za nią blondynka zachowywała przy tym stosowną odległość, bo w końcu skoro i tak nie zamierzała pomóc, to po co miała ryzykować polanie kwasem. Po około kwadransie wzmożonego wysiłku ze strony drużyny, czy też raczej jej połowy, wreszcie się udało. Po raz ostatni krztusząc się oparami, ledwo widząc przez załzawione oczy, białowłosa opadła z trudem do kałuży krwistej cieczy, która pomimo upiornego wyglądu, przypominała po prostu czerwoną, chłodną wodę. Jej ręce były poparzone, płyn w paru miejscach przepalił również ubranie i dotarł na twarz, lecz przynajmniej herosce udało się bezpiecznie przebrnąć przez przeszkodę.
Czego nie można już powiedzieć o Elice. Ta profilaktycznie trzymała się z tyłu, omijając szerokim łukiem zarówno pracę, jak kwaśne opary, las jednak tylko czekał. Anomalia w tym miejscu dalej była silna i pomimo ospałości, która najwidoczniej kazała jej trzymać się z daleka od wymachującej bronią Vesny, była również głodna. Gdy tylko największe w jej odczuciu zagrożenie zniknęło, pędy i narośla tworzące mur zamknęły się za plecami białowłosej, rozdzielając ją od towarzyszki, jeśli faktycznie lwice można było tak nazwać z perspektywy drugiej kobiety. Ta została otoczona przez wijące się rośliny, które choć spowolnione dziwnym stanem wypalenia z magii, ciągle najwidoczniej przenoszonej gdzieś dalej, wciąż pozostawały spragnionego krwi. Pnącza spróbowały przy tym złapać kobietę i ją opleść, łapiąc ją póki co na wysokości lewej kostki tak, że pęcherzyki na ich zewnętrzne części pękły, boleśnie raniąc skórę lwicy. Ta została więc postawiona przed dylematem, czy próbować walczyć jedną ręką, gdzie każdy cios mieczem równał się erupcji kwasu, czy też zużyć zawartość słoju i mieć problem z głowy. Mogła też oczywiście liczyć na pomoc swojej koleżanki z drużyny, ale czemu ta w ogóle miałaby chcieć jej pomagać, skoro wcześniej została pozostawiona samej sobie? Wszakże w końcu dotarła do miejsca docelowego, a przynajmniej była blisko. Ogromny mur, wznoszący się wysoko w górę, aż do koron najwyższych drzew, rozciągał się w każdą ze stron. Zbudowany z przypominających bardziej kości obleczone skórą korzeni, stale krwawił czerwonym płynem, w rytm coraz mocniejszych uderzeń serca dobiegających zza niego. Splecione ciasno korzenie zdawały się być nieustępliwe, gdzieniegdzie jednak miejsca było trochę więcej, więc przy włożeniu raz jeszcze odpowiednio dużego wysiłku w cięcie, przejście byłoby możliwe. Gdyby jednak białowłosa zdecydowała się po pierwsze zostawić Elice samą sobie, i po drugie obejść mur od lewej strony, gdyż to w tym kierunku szpary pomiędzy pojedynczymi korzeniami stawały się coraz szersze, po kilku minutach marszu natrafiłaby na ślady kroków, oraz pracy. Wyrąbany przesmyk, przez który bez większych przeszkód mogła się przecisnąć, prowadził do czegoś na kształt pulsującej błony, ostatniej przeszkody przed dojściem do miejsca, w którym znajdowało się serce. Przejście ewidentnie było świeże, wycięte siłą ludzkich rąk i broni, a ślady nietypowych stóp jasno wskazywało na to, że przechodził tędy Vihil, mający towarzystwo jednej osoby.

Elice nie pomagała, bo Vesna nie chciała. To od razu należy zauważyć. Nie mniej przez opary też musiała zakrywać twarz, zwłaszcza że i tak już miała podrażnione gardło. I teraz miała tylko bardziej podrażnione. Ogólnie powoli miała już dość tego zadania, ale nie chciała się już wycofywać. Niestety stanie z boku ostatecznie oddzielilo ją od partnerki, która zresztą też by dawno nie zginęła, gdyby nie heroiczna postawa Elice, która wcześniej też mogła zostawić ją samą sobie, ale tego nie zrobiła. Nie mniej sama lwica nie liczyła na jej pomoc, bo wolała sama pozbyć się zagrożenia. Choć należy przypomnieć, że to Elice ma słój. I nie zamierzała go zużywać. Stąd też ostatecznie postawiła na rozcinanie tego, co ją otaczało mieczem. Oczywiście starała się być tym razem uważna, bo pierwsze cięcie od razu dało jej prosty sygnał. Tam jest kwas! Stąd też każde kolejne cięcie szacowala tak by kwas jak najwięcej leciał nie na nią tylko obok niej. Bo w sumie tyle mogła zrobić bez używania słoju, którego nie zamierzała egoistycznie wykorzystywać. Ten raz przy chatce i tak już wystarczy, cała reszta jest na docelowy cel.

Słysząc za sobą wyjątkowo głośny szelest roślinności, heroska prędko odwróciła się na pięcie prosto w stronę dźwięku i cóż – zaistniała sytuacja nieźle ją zaskoczyła. Jej towarzyszka została dosłownie pochłonięta przez pnącza, które to pomimo utraty większości swoich sił nadal pozostawały wyjątkowo żarłoczne. Choć białowłosa już mocniej chwyciła za swoją glewię i postawiła jeden, pojedynczy krok w stronę Elice, to prędko myśl pomocy Lwicy postanowiła ulotnić się z jej umysłu. Co takiego miałaby zresztą zrobić? Rozdzieranie roślin rękoma byłoby idiotycznym pomysłem – w pełni pokryłaby się kwasem, a biorąc pod uwagę jej czystą siłę fizyczną to nawet wtedy nie byłaby zbyt pomocna. Rzucenie się z bronią prosto w rośliny też wychodziło z gry: w najlepszym wypadku cały ten kwas spadłby i tak na Elice, w najgorszym ta oberwałaby jeszcze pokrytym w żrącej mazi ostrzem, co też nie brzmiało zbyt przekonywająco.
Ostatecznie Vesna więc zdecydowała się po prostu nie reagować. Lwica również była herosem, czyż nie? Przy odrobinie przemocy i odpowiedniego manewrowania przez pnącza, Elice powinna wydostać się z całej tej sytuacji w znacznie lepszym stanie, niż gdyby białowłosa zdecydowała się jej pomóc. Należy dodatkowo pamiętać o tym, iż obie nie miały całego dnia na wzajemną pomoc i tkwienie w nieskończonym kole walki z krwiożerczą roślinnością. Bicie lasu nadal przyśpieszało, a co za tym idzie – prawdziwe niebezpieczeństwo miało dopiero co nadejść. Do tego czasu Vesna chciała przynajmniej odnaleźć resztę jej drużyny, aby w razie potrzeby dopiero wtedy grupą przyjść i pomóc lwicy… choć ta powinna wydostać się z pułapki znacznie szybciej na własną rękę.
— Idę dalej. Próbując ci pomóc, jedynie wyrządzę większą krzywdę. — rzuciła w stronę Elice, chcąc poinformować ją o tym, co zamierzała zrobić.
Vesna „otrzepała” się z czerwonej cieczy, która to zdążyła lekko przemoczyć jej i tak nieźle podniszczone już ubrania. Cóż, przynajmniej nieznana jej substancja nie okazała się kolejnym żrącym kwasem lub co gorsza, kałużą krwi. Białowłosa nie chciała już marnować większej ilości czasu i momentalnie przeszła do poszukiwań jakiejś kolejnej, tym razem o wiele łatwiejszej drogi. Jakże ta się ucieszyła, gdy jej oczom ukazało się ewidentnie stworzone już przez kogoś innego przejście. Jak się szybko okazało po świeżych śladach, jej towarzysz Vihil i ktoś jeszcze musiał przed chwilą tutaj przechodzić. Ostatnie więc co pozostało, to ruszyć w stronę, w którą kierowały się odciski stóp.

Pozostawiając na razie Elice samą sobie, Vesna zdecydowała się pospieszyć w kierunku tego, co w jej głowie jawiło się jako o wiele większe zagrożenie. Lecz czy naprawdę zwiastun narodzin czyjegoś życia był tak straszną wizją? Cóż, przyglądając się okolicznej faunie, najprawdopodobniej tak właśnie było, dlatego heroska nie marnowała ani sekundy, szukając sposobu by przedostać się przez kolczasty mur. Z zaskoczeniem, najprawdopodobniej pierwszym tego dnia, które było pozytywne, kobieta odnotowała ślady stóp, jak i wydrążone w drewnie przejście. Jeśli w ogóle substancję tę dało się nazwać drzewnej, wydrążony przesmyk pełen był ostrych zakończeń, które przypominały w swojej budowie kości, odznaczając się bielą od czerwieni tkanek, jakie je pokrywały. Nie było to jednak istotne, to w końcu tylko jeden z wielu przerażających faktów, na które białowłosa w zasadzie przestała już zwracać uwagę, koncentrując się wyłącznie na własnym przeżyciu i wykonaniu zadania, a w tej chwili również na pomocy towarzyszom. Przechodząc pewnie przez wyłom, z trudem powstrzymując syk z bólu przy każdym kolejnym kroku, gdy jej nadwyrężone ciało płakało wręcz o chwilę odpoczynku. Ta być może miała nadejść niedługo, lecz najpierw należało przebić się przez błonę, jaka skrywała ostatni etap wędrówki Vesny. Jakież mogło być jej zdziwienie, gdy po rozcięciu przesłony i przejściu przez nią, oczom heroski ukazał się być może najpiękniejszy widok w jej dotychczasowym życiu. Krystalicznie czysta wodą płynęła wąskimi strumykami, rośliny zieleniały w promieniach popołudniowego słońca, a szum liści po raz pierwszy od dawna nie był wywołany magią, a delikatnymi podmuchami wiatru. Mająca około sto metrów średnicy polana, zdawała się być skoncentrowanym do tak niewielkiej formy lasem samym w sobie. Mnogość roślin w postaci różnorakich pokrytych pnączami i mchem drzew, łąki pełne kwiatów i ziół, a także krzewy porastające obramowania tego miejsca. Dając parę kroki do przodu, kobieta mogła zauważyć jak błona za jej plecami momentalnie się zamyka, lecz nie było to wszystko. Jej ciało natychmiast zaczęło się leczyć, zupełnie tak jakby z każdym wdechem krystalicznie czystego powietrza, siły życiowe jej wracały, uzupełniając nie tylko straconą krew, lecząc wszystkie rany czy stłuczenia, ale też przywracając jej niesamowicie nadszarpniętą kondycję, zabierając jednak zdolność do używania magii. Heroska mogła poczuć jak ta ulatnia się z jej ciała, i zupełnie jakby przechodząc przez nie od góry do dołu, przez stopy zostaje uwolniona do zagajnika samego w sobie. Cudowne miejsce, kwintesencja spokoju natury i pokojowego lasu, z jednym tylko wyjątkiem. A właściwie dwoma. Pośrodku tego przedziwnego widoku spoczywało coś, co zdecydowanie było sercem które Vesna słyszała. Czerwona, obrośnięta lianami sfera o średnicy 10 metrów, zwisająca z gałęzi potężnych drzew, które z trudem utrzymywały ją nad powierzchnią małej sadzawki, do której ściekała woda, dość mocno zauważalna wokoło, czy to na liściach, czy w mokrej, przyjemnie uginającej się pod stopami glebie, czy też w strumyakdh płynących między drzewami. Druga z rzeczy była trójka herosów, których dziewczyna miała okazję poznać w domu wójta. Diana, Vihil i Nero stali niedaleko serca, zdając się o czymś rozmawiać.

Vesna przechodzi do serca lasu.

Lwica dzielnie broniła słoju, który zdobyła w domu zielarki, podczas podziału łupów, których z pewnością zmarła kobieta nie będzie już potrzebowała. Herosce ani widziało się z niego korzystać, by ułatwić sobie życie bądź walkę, za co należał się ukłon w stronę jej wytrzymałej psychiki. Jednakże, wybierając taką a nie inną drogę, blondynka mocno utrudniła sobie walkę. Chroniąc jedną stronę swojego ciała, by żądne krwi i mięsa pnącza nie rozbiły przypadkiem szkła, lwica musiała manewrować jedną ręką, co nie należało do zadań najłatwiejszych. Jej słusznych rozmiarów wzrost był jednocześnie autem, jak i wadą. Szeroki zasięg ataków mieczem pozwalał herosce na sprawne wycinanie roślin, wszakże jej ataku sięgały daleko, lecz jednocześnie dawał anomalii dość duży cel, w który i ona mogła celować. Uderzenia flory były niczym bicze, trafiające celnie i boleśnie, chociaż jednocześnie bez większych obrażeń samym w sobie. Najgorszy w tym wszystkim był ból od kwasu, który dodatkowo zaogniał rany kobiety wchodząc w nie, co wręcz paliło jej skórę, a przynajmniej blondynka mogła odnieść takie odczucie. Raz po raz wymachując mieczem szerokimi atakami płazem tak, by fontanny kwasu nie leciały w jej stronę, lwica przez kilka następnych minut zmagała się z przewagą liczebną roślin, mozolnie kontynuując ich wycinkę. Z każdym kolejnym ściętym pnączem, ona sama obrywała w plecy bądź nogi, dalej nie chcąc skorzystać ze słoju, ani co bardziej zaskakujące, z własnych magicznych umiejętności herosa. Między innymi dlatego walka skończyła się dla niej plecami poranionymi niczym po intensywnej pokucie przy pomocy bicza, podobnie zresztą sprawa miała się z jej nogami. Za tę cenę jednak udało jej się wygrać, nie zużywając ani kropli cennego wywaru, mającego w teorii pozbyć się problemu raz na zawsze. Wychodząc spomiędzy wyciętych w pień roślin, Elice mocno broczyła krwią z pleców, na horyzoncie nie było zaś ani śladu Vesny. Lwica jednak z pewnością widziała, że ta skręca w lewą stronę. Jeśli zdecydowałaby się podążyć jej śladem, tak tak samo jak ona parę minut wcześniej, natrafiłaby na wyłom w kolczastym murze, jak i ślady zarówno dwóch par ludzkich stóp, jak i dziwnych odnóży Vihila.

Elice faktycznie miała mimo wszystko zelażną psychikę, skoro tyle jeszcze wytrzymała. Co do zdolności magicznych to rozważała je, ale w sumie co by one jej dały. I tak padłaby ofiarą chociażby kwasu i tak. Poza tym wolała trzymać je na później, co oczywiście może okazać się błędem, jak i strategicznym ruchem. A już na pewno było wykalkulowanym ryzykiem. Gdy udało się jej przebić przez rośliny, Vesna już sobie poszła. Na szczęście jednak widziała, że skręca w lewo. Sprawdzenie kierunku jednak mogło okazać się za małym krokiem dla odnalezienia. Na szczęście jednak po pokierowaniu się w lewo szybko widziała coś, co wyglądało na stopy ludzkie, a nie na ślady zabójczych roślin. A obok tego był wyłom prowadzący zapewne do celu. Z nadzieją, że nie została oszukana tym strzępkiem informacji, które była w stanie wydobyć, przeszła przez dziurę w murze. Pora zanieść coś, co może okazać się kluczowe.

Idąc przez ten krótki fragment lasu, który z jednej strony wił się mozolnie, z drugiej zaś został uformowany przez nieznaną siłę w dziwaczny mur, oddzielający coś co znajdowało się za nim od reszty świata. Tylko czemu? Co takiego mogło się kryć za wysokim na kilkadziesiąt metrów murem z kolczastych korzeni spływających krwią? Tego Elice jeszcze nie wiedziała, póki co niepewnie idąc dalej, szczęśliwym zrządzeniem losu wpadając na ten sam trop, co Vesna parę minut temu. Ślady stóp i wyłom, prowadzący do dziwnej, pulsującej w rytm uderzeń serca błony. Była ona ostatnią rzeczą, która oddzielała lwicę od serca lasu, tak więc podobnie jak czwórka herosów wcześniej, kobieta zdecydowała się ją przebić i dać krok naprzód. To, co ujrzała za przejściem chwilowo wręcz ją oślepiło, gdy ze zdziwieniem na twarzy stawiała dalsze kroki wgłąb tego, co znajdowało się w samym sercu lasu, a także miejscu zabicia myśliwego przed paroma dniami. Zielony i piękny w swojej naturze zagajnik promieniał życiem, a każdy pojedynczy liść, który rósł na ociekających wodą drzewach, błyszczał się cudowną zielenią w promieniach popołudniowego słońca. Liany zwisające z gałęzi drzew, krzewy porastające jego granice a także miękka, uginająca się pod stopami gleba, wszystko to dawało wręcz rajski obraz miejsca, które najprawdopodobniej w głowie herosów jawiło się zupełnie inaczej. Jedynym co nie pasowało do tej układanki był sam środek tego dziwnego miejsca a także to, co stało się z Elice po wejściu do niego. W jednej chwili tętniąca życiem energia wpłynęła w jej ciało, momentalnie pozbywając się wszelkich ran, stłuczeń i innych urazów, a także w przedziwny sposób odnawiając witalność kobiety. W jedną sekundę całe jej zmęczenie ulotniło się, lecz miało to wszystko swoją cenę. W tej samej chwili energia magiczna heroski przepłynęła przez jej ciało, nagle uwalniając się i wnikając w glebę, zupełnie tak, jakby zagajnik w jakiś sposób pobrał zapłatę za to, że zapewnił jej dobre zdrowie i siłę. Nie to jednak było najdziwniejsze. Pośrodku tego dziwnego miejsca znajdowało się coś, co zdecydowanie było bijącym sercem, które kobiety wcześniej słyszały. Czerwona kula o średnicy 10 metrów, która zwisała na z trudem utrzymujących ją gałęziach drzew na sadzawką, tworząca centrum lasu. Sfera ta pulsowała rytmicznie, a heroska mogła być pewna, że coś w jej wnętrzu subtelnie się porusza. Jakby tego było mało, jej dotychczasowi towarzysze zdążyli już dojść pod to dziwne zjawisko, stojąc przy nim i wydając się o czymś rozmawiać.

Elice przechodzi do serca lasu.

Miejsce zbrodni

Opuszczając wioskę i zostawiając za sobą nic nie znaczące osoby, Vihil mógł zauważyć kilka intrygujących rzeczy. Po pierwsze, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Vesny i Elice, również on poczuł się lepiej opuszczając mury wioski. Powietrze zdawało się być bardziej przejrzyste, słońce świeciło jaśniej, lecz znając życie heros mógłby zrzucić to na karb tego, że te irytujące kundle przestały wokół niego szczekać. Faktycznie, bycie sam na sam z urodziwą bohaterką było dużo ciekawsze niż tkwienie w towarzystwie nieprzytomnego wieprza, tym bardziej, że ta doskonale zdawała się wiedzieć gdzie mają iść... Było to o tyle ciekawe, że w żadnym dokumencie nie było o tym wzmianki, a i sama Dalia nie pytała wieśniaków o drogę, po prostu idąc jak po sznurku gdzieś, gdzie prowadziły ją nogi. To nie koniec jednak ciekawych wydarzeń. Idąc za kobietą Vihil był świadkiem, jak ta niezwykle subtelnym i delikatnym ruchem, zauważalnym jednak dla kogoś takiego, jak on, wyrzuca wcześniej otrzymany od Nero kawałek papieru. Ten jednak stracił przy tym swój pierwotny kształt, w jakiś dziwny sposób zostając poszatkowany tak drobno, iż początkowo wyglądało to tak, jakby Diana wysypała z dłoni konfetti na drogę. Podobnie jak w przypadku samego Vihila, zdawać by się mogło, że wyjście z wioski dobrze zrobiło wampirzycy, gdyż ta idąc wgłąb lasu ewidentnie zaczęła stawiać pewniejsze kroki, ani razu nie oglądając się za siebie, nie próbując również podejmować żadnej rozmowy przez te około dziesięć minut, które upłynęło od momentu opuszczenia chaty wójta. Zupełnie tak, jakby przestało ją obchodzić to, czy Vihil w ogóle za nią idzie. Mężczyzna jednak zdecydował się dalej podążać za białowłosą, być może ze zwykłej ciekawości, a być może dlatego, że okolica zdawała się być mu na dziwny sposób znajoma, jakby już kiedyś przemierzał tę wąską, leśną ścieżkę. Jeśli faktycznie tak było, tak z pewnością jednak pewne rzeczy wyglądały wówczas inaczej, i to właśnie te różnice najbardziej wpływały na receptory w umyśle szarowłosego. Kamienie, które mijał jeszcze niedawno nie były porośnięte dziwnym, szarym mchem, trawa nie poruszała się bez pomocy wiatru, a dziwne narośle na pniach drzew nie psuły krajobrazu swoją brunatną barwą. Od momentu zapuszczenia się w zagajnik śladami Diany takich rzeczy było coraz więcej, aż wreszcie ta najbardziej nienaturalna z nich wydarzyła się w chwili, gdy wampirzyca nagle zatrzymała się parę kroków od niej. Kilka purchawek porastających zdecydowanie zbyt zgniły pień nieopodal, nagle wypluło z siebie chmurę fioletowych zarodników, zmuszając Diane do zatrzymania się, by w nią nie wejść. Chmura ta zawisła nieruchomo w powietrzu, by następnie zacząć przesuwać się powoli w kierunku dwójki herosów, pomimo faktu, iż w okolicy nie było żadnego wiatru. Jeśli nad tym się zastanowić chwilę dłużej, tak również Vihil od momentu wejścia do lasu nie mógł zauważyć też żadnego żywego stworzenia. Od ptaków, przez większą leśną faunę, aż po jego ukochane maleńkie owady, które normalnie powinny pokrywać leśną ściółkę, a których tutaj nie było. — Tsk. — Białowłosa w końcu wydała z siebie jakiś odgłos, odsuwając się nieco od chmury zarodników, która na ten moment falowała w powietrzu, blokując możliwość przejścia dalej po i tak słabo wydeptanej ścieżce.

Droga do lasu sama w sobie była dla Vihila już pewnego rodzaju nagrodą. Długo wyczekiwana możliwość złapania trochę świeżego powietrza i chwila odpoczynku od skręcającego mu jelita widoku wójta i jego trzody, malowały uśmieszek na twarzy herosa i dodawały werwy jego ruchom. Szarowłosy specjalnie nie krył swojego zadowolenia, sprawnie tworząc w ten sposób iluzję rozluźnienia oraz opuszczonej gardy. Intrygowało go to, jak wraz z przekroczeniem granicy wioski, zmieniła się nagle maniera wampirzycy oraz to jak dobrze znała ona drogę do miejsca zbrodni. Poddawał ją więc w ten sposób małemu testowi, mającemu ujawnić z kim faktycznie ma teraz do czynienia. Podążając za kobietą Vihil utrzymywał równe tempo, zachowując przy tym jednak stały dystans kilku kroków. Jego wzrok od czasu do czasu błądził po horyzoncie, częściej jednak zawieszony był na sylwetce towarzyszki. Jego uwadze nie umknęło więc jak Diana pozbywa się skrawka listu od Nera. Obserwując jak z jej dłoni wysypuje się konfetti i mając w pamięci fakt, że sam przed paroma minutami zrobił z nim to samo, heros uśmiechnął się szerzej.
"No proszę..." pomyślał, czując jak serce w klatce piersiowej przyśpiesza nieco od narastającego entuzjazmu. Chciał już nawet odezwać się w stronę wampirzycy. Powiedzieć może coś prowokującego, albo zadać jej jakieś podchwytliwe pytanie. Zanim jednak zdążył otworzyć usta i wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, w jego głowie wreszcie zaskoczyły zgrzytające od jakiegoś czasu trybiki. Sceneria dookoła różniła się nieco od tej w jego wspomnieniach, ale uczucie eureki nie mogło być fałszywe. Vihil niespodziewanie przypomniał sobie wreszcie, skąd kojarzy tę okolicę i z czym się ona wiąże... Kiedy mgła w umyśle została rozwiana, szarowłosy miał ochotę roześmiać się w głos. O ironio, jak to się mogło stać, że zgłosił się akurat do poszukiwań mordercy, którym był on sam?
Całe szczęście Vihil nie miał dość czasu by kontynuować swoje prowadzące do niechybnego wybuchu śmiechu rozmyślania. Uratowała go przed tym stojąca na drodze naturalna bariera w postaci gęstej chmury zarodników, która mimo braku wiatru jakimś cudem przesuwała się powoli w stronę jego i jego towarzyszki. Przywołany tym obrazem do porządku, szarowłosy natychmiast cofnął się o krok i w samozachowawczym odruchu naciągnął sobie pelerynę na twarz zakrywając w miarę szczelnie usta i nos.
Zakryj twarz... — zwrócił się do wampirzycy, łapiąc ją jednocześnie za bark i pociągając do tyłu
Vihil zagrał zatroskanego sojusznika, jednak wiszące w powietrzu zarodniki śmierdziały mu magią. Nie bez powodu nie puścił jeszcze ramienia Diany. Zerkając przelotnie na jej twarz, by spróbować wyczytać z niej cokolwiek użytecznego, gotowy był w każdej chwili, na skutek najmniejszej wątpliwości popchnąć kobietę prosto w centrum fioletowej chmury.

Bez wątpienia to, co przyszło właśnie Vihilowi oglądać, miało jakiś związek z magią. Czy było to jednak działanie Diany? Cóż, chłodno analizując jej twarz mężczyzna mógł oczywiście zauważyć na niej kilka emocji, gdy ta pozwoliła się cofnąć parę kroków do tyłu. Żadna z nich nie wskazywała jednak, że wybuch zarodników był kobiecie na rękę, a wręcz przeciwnie. Ta zdawała się zirytowana, jakby grzyby ją spowalniały, lub przynajmniej były jakąś przeszkodzą. I tak, podczas gdy oboje herosów wycofało się w w tył, dziwna chmura poruszyła się jeszcze parokrotnie, by w końcu rozpaść się i stracić swoją formą w jednym, spazmatycznym wzdrygnięciu. — Kiedy zamierzasz mnie puścić...? — Białowłosa w końcu odezwała się, pełnym dezaprobaty tonem, swoje spojrzenie koncentrując jednak bardziej na lesie dookoła, aniżeli postaci Vihila. Zupełnie tak, jakby nie obawiała się żadnego ruchu z jego strony, lub też gdyby to właśnie otaczająca ją flora była znacznie większym zagrożeniem od psychopatycznego herosa, który w końcu faktycznie wrócił na miejsce zbrodni. — Nie sądziłam, że zmiany we florze zajdą tak szybko. Minął zaledwie tydzień, a mamy tutaj już nie jeden, a co najmniej dwa amalgamaty, ale... — Podczas, gdy wampirzyca podzieliła się swoimi nic nie wnoszącymi z perspektywy mężczyzny spostrzeżeniami, jej nieco wręcz zafascynowana wypowiedź została przerwana. W miejscach, gdzie chwilę wcześniej opadły zarodniki, rośliny zaczynały się poruszać. Można przyrównać to do rośnięcia w czasie rzeczywistym, lecz jawiło się to jako proces o wiele bardziej skomplikowany. Tak, jak do tej pory rośliny, które para mijała były po prostu dziwne, zniekształcone w jakiś sposób, być może na skutek działanie słynnej na całej wyspie Anomalii, tak teraz... Ich błyskawiczny wzrost zdecydowanie nie był ani naturalny, ani nie miał pokojowych zamiarów, jeśli w ogóle można użyć takiego sformułowania w przypadku procesu pozbawionego zarówno własnej woli, jak i siły sprawczej. Chociaż, czy aby na pewno tak właśnie było? Roślina, wyrastająca wcześniej parę metrów po lewej stronie od wciąż trzymającego Diane Vihila zdążyła zmienić swoją formę już na tyle, by nie przypominać więcej części flory, a bardziej fauny. Grzyb jaki wcześniej ją porastał zmienił swoją strukturę w coś na kształt tkanki mięśniowej, zdającej się imitować tę ludzką. W akompaniamencie kilku trzasków i mokrych, nieprzyjemnych odgłosów, byt wciąż zmieniał swoją formę, stale rosnąc, obecnie mierząc około półtorej metra ponad powierzchnię gruntu. Nie sposób było przewidzieć w jakim kierunku zmierzało to wszystko, lecz na tę chwilę, po upływie zaledwie kilkunastu sekund od rozpoczęcia metamorfozy, roślina zaczęła już pełznąć w kierunku dwójki herosów, formując w międzyczasie kilka szczęk i dziwnych, anormalnych kończyn wyrastający z miejsc, w których te rosnąć nie powinny. Całość jawiła się jako coś groteskowego, lecz na ten moment powolnego. Metamorfoza zaczynała jednak obejmować również większą część roślin wokoło, z których duża część również zaczynała wyglądać jak makabryczne mieszkanki roślin i czegoś, co ciężko było nazwać. Diana wciąż pozostawała w uścisku chłopaka, więc ten mógł spróbować użyć jej jako przynęty i samemu uciec, chociaż czy w ogóle by mu się to udało? Kobieta oprócz irytacji nie miała żadnych emocji na swojej bladej twarzy, nie próbowała się też wyrwać z jego chwytu w żaden sposób. Nie było jednak wiele czasu do namysłu w tej kwestii, gdyż las wokół szumiał coraz głośniej, i bynajmniej nie był to szum wywołany wiatrem, a czymś co właśnie budziło się do życia.

Spoglądając na twarz wampirzycy, Vihilowi nie udało się doszukać w niej niczego szczególnego. Irytacja malująca się wówczas na jej bladym licu była zupełnie naturalna i w jego mniemaniu raczej autentyczna. Odstępując wraz z białowłosą krok wstecz, heros przeniósł więc wzrok na źródło zagrożenia. Chmura zarodników stopniowo postępowała naprzód, jakby goniła dwójkę bohaterów. Prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości nawet by ich dosięgła, jednak zanim do tego doszło, udało im się najwyraźniej przekroczyć jej maksymalny zasięg. Fioletowa mgła zatrzymała się nagle i przerzedziła w mgnieniu oka, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Vihil z niezadowoleniem syknął pod nosem, nie podobało mu się zbytnio uczucie bycia zepchniętym do defensywy w taki sposób. Jego poirytowanie załagodziło jednak zaskoczenie, kiedy po kilkunastu minutach grobowej ciszy, Diana w końcu odezwała się w jego stronę. Zapomniawszy, że kobieta w ogóle mówi, o tak pretensjonalnym, oschłym tonie nie wspominając, szarowłosy wzdrygnął się lekko.
Nie wiem, chyba jeszcze chwilę... — odparł pół żartem pół serio, w międzyczasie uważnie skanując wzrokiem teren dookoła i jednym uchem wysłuchując średnio interesującego bełkotu białowłosej o zmianach we florze i amalgacosiach. Dopiero kiedy dotknięta zarodnikami fauna zaczęła nagle mutować Vihil poluźnił nieco uścisk na barku kobiety i skupił większość uwagi na pełzającym w jego stronę krzaczastym monstrum. Anomalia stworzona z roślinności była dla niego raczej niewygodnym przeciwnikiem. W teorii powinna podlegać rozkładowi, miecz również nie powinien mieć szczególnych problemów z cięciem gałązek i łączących je mięsistych tkanek. W praktyce jednak brak punktów witalnych czy jakichkolwiek organów sprawiał, że niewiadomym było jakie obrażenia będą dla stwora śmiertelne.
Ajajaj, cóż za niefortunny obrót spraw... Jak myślisz, jakie masz szanse? — zapytał nachylając się do ucha wampirzycy.
Jeszcze zanim dostał od niej jakąkolwiek odpowiedź, powoli cofnął rękę i jeszcze trochę odsunął się od kobiety. Jego zamiarem było użyć rozproszenia i zostawić brudną robotę białowłosej, brak owadów w lesie na moment powstrzymał jednak jego zapędy. Gdyby na marne spróbował przywołać całą chmarę, niepotrzebnie straciłby tylko kupę energii. Lepiej było wyczuć najpierw na ile może sobie pozwolić. Skupiając wzrok i wskazując dłonią na odkrytą tkankę monstrum, spróbował użyć na nim swojej pierwszej umiejętności. W razie gdyby zawiodła, powinien mieć jeszcze chwilę, by się stąd wycofać.

Słowa wyszeptane do ucha Diany, chyba po raz pierwszy wywołały szczery uśmiech rozbawienia na twarzy kobiety. Ta zaśmiała się wręcz lekko, rozchylając kąciki ust na tyle, by Vihil mógł ujrzeć jej nadnaturalnie rozrośnięte, wysuwające się właśnie z dziąseł kły. W chwili, gdy ten zaczął koncentrować się by użyć mocy, kobieta ponownie prychnęła lekko ze śmiechem, odwracając się do niego plecami. — Szanse? — Niewypowiedziane pytanie zapadło wśród mięsnych odgłosów przetaczających się wokoło roślin, podczas gdy oboje herosów użyło magii. Zgodnie z tym, co Vihil mógł zauważyć wcześniej, owadów w ściółce leśnej praktycznie nie było. Lecz tak, jak coś zabiło bądź wygoniło z lasu większość żywych stworzeń, tak naturalnie odporne na złe warunki i zmiany owady przetrwały, chociaż ich populacja była ewidentnie ograniczona w jakiś sposób. Stworzenia te zbierały się dużo wolniej, pozwalając roślinnej istocie na przetoczenie się jeszcze bliżej mężczyzny i, jak i na spróbowanie ugryzienia go wciąż formującą się szczęką. Ten na szczęście zachowywał dystans, sprawnie manewrując między porastającymi glebę roślinami, finalnie nasyłając niewielką gromadę wszelkiej maści insektów na potwora. Te sprawnie wgryzły się w tkankę o nieznanej budowie, przerywając na chwilę toczenie się bytu, który zamiast tego zaczął tarzać się po ziemi swoim niewygórowanym jeszcze w pełni cielskiem, chcąc zrzucić robaki. Dało to Vihilowi te parę sekund na rozejrzenie się, więc mógł być świadkiem, jak Diana również usiłuje rozprawić się ze swoimi oponentami. Chociaż słowo "rozprawić" nie ma tutaj dużego przełożenia na rzeczywistość... Obydwie istoty, zarówno składające się z pnączy wąż, jak i omszały skorpion uformowany ze starego pniaka, zostały w jednej chwili rozcięte na drobne kawałki. Wampirzyca sekundę wcześniej rozłożyła szeroko ręce i machnęła nimi, a z koniuszka każdego jej palca wydostało się coś na kształt krwistej linki, która z ogromnym impetem rozorała przestrzeń na swojej drodze. Wszystko, potwory, leśna ściółka jak i drzewa w obrębie stożka rozchodzącego się od Diany wprzód na jakieś kilka metrów, zostało rozcięte dziesięcioma liniami, co rzecz jasna wywołało ogromny wręcz hałas. Upadające nagle drzewa obalały się o siebie wzajemnie, wyrzucając w powietrze drobiny ziemi, podczas gdy białowłosa jak gdyby nigdy nic zasiadła na pniu ściętego przed sekundą drzewa, uśmiechając się lekko w stronę szarowłosego. — Ajajaj, cóż za niefortunny obrót spraw... Jak myślisz, jakie masz szanse? — Rzuciła lekko, zarzucając nogę na nogę, w momencie, w którym przeciwnik władającego insektami zaczął powoli podnosić się z ziemi. Jego tkanka ewidentnie była pełna dziur po ugryzieniach, aczkolwiek cóż, stworzenie sobie wiele z tego nie robiło, zwyczajnie kontynuując przemianę. Płynna, roślinno mięsista tkanka zalała zniszczone fragmenty ciała istoty, a ona sama przewróciła się jeszcze kilka razy, by finalnie powstać na nogi. Wyglądało to trochę tak, jakby w odpowiedzi na osłabienie jego konstrukcji, stworzenie pochłonęło trochę okolicznej flory, w ułamku sekundy rozdymając się do wielkości kilkakrotnie większej niż początkowo. Co zaskakujące, wyglądało na to, że potwór przejąl również niektóre składowe elementy owadziej budowy, po byciu potraktowany atakiem z ich wykorzystaniem. Istota mierzyła w tej chwili około dwóch metrów wzrostu, opierając swoje masywne cielsko na czterech nogach, zbudowanych na wzór tych u modliszek. Po tak nagłej metamorfozie wydawała się jednak lekko otępiała, falując mięsistymi płatkami zamiast od razu przejść do ataku, tak jak miało to miejsce wcześniej.
A jak Vihil mógł już zauważyć, potwory dało się zabić, tylko akurat metoda którą wybrał okazała się średnio efektywna. — Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Mamy w końcu zadanie do wykonania, prawda? Ujęcie mordercy — Słodki, podszyty ironią głos Diany przerwał raz jeszcze ciszę, podczas gdy heroska w najlepsze wyjęła z kieszeni zawinięte wcześniej w serwetkę winogrona, rozpoczynając ich konsumpcję.

Niestety obawy Vihila potwierdziły się. Użycie magii być może nie do końca zawiodło, jednak skrajny niedobór insektów na tyle upośledzał jego nadnaturalne zdolności, że dalsza ich inwokacja była niczym więcej jak stratą czasu i energii. Z potencjałem mocy spadającym w mgnieniu oka niemalże do zera, szarowłosy znalazł się w szalenie niefortunnym położeniu. Stając się nagle głównym bohaterem najczarniejszego scenariusza, heros został postawiony w sytuacji, z której zasadniczo jedynym rozsądnym wyjściem była ucieczka. Szczęśliwie lub nie, rozsądek to cecha, z którą Vihilowi raczej nie jest po drodze. Obserwując widowiskowy pokaz sprawności bojowej wampirzycy i słysząc jej podszyte ironią, prowokacyjne wręcz powtórzenie swojej kwestii, heros kompletnie zapomniał o wszelkich odruchach samozachowawczych. Nie będąc w stanie powstrzymać rechotu podniósł się do dumnej, wyprostowanej pozycji i zaklaskał w dłonie.
A jednak! Nie myliłem się co do ciebie! — zawołał z entuzjazmem, by po chwili wyciągnąć naprzód prawą rękę i użyć ostatniej zdolności. Zebrawszy w wyciągniętej dłoni resztę insektów z okolicy, zgniótł je bez zawahania zamieniając truchła stworzonek najpierw w czarną maź, a później w swój rapier.
Podobasz mi się wiesz!? — zawołał w stronę białowłosej, ostentacyjnie obracając mieczem, by wykorzystując trwającą jeszcze niedyspozycję monstrum, nieco rozgrzać nadgarstek przed walką. Drzewiec tymczasem zataczał się i chwiał już któryś raz. Roślinno-mięsista tkanka zalewała uszkodzone fragmenty ciała, najwyraźniej poddając je prowizorycznej regeneracji. Vihil nie omieszkał wykorzystać tę chwilę słabości i wykonał kilka szybkich pchnięć oraz cięć wymierzonych właśnie w regenerowane punkty. Monstrum wkrótce jednak podniosło się z powrotem "na nogi", a Vihil musiał zwinnie odskoczyć do tyłu żeby uniknąć potencjalnego kontrataku.
Wbrew jego intuicji, ten jednak nie nadszedł. Stwór wydawał się otępiały i niechętny do ataku. Szarowłosy przeskoczył z nogi na nogę, chcąc sprawdzić jak wrażliwy na ruch jest jego przeciwnik, ale nawet wtedy monstrum nijak nie zareagowało. Vihil nie czuł się komfortowo jako pierwszy przechodząc do ofensywy, patrzenie się na siebie jednak donikąd ich nie zaprowadzi. Skacząc żwawo naprzód, heros wyprowadził zamaszyste cięcie w kierunku "kwiatu" gdy to dosięgnęło celu, natychmiast przesunął się na bok i przeciągnął poprzedni atak w stronę najbliższego odnóża. Nie przyglądając się na ten moment efektom swojej szarży, uskoczył poza szacowany zasięg anomalii i nie spuszczając jej z oczu czekał na okazję do kontynuowania natarcia.
Tak tak, pamiętam... Wiesz, przypomniało mi się nawet parę faktów, którymi jeszcze nie podzieliłem się z resztą.

Wszelkie maski w końcu opadły, a głośny rechot Vihila obwieścił światu, że ten w końcu ma zamiar przestać się powstrzymywać, grając uroczego młodzieńca z dobrymi manierami. Magia uwolniona z jego dłoni zebrała tym samym w niej ostatnią garść owadów, które następnie zostały przez mężczyznę brutalnie rozgniecione. Szeroki uśmiech na jego twarzy jasno sugerował, że szarowłosy nie zamierza uciekać, mimo iż faktycznie był w tej chwili na straconej pozycji. Spotkało się to z widoczną aprobatą wampirzycy, która delektowała się właśnie jednym z owoców, przesuwając go powoli między swoimi wargami. Słysząc aluzje w swoim kierunku, Diana przebiła wreszcie owoc zębami, by następnie przytrzymując grono dwoma palcami, subtelnie wyssać z niego sok wraz z miąższem, wyrzucając w las pustą skórkę. — Jeszcze nie zdecydowałam, czy jesteś w moim typie. Ale rób tak dalej, a moje martwe od wieków serce zabije szybciej... — Dziewczyna zachichotała, obserwując poczynania herosa spomiędzy zmrużonych powiek, podczas gdy ten przeszedł do ataku. Nie był on może wirtuozem walki, lecz nieruchomy cel nie stanowił większego wyzwania w samym trafieniu. Gorzej, że ten szybko przestał takim być. Po kilku pchnięciach naruszających strukturę tkanki potwora, Vihil mógł zauważyć że tego typu większe rany faktycznie się nie regenerują, lub robią to niezwykle wolno. Zanim bestia postanowiła odpowiedzieć z jeden z jej mięsistych płatków został odcięty, odsłaniając przed oczami chłopaka jego wnętrze. To tam zebrała się wcześniej naruszona przez niego tkanka, tworząc coś na kształt jednego, pulsującego organu, z widocznymi śladami po rozkładzie materii, stanowiącym jakże znajomy widok dla kogoś, kto nim władał. Niestety, cięcie w nogę skończyło się zaledwie zadrapaniem, gdyż te jako jedyne wyglądały jak coś zbudowanego z materii wytrzymalszej niż ludzkie mięso. Cztery owadzie kończyny kwiatu zbudowane były z czegoś na wzór brunatnego drewna, i to właśnie przy ich pomocy potwór przeszedł do ataku. Heros zdążył zaledwie odezwać się raz jeszcze w kierunku czerwonookiej, wywołując raz jeszcze wybuch jej perlistego śmiechu, gdy monstrum przeszło do ataku, zmniejszając dystans jednym susem. — Wielka szkoda, naprawdę miałam pewną dozę nadziei w sobie na to, że przyszedłeś do wójta po odebrać nagrodę, za znalezienie samego siebie — Kobieta śmiała się cicho, jakby uznając taki bieg wydarzeń za niezwykle zabawny, przyglądając się przy tym z ciekawością walce Vihila. Jego oponent jak już wcześniej wspomniano, zmniejszył dystans, uderzeniem odnóża boleśnie obijając żebra mężczyzny po lewej stronie. Ostrze kanty drewna rozerwały przy tym jego ubiór i ciało, upuszczając mu nieco krwi, lecz póki co było to zaledwie zadrapanie. Stworzeniem jednak nie odpuszczało.
Szumiąc mięsnymi liścmi na wzór zwierzęcego ryku, przeszło do jeszcze bardziej agresywnej ofensywy, młócąc ziemię przy Vihilu swoimi kończynami, bez specjalnej strategii. Każde uderzenie skończyłoby się jednak źle dla chłopaka, sądząc po grubości bruzd jakie potwór zostawiał w ziemi. — Ale muszę za to pochwalić Twoje wejście w rolę, te pełne elegancji ukłony były cz... — Diana przerwała w jednej chwili swoją myśl, a jej oczy zamgliły się na czerwono. Gałki oczne kobiety poruszyły się przy tym szybko, a ona sama rozejrzała się dookoła, sprawiając jednak wrażenie, jakby patrzyła zupełnie gdzie indziej. Mężczyzna zaś przyjął kolejny raz od chcącej posmakować ludzkiego mięsa rośliny, obrywając w lewy bark z takim samym skutkiem. Rany bolały, lecz istota pozbawiona strategii musiała w końcu umrzeć, a przynajmniej w starciu z królem. Szarowłosy nie omieszkał przy tym wykonać kilku pchnięć w sam środek monstrum, które dotarły jednak tylko do płatków, upuszczając z nich sporo kłującego w nos soku — Tsk, nie wierzę. — Diana rzuciła do siebie, podczas gdy jej wzrok wrócił do normalności. — Te dwie kretynki dały się zabić. Ta "reszta" nie okazała się tak głupia, jak sądziłam... — Z tymi słowami wampirzyca rozcięła paznokciami swoje przedramię, wyciągając przed siebie rękę tak, by krew wartką strużką zaczęła lać się na glebę. W tym samym momencie Vihil musiał uniknąć spadającego z góry ciosu, odsuwając się na tyle zwinnie, by wykonać pchnięcie w staw potwora. Co niestety również nie przyniosło żadnego efektu. Tymczasem krew ściekające na ziemię zaczęła się z niej podnosić, zwiększając swoją objętość. Vihil mógł obserwować tę scenę zaledwie kątem oka, jeśli w ogóle go to obchodziło, gdyż dalej uderzające w ziemię kończynami na wzór cepów istota, nie dawała mu ani chwili wytchnienia. Gdy przywołaniec Diany już się uformował, ta rzuciła mu kilka rozkazów w iście żołnierskim tonie, by następnie odprawić byt ruchem dłoni. — Idź do wioski. Zabij wszystkich wieśniaków. Znajdź ciała nasion i ich zabójcę. Przynieś je do mnie. — Odprawiona istota, naśladując ludzkie ruchy pobiegła pokracznie ścieżką, którą dwójka herosów przed chwilą zmierzała, w tej samej chwili gdy szarowłosy musiał parować mieczem uderzenie odnóża. Jego broń miała już kilka widocznych pęknięć, trzeszcząc nieprzyjemnie w momencie uderzenia. Po chwili potwór zaatakował znowu, unosząc się na tylnich nogach i podnosząc te przednie do góry tak, by spróbować opaść na herosa z góry i go zmiażdżyć. Jednak, dobrze wyprowadzony atak połączony z uniknięciem ciosu mógłby w tym momencie zakończyć potyczkę, gdyż unosząc się, bestia niemal idealnie odsłoniła otwór w swoim ciele, odsłaniający jej na oko jedyny organ. — Powiedz, długo Ci to jeszcze zajmie? Słyszałam, że mężczyźni nie powinni szybko kończyć, ale wygląda na to, że czas zaczyna powoli nam uciekać... — Diana uśmiechnęła się wyjątkowo ciepło, jakby lekko ganiąc Vihila za jego opieszałość, robiąc to jednak w tonie raczej doświadczonego maga, który jest nieco rozbawionym tym, jak słaba jest osoba zaledwie początkująca, która mimo wszystko sam również kiedyś był. Najprawdopodobniej…

Rzeczywiście przedstawienie można uznać za skończone. Odkąd zostali sami, zarówno Diana jak i Vihil nie mieli już więcej powodów by cokolwiek udawać. Żegnaj więc dostojny szlachcicu i witaj chodząca katastrofo.
Robię co w mojej mocy ślicznotko! — odparł żartobliwie. Nawet kiedy jego zwierzęcy wzrok wciąż pozostawał wlepiony w roślinne monstrum, szarowłosy ani myślał przedwcześnie przerywać swoich zalotów.
Jego maniera zmieniła się przy tym nie do poznania. Obrazowała to nie tylko pewniejsza, rozluźniona mowa ciała ale też zupełnie wręcz inny głos. Dotychczas ciepłe, melodyczne brzmienie zastąpił nagle dużo niższy, oschły i chrapliwy ton. Ten sam, którego niepokojący dźwięk kilkanaście minut temu wywoływał zimne poty na czole wójta.
Ah, jak ja współczuje tym, którzy muszą funkcjonować tak na co dzień... — warknął pogardliwie pod nosem, dając nareszcie upust całej frustracji, nagromadzonej podczas przydługiego udawania stereotypowego herosa. Pogrążony w tej spirali samo adoracji robaczy król nie poruszył się, kiedy stojące naprzeciw monstrum skoczyło naprzód. Przyjmując na siebie pierwszy cios zacharczał jak zwierzę, a jego blada twarz skrzywiła się w psychopatycznym uśmiechu kiedy spod porwanego ubrania trysnęła nieśmiało struga krwi.
Hahah! Gdybym tylko nie zapomniał, że to ja go zmasakrowałem, pewnie tak bym zrobił! — skomentował niespełnione oczekiwania wampirzycy, jeszcze raz dając się za to uderzyć. Tym razem nie wyglądało to jednak na intencjonalne i Vihil wreszcie odskoczył do tyłu, wykonując przy tym kilka płytkich pchnięć w kierunku wrażliwego kwiatu. Zbierając ręką trochę krwi z barku rozsmarował ją sobie po ustach i rechocząc uniósł w górę szpic rapiera. Zajadły stwór nie zwolnił, jeszcze raz wymierzając w przeciwnika cios swoim odnóżem, szarowłosy tym razem nie dał się nawet drasnąć. Uchyliwszy się przed atakiem wyprowadził kontrę i natychmiast przesunął się głębiej, w stronę martwego punktu przeciwnika.
Monstrum w jakiś przewrotny sposób musiało zdawać sobie sprawę ze swojej słabości, wyprowadzając kolejny desperacki atak. Rapier zatrzeszczał nieprzyjemnie kiedy Vihilowi udało się go sparować, ale nawet tak niewielkim sukcesem nie dane mu było długo się nacieszyć. Mutant zaparł się tylnymi nogami i przecząc wszelkim prawom natury uniósł przednią połowę ciała w powietrze. Szarowłosy nie czekając, aż olbrzymie cielsko runie mu na głowę, dał błyskawicznego susa w kierunku odsłoniętego rdzenia. Zapierając się owadzimi nogami o wgłębienie i wbijając szpony lewej ręki w kawał mięsistej tkanki, heros przykleił się do martwego punktu stwora, by następnie wepchnąć trzymany w drugiej dłoni rapier głęboko w bijący punkt i zeskoczyć z niego na chwilę przed runięciem bydlaka na ziemię.
Chyba skończyłem. Pani wybaczy, ale mój konik to mordowanie ludzi nie flory.

Agresywny, śmiały i pełny siebie, czy też można wręcz powiedzieć, że pełen pychy sposób bycia nie krępującego się Vihila, ewidentnie w jakiś sposób imponował Dianie, która zaśmiała się na wieść, że awansowała do miana ślicznotki. Jej czerwone oczy pojaśniały, gdy kobieta obserwowała jak potwór rani raz po raz mężczyznę i nie wiedzieć czemu, każdej kolejnej kropli krwi wypływającej z jego rano, towarzyszyło zwiększenie uśmiechu o kolejny milimetr. Niewiasta delektowała się resztką owoców, umilając sobie w ten sposób czas, który heros spędzał na walce, a uważny obserwator zauważyłby, że każde kolejne pochłaniała z rosnącym łakomstwem. W końcu owoce się skończyły, a dziewczyna z lubością zlizała resztki soku z palców, wycierając je następnie serwetką. — Uważaj bo uwierzę, że żywisz do takich "osób" choć krztynę współczucia... — Flora wokół, ponownie skuszona wizją zaatakowania bezbronnej i ewidentnie rozluźnionej może nawet zbyt bardzo, sądząc po jej swobodnej pozie, kobiety, ponownie zaczęła zbierać się w sobie i łączyć. Vihil jednak nawet gdyby chciał, tak nie byłby w stanie przyjrzeć się kreaturom bliżej. Nie tyle, co przez toczony właśnie pojedynek, który zmuszał go do wyjątkowego jak na niego wysiłku, a przez wzgląd na to, jak szybko wampirzyca była w stanie się z nimi uporać. Jednym ruchem dłoni wywołała raz jeszcze ruch krwi, która równie leniwie co ona sama, zaczęła wydobywać się z żył kobiety i formować kolejny kształt. Tym razem nie był to jednak służący, a broń sama w sobie. Nie, żeby dwumetrowy humanoid, który jak gdyby nic przeszedł przed chwilą obok herosa walczącego z anomalią, nie był tak naprawdę chodzącą bronią, wysłaną właśnie do masowego ludobójstwa. Tak czy siak, kształtem jaki przybrała czerwona substancja był mierzący około półtorej metra miecz klasy estok, który natychmiast zaczął dosłownie wycinać potwory wokół. Wchodząc w nie jak w masło, broń błyskawicznie oczyściła teren blisko kobiety, co było dość ironiczne patrząc na to, jakie kłopoty miał jej rozmówca z jedną tylko bestią. — Hahaha, naprawdę? Czyli dlatego Twoja gra była taka dobra. Być jednocześnie aktorem i widzem, coś cudownego. Chociaż patrząc na to, że w swojej chciwości przywłaszczyłeś sobie imię tamtego parobka, to myślałam że utkwił on jakkolwiek w Twojej pamięci... Herosie Wymiana ciosów u mężczyzny nabrała tempa, co nie przeszkodziło mu dalej rozmawiać z machającą nogami Dianą, która ziewnięciem sygnalizowała, że powoli zaczyna się nudzić. Na szczęście, Vihil nie próżnował.
Kolejne razy przebijały cielsko bestii, lecz dopiero finalny i ryzykowny w swoich założeniach manewr, obalił potworność na ziemię. Wyskok połączony z wbiciem się w samym środek anomalii pozwolił mężczyźnie uniknąć zgniecenia, lecz nie obyło się przy tym bez bólu. Tryskający zewsząd sok dostał się do jego otwartych ran, dając przy tym wrażenie jakby oblania kwasem, jatrząc je i zaogniając. Roślinna krew dostała się również do jego lewego oka, tymczasowo, być może, oślepiając Vihila na nie. Jego broń zaś pękła, zostawiając w dłoni herosa zaledwie rękojeść. Lecz wielki potwór padł na ziemię, satysfakcjonująco chrupiąc, zupełnie niczym ludzkiego ciało, o którym chwilę później szarowłosy zresztą wspomniał. — Ach... Wytrzymałeś długo, pchałeś mocno i celnie, finalnie kończąc w środku, ideał mężczyzny jakby nie patrzeć... — Diana filuternie zatrzepotała rzęsami i przysłoniła usta dłonią, zupełnie jakby nie wiedziała, jaka dwuznaczność kryła się w tych słowach, bo po chwili roześmiać się i wstać z pieńka, otrzepując sukienkę z pyłu. — Patrząc na Ciebie czuję dziwną nostalgię do czasów, gdy byłam młodsza... Tęsknię za nimi. Wtedy jeszcze zwykłe zabójstwa starczały, by sprawić mi przyjemność. A teraz... Zostałam nauczona, jak można wywołać uśmiech na twarzy w inny sposób. — Mówiąc to, białowłosa rozłożyła szeroko ręce, jakby dając do zrozumienia, że wszystko wokół jest przynajmniej po części jej zasługują. Co warte wzmianki, jej estok przestał masakrować przy tym istoty wokoło, czy też raczej ich martwe od dawna ciała, by następnie polecieć do Vihila i zacząć się zmniejszać do rozmiarów podobnych do broni, jakiej ten używał. — Weź, przyda Ci się. Bo chyba dalej jesteś w stanie bronić damę w opresji taką jak ja, w tym strasznym lesie...? Nawet nie wiesz jak bardzo bym się bała będąc tu sama... — Wampirzyca zachichotała, zaczynając ponownie powoli iść wgłąb lasu, dając dłonią znać mężczyźnie, by ten podążał za nią.

Usłyszawszy komentarz Diany, na temat swojego fałszywego współczucia Vihil zachichotał. Faktycznie, mógł w swoich słowach trochę przesadzić. Mógł sobie niby wyobrazić jak to jest żyć, będąc spętanym łańcuchem społecznych konstruktów i norm, czasem wchodził też w rolę takiego osobnika. Koniec końców było to dla niego nic więcej jak forma zabawy, fasada w ramach której niemożliwym było rzeczywiście zasymilować się z takimi "ludźmi". Szarowłosy chciał naprostować swoją wypowiedź, zajęty jednak potyczką musiał odłożyć wymianę zdań na później. Dopiero kiedy po ostatnim pchnięciu, kiedy bestia padła, a heros mógł otrzepać się z kurzu, znalazło się miejsce na kontynuowanie rozmowy.
Faktycznie, współczucie to złe słowo... Zabawnie jest czasem zagrać takiego podludka, ale towarzyszy mi przy tym raczej pogarda. Jak tym stworzeniom może być nie wstyd, żyć w taki sposób? — odparł, wytrzepując ręce i przechodząc do pobieżnej inspekcji swojego odzienia. Jego peleryna zdawała się nie ucierpieć szczególnie, było w niej co najwyżej kilka dziur i postrzępień, które w sumie podobały się Vihilowi, dodając mu stylu. Koszula poradziła sobie nieco gorzej. Dziura na lewym boku odsłaniała dużą część ciała mężczyzny, podobnie prawe ramię, przy którym rękaw trzymał się jeszcze na słowo honoru i trochę śliny. Padający w międzyczasie komentarz o idealne mężczyzny oczywiście nieco go nakręcił i wywołał wymowny uśmiech na bladym licu. Heros oderwał uszkodzony rękaw i rozpiął guziki koszuli, tak by dziurę mógł ukrywać rozwiewający ubranie wiatr. Odkrywając część klatki piersiowej Vihil przesunął po niej ręką w poszukiwaniu niedostrzeżonych wcześniej ran, nie znalazł na szczęście nic czym musiałby się przejmować. Kiedy Diana wspomniała o jego imieniu, heros wzdrygnął się, jego oko błysnęło. Od początku zlecenia nie przedstawił się nikomu. Ba! Nie przedstawiał się jeszcze nikomu odkąd w ogóle przywłaszczył sobie to imię. Fakt, że Diana je znała, mógł świadczyć tylko o jednym.
To wiele wyjaśnia... — zaczął szorstkim tonem, który szybko ustąpił jego irytującemu rechotowi — Byłaś tam prawda? Nie do wiary! Skoro zdecydowałaś się mnie śledzić, to po co udawać, że nie wpadłem Ci w oko? Musisz lubisz tę fazę flirtu co? W sumie zgrywanie niedostępnej faktycznie działa na mężczyzn. Przynajmniej na mnie... — ostatnią część syknął zalotnie, stawiając kilka kroków w stronę wampirzycy. Ślady po zniszczeniach, których dokonywały jej moce były szalenie imponujące. Vihila od takiego poziomu dzieliły zapewne lata świetlne. Nostalgia, o której mówiła białowłosa była dla jej rozmówcy intrygująca. Co takiego może przynosić więcej frajdy, niż mordowanie ludzi? Heros nie omieszkał pociągnąć tego tematu.
Skoro już jesteśmy tak blisko, mógłbym liczyć na uchylenie rąbka tajemnicy? Co takiego będzie źródłem prawdziwej ekstazy?
Obok rąbka tajemnicy, Vihil liczył też na uniesienie rąbka spódnicy. Na jego drodze stanął jednak krwisty miecz, niecodzienny, acz wysoce potrzebny podarek. Szarowłosy chwycił rękojeść ostrza i wywinął nim paradnie, by zaznajomić się z obcą klingą. Co ciekawe, podarowane mu ostrze było łudząco wręcz podobne do tego, które zostawił w potworze. Magia wampirzycy to naprawdę musiało być coś porządnego...
Lubię twoją ironię, "damo w opresji" — zażartował, po czym zgodnie z gestem białowłosej, podążył dalej za nią.

Słysząc jego pytanie, Diana zamyśliła się na chwilę, przesuwając subtelnie dłonią po swojej bladej, porcelanowej szyi — A czy mrówce jest wstyd, że jest tylko mrówką? Czy ginąc pod butem takich jak my zastanawia się, co mogłaby zrobić żeby nią nie być? — Przynajmniej w połowie retoryczne pytanie wydobyło się z jej pokrytych czerwienią ust, w czasie gdy Vihil próbował doprowadzić swoje odzienie do stanu jakiejkolwiek używalności. Bądź też chociaż dodać mu krztynę stylu. Oglądając swoje rany i klatkę piersiową pokrytą krwią, mógł wyczuć na niej i spojrzenie kobiety, która przez ułamek sekundy zdawała się mieć ochotę oblizać. Lub tak tylko wydawało się mężczyźnie, który przyjmował lekki flirt z szeroko otwartymi ramionami, nie szczędząc przy tym własnych komentarzy. Takich, jak te dotyczące tej chwili sprzed dwóch tygodni, gdy heros przebudził się w środku jeszcze całkowicie normalnego lasu, dokonując tam morderstwa. — Och... To jeszcze nie objaw tego, że wpadłeś mi w oko. Śledzili Cię moi podwładni, chociaż muszę przyznać... — Tak, kobieta zdecydowanie oblizała się koniuszkiem języka, świdrując jego będąca w negliżu klatkę piersiową swoim spojrzeniem. Chociaż gdyby zastanowić się nad tym chwilę dłużej, to czy ona przypadkiem nie wpatrywała się tak intensywnie w jego rany, zamiast w muskulaturę? — ... Że zrobiłeś wtedy na mnie spore wrażenie. No i nie będę ukrywać, że Twój wyczyn pomógł mi z tym małym eksperymentem. Krew spuszczona na ziemię jest doskonałym nawozem jak widać... — Wampirzyca uśmiechnęła się drapieżnie, zaczynając powoli iść w głąb lasu, sugestywnie kręcąc biodrami. Na pytanie Vihila zatrzymała się jednak lekko, by następnie poczekać, aż ten przyjdzie bliżej. Wtem też się odwróciła, będąc raz jeszcze oko w oko z herosem, patrząc na niego z dołu z uśmiechem, mającym w sobie pewną nutę drapieżności. — A co powiesz na zniszczenie świata...? — Hasło to wybrzmiało w cichym lesie, po paru sekundach ciszy przerwane cichym chichotem dziewczyny. — Póki co wyobraź sobie, jak ludzie z takich małych, zapomnianych przez ich Boga wiosek zaczynają rzucać się sobie nawzajem do gardła, popadając w szaleństwo. Jak ich ukrywane przez konstrukty społeczne instynkty wychodzą na wierzch, a Ci gwałcą się, mordują i zachowują jak zwierzęta, by po kilku nocach odzyskać to, co czyniło ich wcześniej ludźmi i popaść w jeszcze większy obłęd, rozpaczając nad tym co uczynili, pamiętając każdą sekundę swojego szału... — Heroska subtelnie zbliżała się do mężczyzny, by w końcu zatrzymać się zaledwie kilkanaście centymetrów od niego, i zebrać palcem odrobinę krwi z jego klatki piersiowej. — To co dzieje się tutaj do zaledwie mały przedsmak tego co się wydarzy. Ogromne przedstawienie niedługo rozciągnie się na cały świat, a tacy jak ja... — Diana w końcu przesunęła palcem między wargami, z lubością delektując się czerwonym płynem, który dalej powoli wyciekał z ran wojownika. —... będą się przyglądać temu z pierwszych rzędów. Chociaż kto wie, może i Ty dołączysz do nas w loży dla wybranych? — Czerwonooka przesunęła palcami po ramionach Vihila, wywołując mimowolne napięcie jego mięśni, by następnie zbliżyć się jeszcze bardziej i z uśmiechem, w którym zdecydowanie drzemała nuta czegoś niebezpiecznego, oprzeć się o jego klatkę piersiową, stając na palcach i sugestywnie, delikatnie rozchylając usta, jakby w zaproszeniu do pocałunku. Czy jednak aby na pewno o pocałunek tu chodziło? I czy w ogóle władającego insektami herosa jakkolwiek obchodziło to, o co tak naprawdę chodzi?

Vihilowi nie brakowało zmysłu społecznego i umiejętności interpersonalnych. Pytania retoryczne i zakrawające o takowe były jednak jego słabością, bo chociaż wiedział, że nie należy na nie zwykle odpowiadać, nigdy nie mógł się powstrzymać przed ich roztrząsaniem. Tak samo teraz, zapytany czy mrówce może być wstyd kiedy umiera, zdeptana przez człowieka, szarowłosy nie omieszkał poświęcić chwili na przemyślenie tematu. Efektem końcowym było zdanie, że mrówki nie tylko mogą, ale również powinny odczuwać taki wstyd i za jego pomocą napędzać swoją ewolucję.
— **Ciekawa analogia.. ** — mruknął pod nosem, przerwawszy proces intensywnej spekulacji. Zwalniając zasoby umysłowe, Vihil mógł nieco więcej uwagi skupić na swoim rozmówcy. Dopiero teraz zauważył sposób w jaki wampirzyca świdrowała go wzrokiem. "Go" jest przy tym pewnym skrótem myślowym, bo czerwone ślepia zdecydowanie bardziej kleiły się do jego ran, niż do odkrytego ciała. Nie żeby samemu herosowi szczególnie to przeszkadzało. Fetysze to przecież absolutnie ludzka rzecz. Sam Vihil, wykorzystując rozkojarzenie białowłosej, również dosyć dokładnie obserwował w tym momencie jej sylwetkę.
— **Na czym może polegać ten twój eksperyment, skoro tak duży wpływ ma na niego jeden zabity wieśniak? ** — zapytał żartobliwym tonem, zrównując tempo kroku z Dianą. Podobnie jak podczas drogi do lasu, trzymał się jednak te dwa, trzy kroki za nią. Nadrobił ten dystans, kiedy białowłosa zatrzymała się nagle i odwróciła do niego.
Zniszczenie świata? — powtórzył i skrzywił się na moment. W jego głowie zniszczenie świata było równoznaczne z próbą wymazania całej egzystencji, powrotem do pustki. Taka wizja kojarzyła się Vihilowi tylko ze śmiercią i nie podobało mu się to. W końcu martwy nie będzie mógł dalej zabijać, a to byłoby ogromną stratą. Szarowłosy miał już wyrazić swoją dezaprobate, kiedy Diana wyłożyła mu scenariusz, odbiegający sporo od jego pierwotnych wyobrażeń, w dużo lepszym kierunku. Oczy herosa zaświeciły się.
Przenosząc się oczyma wyobraźni do rzeczywistości z opowieści, Vihil nie zauważył jak wampirzyca powoli zbliża się do niego. Kiedy skończyła mówić, była już praktycznie oparta o jego klatkę piersiową. Szarowłosy uśmiechnął się do niej krzywo. Jej ruchy były więcej niż sugestywne i wyraźnie go prowokowały. Królowi nie przystoi jednak ulegać tak łatwo. Nawet jeśli ma dać się zapędzić w sidła, to winien robić to na swoich zasadach. Vihil pochwycił więc nagle uda Diany i uniósł ją w powietrze. Jednocześnie przesunął się żwawo krok naprzód, przypierając plecy kobiety o najbliższe drzewo. Kiedy ich twarze były na takiej samej wysokości, szarowłosy spojrzał przeszywająco prosto w oczy rozmówczyni. Jego wzrok był teraz taki sam jak dwa tygodnie temu, kiedy to szeptał do ucha umierającego myśliwego, że pożycza sobie jego godność.
Jeśli zamiast tylko zasiadać na widowni, będzie nam dane stanąć po środku tej masakry, to mogę zejść do piekła i spowrotem, żeby do was dołączyć — syknął z entuzjazmem w głosie i przybliżył się do twarzy wampirzycy. Rozchylił przy tym delikatnie wargi, podobnie jak ona zrobiła to przed chwilą.

Rozważając nad egzystencjonalną naturą mrówek, Vihil doszedł do kilka ciekawych wniosków, z których ten o napędzaniu ewolucji był niezwykle, ale to niezwykle trafiony patrząc przez pryzmat osoby, z którą właśnie rozmawiał. Mężczyzna nie mógł znać jednak meandrów jej przeszłości ni też zdawać sobie z tego sprawy, wrócił więc do rozmowy z kobietą, jak i zadawania jej pytań innych niż te, które przed chwilą rozbrzmiewały w jego glowie. — Na rezonansie. Poczyniłam pewne przygotowania, by las pochłaniał negatywne emocje wieśniaków, a następnie oddawał je poprzez ewolucję w ich kierunku. Oczywiście zadbałam wcześniej, by ci mieli powody do nienawiści i głodu. Obsadzenie tej świni na stanowisku wójta przed laty i tuczenie go mięsem zwiększającym pychę, a także zatrucie studni by pili wodę zwiększającą ich niechęć i agresję... — Diana raz jeszcze melodyjnie się zaśmiała, rozbawioną tym przedsięwzięciem. — Zaledwie niewielka farsa, ale sprawiła mi naprawdę dużo przyjemności. A co do Twojego udziału w niej... — zgodnie z tym, co zostało powiedziane wcześniej, wampirzyca wreszcie zwolniła kroku, poświęcając swoją całą uwagę osobie Vihila, jak i jego wątpliwościom. Uśmiechała się przy tym subtelnie, jakby wcielając się w rolę dobrej nauczycielki, tłumaczącej coś dociekliwemu uczniowi — Wywołałeś w jednej chwili tyle cierpienia i wściekłości, ile spodziewałam się uzyskać subtelnymi sposobami w kwartał. I jak widzisz, sprawy przyspieszyły... — Faktycznie, tempo rozwoju lasu było wręcz błyskawiczne, a eksperyment zdawał się przerosnąć najśmielsze oczekiwania kobiety, patrząc po wypiekach na jej bladej twarzy. — ... a las za chwilę zrodzi tego owoce, które właśnie idziemy zebrać. — Więc to w tym celu czerwonooka prowadziła herosa wgłąb tego morderczego miejsca, zmuszając go do wycinania flory dookoła, a przynajmniej tak wynikałoby z jej słów. Na jej twarz za to wrócił pełen konspiracji uśmiech, gdy jej rozmówca skrzywił się słysząc o planie zniszczenia świata. Jego obawy i niechęć do śmierci wszystkiego co na nim istniało była zrozumiała, lecz Diana ewidentnie spodziewała się takiej reakcji, patrząc na jej wyraz twarzy. — Och, chyba nie myślisz, że jest tylko jeden...? — Łagodny uśmiech prędko zmienił się w podszyte flirtem zaskoczenie, gdy Vihil porwał ją nagle z ziemi i przyparł do drzewa, decydując się na przejęcie pałeczki. Dziewczyna cicho steknęła, gdy heros nagle znalazł się bliżej niej i na równi z jej twarzą, a ona sama dość intensywnie uderzyła plecami o pień, o który wcześniej się opierała. Ewidentnie jednak ją to nakręcało, rozżarzone oczy i rumieniec na twarzy, połączone z przyspieszonym oddechem i wysuniętymi kłami jasno na to stawiały, podobnie jak fakt, że sama wampirzyca nie pozostała mu dłużna. Niemal od razu oplotła herosa nogami, przyciągać go jeszcze bardziej do siebie, wreszcie chwytając jego twarz i z łakomstwem wpijając swoje wargi w te mężczyzny.
Słodycz pocałunku, smak jej śliny mający obecnie w sobie domieszkę winogron i dotyk warg Diany na swojej skórze, warg zaskakująco niewinnych i delikatnych, ale jakże przy tym słodkich, wszystkie te elementy nie zostały niestety z Vihilem na długo. Ledwo pozwalając mu posmakować swoich ust, już po paru sekundach wampirzyca odstąpiła od jego twarzy, by następnie wgryźć się w szyję mężczyzny. O dziwo, nie było to nieprzyjemne uczucie. Wkłuciu towarzyszył wprawdzie znaczny ból, lecz już po chwili zastąpiła go euforia i przyjemność, rozchodząca się po całym ciele herosa. Uczucie wysysania krwi było dziwne lecz subtelne, nie trwało również szczególnie długo. Mężczyzna mógł odnieść jednak wrażenie, że wraz z krwią ubywa z niego coś jeszcze, jednak ta bliżej niesprecyzowana myśl nie dała się nijak chwycić. Moment ten zapewne potrwałby dłużej, lecz hałas dobiegający ze ścieżki, którą przed chwilą kroczyli, skutecznie przerwał chwilę zalotów. — Na litość boską… — Białowłosa warknęła, nieznoszącym sprzeciwu ruchem odsuwając od siebie herosa, z widoczną niechęcią, by na sekundę jeszcze raz zbliżyć się do niego i wyszeptać mu do ucha. — Wrócimy do niego… I nie bój się o nic mój drogi, gdy już zaczniemy podpalać podwaliny tego świata, możesz być pierwszym, który dostanie do ręki ogień… — Mówiąc to Diana wreszcie odsunęła się od niego, skupiając się na tym co, zbliżała się ścieżką. Istota przez nią przywołaną dość szybko wyłoniła się zza horyzontu, biegnąc w skrajnie nienaturalnym tempie. Dość szybko zdało się jasne, że istota ta coś trzyma, zgodnie z wolą swojej pani przynosząc jej to, do chciała. Dobiegając wreszcie na miejsce, byt zatrzymał się parę metrów od dwójki herosów, by następnie rzucić pod ich nogi kilka osób. Pierwsze były dwie małe dziewczynki, których gardła były brutalnie rozerwane, a oczy jednej praktycznie nie istniały, rozsadzone ciśnieniem. Ich sukienki całe były we krwi, jedna zaś miała ją rozerwaną na wysokości bioder, oraz poplamioną również moczem, którego zapach był dalej wyczuwalny. Ich bezwładne, zauważalnie martwe ciała padły prosto pod nogi mężczyzny, ciekawsza była jednak druga osoba. Brutalnie rzucony na ziemię pod Dianą, leżał Nero, którego stan również ewidentnie był ciężki. Rana na wysokości nerek pomimo prowizorycznego zatamowania również broczyła krwią, a on sam zdawał się chory i zdecydowanie nieprzytomny, aczkolwiek jeszcze oddychał. — Kto by pomyślał, że taki niepozorny młodzian zabije moje dwie uczennice, wcześniej mordując tamtą obrzydliwą świnie… — Kobieta mruknęła z rozbawieniem, o dziwo jednak bez śladu złości w głosie, co mogło być zaskakujące patrząc na to, że jego ofiary zostały przez Dianę określone jej uczennicami. Białowłosa zdecydowanie nie zdawała się tym przejmować, ruchem dłoni aktywując za to kolejną fazę umiejętności. Spermolud, wcześniej stojący nieruchomo w miejscu, przybrał ponownie formę płynnej krwi, wnikając następnie głęboko w ciało Nero przez jego ranę. Ciecz wypchnęła przy tym tamponadę, lecz zdawała się jednocześnie błyskawicznie zasklepić jego tkanki, rozchodząc się po organizmie i usuwając zarazem skutki trucizny. Nie było to jednak bezbolesne. Uczucie to można było porównać do stopniowego zastępowania krwi herosa płynnym, gorącym metalem, co sprawiło że ten bez żadnych problemów obudził się z głośnym krzykiem. Efekty utraty dużej ilości krwi dawały o sobie znać, lecz odzyskał przytomność, widząc jak leży na ziemi pod butami Diany. Obok niego spoczywały zaś trupy dwójki z jego trzech ofiar, a kawałek dalej stał szarowłosy, z którym zdawał się złapać w domu wójta całkiem niezły kontakt. Doprawdy, przedziwna sytuacja…

Słuchając wykładu wampirzycy, tłumaczącej dokładnie wszelkie zawiłości swojego planu, jak uniwersytecka profesorka Vihil kulturalnie powstrzymywał się od uwag i wtrąceń. Kiwając jedynie od czasu do czasu głową, podążał uważnie za wyjaśnieniami i uśmiechał się szeroko. Uknuta przez Dianę intryga pociągała go, a fakt, że przyczynił się w pewnym stopniu do jej realizacji i został za to wprost pochwalony łechtał wybujałe ego. Kiedy białowłosa zapowiedziała, że owoce jej eksperymentu są destynacją ich wyprawy, szarowłosy poczuł dziecięcą wręcz ekscytację. Jego wyobraźnia zakręciła się wokół tego, co czeka na nich w głębi lasu i zbijając go na moment z tropu, przedstawiała przed jego oczami szereg coraz to bardziej szalonych scenariuszy.
Imponujące... — wydukał wreszcie, wracając myślami do rzeczywistości — ...Cieszę się, że dane mi było przyczynić się pozytywnie do realizacji tego przedsięwzięcia,
W jego głosie słychać było entuzjazm, który wzrósł tylko w reakcji na enigmatyczny komentarz Diany. Perspektywa, że poza ziemią po której teraz stąpają, są też inne światy, być może tak samo podatne na destrukcję, sprawiła, że Vihil sugestywnie oblizał wargi. Jakże fantastycznie byłoby je odwiedzić i poddać takiej samej próbie jak ten las. Ekscytacja wywołana tą potężną dawką nowej wiedzy całkiem nieźle udzieliła się herosowi też w trwającym nadal flircie. Urósł wyraźnie, czując jak nogi kobiety owijają się wokół jego talii, a ciepłe dłonie chwytają twarz. Pocałunek był dokładnie taki jak sobie wyobrażał, mógł tylko trwać nieco dłużej. To, co nastąpiło po nim rekompensowało jednak w zupełności wszelkie drobne rozczarowania. Kiedy wampirzyca wgryzła się w jego szyję, Vihil syknął. Idealna proporcja bólu i ekstazy sprawiła, że zaciśnięte wciąż na udach partnerki dłonie zadrgały lekko, zwiększając nieco siłę uścisku. Uczucie opuszczającego ciało wigoru było na tyle przyjemne, że szarowłosy aż zaklnął w duchu, kiedy krwisty chowaniec Diany przerwał im ten proceder.
Nie mając innego wyboru, kiedy wampirzyca odepchnęła go od siebie, Vihil powoli i ostrożnie opuścił ją na ziemię po czym odstąpił na krok. Odetchnął głęboko, opierając dłoń na ranie po kłach kobiety i schylił się nieco gdy ta próbowała szepnąć mu coś na ucho. Obietnica powrotu oraz akceptacji jego kandydatury do wspomnianego wcześniej tajemniczego grona szybko poprawiły mu jednak humor. Przenosząc wzrok na chowańca i jego przesyłkę, konkretnie na półżywego Nero, Vihil zaśmiał się w głos. Kiedy ostatnio się widzieli miał trochę inny kolor i dużo mniej dziur.
Negocjator! — zawołał wskazując na niego palcem — Biedaczysko, co też mogło Ci się przytrafić?
Słysząc, że czarnowłosy jest odpowiedzialny za śmierć wójta i tych dwóch dziewczynek, Vihil zaklaskał w dłonie. Rozpierała go duma. W życiu nie spodziewałby się, że taki niedorostek będzie skłonny do takiego monumentalnego wyczynu. Obserwując jak magia Diany "przywraca" jego kolegę do życia, szarowłosy zachichotał.
Ten dzień z minuty na minutę robi się coraz lepszy...

Po zamknięciu oczu świadomość mężczyzny odpłynęła zupełnie z jego ciała, oddzielając od wszelkich myśli i bólu. Nie wiedział, czy wciąż żyje, czy też wędrował właśnie do zaświatów. Nawet samo jego istnienie było kwestionowane, bo czy można istnieć bez myśli? Nawet wielcy myśliciele byli zdania, że istnieją tylko i wyłącznie dlatego, że myślą. Tak czy inaczej, świadomość Nero wisiała w Limbo na pograniczu życia i śmierci, gdzie nie istniał nawet czas, podczas gdy jego ciało było traktowane z wątpliwą delikatnością. Otwierająca się na nowo rana i rzucenie na ziemię powinny wywołać fale bólu po całym jego ciele, ale było ono zbyt wycieńczone, żeby zarejestrować ból, a co dopiero obudzić nieprzytomnego maga. Tak było do czasu, gdy trucizna został a usunięta z jego krwiobiegu, tkanki zaczęły się samoistnie zasklepiać.
Nero wrzeszczał z bólu, kiedy krew Diany wypełniała jego żyły i tętnice. Zwinął się w kulkę, łkając i głośno przeklinając w swojej głowie. Świadomości jeszcze powoli do niego wracała, a gwałtowna pobudka zupełnie w tym nie pomagała. Ponownie zapomniał swoją tożsamość, z której i tak niewiele było. Wraz z ustępującym bólem, zaczęły powracać jego imię, wspomnienia i zdolność do myślenia. Poruszył palcami i ponownie poczuł ból, przez swoje połamane paznokcie, ale było to niczym, w porównaniu do jego poprzednich doświadczeń. Przebita nerka, trucizna i teraz krew, która paliła niczym płynny metal, skutecznie przyćmiły jego poczucie bólu, sprawiając, że połamane palce jedynie szczypały. Nero, czując powracającą władzę w swoich kończynach, w końcu zdał sobie sprawę z obecnej sytuacji. Żył i jego stan już się nie pogarszał, a nawet był lepszy niż przed straceniem przytomności, bo był w stanie skupić swój wzrok na jednym miejscu. Poruszył głową, wciąż będąc zwiniętym, żeby przyjrzeć się sytuacji.
Pierwsze co ujrzał, to zwłoki niedoszłych zabójczyń oraz ofiary jego działań. Świat ponownie stał się na moment czerwony, ale szybko wrócił do normy, kiedy to chłopak nie zaobserwował żadnego ruchu ze strony trucheł. Znad ich ciał zobaczył drzewa. Dużo drzew. Czyli był w lesie. W tej chwili powrócił do niego również słuch i gwałtowni się obrócił, słysząc czyiś mamrot o lepszym dniu. W końcu zobaczył górującą nad nim dwójkę. Znajome twarze trochę zaskoczyły Nero, ale i ocuciły. Po chwili szoku, usta chłopaka rozszerzyły się w uśmiechu, ale w jego oczach było widać obłęd.
- Ha... - powiedział cicho, próbując uporządkować myśli - Haha... - podniósł się z wysiłkiem i usiadł z twarzą skierowaną w kierunku jego towarzyszy - HAHAHAHAHA - zaniósł się głośnym i szaleńczym śmiechem, zakrywając sobie jedną ręką oczy. Zajęło mu całkiem długo, nim w końcu się uspokoił i spojrzał na dwójkę Herosów z rozbawionym wyrazem twarzy. Większość krwi na jego ubraniach już zdążyła zaschnąć, poza tą na jego plecach i połowie twarzy, gdzie odniósł rany, i krew do niedawna, stale się sączyła. Jedna, pojedyncza kropelka krwi, powędrowała powoli po czerwonym policzku, niczym szkarłatna łza, po czym skapnęła na ubrania Nero - Wiedziałem, że nie zostałem zesłany na ten świat, tylko po to, żeby umrzeć od dzieci na jakimś zadupiu. - powiedział, po czym w końcu zaczął sobie stabilizować oddech - Cieszę się, że nic wam nie jest, ale skąd się tu w ogóle znalazłem?

Płomienny flirt przerwany przez przybycie Nero, napędzał wyobraźnię Vihila jeszcze przez chwilę, całości wrażeń z tego fantastycznego w jego odczuciu dnia dopełnił jednak fakt, że chłopak zaczął powoli zbierać się na nogi, mogąc za chwilę odpowiedzieć na liczne pytania krążące w głowach dwójki herosów, oczyszczających chwilę wcześniej drogę do obiecanych owoców. Ten, budząc się z głośnym krzykiem, rozdzierając jeszcze bardziej wyschnięte na wiór w wyniku działania trucizny gardło, przyjął na chwilę pozycję embrionalną tonąc we własnym bólu. Ten toczył jego ciało jeszcze przez chwilę, w końcu je opuszczając i pozwalając tym samym mężczyźnie na wstanie z ziemi. Nerwy herosa były najwidoczniej w strzępach, podobnie jak jego podupadła psychika, w której stabilności nie pomagał fakt, iż obudził się zaraz obok ciał dzieci które wcześniej zabił. Co ciekawe, gdy skierował na nie spojrzenie, tak mógł zauważyć, że z pustych oczodołów Fizel kiełkowały pędy jakiejś rośliny o czarnym kolorze, opuszczając również jej delikatnie rozwarte usta. Obłąkańczy śmiech bruneta, napędzany surrealizmem wszystkiego wokół rozbrzmiewał w lesie całkiem długo, wywołując u Diany pełen rozbawienia uśmiech, który przeszedł w ironię i szyderę, gdy ten puścił pytanie w eter. — Och... Uratowałam Cię. Mieliśmy przecież zadanie do wykonania, pamiętasz? Wciąż nie udało nam się znaleźć mordercy... — Będący chwilę wcześniej naprawdę, ale to naprawdę blisko kobiety, napierając wręcz na nią swoim rozpartym krwią ciałem Vihil, mógł dotrzec jak wampirzyca z trudem powstrzymuje się od śmiechu, po paru sekundach jednak odrobinę poważniejąc. — Ale właśnie, te dzieci, opowiesz nam co się stało? To Ty je zabiłeś? — Białowłosa nie kryła się przy tym ze szczerą ciekawością, w której jednak brakowało tego zwierzęco czegoś, z czym odnosiła się w kierunku władającego insektami herosa. Cóż, najwidoczniej Nero nie wpadł jej tak bardzo w oko...

Zawrócony ze ścieżki na tak zwaną drugą stronę, Nero obudził się wreszcie. Towarzyszył mu przy tym najpierw krzyk i lament oddający jego agonię, a następnie dosyć przewidywalny napad psychotycznego śmiechu. Vihil obserwując całą tę sytuację miał stale wymalowany na ustach uśmiech. Wycie kolegi było istną melodią dla jego uszu. Do tego stopnia, że szarowłosy miał przez chwilę nieodpartą ochotę zacisnąć dłonie na gardle herosa i dołożyć mu trochę cierpień, chcąc wydobyć z niego jeszcze trochę tej piosenki. Widząc, że Diana ma co do Nera pewne plany, o czym świadczyła jej ubrana ponownie maska sympatycznej zleceniobiorczyni, Vihil powstrzymał się jednak od dotykania tego co nie trzeba. Odstępując od sceny na moment, cofnął się kilka kroków, do miejsca gdzie zajęty flirtem, porzucił wcześniej podarowany mu przez wampirzycę miecz i znów go dobył. W obliczu nowych okoliczności, klinga może się jeszcze przydać. Nero udowodnił, że potrafi być niebezpieczny, a skoro został teraz przywrócony przynajmniej do częściowej sprawności, niewykluczone, że będzie sprawiał kłopoty. Powróciwszy do opuszczonej dwójki, Vihil przykucnął na moment obok Diany i przysłuchiwał się przez chwile toczącemu się między nimi "dialogu". Zachowywał milczenie, ani mu się śniło wracać do udawania sympatycznego zleceniobiorcy, za jakiego uchodził podczas spotkania w rezydencji. Zerknął kątem oka na ciała dziewczynek i przekrzywił głowę z zaciekawieniem, widząc jak w oczodołach i ustach jednej z nich zaczyna coś kwitnąć. Skierował wzrok na wampirzyce, nie dostrzegłszy jednak na jej twarzy szczególnej reakcji na ten obraz, również zdecydował się go zignorować, poświęcając całą uwagę zmartwychwstałemu koledze.
Pytanie o to, czy Nero jest odpowiedzialny za śmierć tej dwójki wydawało się szarowłosemu zbędne. Jako jedyny został w wiosce, a nawet gdyby wróciła się do niej reszta zleceniobiorców, co takiego mogliby zrobić? Tamte dwie dziewczyny ze swoimi zerowymi kompetencjami nie zabiłyby pewnie dzika, nawet gdyby musiały.
Wygląda na to, że nie jesteśmy tacy odmienni ty i ja. Zaskoczyłeś mnie — odezwał się wreszcie, opierając dłonie na rękojeści wbitego w glebę miecza.
Z racji owej sympatii pozwól, że poinstruuje cię nieco. Odpowiadaj na zadawane pytania i nie dorzucaj swoich. Moja przyjaciółka ma wobec ciebie pewne oczekiwania, spełnisz je więc bez zająknięcia zgoda? Wiem, że zabiłeś też tego wieprza i przyznam, że trochę zazdroszczę. Tak czy siak zlecenie jest odwołane, a ty od teraz będziesz pracował dla nas. Prosiłbym przy tym abyś powstrzymał się od gwałtownych ruchów, w innym wypadku mogę zrobić z tobą to samo, co zrobiłem z tamtym wsiurem. Nie mówię za szybko prawda? Kiwnij proszę głową, jeśli rozumiesz swoją sytuację...
Kończąc swoją wypowiedź Vihil rzucił przelotne spojrzenie na Dianę, subtelnym uśmiechem przepraszając za być może przedwczesne odkrycie kart. Liczył jednak, że białowłosa zrozumie jego tok rozumowania i przystanie na to, by nie bawić się dłużej w teatrzyk.

Nero promieniował uśmiechem, co z jego obecnym wyglądało niepokojąco i zapewne przestraszyłby swoich rozmówców, gdyby nie byli oni tą konkretną dwójką. Dianie nie przeszkadzał zupełnie krwawy ubiór chłopaka, a szarowłosemu to chyba nawet imponował. Przynajmniej tak na początku myślał. Mężczyzna mógł w końcu odetchnąć z ulgą. Ostatnie kilkadziesiąt minut zdawały się trwać godziny, a nawet dni i mięśnie maga w końcu zaczęły się rozluźniać. Nie na długo. Nero właśnie otwierał usta, żeby podziękować kobiecie za pomoc, ale jego uwagę skutecznie zwrócił szarowłosy swoimi dziwnymi ruchami i nagłym dobyciem broni, której zdecydowanie wcześniej nie miał. Zmarszczył brwi, słysząc słowa wydobywające się z ust mężczyzny, które z każdym kolejnym nie podobały mu się coraz bardziej. O czym on pier-, pomyślał, ale szybko doszedł do oczywistego wniosku. Oczy mu się rozszerzyły w szoku i niedowierzaniu. Ten Heros właśnie mu groził. Z deszczu pod rynnę. Nie wiedział, o co chodzi, ale zdecydowanie nie był zdatny do walki przeciwko dwóm Herosom. Ledwo byłby w stanie wstać i może powoli iść, jeżeli miałby o co się oprzeć. Zagryzł ponownie wargę, która niedawno mu się zagoiła. Może Sylvaris nie był jednak najlepszym pomysłem. Głowa zaczęła mu ponownie pulsować, ale nie od bólu, tylko od natłoku myśli. Znowu musiał szybko wymyślić, co może zrobić w obecnej sytuacji. Opcji nie było wiele. Mężczyzna najwyżej chciał go wykorzystać, ale Diana na taką nie wyglądała. Nie sprzeciwiła się jednak słowom partnera, więc Nero nie mógł zbytnio liczyć na pomoc od strony kobiety. Nero wydał długie westchnięcie i spojrzał w niebo. Ale ta jakaś siła wyższa mu los zgotowała. Tragediaaa. A. A. Aaaaaa, zawył w swoich myślach. Nie miał przy sobie zupełnie nic, poza sztyletem, którego chłodny dotyk przypominał o swoim istnieniu. Wątpił jednak w swoje zdolności bojowe, po tych przejściach.
Przeniósł wzrok pełnym rezygnacji na szarowłosego i się mu przyjrzał. Ruchy jego miecza skutecznie odwracały uwagę od jego osoby, ale teraz mógł się skupić na innych aspektach jego osoby. Widział już jego nienormalne kończyny, ale nie mógł przecież wcześniej zauważyć broni, jaką trzymał w spodniach. Namiot, którym stały się jego spodnie, sugerował o dość pokaźnym prąciu, którym obdarzyła go matka natura. Nero przez sekundę się zastanawiał, co mogło doprowadzić mężczyznę do tego stanu, lecz potem zerknął na Dianę i pogratulował Herosowi jaj. Kiwnął dwa razy głową w wyrazie szacunku, martwiąc sę trochę o zdrowie dziewczyny, ale nie był to czas na to, bo przecież właśnie mu groził. Imponujący widok trochę ocucił maga i w końcu przemówił.
- Po pierwsze, chciałbym podziękować za ratunek, a co do tych dzieci, to ten. Zaatakowały mnie od tyłu, zatruły i musiałem się ich pozbyć. To skrócona wersja, ale mniej więcej to się właśnie stało. Co do zadania, to chuj z nim. Król obory nie żyje, a jego tron stoi pustką. Zresztą tamten dewiant pewnie się już ukrył albo udaje normalnego Herosa. - powiedział, mrużąc oczy - A co do miłej propozycji od strony naszego szarowłosego towarzysza, to muszę odmówić. Nie jestem w stanie pod wami pracować. Nawet nie jestem w stanie o siebie zadbać w tym momencie. Będę bardziej przydatny, jeżeli mnie tu zostawicie jako kozioł ofiarny, jako winny zabójstwu wójta. Zresztą widzicie, jak obecnie wyglądam. Cały czerwony. - podniósł powoli, żeby zaprezentować swoje krwiste szaty, patrząc pytająco na Dianę, bo najwyraźniej ona tutaj rządziła.

Gdy Diana skończyła zadawać pytania, Vihil postanowił przejąć inicjatywę, podobnie jak zresztą miało to miejsce chwilę wcześniej, gdy jego swoisty trójnóg przytrzymywał kobietę przy ścianie. Tym razem jednak szarowłosy zdecydował się dobyć innego miecza, nie mniej imponującego swoim rozmiarem. Krwistoczerwone ostrze stanowiło całkiem mocny argument siły, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś spoglądając w dół nie pojął, że jest na straconej pozycji. Władający insektami heros postanowił stanąć przy tym po przeciwnej stronie barykady aniżeli wampirzyca, którą najwidoczniej dalej w jakiś sposób bawiło rozgrywanie w dalszym ciągu tej farsy. Uderzając w otwarte karty, Vihil ewidentnie chciał postawić na swoim, na co czerwonooka nijak nie zareagowała, jedynie lekko się uśmiechając i oblizując wargi. Chociaż jak szarowłosy miał okazję się przekonać parę minut wcześniej, robiła tak wówczas, gdy była podniecona. Bądź też głodna, w zasadzie nie nauczył się jeszcze tego rozróżniać, ani też nie mógł wiedzieć, czy te dwie emocje nie idą w jej przypadku zawsze w parze. — Jesteś okropny, patrz tylko jak go straszysz — Zaśmiała się w głos, w reakcji na przelotne spojrzenie chłopaka, jasnym dla każdego było jednak, że nie ma w tych słowach ani krztyny faktycznego współczucia wobec Nero. — Oj, jest za co dziękować, ale spokojnie. Odrobisz ten dług w swoim czasie... — Przerywając chichot, Diana w końcu odpowiedziała brunetowi, po raz kolejny tego dnia używając swojej magii. Z żyły w jej lewej ręce wypłynęła strużka krwi, która utrzymując półpłynną formę, przeleciała w powietrzu do jednego z trupów. Były to zwłoki Linel, która wcześniej nie przegryzła sobie w ustach czegoś tak, jak jest siostra, i najwidoczniej wampirzyca chciała to sprawdzić, gdyż krew manipulowana przez nią zbliżyła się do ust dziewczynki, delikatnie je rozchylając. — A więc zaatakowały Cię od tyłu, a i tak dały się zabić? Boże, te kilka miesięcy było stratą czasu... — Wampirzyca prychnęła, ze szczerą irytacją w głosie, a przedłużenie jej dłoni weszło wgłąb nastolatki, z cichym trzaskiem przebijając coś w jej ustach. — Tak, faktycznie dobrze się spisałeś zabijając wójta, chociaż dziwi mnie tak to słownictwo jakiego używasz... — Nie racząc Nero nawet spojrzeniem w tej chwili, kobieta przestała manipulować krwią i wyszła z ust małej dziewczynki, a te wypełniły się krwawą pianą. Jej zwłoki kilkukrotnie drgnęły, wykręcając się w pośmiertnych drgawkach, i podobnie jak w przypadku jej siostry, oczy u dziewczyny z warkoczem również nabrzmiały, by następnie pęknąć z wielce nieprzyjemnym dźwiękiem.
Chociaż zależy dla kogo, białowłosa oczywiście dalej wydawała się szczęśliwa. — Nazywasz dewiantem kogoś, kto zabił jedną osobę w nieznanych ci okolicznościach. Skąd wiesz, jakim człowiekiem był myśliwy, czy nie zechciał zapolować tamtego dnia na bezbronnego herosa, który dopiero otworzył oczy w tym lesie? Ty zaś... Zabiłeś dwie małe dziewczynki, które być może zeszły w życiu na złą ścieżkę tylko dlatego, że nie miały innego wyjścia, a także wójta, który pomimo bycia ciężkim w obyciu, zapewniał wiosce spokój od większości niedogodności. Naprawdę uważasz, że możesz używać słowa "dewiant", nie będąc hipokrytą? — Diana oczywiście odwoływała się w tym momencie do wątpliwej w swoim mniemaniu moralności mężczyzny, który według jej tezy po prostu usprawiedliwiał jak tylko mógł swoją faktyczną dewiacje i skłonność do mordu. Rzucając jednak te rozważania w powietrze, kobieta nie wyglądała jakby specjalnie obchodziła ją odpowiedź, jaką mogła otrzymać. — Cóż, w zasadzie rób co chcesz. Udowodniłeś mi, że te dwie były wyłącznie stratą czasu. A co do bycia kozłem ofiarnym... — Diana raz jeszcze skrzywiła się ironicznie, podczas gdy z oczu Linel zaczęły powoli wyrastać czarne pędy. —... nie żeby ktoś miał sposobność, by na Ciebie donieść. Wygląda na to, że Anomalia zrównała wioskę z ziemią... — Pełen współczucia wyraz twarzy białowłosej nie współgrał z kącikami jej ust, które ewidentnie ciężko było jej opanować. — Jesteś więc wolny, nie poniesiesz żadnych konsekwencji swoich czynów. Chociaż, nie. — Diana podkręciła głową, kierując swoje spojrzenie ku herosowi po jej lewicy. — Niech to będzie pierwsza nagroda dla Ciebie za to, że zdecydowałeś się wybrać tę lepszą ścieżkę. Jest Twój. Możesz go oszczędzić, puścić wolno, czy zmusić do pójścia za nami, by i on zobaczył owoce... — Wampirzyca odwróciła się, przechodząc obok Vihila i subtelnie przesuwając dłonią po jego ramieniu, by następnie ruszyć ponownie ścieżką ku miejscu docelowemu, delikatnie kołysząc biodrami.

Vihil przekrzywił zdziwiony głowę słysząc, że "straszy" czarnowłosego. Chociaż faktycznie w jego słowach mogło być ciężko to wyczuć, wzbudzanie strachu w żadnym wypadku nie było intencją króla. Jego zamiarem było nic więcej jak zwyczajne wyjaśnienie Nerowi sytuacji, w której się odnalazł. Szarowłosy bawiąc się w międzyczasie mieczem (nie tym pod rozporkiem) mógł rzeczywiście roztaczać wokół siebie złowrogą aurę, ale była to bardziej jego inherentna cecha, niż celowy zabieg.
Wybacz, mogłem nie wyrazić się jasno. Nie grożę ci... Przynajmniej na ten moment... Stawiam po prostu sprawę jasno, bo udawanie sympatycznego zdążyło mnie już zmęczyć. — wyjaśnił krótko, próbując dodać swoim słowom nieco wiarygodności za pomocą "szczerego" uśmiechu. Kiedy Diana pouczała Nera na temat używanego przez niego słownictwa, Vihil wycofał się na moment z rozmowy. Nie interesowało go nijak stawianie się po którejkolwiek ze stron. Nie przeszkadzało mu nazywanie go dewiantem, nie pamiętał szczególnie persony myśliwego, ani nie przejmował się nazbyt losem niekompetentnych uczennic wampirzycy. Wszystko to było mu obojętne i obrazowało to zarówno jego wycofanie z wymiany zdań jak i niewzruszona mimika twarzy. Kiedy dane mu było wtrącić się z powrotem do rozmowy nie zdecydował się nawet odnieść do poprzedniego jej tematu. Przechodząc prosto do planu na najbliższą przyszłość.
Poproszę od ciebie ten sztylet... — mruknął, wyciągając prawą rękę w stronę czarnowłosego. — Zwrócę Ci go później.
Vihil darzył nowego kolegę pewną sympatią, można by to nazwać solidarnością morderców, ale zaufanie było w tym gronie dobrem ekskluzywnym. Pozostawienie broni w dłoniach Nera nie wchodziło więc w grę i musiało zostać odpowiednio uregulowane, zanim grupa ruszyłaby dalej.
Podoba mi się twoja robota, więc korzystając z udzielonego mi przywileju, nie zabiję cię. — dodał poklepując czarnowłosego po ramieniu.
Pójdziesz z nami. Pomogę Ci nawet iść jeśli tego potrzebujesz. Masz potencjał, który niefortunnie byłoby zmarnować. — wyjaśnił z uśmiechem na ustach po czym dorzucił, nieco mniej przyjaznym głosem — Jakby nie patrzeć idziemy teraz łeb w łeb jeśli chodzi o ilość zabójstw.
Kończąc swoją wypowiedź szarowłosy ostentacyjnie zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Wymownie sugerując, że Nero stoi teraz przez propozycją nie do odrzucenia. Przygotował się, by pomóc koledze wstać i iść dalej. Jednocześnie, gdyby ten zdecydował się spróbować czegoś głupiego, Vihil bez wahania uniósłby klingę i przyozdobił go na powrót paroma dziurami.
No już... Idziemy.

Mózg maga parował od informacji, które rejestrował zarówno sowimi oczami, jak i uszami. Diana manipulowała krwią i wiedziała o truciźnie w ustach dziewczynki. Jeszcze mówienie o zmarnowanych miesiącach i wyraźnej irytacji w głosie kobiety, wskazywały dokładnie na to, że niedoszłej zabójczynie były połączone z czerwonooką. Mężczyzna miał wiele pytań, ale nie było warto umierać za ciekawość. Był teraz pewien, że kobieta nie była tym, za kogo się podaje i jego szanse na przeżycie drastycznie spadały. Mięśnie na jego twarzy lekko się napięły, ale i szybko się rozluźniły, słysząc dalsza wypowiedź Heroski.
Zarzuty rzucone w jego stronę przez kobietę były dość irytujące, zwłaszcza że miała ona w tym udział. Nero nie dał tego po sobie poznać. Pokręcił jedynie wolno głową jakby ze zrezygnowania. Nie miał siły na dłuższe myślenie, więc postanowił po prostu powiedzieć prawdę.
- Masz rację, nie znam sytuacji tego drugiego Herosa, ani myśliwego. Co do wójta, to był problemem dla mieszkańców wioski i nie będę ukrywał, miałem nadzieję stworzyć nam bazę operacyjną w Belhatovie, używając majątku wieprza. Życie mieszkańców również bym poprawił. Czy nie jest to właśnie nasza rola w tym świecie? Pomagać ogółom i pozbywać się problemów. Co do dzieci, to same mnie dźgnęły. - wyciągnął powoli zza pasa sztylet, który był ewidentnie zakrwawiony - I raczej nie myślę przychylnie o osobach, które tak robią, nawet jeżeli mogły po prostu zejść na złą drogę. - na wieść o wiosce i Anomalii, Nero rozszerzył oczy ze zdziwienia i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale jedno zerknięcie na miecze szarowłosego, skutecznie zatrzymało słowa w jego gardle. Postanowił nie zadawać zbędnych pytań - No to nawet nie ma czym zarządzać - mruknął, patrząc w bok.
Dał swoją odpowiedź, a teraz posłusznie milczał, czekając na ciąg dalszy tej rozmowy i pytania Diany. Ku jego zdziwieniu, postanowiła na tym poprzestać i oddać sprawy w ręce szarowłosego. Może nie mogła się skupić na swoich myślach, mając takie bydle obok siebie. Nero był to nawet w stanie zrozumieć. Tak czy inaczej, skupił teraz całą swoją uwagę na swoim nowym rozmówcy. Na wieść o sztylecie, posłusznie obrócił broń rękojeścią w stronę pana jego losu i mu go podał.
- Nie mam nawet za bardzo sił, żeby go utrzymać. Masz.
Teraz w milczeniu oczekiwał na wyrok nieznajomego. Napiął się mimowolnie, kiedy poczuł nacisk na jego ramieniu. "Łeb, w łeb ilości zabójstw", nie podobało mu się to stwierdzenie, ale jaki miał wybór. Poczuł lekką ulgę, bo jeszcze nie umrze, ale był zdecydowanie w niebezpieczeństwie, zostając z nimi, więc miał w planach się wynosić jak najszybciej. Na tę chwilę musiał w to iść. Uśmiechnął się lekko i spojrzał w oczy szarowłosego.
- Nie pozostawiasz mi wyboru, ale na chwilę obecną i tak jest to lepsze niż czekanie, aż mnie coś zje w tym lesie - podał mu rękę i dał się pomóc - Też wolałbym, żeby moje życie nie zostało zmarnowane. - postarał się otrzepać z kurzu, ale lepiące się ubrania nie ułatwiały sprawy - Tsk. Dobra nieważne - podniósł głowę i spojrzał ponownie na rozmówcę - W ogóle, nazywam się Nero i dostosuję się do waszego planu, ale osobiście bym chociaż zobaczył, co zostało w skarbcu wójta. No i to drugie dziecko. Nie zdziwiłbym się, jakby miała drugą broń do pary - spojrzał na Dianę pytająco, ale nie czekał na odpowiedź - Wybór należy do was. Ja będę tylko się starał nie spowalniać was za bardzo.

Wampirzyca z zainteresowaniem w spojrzeniu przypatrywała się rozmowie między dwójką herosów, ewidentnie samemu będąc ciekawą, jakie decyzje zostaną w tej sprawie podjęte. Nie była również specjalnie zainteresowana odpowiedziami Nero w jej stronę, zupełnie tak jakby dowiedziała się wszystkiego, co ją interesowało. Jedynie na słowa dotyczące tego, jaką rolę na świecie powinni przyjąć herosi, zaśmiała się cicho z szyderą na twarzy, pozwalając jednak mężczyznom dalej rozmawiać. — Pieniądze nie mają dla mnie żadnej wartości, a już na pewno nie równie małe, co te setki simirów, jakie wieprz zdążył zgromadzić na defraudacji. — Wampirzyca odpowiedziała przy tym na propozycje bruneta, by sprawdzić skarbiec wójta i zagarnąć jego środki, odpędzając te myśli od siebie dłonią, przenosząc następnie wzrok na zwłoki nastolatek. — Ich wyposażeniem również się nie przejmuj, nie żebyś zresztą miał ku temu możliwość. — Kobieta dodała, widząc jak mężczyźni przekazują sobie między sobą zdobyczną broń. Cóż, nie wyglądało na to, by okradanie zwłok jej byłych uczennic, przeszkadzało czerwonookiej w jakimkolwiek stopniu. Linel i Fizel coraz szybciej obrastały jednak czarnymi korzeniami wystającymi z ich głowy, które łączyły się z napierającym na ciała lasem, również chcącym uszczknąć kawałek tortu dla siebie. Po krótkiej chwili więc zabranie czegokolwiek z ich zwłok równałoby się konieczności rąbania drewna, a patrząc na to, że Dianie się spieszyło, najwidoczniej nie było na to czasu. — Skoro już macie ustalone to między sobą, tak możemy w końcu ruszać? Nie chciałabym, żeby owoce przekwitły. — Pstryknięciem dłoni, wampirzyca zmieniła się nagle w chmarę podobnych do nietoperzy istot, wyglądających jakby były zrobione ze skrzepniętej krwi. Jej poprzednie słowa zniknęły w szumie trzepoczących skrzydeł, lecz ze środka tej dziwnej chmury dobiegł jeszcze zniekształcony głos kobiety. — Idźcie dalej lasem, spotkamy się w epicentrum anomalii. — Jak powiedziała, tak też zrobiła, odlatując w las i rozdzielając się na mniejsze chmary istot, które łatwiej i o wiele szybciej manewrowały między gałęziami, aniżeli jej ludzka forma. I takim sposobem, dwójka herosów została w lesie sama, jeśli nie licząc wygłodniałej roślinności dookoła. Teoretycznie mogli oczywiście odwrócić się i uciec, tylko czy aby na pewno obaj byliby zgodni co do tego ruchu?

Vihil odebrał sztylet Nera, obrócił go potem w ręku, przyglądając się niepozornej konstrukcji artefaktu i wreszcie schował go do swojej torby. Po uregulowaniu kwestii broni, szarowłosy pomógł koledze wstać, chwytając go za przedramię i pociągając w górę.
Koniec końców, to czy się zmarnuje zależy tylko od ciebie. Wyciągam do ciebie teraz rękę, ale kiedy się rozejdziemy, nic nie będzie cię dłużej trzymać. Zrobisz na co będziesz miał ochotę. — wyjaśnił, pomagając trochę czarnowłosemu strzepać nieco kurzu z poklejonych zaschniętą krwią ubrań.
Nero był wyraźnie osłabiony, ale wyglądało na to, że będzie raczej w stanie iść o własnych siłach. Magia wampirzycy musiała na prawdę być kilka poziomów wyżej, skoro potrafiła doprowadzić umierającego przed sekundą człowieka do takiego stanu jednym zaklęciem. Niedoszły wybawiciel wioski przedstawił się i zaproponował przeszukanie jeden ze swoich ofiar. Vihil w reakcji skierował swój wzrok na zamordowane dziecko, zmrużył na moment oczy i wreszcie pokręcił głową.
Eh, zapomnij o niej... — odparł, odwracając się na pięcie i stawiając pierwszy krok w stronę centrum anomalii.
Vordt, Sarkas, Vihil... Wybierz sobie, które lepiej Ci leży — dorzucił, przedstawiając się jakby od niechcenia. Imiona nie miały dla niego szczególnej wartości, nie przywiązywał do nich wagi i nie oczekiwał by inni to robili. Równie dobrze reagowałby na "Hej Ty", gdyby zaistniała taka sytuacja.
Chodź. Postaram się nie narzucać zbyt dużego tempa — zawołał, oglądając się przelotnie za siebie i gestem ręki zachęcając herosa do ruchu. Kiedy Diana rozproszyła się w chmarę nietoperzy, Vihil zagwizdał. Jej zdolność łudząco przypominała mu własną. Kolejna wspólna cecha do kolekcji. W nonszalanckim geście rozluźnienia król insektów uniósł miecz w górę i oparł klingę na ramieniu.
Zaraz tam będziemy — odpowiedział "swojej przełożonej", po czym zerknął kątem oka na kolegę.
Nero narazie nie sprawiał żadnych problemów, przystawał na każdą propozycję, ale w jego oczach widać było coś w rodzaju niepewności, zawahania. Vihil zdawał sobie sprawę, że heros może skorzystać z tego, że dzieli ich w tym momencie parę metrów i rzucić się do ucieczki. Czy było to dla niego powodem do niepokoju? Nieszczególnie.

Nero z perfekcyjnie udawaną chęcią przyjął wyciągniętą w jego kierunku dłoń i wstał na nogi. Świat przez moment zawirował, ale o dziwo nie wylądował z powrotem na ziemi, tylko ustał o własnych siłach. Otrzepał się trochę z pomocą szarowłosego i ze zdziwienia poruszał palcami. Nie znał się za dobrze na medycynie, ale był przekonany, że nie powinien być w stanie poruszać się tak sprawnie. Najwyraźniej czegokolwiek użyła Diana, było bardzo skuteczne. Eh, tyle magii czekało na odkrycie, a on nawet nie był w stanie zadbać o samego siebie. Podniósł głowę i spojrzał na znikającą Heroskę. Szybki sposób na podróż brzmi jak coś bardzo przydatnego, ale ciekawił go bardziej cel jej podróży, a mianowicie owoce, o których była mowa. Co ta kobieta wiedziała, czego on nie wiedział? Zdecydowanie wiele więcej. Z rozmyślań wyciągnął go jego tymczasowo, pokojowo nastawiony towarzysz, który raczył się przedstawić. Hmm, niech będzie i Vihil. Jakoś najlepiej brzmi, pomyślał Nero, podpinając imię pod tym jegomościem.
- Dobrze Vihilu, zatem prowadź, a ja postaram się dotrzymać ci kroku. - powiedział do szarowłosego, po czym ruszył za nim. Nie miał najmniejszego zamiaru uciekać, ale postanowił wykorzystać ten czas na poukładanie swoich myśli, które od dawna nie zaznały spokoju. Mimo wyleczonych ran to wciąż czuł fale ciepła z miejsc, z których krwawił. Spojrzał na swoje zakrwawione palce i na nowo zrośnięte paznokcie. Może nie było aż tak źle, biorąc pod uwagę jego poprzedni stan. Vihil najwyraźniej miał zamiar mu dać wolną rękę, po tej całej wycieczce i Nero miał szczerą nadzieję, że tak też zrobi. Skinął głową na wiadomość o tym, że niedługą będą na miejscu. Zajmie się resztą, kiedy skończy już z tym, co miał przed sobą. Niby wioska została zniszczona, ale i tak miał zamiar wrócić, zobaczyć czy coś nie zostało. Mógł też odnaleźć pozostałą dwójkę po papierkach. Na razie musiał się skupić na tu i teraz, bo kto wie, co tak naprawdę robią te owoce.

Rozmowa dwójki, jakby nie patrzeć zabójców, trwała przez dłuższą chwilę, lecz o dziwo udało im się dojść nie tylko do porozumienia, ale i do pewnego konsensusu w tym, co dalej zrobią i jak będzie wyglądała ich dalsza współpraca. Zdobyczna broń na ten moment zmieniła właściciela, a dwójka herosów w końcu ruszyła dalej, w ślad za niknącą już dawno w oddali Dianą. Nero niezależnie od swoich chęci dorównania krokiem posiadaczowi więcej niż dwóch nóg, miał z tym spory problem. Nie tylko dlatego, że chodząc nie mógł się jednocześnie podpierać o naturalną laskę, lecz jego stan zdrowia dalej powodował pewne osłabienie organizmu. Czuł się najzwyczajniej w świecie zmęczony, lecz pomimo tego, raz na jakiś czas odnosił wrażenie, że zmęczenie znika niczym odjęte czyjąś ręką, w akompaniamencie dziwnego odczucia, zupełnie jakby coś poruszało się we wnętrzu jego klatki piersiowej, rozpoczynając od miejsca, w które weszła wcześniej krew Diany... Kolejna spośród dziwnych rzeczy, na jakie heros nie miał wpływu, która jednak z pewnością pozostała gdzieś z tyłu głowy chłopaka. Idąc dalej wgłąb lasu, obaj mężczyźni mogli zauważyć, jak otaczającą ich zmienia swoją formę. Wszystko wokół stawało się mięsiste, czerwone i żywe, pulsując czerwonymi tkankami i tocząc dziwne, przypominające krew soki. Po kilkunastu minutach marszu, ten stał się bardzo utrudniony, buty mężczyzn co rusz utykały w miękkiej tkance pokrywającej ściółkę, a oni sami musieli przedzierać się przez mięsiste liany i inne struktury, zamykające im drogę przed sobą. Było to ciężkie szczególnie dla bruneta, który w tym momencie już ledwo sapał. Po blisko pół godzinie trudów, udało im się jednak dotrzeć do prawdopodobnie ostatniej przeszkody na drodze do upragnionych, podobno już czekających na zerwanie owoców. To, do czego dotarli zdecydowanie nie wyglądało jednak jak drzewo owocowe. Wysoki, sięgający kilkadziesiąt metrów w górę mięsisty mur, stworzony z przemienioną w dziwną tkankę drzew delikatnie pulsował przed ich twarzami, uniemożliwiając dalszą drogę. Wspięcie się po nim byłoby niezwykle ciężkie, abstrahując już od obecnego stanu Nero, ponieważ jego konstrukcja zdawała się lepka i śliska, jednocześnie pokryta kolcami różnej wielkości i długości, tylko czekającymi na śmiałka, który spróbuję się po nich wdrapać. Diana wcześniej najprawdopodobniej dzięki formie chmary przeleciała po prostu między gałęziami konstruktu, dla tych mających ludzką formę byłoby to jednak wyzwanie. Przestrzeni było bowiem nad wyraz mało, a samo przeciskanie się między wyglądającymi jak ludzka tkanka korzeniami... Cóż, z pewnością nie należałoby do najprzyjemniejszych. Jednak faktem było, że wreszcie dotarli. Środek lasu, miejsce pierwotnego zabójstwa myśliwego i czekająca na nich nagroda spoczywały za murem, gotowe do zdobycia. Tylko dlaczego do ich uszu docierał rytmiczny, pulsujący dźwięk, który tak bardzo przypominał bicie ogromnego serca...?

Droga w głąb lasu trwała zaskakująco długo. Vihil spodziewał się pięciu, dziesięciu minut spaceru, ostatecznie dotarcie do owoców zajęło mu prawie pół godziny. Podróż była jednak tego warta. Dudniąca jak ludzkie serce, mięsna ściana po środku lasu to zdecydowanie "limitowany" widok, a nostalgiczny powrót do miejsca gdzie to wszystko się zaczęło tylko dodawał mu poczucia wyjątkowości. Król insektów stanął wyprostowany naprzeciw muru i krzyżując ręce na piersi zagwizdał z wrażenia.
No no... To ci dopiero niespodzianka — orzekł, stawiając kilka ostrożnych kroków naprzód i niepewnie dotykając nieznanej powierzchni. W dotyku przypominała ścięgno, pokryte przez jakąś dziwaczną ciecz i gdzieniegdzie również narośl przypominającą kolce.
Zgaduje, że owoce będą po drugiej stronie... — mruknął sam do siebie i zmrużył oczy.
Pogrążając się w zadumie przekrzywił głowę i po chwili zastanowienia bezprecedensowo zamachnął się i wbił szpony lewej ręki w wolny od kolców kawałek powierzchni muru. Szpony pozwalały mu dosyć dobrze przyczepić się do tkanki. Przedostanie się na drugą stronę nie powinno być więc dla niego problemem. Nawet gdyby nie udało się zebrać insektów i po prostu przelecieć na drugą stronę, może równie dobrze wspiąć się po tej ścianie. Problem stanowił w tej sytuacji Nero, który nie tylko nie potrafił raczej latać, ale nie był też w fizycznej kondycji pozwalającej mu na wspinaczkę. Vihil odwrócił się w stronę czarnowłosego.
Zdaje się, że stanęła nam na drodze specyficzna przeszkoda — oznajmił ironicznie i cofnął się od muru na kilka kroków.
Jeśli jesteś w stanie korzystać jeszcze z magii to teraz byłby dobry moment aby się nią pochwalić. Inaczej nie będziemy mieli raczej wyboru jak przepchnąć się na drugą stronę siłą... — dodał.
Kończąc swoją wypowiedź szarowłosy skierował miecz w stronę muru i zamachnął się na niego, wymierzając w enigmatyczną powierzchnię pionowe cięcie. Wspomniał o przepychaniu się siłą, ale czy na pewno ściana jej ustąpi?

Porządkowanie myśli nie szło najlepiej. Początkowy spokój w głowie maga nie trwała długo. Możliwe, że przez wzburzone emocje, Heros przestał czuć aż takie zmęczenie, ale po krótkim czasie znów zachwiał się na nogach. Oparł się szybko o pobliskie drzewo i zacisnął zęby, patrząc na plecy idącego przed nim Vihila. Wolał nie sprawiać większych problemów, bo kto czy jego towarzysz by nie zmienił nagle zdanie. Ponownie ruszył, usilnie ignorując swoje zmęczenie i zawroty głowy. Jedna z niewielu rzeczy, która go jeszcze w stanie pełnej świadomości, było dziwne uczucie ruchu wewnątrz jego klatki piersiowej. Spróbował wymacać coś przez ubrania, lecz nic nie był w stanie. Jednego był jednak pewien, im dalej szli, tym intensywniejsze czuł ruchy.
Nero starał się nie zwracać na to uwagi i rozejrzeć się po okolicy. Las, który z biegiem czasu stawał się coraz bardziej krwisty, napawał go pewnym niepokojem, ale jednocześnie był świadom, że swoim obecnym wyglądem, pasował tu jak ulał. Lepkie podłoże nie ułatwiało marszu, przez co chłopak musiał sobie pomagać, trzymając się szkarłatnych drzew i barwiąc swoje dłonie jeszcze bardziej na czerwono. W końcu dotarli do wspomnianej ściany, która dosłownie stanęła im na drodze. Dźwięk bijącego serca świadczył o tym, że byli blisko celu, ale Nero nie miał pojęcia, jak miałby przejść na drugą stronę. Dotknął wcześniej struktury tych drzew i były one zdecydowanie żywe, chociaż w dotyku oraz wyglądem przypominały bardziej tkankę zwierzęcą, aniżeli drewno. Słysząc pytanie Vihila, jedynie na niego spojrzał i pokręcił głową.
- Moja moc się nie przyda tutaj. Obawiam się, że będziemy musieli się przerąbać przez tę gęstwinę. Jak oddasz mi broń, to mogę spróbować pójść przodem. - powiedział, wyciągając dłoń w kierunku szarowłosego, omal nie tracąc przy tym palców, bo akurat ten się zamachnął w kierunku przeszkody. Nero szybko się odsunął, przyglądać się ruchom mężczyzny. Czy naprawdę nie miał zamiaru rozkazać mu pracować za ich obu?

Mur ustąpił nieco pod atakiem szarowłosego. Ostrze prześlizgnęło się zgrabnie po jego powierzchni i mięsista tkanka rozeszła się na boki. Gdzieniegdzie blokowały ją korzenie, ale i na nich widać było wyszczerbienia powstałe od uderzenia. Wszystko wskazywało na to, że przy odrobinie więcej siły i wkładu czasowego Vihil i Nero powinni bez problemu przedrzeć się na drugą stronę.
Samemu faktycznie może mi to trochę zająć... — odparł na słowa Nera i sięgnął wolną ręką do swojej torby. Pogrzebał w niej krótką chwilę i wreszcie wyciągnął skonfiskowany niedawno sztylet. Zerknął na niego kątem oka i miał go już podać koledze, w ostatniej chwili zawahał się jednak na moment. Czy aby na pewno oddanie mu broni będzie dobrym posunięciem? Nero może nie jest obecnie w stanie utrzymać się w otwartym konflikcie, ale nie powinien mieć problemu ze skrytym atakiem wykorzystując chwilę nieuwagi zajętego karczowaniem lasu Vihila. Król insektów spoważniał na twarzy i dyskretnie skierował podejrzliwe spojrzenie na kolegę. Nie wyglądał na kłamcę, ale fakt faktem, w posiadłości również nie sprawiał wrażenia kogoś zdolnego do zbiorowego morderstwa. Czy byłby zdolny znowu wykręcić taki odważny numer? Nie, na pewno nie... Nero wygląda na kogoś, kto kieruje się logiką a nie uczuciami. Brakuje mu tego złowieszczego błysku w oku. Nawet gdyby coś planował, to prędzej byłaby to próba ucieczki, niż zamach.
Trzymaj. — oznajmił podając czarnowłosemu jego broń — I bierzmy się do roboty. Jesteśmy w plecy z czasem
Vihil uśmiechnął się nieznacznie i odwrócił wzrok od towarzysza, by czym prędzej wrócić do karczowania. Nachylił się nad uszkodzonym przez siebie wcześniej miejscem i ustępując trochę miejsca Nerowi, zaczął majstrować przy nim swoim mieczem, rozcinając i rozpychając tkanki w taki sposób, by w przyszłości móc się przez nie przecisnąć.

Nero bacznie obserwował ruchy Vihila. Cięcie było gładkie i przebiło się przez większość tkanek, zatrzymując się dopiero na korzeniach. Z pewnością by sobie poradził samemu, ale po co miałby pracować samemu, prawda? Szarowłosy sięgnął do swojej torby, zapewne po ten sztylet. Czarnowłosy nie był zaskoczony, kiedy jego towarzysz po prostu zastygł w miejscu, bacznie go obserwując. W końcu nie siedział u niego w głowie, więc nie mógł być pewien, czy Nero czegoś nie planuje. Mag jedynie lekko się uśmiechnął i ponownie wyciągnął rękę w kierunku Vihila. Najwyraźniej jego towarzysz uświadomił sobie, że Nero w obecnym stanie, nie byłby nic zdziałać. Nie był w stanie nawet biec, a co dopiero zabić drugiego Herosa. Poza tym wciąż wierzył, że zaszła jakaś pomyłka i Herosi powinni sobie pomagać. Złapał pewnie za rękojeść sztyletu i skinął głową na słowa jego rozmówcy, po czym przysunął się bliżej i zaczął mu ostrożnie pomagać. Przez brak sił, Nero był dużo wolniejszy, w tym, co robił, ale liczyło się każde uderzenie bronią. Kijanka w jego klatce piersiowej, jakby zadowolona z biegu zdarzeń, zaczęła jeszcze szybciej pływać, wprawiając maga w dziwny stan uniesienia i jednoczesnego zmęczenia.

Vihil i Nero przechodzą do serca lasu.

Serce lasu

Dziwny konsensus między dwójką wielokrotnych zabójców zapadł w miejscu jakże pasującym swoją scenerią do tegoż aktu. Otaczającą ich krew, znajdowała się również na rękach dwójki mężczyzn, zarówno w kontekście metaforycznym jak i dosłownym. Specjaliści od brudnej roboty w milczeniu zaczęli karczować las przed sobą, pomagając sobie bronią jak i siłą własnych, nadszarpniętych już dość mocno zmęczeniem ramion. Zadanie było ciężkie, przypominało przy tym bardziej pracę w rzeźni, aniżeli faktyczną wycinkę roślin. Ilość krwi, którą mężczyźni byli pokryci po kolejnych kilkunastu minutach, równała się masakrze, jaka jakiś czas wcześniej spotkała ludność Belhatova, lecz tego faktu akurat herosi nie mogli wiedzieć. Odczuwali za to aż za dobrze swoje zmęczenie, głośno sapiąc z wysiłku, przez ostatni metr przebijając się tak naprawdę wyłącznie wysiłkiem własnej woli. Vihil miał o tyle łatwiej, że hojnie obdarzony przez Boga był w stanie oprzeć się o własny trójnóg, Nero jednak ledwo zipiał, kurczowo trzymając się jednego z korzeni tworzących przeszkodę. Coś w jego wnętrzu było bardzo zadowolone z wysiłku, popędzając go do kontynuowania, chłopak nie miał jednak na to siły. Wydrążenie zaledwie trzymetrowego przejścia zajęło im niecałe pół godziny potu, wyginania się w dziwnych pozycjach i trudu, lecz ciężko dysząc wreszcie dotarli do końca. Ostatnia przeszkoda na ich drodze jawiła się w postaci czerwonej, krwistej i nieprzezroczystej błony, pulsującej w rytm serca, które herosi już doskonale słyszeli. Każda pojedyncza kropla krwi, jak i nawet korzenie które wspólnymi siłami rozcinali, również delikatnie wibrowały w odpowiedzi, nadając przestrzeni wokół jeden, wspólny rytm. Nie chcąc czekać dłużej, Vihil po chwili odpoczynku chwycił miecz i przeciął za jego pomocą błonę, która rozsunęła się przed ich twarzami z mokrym odgłosem. To, co mężczyźni mogli ujrzeć, różniło się od lasu który ich otaczał tak bardzo, jak to tylko było możliwe. Idealnie zielona polana, pokryta delikatną rosą, z małym jeziorem krystalicznie czystej wody pośrodku o drzewami pokryty lnianami i gęstym mchem, wyrastającymi wokół. Były to zupełnie normalne rośliny, nijak nie zmutowane Anomalią, ale ewidentnie tak zdrowe i silne, jak to tylko było możliwe. Woda delikatnie skapywała na ziemię, a powietrze pachniało świeżością i wilgocią, momentalnie oczyszczając nozdrza mężczyzn z fetoru krwi. Po wejściu przez nich do środka, również zaczęły dziać się rzeczy niezwykłe. Czerwona błona zasklepiła się za ich plecami, a uczucie świeżości przepłynęło przez ciała herosów, w jednej chwili lecząc wszystkie ich rany i odmawiając siły witalne, lecz zabierając jednocześnie całą magię zgromadzoną wcześniej w ich ciałach. Miecz z krwi Diany rozpadł się na pył, a Artefakt Nero ściemniał, zupełnie tak jakby już nie nadawał się do użytku. Herosi przestali mieć dostęp do swoich zaklęć za cenę uzdrowienia, zupełnie tak, jakby przestrzeń w której się znaleźli, za wszelką cenę chciała zachować pokój i przede wszystkim spokój, w obrębie tego niewielkiego wycinka lasu. Najdziwniejsza była jednak rzecz umieszczona pośrodku tego ukrytego miejsca. Ogromna, czerwona sfera o około 10m średnicy, wisiała zawieszona nad małą sadzawką, na mieszance pnączy, gałęzi i innych roślin, pulsując w rytmie bicia serca, który obaj słyszeli wcześniej. Polana miała około sto metrów średnicy, więc herosi mieli jeszcze pewien kawałek do przejścia nim mogli dojść do tego, co najprawdopodobniej było wspomnianym przez Dianę owocem. Ale czemu owoc ten pulsował niczym mięsień, i czemu w jego wnętrzu coś zdawało się poruszać, delikatnie dotykając od środka sferycznej powłoki? Na to pytanie mogła odpowiedzieć najprawdopodobniej tylko wampirzyca, stojąca właśnie na brzegu sadzawki, która wyglądała tak, jakby właśnie z kimś rozmawiała. Przynajmniej z tej odległości mężczyźni mogli wysnuć takie przypuszczenia, przez szum liści i dźwięk spływającej zewsząd wody, nie mając nawet szansy na usłyszenie z kim ani o czym ta rozmowa.

Zgodnie z przypuszczeniami Vihila, Nero nie spróbował wepchnąć mu sztyletu w plecy, zamiast tego sumiennie oddał się pracy. Szalenie sympatyczny jegomość... Wspólnymi siłami dwójka herosów przebiła się wreszcie na drugą stronę muru. Wycieńczeni i od stóp do głów oblepieni krwią, która gdzieniegdzie zdążyła już zakrzepnąć, stanęli jednak po kilku minutach naprzeciw kolejnej przeszkody. Tętniąca do rytmu serca błona była ostatnim co dzieliło ich od przedarcia się do owoców. Vihil widząc to na swojej drodze zaklnął pod nosem, omal nie puszczając dymu z uszu. Mimo wycieńczenia postawił żwawy krok naprzód i zbierając resztkę siły, zdenerwowany wymierzył silny cios w stronę przeszkody. Ta na szczęście ustąpiła dużo łatwiej niż poprzednia. Przecięta błona rozsunęła się przed Vihilem i Nero, nareszcie otwierając przed nimi przejście do apogeum anomalii. Jej widok był jednak kompletnym przeciwieństwem tego, czego szarowłosy się spodziewał. Gnijący, zalany krwią i zamieniony w groteskową imitację tkanki las nadawał sugerował, że centrum będzie równie paskudne, a tutaj stała kwitnąca, pachnąca kwiatami i wypełniona rześką bryzą łąka. Vihil po przekroczeniu "bramy" zamarł z szoku.
Nie tego się spodziewałem... — wymsknęło mu się, kiedy z niedowierzaniem rozglądał się dookoła. Jakby niespodzianek było za mało, król insektów stawiając kolejny krok naprzód poczuł jak jego ciało przeszywa nieznajoma energia. W mgnieniu oka jego rany zniknęły, podobnie wyparowało zmęczenie, które jeszcze chwilę temu utrudniało mu złapanie pełnego oddechu. Błogosławieństwo zdawało się jednak mieć swoją cenę. Pełne ozdrowienie nie tylko pozostawiło po sobie uczucie pustki, które Vihil szybko skojarzył z tym, jakie towarzyszyło mu przy okazji wyczerpania energii magicznej, ale też zdezintegrowało podarowany mu przez Dianę miecz.
Król instynktownie uniósł dłoń i wskazał na kawałek ziemi przed sobą próbując użyć swojej pierwszej umiejętności. Jego przypuszczenia potwierdziły się, kiedy ruch nie przyniósł żadnego efektu.
Tsk — syknął, zerkając dyskretnie kątem oka na Nera, którego pozycja zmieniła się w mgnieniu oka na tę z przewagą. Instynktownie Vihil odsunął się parę kroków, tak by w razie ewentualnego ataku móc na niego zareagować. Zachowywał przy tym zimną krew i nie sprawiał wrażenia ani zestresowanego, ani już szczególnie zaskoczonego. Przenosząc wzrok na centralny punkt łąki szarowłosy przyjrzał się owocowi i Dianie, która zdawała się przy tym z kimś rozmawiać.
Jesteśmy — zawołał w jej stronę, stawiając kilka kroków naprzód i gestem dłoni dając Nerowi znak by podążył za nim.
Nie spóźniliśmy się mimo wszystko prawda?

Sekundy zmieniały się w minuty, a minuty w... No cóż, może nie w godziny, ale dla Nero trwały one całe lata. Każde kolejne uderzenie sztyletem stawał się coraz cięższe, a sam mag znów zaczął widzieć mroczki przed oczami. Coś często się to dzisiaj zdarza..., pomyślał przelotnie, przymierzają się do kolejnego cięcia. Czuł, jak ponownie jego zmysły się wyłączają, na potrzebę zachowania energii, a ciosy były wykonywane jedynie przez jego instynkty i pamięć mięśniową. Po pół godzinnej w końcu udało mu im się przedostać przez ścianę mięsa i kości, wypadając do czegoś na wzór przedsionka. Umysł mężczyzny na powrót się włączył i przypomniał sobie o swoim towarzyszu. Zerknął na niego i zobaczył, że również wyglądał na zmęczonego, po czym przeniósł wzrok na błonę, która stała między nimi a sercem lasu. Vihil nie czekał długo i ostatnią resztką sił utorował im drogę do środka. Nero pociągnął swoje przemęczone ciało i przeoczył się na drugą stronę, padając na, o dziwo, zieloną trawę.
Zieloną...? pomyślał, czując, jak jego świadomość ponownie odpływa. Czyżby znowu miał się zdać na łaskę szarowłosego? Nie było mu to jednak dane, gdyż to, co było wewnątrz niego, gwałtownie się poruszyło, a sam Heros poczuł, jak wracają do niego wszystkie siły witalne, jakie mógł dzisiaj stracić. Tym razem naprawdę. Wygramolił się ponownie na nogi, podnosząc broń, która upadła obok niego. Spojrzał jedynie na dziwnie wyblakłe ostrze, po czym przeniósł wzrok na Vihila, który akurat zerkał na niego z pustymi rękami. Z pustymi rękami? Krwistą broń chłopaka zniknęła, a on sam odsunął się kilka kroków w bok. Nero jedynie się uśmiechnął niezręcznie i schował sztylet za pas. Vihil może nie był najprzyjemniejszym z napotkanych przez niego Herosów, ale darował mu jego życie i nie zostawił podróży podczas. Nie miał zamiaru teraz go zdradzać, zwłaszcza że nie znał jego mocy. Moce? Nero zamarł, wciąż trzymając rękę na rękojeści broni i spróbował użyć Nakreślenia. Nie był w stanie to zrobić, a przecież nigdy mu się to jeszcze nie zdążyło, poza tym jednym razem, kiedy użył go na budynek gospody jeszcze na Delgami. Umiejętność ta była zawsze dostępna, póki nie przesadzał z wielkością, albo złożonością przedmiotu. Spojrzał na swoje ręce, po czym na Vihila. Czyżby dlatego się zaniepokoił? Zapewne. Nero jedynie westchnął i w końcu rozejrzał się po otoczeniu.
Tak jak mu się wydało, trawa tutaj była zielona, a woda krystalicznie czysta. Jedyną dziwną rzeczą była wielka, pulsująca kula, która wisiała nad sadzawką. Niekoniecznie tego się spodziewał po mięsistej ścianie blokującej dostęp do tego miejsca, ale czy to było aż takie dziwnie po całym dniu przedziwnych doznań? Biorąc pod uwagę wszystko, co mu się przytrafiło, taka niespodzianka uradowała maga, który się przeciągnął i podążył za swoim towarzyszem, który najwyraźniej wypatrzył w oddali swoją panienkę i jego spodnie na powrót zaczęły przypominać kształtem namiot.

Przedziwne miejsce, w którym się znaleźli, wypełnione było świeżym powietrzem i życiem, które wcześniej zostało w nich wtłoczone. Z każdym kolejnym krokiem obaj heroski mogli poczuć się lepiej, a skoncentrowane wokół życie co rusz obmywało ich ciała, dosłownie pozbywając się z nich nawet brudu. Skrzepła krew odpadała od nich płatami, rozpływając się w powietrzu, brud z dłoni znikał równomiernie, a po zmniejszeniu dystansu do serca o połowę, nawet ubrania wojowników zaczęły wracać do idealnej formy sprzed rozpoczęcia zadania. Przedziwne miejsce, pulsujące życiem, radością i spokojem z każdym kolejnym uderzeniem serca. Czarnoczerwona suknia Diany odcinała się przy tym dość znacznie od zielonej roślinności, sama kobieta zaś nie zareagowała na wołanie Vihila, klęcząc na jednym kolanie przed tajemniczym owocem. Gdy herosi zmniejszyli dystans jeszcze bardziej, tak okazało się, że białowłosa nie klęczy przed sercem w samym sobie, a przed lewitującą przed jej twarzą kulą krwi, najwidoczniej stworzoną z jej magii. Z tej przedziwnej sfery zaś dobiegał głos, najprawdopodobniej będący jej rozmówcą, którego mężczyźni wcześniej nie byli w stanie dojrzeć. — Masz mi to przynieść, rozumiesz? Nie interesuje mnie wielkość, kształt, rozmiar ani ile Ci to zajmie, chce dostać ten owoc na swój talerz! — Wyjątkowo młody głos brzmiał, jakby należał do co najwyżej nastolatki, był jednak irytujący i pozbawiony jakiegokolwiek sprzeciwu, w typowy dla dziecka kłócącego się z rodzicem sposób. — Moja Pani, obawiam się, że... — Wampirzyca próbowała jeszcze dyskutować, lecz po chwili jej wywód został przerwany jednym słowem. — Nie! — Słysząc to, ta natychmiast zamilkła i skuliła się nieco w sobie, a dziewczynka z kuli kontynuowała. — Skoro nie potrafisz się tym zająć, to sama to zrobię. Oddaj mi się. — Niemy protest na twarzy Diany miał zaraz przerodzić się w krzyk, lecz ta nie zdążyła nawet zareagować. Kula czerwieni wniknęła ponownie w jej ciało z prędkością pocisku z kuszy, a impuls dziwnej magii przeszedł falą w przestrzeni wokoło. Po chwili wampirzyca wstała, i niezdarnie otrzepała swoją sukienkę z ziemi i resztek roślin, lekko chwiejąc się na nogach. Następnie rozejrzała się wokoło, by w końcu zatrzymać spojrzenie swoich rubinowych oczu na dwójce herosów. Tak, te zmieniły kolor z czystej, krwistej czerwieni, na subtelną mieszankę kryształu i czerni, delikatnie opalizującą w promieniach słońca. Sam wyraz twarzy dziewczyny również odbiegał od tego, co Vihil mógł wcześniej poznać z bliska. Był o wiele mniej drapieżny, a bardziej niewinny i jakby lekko zakłopotany. — Wasza dwójka, kim jesteście? — Kobieta spytała, że szczerym zdziwieniem w głosie, by następnie na wzór dziecka tracącego czymś zainteresowanie, wzruszyć ramionami i kontynuować. — Nieważne, nie chcielibyście pomóc mi w zerwaniu tego owocu? Diana nie kłamała, naprawdę jest całkiem spory... — Dziewczę zamyśliło się lekko, patrząc raz po bijącym, wielometrowym sercu, a raz po zdziwionych twarzach herosów.

Vihil zatrzymał się w połowie kroku, kiedy do jego uszu dotarł nagle zupełnie nowy głos. Jego mina zrzedła, a oczy ostrożnie przeskanowały cały teren przed sobą. Zawiesiwszy wzrok na lewitującej w powietrzu grudce krwi, szarowłosy zmarszczył brwi. Diana nie uklęknęłaby przed własną umiejętnością. Naturalną dedukcją było więc, że grupa ma do czynienia z kimś zupełnie nowym, do tego jeszcze wyżej w hierarchii niż i tak odstająca od nich wampirzyca. Vihil nie miał w zwyczaju chylić się przed autorytetami. Umrzeć na stojąco było jego zdaniem zdecydowanie lepiej niż żyć na kolanach. Mimo takiego światopoglądu, król insektów odczuwał teraz niepokój. Uczucie urosło tylko, kiedy szkarłatna kula wniknęła w ciało białowłosej i najwyraźniej zastąpiła jej pierwotną świadomość. Inny kolor oczu, mowa ciała, nawet ton głosu zdawał się być zupełnie inny niż ten, do którego Vihil zdążył przywyknąć podczas wspólnego spaceru po lesie. Nie podobało mu się to. Nie miał nic przeciwko przemocy czy wykorzystywaniu innych, ale była pewna granica, której przekroczenia nie tolerował. Manipulowanie czyjąś wolną wolą było jak najbardziej w porządku, ale kompletne jej odebranie grało mu na nie tych nerwach co potrzeba. Zapytany o to kim jest. Vihil przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle chce odpowiadać. Zanim jednak podjął decyzję nieznajoma straciła zdaje się zainteresowanie tożsamościami gości i zamiast tego "poprosiła" ich o pomoc.
Nie podoba mi się to... — mruknął pod nosem tak, by mógł usłyszeć to jego kolega, ale impostor już nie. W tym samym czasie postawił niepewnie krok naprzód i nie mając lepszego wyjścia, niechętnie ubrał porzuconą przed paroma godzinami maskę. Na jego ustach wymalował się fałszywy uśmiech, postura napięła się jak u szlachcica z za ciasnym gorsetem, a głos nabrał ciepłej, melodycznej barwy.
Z miłą chęcią wyciągniemy pomocną dłoń o pani — odparł. — Zanim jednak przystąpimy do pracy. Możemy zapytać z kim mamy przyjemność?

Nero szedł powoli za Vihilem, rozglądając się jeszcze po okolicy. Być może szukał czegoś do jedzenia poza tym podejrzanym i nienormalnie wielkim owocem nad sadzawką, a może po prostu miał chwilę jasnego umysłu żeby się zastanowić nad sytuacją, w jakiej się znalazł. Dlaczego serce lasu było tak normalne? Gdzie się podziały wszystkie żyjątka w lesie, czyżby zostały wchłonięte przez tą mięsistą część lasu? Głowę miał pełną niepokojących pytań, ale w duchu się cieszył. Cieszył się, że w końcu nie czuł się jakby miał zemdleć w ciągu najbliższych pięciu minut. Cieszył się, że te upierdliwe dzieci zamieniły się w rośliny, bo przynajmniej miał teraz pewność, że nie wrócą. Przynajmniej istniała większa szansa na to, że przepadły na zawsze, a on będzie mógł wrócić do swoich codziennych zadań, jeżeli tylko przeżyje jeszcze tę część.
W końcu zrównał się z Vihilem, który nagle się zatrzymał i zmarszczył brwi. Nero również się zepsuł humor jak tylko zobaczył jak kulka krwi wnika w Dianę i najwyraźniej zastępuje jej świadomość. Działy się już dziwne rzeczy dzisiaj, ale opętania jeszcze nie było. Nero czekał na ruch szarowłosego, w końcu to on miał dobre relacje z Dianą. Stawi się za jego wyborem, bo innego wyjścia nie miał. Widząc jak mimika mężczyzny wraca do normy, czarno włosy lekko westchnął z ulgą i dołączył do rozmowy. Uśmiechnął się lekko i lekko się skłonił, kładąc prawą dłoń na sercu.
- Witam i również z chęcią pomogę panience w zerwaniu tego owocu. Chciałbym jednać, dorzucić jedno pytanie - powiedział i się wyprostował, patrząc w te ciemne, kryształowe oczy - Czym jest to coś co jest w mojej klatce piersiowej i jak się mogę go pozbyć? - przesunął lewą dłoń na miejsce, gdzie czuł ruchy kijanki. Starał się ją ignorować, ale nie był w stanie ciągle to robić. Na razie nie czuł bólu, ale co jeśli stanie się problemem. Jak wtedy sobie z nią poradzi?

Pomimo tego, jak dobrze szło Vesnie powstrzymywanie swojego zmęczenia, tak, gdy tylko kobieta wreszcie była sama ze sobą, tak pozwoliła sobie na lekkie opuszczenie gardy. Białowłosa momentalnie ugięła się na swoich własnych nogach, powoli robiąc kroczek za kroczkiem, jak gdyby za chwilę miała po prostu paść na ziemię. Heroska nie spodziewała się, iż całe to zadanie będzie dla niej aż tak ciężkie. Wcześniej podtrzymywała ją jeszcze na siłach najzwyklejsza w świecie adrenalina, lecz teraz sama myśl, iż jej sojusznicy byli gdzieś niedaleko za bardzo ją rozluźniła.
Mimo tego kobieta szła dalej przed siebie, wykorzystując swoją glewię jako prowizoryczny kijek, na którym mogła co jakiś czas oprzeć swoją wagę. Jakże wielkie było więc jej zdziwienie, gdy po przejściu przez podejrzaną błonę jej oczom ukazała się niepokryte krwią i mięsistą tkanką serce lasu, a dosłownie mały, spokojny raj. Białowłosa stała w takim zaskoczeniu przez kilka dobrych sekund, rozglądając się po okolicy z zaintrygowaniem namalowanym na twarzy.
To, co jednak bardziej przykuło jej uwagę najbardziej to podejrzane, przyjemne uczucie rozchodzące się po całym jej ciele. Jeszcze przed chwilą Vesna ledwo co miała siły chodzić, a teraz? Teraz jak gdyby nigdy nic wszystkie jej siły witalne powróciły do swojego początkowego stanu. Nie to jednak ją najbardziej zmartwiło.
Utracenie magii było dla białowłosej przeżyciem naprawdę nieprzyjemnym. Gdy tylko magiczna energia ulotniła się z jej ciała niczym powietrze z przekutego balonu, heroska syknęła coś pod nosem i złapała się jedną ręką za głowę. Nie było to uczucie bolesne, ale z całą pewnością nie należało ono do najprzyjemniejszych. Jej własne ciało zawyło z głodu tym razem jednak nie fizycznego, a magicznego: zupełnie jak gdyby sam marazm z niezadowoleniem skomentował poczynanie swojej „Pani”, która to pozwoliła na chwilowe, bo chwilowe, ale utracenie swoich mocy. Jej własny umysł zawiły się niczym wąż przytrzymany do podłoża butem, który to bezsilnie uderza całym swoim cielskiem o ziemie, byleby nie poddać się naciskowi – to wszystko jednak było na marne, gdyż bez względu na to, jak bardzo Vesna próbowała utrzymać się swojej magii, ta po prostu ulotniła się w powietrzu, zastępując wcześniejsze fizyczne zmęczenie kobiety, magicznym głodem.
Dopiero po kilku sekundach białowłosa ponownie się opanowała, puszczając swoją głowę i odwracając swój wzrok w stronę rozbrzmiewających, ludzkich głosów. Nieprzyjemne uczucie powoli ustawało, a jej moce z pewnością wkrótce ponownie się zregenerują – teraz jednak musiała skupić się na dotarciu do swoich towarzyszy. Vesna więc podeszła w ich stronę, jak gdyby nigdy nic stając w zupełnej ciszy obok Vihila i Nero, wsłuchując się w ich rozmowę z… Dianą…? Cóż, ewidentnie dużo ją ominęło.

Elice szła i szła, po drodze przechodząc przez błonę. Nie da się ukryć, że to co musiało przeciąć, wyglądało dziwnie. Ale by iść dalej oczywiście zrobiła to. Gdy weszła jednak zobaczyła ironicznie... zbyt zwykły las. W sensie, że normalny, bo oczywiście trzeba też oddać, że naprawdę ładny, ale idąc w kierunku serca anomalii spodziewała się raczej coraz większego nasilenia anomalii. A tu jest na odwrót. Robiło to nawet wątpliwości czy przypadkiem zamiast nie udać się do serca, nie wyszła na zewnątrz, ale nie.... Czuła, że w jakiś dziwny sposób została uleczona, z równoczesnym uczuciem utraty czegoś ważnego. No i co jeszcze ważniejsze ta dziwna kula. Na ten ostatni temat może coś wiedzą towarzysze, z którymi to postanowiła się zjednoczyć w miejscu, gdzie absolutnie nie spodziewała się tego robić. Ale widocznie ślady z zabójstwa myśliwego jakimś sposobem też prowadziły tutaj. Stąd też podeszła do nich. Nie chcąc jednak przerywać postanowiła powoli jak Vesna najpierw wyłapywać słówka.

Nagła zmiana zachowania Vihila spotkała się z zaledwie przelotnym spojrzeniem nowej osobowości Diany, która utykając przy każdym kolejnym wykonywanym kroku, w końcu z irytacją zdjęła ze stóp szpilki, wrzucając je następnie w sam środek sadzawki, powodując w niej rozejście się kilku gładkich fal. — Jestem głodna. — Dziewczę oznajmiło tylko, co mogła usłyszeć już dochodząca do grupy Vesna. Ewidentnie nie była to odpowiedź na pytanie jakże uprzejmego szlachcica, a zwykłe stwierdzenie faktu. Słysząc kolejne pytania skierowane w jej stronę, kobieta tupnęła ze zdenerwowaniem nogą o glebę, by zacząć się awanturować, ze złością praktycznie krzycząc na Nero, który wszakże jedyne co zrobił, to poruszył ważny dla siebie temat, dalej zachowując się niezwykle uprzejmie. — Nie wiem, nie interesuje mnie to i nie chce mi się rozmawiać na temat, naprawdę, możecie już zerwać ten owoc?!?! — Na ten ekspresyjny niczym w przypadku dziecka wybuch, połączony z tupaniem i wymachiwaniem rękoma, na miejscu zjawiła się Elice, najprawdopodobniej równie skołowana co reszta, tym niepodobnym do dotychczasowego zachowania wampirzycy wybuchem. — Jak owoc przejrzeje to na kolację zjem Was, ruchy noooooo! — Niewiasta tupnęła jeszcze kilka razy, naburmuszając się na twarzy, tymczasem dziwny owoc, bądź też serce, zależnie od tego jak herosi chcieli je nazywać, poruszyło się mocniej niż wcześniej. Tempo jego bicia nagle się zwiększyło, zahaczając już o tachykardię, a cała powierzchnia dziwnej sfery zaczęła pęcznieć i wypuszczać krwawy sok spomiędzy pęknięć, jakie zaczęły się w niej pojawiać. — Jeść, jeść, jeść! — W akompaniamencie skandowania Diany, grupka wyzwolicieli Belhatova mogła zauważyć, jak granica zagajniku powoli się zwęża. Jakby serce absorbowało jeszcze więcej energii zewsząd, musząc pomniejszyć jeszcze bardziej przestrzeń wokół. Cała czwórka mogła poczuć przy tym nagły przypływ siły, zupełnie tak, jakby skondensowana energia działała również na nich, lecz granica serca lasu zmniejszyła się w tym czasie o połowę, by na tym na razie się zatrzymać. Wszystko stało się jeszcze bardziej żywe, zielone i spokojne, niezmącone niczym oprócz głośnych uderzeń bijącej sfery. Serce przed nimi biło bowiem jak oszalałe, zupełnie tak, jakby coś miało się zaraz wydarzyć. Tylko co?

Elice pierwsze co przyszła to słyszy o jakimś owocu i o zjedzeniu ich. Miała wrażenie, że ominęło ją wiele rzeczy. Zwłaszcza, że wypowiedziała to wszystko znana jej już Diana, która jednak cóż, zachowywała się inaczej. Ale okej. Szybka obserwacja dotyczyło tego, że tym owocem jest zapewne ten wielki owoc, będący zapewne też sercem, gdyż to od niego czuć to ciągłe bicie. Zwłaszcza, że zapewne zbyt wiele innych owoców nie było, a nawet jeśli były, to czemu by Diana potrzebowała pomocy z zrywaniem owoców. Jak chce to niech sobie weźmie, logiczne. Stąd też były dwie opcje. Opcja numer jeden mówiła o tym, że może zerwać ten owoc. Opcja numer dwa podpowiadała jej natomiast użyj słoja, jak nakazywała instrukcja obsługi. I zważywszy na fakt, że ledwo zna Diane, stąd też nie musiała ufać jej w pełni, raczej wolała użyć słoja. Zważywszy jednak na brak umiejętności, który mógłby nie dotknąć Diany, jeśli faktycznie to ona za wszystkim stała, a właściwie to nie wiadomo kto stał, więc każde dziwne zachowanie, podejrzenie, może być tropem, postanowiła udać, że to zrobi. - Dobrze, zerwę ten owoc. - odparła i udała się prosto w stronę serca. Gdyby jednak udało się jej dotrzeć do serca to od razu zamiast miecza wylała zawartość słoja i czekała na rezultaty.

Diana, tudzież osoba zajmująca właśnie jej ciało, zaklaskała przy pomocy dłoni wampirzycy, zadowolona z tego, że w końcu ktoś ruszył się wypełnić jej zachciankę. — Supcio, pospiesz się tylko! — Radosne klaskanie w dłonie towarzyszyło każdemu kolejnemu krokowi Elice, która zanurzyła się w płytkiej sadzawce do wysokości piszczeli. Wlanie słoja do wnętrza rośliny nie mogło udać się w sposób, którego nikt by nie zauważył, ten w końcu był bardzo duży, oklaski więc zaczęły słabnąć z każdą kolejną chwilą, w której lwica wlewała musujący, fioletowy płyn przez jedno z pęknięć serca. — Aaa, co Ty w zasadzie robisz...? — Wampirzyca w końcu wydusiła z siebie, lecz płyn już zaczął w jakiś sposób działać. Wchłaniany przez spragnioną roślinę, rozszedł się w środku i rozpłynął długimi, fioletowymi smugami w jej wnętrzu, spowalniając bicie serca. Skórka zaczęła ciemnieć, pęknięcia się zamknęły, a bicie stało się ledwo wyczuwalne. Czyżby więc Elice udało się zabić to, co rosło we wnętrzu lasu? Cóż, przedziwny puls nie ustał, lecz widać było, że dziwaczny owoc powoli zaczyna jakby schnąć od wewnątrz, kurcząc średnicę z każdą kolejną sekundą. — CO TY ZROBIŁAŚ? — Diana krzyknęła, zaciskając pięści, lecz na tym poprzestała, wbijając ze złością spojrzenie w plecy heroski. Ta zaś najlepiej ze wszystkich czuła, że serce dalej bije, nawet pomimo zmiany koloru z czerwonego na brązowy, oraz zmniejszenia średnicy o połowę.

Vesna… no cóż, Vesna postanowiła pasywnie stać i obserwować zaistniałą sytuację. Jej zdaniem nie opłacało się dodatkowo wpychać do rozmowy, a co dopiero iść przodem w celu zerwania tego całego „owocu”. Zresztą białowłosa nie była zbyt ufna względem „Diany”. Jej sposób mówienia i bycia bardzo odbiegał od tego, co zaobserwowała w domu wójta, więc heroska miała dobry powód, aby teoretyzować na temat tego, co mogło wydarzyć się po stronie pozostałej trójki jej drużyny.
Słysząc rozkaz wampirzycy, kobieta niechętnie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i rozejrzała się po twarzach reszty towarzyszy, jak gdyby tylko czekała aż któryś z nich się odezwie. Jakże wielkie było więc zaskoczenie, gdy zamiast jednego z mężczyzn to właśnie jej towarzyszka postanowiła wystąpić z szeregu i ruszyć w stronę serca. Jej szok jedynie wzrósł w siłę, kiedy to Vesna została zmuszona do obserwacji tego, jak Elice wylewa zawartość olbrzymiego serca prosto na owoc. Gdy dziwna struktura zaczęła reagować na miksturę, białowłosa lekko wzdrygnęła się, jak gdyby była już na skraju ustawienia się w gotowości do walki.
Ostatecznie jednak z serca nic nie wyskoczyło, a to jedynie skurczyło się i zeschło. Vesna jednak nadal nie była w pełni zrelaksowana, zwłaszcza patrząc na reakcję „Diany”, która to ewidentnie nie była za bardzo zadowolona tym, co właśnie się stało. Z drugiej strony białowłosa nadal się zastanawiała: co cały ten owoc miał do czynienia z wampirzycą i z całym tym zadaniem na temat mordercy?

Nowa osoba wewnątrz Diany zaczęła go niezwykle irytować. Jej zachowanie i słowa przypominały te u rozpieszczonego dziecka, a bachorów wolał nie spotkać przez długi czas. Z trudem utrzymywał mimikę swojej twarzy, próbując czegoś nie powiedzieć. Słysząc odpowiedź na swoje pytanie, o tym czymś, co w nim pływało, przestał zupełnie słuchać dziewczyny i skupił się jedynie na owocu. Bachor był słaby i nie był w stanie nawet owocu zerwać. Prawda był ogromny jak na "owoc", ale nie sądził, żeby którykolwiek z nich miałby problemy, aby przeciąć gałązkę, na którym wisiała sfera. Jego uwagę odwrócili dopiero reszta towarzyszy, którzy również jakimś cudem znaleźli się na tej polanie. Nero pomachał w kierunku Elice, ale przerwał w połowie, bo młoda dama znowu dostała ataku i zaczęła domagać się jedzenia.
- Rób z tą panienką, co tam uważasz. Ja tylko potrzebuje, żeby jakoś wyciągnąć to coś wewnątrz mojej klatki piersiowej i jestem przekonany, że ma to związek z Dianą. - mruknął do Vihila, który wyglądał na najbardziej zirytowanego. W końcu osoba, która go interesowała, stała się nagle dzieckiem i na dodatek irytującym - Ja zajmę się owocem. - dokończył, po czym zaczął powoli iść w kierunku owocu. Krwawa kijanka wewnątrz niego zdawała się podejrzanie spokojna, a on sam poczuł nagły przypływ siły. Nie czuł się tak dobrze od wieków.
Nie był jednak pierwszym, który dotarł do serca lasu, tylko była to Elice, która szybko znalazła się przy owocu, zupełnie go ignorując, po czym zaczęła coś wlewać do środka. To, co potem stało, zadziało się bardzo szybko. Sfera się skurczyła, a Nero jedynie zerknął na skonfundowaną i wkurzoną Dianę, po czym puścił się biegiem w kierunku lwicy.
- Dobra robota, Elice. - rzucił z uśmiechem - Dobrze cię widzieć, ale nie ma czasu na to. Dianę coś opętało więc bądź gotowa do walki. Ja w międzyczasie zobaczę, czemu tak pragnęli tego owocu. Zapewne ją wkurzę, jedząc to świństwo. - przyjazny uśmiech zamienił się w uśmiech pełen wredoty. Uśmiech, którego Elice jeszcze nie widziała na twarzy chłopaka.
Nero zbliżył się do kuli, po czym się trochę wzdrygnął, czując smród zgniłej skórki. Bez chwili zastanowienia wyciągnął sztylet i przeciął przeszkodę, która dzieliła go od miąższu. Czy to na pewno był dobry pomysł? Być może nie, ale miał dosyć bycia popychanym na boki przez innych. Zwłaszcza przez jakieś bachory. Chciał się odegrać. Już i tak się powstrzymywał przed zabiciem dziewczynki, bo to koniec końców ciało Diany, która ponoć też była Heroską. Wybór pozostawił Vihilowi, który jako jedyny okazał mu dzisiaj litość i wyciągnął do niego pomocną dłoń, nawet jeśli była to nieufna dłoń.
Mag patrzył się w zachęcające wnętrze owocu, które dalej pulsowało. Przypominało mu to jego własny puls, który tak wyraźnie dzisiaj czuł w swojej głowie. Poczuł się połączony z tym owocem. Zapewne był powód, dla którego dziewczyna chciała zjeść ten owoc. Dał upust swoim instynktom i wgryzł się w owoc, połykając duże kawałki, prawie że bez gryzienia.

Nero rozcinając nieprzyjemnie pachnącą skórkę dziwnego owocu, po paru ruchach sztyletu dotarł do miąższu. Ten był dziwną mieszanką białej, pachnącej wilgocią tkanki i czerwonych żył, które wnikały głęboko w jego powierzchnię, najprawdopodobniej aż do pulsującego centrum. Tkanka była nieprzezroczysta, lecz wycinając kawałek warstwy ochronnej, heros mógł ze zdziwieniem odnotować, że w samym środku owocu jest coś dużo ciemniejszego od reszty, wielkości zupełnie jakby ludzkiego ciała... Dziwne, ale zdecydowanie nie najdziwniejsze tego dnia, tak zresztą najprawdopodobniej brunet pomyślał, zaczynając wycinać spore kawałki miąższu, wkładając je sobie do ust. — CO WY WSZYSCY ROBICIE, MIELIŚCIE MI POMÓC!!! — Diana najwidoczniej była na skraju załamania nerwowego, zaczynając emanować gęstą, czerwoną aurą. Żyły na jej ciele stały się bardziej widoczne, a ona sama wysunęła kły i pazury, zaczynając wchodzić do sadzawki. Dalej robiła to strasznie nieporadnie, lecz patrząc na ilość magii, jaka z niej wypływała, tak nie musiała wcale mieć idealnej kontroli nad własnym ciałem. Nero tymczasem mógł poczuć zarówno jej wściekłość, zagęszczającą wręcz powietrze wokół, jak i smak owocu. Ten był orzeźwiający, delikatnie cierpki i słodki zarazem, rozpływając się jeszcze w ustach w coś na kształt kisielu. Po kilku gryzach mężczyzna poczuł, że jest w pełni najedzony, lecz co ciekawsze, magia wróciła do jego ciała, wypełniając go w całości tak bardzo, że zaczęła wręcz wyciekać z jego ciała i wpływać do trzymanej przez niego broni. — Kim Wy do cholery jesteście, za kogo się uważacie i czemu nie robicie tego, do Wam powiem??? — Diana dalej krzyczała, psując swoim dziecięcym głosem idealną harmonię i spokój lasu wokół, na co serce lasu zabiło w odpowiedzi intensywniej. Czy była to jakaś reakcja obronna, ciężko było stwierdzić, jednakże pewnym było, że owoc ponownie zaczął zachowywać się dziwnie, skręcając się i drgając w rytmie, który przestał odpowiadać biciu serca, jednocześnie wciąż te bicie emitując z wnętrza. Wampirzyca tymczasem zdążyła wejść do sadzawki na około półtorej metra do przodu, będąc odwrócona tyłem do Vesny i Vihila, którzy wciąż pozostali na brzegu.

Widząc jak Elice degraduje owoc za pomocą nieznanej cieczy, Vihil poczuł przez moment jak krew się w nim gotuje. Jak taki podludek śmiał wpieprzać się w jego plany? Nabuzowany takim a nie innym obrotem spraw, szarowłosy ledwo powstrzymał się by nie skoczyć naprzód i nie wymierzyć prędko pasującej do nadgorliwości kobiety kary. Powstrzymał go przed tym wyłącznie zasłyszany w ostatniej chwili głos Nera. Czarnowłosy nie dając koledze czasu na odpowiedź również wyrwał się do przodu i w mgnieniu oka dorwał do poddanego przed sekundą procesowi gnicia owocu. Pokonując uprzednio warstwę zaschniętej skóry nożem, wgryzł się następnie w odkryty miąższ potęgując furię nowej Diany. Świadomie lub nie, dokonał tym sposobem dokładnie tego samego, co jeszcze chwilę temu zamierzał szarowłosy. Cały plan legł w gruzach. Vihil syknął pod nosem, a przybrana na powrót maska przykładnego herosa mimowolnie zsunęła mu się z twarzy.
Prosto do finału... — mruknął nieprzyjemnym tonem. Jego głos usłyszeć mogła teraz tylko stojąca obok Vesna, chyba najbardziej ze wszystkich zdezorientowana odkrywającym się przed jej oczyma cyrkiem. Korzystając z jej zamyślenia Vihil wykonał swój ruch. Zależnie od poziomu skupienia dziewczyna mogła zobaczyć jak robacza dłoń szarowłosego owija się wokół rękojeści jej glewii, lub otrząsnąć się dopiero wtedy, kiedy broń opuściła jej uścisk. Dla pewności i ułatwiania "heros" podczas "pożyczki" popchnął nogą wewnętrzną część kolana Vesny, tak by wybić ją z nieco równowagi. Uzyskawszy broń, Vihil zaskakująco szybkim ruchem wyrwał do przodu. Wykorzystując fakt, że Diana odwróciła się do niego plecami, miał chwilę by komfortowo skrócić dzielący ich dystans.
Kiedy to się udało, szarowłosy bez zawahania nastawił glewię i pchnął nią z całej siły w swoją niedoszłą partnerkę. Czując jednak jakikolwiek kontakt stali z celem, wypuścił natychmiast drzewiec z rąk i wyciągnął lewą rękę przed siebie. Jeden atak na pewno nie wystarczy, idąc więc za ciosem, król insektów spróbował kontynuować szarżę, wbijając pazury w gardło swojego celu i starając się je rozszarpać.

"Prosto do finału", jak to określił Vihil, z należnym sobie gniewem podejmując próbę uwolnienia Diany od tego, co siedziało jej obecnie w głowie. Jego początkowe plany legły właśnie w gruzach, lecz nie przeszkodziło to mężczyźnie w wymyśleniu nowych. Obalając Vesne do pozycji praktycznie siedzącej, jednym sprawnym ruchem heros chwycił jej broń i zaatakował, wykorzystując po części rozkojarzenie Diany, a w pewnym stopniu i hałas jaki robiły ich kroki w wodzie, jej gotująca się aura, i Nero, który z obżarstwem wgryzał się we wnętrze owocu. Przeniesiemy się w tym momencie jeszcze na sekundę do niego, gdyż zaatakowany owoc wyrzucił go z siebie, pozwalając mu wydrzeć ze swojego wnętrza jeszcze jedną garść miąższu. Samo serce lasu skręciło się przy tym na wzór kokonu, czerniejąc jednocześnie i cichnąc całkowicie, zupełnie tak, jakby faktycznie zmarło na skutek działań Elice i jej towarzysza. — Aaaa, no czy wyście... — Kolejny wypełniony pretensjami okrzyk Diany został przerwany glewią, którą heros wbił między jej żebra. Krew trysnęła wszędzie wokół, a aura jej zawtórowała, zmieniając swoją barwę na tak ciemną czerwień, że wręcz praktycznie czarną. Wampirzyca zdążyła się jednak tylko odwrócić, obnażając kły, gdy szaro włosy dodatkowo rozorał jej lewą ręką gardło, uwalniając jeszcze więcej czerwonej posoki. To jednak nie wystarczyło. W czasie o wiele szybszym, niż to powinno mieć miejsce, brodząca krwią Diana chwyciła mężczyznę za kończynę, którą ten ją zaatakował, by następnie oderwać go od ziemi i rzucić parę metrów dalej, na brzeg sadzawki. Woda i roślinność wytłumiły upadek, lecz ból który się pojawił świadczył o tym, że magiczne właściwości lasu przestały działać. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, co działo się Dianą. Jej szalejąca w reakcji obronnej magia, częściowo rozerwała jej ubranie, następnie deformując całe ciało kobiety. W przeciągu paru sekund ta zmieniła się w umięśnionego, humanoidalnego potwora z pyskiem, który przypominał pijawkę i długim, ostrym językiem wystającym z tegoż. Jej mięśnie napęczniały, kości praktycznie zaczęły przebijać skórę, a włosy stały się dziwną, falującą tkanką na wzór hełmu. Rozświetlone oczy wampirzycy skoncentrowały się przy tym na najbliżej jej osobie, czy Veśnie, której broń w tej chwili wysunęła się z jej ciała, wpadając z pluskiem do wody. Potwór po metamorfozie nie zwracał przy tym na to większej uwagi, zaczynając niemal od razu iść w stronę heroski, z każdym kolejnym krokiem zdając się nabierać pędu, jednocześnie poruszając się dalej w dość niezdarny sposób, mający już jednak coś z wygłodniałego zwierzęcia.

Elice była zawiedziona wynikiem swych działań. Tajemnica ciecz miała ich uratować. A tylko osłabiła owoc. Nie mniej krzyk Diany dał jej kolejną wskazówkę, że dziwnie się zachowuje. Znaczy i tak jej już nie ufała i wolała zniszczyć owoc niż go zrywać, ale ten mord, który wygrywała w głosie, tylko potwierdzał jej przypuszczenia. Słowa Nero też, choć z nich wynikało, że Diana jest bardziej opętana. Tylko przez kogo... Okej może potem się dowie więcej. Na razie zastanawiała się czemu ten chciał ten owoc zjeść. Ona raczej by tak nie ryzykowała. Ale w sumie chyba dało to efekt, bo poza zirytowaniem jeszcze bardziej Diany albo tego kto ciała Diany używa, wygląda na to, że owoc już totalnie przestał zachowywać się na żywy, choć to akurat może być podpucha. Widziała także jak Vihil postanawia po prostu zabić Dianę. Nie wiedziała czy to akurat dobry plan w przypadku opętań. Ale gdy sytuacja zaczęła się dynamicznie zmieniać, a Diana ewidentnie zamieniła się w potwora i to zagrażającego Vesnie sytuacja się zmieniła. Po prostu można uznać, że po takiej przemianie to już chyba pozamiatane. A może to nawet miała być to, co naprawdę kontrolowalo Dianę. Nie było sensu rozważać. Elice postanowiła po prostu na obrone. Miała to szczęście że niedaleko jej była broń Vesny, stąd też rzuciła ją do niej, bo jednak była za daleko, by podejść. Nie mniej co do podchodzenia to chociaż dalej czuła blokadę magii, postanowiła wyjac miecz i też ruszyć na humanoida. Potem za pomoc zapewne będzie chciała lizaki, bo czuła ich zapach z kieszeni Vesny.

Będąca w swoim własnym świecie Vesna nawet nie zauważyła, jak Vihil podbiera jej broń, a co za tym idzie również i popchnięcie białowłosej na ziemię również przyniosło oczekiwany skutek. Kobieta już zmarszczyła brwi w niezadowoleniu, kiedy to obserwowała, jak mężczyzna z jej nowo nabytą bronią postanawia ruszyć w stronę Diany.
Widząc dalszy przebieg sytuacji, heroska prędko wstała na równe nogi i niczym wbity w ziemię słup obserwowała przemianę wampirzycy w kolejne monstrum. Widząc, jak ta wbiła swoje ślepia w jej stronę, pozbawiona jakiegokolwiek sposobu na walkę czy obronę Vesna zaczęła stawiać małe kroczki do tyłu, odruchowo kierując się w stronę Nero: w końcu, jeśli miał na tyle dużo czasu, aby spokojnie jeść zawartość owocka, to z pewnością odnajdzie w sobie również i siły na odratowanie bezbronnej chłopczycy w opałach.
Na całe szczęście pomoc nadeszła wyjątkowo szybko. Widząc jak Elice rusza w stronę pozostawionej w okolicy glewii, Vesna już przygotowała się na ponowne odebranie swojej własności. Zwinnie złapała rzuconą w jej stronę broń i momentalnie odzyskała całą swoją wcześniej zatraconą odwagę – cóż, teraz przynajmniej mogła próbować się obronić. Kobieta chwyciła obiema dłońmi za oręż i w końcu zaprzestała wycofywania się.
Jeśli potwór nadal na nią leciał, Vesna postanowiła zaryzykować i odczekać wystarczająco długo, aby chwilę przed wleceniem „Diany” w białowłoską odskoczyć na bok i spróbować uderzyć ją ostrzem glewii prosto w bok. Bestia w końcu chodziła w bardzo pokraczny i najzwyczajniej w świecie niezdarny sposób i nie miała zbyt wielu szans na to, aby w porę zareagować na unik kobiety.
Jeśli kreatura natomiast zajęła się szarżująca Elice, wtedy Vesna postanowiła spróbować w bezpieczny dla niej sposób pomóc swojej towarzyszce i przejść do próby uderzenia bestii w głowę, utrzymując przy tym odpowiednią odległość i odskakując do tyłu po zakończeniu swojego własnego ataku.

Owoc bardzo smakował mężczyźnie. Jako drugi posiłek dnia pasował idealnie. Czuł jak magia, która go opuściła, zaczęła powoli wracać. Wydawała się nawet silniejsza niż wcześniej. Brał właśnie kolejny kęs, w tej samej chwili odcinając kolejny płat sztyletem, kiedy to nagła siła uderzeniowa odepchnęła go od uczty, a on sam wylądował z pluskiem w wodzie. Natychmiast wstał, uderzając się pięścią w pierś i przełykając z trudem to, co miał w ustach. W końcu mu się udało odblokować z powrotem swoje drogi oddechowe i zaczął łapczywie łapać powietrze, patrząc, jak jego niedokończony obiad dziwnie się zwija i staje się niedostępne. Nero trochę się skrzywił na ten widok, ale podniósł spory płat miąższu, który unosił się w wodzie oraz sztylet, który leżał zaraz pod nim. Spróbował wsadzić kawałek owocu w całości do kieszeni spodni, ale okazał się za duży, przez co część z niej wystawała. Mag następnie spojrzał na sztylet, który odzyskał barwę. Postanowił użyć Nakreślenia, ale nie zadziałało ono tak, jak się spodziewał. Jego umysł zalała rzeka informacji o wszystkim, co martwe wokół niego. Wymiary ubrań Vesny, Elice. Budowa sztyletu i sposób na jego użycie. Budowa i struktura glewii z damasceńskiej stali. Rozmiar i budowa szpilek Diany, które znajdowały się pod wodą. Każdy pojedynczy kamyczek w zasięgu trzech metrów. Usta Nero rozszerzyły się w błogim uśmiechu. Czuł się jak ryba w wodzie. Jakby miał więcej mocy, to mógłby wszystko rozłożyć i złożyć według własnego uznania.
Otarł ślinę, która zaczęła mu ciec z ust i w końcu spojrzał w kierunku harmideru, który się rozgrywał na brzegu. Zobaczył, jak Diana się przeistacza, co nie zdziwiło go aż tak, bo bachory to prawdziwe potwory, więc w jego oczach nie zmieniła się za bardzo od momentu opętania. Wyszedł z wody, nawet nie patrząc na Elice, ani Vesnę, bo wiedział dokładnie, gdzie są i co robią, na podstawie ich ubrań, po czym odkroił kawałek miąższu. Odkroił na tyle, żeby był na dwa kęsy, po czym samemu wziął gryza i dał susa w kierunku białowłosej sojuszniczki. W sumie w jego głowie wciąż był sojusznikiem, bo nigdy się sobie nie przedstawili. Nero zaszedł ją od tyłu, po czym przyłożył kawałek miąższu do jej ust, wciskając go siłą do środka.
- Przełknij. - powiedział jej do ucha - Pomoże z magią. - dodał, po czym ją delikatnie odsunął na bok, stając na linii szarży potwora. Szalony uśmiech ponownie powrócił na jego twarz, a oczy błyszczały z ekscytacji. Ostatni kęs był trochę inny niż poprzednie. Czuł jak reszta jego zdolności, również została ulepszona. Szpilki o rozmiarze 35 i 2 kamyki wyleciały z pluskiem z wody, po czym zawisły tuż obok jego głowy - Tak jak już mówiłem, głupota zabija. - powiedział tym razem z uśmiechem, po czym pokazał na bestię sztyletem i przedmioty poszybowały w jej kierunku. Obcasy w oczy, a kamienie prosto w brzuch. Zaczekał ułamek sekundy, po czym aktywował i rzucił sztyletem, który leciał idealnie poziomo, ostrzem w kierunku Diany, prosto tam, gdzie miała i tak już poharatane gardło. Cofnął się krok do tyłu, dając Veśnie szansę do popisu, jakby Diana uniknęła śmierci i najwyżej dobije pijawkę sztyletem, który będzie wracał.

Lwica przeszła do działania szybciej, niż zwykle, od razu obierając nową formę Diany za cel, słusznie bądź nie. Wpierw podbiła stopą glewie Vesny, by następnie rzucić broń w kierunku kobiety, samemu również dobywając swojego oręża. Póki co nie zaatakowała jednak bezpośrednio, a jedynie przymierzyła się do ataku, szykując miecz i zmniejszając dystans. Vesna równie podjęła przygotowania do ofensywy, jednakże upojony sokiem z owocu Nero postanowił przejąć pałeczkę. Nie było to jednak wynikiem jedynie poczucia siły samej w sobie. Owszem, nagłe wzmocnienie magii było wręcz euforycznym doznaniem, lecz heros mógł odnieść wrażenie, że słodycz owocu je potęguje, jakby nasilając pewną część emocji, jaką odczuwał. Najbardziej uwypuklone były w nim pycha, która nakazywała mężczyźnie postawić na swoim i pokazać Dianie gdzie jej miejsce, gniew na jej działania i całość tej sytuacji, oraz głód, ledwo pozwalający na subtelne wsunięcie Veśnie białej substancji między wargi. Kobieta w tym momencie również mogła poczuć, jak siły magiczne powoli do niej wracają, lecz nawet pomimo tego, czarnowłosy nie zamierzał pozwolić jej zgarnąć tytułu zabójcy wampira. To w końcu był jego spektakl, jego scena i jego przyszłe zwycięstwo, a przynajmniej tak podpowiadała mu upojona sokiem podświadomość. Niestety jednak, białowłosa nie była pierwszym lepszym dzieckiem do pokonania. Szpilki wbiły się w jej napuchnięte, przekrwione oczy, bruzgając krwią, a kamienie przebiły jamę otrzewną kobiety, wypuszczając ze środka gęstą krew. W chwili, gdy Nero dodatkowo rzucił jeszcze w nią sztyletem, zdawać by się mogło, że to w pełni wystarczy, jednak tak nie było. Gwałtownym ruchem rąk, monstrum wyszarpało sobie buty z orbit, jednocześnie łapiąc sztylet między zęby swojej pokracznej twarzy, wypluwając go gdzieś na bok. Posoka spływająca z nowych ran w ciele heroski zaczęła powoli do nich wracać, zasklepiając je przy tym, a ona sama wydobyła z siebie potworny ryk, plując dookoła śliną. Nie był to jednak ryk atakującego myśliwego, a coś innego. Niebieskooki heros jako jedyny mógł zauważyć powód tej reakcji, ponieważ jego działanie nim było. Sztylet zdążył zatruć wnętrze pyska wampira, pokrywając go pianą, potęgując też nabrzmienie żył w tej okolicy, zupełnie tak jak miało to miejsce z Nero parę godzin wcześniej. Całkiem ironiczny przebieg wydarzeń, który wywołał w nim niespotykaną wręcz radość, zupełnie tak, jakby bawiło go cudze cierpienie. Bestia jednak wciąż żyła, pomimo odczuwanego bólu, wyskakując do przodu tak, by spróbować dopaść Vesne w uścisk swoich paskudnych ramion.

Zarówno pierwszy jak i drugi atak dosięgnął celu, żaden z nich niestety nie wystarczył, by pozbawić Dianę życia. Można rzec, że efekt był wręcz przeciwny. W myśl zasady, że bestia jest najniebezpieczniejsza kiedy zostaje ranna, Diana wyzwoliła z siebie nagle falę przytłaczającej, bordowej energii i wyprowadziła nieoczekiwany kontratak. Kobieta chwyciła rękę Vihila, której ten nie zdążył jeszcze cofnąć i bez wysiłku oderwała go od ziemi, by następnie cisnąć nim na drugą stronę sadzawki. Szarowłosy przy lądowaniu instynktownie spróbował przetoczyć się po ziemi, próbując jakoś zamortyzować upadek, co w połączeniu z gęstą roślinnością i wodą przyniosło całkiem zadowalający efekt. Ból pleców i klatki piersiowej był nieunikniony, ale wszystko wskazywało na to, że tym razem obyło się bez większych obrażeń.
Wiedziałem, że twarda z ciebie sztuka... — szarowłosy rzucił w eter, zbierając się na równe nogi. Jego oczy błysnęły z ekscytacji, a na ustach wymalował się szaleńczy uśmiech, który powiększał się tylko w ramach postępującej transformacji przeciwniczki. Widząc kątem oka, jak Diana rusza w kierunku Vesny i jak cała reszta drużyny przyłącza się do potyczki, król insektów znalazł się we względnie komfortowej pozycji. Wykorzystując chwilę wytchnienia na ułożenie sobie w głowie dalszego planu działania postawił kilka kroków w lewo, przesuwając się znów w stronę pleców Diany i czekał na dogodną okazję. Takową zapewnił mu atak Nera. W szczególności jego rzut sztyletem. Kiedy monstrum wypluło broń na bok, Vihil zwietrzył swoją szansę i wykonał ruch. Żwawo zerwał się naprzód i dalej będąc gdzieś na skraju wizji "Diany" złapał odrzucone przez nią ostrze w prawą dłoń. Jako, że potwór wciąż wydawał się zafiksowany na punkcie Vesny, szarowłosy mógł od razu przejść do ataku.
Zbliżył się do niego i podskoczył na tyle, by móc dosięgnąć głowy. W tym położeniu wyciągnął obie ręce do przodu. Prawą spróbował wepchnąć sztylet w oko Diany a za pomocą lewej, aktywował swoją pierwszą zdolność wskazując robactwu cel ataku, jakim był środek rozerwanego gardła. Bez względu na efekt swoich poczynań, Vihil tym razem spróbował też od razu trochę się wycofać. Jeszcze w kobiecej formie Diana jedną ręką pomogła mu latać, całkiem możliwe więc, że tym razem mogłaby mu pewnie urwać którąś z rąk.

Herosi kontynuowali atak ukierunkowany w wampirzyce, nie poddając się mimo przewagi wroga pod kątem siły. Tym razem prym w tym wiódł Vihil, któremu broń w zasadzie sama wpadła w ręce. Chwytając mizerykordie w dłoń, wykorzystując przy tym zamieszanie i rozkojarzenie Diany, przeszył nim jej czaszkę, równocześnie sięgając wgłąb siebie, by przywołać magię. Wampirzyca zdążyła się zamachnąć w odwecie trafiając szponami Vihila w klatkę piersiową, zostawiając na niej cztery pręgi, z których każda była głęboka na około pół centymetra. Oprócz tego, odwrót udał mu się bez większych komplikacji, gdyż monstrum zaczęło ryczeć z bólu, młócąc rękoma wodę dookoła. Ta ochlapywała stojące wciąż blisko Elice i Vesne, nie czyniąc im jednak żadnej krzywdy oprócz zaburzenia wzroku i zamoczenia ubrań. Diana ewidentnie była wściekła, insekty latały wokół niej, odtrącane po części wodą, będąc w stanie jednak wgryźć się w jej poszarpane gardło. To, wraz z trucizną i raną po sztylecie musiało wywoływać niemały ból, przeistaczający się w najprawdziwszą wściekłość w jej czynach. Co ciekawe, regeneracja kobiety, która wcześniej zdążyła zaleczyć zarówno rany zadane jej przez Nero, jak i po części zamknąć te, które stworzył Vihil, zdawała się przestać działać. Krew wypływała z niej obficie, a ból sprawiał, że wampirzyca nie była w stanie skupić swojego przeistoczonego umysłu na tyle, by wyjąć sztylet z czaszki. Najprawdopodobniej było to skutkiem trucizny, lecz fakt ten dla herosów był prawdziwą szansą na to, by wreszcie pozbawić ją życia. Tymczasem, samo monstrum przestało wreszcie wściekle młócić przestrzeń wokół siebie, ogniskując swoje wściekłe spojrzenie na tyle, by móc obrać cel ataku. Traf chciał, że ponownie Vesna okazała się dla niej bardziej łakomym kąskiem, być może przez swoją drobną posturę, która nadawała jej wyglądu idealnej ofiary. Potwór w jednej chwili skończył więc, lądując centralnie przez heroską, wystrzeliwując ze swojego aparatu gębowego język, na podobieństwo niektórych gatunków owadów. Ten wbił się Veśnie w lewy bark, a ona sama miała zaledwie ułamek sekundy na reakcję, gdyż Diana już zaczęła ruszać rękoma tak, by pochwycić ją z dwóch stron w śmiertelny uścisk, pożywiając się za jej pomocą.

Elice zastanawiała się czemu Nero daje owocka Vesnie. Skoro szeptali sobie do uszek to nie była oczywiście w stanie zrozumieć celu, ale wydało się jej to podejrzane. Nawet zrobiła się ciut zazdrosna, ale to chyba tylko z powodu, że Nero jest obecnie pierwszą osobą w jej pamięci, bo przecież swojego wcześniejszego życia nie pamięta, pierwsze co widziała to Nero, który notabene wtedy proponował jej nocleg, a nie zabijanie dzieci. Dobrze, że o tym Elice też przynajmniej póki co nie wie. Ale wracając... Jej szarża dalej trwała, choć wraz z nią pojawiły się dwie opcje dotyczące wykorzystania umiejętności. Mogła bowiem albo zaatakować po prostu mieczem albo użyć tego, że jej zdolnośc zwiększenia prędkości zdaje się, że właśnie się odnowiła, po chwilowym zabraniu jej. Druga opcja jednak nie pozwalała jej walczyć mieczem, nawet trudno wyjaśnić dlaczego, byłoby to super combo, ale nie może. Może że jest za szybka aż na wymachiwanie nim. Nie wiadomo. Nie mniej po krótkich, bo miała tylko tyle czasu, ile zrobienie ostatnich kroków, rozważaniach, postanowiła jednak użyć miecza, a zwiększenie prędkości zostawić jakby trzeba było zrobić z kimś szybkie ewakuowanie. I wtedy akurat potwór chciał wbić się dziwnym językiem w Vesne. Trochę by odwrócić jego uwagę, a trochę by wykorzystać, że przeciwnik nie jest skupiony na niej, zaczęła atak szybkimi cięciami miecza, na wrażliwe miejsca, takie jak brzuch czy nogi. Pierwsze by ją możliwie wykrwawić. A drugie by po prostu zaburzyć równowagą, co pomoże w wykonaniu kolejnych ataków.

Ciężko było powiedzieć, za jakie dokładnie grzechy to właśnie Vesna musiała bez przerwy być celem rozwścieczonej „Diany”. W końcu ona jako jedyna nie zrobiła jej niczego złego: to Elice zniszczyła owoc, to Nero zaczął go pożerać i to Vihil postanowił się na nią rzucić. Los widocznie naprawdę potrafi być przewrotny.
Białowłosa głośno syknęła, czując, jak jęzor potwora wbija się w jej lewy bark. Przeszywający ból ponownie wyostrzył jej zmysły, a zastrzyk adrenaliny sprawił, iż ta momentalnie przeszła do kontrataku. Owoc, jaki siłą wepchnął jej do ust Nero, okazał się nadzwyczajnie przydatny w całej tej sytuacji: kobieta momentalnie poczuła, jak jej magiczne siły powracają do normy. Oczywistym było więc to, iż heroska jak tylko nadarzyła się okazja, użyła swojej zdolności w celu spowolnienia kreatury. Teraz pozostało jedynie celne trafienie jej.
Pomimo nieprzyjemnego uczucia, jaki jej towarzyszył, Vesna zamachnęła się swoją glewią i wycelowała prosto, w nadal przyczepiony do jej ciała jęzor kreatury, chcąc go w ten sposób odciąć. Nawet jeśli nie udało się go w pełni skrócić, to towarzyszący „Dianie” ból powinien, choć na chwilę ją zdezorientować i chwilowo powstrzymać jej próbę złapania białowłosej w swoje szpony. Dodatkowo spowolnienie wynikające z użycia jej magii powinno dać Vesnie wystarczająco czasu na dodatkowy kontratak.
Korzystając z takiego prawdopodobnego zawahania ze strony przeciwnika, heroska spróbowałaby wykonać kolejne zamachnięcie się, tym razem celując ostrzem glewii prosto w szyję kreatury. Z pewnością nie pozbawiłoby to ją to głowy, ale pozostawiona po broni rana powinna być wystarczająco głęboka, aby stwór zaczął silnie z niej krwawić.
Jeśli wszystko potoczyło się zgodnie z planem, białowłosa szarpnięciem wydobyła ostrze glewii z ciała kreatury, odskakując do tyłu i oczekując następnego ruchu ze strony przeciwnika.

Pierwszy atak miecza Elice, rozorał brzuch wampirzycy po lewej stronie, niejako będąc lustrzanym odbiciem tego, jak jedne niedawno lwica sama ucierpiała. Krew i organy wewnętrzne wypłynęły z szerokiego cięcia, tryskając materiałem biologicznym na wcześniej idealnie zieloną trawę, brudząc ją na nieprzyjemny, bordowy kolor. W tym samym czasie Vesna miała okazję do wykorzystania kolejnego spazmu bólu, który dzięki walczącej z drugiej strony potwora herosce przeszedł przez ciało Diany. Język wampira, czy też raczej jego długa kłujka pękł pod naporem ostrza białowłosej, lecz jego część dalej tkwiła w jej barku, powodując utratę krwi. Tak, jak ta stopniowo wypływała z jej ciała, ponownie tworząc dający o sobie znać objawami anemii ubytek, tak na skutek poczęstunku ze strony Nero, magia wróciła do ciała heroski. Wampirzyca została więc podwójnie osłabiona, najpierw przez rany zadane jej przez lwice, a następnie przez marazm. Kolejne cięcie lwicy rozerwało jej więzadła pod wewnętrznej stronie prawego kolana. Upadek na jedną nogę pozwolił Veśnie na wyprowadzenie pchnięcia, które zadało kolejne obrażenia trzymającej się już wyłącznie na kościach kręgosłupa szyi wampirzycy. To jednak nie wystarczyło, by ją ubić wściekle rycząc, kobieta napięła mięśnie swoich pleców, w jednym momencie odrzucając Elice do tyłu tym, co z nich wyrosło. Para błoniastych skrzydeł o rozpiętości kilku metrów przebiła garb na plecach potwora, który dalej rycząc kucnął przy powierzchni gruntu, zupełnie jakby szykując się do odlotu. Tymczasem, sok owocu krążący w żyłach Nero, zdecydowanie nie godził się na to, by jego ofiara uciekła. W końcu gdzie w czymś takim duma ze zwycięstwa? Zresztą, mężczyzna był obecnie przeświadczony, że ostatni cios należał do niej, a gniew jaki przy tym odczuwał dodatkowo napędzał go do działania.

Mag odszedł jeszcze trochę bardziej po swoich czynach, żeby zejść z drogi glewii Vesny, po czym sobie stanął z szerokim uśmiechem. Świat wyglądał cudownie. Trawa zdawała się zieleńsza, a światło, które odbijało się od tafli sadzawki, delikatnie koiło zmysły Nero. Przyglądał się walce i efektom swoich poczynań. Na twarzach sojuszników również malowały się uśmiechy, kiedy rozkrajali biedną Dianę na części. Czuł się, jakby walczyli dla niego. Jakby po prostu dobijali zwierzynę, którą on im podstawił. Był ponad wszystkimi i to on sprawował kontrolę w tym momencie. Wnętrzności bestii były cudownie czerwone, a krew połyskiwała niczym najczerwieńsze jabłko, jakie istniało na tym świecie. W ustach mężczyzny ponownie zebrała się ślina, którą z trudem przełknął. Brakowało mu czegoś do jedzenia, ale na to musiał poczekać.
Czekał jeszcze chwilę, patrząc, jak Vesna obrywa językiem i wydaje pisk rozkoszy. Przynajmniej tak to słyszał. Kto by pomyślał, że ktoś tak niepozorny, jak ona, mógł być kobietą. Chciał się nad tym zastanowić, ale następne czyny dziewczyny go nie zadowoliły. Miała tak dobrą okazję. Ostrze broni już uderzyło w szyję, ale czemu jej nie przełamała, dekapitując tym samym to ohydne stworzenie. Jak ona śmiała tak marnować jego wysiłek. Przygotował wszystko tak idealnie, a ona nie był w stanie wykonać jednego prostego zadania. Elice była w stanie otworzyć brzuch pijawki, to czemu ona nie mogła przerwać połączenia między głową a ciałem? Nero przekrzywił usta w grymasie niezadowolenia, po czym zaczął iść w stronę walki, jednak po pierwszym kroku zmienił zdanie. Diana najwyraźniej z niego sobie kpiła, bo zupełnie go zignorował i wyczarowała sobie skrzydła. Kto jej na to pozwolił? Uciec? Nie na jego warcie. Czerwień ponownie zasunęła mu świat i rzucił się dwoma susami do przodu, powalając kobietę całym swoim impetem i dosiadując ją na plecach. Dokładniej, usiadł jej na skrzydłach, żeby nie mogła nimi tak gwałtownie ruszać, po czym jedną ręką złapał potwora za włosy i pociągnął mocno do tyłu, odrywając ją od ziemi. Kręgi szyjne chrupnęły głośno, co mogło przyprawić niektórych o mdłości, ale dla mężczyzny stanowiły jedynie zachętę to dalszych działań. Drugą ręką złapał na sztylet, który wciąż pozostawał w głowie pijawki, po czym do gwałtownie wyciągnął. Całemu procesowi towarzyszył bardzo mokry dźwięk i drapanie czaszki o ostrze, ale dla niego brzmiała to, jak melodia grana na jego cześć. Nie przejął się nawet krwią, która ponownie go ochlapała.
- Czas na finał Diano. Czas umierać. - powiedział z uśmiechem i obłędem w oczach, po czym uderzył z całej siły bronią w odsłonięte kręgi szyjne.
Głowa oderwała się z trzaskiem, a Nero rozprostował ręce, w jednej trzymając broń, a drugiej uciętą głowę białowłosej, z dyndającym kawałkiem kręgosłupa. - Haha.... - Patrzył ku górze, słuchając dźwięków świata i oczekując na oklaski. Takowe też dostał w postaci ciszy, jaka nastała. Był zadowolony, złość, jaką czuł, przerodziła się w euforię. Osiągnął najwyższy szczyt w życiu, jaki mógł, a przynajmniej tak mu się wydawało. Kropelka krwi, która bryzgnęła na jego twarz, zaczęła powoli spływać, aż mu nie wpadła do otwartych ust. Nero poczuł jej smak i coś mu się przestawiło w głowie. Upuścił gwałtownie przedmioty, które trzymał w rękach, po czym złapał się za twarz i kuląc się do przodu.
- Co...? Co jest ze mną? - radość, którą czuł, przekształciła się w uczucie zagubienia i strachu. Spojrzał przez palce na zwłoki, na których siedział. - AAA!- poleciał do tyłu, lądując na tyłku i patrzył na ciało bestii z przerażeniem. Zaczął sapać, próbując uspokoić swoje zmysły. Czuł, jak po raz kolejny jego umysł traci kontrolę, a władzę przejmują pierwotne instynkty. Przeniósł powoli wzrok na Vesnę, która znajdowała się najbliżej. Jego umysł ponownie zaczęły powoli zalewać pycha i bezdenny głód.

Szczęście zdawało się ostatnio sprzyjać Vihilowi. Kolejny raz atakował Dianę na niebezpiecznie bliskim dystansie i kolejny raz wychodził z tego niemalże bez szwanku. Cztery płytkie pręgi na klatce piersiowej, były dla szarowłosego wręcz rozczarowujące. Przesuwając po nich swoją dłoń, heros westchnął cicho i zarzucił głowę do tyłu. Spodziewał się po swojej byłej towarzyszce więcej, dużo więcej. Obserwując jak reszta drużyny dorzuca do potyczki swoje trzy grosze, królowi nie pozostawało nic więcej jak siedzieć z założonymi rękoma. Walka była już przesądzona i chociaż irytował go fakt, że ostatni cios będzie należeć do kogoś innego, Vihil nie miał powodu by znów zaatakować. Dianie nie mogła pomóc już nawet kolejna przemiana. Pojawienie się na jej plecach skrzydeł mogło być pewnym zaskoczeniem, ale to wciąż zdecydowanie za mało, by finał mógł ulec zmianie. Zgodnie z przeczuciem szarowłosego, gwiazdą przedstawienia znów został Nero. Pogrążony w dziwnym stanie uniesienia mężczyzna nagle dosiadł potwora, unieruchamiając jej skrzydła i zaczął widowiskowo siłować się z ledwo doczepionym do reszty ciała czerepem. Ten w akompaniamencie zgrzytu pękających kręgów szyjnych i dopingujących oklasków Vihila oczywiście wkrótce uległ. Nero jednak za długo nie nacieszył się swoim zwycięstwem. Spływająca mu po poliku do ust kropla krwi, musiała wejść w jakąś dziwną reakcję z jego organizmem. Ze szczytu, Nero w mgnieniu oka spadł na dno. Las wypełnił się jego przeraźliwym krzykiem. Vihil niepewnie przestał klaskać i podejrzliwie zmrużył oczy. Nie spuszczając wzroku z kolegi, postawił kilka kroków w jego stronę.
— **Wyluzuj... ** — rzucił do niego, względnie przyjaznym jak na siebie tonem. Zachowanie Nera przypominało mu ranne zwierzę. Z tego powodu szarowłosy stawiając kolejne kroki naprzód mógł co prawda sprawiać wrażenie, jakby faktycznie chciał tylko pomóc. W rzeczywistości, gotowy był jednak w mgnieniu oka rozorać gardło przyjaciela, gdyby ten tylko pokazał kły.

I tym sposobem, bestia została pokonana. Upojony w grzechach śmiertelnych Nero, ku wielkiemu niezadowoleniu swojego kamrata, który również ostrzył zęby na możliwość pozbycia się Diany. Jej zwłoki padły głucho na ziemię, a głowa odleciała w bok, podczas gdy brunet przeżywał wewnętrzne rozterki, gdy działanie owocu na chwilę osłabło. Kontakt z nieprzyjemną w smaku krwią wampirzycy był dziwnie orzeźwiający, a co zaskakujące, kijanka w jego klatce piersiowej poruszyła się mocniej, gdy tylko ten mimowolnie przełknął ślinę, połykając tę gorzką pigułkę. Po chwili jednak sok krążący w jego żyłach znowu dał o sobie znać. Pycha i gniew zostały już zaspokojone, lecz głód... Ten dawał się silnie we znaki młodemu herosowi, stając się główną emocją, jaką ten mógł obecnie odczuwać. Należała mu się przecież nagroda za zabicie Diany, prawda? A jaka mogła być lepsza nagroda, od jej słodko pachnących zwłok, przy których leżał... Intensywność aury przekładała się na intensywność zapachu jej krwi, wydającej się dziwnie apetyczną w myślach młodego "bohatera". Z drugiej strony, całkiem blisko niego stała Vesna, a on przecież doskonale pamiętał jej zapach z chwili, gdy przed momentem zbliżył się do niej i ją nakarmił. Tak, przecież to właśnie on dał jej przed chwilą coś do jedzenia, dlaczego więc kobieta nie mogła odwdzięczyć się tym samym? Przecież jedno ugryzienie w jej szczupłą, bladą, tak cudownie kuszącą go w tym momencie szyję by jej nie zabiło... To, co mógł zobaczyć Vihil, to rozedrgane spojrzenie Nero, póki co jednak żadne kły nie wychodziły z jego ust. Myśli wciąż pozostawały w jego głowie, usilnie domagając się posiłku, lecz heros był w stanie nad nimi zapanować, chociaż nie mógł być pewny, czy aby na pewno jest to najlepszy wybór. W końcu gdy tylko dał porządny upust pysze i gniewowi, tak ich nadnaturalna ilość zniknęła z jego głowy, może więc w tym przypadku będzie tak samo? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Pewnym było jednak to, że wokół wreszcie nastała cisza. Serce zdawało się być uśmiercone, od paru minut już nie bijąc w rytmie, który można było słyszeć wcześniej w całym lesie, Diana leżała nieruchomo na glebie, pozbawiona głowy, a wszystko wokół delikatnie poruszało się, wachlując herosów, dzięki powiewom wiosennego wiatru. Spokój i harmonia przetykane śpiewem ptaków i szumem owadzich skrzydeł, otaczały grupkę mężczyzn i kobiet, pozwalając im w końcu odpocząć. Ich rany nie zostały znowu uleczone, lecz las wokół ponownie wydawał się być zadowolony, umilając im widok soczystą zielenią, gdzieniegdzie tylko zabrudzoną przez zwłoki Diany i krew, która z niej wylatywała. Czy był to więc koniec? Na to wyglądało, herosi mogli w końcu odetchnąć z ulgą i odsapnąć, wymieniając między sobą wrażenia i plany na przyszłość. Wszakże wyglądało na to, że każde możliwe niebezpieczeństwo zostało zażegnane...

Kiedy tylko bestia w końcu runęła na podłoże, Vesna w końcu przypomniała sobie o nadal zwisającym z jej ramienia jęzorze, który stopniowo wysysał z niej resztki i tak bardzo drogocennej już krwi. Na krótką chwilę białowłosa wbiła swoją glewię w ziemię, łapiąc za pozostałość Diany i starając się ją delikatnie wyjąć.
Bez względu na swoje próby, rana i tak trysnęła wartką stróżką szkarłatnej cieczy, gdy tylko jęzor wampirzycy odpadł od poturbowanego ciała heroski. Ta odruchowo syknęła, łapiąc się prawą dłonią za krwawiące miejsce, próbując je na krótką chwilę zatamować. Już po kilku sekundach to z lekka zdążyło się zasklepić, dając Vesnie możliwość zdjęcia dłoni z barku i wytarcia jej o i tak ponownie już brudne ubranie.
Czując na sobie wygłodniały wzrok towarzysza, białowłosa ponownie chwyciła za swój oręż, spoglądając w stronę z lekka niestabilnego emocjonalnie Nero. Uczucie dziwnego głodu było odwzajemnione, gdyż również i Vesna miała w sobie potrzebę zaspokojenia swoich pewnych potrzeb. Dokładniej była to potrzeba szybkiego zregenerowania rany pozostawionej po Dianie. Pomimo braku doświadczenia, kobieta bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż ilość zebranej z potwora magii nie wystarczyłaby na wyleczenie jej urazów, stąd też jej wzrok utkwił w kierunku najbliżej znajdującego się i najmniej niebezpiecznego z herosów.
Pewnym krokiem białowłosa ruszyła w jego stronę i bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia, zamachnęła się lewą ręką, uderzając biedaka z liścia prosto w twarz. Pomimo tego, że sam cios nie należał do zbyt silnych, to nadal sprawił, iż cząstka energii herosa została przez Vesne bezpowrotnie pożyczona.
Po tym nie odwracając się do Nera plecami, zrobiła kilka kroków do tyłu i wycofała się na trochę bezpieczniejszą odległość. W końcu kto wie, w jaki sposób mógł zareagować na taki „atak”?
To jednak nie miało zbyt dużego znaczenia dla Vesny, która to przejmowała się bardziej swoim własnym stanem niż stanem towarzyszy. Mając już wystarczająco energii na szybką naprawę swojego ciała, ta jak gdyby nigdy nic usiadła sobie na trawie i przeszła do leczenia swojej pojedynczej rany.
Pozostałość po ewidentnie zbyt agresywnym pocałunku Diany prędko pokryta została przez szarą energię, która to w szybkim tempie w pełni załatała wcześniej krwawiącą dziurę.

Mężczyzna czuł, jak jego usta wypełnia ponownie ślina, a żołądek dostaje skurczy. Był głodny. I to bardzo. Ale mogło się to niedługo zmienić. W końcu w powietrzu unosił się tak słodki zapach. Ponownie się uśmiechnął, a jego oczy zdawały się nieobecne. Strach i niepokój jak wcześniej czuł, zostały kompletnie rozwiany, a w głowie miał tylko jedno. Znaleźć źródło tego niebiańskiego zapachu. Przeniósł wzrok z oczu Vesny na jej bark, z którego zaczęła się sączyć powoli krew. Krew? W oczach Nero nie była to zwykła krew. Tak jak wcześniej zdawała się czerwieńsza, bardziej połyskująca i zachęcająca do spożycia. Z trudem przełknął ślinę, bo co miał zrobić? Rzucić się na sojuszniczkę? Poza tym czuł jeszcze ten zapach z drugiego miejsca. Ponownie spojrzał na nieruchome ciało Diany, które barwiło pobliską trawę na szkarłat. Pachniała ona równie smakowicie. Nie, nie powinien. To jest chore. Złapał się ponownie za głowę. Słyszał, jak Vihil coś do niego mówi, ale nie mógł zrozumieć co. Głosy w głowie były zbyt głośne. JEŚĆ. JEŚĆ. JEŚĆ. Ile by dał za kolejny kawałek tego owocu. Boże, ile on by dał za chociaż jeden kęs więcej.
W końcu usłyszał kroki, na których dźwięk podniósł głowę do góry i spojrzał na krótkowłosą dziewczynę, która stanęła przed nim i uniosła nieceremonialnie rękę. Nero patrzył na nią ze zdziwieniem i trochę śliny wyciekło mu z jego ust. Vesna opuściła rękę i dała mu solidnego plaskacza, na co on się złapał za miejsce, które uderzyła i obserwował ze zdziwieniem, jak Heroska po prostu odchodzi, po czym siada sobie na trawie. Nie rozumiał, co się stało, co się dzieje, ale ten brak zrozumienia nie pozostał na długo. Jakim prawem ona miała czelność go uderzyć? Nie dość, że oddał jej kawałek swojego jedzenia, chcąc pomóc, to jeszcze dokończył za nią robotę, bo była niekompetentna. Jakim prawem? JAKIM PRAWEM? Nero powoli wstał z ziemi i ruszył powoli w jej kierunku, wlepiając wzrok w ziemię. JEŚĆ. JEŚĆ. JEŚĆ. Wrzeszczały głosy. On się z nimi zgadzał. Chciał jeść. Vesna była najwyraźniej zbyt zajęta leczeniem, ale nie zareagowała zupełnie na jego ruchy. Uśmiechnął się pod nosem. Był to diaboliczny uśmiech, który dostrzec mogli ci, którzy mu się przyglądali.
- Przepraszam... - szepnął jeszcze pod nosem, nim rzucił się do przodu, tak jak wcześniej to zrobił, żeby powalić Dianę. Przewrócił Vesnę na plecy i chybko unieruchomił jej ręce, łapiąc je w jedną dłoń i przyciskając je mocno do ziemi. Usiadł jej całym swoim ciężarem na brzuchu, po czym wolną ręką odciągnął kołnierz jej kimona i wgryzł się w jej blady kark. Z rany popłynęła słodka krew, która powędrowała w dół gardła mężczyzny, kojąc nieco jego pragnienie i głów. Cóż to był za niebiański smak. Czy tak właśnie smakował nektar bogów? Heros poczuł ponownie błogi spokój, mimo szamoczącej się dziewczyny pod nim. Czuł, jak gniew ustępuje. Czuł, jak głód ustępuje. Skoro już i tak byli w takiej pozycji, to czemu by nie zrobić czegoś więcej? Pomyślał, ciągnąc kołnierz kimona jeszcze bardziej w dół.

Elice widziała, jak bestia pada. A Vesna na szczęście jest cała. Nie pogodziłaby się, gdyby nie zdołała jej pomóc, choć za wiele zrobić i tak nie mogła, tej język był po prostu za szybki. Wydawało się, że to już koniec, ale czy na pewno. Lwica wyraźnie zauważyła, że Nero nie zachowuje się normalnie. Aż nagle rzucił się na Vesnę. Elice za bardzo nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Czemu właściwie przyciska biednego chłopaka, bo tak Elice chyba cały czas do końca nie jest pewna płci tej bohaterki, w sumie nie widziała jej nago. A po chwili widziała też jak gryzie ją w kark. To było już za wiele. - Co ty w wampira się zamieniłeś czy co? - spytała z wyrzutem. Co więcej widziała jak jeszcze zaczął ciągnąć kołnierz kimona. To wzbudziło kolejne pytanie. - I od kiedy jesteś gejem? - zadała to pytanie, które musiało po prostu paść. Następnie użyła zwiększenia prędkości by szybko dobiec do nich i próbowała jednak zdjąć Nero z Vesny. Zapewne była też trochę zazdrosna, bo to ona chciałaby być rozbierana. Ale to swoją drogą, zresztą wcale tak nie było! Nie, nie, nie. I wcale Elice nie zrobiła się ciut czerwona. Do niczego nie doszło!

Vihil nie mylił się wiele w swojej wstępnej ocenie Nera. Z jego rozedrganym spojrzeniem nie było wątpliwości, że z chłopakiem coś jest wyjątkowo nie tak. Całej tej sytuacji zdecydowanie nie pomogło następne posunięcie Vesny. Jej bezprecedensowy plaskacz był dla Vihila tak idiotycznym posunięciem, że kiedy zamieniony we wściekłe zwierzę czarnowłosy skoczył jej w odwecie do gardła, król insektów z obojętnością wymalowaną na twarzy, tylko usunął mu się z drogi.
Karma jest prawdziwa — mruknął prześmiewczo pod nosem, przesuwając się kilka kroków bliżej szarpiącej się pary. Widząc jak Nero wgryza się w szyję białowłosej, Vihil nie potrzebował dużo czasu by połączyć kropki. Gdyby się nad tym zastanowić faktycznie "leczenie" Diany powinno mieć w sobie jakiś haczyk. Wampiryzm brzmiał tutaj zupełnie logicznie.
A to ci niespodzianka... — skomentował, drapiąc się po brodzie i przyklękając na jedno kolano obok nich, aby złapać wzorkiem lepszy kąt. Przyglądając się z zaciekawieniem poczynaniom kolegi, Vihil na moment odpłynął, zastanawiając się jak może smakować krew Vesny i jak to byłoby znaleźć się teraz na miejscu Nera. Z tych mało poważnych rozważań wyrwał go irytujący głos Elice. Przenosząc swój wzrok na blondynkę, Vihil zachichotał pod nosem. Rumieńce na jej twarzy mogły równie dobrze być wywołane samą naturą sytuacji, ale szarowłosy z niejednego pieca jadł chleb. Wyraźnie widział w oczach dziewczyny, że chodzi o coś więcej. Nie zapomniał oczywiście jak parenaście minut temu ta popsuła mu plan działania, trafiła mu się więc teraz niezwykle miła okazja by się odegrać. Ulepszenie prędkości nie pozwoliło mu stanąć jej na drodze, ale złapanie jej za kołnierz i pociągnięcie do tyłu nie stanowiło już kłopotu. Rzucając Elice na trawę metr dalej, Vihil stanął pomiędzy nią a Nerem. Jego wzrok szybko przeskanował otoczenie w poszukiwaniu należącego do lwicy miecza, który król odrzucił kopnięciem daleko na drugą stronę polany.
Nie wtrącaj się... — warknął.
Jednocześnie, zszedł niżej na kolanach i prostując palce lewej dłoni przygotował się do riposty. Elice nie wyglądała mu na kogoś szczególnie kompetentnego w walce, ale nawet ona nie powinna w tej sytuacji tak łatwo ustąpić. Jej umiejętności magiczne, których szarowłosy nie miał jeszcze okazji poznać, też powinny być w tym rachunku wzięte pod uwagę.
Krok w tył...

Nie było niczym dziwnym to, że Vesna w ogóle nie spodziewała się jakiegokolwiek ataku ze strony wcześniej spoliczkowanego Nero. Resztki swojej uwagi skupiała na próbach odratowania swojego ramienia, które pomimo wszystko nadal nieźle bolało. Białowłosa nie miała więc zbyt wielu szans, gdy dopiero ułamek przed impaktem zorientowała się, co tak naprawdę miało się za chwilę wydarzyć. Bez żadnych problemów przewalona została na plecy, a próby wyrwania się z uścisku herosa spełzły na niczym.
Pomimo lekkiego powrotu sił spowodowanego wcześniej bijącym jeszcze sercem lasu, Vesna nadal nie miała w sobie wystarczająco energii, by być jakimkolwiek zagrożeniem w najzwyklejszym w świecie siłowaniu się. Jej muskulatura albo bardziej jej brak również nie były czymś, co mogło jej w tej chwili pomóc, stąd też prócz początkowego szamotania się, kobieta nie robiła zupełnie nic – jak gdyby zamieniła się w złapaną w dłonie rybę.
Dopiero poczucie bólu w okolicy karku sprawiło, iż białowłosa ponownie popadła w dziwny amok, jak gdyby dopiero wtedy rozumiejąc co się właśnie działo. W praktyce była to jednak jedynie złość: jeszcze przed chwilą tyle musiała poświęcić, by zasklepić ranę na ramieniu, a teraz znowu miała kolejny problem, którym należało się zająć. Problem jednak tkwił w tym, że teraz nie mogła uciec, zmuszona do posłusznego leżenia jak najzwyklejsza w świecie ofiara. Nawet jej towarzysze nie garnęli się do pomocy… cóż, z wyjątkiem Elice, która zdawała się bardziej zazdrosna o aktualną pozycję Vesny, niż prawdziwie przejęta jej sytuacją.
Ostatnie, na co wpadł ledwo co trzeźwy umysł heroski to „odwzajemnienie” ruchu Nero. Wręcz odruchowo kobieta zdecydowała się wbić swoje własne zęby w znajdującą się w jej zasięgu część ciała herosa, którą to była jego szyja. Może ten prowizoryczny atak nie przyniesie mężczyźnie żadnej szkody, ale przynajmniej będzie to lepsze niż niereagowanie.

Łyk. Krew Heroski była słodka niczym wiosenne marzenie. Rozprowadzała w piersi Herosa przyjemne ciepło, a krwawa kijanka zdawała się energiczna jak nigdy wcześniej. Nie przeszkadzało to Nero, bo z każdym ruchem pasożyta, czuł jak po jego ciele Rozprowadza się nieznana siła. Łyk. Posoka smakowała ja najwspanialsza płynna czekolada, która wtryskiwała mu do ust, niczym mała fontanna. Łyk. Tak, było to cudowne. Co jakby ugryzł bliżej jej serca? Może krew stałaby się jeszcze lepsza? Ręka na kołnierzu Vesny ponownie się poruszyła, ciągnąc jej ubrania w dół. Ból. Nero otworzył ze zdziwienia oczy i spojrzał w bok, patrząc, jak głowa jego ofiary przywarła do jego szyi. Poczuł ponownie złość. Był wściekły. Jak ona śmiała przerywać mu chwilę rozkoszy. Jak ona śmiała nie czuć się tak samo, jak on, skoro brała w tym wszystkim udział. Docisnął jej dłonie jeszcze bardziej do ziemi, po czym zdjął rękę z kimona i złapał dziewczynę za szczękę. Odciągnął ją od siebie, poprawiając chwyt. Trzymał ją teraz za policzki, podczas gdy wewnętrzna część dłoni spoczęła na jej brodzie, żeby nie mogła go ponownie gryźć.
- Jak ty śmiesz... - wysyczał ze złością, patrząc jej prosto w oczy. Vesna mogła dostrzec, że miała przed sobą bestię, niżeli człowieka. Nero przeniósł powoli wzrok na jej usta, które były szkarłatne od jego krwi. Była śliska i częściowo wyślizgiwała się z jego chwytu. Jednak te usta... Tak pięknie błyszczały. Tak... Smakowicie. Oj tak. Chciał więcej.
W tej właśnie chwili mężczyzna dostał przeszywający ból głowy. Znał ból już nader dobrze, ale ten był inny. Czuł się, jakby ktoś wbijał powoli igły w jego mózg, przestawiając coś w nim. Wstał gwałtownie, odpychające Vesnę gdzieś na ziemię. Złapał się ponownie za głowę, która pulsowała w tym samym rytmie co jego szyja. Co on do diaska robił. Wzrok mu powrócił, a ból ustąpił na tyle, że mógł odbierać rzeczywistość. Co się stało? Opuścił ręce i zaczął się rozglądać. Vihil, Elice, patrzący na niego ze zdziwieniem. Bezgłowe truchło Diany trochę dalej. Czerwona trawa. Groteskowa głowa z częścią kręgosłupa i Heroska, której imię nigdy nie poznał. Leżała ona na ziemi. Łapała się za szyję, a spomiędzy jej palców płynęła krew. Miała czerwone usta. Nero drżącymi palcami dotknął swoich ust, po czym je oddalił, żeby im się przejrzeć. Szkarłat. Odbiło mu się i się zgiął w pół, omal nie wymiotując. Co się tutaj działo? On kogoś ugryzł? I to w dodatku jego towarzyszkę? Puls w głowie i na szyi nie ustawał. Spojrzał ponownie na dziewczynę.
- Ja...? - nie dokończył, bo znów dostał odruchów wymiotnych. Chciał uciec. Gdzieś, gdziekolwiek. Spojrzał na sadzawkę nieopodal. Nie myśląc wiele, ruszył do niej biegiem, niczym jakieś zranione zwierzę. Omal się nie przewrócił, ale jakimś cudem utrzymał się w pionie. Potrzebował spokoju. Bo zwariuje. Wskoczył do wody, zanurzając się całkowicie. Świat stał się cichy. Czuł jedynie ten sam puls, co słyszał wcześniej od owocu. Ten sam diaboliczny puls co wypełniał jego uszy, kiedy był na granicy śmierci. Był to jego puls.
Heros skulił się w kulkę, opadająca powoli na dno. Chciał odciąć się od świata. Chciał odciąć się od wszystkiego, co się dzisiaj wydarzyło. Chciał znów być sobą. Ze wszystkich rzeczy, jakie zrobił, jak mógł skrzywdzić drugiego Herosa? Jak mógł odciąć głowę Dianie, która może po prostu zeszła na złą ścieżkę? Też była Herosem. Też miała ocalić ten świat. Ale on ją zabił. Łkał do samego siebie, lecz jego łzy mieszały się z otaczającą go wodą, która zapewniała błogą ciszę. Chciał tak pozostać na zawsze. Póki ból płuc nie przeniesie go z powrotem do koszmaru, jakim stało się jego życie.

Elice nie rozumiała tego co zrobił Vihil. Dlaczego wlaściwie ją zaatakował, przecież są sojusznikami, a przynajmniej z takiego założenia wychodzi Elice, która raczej uznała na ten moment, że najpewniej wyeliminowali już zagrożenie. Albo przynajmniej chciała tak myśleć, zmęczony umysł heroski zapewne wolał uznać, że spaczenie lasu i myśliwy byli z sobą powiązani, niż szukać drugiego dna, przy którym zresztą zachowałyby się wobec Vihila inaczej. Chociaż jego motywacji też nie rozumiała. Dlaczego chciał patrzeć na to jak Nero robi coś wyraźnie wbrew woli ich towarzysza... Wszak skąd miała wiedzieć, że mu jakiś plan zepsuła. Jej tam nie było, jak go układał! Nie mniej nie zamierzała z nim walczyć. - Nie rozumiem twoich motywacji. Co jest ciekawego w tym, że Nero zaczął dziwnie napastować Vesne. - odparła. Oczywiście było tu drugie dno, ale nie będzie przecież mówić, że przemawia przez nią zazdrość. Poza tym jednak jej motywacją było głównie oddzielenie Nero i uspokojenie go. Nawet trzeźwo podejrzewała, że może to przez ten owoc. Co do kontrataku to oczywiście też nie była dłużna. Postanowiła wykorzystać, że ma na sobie zwiększenie prędkości, powaliła go na ziemię dwoma szybkimi uderzeniami w nogi z pieści z prędkością pięć razy większą od zwykłego ataku. W nogi, bo jednak chciała by stracił równowagę, a nie go skrzywdzić. Wtedy zauważyła, że w międzyczasie sytuacja Nero i Vesny zmieniła. Nero bowiem odszedł, a Vesna została sama. Zważywszy na fakt, że Nero możliwe, iż po prostu uświadomił sobie, że zrobił coś wbrew sobie, postanowiła zostawić go w spokoju (może by zachowała się inaczej gdyby zauważyła ze ten chyba idzie się utopić a nie tylko udać się na "samotnie"). Zamiast tego podeszła do Vesny, patrząc na to czy Vihil nie zechce dalej się z nią bić. Jej się nie chce, ale z nim to nie wiadomo, co go opętało. - Wszystko w porządku? - spytała przyjaznym głosem.

Stojąc plecami do Vesny i Nera, Vihil nie miał niestety szansy zobaczyć jak białowłosa, nie mając najwyraźniej żadnego lepszego pomysłu na odpowiedź, wgryza się w bark swojego napastnika. Jedyne co dotarło do szarowłosego, to pełny wyrzutu głos Nera, mówiący "Jak śmiesz". Król insektów parsknął słysząc tę kwestię. Uśmiech zniknął jednak szybko z jego ust, kiedy odezwała się do niego powalona przed momentem Elice. "Nie rozumiem twoich motywacji"? Szok i niedowierzanie. Kto by pomyślał, że taka troglodytka będzie miała kłopoty z przeczytaniem sytuacji, dziejącej się centralnie przed jej oczami. Vihil zamierzał jakoś odpowiedzieć na jej zaczepkę, niestety przyśpieszenie prędkości działało trochę dłużej niż się spodziewał. Lwica nie dała mu więc czasu na ripostę, zamiast tego wyrwała naprzód i atakiem w nogi herosa, spróbowała go obalić. Vihil miał ledwie ułamek sekundy na reakcję i chociaż zdążyłby wypełnić go pewnie rozproszeniem, z niewyjaśnionej przyczyny nie zdecydował się na taki ruch. Trafiony w oba kolana poleciał nagle na ziemie, instynktownie amortyzując natychmiast upadek za pomocą zgrabnego przewrotu przez plecy. Koniec końców jego decyzja i tak nie miała znaczenia. Przebiegający obok, roztrzęsiony Nero uświadomił go bowiem o osiągnięciu zamierzonego celu. Podnosząc się na równe nogi Vihil zerknął kątem oka jak Elice dołącza do powalonej dziewczyny i nadskakuje wokół niej, samemu obrócił się więc w stronę straumatyzowanego Nera i zbliżył się do niego dosyć żwawym krokiem. Orientacyjnie zmierzył chłopaka wzrokiem i przyklęknął obok.
Weź się w garść chłopie... — warknął w jego stronę, po czym chwycił go za kołnierzyk i wyciągnął z wody jak złowioną rybę. Prostując chłopaka i ustawiając go twarzą do siebie, spojrzał mu głęboko w oczy i poklepał lekko po twarzy.
Skup się na mnie i oddychaj — doradził, chociaż w jego ustach brzmiało to bardziej jak rozkaz niż wskazówka. — Za pierwszym razem wykitowałeś w walce. Chcesz, żeby drugi był w kałuży?

Kłótnie, walka między sojusznikami, zapasy na ziemi, napastowanie seksualne i załamanie nerwowe... Zakończenie zlecenia, które byłoby naprawdę zabawne, gdyby jakimś dziwnym trafem, ktoś obserwował całą tę grupę herosów z dalekiej odległości. I gdyby to tak naprawdę było jego zakończenie. Bycie młodym herosem ma tę wadę, że nie ma się żadnej wiedzy, oprócz podstawowych zdolności, które odróżniają osoby cywilizowane od analfabetów. Zgromadzeni przy sercu lasu nie mieli więc prawa znać legend, ludowych podań, które głosiły o istotach takich, takich, jak Diana. Przerażające stworzenia, krwiopijcy zwani wampirami, pomimo faktu posiadania jakiegoś ogólnego pojęcia odnośnie tego, iż ci istnieją i żywią się ludzką krwią, żadnemu ze zgromadzonych herosów nie przyszła na myśl jedyna słuszna metoda, by takową pijawkę zabić. Jest to o tyle ironiczne, że dowolny wieśniak z Sylvaris wiedziałby, co należało zrobić. Nie dało się bowiem zabić wampira inaczej, aniżeli ucinając mu głowę...
Zdawać by się mogło, że ta pomimo odcięcia delikatnie drgnęła, poruszając swoimi powiekami.
... oraz przebijając serce w tym samym momencie. Niestety, dzielni wyzwoliciele Belhatova i lasu wokół niego, zrealizowali ten krótki przepis jedynie połowicznie. Nic więc dziwnego, że truchło Diany nagle zerwało się na równe nogi, z trzaskiem wykręcanych w absolutnie nienaturalne strony kości, ustawiających się tak, by jej korpus mógł znaleźć się najszybciej w pozycji wyprostowanej. Głowa kobiety, leżąca dotychczas obok rozmawiających kobiet, oderwała się nagle z podłoża, napędzana strumieniem krwi, który wystrzelił jej z rozciętej szyi. Ten miniaturowy pocisk wleciał wampirzycy prosto do wyciągniętej dłoni, a ta niemal od razu zamontowała swoją czaszkę na właściwym miejscu. Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że jej ciało wróciło przy tym do normy. Twarz, jeśli nie liczyć wielu obrażeń zadanych przez Nero, nie była już manifestacją pijawki, mięśnie zaś wcześniej napęczniałe, teraz zaczynały zanikać. Diana dalej wyglądała strasznie przez to, co herosi z nią zrobili, lecz straciła aspekty cielesne zmieniające ją w bezmyślnego potwora. Widać było to również po tym, jak zachowywała się magia kobiety. Zamiast bezmyślnie skupiać się wokół jej ciała, ta rozlała się wokoło, zabarwiając każde pojedyncze źdźbło trawy krwistą czerwienią.
Nie tylko zresztą florę, wyglądało to tak, jakby mana wampirzycy tworzyła sferę o promieniu około dziesięciu metrów wokół jej ciała, w której rzeczywistość powoli się wypaczała. Powietrze zaczęło delikatnie wibrować, niebo zaszło czernią, a zamiast słońca, na niebie nad herosami widniał czerwony księżyc. Jądro lasu, do tej pory tak piękne i spokojne, zostało ponownie pogwałcone krwią i żądzą mordu, co dla wielu byłoby naprawdę smutnym widokiem. Sadzawka, w której tkwili Vihil wraz z Nero przemieniła się w gęste bajoro krwi, sięgające zwięzłego owocu, a dwójka herosek mogła poczuć, jak ich ciała powoli zatapiają się w glebie wokół, gdy ta nasiąkała wszechobecną krwią. Zdolność Diany zdawała się w jakiś sposób zmieniać rzeczywistość, wypaczając ją, czy też tworząc jej urojoną wersję. Kwintesencja magii wampiryzmu, domena łowiecka, która w teorii sprawiała, że jej właściciel stawał się niepokonany na stworzonym przez nią obszarze urojonej rzeczywistości. Czy aby jednak na pewno? W przeciągu tych zaledwie paru sekund, w obrębie których wszystko się rozegrało, każdy z herosów czuł, jak las wokół buntuje się przed tym widokiem. Jak odrzuca gwałt na swojej naturze, jak broni się przed tym, jak pokój tworzony w tym miejscu do tej pory został zabrany. Cierpienie roślin było wręcz namacalne, rosnąc wraz z tym, jak rosła żądza mordu wyczuwalna od Diany, która powoli przenosiła swoje spojrzenie z herosa na herosa, wyciągając dłoń w kierunku Vesny jako swojej domniemanej, pierwszej ofiary. Jednak był to kolejny raz, gdy sytuacja miała pójść nie po myśli Diany, a kogoś innego. Las został bowiem wyrwany z odmętów domeny łowieckiej, czy też raczej sam się z nich wyrwał. Owoc, do tej pory uważany za martwy, nagle pękł od środka, eksplodując fragmentami kory na wszystkie strony, rozsadzony od środka siłą naporu korzeni, jak i istoty, która spoczywała w jego wnętrzu od samego początku. Personifikacja lasu, dwumetrowa istota o ciele stworzonym na podobieństwo ludzkiego, dzięki ofierze złożonej nieświadomie przez Vihila. Stworzenie, którego lewa ręką była skryta pod białą błoną, a jej oczy zastąpione przez gałęzie. Wola przyrody, która w końcu postanowiła działać, urzeczywistniając jej chęć do… W zasadzie, herosi nie mieli zielonego pojęcia, do czego. Może i las zdawał się bronić przed toksyczną magią Diany, lecz działania zrodzonego w jego centrum bytu dalekie były od pacyfistycznych. Istota zdążyła w oka mgnieniu doskoczyć bowiem do Diany, i dosłownie jednym ruchem dłoni, przycisnąć jej głowę do dołu i sprawować wampirzyce do powierzchni gruntu. Krótka, lecz szalenie widowiskowa fontanna krwi i wnętrzności opadła głównie na Elice oraz Vesne, obok których nowonarodzony byt wylądował, zgniatając Diane. To na nie również skierował swoje spojrzenie, czy też raczej zwrócił ku nim swoją głowę, z racji na brak oczu. Jednak, co dalej? Całe ciało monstrum dalej zdawało się być napięte, niczym do ataku, a ono samo przed chwilą doprowadziło do śmierci Diany, tym razem z pewnością tej ostatecznej, biorąc pod uwagę fakt, że kobieta skończyła jako mokra plama z mieszaniny kości, tkanek i płynów ustrojowych. Jakakolwiek nie miałaby być to decyzja, tak kobiety musiały ją podjąć teraz. Walczyć, zgodnie z tym co sugerował lęk zakorzeniony głęboko w ich wnętrzu, próbować uciekać, czy może poczekać na dalszy rozwój wydarzeń, jakkolwiek absurdalne by to nie było?

Elice na szczęście szybko zorientowała się, że Vihil chyba ją odpuścił i poszedł w stronę Nero. Wydawało się to dobrym pomysłem i w zasadzie byłoby, gdyby nie dziwne wydarzenia, przez które rozdzielenie ich mogło mieć różne skutki. Jakimś cudem bowiem Diana wstała. Była na nowo bardziej ludzka to na pewno, ale nie podobało się jej to, że jednak to nie jest koniec walki. Zwłaszcza, że miała jednak już trochę dość walk, chciała uzyskać nagrodę za zlecenie (z którą będzie w sumie trudno, ale tego nawet nie wie) i spadać stąd. Sytuacja wyszła jednak inna i Elice zmuszona była patrzeć na to, co robi Diana, by bronić siebie i Vesny w razie potrzeby. Gdy tak patrzyła widziała coś jeszcze, a mianowicie dziwną walkę Diany z lasem. Widocznie nie byli obecnie po tej samej stronie. Nagle pojawiła się nawet jakaś istota, może personifikacja, która zniszczyła ostatecznie Diane. Z naciskiem na zniszczenie, bo brutalność była wręcz szalona. Nawet jednak, jeśli nie było już Diany, to dalej była ta istota. Elice zaczęła rozważać, co z nią zrobić. Opcje były trzy. Najprostsza to ucieczka, jeszcze ma przez chwilę zwiększenie prędkości, więc mogłaby go użyć. Minusem byłoby tylko to, że zabrałaby Vesne, ale chłopacy byliby już zostawieni sami sobie, podczas gdy obecnie choć są daleko, to dałoby chociaż radę usłyszeć ich krzyk lub wołanie. Drugą opcją było stanięcie do walki. A ostatnią było po prostu obserwowanie. I lwica mimo wszystko zdecydowała się na to ostatnie. Liczyła, że leśna kreatura zemściła się jedynie za niszczenie lasu, a do nich nie ma złych zamiarów. - Proszę nie podejmuj zbędnych ataków. - poprosiła także Vesne. - Ale oczywiście miej się na baczności. - dodała. Niekoniecznie rozsądne było atakowanie od razu, gdy nie jest się pewną intencji. Lepiej jest być skupioną na obronie, ale nie atakować. Oczywiście jeszcze lepsze byłoby uciekanie, po co ryzykować. Ale miała nadzieję, że Vesna zrozumie, iż nie można porzucać towarzyszy. Stąd też decyzją jest wyczekanie.

Istota bardzo powoli wyprostowała się, pozwalając krwi ściekać ze swoich zabarwionych na czerń i biel kończyn, których faktura zdawała być przetykana korzeniami tworzącymi żyły. Nie zdawała się jednak atakować, chociaż równie powoli przesuwała głową, jakby obserwując czwórkę herosów, którzy znajdowali się wokół niej.

Zmęczona i ledwo co posiadająca wystarczająco sił do wstania na równe nogi Vesna złapała ramię przebywającej tuż obok Elice, w ten sposób przez krótką chwilę podpierając się o nią i podnosząc do w pełni wyprostowanej już pozycji. Jej nogi dopiero wtedy ponownie ugięły się pod jej własnym ciężarem, jakby dając kobiecie znać, iż cały ten rollercoaster emocji był dla niej troszkę zbyt dużą mieszanką wrażeń jak na jeden dzień.
Jednak nawet wtedy Vesna nie zdawała się wielce uradowana faktem, że zbok postanowił z niej zejść i… rzucić się do wody? Cóż, mniejsza o to. Kobieta nie starała się ukrywać swojej urazy do dwójki towarzyszy, do których to jeszcze przed chwilą była tak pozytywnie nastawiona. Już otworzyła swoje usta, by rzucić coś w stronę Elice, nim miała jednak szansę to zrobić, wcześniej zabita przez nich Diana postanowiła na nowo ożyć.
Źrenice białowłosa przez krótką chwilę stała w dziwnym zachwycie, chociaż bardziej przypominało to po prostu wewnętrzne poddanie się. Vesna nie miała już przecież w sobie na tyle dużo energii, aby kontynuować jakąkolwiek walkę, a co dopiero gdy mowa była o potworze, który to nawet bez łba nadal miał w sobie zaskakująco dużo woli walki.
Na całe szczęście ku ich odsieczy przybyła kolejna, znacznie potężniejsza od wampirzycy bestia, która to jednym sprawnym ruchem zupełnie pozbyła się ich przeciwnika, tym razem na dobre. Widząc, jak postanowiła zachować się Elice, Vesna postanowiła podążyć jej śladami i po prostu stała zupełnie nieruchoma przed kreaturą, która równie dobrze mogłaby ich wszystkich bez większych problemów pozbawić życia. Zresztą co innego miała zrobić? Ucieczka nie wchodziła w grę: raczej białowłosa z aktualnymi pokładami siły nie uciekłaby zbyt daleko. Zaatakowanie tego mutanta również nie było zbyt mądrą decyzją, patrząc na to, co ten zrobił ze wcześniej żyjącą Dianą. Ostatnie co pozostało to czekanie, aż stwór postanowi ze swojej własnej łaski powrócić do owocu, albo przynajmniej zabrać Nero jako przekąskę – to w końcu on jeszcze chwilę wcześniej się nim obżerał.

Kolejne sekundy mijały, a pozbawione emocji lico istoty zatrzymało się na kokonie w postaci wyschniętej skorupy owocu, z którego ta przed chwilą wyszła. Równie powoli co poprzednio, zaczęła ona wykonywać przy tym nowy gest - rozłożyła ręce, czy też raczej jedyną sprawną kończynę, wyglądając, jakby ją samo dziwił fakt, że posiada taką możliwość. Jakby nie patrzeć, herosi mieli w tym momencie do czynienia z niemowlęciem, dosłownie właśnie narodzonym, które przyszło na świat w naprawdę efektowny sposób. Co dodatkowo warte uwagi, rośliny wokół zdawały się jej skłaniać, pochylając swoje liście i płatki w jej stronę w geście uwielbienia.

Bezwładne ciało Herosa zostało siłą wyciągnięte z wody i postawione na równe nogi. Woda oraz łzy powoli spływały po twarzy, rozmywając krew, tworząc abstrakcyjny obraz. Nero z trudem otworzył oczy, patrząc na rozmytą twarz, która się przed nim znalazła. Ból w szyi powrócił, a do uszu ponownie zaczęły napływać dźwięki z otoczenia. Znowu w świecie żywych. Opuścił głowę i spojrzał na taflę wody, która zaczęła przybierać podejrzany kolor, ale nie był w stanie ustalić, co było nie tak. Wtedy Vihil szarpnął ponownie za jego kołnierz, rozprowadzając falę bólu po jego ciele. Nero był jednak do niego na tyle przyzwyczajony, że zamiast się złapać za ranę, jego umysł został pobudzony, a myśli znowu zaczęły płynąć. Wzrok się wyostrzył, po czym momentalnie położył swoje ręce na barkach towarzysza i go obrócił o 90 stopni, żeby spojrzał za ramię.
- Haha... Wróciła... - powiedział szeptem, tak, że tylko szarowłosy go usłyszał. Woda pod nimi była czerwona, tak samo, jak cały świat. Zieleń powoli ustępowała szkarłatu i tym razem nie były to urojenia chłopaka tylko fakt. Znowu się zaczyna, a może tak naprawdę nigdy nie było żadnego końca? Zastanawiał się właśnie co by tu zrobić, obserwując bacznie nową Dianę, ale obok niego nagle rozległ się huk, przed którym się instynktownie zasłonił. Poczuł lekkie uderzenia na całym ciele i zobaczył na tafli krwi kawałki kory. Podniósł szybko wzrok na kokon, a raczej tam, gdzie wisiał jeszcze chwilę temu, lecz jedyne co zobaczył to smuga, która popędziła w stronę dziewczyn. Rozległ się mokry plask i z wampirzycy nie pozostało nic, poza plamą na ziemi. Zieleń powróciła, a sadzawka wróciła do swojego poprzedniego stanu. Krew zniknęła..., przemknęła mu myśl przez głowę, ale nie zatrzymał się na niej, tylko przeszedł do ważniejszych rzeczy. Pojawiła się nowa bestia. Silniejsza niż białowłosa Heroska. Co mógłby teraz zrobić.
Nero położył dłoń na czole, po czym odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem - HAHAHAHAHahaha...hah... - przewrócił się na plecy, lądując ponownie w wodzie, lecz tym razem unosił się na powierzchni - Haaaa... - westchnął z uśmiechem na twarzy - Róbcie już kurwa, co chcecie. Chuj mnie to. - powiedział donośnym głosem, tak aby wszyscy obecni mogli go usłyszeć. Odbił się nogami delikatnie od podłoża, po czym zaczął dryfować w kierunku przeciwnego brzegu.

Dziwna istota dalej poruszała swoim ciałem, oglądając każdy jego fragment, reagując jednak na śmiech Nero. Skupiła wówczas na nim na chwilę swoją uwagę, lecz co najdziwniejsze, wyglądała przy tym, jakby chciała coś powiedzieć. Jej usta delikatnie się rozchyliły, ukazując uzębienie podobne do ludzkiego, lecz na tę chwilę z gardła bytu wydobyło się zaledwie dziwne charczenie.

Konwersacji między Vihilem i Nero znów nie dane było dotrzeć do satysfakcjonującej konkluzji. Nie chodzi tutaj nawet o ledwie zrozumiały bełkot i obłąkany wzrok chłopaka. Pokonana przez paroma minutami Diana okazała się mieć w sobie dużo więcej pary, niż pierwotnie założyli stający naprzeciw niej herosi. Tym sposobem, po krótkiej przerwie przyszedł zdaje się czas na drugą rundę. W imponującym pokazie woli walki, monstrum wijąc się niczym skolopendra uniosło się nagle na nogi i zamontowawszy urwaną głowę z powrotem na swoim miejscu, dobitnie dało bohaterom do zrozumienia, że tak naprawdę niczego jeszcze nie widzieli... Bordowa magia rozlała się po polanie, zmieniając ją w krajobraz rodem z sennego koszmaru. Pole bitwy w mgnieniu oka ogarnął mrok, rozświetlany jedynie przez wątły blask czerwonego księżyca. Wodę w sadzawce zastąpiła krew, a trawa i ziemia zdawały się przez nią rozmiękać i zapadać pod własnym ciężarem. Vihil wypuścił z dłoni kołnierz Nera i przesunął wzrok w stronę swojej, można by już rzec, nemezis. Chęć wyrównania rachunków i pewna doza adrenaliny popchnęła go do ruchu. Brodząc po kolana w krwi Szarowłosy, ostrożnie postawił krok naprzód, uważnie śledząc poczynania wroga w poszukiwaniu luki. Na kolejny ruch nie starczyło mu jednak czasu. "Owoc" okazał się skrywać jeszcze jedną tajemnicę. Pęknięcie, potem głuchy dźwięk zderzającego się drewna. Vihil zdążył tylko mrugnąć, a gdy na powrót otworzył oczy, było już po wszystkim. Stał przed nim prawie dwumetrowy humanoidalny konstrukt, a pod jego stopami walały się roztrzaskane "resztki" Diany. Dotąd król insektów czuł, że mimo pewnych zmian w planach i konieczności adaptacji do paru nieprzewidzianych ruchów, koniec końców nad wszystkim panował. W tej chwili, cały ten czar prysł. Szarowłosy pierwszy raz odkąd postawił nogę w Avarii, czuł strach. Nowe monstrum wyglądało na coś, z czym heros nie mógł konkurować, bez względu na to jak wiele brudnych sztuczek miałby w rękawie.
Przeniesiony natłokiem emocji do swojego własnego świata, Vihil nie widział i nie słyszał nikogo poza duchem lasu. Zarówno śmiech Nera jak i ostrożny odwrót Elice i Vesny, umknęły jakoś jego uwadze. Kiedy monstrum ryknęło, serce szarowłosego zabiło mocniej, a kolana zadrżały, jakby z trudem utrzymując ciężar reszty jego ciała. Zdrowy rozsądek zaginął, jedynym co pozostało był instynkt. Tylko on pozwolił mężczyźnie uniknąć kompletnego paraliżu i wykonać jakikolwiek ruch.
Nie ma takiej opcji... — szepnął sam do siebie, zaraz po czym zainkantował bez wahania komendę — Do mnie
Zgodnie z rozkazem, w mgnieniu oka wokół Vihila zebrała się chmara przeróżnych insektów. Muchy, ważki, pająki, dżdżownice, mrówki, każdy organizm, który tylko mógł odpowiedzieć na wezwanie. Robactwo obsiadło sylwetkę mężczyzny od stóp do głów, a kiedy ten pstryknął palcami, przepadło razem z nim pozostawiając po sobie nic więcej jak chmurkę ciemnego dymu. W swojej niematerialnej formie Vihil odsunął się na bezpieczny dystans i cierpliwie obserwował dalszy przebieg wydarzeń.

Magia, niezwykła moc wyzwalana przez powiązanie z duszą każdego herosa, została ponownie użyta w sercu lasu. Niepewny o swój los Vihil postanowił obrać najrozsądniejszą ze ścieżek, zwyczajnie znikając z pola widzenia wszystkich istot wokoło. W postawie leśnego bytu można było zauważyć pewną dozę czegoś na wzór zdziwienia z tego powodu, lecz istota ta dalej nijak nie atakowała, wciąż próbując coś wyartykułować. **— P... J... — ** Nie sposób było tego zrozumieć, aczkolwiek z jej ust wyszły już dwie zgłoski podobne do tych, które były wypowiadane przez ludzi. Naprawdę szybkie tempo adaptacji i ewolucji, które z pewnością wywołałyby uśmiech na twarzy każdego obserwatora, który obserwowałby akcje z daleka. Ale czy ktoś taki był? Nie wiadomo, pewnym było jednak, że przedziwny noworodek, mogący zostać okrzyknięty również pogromcą Diany, próbuje cały czas naśladować zachowania herosów. Tutaj ruch ręki przypominający ten, wykonany przez Nero, tutaj postawa wzorowana na Elice, dodajmy do tego jeszcze ogólną mowę ciała niczym i Vesny, a wreszcie to, co byt ten mógł zaczerpnąć od Vihila. Użycie magii. Mocy w teorii dostępnej w takiej formie wyłącznie dla herosów, co jednak nie przeszkadzało manifestacji lasu na wykonanie szerokiego zamachu wolną ręką, w ślad którego po jej okolicy przeszła fala magii właśnie. Podłoże w mgnieniu oka obrosło kwiatami, tworząc barwną łąkę wokoło, która jednak nie miała żadnego wpływu na grupkę herosów, którzy zdecydowali się zostać na miejscu akcji. Persona nie wykonywała przy tym żadnych innych akcji, jakby czekając z dumą na reakcję tych, na których się wzorowała. Przy tym, jeśli herosi bardzo chcieli po prostu odejść, tak mogli to zrobić. Wraz z wykluciem się bytu, który przy nich stał, dziwna błona wokół serca lasu zaczęła się rozpływać, ponownie jak mur z kolców. Byli wolni. Ich misja najwidoczniej się zakończyła, zagrożenie zostało zażegnane, a czymkolwiek zrodzona jednostka była, tak z pewnością nie zamierzała ich skrzywdzić, nawet jeśli w tym momencie podjęliby decyzję na temat ucieczki i oddalenia się jak najdalej stąd. Po tym wszystkim, naprawdę mało satysfakcjonujące zakończenie, trzeba to przyznać. Tym bardziej, jeśli dodać do tego wszystkiego fakt, że wioska Belhatov legła w gruzach, a obiecanego wynagrodzenia nie miał im kto wypłacić... Co za absurd, czy aby na pewno tak powinno wyglądać życie herosa? Przetykane traumami, urazami, dziwnymi kijankami pływającymi w ciele, jak i szaleństwem, które zaczynało się w nim gnieździć? Ciężko było to tak naprawdę ocenić, lecz z pewnością każdy z herosów biorących udział w misji pojmania zabójcy myśliwego, następnym razem dobrze się zastanowi, zanim postanowi zerwać z tablicy ogłoszenie, prowadzące do odludnej wioski położonej na uboczu wszelakiej cywilizacji...

Mali "Bohaterowie"

YuuDash

Wieść o nowych bohaterach dość szybko rozwiała się po całej wiosce Carachtar. Przyniosło to ulgę mieszkańcom tego miejsca, wiedząc, że są pod opieką osób obdarzonych “boską” mocą. Oprócz spokoju, dało również marzenia, szczególnie dzieciom, które mimo, że urodziły się w tym świecie, chciałyby posiąść moc godną bohaterów. Już w pierwszym dniu słyszało się pogłoski w zachodniej części wioski o małych herosach, którzy pomagając, jedynie niszczą pracę innych. Przenosząc warzywa czy owoce, często podjadają lub kradną, przez co traci na tym lokalny handel żywności, doprowadzają do ucieczek zwierząt przez niedomknięte furtki czy stodoły. Już po kilku dniach osadnicy mają dość i wołają was, drodzy bohaterowie! Jest to wspaniała okazja na to, by opanować swoją moc, ale i również do tego, by pokazać prawdziwą stronę bohaterów! Czy podejmiecie się tego małego wyzwanka?

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Wioska Twine

Wioskę Twine można opisać jako urokliwe miejsce, gdzie wiejski spokój niezakłócenie panuje, jednocześnie nadająć rytm życia jej mieszkańcom. Położona na zachód od Carathar, stolicy Herosów, Twine kusi odwiedzających swoim malowniczym położeniem pośród pagórków i pól uprawnych.Głównym źródłem utrzymania dla mieszkańców Twine jest przemysł rolniczy. Rozległe pola pełne są zboża, warzyw i owoców, które stanowią podstawę żywnościową nie tylko dla samej wioski, ale także dla okolicznych miast i osad. Mieszkańcy są dumni ze swoich plonów i starają się utrzymać wysoki standard produkcji rolniczej.Architektura wioski odzwierciedla tradycyjny wiejski styl, z domami wykonanymi głównie z drewna i kamienia. Na głównym placu znajduje się ratusz, gdzie odbywają się lokalne spotkania i festiwale. W pobliżu znajduje się też niewielki targ, na którym mieszkańcy mogą wymieniać produkty rolnicze oraz rękodzieło.Mimo swojego wiejskiego charakteru, Twine jest również miejscem obfitym w rozwój. W ostatnich latach wioska z pomocą Herosów była w stanie poszerzyć zakres sadzonych roślin, a także powiększyć dwukrotnie zbierane plony.Mieszkańcy Twine są serdeczni i gościnni, chętnie witających podróżnych i turystów. Kultura wioski jest bogata w tradycje wiejskie, takie jak coroczne festyny związane z żniwami czy święta uprawiane przez wiejską społeczność. Pomimo tego, że Twine może wydawać się małym punktem na mapie, jej wpływ na lokalną gospodarkę w niedługim czasie może znacząco wzrosnąć."Drodzy Herosi! Wioska Twine potrzebuje Waszej pomocy! Mieszkańcy proszą Was, abyście przybyli, rozwiązując ich problem. Dokładne szczegóły uzyskacie od córki wójta, którą łatwo znajdziecie na miejscu"
Tak głosiła wiadomość na kartce papieru przybitej do tablicy ogłoszeń w karczmie w Carachtar, gdzie często pracy szukali spragnieni przygód i zarobku Herosi. I tak też było w tym przypadku, gdy czwórka dzielnych Herosów, tylko z im znanych powodów zgodziła się przyjąć tą misję. Udali się więc do wspomnianej w notce wioski, która znajdowała się trzy godziny marszu na zachód od "stolicy" Herosów.
Gdy każde z nich dotarło w swoim tempie do osady ujrzeli urokliwe miejsce, gdzie wiejski spokój niezakłócenie panuje, jednocześnie nadając rytm życia jej mieszkańcom. Słońce było już w połowie swojej wędrówki po nieboskłonie, więc wszyscy dzielnie pracowali w polu starając się, aby ziemia w tym roku była w stanie wydać jak najobfitsze plony, jednocześnie nie zaniedbując swoich standardów. Mimo wszystko, gdy na drodze przy polach pojawiali się Herosi, to przerywali pracę na chwilę by ich pozdrowić, po czym wracali do pracy. Wyjątkiem od tego były dzieci, które starając się nie dać się zauważyć zaczęły zabawę w obserwacje nowoprzybyłych, jednocześnie nie wiedząc jakim celu tu się pojawili.I tu przejdziemy w tej historii do momentu dojścia do wioski. Na naszych Herosów w porze obiadowej czekała dziewczyna niezbyt wysoka, o blond włosach, jednak tym co mogło skupiać uwagę, to jej nerwowe szukanie czegoś. Przestała jednak, gdy zobaczyła Herosów i z promiennym uśmiechem ich powitała słowami:
-Witajcie Herosi, jestem Eliza, córka wójta Twine, serdecznie dziękuję Wam za przybycie, pewnie jesteście zmęczeni podróżą, zaraz przyniosę wam coś do jedzenia i wytłumaczę, czego dotyczy nasz problem! - Po tych słowach zaprowadziła ich do stojącego przed chatą stołu, aby odpowiednio ich ugościć.

Zlecenie wywieszone w karczmie przykuło uwagę Desstevisa w zasadzie z kilku powodów. Po pierwsze. Lokacja. Słyszał, że w samym Twine roi się od wszelakiego rodzaju roślin, co też wiąże się z potencjalnym pozyskaniem nowych nasion. Drugą sprawę odgrywało budowanie swojej własnej renomy. Jeśli stanie się bardziej rozpoznawalny, pozyskiwanie kolejnych nasion nie powinno stanowić problemu. Słyszał, że prócz niego do zadania zgłosiły się inne osoby, jednak nie chciał psuć sobie niespodzianki, więc postanowił nie szukać ich przed faktycznym pojawieniem się we wiosce. Urokliwe miejsce, przyozdobione było dużą ilością pól, w których każdy zajmował się pielęgnacją roślin w jak najlepszy sposób. Starał się nie pominąć żadnego z pracujących w odpowiadaniu na wypowiadane pozdrowienia. Dzieciaki latały dookoła, ciesząc się czasem, nim razem z rodzicami będą musiały zajmować się plewieniem grządek, co nadawało życia temu miejscu. Przed samym wejściem na plac Twine, zaczekał na pojawienie się reszty. Przyszli, weszli, znaleźli córkę wójta, która ich przywitała i zaprosiła do posiłku. W tej chwili Desstevis odwrócił się, do reszty, rozpoczynając rozpakowywanie prezentu dla swojej własnej ciekawości.
– Nazywam się Desstevis, miło mi was poznać i liczę na owocną współpracę - rzekł, jednak jego głos zdawał się nie oddawać tego, jak miłe było poznanie nowych osób. Owszem. Był ich ciekaw, jednak na cieplejsze emocje trzeba sobie zasłużyć.

Nie minęło za wiele czasu od kiedy pojawiłam się w tych okolicach i wraz z pierwszymi informacjami rzuciłam się na zlecenie dla herosów. Ludzie rozpoznali we mnie jedną z nich więc wykonywanie zleceń dla owych bohaterów może pomóc mi w moim celu. Oznacza to też niestety kontakt z ludźmi. Ehhhh... Czemu nie mogę nauczyć się wszystkiego poprzez po prostu zamknięcie się w jakiejś komórce i czytanie stosu zakurzony ksiąg, almanachów czy innych pergaminów? W sensie chyba można, ale najpierw trzeba je dostać. Ehhhh... Muszę jednak przyznać, że urokliwa jest ta wioska. Liczę na to, że to zlecenie nie będzie zbyt wymagające, a moi towarzysze w niedoli nie będą zbyt irytujący. Idąc tak przez oddalone od głównej drogi ścieżki, aby uniknąć jak najbardziej ludzi, zakrywając swoją twarz rondem kapelusza trafiłam na miejsce spotkania i przycupnęłam sobie gdzieś na uboczu. Nie było możliwości, aby wyglądając jak wyglądam nie rzucać się w oczy, ale kto chce niech patrzy. Byleby tylko nie odzywali się i nie podchodzili do mnie za blisko. Zauważyłam, że pozostali też już przyszli, razem z naszą zleceniodawczynią. Wstałam z ziemi, poprawiłam suknie, otrzepując ją z brudu i podeszłam bliżej zachowując dystans. Miła dziewczyna zaprosiła nas do stołu, chcąc nas ugościć, lecz zanim zdążyłam przekraść się, by usiąść gdzieś w kącie jeden z moich towarzyszy odezwał się do nas przedstawiając się. Spojrzałam na niego, rosły wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna imieniem Desstevis. Zanotowałam to w pamięci i patrząc spod kapelusza prosto w jego oczy odpowiedziałam mu
-Wiedźma Hikari, mi również miło
Po tych słowach skinęłam głową do niego, jak i pozostałej dwójki i poszłam za Elizą, nie mogąc doczekać się jedzenia.

Nie podjął się tego zlecenia z powinności, czy faktu że był określany jako Heros, który miał ocalić tą krainę. Zdecydował się udać się na wieś z czystej ciekawości, opis nie zdradzał wiele, wiec Faust liczył na coś ciekawego. Oczywiście najbardziej łaknął potyczki, czegoś żeby krew w jego żyłach popłynęła żwawiej. Sama wioska zdawała się mężczyźnie nużąca, atmosfera wręcz ociekała nudną codziennością. „Heros” nie zwracał zbytnio uwagi na ludzi, którzy witali go podczas przechadzki po wiosce. Za to kręcące się wokół dzieci wprawiły go w irytację, nie przepadał za tym kiedy był obserwowany, nawet przez takie małe istotki. Debatował czy nie nauczyć młodych mieszkańców, manier, ale w tym momencie poczuł jak burczy mu w brzuchu. Przyspieszył kroku, zmierzając do chatki, w której miał otrzymać więcej informacji. Wchodząc do środka uważnie przeskanował otoczenie i skinął głową w stronę reszty. Nie widział czemu miałby się przedstawić, ale jeśli mieli się jakkolwiek komunikować, wypadałoby coś powiedzieć. – Mówicie mi Kuruk. – Stwierdził uśmiechając się szeroko, może nie był podobny wyglądem do kobiety, ale przynamniej mógł wysławić jej imię. Nie chcąc tracić więcej czasu wartko poszedł za Elizą. – Przydałoby się coś do zaspokojenia pragnienia. – Powiedział patrząc na wystrój pomieszczenia, jeśli miał się najeść za darmo, to czemu nie miałby się też napić. Oczywiście był profesjonalistą, a przynamniej tak mu się zdawało po utracie pamięci, więc ograniczy potencjalne spożycie trunku.

Już jakiś czas minął odkąd Teron, pojawił się na nieznajomych mu ziemiach, nadal ma wiele pytań o to, co on tu robi i dlaczego pamięta tylko swoje imię, gdy został zaatakowany przez grupę bandytów, dopiero odkrył, że w jego ciele jest coś więcej niż tylko nic nieznaczące imię. Jego umysł po podniesieniu dziwnego miecz, ledwo pojmował, co się dzieje, a ciało jak by wiedziało, co robiło, tak jak by wiele lat robiło tylko to i pozbył się nieprzyjaznych mu ludzi. W ten sam sposób odkrył jak używać magicznej energii i rodzaju, jaki był mu dany, Teron nigdy tego nie przyzna, lecz gdy pierwszy raz sprawił, że jego ręka się zaświeciła, nieźle się przestraszył, wiedział, że on „Heros” ma mieć niby jakieś specjalne moce, od początku nie rozumiał, o co chodzi ludziom, że niby co on ma tworzyć, ale po tym zdarzeniu wszystko stało się jasne. Dużą część początkowych dni spędził, na testowaniu działania posiadanych zdolności i był w stanie poznać ich słabości, skutki i jak długo może je utrzymać. Przez ciągłe ćwiczenia i próby, Teron nabrał pewności w tym, co zostało mu dane i zaczął powoli rozumieć techniki kontrolowania swojej magii. Heros mocno przyglądał się tablicy ogłoszeń i głęboko zastanawiał się nad tym, które wziąć, nie chciał brać czegoś zbyt ciężko na sam początek, może ćwiczył i nabrał wprawy w użytkowaniu zdolności, ale mała cząstka niepewności nadal krążyła mu po umyśle, więc potrzebował jakiegoś łatwego zadania na rozgrzewkę. Po dłuższej chwili błądzenia wzrokiem i czytania każdej kartki papieru znalazł coś, co było idealne na jego potrzeby, pomoc w ogarnięciu rozrabiających szczyli, nie mogło być niczego prostszego na sam początek, więc zerwał kartkę i ruszył w kierunku wioski Twine.
Szedł równym krokiem przez wydeptaną ścieżkę, mijając okazjonalnie ciężko pracujących rolników, pogoda była piękna, co wprawiło mężczyznę w dobry humor, że aż zaczął pogwizdywać, jakąś skoczną melodię, którą kiedyś usłyszał w tawernie, więc nie było dla niego zaskoczeniem, że droga minęła mu bardzo szybko. Nawet nie zauważył kiedy, a już stał przed córką wójta, która oferowała poczęstunek dla zleceniobiorców, oczywiście przyjął miłą ofertę i zaczął zajadać wystawione pyszności. Gdy on zapychał mordę jedzeniem, inni uczestnicy przedstawili się sobie, Teron lekko zawstydził się, że zamiast wymienić się imionami, wziął się od razu za żarcie, ale no nic przecież nie ucieknie, przełknął to, co miał w ustach i zwrócił się do swoich kompanów przyjaznym tonem -Przepraszam za chwilowy brak manier, nazywam się Teron, jestem podróżnikiem, również mam nadzieję, że ta chwilowa współpraca przyniesie dobre plony-. Dopiero gdy się przedstawiał, dokładnie spojrzał na swoich towarzyszów i lekko zaskoczyła go różnorodność odzienia. Każdy z nich wyglądał, jak by urwał się z innej epoki lub wymiaru, co nie powinno być aż tak szokujące, patrząc na to, że są nazywani herosami, ale widząc to z blisko, było kompletnie innym doświadczeniem. W tym samym czasie mężczyzna z imieniem Kuruk, rzucił prośbę przyniesienia trunku, co spowodowało automatyczne przytakiwanie głową, jako forma przyłączenia się do prośby, w końcu alkhol nigdy zamało, w szczególności gdy mogą go dać za darmo. -Więc, co dokładnie mamy zrobić z tymi dzieciakami? Rozumiem, że mamy je jakoś powstrzymać, ale jak? Dać ojcowskiego, skopać im dupy, opowiedzieć im opowieści o tym, co tak naprawdę herosi muszą robić? Opcji jest wiele, a nie było sprecyzowane, jak mamy powstrzymać te małolaty- skierował już bardziej poważnym tonem w stronę kobiety. Musiał przecież wiedzieć, czy ma im złamać kości, czy ich pouczyć, że tego się nie robi.

Dziewczyna przyprowadziła ich do stołu i usłyszawszy odpowiedzi szybko pobiegła do sąsiedniej izby, aby przynieść trochę jedzenia. Przyniosła dwa bochenki chleba, a także po rybie dla każdego z herosów. Mimo iż w okolicy wioski nie było było dostępu do jezior, a co dopiero mórz, to wójt kupił ryby, aby je zamarynować, żeby były jakiś zapas na czarną godzinę w zimę, gdzie pola lub drzewa nie obrodzą plonów. Eliza jednak uznała, że cztery ryby nie będą aż takim problemem i zdecydowała się je podać. Dodatkowo dla mężczyzn chcących się napoić przyniosła dzban czerwonego wina. Gdy to wszystko postawiła na stole, donosząc drewniane sztućce dla Herosów. Następnie stanęła i skupiając wzrok na najbardziej wyróżniającym się z tej grupy nietypowo ubranych ludzi - Teronie, zaczęła odpowiadać na jego pytania.
-Szczerze, to osobiście chciałabym, żeby to było tak proste. Bo widzicie...- Tu wstrzymała się i wzięła oddech.- Najpierw trzeba je znaleźć. Bawiąc się w Herosów podkradają jedzenie i nie wracają do domów. Wszyscy się o nie martwią, może co im się stało. Próbowaliśmy je znaleźć, ale chowają się gdzieś w okolicznym lesie. A też nie możemy zostawić pól na pastwę losu, bo przygotowujemy się do zbiorów. Jednak odpowiadając bezpośrednio na Twoje pytanie, tata powiedział, że dopóki będą całe i zdrowe, to macie wolną rękę. Jednak jeśli będą poważnie ranne kazał przekazać, że potrąci wam z wypłaty. - I tu po raz drugi ucięła czekając na reakcję gości. Rozumiała, że trochę brzmi to, jakby im groziła, czego w żadnym stopniu nie chciała, ale postanowiła być z nimi szczera, może ze zwyczajnej sympatii do Herosów, lub ze strachu. Wszak część z nich wyglądała na takich, którzy mogliby zrobić krzywdę tak delikatnej dziewczynie jak ona. -Czy mimo wszystko zgodzicie się nam pomóc?- Zakończyła swoją wypowiedź patrząc już teraz na wszystkich zebranych.

Tak więc jest ich czwórka łącznie z nim. W zasadzie to wystarczająco aż nadto do zabawy z dzieciakami. Bawiło go trochę, że z ich grupy, najbardziej pod względem wyglądu wybijała się kobieta imieniem Hikari, której ubrania najbardziej pasowały do warunków panujących w tym świecie. W zasadzie po samym stroju można by założyć, że kreuje się na wiedźmę. Teron, który, zanim się przedstawił, zdążył zaspokoić głód, zdawał się nadawać na jakiegoś cwanego handlarza. Faust, który poprosił o tak praktyczną przy rozmowie rzecz, jaką jest alkohol, nie wywołał u niego jakiegoś większego zaciekawienia. Eliza po ugoszczeniu ich wszystkich zaczęła opowiadać o szczegółach zlecenia.
– Jak wielki jest ten las, w którym się chowają te dzieciaki? Czy jest jakieś szczególne miejsce, gdzie orientacyjnie byśmy mieli zacząć ich szukać, i ile tych młodziaków mamy właściwie znaleźć? – zaczął się dopytywać, wiedząc już, że zlecenie będzie bardziej czasochłonne niż trudne.
– Do tego chciałbym zapytać o rośliny, które rosną na waszych polach, a dokładniej o ich nasiona. Powiedzieć, że się w nich specjalizuje to za dużo, ale moje moce dość mocno opierają się o nie, więc jeśli mielibyście, chociaż kilka nasion, które są na zbyciu, bądź owoców, które zawierają pestki, to bardzo bym o nie poprosił – powiedział dosyć przyjaznym tonem. Potrzebował tych nasion. Zarówno do swoich badań, jak i do wzmocnienia swojego potencjału w potencjalnej walce - Nawiązując już do tego, czy wie panienka, jaka roślinność występuje w lesie? Jakieś kwiaty, chwasty? Jakie gatunki drzew i jak wyglądają ich nasiona? - skończył wypytywać, po czym zajął się przydzieloną mu porcją jedzenia. Rybka z chlebem to dość przyjemne połączenie. Teraz pozostało czekać na kolejne pytania, które pojawią się od reszty grupy herosów oraz odpowiedzi na nie.

Gdy zajęłam miejsce przy stole w samym rogu, zaczęłam przyglądać się ukradkiem moim "towarzyszom". Dessevis przedstawił się wcześniej i jego już zapamiętałam. Z pozostałej dwójki najlepsze wrażenie zrobił Teron. Lekko chuderlawy młody chłopak z kocimi częściami ciała. Jestem ciekawa czy to jest coś normalnego, i czy widziałam takie rzeczy zanim pojawiłam się tutaj. Na pewno będę musiała się mu bardziej przyjrzeć w przyszłości. Kuruk, jak przedstawił się ostatni jest trochę lepiej zbudowany od kotowatego. Nie ma jednak co patrzeć na to, gdy ja z moim delikatnym kobiecym ciałem mam siłę większą niż stary kowal z wioski, gdzie się przebudziłam. Może oni są jeszcze silniejsi. To by było bardzo przydatne w przyszłości. Eliza podała nam jedzenie i czerwone wino. Widok ryby na talerzu był dla mnie delikatnym zaskoczeniem. W okolicy nie widziałam żadnych zbiorników wodnych, gdzie możnaby łowić ryby. Kąciki moich ust lekko uniosły się wraz z myślą o tym z jakim szacunkiem zostaliśmy przywitani. Bycie herosem ma swoje przywileje. Jednak teraz jest trochę ważniejsza rzecz niż myślenie nad tym. Nasze zlecenie. Teron od razu zaczął wypytywanie kobiety o szczegóły. Słuchałam wszystkiego delektując się pysznym jedzeniem, starając się nie zmarnować ani odrobiny. Desstevis zaczął wypytywać się o las, nasiona i okoliczną roślinność. Jego moc mnie zaintrygowała. I mogłaby pomóc mi w moim osobistym celu zbadania tego świata. Potencjalna współpraca z nim przyniosłaby obopólne korzyści. Najpierw jednak wolałabym bardziej poznać człowieka, z którym bym miała współpracować. Przełknęłam ostatni kęs ryby i z niezmiennie dla mnie poważną miną spojrzałam na kobietę.
-Jak dla mnie prawie wszystko jest jasne. Znaleźć kryjówkę dzieciaków w lesie, upewnić się że są całe i nauczyć je, że ich zachowanie jest karygodne. Zakładając, że nic im nie jest. Liczę na to że też wzięliście to pod uwagę i to "potrącenie z wypłaty" nie będzie powierzchownie traktowane. Jeśli chodzi o mnie to chciałabym prosić Cię o odrobinę pitnej wody i jestem gotowa ruszać. Dziękuję Ci za ugoszczenie nas tym pysznym posiłkiem, ale jeśli mamy być skuteczni musimy się trochę pośpieszyć.
Skłoniłam się delikatnie kobiecie i z śmiertelną powagą spojrzałam po mężczyznach przy stole. Osobiście nie przywiązuje zbyt dużej wagi do tych dzieci. Zlecenie jednak jest zleceniem, a wolałabym otrzymać pełne wynagrodzenie, aby zająć się badaniami.

Jadł łapczywie, nie tracąc czasu na smakowanie tego co pochłaniał. Było widać, że nie był osobą, która odmówiłaby darmowego posiłku. Słuchał połowy tego co mówiła kobieta, większość zleceń polegała na tym, że trzeba było coś zabić, tutaj wydawała się lekko inna. W pewnym momencie samolubnie ujął cały dzbanek w dłonie i wypił z niego pokaźną ilość wina, aby przepchać jedzenie do żołądka. – Czym są poważne rany?- Zapytał ocierając kąciki ust z czerwonego trunku, - Nie chciałbym zdzielić krnąbrnego dzieciaka i dostać mniej pieniędzy. – Kontynuował jedzenie, co jakiś czas przesuwając wzrokiem po osobach znajdujących się w pomieszczeniu. Pierwszą myślą Fausta było połamanie nóg dzieciom, kiedyś wyzdrowieją. Teraz jego głównym planem było spalenie lasu, nie ma lasu, nie ma kryjówki, nie ma problemu. Czasem sam się zadziwiał jak łatwo można było rozwiązać problem. Ponownie wziął za dzban i ponownie wlał w siebie alkohol, tym razem zostawił go przy sobie, aby nikt nawet nie pomyślał o podwędzeniu mu naczynia. Znowu wrócił do jedzenia, łapiąc za każdy kąsek który nie był jeszcze na talerzu innej osoby. – Imiona.- Powiedział z pełnymi ustami, a kiedy już przełknął kontynuował, - Jeszcze jakieś zabawki, coś co jest dla nich cenne. Pewnie o wiele bardziej będą chciały wrócić, jeśli miałyby coś stracić. – Nie wiedział czym mogą bawić się dzieci w takiej wiosce, pewnie było tego niewiele jeśli bawią się w herosów. Rozsiadł się na krześle, łapiąc się za swój pełny brzuch, - Ewentualny limit czasowy? Równie dobrze możemy je przeczekać, aż spróbują coś zrobić a nie ganiać się za nimi po lesie. -

Jak zawsze musiał być jakiś zwrot, nie mogli po prostu wpierdolić tym dzieciakom i pomachać palce, że „nu, nu, nu". Ehh trzeba będzie po prostu pobawić się z gówniarzami, choć jeżeli dobrze usłyszał to chłop posiadający imie Desstevis, może mieć zdolność, która rozwiążę problem powolnego szukania. Wydał z siebie krótki wydech ulgi, że to zlecenie nie zajmie wieki. Ulga jednak nie trwała i zastąpiło ją podirytowanie zachowaniem Kuruka trzeciego mężczyzny w tej drużynie. Chłop myśli, że może sam wypić cały alkohol, oj nie z Teronem w spór alkoholowy. Heros nawet nie dbał o sadystyczne wypowiedzi towarzysza, fakt, że tulił wręcz dzbanek alkoholu, był bardziej sadystyczny niż to, co w ogóle powiedział, więc Teron zwinny ruchem zabrał alkohol ze strony Kuruka i od razu poczęstował się łykiem cudownych procentów. Po czym ponownie zaczął się delektować rybką i resztką danego im poczęstunku, gdzie po każdym kęsie popijał prosto z dzbana nie za wielkie łyki, takie, by na tyle przepchnąć jedzenie w gardle. Oczywiście nie chciał robić za bezmyślnego darmozjada, chociaż już pewnie tak wygląda, ale zaczął rozmyślać nad strategiami wypędzenia małych gnojków z lasu. Niby mógł spalić cały las i poczekać, aż sami wybiegną, ale krajobraz był zbyt piękny na to okrucieństwo, gdyby bardziej rozwinął swoje umiejętności może, by z łatwością wychwycił temperaturę celu, ale niestety nie opanował jeszcze żadnej takiej umiejętności.
Kończąc już ostatni kawałek jedzenie i dopijając ostatnią kroplę wina, czerwonowłosy wstał i skierował w stronę córki i Desstevisa. -Dobra pojedliśmy i popiliśmy, więc czas do roboty. Jeśli można prosić o spełnienie prośby towarzysza, jeśli to zawiedzie, to po prostu przebiegniemy przez las, co nie?- nie widział zbyt dużego problemu w wypróbowaniu tej zdolności, cokolwiek zaoszczędzi im tym lepiej, najwyżej go wyśmieją i będą biegać jak słynny heros Trinkiewiczer, który zasłynął z ratowania bardzo młodych ludzi. -No to ruszajmy moi nowi kompani niedoli, bo ktoś inny podjebie nam te dzieciaki- skierował pełnym wigoru głosem do swojej drużyny pierścienia.

Dziewczyna ewidentnie oswoiła się już z obecnością Herosów i zniknęło jej nerwowe zerkanie po wszystkich zebranych. Początkowo mimo wszystko nie do końca im ufała, ale ich nastawienie pokazało jej, że warto im zaufać. Więc gotowa odpowiadać na dalsze pytania, powiedziała:
-Las nie jest jakoś szczególnie duży, jeśli będziecie szli spacerowym tempem, to w pół dnia przejdziecie go całego. Dzieci jest szóstka, czwórka chłopców i dwie dziewczynki.- Tu przerwała i wyciągnęła zza pasa kartkę papieru już zapisaną. Były to rysunki pokazujące dzieci z podpisanymi imionami. Rozłożyła ją i przesunęła w stronę bohaterów, aby Ci mogli się na spokojnie z nimi zapoznać. Po chwili zastanowienia odpowiedziała też na drugą część pytania Desstevis. -Jeżeli potrzebujesz nasion to trochę mamy i możemy się podzielić, ale... poza zbożem, warzywami i owocami w sadzie nie mamy za dużej różnorodności jeśli Ci to jakoś pomoże. A w lesie... niestety nie wiem, ale jestem pewna, że będziesz mogła tam coś znaleźć.- Postanowiła mimo wszystko pójść i przynieść dla niej woreczek ze zbożem, a dodatkowo wzięła kubek z wodą, o który poprosiła Hikari. Przechodząc do Fausta dziewczyna raczej nie miała za wielu przydatnych informacji. Po za tym, że trochę wzdrygnęła się, gdy ten zapytał o poważne rany, bo dla niej oczywiste było, że jeśli te jakkolwiek nie będą w stanie pomagać przy zbiorach, to będzie to problem. Jednak gdy wróciła postanowiła mu to uświadomić. -Wiesz Pan, Panie Kuruk dobrze by było, aby były w stanie pomóc przy zbiorach, zawsze to dodatkowe ręce do pracy.- Już ewidentnie zaczęła czuć się z nimi na równo. -Chcielibyśmy mimo wszystko, aby wróciły przed wieczorem, gdyż nie wróciły na noc ze swojej "Kryjówki". A właśnie, to tam powinniście szukać na początku. Dzieci się tam zbierały do zabaw, ale nie było ich tam rano, gdy poszliśmy. Jeśli jesteście gotowi to Was tam zaprowadzę.

Tak więc na padające pytania gospodyni sprawnie odpowiadała. Miło, miło, szczególnie kiedy przyniosła woreczek z materiałem siewnym. Na jego widok delikatnie się uśmiechnął, myśląc o nim jak o nowej zabawce.
– Czyli mogę rozumieć, że mam pozwolenie na poczęstowanie się owocami po drodze do lasu? – zapytał się, po czym wyciągnął garść nasion z woreczka, i wymieszał z własnymi. Następnie od razu rozgniótł je w dłoniach. Po pojawieniu się dymu, na jego rękach zaczęły wyrastać wszelakiego rodzaju rośliny, i jeden kwiat słonecznika, którego nasiona teraz zawierać to, co miały pozostałe. Na ręce pojawiły się niebieskie kwiaty, małe czepliwe kuleczki, oraz wróg dosłownie każdego. Pokrzywa. Do tego, rośliny wyglądające na stosunkowo podobne do siebie i zarazem do trawy, więc to pewnie one stanowiły główną zawartość worka. Jego stare nasiona nie wyrosły jako osobne i od razu trafiły do słonecznika.
– Dziękuje bardzo za nasiona – powiedział, po czym zaczął zbierać nasiona “słonecznika”. Jak patrzył po reszcie członków ekipy to wszyscy byli już gotowi do ruszenia w kierunku lasu z dzieciakami.
– No to ruszamy nie? Resztę rzeczy możemy ustalić po drodze, tak więc nie marnujmy więcej dnia, bo po ciemku zadanie będzie trudniejsze. – rzekł, po czym zaczął przyglądać się roślinom na swojej ręce. Najbardziej obiecująca zdawała się pokrzywa, tak więc przekazał jej trochę cech słonecznika, dzięki czemu mógł lepiej obejrzeć jej liście. Więc tak to działa pomyślał, kiedy dotknął liść od spodu i poparzył sobie dłoń. Znajdowały się tam małe igiełki, które przy dotyku łamały się, i wywoływały nieprzyjemny efekt. Później to pewnie dokładniej przebada, ale teraz ważniejsze jest zadanie. Wrzucił nasiona do przegrody w torbie i zaczął wstawać od stołu.

W trakcie gdy ja rozmawiałam z Elizą dwójka z obecnych tu mężczyzn straciła chyba tu chyba resztki mózgu dla alkoholu. Przysunęłam się bliżej w stronę ściany, aby jak najbardziej się od nich odizolować, pijąc cicho otrzymaną przed chwilą wodę.
-Zwierzęta...-
Szepnęłam cicho pod nosem zakrywając twarz rondem kapelusza. I po co ja się pakowałem w to zlecenie. Raz człowiek chce wyjść do ludzi, a tu debile... Ehhhhh... Przynajmniej ten trzeci, Desstevis wydaje się normalniejszy. Jeśli o niego chodzi, to właśnie na naszych oczach zaprezentował fragment swojej mocy. Gdybym tylko miała przy sobie coś na czym bym mogła pisać notatki. A nie będę wyrywać tu fragmentu posadzki, aby na niej pisać palcem. Przynajmniej wiem w co będę musiała się zaopatrzyć po tym zleceniu. Postanowiłam lekko zignorować tą konkurującą o sfermentowany sok winogronowy dwójkę i wstałam powoli, poprawiając swoje ubranie, kierując się powoli w stronę wyjścia.
-Możesz prowadzić Elizo. Dla mnie oświetlenie nie jest wymogiem, ale jak mają wrócić przed wieczorem, to powinniśmy się wszyscy pośpieszyć-
Wyszłam przed chatę nie czekając na nich, aby złapać trochę świeżego powietrza, wciąż nie dowierzając w to, że zgodziłam się na pracę z obcymi ludźmi. Poklepałam się po policzkach i zaczęłam wmawiać sobie, że mogło być gorzej, a współpraca z nimi na pewno nie będzie taka zła. Nie będzie, prawda?...

Kończąc posiłek opadł na oparcie krzesła, a ręce mężczyzny spoczęły na blacie stołu. Wsłuchał się w wypowiedź Elizy, jeśli las był dostatecznie miały, to ich sytuacja wygląda o wiele lepiej. Faust nie miał ochoty uganiać się za dziećmi, niezmiernie zależy mu na tym, aby to zlecenie zakończyło się jak najszybciej. Wpadł na perfekcyjny pomysł, mogli połamać połowie nogi a drugiej połowie ręce. Ci z połamanymi nogami, będą pchać tych z połamanymi rękami na taczkach, a niemobilni będą zbierać plony. Miał się już podzielić perfekcyjnym rozwiązaniem, ale wtedy zleceniodawczyni wspomniała o plonach. Rzeczywiście taki unieszkodliwienie dzieci zmniejszyłoby ich wydajność o połowę. Heros westchnął ciężko i wstał z krzesła, - Nie traćmy czasu, znajdźmy je lub co najmniej ich kryjówkę. – Stwierdził kierując się do drzwi. Złapał się za prawy bark, sądził ze do złapania pociech, będzie użyteczna wstęga, niestety może użyć jej tylko na jednym dziecku. Wyszedł na zewnątrz rozciągając się ostentacyjnie, jeśli nie złamania, to zdarta skóra nie powinna przeszkadzać im w obowiązkach. Czekając na resztę Faust zaczął się zastanawiać nad niekompetencją dorosłych mieszkańców wioski, czemu potrzebowali aż czterech herosów do zdyscyplinowania dzieci. Wzruszył ramionami, tak długo jak dostanie swoje wynagrodzenie było mu to obojętne.

Można powiedzieć, że heros był trochę zawiedziony brakiem reakcji ze strony Kuruka, chciał się podroczyć słownie, albo chociaż fizycznie, ale no nic na to nie poradzi, jeszcze kiedyś pewnie nadarzy się okazje na przepychanki z innymi herosami. Teron nie spodziewał się tak szybkiego pokazu umiejętności Desstevisa, myślał, że to mógł być wstęp do jakiejś większej umiejętności, ale niestety lekko się zawiódł, może później zobaczy pełny zakres mocy tego mężczyzny. Szczerze mówiąc czerwonowłosy, nie miał ochoty marnować czasu, idąc do kryjówki udawanych herosów, skoro są w lesie to po co wszyscy, mają obejrzeć pewnie pusty budynek. -Dobra. Stójcie na chwilę. Po co mamy wszyscy iść do pewnie pustej kryjówki? Część z nas mogłaby już przeczesywać las, nawet sam mogę to zrobić i byśmy mogli się spotkać za godzinę czy dwie znowu w tym miejscu, by ogarnąć dalszy plan działania.- skierował grupy z lekko podirytowanym tonem, mężczyzna nawiedził marnować w szczególności, gdy zadanie jest tak bezsensowne, jak to. W końcu nie musieli do tego podchodzić, jak by zaraz walczyli z lordem demonów czy coś, to była tylko banda gówniaków, więc pewnie chowają się w jakiejś dziupli w lesie przed rodzicami. Mógł iść sam w tej chwili, nie mówiąc nic nikomu, ale patrząc na to, że może spotkać tych ludzi na innych zleceniach, wolał nie psuć partyzantką przyszłych relacji, więc cierpliwie czekał na odpowiedź grupy. Miał nadzieje, że chłop od roślin by poszedł razem z nim, chciał zobaczyć dalszy zakres jego magii, bo nie ukrywał, że był tym zaintrygowany. Zastanawiał się, czy obserwacja innych technik używania many, może rzucić promyk światła na dalszy rozwój własnej magii i jak daleko może nią pójść.

Dziewczyna zaczynała czuć się poirytowana bezczynnością Herosów, ale dalej nie miała odwagi by ich poganiać. Widziała jedynie za oknem jak słońce powoli przesuwało się po niebie, co oznaczało coraz mniej czasu na poszukiwanie, bo po zmroku raczej będzie to ciężkie. Jednak jej uwagę odwróciła na chwilę magia Dessstevisa zrodzona z nasion. Prawdą było, że Herosi raczej nie popisywali się magią, a w dodatku za jej życia w Twine było ich tylko kilku, więc nie miała zbytniego kontaktu z magią. Mimo tego starała się utrzymać swoją postawę zleceniodawcy, jednak wyraźnie było widać błysk w oku, który wyraźnie sygnalizował jej fascynacje. Po chwili uspokajając się i tylko patrzyła na mężczyznę zbierającego nasiona i przestała dopiero, gdy ten schował wszystkie rośliny i nasiona do torby. Wtedy też przytaknęła Kurukowi i Hikari, którzy chcieli już wyjść na poszukiwania. Jednak zatrzymana przez pomysł Terona odpowiedziała tylko:
-Szczerze to wydaje mi się, że Twój pomysł jest dobry. Dużo szybciej będzie znaleźć ich przy podziale na grupy jest dobry, ale wydaje mi się, że mimo wszystko lepiej zacząć tam poszukiwania. Mimo wszystko to punkt charakterystyczny w lesie i prościej będzie się tam odnaleźć. Dlatego więc zapraszam za mną. - Po tych słowach otworzyła drzwi i wyszła przez nie prowadząc zebranych zleceniobiorców.

Las Twine

Las Twine rozciąga się na ogromnym obszarze, którego przejście na piechotę zajmuje pół dnia marszu. Jest to magiczne miejsce, gdzie przyroda tętni życiem, a różnorodność flory zapiera dech w piersiach. Przeważają tu drzewa liściaste, które w zależności od pory roku zmieniają swoje barwy od soczystej zieleni wiosną, przez głęboką zieleń lata, aż po złote i czerwone odcienie jesieni. Wśród dominujących gatunków znajdują się majestatyczne dęby, wysokie buki, rozłożyste klony oraz delikatne brzozy, których białe pnie wyróżniają się na tle ciemnej zieleni runa leśnego.Pod baldachimem drzew rośnie bujny podszyt złożony z krzewów leszczyny, dzikiej róży oraz jeżyn, które w lecie obsypane są słodkimi owocami. W cieniu większych roślin można dostrzec paprocie, mchy i kwitnące leśne kwiaty, takie jak przylaszczki, zawilce i konwalie. Ścieżki wiją się przez las niczym naturalne tunele, prowadząc w miejsca pełne tajemniczych zakątków i ukrytych polan.Gdy grupa Herosów prowadzona przez Elizę dotarła do swojego celu, jakim była ich kryjówka zobaczyli przed sobą ukrytą polanę, a także średni szałas zbudowany z gałęzi i liści. Kryjówka ta jest dziełem małych rąk, starannie splecionym z materiałów znalezionych w lesie. Szałas ma solidną konstrukcję – grube, powykręcane gałęzie dębów i buków tworzą jego szkielet, a ściany i dach pokrywają warstwy liści, paproci i mchu, które zapewniają dobrą izolację i chronią przed deszczem. We wnętrzu szałasu panuje przytulna atmosfera. Rolę podłogi spełnia miękki dywanem z mchu, który zapewnia wątpliwy komfort i wygodę. W rogu stoi mały drewniany stolik, zrobiony z pnia drzewa, na którym dzieci ustawiają swoje skarby – szyszki, piękne kamyki i pióra ptaków znalezione podczas wędrówek. Na ścianach wiszą proste rysunki wykonane węglem, przedstawiające sceny z życia lasu i fantastyczne stworzenia i nie tylko. Jednak dzieci nie było ni widu ni słychu. Przewodniczka westchnęła, bo liczyła, że może wróciły i powiedziała do reszty zebranych:
- To tutaj dzieci spędzały wolny czas, gdy nie pomagały w polu. Proszę, rozejrzyjcie się, może znajdziecie jakieś przydatne wskazówki. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to pytajcie teraz, gdyż będę chciała wrócić do wioski do swoich obowiązków. - Po czym w oczekiwaniu na herosów oparła się o drzewo. Wzdrygnęła się tylko gdy po chwili ciszy dało się słyszeć wycie wilków.

Desstevis nie musiał długo czekać, by jego towarzysze zebrali się w trase. Prowadzeni przez Elize, dość szybko znaleźli się w środku lasu. Tyle dobroci w formie roślin dookoła. Po drodzę zbierał twarde nasiona, które wrzucał do torby, by wykorzystać je w kolejnej kreacji. Dotarcie do bazy dzieciaków było dość szybkie i widać było, że dbają o tą polankę.
– Czyli co, dzielimy się na grupy tak? To ja może zaproponuję, by jedyna kobieta w naszej drużynie wybrała, z kim idzie dalej. Co wy na to? – powiedział, pamiętając o tym, jak wszyscy zachowywali się przy jedzeniu i jak Hikari zerkała na tamtą dwójkę z niesmakiem, gdy żłopali wino, jakby nigdy więcej nie mieli go skosztować. To byłby argument, by miała wybrać go, ale z drugiej strony.
– Ktokolwiek będzie ze mną w parze, niech będzie gotowy na przerwy w chodzeniu i spędzanie czasu w samotności, bo będę posiłkować się mocą, która wymaga skupienia. – to powiedziawszy, Desstevis podszedł do drzewa, o które opierała się zleceniodawczyni.
– Pani wybaczy – przeprosił ją, po czym położył ręce na drzewie, które następnie zaczęły się z nim łączyć. Kiedy przestał zwracać uwagę na panujący rozmowy prowadzone przez resztę, zwrócił się z pytaniami do drzewa.
Czyją obecność wyczuwasz i czy wiesz, w którym kierunku udały się istoty z twojej okolicy – zapytał w myślach, licząc na jak najlepszą odpowiedź.

Kiedy po niepotrzebnym przedłużaniu pobytu w hacie udało się nam w końcu ruszyć. Eliza zaprowadziła nas do samej kryjówki dzieciaków. Muszę przyznać, że ładnie zrobiony szałas. Wątpię, że sama dałabym radę tak zrobić. Zaczęłam przyglądać się wnętrzu, każdej pojedynczej rzeczy jaką dzieciaki zostawiły. Przejechałam palcami po kamieniach, ale poza rozpoznaniem kilku krzemieni, kwarców, a nawet jednego ładnego cytrynu nie udało mi się dowiedzieć czegokolwiek. Następnie zabrałam się za próbę zrozumienia rysunków. Były różnej jakości, od takich które przedstawiały coś, co dałoby się rozpoznać z większą znajomością okolicznej fauny i flory, po całkowicie losowe bazgroły. Wychodząc z szałasu usłyszałam dźwięk, którego usłyszeć nie chciałam.
-Wilki...-
Westchnęłam lekko i położyłam prawą rękę na ziemi i uformowałam z niej solidny młotek, w całości z mocno utwardzonej moją mocą skały pod nami.
-Co do grupy, skoro dostałam prawo wyboru to idę z Tobą Desstevis. A Ty Elizo dasz radę bezpiecznie wrócić do wioski?-
Spytałam się, licząc na to, że nie będzie trzeba się martwić o dziewczynę, ani zostawiać jej z pozostałą dwójką. Pół biedy Teron, ale z Kurukiem bym jej nie zostawiła.

W drodze do lasu Faust zaczepił jednego z wieśniaków, praktycznie zastraszając go o pochodnię i krzesiwo. Oczywiście z perspektywy mężczyzny nie było w tym nic złego, przecież uzyskiwał narzędzia dzięki którym wykona zadanie. Będąc już na miejscu nie zwracał uwagi na towarzyszy, skupiając cała uwagę na otoczeniu, które na razie nic mu nie mówiło. Kiedy usłyszał wycie zwierząt wzruszył ramionami, miał przeczucie że zwierzęta raczej nie atakowały ludzi, o ile nie byli nieuważni. Zaczął iść głębiej w las, wsadzając krzesiwo do kieszeni oraz pochodnie za pas. – Elowyn! Lyra! Throne! Reszta! Wasi rodzicie załatwili wam spotkanie z prawdziwym herosem! Chce wam dać trochę rad!- Krzyczał w knieje, chcąc zwrócić uwagę dzieci. Wystawił swoją prawą dłoń przed siebie, wokół której zawirowała krwisto czerwona magia. Nie mógł połamać in kończyn, ale zdarta skóra raczej nie przeszkodzi im w zbiorach. Oczywiście wolał żeby poszły po dobroci i na to liczył, czuł że w poprzednim świecie miał rękę do dzieci. Lewą rękę położył na rękojeści miecza, nie zamierzał o używać, aktualnie służyła mu za podparcie.

Heros całą drogę do kryjówki dzieciaków spędził na rozglądaniu się za nimi, za jakąś poszlaką, albo chociaż śladem krwi. Niestety nic nie znalazł, a dopiero dotarcie do kryjówki da mu może jakąś wskazówkę. Spojrzał z dziwieniem na dwójkę swoich towarzyszy, gdyż Faust gdzieś się zapodział. W szczególności akcja jeżdżenia palcem po kamieniach wydawała się niecodzienna, ale może ma jakieś łącze z umiejętnościami kobiety. Gdy fanatyk roślin napomniał o grupach, gdzie Teron już zdążył o tym zapomnieć ze względu na brak towarzysza, zastanawiał się, czy nie dołączyć do ignoranta. Czerwonowłosy nigdy nie pałał się z zagadkami i łączeniem puzzli, chciał poczuć trochę akcji, więc nie miałby nic przeciwko, gdyby kobieta stwierdziła wybrać chłopa od zielska. Na dźwięk wycia wilków, uszy bohatera lekko drgnęły, a uśmiech zawitał na jego twarzy. -Dobra ułatwię wam to wybieranie, zielarzu zaopiekuj się panią w kapeluszu, a ja pójdę się rozgrzać- rzucił na szybkości do parki, po czym z impetem popędził w stronę dźwięku, przy okazji szykując już prawą rękę na rękojeści broni. Mężczyzna nie ukrywał tego, że miał małą nadzieję, że chociaż jeden z dzieciaków tam będzie, wtedy jego akcje, będą jakoś usprawiedliwione, a nie chciałby się spowiadać tej parce, że po prostu miał ochotę powalczyć.

Gdy Herosi zabrali się do pracy Eliza chwilę obserwowała ich przygotowania i podział, ale przypomniała sobie, że przecież ma jeszcze inne swoje obowiązki, którymi musi się zająć. Tak więc odpowiadając na pytanie Hikari powiedziała:
- Tak nie musi się panienka Hikari o mnie martwić, gdyż trasa stąd do wioski jest mi już dobrze znana. Tak więc, będę czekać na Wasz powrót w domu. Życzę powodzenia i spokojnego powrotu. - Po tej krótkiej, ale pełnej spokoju wypowiedzi i odeszła w stronę wioski. Jednak odchodząc od tematu zleceniodawczyni, warto skupić wzrok na naszej grupie Herosów. Podzieleni na mniejsze grupy, każdy z zebranych zaczynał swoje poszukiwania, lub zwyczajnie się uzbroili w gotowości w razie ewentualnego zagrożenia. Największe postępy w poszukiwaniach jednak popełnili: Desstevis, który za pomocą magii zapytał drzewa o lokalizację poszukiwanych. Drzewo zaskrzypiało na kołysząc się na wietrze i również w myślach odpowiedziało:
- Aktualnie tu jesteście tylko Wy. Jednak wiem, że były tu dzieci. Nie pamiętam dokładnie ile, ale więcej niż dwójka to na pewno. Poszły na północ, jednak więcej nie wiem. Prawdopodobnie są w miejscu, gdzie nie ma roślinności.- Tak zakończył się krótki magiczny kontakt z drzewem, które zaraz potem ponownie zastygło, jakby jego kołysanie było magicznym językiem, który tylko Desstevis mógł zrozumieć. Nie można też zapomnieć o Teronie, który też w tańcu się nie ograniczał. Od razu ruszył za wyciem wilków, jednak nie był w tym chyba zbyt skryty, bo zwierzęta przestały, prawdopodobnie zaalarmowane jego sprintem. Jednak dotarł do lekkiego przerzedzenia terenu, gdzie znajdował się mały strumyk. A za strumykiem niewielka, wydeptana przez zwierzęta polana, a po jej drugiej stronie wejście do groty. Jeśli tylko Teron przyjrzałby się dokładniej, to zauważył by strzępek materiału przy wejściu do niej i kilka plan krwii.

Destevis otrzymał odpowiedź na swoje pytanie, po czym odłączył się od rośliny. Kiedy już zaczął kontaktować z rzeczywistością, Eliza była już ledwo widoczna na horyzoncie, a obok niego znajdowała się wyłącznie Hikari. Faust i Teron najwyraźniej już od razu wyruszyli na własne poszukiwania.– Zyskałem informacje – zaczął gadać do dziewczyny, która dzierżyła teraz w dłoni coś na wzór młota, po czym zaczął oglądać drzewo, w celu określenia kierunku. – dzieciaki poszły w kierunku północy i aktualnie są poza zasięgiem roślinności, więc sugerowałbym pójście tam, rozglądając się za miejscami pozbawionymi roślin. Jakimiś jaskiniami, czy coś w tym stylu, bo raczej w środku lasu nie znajdziemy jakiegoś wielkiego placu z wypalonymi roślinami, czy wielkiej kamiennej polany - rzekł, po czym znalazł mech na drzewie – To w tę stronę – powiedział, po czym wyłożył nasiona z wioski, wraz z zebranymi w lesie, po czym rozgniótł w dłoniach. Po chwili prawa ręka porosła mu warstwą drewna, która działała jak rękawica. Na jej powierzchni pojawiły się kolce pokrzywy. W tym samym czasie, na lewej ręce wyrosły rośliny, z które zaczęły plonować w formie twardych nasion drzewa, w których zawarł właściwości dębu, pokrzywy oraz chabru, które od razu umieścił w torbie.– Dobra, znajdźmy te dzieciaki i wracajmy do domu – powiedział, po czym szybkim krokiem ruszył w kierunku północy.

Gdy Eliza odpowiedziała na moje pytanie i zaczęła się oddalać, rozejrzałam się po okolicy widząc, że najbardziej irytujący mnie osobnik gdzieś zniknął, a kotowaty chłopak postanowił ruszyć za nim, aby stworzyć z nim grupę. Patrząc na jego zachowanie, wątpię że będzie z tego zadowolony, ale mniejsza z tym. Ważniejsze są teraz informacje, jakie przekazał mi Desstevis, po z tego co zrozumiałam rozmowie z drzewem.
-Jeśli to jest jaskinia, to mogę być przydatna. Nie potrafię co prawda rozmawiać z kamieniami, jak Ty z drzewami, ale mam inne przydatne umiejętności-
Poprawiłam młot na ramieniu i przyjrzałam się temu co mężczyzna zaczął robić. Ponownie rozgniótł nasiona i jego ręka porosła mu drewnem. Podeszłam bliżej i w imię nauki kompletnie zignorowałam jego przestrzeń osobistą, tykając palcem jego zdrewniałej ręki. Natychmiastowo poczułam charakterystyczne ukłucie i poparzenie pokrzywy.
-Au... Nie muszę się pytać jak To robisz, bo wyjaśnieniem oczywiście jest magia jaką zyskałeś. Ale będę miała do Ciebie kilka pytań po drodze. Bo rozumiem, że potrafisz gadać z roślinami, porastać sobie nimi rękę i jakoś je modyfikować. Umiesz może fotosyntezować? Wiesz, tworzyć prosty cukier, pijąc wodę, oddychając i stojąc w słońcu. Albo kontrolować rośliny w ziemi, czy inne tego typu rzeczy?- Machałam cały czas dłonią, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia po oparzeniu- Albo masz może jakiś sposób na to?-
Czułam się dziwnie mówiąc tak dużo. Zupełnie jakby kończył mi się mój dzienny limit wypowiedzianych słów do innej osoby. Jednak miałam przed sobą chodzący atlas roślin. Kto wie kiedy będę mogła spotkać kolejną osobę mogącą zapewnić mi tyle wiedzy? Starałam się też wypatrywać czegoś co mogło być miejscem bez roślin, czyli na przykład wspomnianej jaskini. Starałam się przeanalizować to jak w takiej okolicy mogłoby powstać takie miejsce. I mogła to być na przykład wyrzeźbiona przez zwierzęta lub wodę grota. Poprawiłam młotek na ramieniu i zaczęłam wsłuchiwać się i baczniej przyglądać temu co jest pod naszymi stopami.

Podróż za wyciem wilków skończyła się dosyć szybko, jedynie zdążył wylądować na jakiejś polanie, zanim hałas zwierząt ucichł. Heros postanowił złapać na chwilę oddech przy strumyku i przy okazji zwilżyć sobie gardło wodą z niego, miejsce wyglądało było wyjątkowo urokliwie i pewnie mogłoby być inspiracją wielu pejzażów, więc nikogo to nie zdziwiło, że Teron, który kocha podróżowanie, postanowił spędzić tu chwilę na rozejrzenie się. Punktem, który najbardziej przykuł jego uwagę była grota, znajdująca się po drugiej stronie malowniczego miejsca, pospiesznym krokiem udał się w jej kierunku. Na miejscu jednak odkrył niebywałe znalezisko, kawałek ubrania, nie wiedział do kogo, ów skrawek mógł należeć, ale prawdopodobieństwo, że był on jednego z dzieciaków, jest duże. Podejmując szybką decyzję mężczyzna, uaktywnił swoją umiejętność na swojej prawej dłoni, by rozświetlić sobie drogę i przy okazji być przygotowany na nieciekawe niespodzianki obcego miejsca, przecież wilki po wyciu mogły się tu schować, a gówniarze ślepym fartem tu utknąć. Teron ostrożnie stawiał na nie pewnej drodze, ciągle rozglądając się za żywymi dzieciakami albo chociaż trupami, osobiście chłopak miał nadzieję na to drugie, bo dostałby więcej pieniędzy, ale no wiadomo, los ma różne drogi.

Drużyna bohaterów rozdzieliła się, tymczasowo na dwie, a właściwie to trzy mniejsze "grupy" z tym, że Teron i Faust, którzy mieli iść sami nie zrealizowali tego planu. Drugi z wspomnianych przed chwilą Herosów z tylko sobie znanych powodów został w kryjówce. Może miał jakieś własne przemyślenia odnośnie kryjówki, może nie zależało mu na wykonaniu zadania, to pozostanie już tajemnicą. Nie mniej jednak czerwonowłosy nie przejął się samotnością i na własną rękę zaczął eksplorować nowoodkryty teren. Jaskinia była nie za duża, gdyby mężczyzna miał podróżować z kimś swojego romiaru to ściskali by się idąc obok siebie, ale raczej by się zmieścili. Problemem była wysokość, bo ktoś jego rozmiarów mimo wszystko po przejściu kilkudziesięciu metrów krętym korytarzem musiał się wyraźnie pochylać, jakoby oddając wymuszony pokłon naturze, która go otaczała. Ciekawe czy naszła go refleksja że w tej grocie mogło go napaść słyszane wcześniej zagrożenie w postaci wilków. Jeśli tak, to dobrze dla niego, bo jaskinia w której się przemieszczał poprowadziła go do "pomieszczenia" w którym mógł znaleźć 5 wilków aktualnie śpiących i... 5 rannych dzieci. Nie ruszały się, ale nie wyglądały też na całkiem martwe. Sam raczej nie dałby rady wyciągnąć dzieci, potrzebował do tego wsparcia. Musiał znaleźć sposób, by zabezpieczyć obecnych tu bez większych konsekwencji i definitywnie bez budzenia wilków, bo nawet ze swoją magią taka ilość to było dla niego za dużo. Ciekawe jakie rozwiązanie wymyśli nasz pomysłowy rudzielec? Może wezwie swoich towarzyszy? A może wykorzysta jakąś sztuczkę, aby zarżnąć wilki we śnie? Któż to wie?
Nie zapominajmy jednak o Desstevisie i Hikari, którzy poszli za informacjami od drzew zdobytych przez maga roślin! Swoją, trochę wolniejszą, ale bardziej świadomą ścieżką doszli na wspomnianą wcześniej polanę. Zobaczyli ten sam jakże urokliwy w swej naturze urok, ale też splamiony dużo bardziej krwawym widokiem niż widziany chwilę temu przez Terona. Gdyż u nich piękno to psuła para wilków, ciągnąca w pyskach ciemnoskórego chłopca. Wgryzione były w bok chłopca, a ten zostawial za sobą stróżkę krwii. Wiadome było jedno. To kryjówka wilków, a by uratować chłopca trzeba było działać szybko.

– Jeśli zakorzenienie roślinę w sobie, mogę fotosyntezować. Ale nie na zbyt długo, bo zaczyna mi brakować wody – odpowiedział na jedno z pytań Hikari, w czasie marszobiegu – Co do kontrolowania roślin to nie. Przynajmniej nie aktualnie, jedyne co, to mogę się z nimi porozumiewać – mówił dalej – A twoje umiejętności czego się tyczą? Jesteś jakaś kamieniarą, czy coś ten deseń? – zapytał, lekko się podśmiechując, wiedząc jednak, że dostanie przez łeb od Hikari ze stworzonego młota, nie może należeć do przydatnych. Jak ona to w ogóle nosi z taką łatwością? Desstevis wie, że bycie herosem zapewnia wzmocnienia ciała, ale nawet dla niego, ta kupa kamieni wygląda na dość ciężką w obsłudze. Krótka rozmowa, znacznie przyspieszyła ich spacer, który i tak nie trwał zbyt długo, ponieważ dość szybko przed nimi pojawiła się polana, z widoczną grotą. Ale mniejsza z grotą. To, co było przed nią, było mniej przyjemnym widokiem. Para wilków, szarpiąc dzieciaka, ciągnęła go do wnętrza groty. Bez większego namysłu, rośliny na lewej ręce przemienił w drewnianą zbroję z kolcami pokrzyw, i pozwolił rośliną obrosnąć cała ręce aż do barków.
– Nie mamy czasu, by zająć się tym po cichu – rzekł do Hikari, po czym ruszył na wilki. Był większy od nich i hałasując miał po swojej stronie minimalny element zaskoczenia zwierząt, tym samym wskakując nogami w jednego z wilków, jakby był wystrzelony z procy. Szybko podniósł się z ziemi i przyjął postawę bojową, jednocześnie, samemu warcząc, tak by wywoływać na wilkach presje. A przynajmniej tak to miało wyglądać w jego głowie. Zaczął odgradzać wilkom drogę do zranionego dzieciaka, po czym zauważył zakrwawiony kawałek materiału przy wejściu do groty. Nie pasował on do ubrania leżącego przy nim chłopaka, więc prawdopodobnie, reszta dzieciaków mogła być w grocie, co by zgadzało się z informacjami, które uzyskał.
– Mamy nasz cel, teraz nie pozwólmy wbiec wilkom do groty, bo będzie ich tam tylko więcej – rzucił do Hikari, po czym wykonując krok w przód, zniżył się do wysokości łba jednego z wilków i wykonał cios z dołu, tak by być może ogłuszyć wilka jednym atakiem. Jeśli nie ogłuszy, to przynajmniej poparzy mu pysk, co powinno go zniechęcić do dalszego kąsania. Po ataku odskoczył z powrotem do dzieciaka i przyjrzał mu się. Wilki pogryzły go, ale nie wyrwały kawałków mięsa, więc rany nie powinny być śmiertelne, przy odpowiedniej pomocy.
– Młody, żyjesz tam? Przyszliśmy z Twine, by was odnaleźć - krzyknął do chłopaka, by ten, o ile był przytomny, mu odpowiedział. Następnie wrócił do obserwowania wilków i zaczął gadać do Hikari – Idź do groty, i sprawdź co tam się dzieje co? Z odrobiną szczęścia, znajdziesz tam naszą parę pijaczków, która mogła dotrzeć tu szybciej.
Po tych słowach Desstevis wrócił do warczenia na wilki, by utrzymywać to, że nie boi się z nimi walczyć.

Informacje jakie dostawałam od Desstevisa były dość przydatne. Czyli fotosynteza w jego ciele potrafi przebiegać właściwie, korzystając z jego zasobów wodnych. Patrząc na skład cieła człowieka, może to mieć jakieś większe skutki. Po odpowiedzeniu na moje pytania, ten zadał swoje dotyczące moich mocy, nazywając mnie kamieniarą. Zerknęłam na młot, który miałam w jednej ręce i w tym momencie rzucił mi się w oczy mały kamyczek na ścieżce, którą szliśmy. Schyliłam się aby go podnieść i gdy tylko go dotknęłam poczułam, że jest to mały nieoszlifowany hematyt. Ścisnęłam go lekko w dłoni i przybrał o wiele ładniejszy, połyskujący kształt małej łezki. Wyciągnęłam rękę z kamykiem w kierunku mężczyzny i z lekką ekscytacją zaczęłam mówić
-Tak, można tak rzec. Tu mamy na przykład hematyt, kamień siły i waleczności. Pomaga sprostać trudnością, które spotkasz na swojej drodze w życiu jak i przynosi opanowanie w ciężkich chwilach, gdy jest najbardziej potrzebne.
Wcisnęłam mu go do tej normalniejszej ręki, aby się nie poparzyć znowu pokrzywą. I na tym skończyła się nasza spokojna rozmowa, ponieważ gdy dotarliśmy na polanę, przed nami ukazał się straszliwy widok. Dwa wilki ciągnące jednego z dzieciaków. Ta scena na chwilę mnie sparaliżowała. Całe szczęście Desstevis nie zawachał się zainterweniować. Jego podejście do walki z wilkami mogło wydawać się komiczne, ale patrząc na to na jakich zasadach działają dzikie zwierzęta miało to sporo sensu. Kazał mi wejść do groty, więc gdy spojrzałam w jej kierunku ujrzałam to, co pewnie i on. Mały kawałek zakrwawionego materiału. Rzuciłam się więc w kierunku grotu, ale nie chciałam zostawiać mężczyzny tak bez żadnej pomocy. Będąc pod lepszym kątem wycelowałam w jednego z wilków, który był odsunięty i cisnęłam młotem z stosunkowo dużą siłą, celując w korpus. Następnie wbiegłam do groty, która zaczęła robić się mniejsza. Nie chciałam marnować czasu, ale układ jaskini nie pozwalał mi biec. Nie minęła chwila gdy ujrzałam kotowatego mężczyznę, kolejne wilki i leżące ranne dzieci. Zwierzęta na szczęście spały, więc trzeba było działać po cichu i szybko. Aby ograniczyć wydawanie dźwięków próbowałam przekazać chłopakowi, że wilkom można ukręcić łby, a potem zabrać dzieciaki. Była nas dwójka, więc gdybym zrobiła dzięki mojej mocy coś przypominającego wózek, możnaby wynieść dzieci sprawniej, a potem jakoś dotrzeć do wioski. Liczę tylko na to, że kotowaty zrozumiał co mu pokazywałam i pomoże mi z wilkami.

Co przez ten czas robił Faust, otóż zastanawiał się czy kontynuować zlecenie. Nie miał zbytnio ochoty szlajać się po lesie, szukając poślak. Nie za bardzo zależało mu też na zdrowiu dzieci, a sama nagroda nie była niesamowicie kusząca. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk zamieszania, które rozgrywało się nieopodal. Cóż, najwyżej będzie miał choć trochę rozrywki. Nie tracąc więcej czasu, zaczął zmierzać w stronę odgłosów, łapiąc mocniej za rękojeść broni. Wyłaniając się z linii drzew zobaczył stracie sojuszników ze zwierzętami. Uznał że nie potrzebują jego pomocy, przecież mieli naprzeciw sobie zaledwie zwierzęta. Wyjął zza pasa pochodnie, którą następnie zapalił. W prawej dłoni trzymał miecz, który był skierowany przed mężczyznę, a w lewej znajdowała się pochodnia, która zaczynała zajmować się ogniem. Dopiero kiedy podszedł bliżej zauważył dziecko, uśmiechnął się szeroko, jeden z głowy. Uznał że reszta znajduje się we wnętrzu pieczary. Bez słowa minął dwójkę herosów, licząc że wilki będą nimi zbyt zaaferowane, aby zwrócić na niego uwagę. Wytężając zmysły wszedł do jaskini, oświetlając drogę przed sobą oraz utrzymując broń w gotowości. Jego intuicja podpowiadała mu, że zwierzęta powinny bać się ognia, choć w tym przypadku na mało mu się to zda jako że blokuje im drogę ucieczki. Cóż, najwyżej nie spędzi tego wieczoru w nudach.

Widok pięciu zranionych dzieciaków był na pewno szokujący dla herosa, ale nie na tyle, żeby wydać dźwięk czy zrobić jakiś odruch, takie rzeczy się zdarzają w szczególności w świecie pełnym potworów i dzikiej zwierzyny, choć żaden człowiek nie wiadomo jak zimny nie przyzwyczai się do takich obrazów. Głównym problemem tej sytuacji jest jej zmienność, tak mógłby wezwać towarzyszy, ale dźwięk ma szansę na to, że wybudzi pierwotne psy, w obecnym stanie na pewno nie wyniesie całej piątki naraz. W tym momencie niezręcznej desperacji do głowy czerwonowłosego wpadł pewien pomysł, strasznie niebezpieczny dla niego, jak i gówniarzy, ale ma największe szanse powodzenia. Rozmyślając nad planem, kompletnie minął mu moment pojawienia się kobiet, chwilowe zdziwienie jej nagłą manifestacją minęło szybko i na jej miejsce pojawiła się pewnego rodzaju ulg, jego plan zyskał więcej procent na pozytywny wynik. Mężczyzna ostrożnie podszedł do dzieciaków najbliżej, jak mógł i z pełnym skupieniem wypowiedział najciszej, jak się dało inkantacje umiejętności "Immolation". W sekundę jego ciało opanował ekstremalny gorąc i wokół niego zaczęła tworzyć się czerwona aura, wzrost siły i zwinności idący z techniki z łatwością da radę sprawnie podnieść pięć niewyrośniętych istot pod pachy. Zanim podniósł cele, dezaktywował burning aurę, gdyż nie chciał zranić ładunku i tak już temperatura wokół niego nie była zdatna do normalnego oddychania, musi być wystarczająco szybki, by nie wyrządzić trwałych szkód.
Manewr jest ryzykowny to mało powiedziane, jeśli wilki za szybko się obudzą, hikari może być w nie złych kłopotach i po odstawieniu dzieci będzie musiał się wrócić jej pomóc, chociaż patrząc na wzmocnienia z umiejętności, powinien na spokojnie dać radę fizycznie z wilkami, ale na razie nie zakrzątał sobie tym głowy najważniejsze, były dzieci ich bezpieczeństwo. Gdy gwałtownie minął kobietę powiedział do niej w widocznym pośpiechu -Przytrzymaj wilki na chwilę, zaraz wrócę jak zrzucę balast- po czym z zawrotną prędkością za nią przebiegł. Im bliżej wyjścia z groty, tym głośniejsze stawały się odgłosy walki, kotowaty nie miał pewności, że to jego sojusznicy, ale ten skrawek nadzieji, że to oni napełnił go jeszcze większą determinacją, że jego lekkomyślna akcja ma jeszcze większe szanse na sukces. Mimo bycia ciągle pochylony i z czwórką dzieci pod obiema pachami, a piątym na szybko przywiązanym na plecach, do tego ciągłym obijaniem się o wąskie ściany przejścia, na twarzy Terona powoli pojawiał się dziarski uśmiech, prawdopodobnie był spowodowany adrenaliną w jego żyłach.

Jeśli coś mielibyśmy powiedzieć o sytuacji faktycznych bohaterów znajdujących się w wiosce Twine na zleceniu, to najwyżej to, że ich sytuacja była nieciekawa. Teron zdecydowanie najszybszy w podejmowaniu decyzji stał sam w wilczej grocie przed śpiącymi wilkami i nieprzytomnymi dziećmi. Mógł sam zabić zwierzęta i próbować uratować dzieci, lub uciec z nimi po cichu. Czujne nawet we śnie wilki prawdopodobnie wyczułyby krew już po pierwszym z nich, lub nawet same intencje rudego Herosa. Ten postanowił użyć swojej magii, aby zabezpieczyć się przed zbliżeniem się zwierząt przed atakiem na siebie lub dzieci i wyciągnął je spod łap. Dobrym strzałem było odstraszenie ich ogniem i ciepłem. Jednak piątka dzieci to mimo wszystko było za duże obciążenie dla niego, przez co poruszał się powoli. Jednak na pomoc przyszła mu Hikari, zbierając na sobie cześć tego ciężaru, a po chwili dołączył do nich spóźniony Faust, który pomimo swojego zmęczenia był w stanie wziąć na siebie ciężar jednego dziecka i odpalając pochodnię by również ogniem odpędzić zwierzęta. I tak nasza trójka dołączyła do Desstevisa wychodząc z ciemności groty, gdzie na chwilę oślepiło ich popołudniowe słońce. "Już najgorsze za nimi" zdecydowanie przemknęło wszystkim biorącym udział.
Jednak inaczej myślał ich kolega zauważywszy jak poważny jest stan ostatniego poszukiwanego. Chłopak ewidentnie był najwytrwalszy z całej grupy, bo był w stanie uciekać najdłużej i stawiać opór. Było to jednak brzemienne w skutkach, gdyż polujące wilki dużo dotkliwiej zraniły jego niż pozostałych. Dlatego więc działać trzeba było szybko, a po za pierwszą pomocą w postaci obandażowania ran obecni tu nie byli w stanie nic zrobić. Dlatego po krótkim porozumieniu wszyscy ruszyli z dziećmi na plecach do wioski, jedynie Faust zostawał w tyle, aby ubezpieczać teren przed ewentualnymi gońcami.
Na szczęście jego gwiazda świeciła nad nim jasno i nie musiał spotkać się z żadnym zagrożeniem, chociaż patrząc na jego nastawienie było to nieszczęśliwe zagrożenie.
Minęło pół godziny, gdy trójka Herosów wybiegła z lasu z dziećmi w pośpiechu, pędząc co sił w nogach do chaty wójta, gdzie zastali Elizę niosącą kosz z owocami z sadu. Gdy tylko zobaczyła rannego chłopca w rękach Desstevisa krzyknęła tylko:
-POŁÓŻCIE GO U MNIE W CHACIE, POBIEGNĘ PO LEKARZA! - I jak powiedziała tak zrobiła, a wróciła po dziesięciu czy piętnastu minutach, gdzie bohaterowie czekali z dziećmi w chacie na jej przybycie. Napięcie zdecydowanie było ciężkie, każdy mimo braku więzi z dziećmi raczej liczył że się z tego wyliżą.
Minęła kolejna godzina. Wyszedł lekarz i po zbadaniu dzieci powiedział:
-Zdążyliście. Dzieciom raczej nic nie będzie, większość została tylko trochę podrapana i zmęczona, muszą odpocząć. A co do ostatniego... zobaczymy, będzie trzeba cały czas być przy nim, czym zajmie się Eliza- I w tym momencie spojrzał na nią stanowczo, po czym kontynuował. - Tak czy inaczej dobra robota. Pozwolicie więc że wrócę do siebie, jesli bedziecie potrzebować mojej porady to Eliza wie gdzie mieszkam - I kłaniając się wyszedł z domu. Została w nim tylko Eliza i Herosi. Widać było po dziewczynie, że męczyło ją napięcie tego dnia. Westchnęła i wiedziała, że musi przełamać tę niezręczną ciszę.
-Skoro już tak siedzimy, to chciałam powiedzieć... dziękuję Wam za uratowanie dzieci. Jestem jedynaczką i nie mam wielu rówieśników w wiosce więc te dzieci to moi przyjaciele i rodzeństwo. Nie wiem co by się stało, gdyby któregoś z nich zabrakło. - Widać było, że ledwo powstrzymywała łzy. Nie było wiadome czy były to łzy smutku czy szczęścia, ale wszyscy zakładali, że to drugie. Po chwili ogarnęła się i kontynuowała: -Po prawdzie ojciec kazał mi potrącić mi za wszystko co będzie jakąkolwiek raną i powiedzieć, że to z waszej winy, ale... nie jestem w stanie. W jadalni leżą sakiewki z zapłatą. Weźcie je i jesteście wolni. Jeszcze raz dziękuję Wam za pomoc, dosłownie uratowaliście im życia.
Po tych słowach zamilkła obserwując drzwi gdzie leżały chore dzieci. Wszyscy wyczuli, że to odpowiednia chwila by się rozstać. Wzięli więc odpowiednio przypisane kwoty w simirach i rozstali się na swoich ścieżkach życia.

Tajemniczy złodziej bielizny

BlackShooter01

Co trzecią noc pojedyncze gospodarstwo domowe w Carachtar pada ofiarą tajemniczego osobnika. Szkodnikowi nie chodzi o żadne kosztowności, narzędzia czy jedzenie, a o najzwyczajniejszą w świecie bieliznę. Złodziej nie jest wybredny i kradnie zarówno od bogatych, jak i biednych, czystą i brudną, z koronkami i bez. Jest to jeden z problemów, który łatwo byłoby rozwiązać, lecz przez natłok innych spraw żaden mieszkaniec nie ma czasu się temu bliżej przyjrzeć. Nie mówiąc o strażnikach, którzy starają się, jak tylko mogą, patrolując całe miasto. Winowajca jest nieuchwytny do takiego stopnia, że żaden z mieszkańców nie zdołał zauważyć, chociażby przebiegającej sylwetki, jakby coś niewidzialnego było przyczyną. Gospodynie jednakże mają już dość kupowania dodatkowych materiałów, by wyszyć kolejne zdobycze dla złodzieja bielizny i proszą o pomoc herosów, którzy mają za dużo wolnego czasu.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Carachtar

Carachtar, wioska bohaterów, a jak się ostatnio okazuje, również miejsce, w którym powinno się pilnować własnego, nocnego prania. Każdy zdolny do prostej arytmetyki i śledzący najnowsze plotki na temat tajemniczego złodzieja bielizny mógł szybko wywnioskować, że dwie noce spokoju wskazywało na to, że dzisiaj tajemniczy osobnik zaatakuje. Pora jednakże nie była jeszcze tak późna. Co prawda, miasto zalewały ciepłe kolory powoli zachodzącego słońca, lecz pozostawało dobre kilka godzin zanim całkowicie zniknie za horyzontem. Wybicie dzwonów głośno oświadczało dokładnie to samo. Było ich dokładnie sześć. Oznaczał on również wyznaczoną przez gildię godzinę, w której śmiałkowie mieli się zgłosić do Gertrudy. Była to wiecznie zapracowana kobieta. Jedna z wielu tak naprawdę, która postanowiła wyjść przed szereg i znaleźć chwilę w swoim napiętym grafiku, by wtajemniczyć chętnych do pomocy herosów.
Sama posiadłość, jeśli niską słomianą chatę można nazwać posiadłością, znajdowała się niedaleko centrum miasta i nie wyróżniała się na tle innych budynków. Wyraźnie było widać, że mimo znajdowania się w środku miasta, jej stan wskazywał na świeżo zbudowaną.. na oko więc wyglądała na kilka lat. Zanim bohaterowie postanowili pociągnąć za drzwi i wejść do środka, razem czy osobno, mogli usłyszeć za drzwiami zagłuszany przez drewno zdenerwowany głos kobiety, gaworzenie oraz krzyki dwóch innych dzieci. Z dodatkowych doznań wyczuli również zapach gotowanych marchewek.

Kradzież bielizny, co za absurd... Zlecenie tak w swojej prostocie zaskakujące, że gdy tylko Yuuna miała okazję podejść do tablicy z misjami dla takich, jak ona, tak w jednej chwili zerwała je z głośnym śmiechem, by następnie z wypiekami na twarzy odczekać jeden długi dzień na jego rozpoczęcie. Początkowo chciała spędzić na nim miło czas w towarzystwie poznanego parę dni wcześniej słodkiego chłopca, ten jednak... Cóż, swoim tchórzostwem stracił kilka oczek w ocenie u zielonowłosej, plasując się niebezpiecznie blisko granicy między osobami, które warto przeciąć, a tymi których zabicie byłoby jakąś stratą dla świata. Tak czy siak, obecnie nastolatka miała ciekawsze, o wiele ciekawsze rzeczy do roboty aniżeli roztrząsanie tego, jakim życiowym taboretem był Finn. A chwila na dręczenie młodych chłopców znajdzie się zawsze...
Wieczorna pora swoją pomarańczową łuną prowadziła dziewczynę powolnym krokiem między wąskimi uliczkami miasta, w którym ostatnimi czasy żadna para zbłąkanej bielizny nie była bezpieczna. Idąc między brukowanymi budynkami, z których każdy miał z pewnością już swoje lata, heroska ponownie cicho zaśmiała się, jakby sama do siebie. Naprawdę, w przypadku takiej misji nie można zachować powagi, a Yuuna szczerze liczyła na to, że inni zleceniobiorcy podzielą jej opinię. Póki co jednak nie widziała nikogo. Z początku po dojściu do celu, chciała po prostu od razu wejść do środka, nie przejmując się nawet pukaniem do drzwi, ale po chwili zrezygnowała z tego pomysłu. Słodki aromat dobiegający ze środka był niemal równie ciekawy, co sposobność do szybkiego uciszenia dziecięcy krzyków, tak jednak poznanie pozostałych członków zespołu poszukiwawczego jawiło się w jej umyśle ciekawiej. Stanęła więc w pewnej odległości od drzwi, w linii prostej tak, by każdy kto zechciałby pójść prosto do domu, musiał przejść obok niej. Mogłoby być to o tyle ciężkie, że dróżka prowadząca do chaty nie jawiła się jako specjalnie szeroka, a dziewczyna trzymając włócznie za plecami, opartą poziomo o miednicę, jednak stanowiła jakąś przeszkodę. I niezależnie od tego, jaka osoba pojawiłaby się jako pierwsza na miejscu, tak dziewczyna zamierzała przywitać ją szerokim uśmiechem i wymierzeniem broni z nienacka w jej kierunku, w akompaniamencie słów — Też uważasz, że to co będziemy za chwilę robić jest cholernie, ale to cholernie zabawne? — Oczywiście nastolatka nie chciała zrobić nikomu krzywdy, przynajmniej jeszcze nie teraz. Póki co chodziło wyłącznie o wybadanie terenu i określenie tego, czy inni zleceniobiorcy nie zepsują jej zabawy, czyniąc potencjalnie tak zabawne zlecenie najprawdziwszą stypą.

Zlecenie, jakiego podjął się czerwonooki… Cóż, zapewne ciężko było mu w ogóle spojrzeć na to jakkolwiek poważnie. W końcu mówimy tu po prostu o bieliźnie, prawda? Szczerze powiadając, ten nawet nie pojmował, co takiego jest tu konkretnie problemem. Choć jeśli doszło to już do momentu, gdzie ktoś postanowił wręcz wystawić zlecenie z tego powodu. Możliwe, że po prostu ciągnie się to już na tyle długo, że zleceniodawca zaczyna ponosić większe koszta, niż nagroda za robotę? Znaczy, też nie aby powód obchodził Glassa, który to po prostu liczy na zarobienie trochę simirów. Dla niego starczy, aby mógł usiąść sobie w cieniu pod drzewem z butelką czegoś do picia i tak spędzić dzień. Zaprawdę, zdecydowanie nie jest to przykład Herosa, który to miałby pomóc uratować… Kogokolwiek? No ale, po zebraniu z jednej z tablic listu z ogłoszeniem, ruszył w stronę domu, gdzie będzie mógł wziąć się za pracę. Im szybciej skończy tę bezsensowna dla niego kwestię, tym lepiej będzie dla niego. Z każdym kolejnym krokiem w kierunku swojego zleceniodawcy, ten jednak zaczynał rozumieć coś jeszcze. Nie możliwe, aby był jedyną personą, która podjęła się tej pracy. Co zmusiło jednak chłopaka do lekkich przemyśleń. Sam bowiem nie do końca uznawał się, za najlepszą społecznie personę, więc nie był pewien swoich umiejętności do pracy w grupie. Nie miał również pojęcia co do innej sprawy. Jakim to cudem, nie zgubił się po drodze. Zaprawdę, było to pozytywne zrządzenie losu, że nie skończył, wyglądając za zagubiony szczeniak. Czytając więc jeszcze raz informacje na zleceniu, głównie, aby to upewnić się, że na pewno idzie w dobrym kierunku. Ruszył więc ponownie w kierunku domku, do którego prowadzi prosta droga. Oczywiście jednak nie mogło być tak dobrze i ktoś musiał “coś” zacząć. Nagle wyskakująca, zielonowłosa dziewczyna, dość jawnie przedstawiła swoje zamiary i pogląd na całą sytuację. Zapewne jego reakcja też, nie była tym, czego się spodziewała. Gdyż jedynie odsunął grot włóczni od siebie, za pomocą grzbietu swojej dłoni.-Hmm… Zabawne? Wybacz, ale chyba nie rozumiem, co masz przez to na myśli. Mówimy tu przecież o sprawie zaginionej bielizny, prawda? - Rzucił spokojnym głosem, gdy na jego twarzy formował się wyraz lekkiej konfuzji. -Przepraszam jednak prawdę mówiąc, nie rozumiem nawet problemu. W końcu to tylko ubrania, prawda? Nie do końca rozumiem, dlaczego ich brak jest takim problemem dla praktycznie wszystkich. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli ludzkiego ciała. - Czy podejście chłopaka do tematu było inne niż większości? Oczywiście, że tak. Czy większość osób, które by go słuchały, potraktowaliby go jak dziwaka? Zapewne tak. Czy ten rozumiał właściwe znaczenie swoich słów? Zdecydowanie nie. No ale nie przeszkadzało mu to, na dalsze granie w grę dziewczyny. Sam również ukrył swoją obecność, czekając na potencjalnych, pozostałych współpracowników. Nawet wyciągnął do tego swoją włócznię dlaczego? Po prostu uznał całą tę sytuację za zabawną, co zresztą zasygnalizował szczerym uśmiechem.-A właśnie… Możesz mówić mi Glass.

Złodziej bielizny? Naprawdę, złodziej pieprzonej bielizny? Co, ktoś wpadł na wybitnie sprytny pomysł interesu, by kraść bieliznę, a następnie sprzedawać jakimś zboczeńcom? Bieliźniane Imperium. Znaczy, to sobie Neffaleh dopowiedziała sama, ale nie widziała innego sensu w kradzieży takich rzeczy. Ludzie mają różne fetysze. Swoją drogą brzmiało to tak bardzo absurdalnie i głupkowato, że wręcz zabawnie, a truposzka nie mogła przepuścić okazji, by nie uczestniczyć w takim zleceniu. Nie wybaczyłaby sobie niemożności spojrzenia złodziejaszkowi w oczy i pogratulowania mu niecodziennego oraz równocześnie durnego pomysłu na zarobek, chociaż z drugiej strony, jeśli to działa, czy faktycznie jest kretyńskie? I oczywiście, o ile chodzi tutaj o pieniądz. Ponadto zawsze do kieśni wpadnie moneta lub dwie, coby na jakiś mocniejszy alkohol było, który może w końcu trzepnie nieumarłą, ale szczerze w to wątpiła i przy okazji zabije nudę. Nie ma nic gorszego niż siedzenie plackiem na łące, w tych nudnych wioskach, gdzie nic się nie działo. Jak tak dalej pójdzie, to sama coś rozkręci.
Przydałoby się ruszyć cztery, więc tak zrobiła, wychodząc z oberży. Sporą część dnia to właśnie tam spędzała, wykonując małe prace pomocnicze, lub likwidowała problemy straszyła moczymordy, gdzie narzędziem do tego, była dubeltówka, w zamian otrzymywała nieduże ilości trunku. Uczciwy układ. Idąc wąskimi, wydeptanymi uliczkami osady, rozglądała się, czy przypadkiem przed jej oczyma nie czmychnęła enigmatyczna postać, za którą ciągnął się swąd bielizny. Pustka. Dotarcie do konkretnej chaty będzie cholernie upierdliwe, one wszystkie wyglądały tak samo! A Nef nie miała zamiaru pukać do drzwi każdej z osobna i mówić “Dobry, czy macie informacje na temat złodzieja bielizny?”, to by zajęło wieczność i cała zabawa zmieniłaby się w nudne dochodzenie. A nie o to chodzi. Dzięki bogu? Mają tu boga? Nieważne, po prostu poczuła zapach marchwi Tak, jest nieumarłym, ale czuje zapachy. Nie ma sensu się w to zagłębiać i tyle., dochodzący z jednego z domostw, przy akompaniamencie dziecięcych krzyków. Bingo. Udała się w tamtym kierunku, a niedługo później jej oczom okazała się intrygująca scena, rozgrywająca się właśnie przed wejściem do chaty. Oczywiście, że nie miała zamiaru stać i się przyglądać, jak jakiś słup soli, tylko dołączyć.
Wycelowała z dubeltówki w już wcześniej poznanego Glassa oraz w młodą, atrakcyjną i kokieteryjną dziewuszkę ubraną w skąpą odzież. Wydedukowała, że laska wpierw wyskoczyła na chłopaczka. Nareszcie ktoś, kto umie się rozerwać. - Znalazłam piękność. - Zamierzała kontynuować, ale wypowiedź Glassa, natchnęła ją do innych słów. - “Zupełnie jakby nie widzieli ludzkiego ciała.” - Przedrzeźniła białowłosego, mówiąc dalej. - No, to co jeszcze robisz w ubraniu? Rozbieraj się i popierdalaj z fiutem na wierzchu, tylko uważaj, aby ktoś Ci go nie skroił. - Rzuciła wzrokiem na Yuunę. - Pieprzony hipokryta! - Nie była specjalnie oburzona, prędzej udawała je w zabawnym tonie, aczkolwiek nie pojmowała procesów myślowych we łbie Szkła. Krzywdzić nie zamierzała, przynajmniej na chwilę obecną, ale na momencik pobawić się zawsze można.

Havocc zdecydowanie nie wiedział w co wsadzić ręce po podróży przez wyspę do Carachtar. Nie chciał od razu pchać się w objęcia śmierci lub ogień walki, bo ewidentnie w walce obecnie nie cechował się biegłością. Dlatego więc jego wzrok zawisł na dość ekscentrycznym zleceniem dotyczącym... kradzieży bielizny? Trochę się uśmiał, ale spodziewał się, że będzie to raczej prosta kasa. Ściągnął więc kartkę z ogłoszeniem i ruszył, aby się go podjąć.
Gdy przyszedł już było raczej późne popołudnie i powoli ogarniało go znużenie dniem, ale na samą myśl o badaniu tak absurdalnej sprawy trochę się pobudzał i rozweselał. Gdy zbliżał się do budynku jednak zastał pod nim już 3 osoby. Trochę go to zirytowało, bo mimo wszystko liczył na bycie pierwszym i może jakąś przewagę chociażby fałszywą nad innymi współpracownikami, ale nie wyszło. Więc dołączył się w ciszy obserwując ich dyskusję i przyśmiewki.
- Strasznie zabawne, że w pogoni za jednym idiotą będzie brać udział conajmniej dwóch kolejnych. - Powiedział prześmiewczo patrząc na Glassa i Neffaleh. W przeciwieństwie do nich zielonowłosa wydawała się jakkolwiek interesująca, chociaż nie wiedział konkretnie czemu. Dodał więc: **- Skoro już bierzemy udział w tak głupim zadaniu razem to przynajmniej uczyńcie z tego coś, co będzie jakkolwiek zabawne. - **I po tych słowach stanął oparty o drzewo, bawiąc się włosami, co jakiś czas zwracając swój wzrok na Prostackie Trio, które ochrzcił w ten sposób w swojej głowie.

Czwórka herosów bezpiecznie się zebrała, mimo paru gestów i słów, które byłyby wystarczające do rozpalenia burdy w portowej zapijalni. Choć ulice w większości były opustoszałe z powodu wielu czynników, tak nie pozostawały puste. Parę przechodniów widząc całą tą scenę wyraźnie się zdziwiło i przyśpieszyło kroków, aby nie zostać przez przypadek wciągniętych w niejasny zbiór przepychanek. Dziwne zachowanie herosów, choć skierowane tylko do własnego małego kręgu, miało również wpływ na to, co było wokół nich.
W międzyczasie usłyszeli zza drzwi rozbawiony głos kilkuletniego dziecka.
- Popieldalaj z fiutem na wieschu ha ha! Fiut-
Zabawy dzieciaka przerwał nagły i głośny trzask drewna, po którym zawtórował równie głośny i donośny wrzask kobiety.
- Ja Ci dam używać takiego słownictwa! Kto taki mądry nauczył Ciebie takich słów, no!?
Podczas opierdolu dało się usłyszeć nasilający się płaczliwy jęk dzieciaka. Pewnie uderzenie drewnianą łyżką srogo bolał.
- Pewnie ojczulek ponownie nie mógł powstrzymać swojego ciętego języka i się zapomniał. Oj! Ja mu dam, gdy wróci od sąsiada. Niewyparzony język! Ja mu wyparzę ten język! Pomyśli dwa razy zanim się zapomni!
Takim sposobem do harmidru wewnątrz został dodany płacz dziecka trwający krótką chwilę.

— Hmmm? — Dziewczyna odpowiedziała Glassowi przeciągłym pomrukiem, który jeszcze przez chwilę bezdźwięcznie rezonował w jej krtani. Spojrzenie zmrożonych oczu nastolatki również spoczęło na moment na czerwonookim i prawdę mówiąc ciężko było z niego cokolwiek wyczytać, poza faktyczną obserwacją. Z jednej strony odpowiedź wampirycznego chłopca była nudna, z drugiej zaś ten zdawał się mówić zupełnie serio o tym, że nie rozumie konceptu ubrań. Po paru sekundach Yuuna zdecydowała, jaką opinię na temat rozmówcy przyjąć wewnątrz swojej zbudowanej inaczej głowy, lecz niestety następna osoba uniemożliwiła jej odpowiednie w jakikolwiek sposób mężczyźnie, z którym wcześniej rozmawiała. Gdyby nieokrzesanie przyjęło ludzką postać, tak najprawdopodobniej kobieta jaka zjawiła się na miejscu zlecenia byłaby właśnie jej personifikacją. Ubrana niczym... W zasadzie nastolatka nie miała pojęcia nawet do czego ją przyrównać, niewiasta wymierzyła właśnie właśnie dziwny przyrząd w kierunku dwójki rozmówców. Czym to narzędzie było, tego już Yuuna nie wiedziała, lecz na hasło "piękność" dziewczyna pomachała wesoło do Nef, przy pomocy dłoni wciąż trzymającej włócznie. Kolejne słowa posiadaczki broni palnej wprawiły ją w jeszcze lepszy nastrój niż początkowo, na tyle, że zielonowłosa chcąc nie chcąc wybuchła śmiechem. — Miałam nadzieję, że spotkam osoby takie jak Wy. E końcu czy ktoś normalny zgłosiłby się do misji polegającej na złapaniu fetyszysty bielizny? — Mówiąc to starła łzę wywołaną śmiechem z policzka, by następnie wbić włócznie w ziemię obok siebie i przeciągnąć się niczym kot. Tak, nie robiła sobie absolutnie nic z wymierzonej w swoim kierunku broni, nie znając nawet jej sposobu działania. Sposób wykorzystania narzędzia był przy tym jasny i nie zrozumcie mnie źle, nastolatka jak najbardziej domyślała się, że była to broń niosąca za sobą spore obrażenia, jednak... Dlaczego właściwie miało ją to obchodzić? — Ej, ale czemu jesteś taka niemiła dla Glassa? Rozbieranie się zostawmy może na później, gdy trzeba będzie zastawić pułapkę z przynętą na naszego złodzieja. A teraz powiedz mi kochana, czemu nazywasz ludzi hipokrytami i każesz im się rozbierać, podczas gdy... — W ułamku sekundy, nie dając po sobie nijak poznać zmianą tembra głosu czy choćby drgnięciem powieki swoich zamiarów, Yuuna przeniosła się w przestrzeni tak, by znaleźć się dosłownie oko w oko przy Nef. Przenosząc się zmaterializowała się w taki sposób, by lewą dłonią chwycić jej strzelbę tam, gdzie i ona ją chwyciła i lekko odsunąć w bok, drugą ręką chwycić kobietę w pasie, a resztą ciała przylgnąć do niej w taki sposób, by znaleźć się jak najbliżej niej, szukając jednocześnie dziury na oczy w dziwacznym nakryciu głowy strzelczyni. — ... sama chowasz się pod tyloma warstwami ubrań? — Wyszeptała, kończąc swoją wypowiedź, ze wzrokiem wręcz wbitym radośnie w szparę kaptura nieumarłej, chcąc ujrzeć choćby mały skrawek jej ciała i oczu, gdyż to właśnie obserwacja oczu jest najłatwiejszym sposobem odczytania czyichś emocji. Oczywiście nie wiedziała przy tym, że jej rozmówczyni jej ich pozbawiona... Nie zmieniało to jednak faktu, że zlecenie zapowiadało się naprawdę obiecująco. Młody chłopak z zadatkami na nudyste, nieokrzesana wojowniczka z agresywnymi zapędami, psychopatka, oraz ktoś, kto dołączył jako ostatni, również od razu zdając się szukać zaczepki, chociaż tym razem słownej.
Nie odrywając oczu od Nef, jeśli sytuacja jej na to pozwalała, Yuuna chciała dodać w tym momencie jeszcze głośniej, by jej słowa na pewno dotarły do uszu nowoprzybyłego. — A powiedz mi, czy pomalowanie tego skrawka ulicy na czerwono wydaje się wystarczająco zabawne? — Nikt poza nią samą nie wiedział dokładnie, do czego zmierzała, lecz osoba będąca w tej chwili najbliżej niej mogła zauważyć ekscytację, która poszerzyła uśmiech na twarzy nastolatki, dodając jeszcze więcej niepokojącej energii do jej oczu i sprawiając, że oblicze dziewczyny mogło przybrać niepokojąco beztroski, ale i nieco morderczy wyraz. Rozbawienie i dobry humor dziewczyny były tylko i wyłącznie potęgowane przez otoczenie, nie tylko w postaci innych herosów, ale i odgłosów zza drzwi. Wyjątkowo zeszły one na drugi plan w umyśle Yuuny, gdyż ta była zbyt zaaferowana osobami dookoła niej, lecz zaśmiała się z ich nader głośno w swojej głowie, nie mogąc się doczekać aż ojczulek faktycznie dostanie po powrocie od sąsiada. Albo i właśnie nie dostanie należnej mu posługi małżeńskiej, kto wie...

Prawdę mówiąc, chłopak nie spodziewał się, że tak szybko zbierze się tyle osób. W zasadzie nawet bardziej go zastanawiało, jak to się stało, że do takiej pracy, znalazło się tyle osób. No jednak pewne było, że zdecydowanie trafiła mu się dość różnoraka grupa. Co niestety nie pomagało mu w określeniu, jak właściwie miałby traktować owe persony. Było to przemyślenie, z którego to jednak wyrwała go kolejna przychodząca osoba. Ktoś skryty w zasadzie kompletnie za rozmaitymi szatami i nieukazujący swojej twarzy. Sam ten widok przyprawiał Glassa o pewne Deja Vu, które popchnęło go w strefę przemyśleń. Zastanawiając się nad tym dziwnym uczuciem, można nawet powiedzieć, że poniekąd wyłączył się z tego świata. Absolutnie każde słowo, jakie wtedy padło, wszystko, co się działo dookoła białowłosego. Do niego nie docierały dosłownie żadne informacje. Zapewne w tym czasie, ktoś mógłby, by go nawet rozebrać, a ten nic by nawet nie zauważył. Dlatego też właśnie powrót chłopaka do rzeczywistości, był nieco problematyczny. No, a przynajmniej z jego perspektywy.-Hmm… Nie, jednak widzę Cię pierwszy raz w życiu. - Rzucił energicznym i pewnym tonem, kierując to swój wzrok w stronę Neff. Dopiero wtedy orientując się, iż zielonowłosa dość zmieniła swoje położenie. Czego ten zdawał się w ogóle nie zanotować wcześniej. Jednak nawet jeśli ten zachowuje się, jak zachowuje. Tak wciąż jest jeszcze w stanie powiedzieć, kiedy “nie jest chciany” w jakiejś rozmowie. Lekko jedynie wzdychając, oparł się o ścianę i czekał, aż Ci skończą.

Niedługo później, do fantastycznie akustycznego trio przyłączył się czwarty akustyk. Zajebał takim tekstem, że aż powiało chłodem, dosłownie pocisnął każdemu Mroczny Sigma. A tak naprawdę Neffaleh naciągnęło od słów Havocca, po czym parsknęła krótkim śmiechem, mierząc go niepoważnym wzrokiem, który mówił “Ty tak na serio?”. Zeszła z gardy i pochyliła głowę, robiąc kilka powolnych kroków, mówiąc poważnym i niskim tonem. - Jestem stojącym w cieniu samotnym wilkiem, obserwującym idiotyzm pozostałych. Niezmiernie bawi mnie głupota. - Oczywiście, że to była szydercza parodia zachowania mężczyzny. Odwróciła się w jego, dodając zgryźliwie. - A i miło, że już określiłeś swoją pozycję. Siedź sobie w tym kącie i cieniu. - Naprawdę, jeśli przez całe zlecenie ma zamiar rzucać komentarzami w tym stylu, to nie ręczy za siebie. Chociaż nie, chwila, ma obiekt do drwin, a być może będzie należał do tych, których wyjątkowo łatwo zirytować, co naturalnie sprawi jej frajdę. Nawet gdy się rzuci na truposzkę, to w najlepszych przypadku skończy bez ręki, a w najgorszym jego głowa rozleci się na małe kawałeczki. Nienawidziła takich marud i niszczycieli zabawy. Zza drzwi domu usłyszała rozbawiony głos dziecka, który powtarzał słowa nieumarłej. - Mam wspaniały wpływ na dzieci. - Skomentowała z dumą, wypychając swoją klatę do przodu. Niestety bachor za takie słownictwo został zdzierżony, szkoda go. - Ja? Niemiła? - Odchyliła się do tyłu, udając zaskoczenie i wskazując dłonią na siebie. - A czy ja wspomniałam, że łażenie nago jest całkowicie normalne? - Zapytała retorycznie, chcąc kontynuować, aczkolwiek to, co zrobiła dziewczyna, było dla niej pewnym zaskoczeniem, połączonym z dyskomfortem.
Skrajnie mały dystans pomiędzy nimi i fakt bycia dotykaną niezbyt się kobiecie podobał. Gdyby żyła, przeszedłby po niej dreszcz. - Ejejej! Bierz ze mnie swoje łapska, puszczaj! - Wypaliła nieco oburzona, szarpiąc się, chociaż nie robiła tego za mocno. Jednak ciężko było jednoznacznie określić, czy faktycznie była zła, czy też jedynie grała rolę. Może to i to. - Jeszcze nie jesteśmy na tym etapie znajomości, by się macać! - Prychnęła. Zielonowłosa dotykając Neffaleh, mogła poczuć, że nieumarła jest dziwacznie koścista i zimna. Nie czuła miękkości ciała oraz ciepła, a jedynie twardość wraz z chłodem. Oczu nie ujrzała, a zamiast tego pustkę, gdzie im dłużej się przyglądała, tym coraz bardziej narastało poczucie, że to właśnie pustka patrzy się w oczy Yuuny, pochłaniając nastolatkę. Jeśli miała na tyle odwagi, by wytrzymać nicość, mogła dostrzec sine oczodoły, z których wypływała czerń. Najmniej bystry umysł mógł dojść do wniosku, że strzelczyni nie jest człowiekiem. Zaczęła szeptać. - Pochłaniający mam wzrok, czyż nie? - Zapytała szelmowsko. - Dla twojego dobra, radziłabym już tak więcej nie robić. - Groźba? Ostrzeżenie? Może oba? Biorąc pod uwagę fakt, że Nef nie jest człowiekiem, najprawdopodobniej lepiej się do tego zastosować. Skoro zaszło już to tak daleko, nie było sensu się oburzać i siłować, a przekazać wiadomość w subtelniejszy sposób. Przypuszczała, że nerwami wywoła podejrzenia, a taką finezją zaintrygowanie, strach lub niepewność. - Zależy, ponieważ ci, którzy stawialiby opór, dawaliby najwięcej frajdy. - O ile o tym mowa, ale truposzka przypuszczała, że tak, sądząc po ekscytacji nastolatki.

Havocc wzdrygnął się lekko, aczkolwiek widocznie na słowa zielonowłosej. Sam fakt tego, że wspomina o zabójstwie innego Herosa z taką lekkością napawał ją obrzydzeniem. -Zabawne nie do końca, bardziej obrzydliwe. Że też gadanie takich głupot sprawia Ci przyjemność, doprawdy obrzydliwe.- Po czym splunął na ziemię, okazując swoje uczucia i brak zainteresowania wobec Yuuny. Tak samo nudna szybko stała się Neff, która nieudolnie starała się go parodiować. Nie zamierzał się dać sprowokować AŻ TAK łatwo. Mimo wszystko zaśmiał się pod nosem, jednak na tyle wyraźnie, że Neff szarpiącą się z zielonowłosą usłyszała i zrozumiała że to z niej się śmieje.
Chociaż z tego wszystkiego poczuł zainteresowanie do Glassa, który ewidentnie był dziwny. Jednak inaczej od niego samego i od dwóch pań, które dokonowały publicznego obmacywania się. Był jakby opóźniony, więc podszedł do niego i stuknął Go w głowę, aby zobaczyć czy to faktycznie jest człowiek, a nie jakaś lalka. Czekając na jego reakcję powiedział do niego już bardziej przyjaźnie: - Doberek kolego, jak masz na imię? I udajesz takiego wolnego, czy po prostu taki jesteś?- Po czym podał mu rękę.

Czteroosobowa grupa szybko się podzieliła na dwie grupki, odwzorowując odwieczną rywalizację płci. Czas ich nie naglił, mogliby w taki sposób przegadać ze sobą cały wieczór. Jednakże los nie był dla nich tak łaskawy. Hałas rozmów, jaki wywoływali w końcu zainteresował gospodynię, która ciężkimi krokami zbliżała się do wyjścia.
- ...ja im dam.. zamknę im te jadaczki. Nie mają gdzie..
Jej burkliwe narzekanie zostało przerwane nagłym naciśnięciem klamki i szerokim otworzeniem na oścież drzwi wejściowych. Nagły powiew powietrza razem z kuchennymi zapachami zaburzył przestrzenią wokół całej czwórki herosów. Wiedzieli jedno: Ktoś by srogo oberwał drewnem, gdyby stał na drodze obrotowej drzwi. W przejściu do środka stała kobieta. Była postawna, nie tylko w pasie, ale także i w bickach. Mogła startować w zawodach na siłowanie się na rękę. A samo uderzenie drewnianą łyżką trzymaną w zaciśniętej, lewej dłoni mogłoby zabić. Czy tamten dzieciak dalej żył? Szmaragdowe oczy bacznie i wyzywająco utkwiły się na grupie bohaterów. Wraz z następnymi słowami jej rude włosy związane w dwa warkocze zakończone czerwonymi kokardkami oraz pulchne poliki zgodnie się poruszały.
- Musicie ujadać jęzorem tuż pod moją chatą?!
Ten sam donośny i podniesiony głos kobiety podrażnił ich uszy.
- Zaraz Was zdzielę, że..
Już podnosiła łyżkę, której końcówka dalej parowała od pozostałości po gotowanej zupie. Kobieta się zawahała. Być może to przez wyposażenie herosów, a może przez sam ich dziwne odzienie, nie wiedziała jak powinna kontynuować. Co prawda była to pora, którą wyznaczyła, by wyjaśnić chętnym, którzy chcieliby złapać złodzieja, lecz.. no właśnie lecz. Dlaczego nie raczyli dać znać o swojej obecności? Opuściła łyżkę, dalej twardo trzymając za klamkę od drzwi.
- Po co żeś tu przyleźli?
Rzuciła, żądając odpowiedzi. Naturalnie miała pewne podejrzenia, że są w sprawie zlecenia, lecz chciała to usłyszeć prosto od nich, ich słowami.
Po przyjrzeniu się, kobieta miała ok. 181 cm wzrostu i wyglądała na osobę grubo po trzydziestce. Była ubrana jak typowa gospodyni domowa. Oprócz przewieszonego białego fartucha i materiałowych ubrań nie miała na sobie niczego charakterystycznego.

Yuuna zaśmiała się, słysząc komentarz Nef w stronę niebieskowłosego, od razu zauważając, że na do czynienia z kimś, z kim będzie się naprawdę dobrze bawić podczas wykonywania misji. Jej wulgarne usposobienie i sposób bycia na pewno działał wszystkim wokoło na nerwy, ale takich osób po prostu nie dało się nie lubić. Co ciekawe, dotykając jej ciała zielonowłosa poczuła coś dziwnego, co tylko potwierdziło fakt, że ma do czynienia z kimś niezwykłym. Twarda tkanka i zimno skryte pod wieloma warstwami ubrań to jedno, ale brak czegokolwiek za szparą na oczy intrygował najbardziej. Ciemność, w którą dziewczyna patrzyła z fascynacją rozpościerała się przed nią, próbując ją pochłonąć, lecz i nastolatka nie była normalna. Je źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, gdy wytężając wzrok próbowała przebić się przez mrok, finalnie zauważając za nim coś, co wywołało u niej salwę śmiechu. — Hahahahhaha, jesteś cudowna! — Yuuna odstąpiła wreszcie nieumarłą na kroko, dalej szczerząc zęby w uśmiechu. — Jaaaasne, to nigdy więcej się nie powtórzy. Ale wiesz co? Naprawdę masz głębokie spojrzenie, szkoda że nie pokazujesz go wszystkim dookoła! — Dziewczyna ponownie się zaśmiała, jakby kwestia rozkładu ciała rozmówczyni była najzabawniejszą rzeczą pod słońcem, by następnie przytaknąć w odpowiedzi na jej kolejne słowa, poklepując ją koleżeńsko po ramieniu z szerokim uśmiechem, by następnie się zza niego wychylić tak, by spojrzeć na Havocka. — Myślisz, że dałby radę postawić opór na choćby sekundę? — Patrząc na to, jak mężczyzna w międzyczasie splunął pod jej buty, zachichotała tylko raz jeszcze, mierząc go wzrokiem po raz pierwszy od stóp do głów. Czyżby to właśnie on był tym, który dręczył jej uroczego kociaka? Opis pasował idealnie, lecz bez Finna w pobliżu zabicie go byłoby tylko niepotrzebną farsą. Ogólnie wszystko bez chłopca w pobliżu wydawało się jakieś takie nijakie i nudne.
Minęło zaledwie parę dni, a zielonowłosa już zdążyła się stęsknić za swoją nową zabawką. — Głupota czasami potrafi przybrać formę worka wypełnionego mięsem i krwią, który chodzić na dwóch nogach i udaje, że potrafi składać słowa w mądre i logiczne zdania, nie sądzisz? — Nastolatka uśmiechnęła się na pozór zalotnie do domniemanego brata jej uroczego zwierzątka, by następnie leniwym krokiem zacząć iść w kierunku drzwi do domostwa, obracając jednocześnie drzewiec włóczni między palcami lewej dłoni. — Najśmieszniejsza część jest wtedy, gdy ten worek pęka. Mogę Ci zagwarantować, że niezależnie od tego jak mądry wydajesz się samemu sobie, tak w środku niczym nie różnisz się od największego głupka — Kolejna dawka chichotu wydobyła się gardła Yuuny, podczas gdy ta uśmiechnęła się i wskoczyła, teleportując się o kilkanaście centymetrów w locie, na pobliski murek, skąd miała nieco lepszy widok na wszystkich. Tam spokojnie usiadła, przyglądając się temu, jak znudzony najwidoczniej towarzystwem kobiet Havock, pytał Glassa czy ten jest wolny. Początkowo nierozumiejąc co ten ma na myśli, nastolatka ponownie uraczyła wszystkich salwą perlistego śmiechu. — Radziłabym uważać panie nudysto z podawaniem mu ręki. Wygląda na takiego, co plując ludziom pod buty, czasami sam musi ścierać ślinę ze swoich. A znowu nie wygląda, by był na tyle bystry, żeby użyć do tego ścierki. — Yuuna zakomunikowała tak głośno jak tylko mogła, na wypadek gdyby któryś z jej rozmówców faktycznie był opóźniony, by następnie wstać na równe nogi i się przeciągnąć. Wyglądało jednak na to, że ich głośna rozmowa i ciągły śmiech jej samej wyprowadziły w końcu gospodynie zza drzwi, które równie dobry mogłyby kogoś zmiażdżyć. Kolejna butna, pewna siebie i mająca charakter kobieta była spełnieniem obecnych marzeń zielonowłosej, szczególnie że wydawała się mieć nie tylko krzepę w ręce, ale i przysłowiowy łeb na karku. Widząc i słysząc jej pytania, dziewczyna przeszła kawałek po murku, by następnie zeskoczyć na ziemię około półtorej metra przed kobietą, raz jeszcze teleportując się na niewielką odległość tak, by przed uderzeniem w ziemię z wysokości zwyczajnie przenieść się prosto na jej powierzchnie hamując impet. — Heeeeejka, wybacz, że przeszkadzamy w obiedzie, ale nasza trójka. — Z tymi słowami Yuuna ostentacyjnie wskazała palcem na siebie, Nef oraz Glassa — Jesteśmy tu w związku z potrzebą złapania perwersa. Swoją drogą, chyba już go znalazłam, ten niebieskowłosy non stop zaglądał mi pod spódniczkę, wyobrażasz sobie. — Rzuciła, z lekkim oburzeniem w głosie, by nagle zmienić temat o 180 stopni i zaciągnąć się pełnym aromatów powietrzem, dobywającym zza otwartych drzwi domostwa. Zajrzała przy tym oczywiście do środka, wychylając się nieco za ogromną panią domu, dodając jeszcze. — Jak to cudownie pachnie, naprawdę! Musisz być mistrzynią w gotowaniu. W zasadzie co Ty na to, żeby zapłacić mi w kilku porcjach tego domowego jadła gdy będzie już po wszystkim? —

Co ja tu właściwie robię? Co tu się tak w zasadzie dzieje? Były to jedynie przykładowe z pytań, które to przewijały się teraz w głowie czerwonookiego. Co jednak nie było najlepszym znakiem, choć bardziej by chyba pasowało powiedzieć, że nie było najlepszą sytuacją? W końcu patrząc na to, o kim tu teraz mówimy… Raczej nikt z was by się nie zdziwił, gdyby to zaraz z jego uszu zaczęła lecieć para, a sam chłopak zwyczajnie się wyłączył, przez natłok myśli. Cóż tego niestety jest tego typu personą i raczej nic już się na to nie poradzi. Może nawet znajdzie się ktoś, kto powiedziałby, że taki jego urok? Ewentualnie zwyczajnie nazwą go debilem. Powracając jednak do wydarzeń jakie to mają miejsce. Białowłosy nie poświęcał zbytnio uwagi dla zielonowłosej oraz persony skrytej pod zapewne sporą ilością ubrań. Choć cały czas miał jednak wrażenie, że skądś ją kojarzył. Tak jak szybko owa myśl się u niego pojawiała, tak równie szybko znikała, gdyż za nic nie mógł sobie przypomnieć. Po co więc zaprzątać sobie głowę nieważnymi sprawami, prawda? Lepiej skupić się na rzeczach istotnych jak zlecenie, które go tu ściągnęło. Z tych przemyśleń natomiast wyrwał go głos kolejnej persony, która to pojawiła się na miejscu. Niebieskowłosy mężczyzna, wzrostem zdecydowanie górujący nad biednym Glassem, którego to ten jeszcze dodatkowo sutka w głowę. Serio, a co jeśli przez to stanie się jeszcze głupszy? Pomyśl ty trochę nad potencjalnymi konsekwencjami swoich czynów. Ehh, ignoranci… Pytanie to jednak ewidentnie wprawiło białowłosego w lekką konfuzję. Czego to zresztą nawet nie był w stanie ukrywać.
― Hmm? Emmm, chyba nie do końca rozumiem, na czym bazujesz swoją wypowiedź… Fakt, nie należę do najszybszych osób, jednak nie jestem też jakoś specjalnie wolny… W sumie to poniekąd polegam na szybkości, jeśli chodzi o walkę. ― Przez cały czas, gdy to się wypowiadał, na twarzy chłopaka gościł jawnie widoczny, niewinny uśmiech. Jedynie potęgowany przez radosny ton głosu Glassa. Nawet gdybym to chciał powiedzieć, że ten zrozumiał znaczenie słów niebieskowłosego, tylko postanowił sobie zażartować… Nie wierzę, aby dało się przekonać kogokolwiek. Chcąc podać mu dłoń na przywitanie, ten odruchowo ruszył swoją dominującą, lewą ręką, co mogło jednak wyglądać trochę niezręcznie z jego strony, no i nieco speszyło czerwonowłosego. Który to wraz z lekko nerwowym śmiechem, zrobił krok w tył. Akurat, aby gdy to zwróciła się do niego zielonowłosa i znowu… Możecie przestać mówić w tej manierze i zwracać się do niego bardziej bezpośrednio? Serio chcecie go przegrzać czy co? W momencie jednak gdy tylko drzwi zostały otworzone, a Yuuna przedstawiała ich grupę, do potencjalnego pracodawcy. Czerwonooki również postanowił ruszyć w jego stronę, nieco jednak zapominając o trzymaniej broni. Szybki zwrot i nagły start marszu nie zgrały się do końca z położeniem trzonu jego włóczni… Która to energicznie powędrowała w stronę krocza niebieskowłosego, z czego to Glass nawet nie zdawał sobie sprawy… Przynajmniej nim poczuł jakiś opór. Znaczy, wiedział, że w coś uderzył, nie wiedział jednak w co. Dobiegając truchtem na miejsce, od razu postanowił się przedstawić, rzecz jasna lekko się przy tym kłaniając.
― Witam i przepraszam za to zamieszanie… Nazywam się Glass i jak stojąca tu panna już powiedziała, przyszliśmy w sprawie złodzieja… Mam więc nadzieję, że wybaczy nam pani nasze wcześniejsze zachowanie i będziemy w stanie pozbyć się dla was problemu. ― W momencie jak tylko zaczął się wypowiadać, można było dostrzec niesamowitą zmianę w zachowaniu chłopaka. Cóż, może nie należeć do najbystrzejszych, jednak jego instynkt w interakcjach z innymi to już inna sprawa. Wypowiadał się nad wyraz spokojnie i płynnie. W głosie czerwonookiego nie dało się wyczuć nuty kłamstwa, czy złych intencji. Wrażenie to zresztą było jedynie potęgowane przez jego naturalny, ciepły i serdeczny uśmiech.

Havocc za nic nie spodziewał się tego, co miało zaraz nadejść. Nie miał szczególnie złych intencji wobec białowłosego kolegi, po prostu potraktował go jak młodszego brata, który raczej nic złego nie zrobi. więc najzwyczajniej w świecie chciał się z nim przywitać. Już nawet nie chciało mu się słuchać docinek zielonowłosej psychopatki. Pomyślał, że odpłaci się pięknym za nadobne, gdy będzie lepsza okazja. Już widział w głowie, gdy skoczy z wysokości i zamieni się z nią miejscami, dzięki Roszadzie. Jednak z rozmyślań wyciągnęły go słowa białowłosego. Jego uśmiech był w pewnym sensie urzekający w swej czystości. Gdy ten skończył powiedział: -Wiesz, to nie tak, że nie uważam, że jesteś wolny fizycznie, to był bar.... - I w tym momencie urwał. Z kilku powodów, które po sobie nastąpiły. Pierwszym było wyłonienie się zza drzwi chaty gospodyni. Z niego wynikał kolejny: Glass poszedł się przywitać z wcześniej wspomnianą kobietą. A trzecim, bezpośrednim był zamach czerwonookiego swoją bronią. Nie wiedział, czy to było to zamierzone, czy może zwykły pech, ale stało się. Chłopak był dużo niższy więc broń, lekko opuszczona celowała mu w krocze. Boską opatrznością tylko był fakt, że lewa ręka Havocca była na drodze, dokładniej w kieszeni spodni. Odbiła się od niego, z głuchym dźwiękiem, jednocześnie ratując go od niezmiernego bólu, jaki go czekał. Pomimo uniknięcia najgorszego zamach dalej nabrał trochę rozpędu i uderzenie zabolało niebiesko włosego na tyle mocno, że ten przerwał wcześniejszą wypowiedź i syknął z bólu. Wyciągnął z kieszeni dłoń i potarł ją drugą, licząc, ze rozmasowując trochę załagodzi ból. Początkowo nawet nie usłyszał przywitania Yuuny, ale gdy końcówka dotyczyła stricte jego oburzył się i nie wytrzymał. Najzwyczajniej dał się sprowokować. Sycząc podbiegł do niej i szarpiąc ją wręcz wykrzyczał:

Oczywiście, że Neffaleh była cudowna i zdawała sobie z tego sprawę, aczkolwiek miło ze strony Yuuny, że to spostrzegła. Truposzka lubiła pochlebstwa skierowane w jej skromną osobę. - A jakże inaczej miałoby być? - Zapytała retorycznie, rozbawionym głosem. - Moje głębokie spojrzenie jest zarezerwowane dla nielicznych. - Czy przez to chciała przekazać, że Yuuna zalicza się do tego wąskiego grona osób? Możliwe, kto wie… - Gdybym zaczęła od tak je pokazywać. - Pstryknęła palcami. - Straciłoby swój urok i byłoby niczym specjalnym. - Wyjaśniła, prychając na końcu. Faktycznie zdjęcie czapy i ukazywanie każdemu napotkanemu swoje pochłaniające spojrzenie, byłoby fantastycznym pomysłem, które wcale nie zakończyłby się bandą wieśniaków z pochodniami i widłami. Właśnie dlatego Nef bardzo niechętnie dzieliła się z innymi faktem bycia nieumarłą, bo mogłaby skończyć na stosie, a jeśli już, to raczej w sposób niebezpośredni. Przykładowo poprzez ujawnienie spojrzenia, ponieważ Ci, którzy są w stanie je “przetrwać” i nie uznać truposzki za maszkarę, zyskują kapkę zaufania. Słysząc kolejną marudną wypowiedź ze strony Havocca, machnęła dłonią i odchyliła się do tyłu, mówiąc z nutą sarkazmu. - Wielka mi obrzydliwość. - Wyprostowała się, kontynuując. - Obrzydliwością jest fakt marudzenia z twojej strony. Jakbyś tak delikatnie, tyci-tyci, troszeńke, maciupeńko. - Wskazała kciukiem i palcem wskazującym niedużą odległość. - Wyjął kij ten z dupy, który wychodzi Ci ustami, byłoby wspaniale. Ja wiem, wiem, że wyjęcie kija z dupy, ma to do siebie, że to trudne zadanie, bo w końcu łatwiej coś włożyć, niż wyłożyć i nie mam zamiaru Ciebie oceniać za twoje fantazje, ale… Zawsze możesz spróbować! -Naturalnie, że miało, to na celu sprowokowanie mężczyzny, bo bądźmy szczerzy, nie łudziła się na zluzowanie z jego strony. Moment później, barczysta kobietka, coby na strzała złożyła każdego członka z drużyny, wyszła im naprzeciw, stojąc w drzwiach.
Do zadowolonych zdecydowanie nie należała, a co więcej chciała ich zdzierżyć łyżką! Nie mogła ukrywać, że było to troche komicznie, aczkolwiek z drugiej strony, patrząc się po jej bicku… - Hola hola! - Wypaliła w kierunku gospodyni. Chyba zadziałało, bo kobita się zawahała lub skojarzyła pewne fakty. W międzyczasie czerwonowłosy nieźle oberwał, przez nieuwagę Glassa, na co truposzka zareagowała gromkim śmiechem. Potem zrobiło się jeszcze zabawniej, gdy zrzęda został sprowokowany i wściekł się tak bardzo, że aż rzucił się na nastolatkę. Chociaż długo się nie pośmiała, ponieważ widząc rozwój sytuacji, chyciła za dubeltówkę i rzuciła w kierunku agresowa. - Wyjazd od niej. - Na szczęście ją puścił, ale nieumarła miała go na oku.- Gospodyni, wiadomo cosik więcej o tym łachmycie? - A nóż widelec coś wie.

Za gospodynią znajdowała się główna izba, która pełniła funkcję jadalni, salonu, a także miejsca do ogrzania się przy kominku w czasie zimy. Naturalnie nie był on zapalony. Był w końcu okres letni i warto oszczędzać przy każdej sposobności. Znajdujący się w głównym pomieszczeniu stół był oblegany przez trójkę dzieci. Dwójka chłopców w wieku kilku lat bawiła się między krzesłami, ganiając się. Obaj mieli rude włosy, lecz młodszy miał niebieskie oczy, a starszy szmaragdowy. Widocznie się bawili w berka, wykrzykując jakieś krótkie okrzyki, które.. czy oni się bawili w herosów? Młodsze wydawało udawać, że jest bohaterem, a starsze, udając bestie, uciekało przed nim. W tle tego wszystkiego przygotowywało zastawę najstarsze z rodzeństwa, córka gospodyni. Miała dłuższe, czarne włosy i brązowe oczy. Przyzwyczajona do ich zabaw bardzo dobrze się wpasowywała tak, aby wykonywać swoje obowiązki, nie przeszkadzając przy tym w gonitwie swoich braci.
To wszystko mogła zobaczyć przede wszystkim Yuuna zanim została przechwycona przez Havocca.
Zbitka czterech charakterów, w dodatku tak różnych. Mówi się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze i była to najświętsza prawda. Już po tych kilku sekundach gospodyni wydawała się zrozumieć, że ma do czynienia ze świeżą gromadą osób, która pewnie będzie sobie nawzajem kopać dołki podczas szukania osoby odpowiedzialnej za kradzież bielizny. Kobieta szybko odepchnęła od siebie uczucie, by zamknąć drzwi i nie mieć z nimi wspólnego. W tym również ochotę ich naprostowania swoją dalej trzymaną łyżką. Pierwsza myśl nie wchodziła w grę też z innego powodu. Jako wolontariuszka zgłosiła się do gildii. Gdyby miała teraz ograniczać dostęp do informacji przez własne widzimisię... nie pozbędzie się gadania sąsiadów przez dobre kilka lat.
Choć gospodyni nie zdążyła odpowiedzieć, Yuuna mogła zauważyć po oczach gospodyni, że byłaby zdolna uwierzyć, że znaleźli już sprawcę. Szybko to zniknęło, gdy ta zmieniła nastawienie. Z pewnością nie pomogło też wtrącenie się oskarżonego, który brzmiał na niezwykle oburzonego i zranionego. Powstrzymała się przed wtrąceniem w tą sprzeczkę. Na razie. Jej niezadowolony grymas na twarzy mówił otwarcie, że nie życzy sobie, aby przed jej domostwem wytworzyła się bójka. Niemo więc dawała im sygnały, by się uspokoili, zanim łyżka pójdzie w ruch.
- Zrozumiałam za pierwszym razem.
Odpowiedziała do całej grupy, przyglądając się konfliktowi przez ostatnią sekundę, by przenieść uwagę swoich szmaragdowych oczu na Glassa, który wydawał się chcieć uratować całą grupę. Twardo mu się przyglądała przez kolejną sekundę milczenia, by ostatecznie z czymś odpuścić. Glass mógł odczuć wrażenie, jakby coś powiedział coś złego. Może gospodyni nie przepadała za tak oficjalnym słownictwem? Albo brzmiał jakby był z wyższych sfer i to jej się nie podobało?
- Gertruda.
Tak się przedstawiła.
- Jak w sprawie zlecenia, to wchodźta. Może i wiem niewiele więcej, tak potrafię gościć nieznajomych.
Ostatnie zdanie kierowała do Neff i Glass'a. Puściła klamkę i cofnęła się do środka.
- Zamknijta drzwi. Benek! Zenek! Uspokoić się już! Wyjazd na zewnątrz!
Kobieta zamachnęła się groźnie łyżką, na co najmłodszy chłopak się zląkł. Widocznie chciał się posłuchać matki i wybiec przez drzwi, lecz starsze go złapało za rękę, przyciągnęło do siebie i coś powiedziało do ucha, zerkając na herosów. Nieznane słowa rozpromieniły młodszego i dwoje z braci postanowiło nie posłuchać się matki i zająć miejsca przy stole. Gertruda pokręciła niezadowolona głową.
- Matylda, przygotuj lemoniadę dla czterech gości.
Najstarsza córka właśnie kończyła rozstawiać całą zastawę na obiad. Kiwnęła jedynie głową by zniknąć w pomieszczeniu kuchennym.
Gospodyni przeszła do stołu i zasiadła u jego szczycie, odkładając na stół drewnianą łyżkę. Czwórka herosów mogła zauważyć, że ilość krzeseł była większa niż ilość potencjalnych domowników. Łącznie było dziesięć miejsc; cztery po każdym boku oraz jednym na szczyt. Zastawa była przygotowana na pięć osób, dwa szczyty i trzy miejsca dalszego boku. Nic dziwnego, w końcu gospodyni oczekiwała osób, które byłyby zainteresowane złapaniem złodzieja.
Po tym, jak herosi zajęli swoje miejsca.. lub nie, Gertruda postanowiła przemówić.
- Ile to już będzie? Z rok chyba już. Równo, co trzecią noc, para bielizny zostaje skradziona, a złodzieja nigdzie nie widać. Nic nie pomaga. Zwiększone patrole, nocne czuwanie, czy ukrywanie jej w inne miejsca. Złodziej potrafi przekraść się między strażnikami, gospodyniami, a nawet dotrzeć do niedostępnych miejsc i uciec przy tym całkowicie niezauważony! Naprawdę, gdybyśmy wiedzieli więcej, to zostałoby zapisane w zleceniu.
W międzyczasie dwójka braci przyglądała się herosom ze swoich miejsc. Nie wydawali się zainteresowani aktualnym problemem. Był on i tak dla nich na tyle zabawny i nie wydawał się ich dotyczyć. Głównie zabawa chodziła im po głowach. Matylda tymczasem roznosiła każdemu po szklance lemoniady. Neff mogła zauważyć, że przy niej widocznie się wahała, jakby zastanawiała się, czy na pewno musiała jej podawać szklankę napoju. W końcu była cała zakryta ubraniami, czy więc zmuszenie do picia nie będzie przez to nieuprzejme? Gdy córka gospodyni zasiadła na swoje miejsce, unikała spoglądania w stronę obu dziewczyn: Neff i Yuuny.
Gertruda kontynuowała.
- Dwie noce były spokojne. W tą złodziej ponownie zaatakuje. Hm.. Próbowaliśmy wiele i mieszkańcy doszli do wniosku, że złodziej wyrabia się do spalenia się pojedynczej świecy po zapadnięciu zmroku. Nigdy bielizna nie zniknęła zanim świeca się spaliła w połowie połowy. A przynajmniej nic mi nie wiadomo. Próbowano czuwania, lecz nic to nie dawało. Próbowaliśmy kryć wszystko, ale albo złodziej brał od tych, którzy nie usłuchali, albo i tak kradł z trudno dostępnych miejsc. Raz bielizna zniknęła z zamkniętej skrzynki! Ale zamek był nieruszony. Po prostu. Puff. Nie ma!
- Próbowano nawet pułapkę zrobić. Nie zawsze się na nią pokusił. Ale jak już, to znikała bielizna nawet spod nosa kilku strażników! Więziliśmy nawet paru podejrzanych mężów, ale nic to nie pomagało, złodziej dalej kradł!
Z hukiem uderzyła w stół. Z jej perspektywy mieszkańcy próbowali wszystkiego i nie wiedziała, co mogli jeszcze zrobić. Wzięła głębszy oddech, chłodząc swoje zdenerwowanie całą tą sytuacją.
- Nie wiem, jak mogę Wam pomóc, jak tylko mieć nadzieje, że jakimś cudem Wam się uda złapać złodzieja.

Co zaskakujące, białowłosy chłopak pomimo na oko pogodnego usposobienia, był momentami najbardziej oderwany od rzeczywistości ze wszystkich zleceniobiorców. Rozmowa z władcą krawędzi chyba go w jakiś sposób przegrzała, a ten być może zapomniał o broni trzymanej w ręce, uderzając nią Havocka w okolice krocza. Zielonowłosa wtórowała przy tym śmiechem Neffaleh, po chwili jednak milknąc by dać się wypowiedzieć Glassowi, z zainteresowaniem obserwując jak ten niezwykle gładką makierą obraca słowami w swoich ustach, wywołując pewne zmieszanie u gospodyni. Nie było jej jednak dane przyjrzeć się tej sytuacji bliżej, gdyż wreszcie nerwy domniemanego brata Finna puściły. Ten wręcz rzucił się na dziewczynę, szarpiąc nią niczym szmacianą lalką, na co ta o dziwo pozwoliła. Nie widziała powodu, by tego nie robić, w końcu mężczyzna błaźnił się właśnie niemiłosiernie, atakując o wiele drobniejszą i słabszą fizycznie dziewczynę. — Dzięki złotko — Po tym jak Nef odstraszyła adwersarza swoją dziwną bronią, Yuuna tylko puściła do niej oczko, otrzepując tył spódniczki. Nie broniła się bowiem również i przed upadkiem, niech szachista ma swoje parę minut sławy i poczucia wyższości. Potem zaś... Wizje, jakie przelatywały nastolatce w głowie zdecydowanie nie byłyby przyjemne dla Havocka, a jednocześnie pozwoliłyby jej sprawdzić, czy za pomocą Reesleinder da się zdjąć z człowieka skórę, nie naruszając jej przy tym. By potem oczywiście zrobić z niej poszycie dla manekina, którego później możnaby zabierać w różne miejsca, jak taką dużą, wypchaną lalkę... Marzenia musiały jednak pójść na bok, gdy Gertruda zaprosiła zebranych do środka swojego stosunkowo niewielkiego domu, tłumacząc im przy okazji szczegóły zlecenia. Dzieci ewidentnie cieszyły się z obecności herosów w domu, przed chwilą zresztą bawiąc się w nich, dziewczyna więc z uśmiechem poklepała jednego szkraba po głowie, zajmując miejsce możliwie w pobliżu nieumarłej. Nie umknęło jej przy tym, że córka Gertrudy zdawała się unikać jej wzrokiem, ale cóż. Kto wie, co takim nastolatkom siedzi w głowach. Upijając łyk chłodnej, kwaśnej lemoniady zielonowłosa ponownie odezwała się jako pierwsza, ewidentnie siedząc w bardzo zrelaksowany sposób. W końcu była w gościach. — Brzmi to jak jakaś magia, kto wie, może jakiś zbłąkany heros nabrał apetytu na majteczki tutejszych dziewuszek... — Nastolatka zachichotała lekko, będąc niezwykle rozbawiona tą myślą, podobnie jak synowie Gertrudy, którzy ewidentnie nie słuchali matki, wgapiając się w drużynę niczym w bohaterów jakiejś książki, czytanej im przez markę na dobranoc. — No już spokojnie, zajmiemy się tym. Bardzo dobrze, że delikwent z tego, co mówiłaś, kilka razy podjął wyzwanie kradzieży spod oka strażników albo z pułapki. Bo tak się składa, że wzięłam ze sobą idealną przynętę. — Mówiąc to, Yuuna wysupłała z małej sakiewki przy pasie wstążkę czarnego materiału, który po rozłożeniu w jej dłoniach okazał się być parą bardzo, ale to bardzo skąpej bielizny — Ta da! Jeśli nie pokusi się na to, to chyba nic tu po nas. Ale mówiłaś kochana, że do tej pory kradł spod nosa strażników, albo z ciężko dostępnych miejsc. Wygląda na to, że nasz zboczeniec lubi wyzwania... — Heroska kręcąc palcem lewej dłoni, obracała zawieszone na nim czarne figi, z pewnością przykuwając na nich wzrok chociaż części z domowników. —... A jakie może być lepsze wyzwanie, niż ukraść bieliznę heroski, gdy ta pilnowana jest przez całą ich drużynę? Co sądzicie, znakomity plan, prawda? — Uśmiechnięta od ucha do ucha nastolatka w końcu skończyła, szybkim ruchem chwytając ponownie swoje majtki, by ponownie schować je tam, skąd wyjęła je wcześniej.

- Ależ nie ma za co. - Odparła życzliwie, a Yuuna mogła poczuć nieodparte wrażenie, jakby truposzka uśmiechnęła się szeroko w jej kierunku. Nie dało się tego dostrzec, przez tonę ubrań strzelniczy, ale prędzej poczuć. Naturalnie, że nieumarła byłaby w stanie urządzić strzelaninę, gdyby Havocc nie odpuścił, ale na jego szczęście na tym poprzestał, bo w przeciwnym razie zmieniłby się w sito. Moment później gospodyni zaprosiła całą “drużynę” do środka, o dziwo nie dodając swoich trzech groszy do przed chwilą zaistniałej sytuacji. Szczerze? Nef spodziewała się stanowczej interwencji babiszcza bądź zamknięcia przed ich nosem drzwi, aczkolwiek ta przełknęła ten absurd i wpuściła ich do środka. Chociaż grymas niezadowolenia pozostał, który świadczył o spokoju, bo inaczej łyżka pójdzie w ruch. Truposzcze trochę obce jest pojęcie spokoju, dla niej jednoznacznej z nudą, ale dobra, wyżywi się już w trakcie samego zlecenia. Teraz tylko w miarę grzecznie przesiedzieć. Naprawdę godząc się na wynajęcie Nef, trzeba być wyjątkowo zdesperowanym. Schyliła się, kiedy przekroczyła próg, aby nie zahaczyć czapą o framugę. Kolejne kroki stawiane o drewnianą posadzkę wywoływały synchroniczny stukot, za sprawą lekkiego obcasa. Czasami specjalnie stawała mocniej, aby wywołać jeszcze mocniejszy stukot, który wręcz uwielbiała. Spojrzała na nieusłuchliwe dzieci. Bardzo dobrze, przynajmniej w przyszłości nie będą miały problemu z postawieniem na swoje. Nef zajęła miejsce, zakładając nogę na nogę i oparła się o krzesło, natomiast dubeltówkę położyła na udach, trzymając ją jedną dłonią. Problem ze złodziejaszkiem trwa już rok?! Przez ten czas musiał nakraść tyle bielizny, że głowa mała, co on z nią robił?
Ponadto środki zapobiegawcze w ogóle nie działały. Zatem mają do czynienia z wyjątkowo sprytnym zbirem albo z herosem i obstawiała drugą opcję. Zresztą o tym wspomniała Yuuna. - I chyba nie tylko dziewuszek. - Dodała do jej komentarza, lekko się śmiejąc. Uniosła głowę w kierunku Matyldy, gdy spostrzegła, że ta się waha podać jej wodę. Serio? Przecież siedzi, czeka, jak ma wątpliwości, to może spytać. Gestem nakazała, by podała lemoniadę. Rozwarła nieduży otwór w czapie i na jeden łyk opróżniła całą zawartość szklanki. - Dzięki. - Co jakiś czas spoglądała kątem oka na dwójkę chłopców. Wyglądali na takich, co lubią zabawę, a tak się złożyło, że miała przy sobie narzędzie dające sporo frajdy. To ewentualnie potem. - Przeszukaliście chaty? Skoro trwa to rok, złodziej musiał gdzieś przetrzymywać swoje “zdobycze”. Jeśli nie chaty, to szukaliście kryjówki? - Byłoby zabawnie, gdyby łachmyta okazał się sąsiadem, mieszkającym tuż obok. Widok skrawka materiału wyciągniętego przez nastolatkę, przy czym stwierdziła, że to bielizna, wywołało u truposzki zmieszanie. Ale, że jak? To jest ubranie? Jak? - Ty to nazywasz bielizną? - Przyjrzała się skąpemu odzieniu dziewczyny. - Nie mamy pewności, czy złodziej podejmie się takiego wyzwania. Widząc naszą grupę, może zrezygnować. - W końcu nie wyglądali na zwykłych mieszkańców ani strażników. - Dlatego musi widzieć tylko Ciebie. My musielibyśmy się rozstawić po bokach, jednocześnie odcinając, a w najgorszym przypadku, utrudniając możliwe drogi ucieczki. - Mimo że nieumarła sprawiała wrażenie roztrzepanej, jakoś potrafiła myśleć.

Mężczyzna chwilę dyszał w emocjach, po rzucie Yuuną. Czuł się zaskakująco dobrze, po tym jak dał ujście emocjom, nawet jeśli było to w dość brutalny sposób. Tak czy inaczej odczekał chwilę i do środka wszedł jako ostatni. Sama sprawa już go tak nie obchodziła, więc usiadł do stołu i zaczął się bawić kryształową bierką, którą miał przy sobie. Nie żeby też nie słuchał całkiem, bo skoro już przyszedł tu pracować, to dobrze by było chociaż zlecenie wykonać i zarobić trochę simirów. W pewnym momencie zaczął zwracać większą uwagę na dzieci, które pomimo nakazu wyjścia zostały w pomieszczeniu po namowie tego starszego. Wydało mu się to w pewnym sensie podejrzane, ale zrzucał to na fascynację Herosami. Dopiero gdy młoda dziewczyna podała mu lemoniadę. Podziękował jej z najmilszym uśmiechem na jaki było go stać, po czym przyłożył do ust szklankę i jedynie zwilżył usta. Odstawił naczynie z płynem na stół i zaczął analizować pomysły towarzyszek. Pułapka była dobra, ale jak wspomniała Neffaleh, jeśli pokażą się wszyscy, to złodziej prawdopodobnie się nie pokaże. Ostatecznie powiedział do grupy:
-Pytanie jest jednak proste. Gdzie dokładnie zastawimy naszą pułapkę. Macie jakieś pomysły?

Ahh, jak to jest, że nawet gdy ten próbuje zrobić coś dobrze, starając się wykorzystać jedyną rzecz, w której jest jakkolwiek dobry… To i tak musi to spierdolić? Ja już nie wiem, czy to po prostu jakiś pech, czy zwyczajnie jego głupota i brak umiejętności czytania sytuacji. No ale, o czym to dokładniej mówię? Cóż, może już pomijając nawet tak prosty fakt, jak… Jego kompanów? Zarówno bowiem niebieskooki, jak i zakapturzona towarzyszka, dość mocno podważali jego słowa. Zapewene, gdyby była tu mowa o kimś innym, bardziej normalnym. Cierpliwość tego kogoś mogłaby się w miarę szybko przy nich skończyć. Tak jednak miało się to jednak nieco inaczej w przypadku Glassa. Dlaczego? Bo to po prostu Glass, serio czego się ode mnie spodziewaliście? Jak chcecie, by ten się na kogoś wkurzył, to wpierw musicie dać mu się napić czegoś mocniejszego. Inaczej nie oczekujcie normalnych, ludzkich zachowań z jego strony… W sumie sam już nie jestem pewien, czy ten, aby na pewno jest człowiekiem. Ale powracając, zarówno wypowiedź, jak i reakcja ich zleceniodawcy, absolutnie nic nie powiedziały białowłosemu. Na jego twarzy wciąż gościł ten sam uśmieszek, który to zdawał się praktycznie nigdy nie opuszczać jego twarzy. Co nie znaczy, że nie wywarło to na nim żadnej reakcji. Prawdę mówiąc, bowiem, Gertruda okazała się pierwszą osobą która… Zawiesiła go. No dosłownie, stał z pustym wzrokiem i ignorował, co się dzieje. Glass.exe przestał odpowiadać. Dopiero gdy to został sam na zewnątrz, powrócił na ziemię i szybko nadgonił swoich towarzyszy. Oczywiście, na spokojnie zasiadł, opierając swoją włócznię o oparcie krzesła i zaczął słuchać. W końcu do planowania to ten się nie nadaje, chyba że misji samobójczej. Coś mi się jednak wydaje, że kompanii mają nieco inne plany, aniżeli umierać polując na złodzieja bielizny. Nieco niespodziewane z jego strony, mogło być też odmówienie lemoniady. Cóż, czerwonooki nie jest fanem gorzkich, kwaśnych czy ogólnie niesłodkich napojów… Jeśli nie zawierają procentów. Słuchał spokojnie jak zarówno kobieta, jak i każdy z pozostałych herosów się wypowiadał. Dość dobrze udając, że wie, o czym mówią i wszystko rozumie.
― Czyli mamy jakiś plan… W teorii można powiedzieć, żę jestem w dobrej sytuacji… Umiem rozłożyć dość “specyficzną” pułapkę. ― Wypowiedział się… Jakimś cudem z sensem? Nie serio co tu się stało, kto podmienił szklankę? W sumie czasem i ślepej kurze trafi się ziarno. Przy czym nie ukrywam, że dziwnie to wygląda, jak ten mówi z sensem. Do tego jeszcze pokazując swoją lewą dłoń, na której przez chwilę, pojawił się świecące, białe symbole. Stale przemieszczając się i zwiększając swoją ilość. Choć oczywiście, widać było je jeno przez chwilę. Patrząc na chłopaka, jednak widać było, że wciąż coś chodziło mu po głowie, coś nie dawało mu spokoju… Dobra, serio kto co się z nim stało, on za dużo myśli ostatnio.
― Ale nie możemy mieć też pewności, że po złapaniu, nauczy się, żeby nie kraść więcej… Hmmm… Może się nauczy, jeśli odetniemy mu kilka palców u dłoni, jak myślicie? ― … Dobra cofam, to wciąż mój debil. Ale naprawdę, rozpocząć wypowiedź, od moralnej poprawności. Aby to przejść do mówienia o odcinaniu palców, nosząc na twarzy, niewinny, dziecięcy uśmiech oraz energiczny, radosny głos. Ta błoga nieświadomość, malująca się na twarzy chłopaka, gdy ten wypowiadał się w temacie dawania kary i nauczki… Bezcenne. Wyobraźcie sobie po prostu radosnego szczeniaka, mówiącego o zbrodniach wojennych i to będzie Glass.

Herosi zgodnie ze słowami gospodyni rozgościli się przy stole. Odmówienie lemoniady od strony Glassa spotkało się z pewnym zawahaniem Matyldy. Widocznie nie była przygotowana do tego, aby ktoś odmawiał napitku. Zaakceptowała jednakże decyzję i jego szklankę odstawiła z powrotem do kuchni zanim zajęła swoje miejsce przy stole.
Domysły całej czwórki padły na nieznanego nikomu herosa i na podstawie dotychczasowych informacji zaczął powstawać plan. Plan, wokół którego koncentrowała się wyjęta bielizna. Gertruda krótko skupiła na nich swoją uwagę, mając te same wątpliwości, co Neff. Z jej perspektywy był to dziwnie pozawiązywany sznurek o wątpliwej wytrzymałości. Żywszą reakcję okazała Matylda, która szybko zasłoniła oczy najmłodszemu bratu, choć sama nie wyglądała tym tematem speszona. Jej ofiara bezskutecznie próbowała się wydostać spod wymuszonej ciemności. Był on skołowany i nie rozumiał całej tej sytuacji. Drugi z rodzeństwa początku nie rozumiał na co patrzy, mimo że był to główny temat. Gdy załapał, odwrócił wzrok gdzieś w bok, lękliwie zerkając na swoją matkę. Ta natomiast się tym nie przejmowała. Postanowiła odpowiedzieć na pytania Neff.
- Przeszukiwaliśmy i chaty, i piwnicy, i strychy. Nigdzie nawet śladu nadmiaru bielizny. Kryjówka też była szukana, ale też bez skutku. Albo złodziej nie jest tutejszy albo.. no nie wiem, robić wała wszystkich mieszkańców przez okrągły rok? Tego nikt nie potrafi. - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Sprawdzaliśmy nawet handlarzy i inne osoby, które przyjeżdżają tutaj i wyjeżdżają, ale żadne nie pojawia się dokładnie co trzy dni. Herosów też się pytaliśmy, ale tych, którzy są tutaj od ponad roku i też nie mają z tym nic wspólnego.
Z każdą dodatkową informacją głos Gertrudy zaczynał słabnąć, jakby orientując się jak dużo wysiłków zostało włożonych przez mieszkańców Carachtar, aby złapać omawianego złodzieja bielizny. I to jeszcze z marnym skutkiem. Jeśli zebrani tutaj herosi zdołają chociażby poznać tożsamość złodzieja, będzie to ogromny przełom. Getruda wzięła łyk powietrza, kontynuując. Głos odzyskał swoją siłę.
- Kryjówka mogłaby się znajdować w pobliskim lesie. To jedyne pobliskie miejsce, które zostało sprawdzane wyrywkowo. Jest ono obszerne i niebezpieczne, dlatego my, gospodynie, się tam nie zagłębiałyśmy.
W międzyczasie bielizna ukazywana przez Yuunę została schowana, a więc wzrok najmłodszego z braci odzyskany. Był on niezadowolony, gdyż coś stracił. Nie miał pojęcia co, ale dziecinna ciekawość była bezkompromisowa. Szybko jednak o tym zapomniał, gdy Glass postanowił ukazać rąbek swojej mocy magicznej. Bracia widocznie entuzjastycznie się temu przyglądali, potwierdzając domysły Havocca, że byli oni zafascynowani herosami. Ale tylko oni. Mina Gertrudy widocznie skwaśniała na widok magii, lecz nic nie mówiła. Matylda natomiast odwróciła wzrok, nie będąc zainteresowana tym pokazem. Dokładniej nie chciała na to patrzeć, póki nie musiała, podobnie jak na pozostałą dwójkę herosek. Widok zafascynowanych braci wymalował na jej twarzy pewną dozę wątpliwości, który się utrzymywał nawet po tym, jak dziewczyna utkwiła swój wzrok w podłogę.
- Osąd chcielibyśmy wyznaczyć my, mieszkańcy Carachtaru. - odpowiedziała twardo Gertruda na nagłe wspomnienie o brutalnym ukaraniu złodzieja. Kobieta krótko się zamyśliła i ustąpiła w jednym przypadku. - Ale jeśli winowajcą okaże się heros, jego osąd pozostawimy Wam.
Ostatnie wątpliwości Havocca również Gertruda spróbowała rozwiać następnymi słowami.
- Najczęściej zastawialiśmy pułapkę tu niedaleko. - wskazała palcem na jeden z rogów izby. Można było się domyślać, że chodziło jej o sam kierunek. - Na skrzyżowaniu naszych chat. I dotychczas za każdym razem kradł z tamtego miejsca. Kryliśmy się za skrzyniami czy beczkami. Powbijaliśmy tam nawet uchwyty, by wkładać zapalane pochodnie.
Opuściła rękę na blat stołu.

Reakcja wszystkich na jej bieliznę była co najmniej zabawna, lecz oprócz tego, warte odnotowania było, że każdy chciał dołożyć swoją cegiełkę do planu, jak zaczynał się klarować między rozmówcami. Wyglądało jednak na to, że faktycznie przed nimi znalazł dość ciężki do zgryzienia kawałek chleba. Brak kryjówki czy choćby składziku na zdobyczną bieliznę w mieście, sprawdzenie przez miejscowych dosłownie wszystkich tropów... Herosi dalej mieli jakieś pole do popisu, ale skutecznie zmniejszone przez długofalowe i niestety nieskuteczne działania wieśniaków. — Tak, tak, tak, mogę sama wystawić się jako wabik, żaden problem. Moje majteczki z pewnością zaprowadzą go prosto do pułapki zastawionej przez naszego uroczego białowłosego, powiedz mi tylko kochana... — Yuuna uśmiechnęła się do Glassa, który zaproponował wcześniej użycie swojej magii dla dopełnienia tego planu, by następnie przenieść wzrok raz jeszcze na gospodynie. —... sprawdzaliście również domostwa tych najbardziej zaangażowanych w złapanie sprawcy? Najciemniej pod latarnią jak to mówią... A sprytny złodziej mógłby wykorzystać fakt, że nikt nie będzie podejrzewać tych, którzy najmocniej go ścigają, by utworzyć dziuplę tuż pod ich nosami. — Jeśli nie to, to pozostawało im sprawdzenie lasu i zastawienie pułapki. W zasadzie mieli już komplet informacji, jakie mogli wyciągnąć od gospodyni, nastolatka więc wstała, rozciągając ramiona po tej krótkiej chwili, która zmusiła ją do pobytu w jednej pozycji. — A Wy szkraby widziałyście coś podejrzanego podczas zabawy? — Biorąc szklankę w dłoń i wypijając jej zawartość jednym łykiem, dziewczyna zagadała jeszcze do dzieci Gertrudy, bardziej chcąc dać im okazję do rozmowy z ewidentnie fascynującymi ich herosami, aniżeli będąc ciekawa ich odpowiedzi. Najdłużej swoje spojrzenie zawiesiła przy tym na Matyldzie, tak bardzo wyobcowanej do tej pory z całej dyskusji. — Jeśli nie, to chyba możemy ruszać? Mamy akurat tyle czasu, by zdążyć zastawić pułapkę i sprawdzić las. Tylko jak to robimy? Próbujemy go złapać z całych sił, czy pozwalamy mu na kradzież mojej bielizny, by następnie go wytropić, żeby doprowadził nas do swojego składu? — Zielonowłosa dopytała jeszcze, kręcąc kosmykiem włosów wokół palca wskazującego, ewidentnie średnio zainteresowana odpowiedzią reszty grupy. Czego by nie wybrali, i tak za chwilę zaczną w końcu działać, a poza tym jednym faktem nic się nie liczyło.

Pułapkę trzeba będzie postawić, określmy w “strategicznym punkcie”, czyli takim, gdzie istnieje wysokie prawdopodobieństwo pojawienia się złodziejaszka oraz każdy z tu obecnych ziomków, może zablokować, a w najgorszym przypadku utrudnić ucieczkę łachmyty. - Zastawianie sideł po raz któryś w tym samym miejscu niekoniecznie będzie dobre. Złodziej pewnie się spodziewa ekipy w tym miejscu. Naprawdę nie ma innej opcji? - Dodała w sprawie miejsca, w którym zastawią sidła. Dziwne, że złodziejaszek obrał wyłącznie jedną lokalizację, coś tutaj zdecydowanie nie grało. Neffaleh była trochę zaskoczona, gdy usłyszała słowa Glassa i zauważyła białe, świecące się symbole, które w jego mniemaniu mogły posłużyć jako sidła. Nareszcie wypowiedział coś z sensem, chociaż wyglądało to nietypowo, biorąc pod uwagę jego odklejenie. Zdarza się, że Ci odklejeńcy czasem rzucą coś trafnego. Druga część wypowiedzi chłopaczka wbiła w krzesło truposzkę. Znaczy się, nie spodziewała się po nim tak wspaniałomyślnego i równocześnie okrutnego pomysłu, który oczywiście, że się jej podobał. Nie z poczucia wymierzenia sprawiedliwości, ale dla zabawy. - Kilka palców lub od razu całą dłoń, ja stoję przy drugiej opcji. - Stracenie całej łapy jest bardziej bolesne. Niestety przeszukanie chat, kupców, a nawet kryjówki nic nie dało. Kolejna anomalia, co on do cholery robił z tą bielizną, sprzedawał?! - Możemy spróbować go capnąć, a następnie wydobyć informacje. - Zarzuciła kolejnym pomysłem i tyle. Nie zamierzała już więcej drążyć tematu, ponieważ czas uciekał i nie mogli tego odwlekać. Wstała, zabierając dubeltówkę. - Wystarczy jeden strzał i to cacko rozerwie nogę łachudry. - Nutka okrucieństwa, manii oraz dumy wybrzmiała z wypowiedzi kobiety, jakby nie mogąc się doczekać użycia broni.

Ahh i ponownie powracamy do opowiadania o tej sierocie… Szczerze mówiąc, już teraz się zastanawiam, czy po prostu nie wykorzystają go w razie czego jako potencjalnej tarczy. W sumie może chociaż do tego by się nadawał, bo jak widać, zdecydowanie nie do planowania. Nie winno więc też nikogo dziwić, że po dość szybkiej i raczej krótkiej reakcji co do zachowania czerwonookiego, ten powrócił do bardziej… Klasycznego dla siebie stanu. Na ponów witając stan błogiej nieświadomości, wcześniej jednak posyłając lekki uśmiech do Nef. Jako że przynajmniej w jego mniemaniu, ta podzielała jego opinię. Tak jednak uwadze chłopaka (o dziwo) nie uszło zainteresowanie dzieciaków jego magią. No a jako, iż tego zaliczyć można do tych bardziej pozytywnych osób. Postanowił dać im jednak nieco rozrywki. Wpierw pokazał im gestem, aby to podeszli nieco bliżej. Po chwili tworząc kolejne symbole i posyłając je, by krążyły wokół chłopaków. Dla niego w końcu nie było to niczym niezwykłym, ale skoro im sprawiało to radość. Czemu miałby tego nie zrobić? O dziwo jednak coś było w stanie dostać się do tego pustego łba, przez co ponownie spojrzał na Nef.
— Innymi słowy upewnimy się, że już nie będzie w stanie kraść. Co prawda, metoda jest raczej dość brutalna… Ale mam wrażenie, że trafiliśmy na osobę, do której inne sposoby nie przemówią. — Po raz kolejny, ten zdawał się jednak dość niepokojący. Ten jego niewinny uśmieszek, gdy to popierał rozerwanie czyjejś nogi na kawałki i jawnie prezentował, że wie jak, to się skończy? Jest tu jakiś szpital psychiatryczny?

Niebieskowłosy zainteresował się ponownie Glassem, a raczej metodą jego wykonania pułapki. Po za swoją gapowiatością nie wydawał mu się jakoś szczególnie groźny, ale może skrywał jakąś dziką stronę, którąś z jakiegoś powodu chował przed światem. Ale nie zastanawiając się jakoś szczególnie otrząsnął się i schował szklaną figurkę pod koszulę, po czym dopił lemoniadę i zaczął się przysługiwać szczegółom planu swoich towarzyszy. Nie widział w nim dla siebie miejsca, ale mimo wszystko liczył, że nie będzie im zawadzać. Zastanowiło go tylko podsumowanie Yuuny. Czy zależy im w ogóle na odzyskaniu skradzionej już bielizny nawet jeśli jest to możliwe? Nie omieszkał więc zauważyć tego faktu w nastepujący sposób:
-Czy w ogóle potrzebujemy tej starej bielizny? W sensie nie wiem jak wy, ale ja wolałbym nie mieć bielizny trzymanej przez jakiegośś zboczeńca, pokroju naszej koleżanki w zielonych włosach. Więc mimo wszystko może lepiej po prostu złapać złodzieja, złamać mu palce lub wsadzić do więzienia czy cokolwiek w tym stylu, a jeśli nic z tego nie będziemy mieć to magazyn winnego zostawić w świętym spokoju. Tak po za tym to też jestem za tym, aby przygotować się do pułapki. Jednak od razu powiem, że nie będę raczej za dużym wsparciem wobec samego złodzieja, chyba, że poznamy jego imię.- To powiedziawszy odwrócił kubek i zaczął niego rytmicznie stukać.

Gertruda po raz kolejny otrzymała pytanie na temat złodzieja, zmuszając ją do głębszego wejścia do własnego umysłu w poszukiwaniu odpowiedzi. Odpowiedzi, które miały coraz mniejszy wpływ na to, co postanowią herosi, jednakże to do niej nie należała ta ocena. Brzmiała na pewną swoich słów.
- Podejrzenia padały na wszystkich mieszkańców, bez żadnego wyjątku. Nikogo nie ominęło przeszukanie chaty.
Gertruda wyprostowała się, dodając. Nietrudno było wyczuć jej niechęć.
- Jeśli Wasze podejrzenia padają również i na nas, to śmiało. Rozejrzyjcie się po skromnym domostwie. Nie mamy nic do ukrycia przed Herosami.
Razem z półokrężnym ruchem dłoni zaoferowała kolejną alternatywę przede wszystkim dla tych, którzy by dalej podejrzewali kogokolwiek z nich. W końcu myśl "najciemniej pod latarnią" mogła również nawiązać do niej samej. Kto by przecież podejrzewał, że wolontariuszka na reprezentantkę gospodyń Carachtar mogłaby być za to odpowiedzialna.
Chłopaki pokręcili głowami na pytanie Yuuny, dalej wpatrując się w sztuczki Glass'a, aby zejść z krzeseł, gdy ich wezwał do siebie prostym gestem. Starsze z nich jednak się zatrzymało w połowie, jakby przypominając sobie coś nagle.
- Podejrzanie to jak wrona może się dać spaść jak świnia!
Czy było to przydatne? Trudno stwierdzić, ale chłopak szybko dołączył do swojego brata. Otoczeni tajemniczymi znakami, ożywili się. Ich pierwszą reakcją było spróbowanie sięgnięcie znaków, ale porażki ich nie odrzucały, wręcz przeciwnie. Potwierdzało to, że mieli do czynienia z prawdziwą magią. Szybko wymyśli nową zabawę. Jak można było się domyśleć po ich dotychczasowym zachowaniu, było ono powiązane z herosami. W międzyczasie Gertruda pokręciła głową w stronę Neff razem z następnymi słowami.
- Może to zwykły fart albo.. nie mam najmniejszego pojęcia. Cokolwi-
- Jesteśmy Herosami!
Wykrzyczało nagle duo chłopaków, robiąc dziwne pozy, a następnie wskazało na Matyldę, która z mieszanymi uczuciami obserwowała zachowania dzieciaków, usilnie ignorując pytanie i spojrzenie Yuuny. Nie znaczyło to, że całkowicie chciała zapomnieć o jej istnieniu, było wobec niej niezwykle ostrożna. Bracia odwrócili się do swojej siostry, wskazując na nią wszystkimi palcami, jakby właśnie udawali, że czarują.
- Pokonamy Anomalię i uchronimy cały Świat! Bzz... bzz.. Pss..
Brew Matyldy delikatnie drgnęła z poirytowania i mimo tak nietaktownego poniżenia, podniosła się z miejsca. Dało się w tym ruchu odczytać jakąś dozę postanowienia i ulgi, by przejść do następnej fazy obsługi gości, zwłaszcza gdy żeńska część drużyny wstała od stołu, widocznie gotowa do wyjścia. Należało zebrać puste kubki, czym dziewczyna postanowiła się zająć. Miała w tym dużą wprawę, gdyż była do tego zdolna, dalej unikając przy tym bezpośredniego spojrzenia na trójkę z czwórki herosów. Jedynie Havocc mógł poczuć, że jedynie jego osoby usilnie nie unikała. Po tym wycofała się do izby kuchennej.
- Jeśli znajdziecie..
Gertruda wtrąciła się w radosne wrzaski braci dalej bawiących się wokół znaków, próbując je dogonić. Starszy powtarzał słowa Neff o tym, że "dzięki temu cacku będzie mógł rozrywać nogę łachudrom", gdy młodszy naiwnie powtarzał słowa brata. Ponownie odlecieli w krainę wyobraźni.
- ..nie wahajcie się je spalić.
Mowa była oczywiście dalej o ukradzionej bieliźnie.
Po krótkiej gonitwie dzieciaki powróciły do Glass'a z prośbą wymalowaną na ich twarzy.
- Pokażesz coś jeszcze? Jeszcze! Hej, zniszcz coś! Zbuduj coś! Pokaż coś!
Przekrzykiwali się w różnych propozycjach, dzięki którym oblegany przez nich heros mógłby jeszcze bardziej się wykazać. Oczywiście nie musiał słuchać ich bezpodstawnych błagań. Gospodyni obserwowała jego reakcję. Nie z obawy, lecz aby wyłapać jakikolwiek oznakę niechęci, by ukrócić temperament jej synów.

Dywagacje nad stołem powoli się kończyły, plany stawały się coraz bardziej treściwe, a potężna gospodyni z ogromną dozą niechęci w głosie, swoją drogą dość zrozumiałej, niejako pozwoliła wszystkim ewentualnym chętnym na przeszukanie chaty. Najprawdopodobniej nie było to konieczne, lecz taka transparentność z jej strony zdawała się być równie właściwa, co plany Glassa i Neff na temat tego, jak mogli ukarać złodzieja. Ten pierwszy dodatkowo zaczął zabawiać dzieci swoją ciekawie wyglądającą magią, szkraby zaś nie były w stanie podzielić się z zielonowłosą niczym konkretnym, oprócz czegoś co brzmiało jak fragment jakiejś dziwnej rymowanki. Uwagę dziewczyny zwracało jednak coś innego. Zachowanie Matyldy od samego początku było anormalne, jednak od dłuższego momentu spojrzenie zielonowłosej przykuwało to, jak bardzo dziewczynka odbiega od reszty domowników. Nie tylko wyglądem, to można było zrzucić na karb innych genów, jednak i to nie pasowało. Inny kolor jej oczu, inny niż bracia jak i matka, a także fakt jak bardzo Matylda była ignorowana, ignorując sama wszystko wokół... Dziwna myśl wykiełkowała w głowie dziewczyny, a uśmiech na jej twarzy się poszerzył, gdy tylko dziewczynka zaczęła zbierać szklanki ze stołu. Może bracia nie bez powodu ją wyzywali od anomalii? A może to kolejna z dziwnych fantazji nastolatki z roztrzaskaną psychiką? Było to o tyle niepokojące, że ktoś taki jak ona nie miał tak naprawdę żadnych skrupułów, by zrobić to, co w danym momencie wydawało się prawidłowe. Myśl, która pojawiła się w głowie heroski prędko przerodziła się w czyn, napędzany podejrzanym zachowaniem Matyldy. Ta oczywiście mogła być po prostu cichym, adoptowanym dzieckiem, które miało problemy z kontaktem międzyludzkim, jak zresztą na praktycznie 95% było, wartości w głowie Yuuny jednak były zdecydowanie inne. — Znalazłam~... — Uśmiechając się lekko, w mgnieniu oka przemieściła trzymaną za plecami włócznie do boku, wykonując przy jej pomocy krótkie, poziome cięcie. Jego trajektoria była wymierzona tak, by nie zahaczając o nic więcej rozciąć nogi dziewczynki na wysokości kolan, raz na zawsze pokazując wszystkim wokoło, czy miała rację, czy też szaleństwo w jej głowie nasiliło się na tyle, by przysłonić jakikolwiek racjonalny sposób myślenia. Czas pokaże.

Ciągłe przekrzykiwania dzieci, szuranie krzesłem o podłogę czy stuki drewnianych kubków tworzyły trudny do nadążania ciąg dźwięków. Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, Yuuna skupiła swój wzrok na swoim celu, nie, celu całej drużyny. Określiła Matyldę jako poszukiwanego złodzieja i postanowiła wyznaczyć natychmiastowy samosąd. Cięcie podążyło za jej ruchem, przecinając powietrze, gdy te trafiło w cel i jeszcze przez kilka warstw drewna, kamienia i najpewniej samej ziemi. Matylda upadła wraz z kubkami, które rozwaliły się na podłodze. Krótkie sekundy niezrozumienia sytuacji pojawiły się u Matyldy, która nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Dopiero spojrzenie na tworzącą się pod nią krew i przepołowionymi nogami otworzyło jej oczy. Jej oddech wyraźnie przyśpieszył, obracając się na tyłek. Jej spanikowane oczy powędrowały po wszystkich zebranych, natychmiast skupiając się na sprawczyni - Yuunie. Przez mimikę dziewczyny przejawiało się wiele emocji, ale krzywiąc się z bólu wykrzyknęła na całą chatę, a nawet i pół Carachtaru.
- PIERDOLONA MORDERCZYNI! AAAA!
Jej krzyk bólu szybko przeszył wszystkich, w tym Gertruda, która wyskoczyła z krzesła jak poparzona, dotychczasowo badająca zachowania Glass'a, aby zauważyć tą nietypową sytuację. Z uginającymi nogami z nagłego szoku podbiegła do córki, nie wiedząc, co zrobić. Zebrać jej nogi? Zacząć ścierać krew?
Matylda nie zachowywała się jednakże tak, jak każde dziecko w jej wieku. Choć z jej płuc rozdzierał się dalej płacz i krzyk bólu. Podchodziło do nagłego ataku nader racjonalnie, przynajmniej na tyle ile luka w umyśle spowodowana przez agonię jej na to pozwalała. Nie wierzgała nogami, a nawet próbowała je lekko podnieść, by utrudnić utratę krwi. Nadal było to niewystarczająco i zwyczajnie słabła z każdą sekundą.
- BARDZO CIEBIE JARA, ŻE TWOJA CYFERKA WZROŚNIE, CO?! AGHHH!
Wykrzyczała z siebie po raz kolejny i najpewniej ostatni zanim skupiła się na zaciskaniu zębów, by nie poddać się bólowi i nie zemdleć. Jej spojrzenie zaczęło błądzić po otoczeniu bez celu.
Dzieciaki w tym czasie obserwowały całą tą sytuacją z wyraźnym niezrozumieniem, a strach u nich został wywołany przez nagłą zmianę zachowania ich siostry. Sparaliżowani nie mieli odwagi, aby wypowiedzieć ani słowa, a tym bardziej ruszyć o milimetr.

Sylvaris. Chociaż wyspa od początku była jego celem, ze względu na rosnącą ilość zbierającej się tam magii, mężczyzna dotarł tam szybciej, niż tego pragnął z początku. Nikczemny Okularnik początkowo starał się być niepozorny, wykorzystując do swojej podróży uprzejmość kupców zmierzających do słynnego z legend Carachtar, by zaszczycić swoimi towarami tamtejszych mieszkańców. Swoją ekspertyzą na temat map starał się wspomagać nawigatorów, jednak w tej chwili niebieskowłosy rozkoszował się chwilą spokoju, podczas gdy w przeznaczonej mu kajucie sporządzał notatki w swoim dzienniku. Wyczuł jednak coś, co zaniepokoiło go wystarczająco. Już wcześniej odczuwał potężne fluktuacje przestrzenne, jednak w tamtej chwili spóźnił się na spotkanie w pustce między wymiarami. Tym razem jednak nie zamierzał zignorować znaków, tym bardziej że należały one do tego świata. Kenza przywdział swoją białą szatę, chwycił również swoją laskę, by następnie stuknąć nią trzy razy o podłoże, wywołując portal, chociaż te ceregiele nie były w żadnym stopniu potrzebne.~ Chociaż jest na miejscu, wątpię, żeby Rio zainteresował się tą sprawą...~
Wyraził swój defetyzm z westchnieniem, by następnie przejść przez bramę.
Herosi oraz cywile będący na miejscu, podczas tego zamieszania, jakie nastąpiło z pochopnego działania Yuuny, zauważyć mogli, jak powietrze ulega rozwarciu, rozszczelnia się, ujawniając wnętrze kajuty, z której przeniósł się do nich po chwili mag. Okularnik, od którego istnienia każdy odczuwał bijącą siłę, a także gniew. Widząc sceny dantejskie, których epicentrum znajdowało się w wykrwawiającej się Matyldzie, nie musiał używać Wszystkowidzących Szkieł, by ocenić sytuację.
~ A więc pochłonęła Cię pycha. ~ zwrócił się do Heroski, od której wyczuwał bijącą magię przestrzenną ~ Wielka moc przysłoniła Ci cel, z którym pojawiamy się na tym świecie, skoro atakujesz cywili?
Poprawiając okulary, nie dał Yuunie chwili, by się wypowiedzieć, gdyż nim ktokolwiek się zorientował, zielonowłosa stała już w przezroczystej, kanciastej klatce o białych krawędziach. dopasowanej wielkością do więźnia. W międzyczasie portal wcześniej odpowiedzialny za sprowadzenie w te strony maga, zmienił swoją destynację na coś łudząco przypominającego kościół.~ Nie mi przyjdzie Cię sądzić. ~ to były ostatnie słowa, jakimi obdarzył zielonowłosą, gdyż później skierował się do gospodyni ~ Zabieram dziewczynę do specjalisty, im prędzej to zrobię, tym więcej szans będzie mieć na przeżycie. Co do sprawczyni, gdy już wytłumaczy się ze swojego czynu, proszę zagwizdać w ten przedmiot, przybędę i wykonam wyrok.

Cięcie wykonane zostało perfekcyjnie, w ułamku sekundy momentalnie rozdzielając fragmenty tkanek od siebie i powodując głuchy odgłos upadku, gdy Matylda ze zdziwieniem na twarzy wylądowała na ziemi. — Złapany~ — Yuuna rzuciła jeszcze z ogromną dumą w głosie, podczas gdy otępiała Matylda odwróciła się na plecy, unosząc nogi w górę. Kolejny dowód na to, że była podejrzana, jakie normalne dziecko by się tak zachowywało? Jej krzyki pełne wulgaryzmów i wściekłości również na to wskazywały, co jedynie poszerzyło uśmiech na twarzy nastolatki, gdy ta oburącz oparła włócznie o swój kark, zupełnie jakby czekając na oklaski. — Możesz już pokazać swoją prawdziwą formę, podmieńcze — Bez krztyny wątpliwości w głosie, Yuuna po raz kolejny rzuciła oskarżenia w kierunku krzyczącej (również w podejrzany sposób, co warto nadmienić) dziewczyny, podczas gdy z przestrzenią w izbie zaczęło dziać się coś dziwnego. Rozwarty portal wypuścił zza swoich granic odzianego w biel herosa, który w jednej chwili w pewnym stopniu unieruchomił zielonowłosą. Widząc roztaczającą się wokół niej klatkę, ta jęknęła z jawnym oburzeniem na twarzy, by od razu zacząć się kłócić z nieznajomym. — Postawiono przed nami zadanie złapania podejrzanego i ta da! Złapałam go — Naburmuszona mina niewiasty jasno wskazywała na to, że ta oczekiwała za swój czyn oklasków, a nie pojawienia się jakiegoś dziwnego okularnika, który dodatkowo oskarżał ją i groził sądem. — Na pewno nie jest naturalnym dzieckiem Gertrudy, milczała cały czas, unikała nas wzrokiem, ewidentnie omijała jak tylko mogła tematu złodzieja i śledztwa, jej "bracia" nazywają ją podczas zabawy Anomalią... — Nastolatka zaczęła wyliczać na palcach, powoli zdając sobie sprawę z tego, że zasadniczo miała tych argumentów dość mało, co wcale nie zbiło jej z tropu. — Musi być podmieńcem, który omamił mieszkańców tego domu i teraz kradnie bieliznę po całym mieście, musi! Niech ktoś ją dobije, wtedy na pewno zmieni formę na swoją prawdziwą! — Samemu nie będą w stanie tego zrobić, Yuuna popatrzyła ze szczerą nadzieją w oczach na herosów dookoła, naprawdę licząc na to, że przylądkowa Neff chwyci strzelbę i po prostu rozwali Matyldzie głowę. — Albo po prostu jest adoptowana i dziwna — Kobieta dodała na końcu swojego wywodu, w zasadzie po raz pierwszy myśląc o innej możliwości niż ten doskonały plan, który pojawił się w jej głowie jako pierwszy. Ale musiała mieć rację, po prostu musiała. Nie dlatego, że bała się dziwnego okularnika lub sądu, takie rzeczy miała w głębokim poważaniu, a po prostu chciała mieć rację, będąc tak bardzo pewnym swojej tezy. Zaznaczę jeszcze tylko w tym miejscu, że jeśli heros, który przybył na miejsce portalem, chciał natychmiast stamtąd zniknąć wraz z dziewczynką, tak Yuuna spróbowałaby go unieruchomić swoją umiejętnością. Nie po to, by próbować z nim walczyć, a zwyczajnie dlatego by wysłuchał jej iście niepodważalnych argumentów.

Kiwnęła głową z uznaniem w kierunku Glassa, uśmiechając się nieznacznie. Nie widział tego, aczkolwiek mógł poczuć aprobatę ze strony nieumarłej. Pod tą skorupą dziwacznego uroku i niewinności czyhał drapieżca, który tylko czekał na okazję, aby pokazać swoje kły. Mniam. - Bielizny, nie. - Machnęła dłonią. - Aczkolwiek takie kryjówki zawsze warto badać. - Zawsze lepiej sprawdzić każdy możliwy zakamarek, wejść wszędzie, gdzie się da, niżeli odpuścić i pominąć coś istotnego lub wartościowego albo oba na raz. Niestety Gertruda nie przekazała już żadnych sensownych i wartościowych informacji, co tylko utwierdziło kobietę w przekonaniu, że trzeba ruszać. Pewne wątpliwości zasiały w niej słowa gospodyni, która stwierdziła, że mogą przeszukać jej dom. Nie miała podejrzeń wobec samej Gertrudy, ale mogliby coś znaleźć, w końcu niedawno temu sama to powiedziała. - Moglibyśmy się na szybko rozejrzeć. - Nie mogli też poświęcać na to zbyt sporej ilości czasu. Zerknęła na chłopaków, kiedy wypowiedzieli dziwne słowa. Chwilę się nad nimi zastanowiła, ale na ten moment nic jej nie mówiły. Miała zamiar zabrać się za obiegowe sprawdzenie domu, aczkolwiek kolejne słowa dzieciaków i ich z pozoru niewinne zabawy, wzbudziły w strzelczyni zaintrygowanie. Możliwe, że chcieli coś herosom przekazać albo po prostu się bawili.
Niemniej postawa Matyldy była dziwnie unikająca, szczególnie gdy nie odpowiedziała na pytanie Yuuny. - Hola, hola. - Gwizdnęła w stronę wychodzącej dziewczyny, gestem nakazując jej powrót. Chciała kontynuować wypowiedź, ale nie było Nef dane, ponieważ perfekcyjne cięcie zielonowłosej skróciło podejrzaną o nogi. Ciało bezwładnie upadło na podłogę, topiąc się w kałuży swojej własnej krwi, która z sekundę na sekundę robiła się coraz większa. A to wszystko w akompaniamencie krzyków cierpienia. Nie ukrywała, że była trochę zaskoczona tak nagłym ruchem ze strony koleżanki i chwilę zajęło truposzce, nim ogarnęła sytuacją. Brutalne, okrutne i krwawe widowisko, czyli tak, jak lubiła, aczkolwiek był jeden problem. - O mój… Jeśli chcesz mi zaimponować czymś takim, muszę przyznać, że zaplusowałaś. CHOCIAŻ NIE KOSZTEM PIEPRZONYCH MIESZKAŃCÓW. Masz ty pojęcie, jakie gówno nas czeka?! - Chciała mordować mieszkańców, niech sobie to robi, ale nie kurwa pod ich nosem, jeszcze mogąc nią w to wciągnąć. Neffaleh jest w stanie zabić zwykłych ludzi, ale w taki sposób, jak to zrobiła towarzyszka. Nie miała najmniejszej chęci odpowiadać za czyjejś czyny. Spiralę absurdu nakręciło pojawienie się znikąd innego herosa, który ot tak uwięził Yuunę w klatce. Zacisnęła dłonie na dubeltówce, będąc gotową do wystrzału, na wypadek, gdyby nieznajomy pociągnął Nef do odpowiedzialności. Wyjaśnienia nastolatki należały do skrajnych, wręcz anormalnych, a nawet jeśli sprawdziłyby się, to wolała nie kończyć jej roboty teraz, w obecności innych, tylko dopiero po fakcie, kiedy Matylda “zmieni się”, w potwora, w co szczerze wątpiła. W takim przypadku nikt jej czegokolwiek nie zarzuci, bo już wtedy walczyłaby z monstrum. Chociaż to wszystko było jednym, wielkim absurdem.

Ehhh, co to był za widok. Nie tak dawno temu, przybyły na ten świat “Heros” zabawiał jakieś, dwa losowe dzieciaki. Chociaż może to nie było jednak coś złego z jego strony? Chłopaki bowiem zdawali się jednak zainteresowani konceptem magii i samymi Herosami. Dlatego też widok ich zabaw, przywoływał na twarz czerwonookiego lekki, ciepły uśmiech. Choć faktycznie musiał zacząć się zastanawiać, co takiego ma im znowu odpowiedzieć, bo jednak nie moc nie pozwalała mu na niszczenie niczego. Niestety, ale on nie należał do tych, którzy skupiali się na destrukcji i ranieniu… Co trochę jednak gryzie się z jego propozycją ukarania złodzieja? Jebany hipokryta. Jak się jednak miało okazać, ktoś rozwiązał ten problem za niego. W momencie bowiem, gdy zielonowłosa… Dosłownie przeciął siostrę chłopaków na pół, ten z początku nie za bardzo wiedział, co ma w ogóle zrobić. Serio, mówiłem wcześniej o przegrzaniu, prawda? No to właśnie tu mamy tego przykład. Przez krótką chwilę bowiem, Glass był całkowicie wyłączony i nie kontaktował w żaden sposób. Dopiero po chwili, postanowił się jakoś ruszyć i jakkolwiek pomóc w tej sytuacji. Pierwsze więc co zrobił, to chwycił chłopaków za przedramiona i wyprowadził do innego pomieszczenia.
— Nie wychodźcie stąd, tu jesteście bezpieczniejsi! — Rzucił na szybko, lekko spanikowanym głosem, starając się utrzymać na twarzy swój uśmiech, aby jakkolwiek poprawić sytuację. Choć widać było po nim, że tym razem jest on wymuszony. Wypowiadając ostatnie słowa, od razu zamknął drzwi i sięgnął po swoją włócznię, zaciskając ją mocno w lewej dłoni. Dostrzegając też, że nie wiadomo skąd pojawiła się tu kolejna persona. Ciemnowłosy okularnik zdawał się jednak nie należeć chyba do tych złych, skoro pierwsze co zrobił, to uwięził Yunnę. Może nie będzie jednak aż tak źle?
— Dobra… Nie mam pojęcia co tu się do końca dzieje… Ale ja naprawdę nie chce problemów… — Nie chcesz problemów ta? Ciekawie to może brzmieć z ust osoby, trzymającej włócznie i gardę oraz przygotowującą zaklęcie w prawej ręce. Chociaż z drugiej strony, jako jedyny wziął pod uwagę inne dzieciaki i jest po prostu debilem.

Mężczyzna mimo uważania się za stosunkowo bystrego Herosa potrzebował chwili, aby załapać co się właśnie stało. Dosłownie chwilę temu przygotowywał się do stosunkowo łatwego zlecenia, podczas którego miał łapać jakiegoś drobnego złodziejaszka i zboczeńca. A w mgnieniu oka sytuacja sprawiła, że był sprawcą morderstwa niewinnnej dziewczyny. Z dodatku morderstwa dokonanej przez nikogo innego jak jej jego towarzyszkę Yuunę. Szczerze to chwile musiał to przetrawić, ale po krótkiej chwili pomyślał, że wiedział, że z tą zielonowłosą jest coś nie tak. Na początek jakieś grożenie sobie bronią z Glassem, a następnie podejrzewanie go o bycie zboczeńcem! Co jak co, ale to są stosunkowo jasne dowody, że coś z nią jest nie tak. W końcu każdy powinien się poznać na pierwszy rzut oka, że Havocc jest osobą wyższą, z celem innym niż fizyczność jakiejś dziewczyny. Ale to mniejsza, bo ta myśl szybko zaginęła w natłoku wydarzeń zaraz następujących. Czy to pojawienie się potężnej istoty z bóg wie jakiego miejsca, czy może zamknięcie jej w jakiejś dziwnej klatce. Pierwszą jego myślą było szybkie rzucenie błogosławieństwa wieży, aby fizyczność dziewczyny trochę więcej mogła wytrzymać. Krzyknął więc tylko: - Matylda, Torre!- i wskazując na Nią palcem uaktywnił swoje zaklęcie. Nie wiedział co dalej ma zrobić więc tylko przerywając panicznym śmiechem krzyczał: - HAHAHA... J-JEŚLI K-KTOŚ MA JAK-KĄŚ MOC-C DO WSKRZESZANIA... HAHAH... LUB LECZENIA TO POWIEDZCIE I... I ... TAK! WZMOCNIĘ WAS!- I zaczął wycierać ręką pojawiające się mimo wszystko łzy bezsilności.

Nagłe pojawienie się trzeciej, ewidentnie dominującej siły, zmieniła sytuację na korzyść, zgodnie ze słowami zielonowłosej, podmieńca. Yuuna dalej była całkowicie przekonana o tym, że właśnie robiła wszystkim przysługę, a ich poszukiwany złodziej teraz leży powoli się wykrwawiając. Jej spojrzenie nie spotkało się z tym, czego oczekiwała po jej trzech towarzyszach. Neff postanowiła zaczekać z własnym osądem, obierając najmniej drastyczną decyzję i przeczekać ten wstępny chaos. Havocc, uderzony nagłą i brutalną rzeczywistością, panicznie zaczął dokładać swoje wszelkie siły, aby odkręcić całą tą sytuację. Glass, mimo dłuższego przystosowania do niespodziewanej sytuacji, określił priorytet na zadbanie życie nie tylko swoje, ale również i dzieciaków. Były one na tyle sparaliżowane, że przepchanie nie było żadnym problemem. Żadne z nich nie wydawało się w pełni przekonane argumentami zamkniętej w klatce Yuuny. Mogło to też być podyktowaną niebezpodstawną obawą podzielenia tego samego losu. W końcu potężny heros wydawał się, jakby to nie była jedyna sztuczka, do której był zdolny.
Zaczynając jednakże od Havocc'a, mógł jasno poczuć, że jego zaklęcie nie zadziałało. Jako osoba najbardziej obyta z własną magią potrafił dojść do jednego, samonasuwającego się wniosku: "Matylda" nie było prawdziwym imieniem dziewczyny. Mimo ogromnego bólu, wydawała się jednakże zareagować i spojrzeć w jego stronę. Jej powstrzymywane stęknięcia i wewnętrzne krzyki bólu uniemożliwiały wypowiedzenie chociażby jednego słowa, lecz samo spojrzenie dla chłopaka wystarczyło. W takich chwilach nawet tak drobne gesty potrafiły przekazać więcej niż słowa. "Matylda" domyśliła się, że jego magia wymagała jej prawdziwego imienia. Mogła to zmienić w jednym momencie, między nieregularnymi wciąganiem powietrza. Wystarczyło tylko jedno słowo. Nie robiła jednak tego. Sekret, jaki w sobie nosiła, był ważniejszy od jej życia. Obniżyła wzrok zanim odwróciła twarz, by dalej skulić się z bólu. Jej los nie należał już do niej.
Glass podczas popychania dzieci gospodyni mógł poczuć pewne obaw spojrzenie kobiety. W końcu skąd była pewność, że właśnie nie prowadzi ich w ustronne miejsce, aby pozbyć się kolejnych świadków tego koszmaru? Po dotarciu do pierwszego, najbliższego pomieszczenia z drzwiami, zorientował się, że trafił do pokoju dzieci. Znajdowały się tam trzy, rozstawione od siebie w równej odległości łóżeczka, każde charakterystycznie przyozdobione. Choć Glass nie miał czas na dokładniejsze przeanalizowanie różnic, na szybko mógł określić, że środkowe należało do najmłodszego z braci a prawe do "Matyldy". Między łóżkami były postawione komody, a na podłodze leżała para drewnianych mieczy i para lalek. Zanim zamknął drzwi, dostrzegł jedynie słabe dygnięcie głową od starszego chłopaczka. Najpewniej to było odpowiedź na jego polecenie. Swoją ręką przygarnął młodszego brata do siebie.
Cała ta sytuacja źle wpływała na spanikowaną i bezsilną w tej chwili Gertrudę. Otrzymawszy gwizdek, podniosła wzrok na okularnika z niedowierzającym wzrokiem twarzy. Szybko zorientowała się, że cała dygocze, a także z trudem utrzymuje się na nogach. Zagwizdać, gdy się wytłumaczy? Nie minęło długo, nim to się stało, lecz po tym rozpacz gospodyni jedynie osiągnął poziom załamania.
- N-nie.. nie jest moim dzieckiem.. ALE CO Z TEGO?! - ryknęła. - Nie mogę kochać dziecka, które przygarnęłam!? - rzuciła ostatnie słowa do dziewczyny zamkniętej w klatce, aby odwrócić się następnie do Okularnika, chwytając się jego ubioru.
- Błagam. Błagam! Uratuj moje dziecko! Oddam wszystko!
Osunęła się na kolana, puszczając herosa. Jej głos zaczynał słabnąć, lecz dalej był słyszalny dla każdego w izbie.
- Nie chcę wytłumaczeń tej.. Niech spotka ją kara. Najsurowsza. Jakakolwiek.
Nie wiedziała, co miała poradzić z gwizdkiem. Chciała, aby ten cały koszmar się skończył.
- Dlaczego to mnie spotyka? Tym razem miało być inaczej. Tym razem...
Ostatnie słowa wyrzuciła w eter zanim załkała. Przed całkowitym spłaszczeniem się na podłodze powstrzymywały jej własne przedramiona i skulona kolana.

Mężczyzna zdecydowanie nie musiał przejmować się próbą rzucenia umiejętności przez Yuunę, gdyż w tym momencie oddzielała ich dość specyficzna bariera. Pole siłowe narzucało na więźniu tę zasadę, że chociaż w teorii przebywał dalej w tym samym miejscu, co otoczenie, wszystkie akcje przez takowego wykonywane miały skutek w innym wymiarze. Zupełnie, jakby przekazywane one były do innego wymiaru, kopii stworzonej na potrzeby celi. Niemniej jednak na chwilę, gdy zielonowłosa zaczęła się tłumaczyć, Kenza przystanął z Matyldą trzymaną w swoich rękach, po czym odetchnął.~ A już miałem nadzieję, że masz jakiekolwiek, sensowne wytłumaczenie. Nie zrozum mnie źle, godne pochwały jest to, że starasz się zaradzić, nawet na najbardziej trywialne problemy, takie jak znikająca bielizna. Jednak Twoja analiza ma wiele luk w samej swojej istocie, a jeżeli złapanie jest dla ciebie równoważne z nieubłaganą ofensywą...Chociaż sam niebieskowłosy nie dokończył stwierdzenia, jednak następstwem jego słów stało się dziwne zachowanie klatki, która kurczyła się stopniowo od góry, powodując — mówiąc wprost — zniknięcie Yuuny z oczu pozostałych.~ Zgodnie z życzeniem pani domu, idę przekazać dziewczynę w ręce kompetentnego medyka, na sprawczyni zastosuję za to odpowiedni sąd. Proszę się jednak nie przejmować, Sześciooki Kapłan nigdy nie przyjmuje zapłaty za swą pomoc. Ten przypadek nie będzie wyjątkiem.To powiedziawszy, okularnik przeszedł z Matyldą i jej nogami przez przejście utworzone już wcześniej, które następnie zostało zamknięte, pozostawiając resztę domu pod opieką pozostałej trójki poszukiwaczy bielizny. Jeżeli o nich chodzi, nie wydawali się mieć złych intencji, dlatego najzwyczajniej w świecie nieco zignorował ich obecność, by czym prędzej doprowadzić dziecko do odpowiedniej osoby.

Yuuna zostaje przeniesiona do wymiaru astralnego.

I truposzka tak sobie stała, jak ten słup soli, nie mając większego pojęcia, co począć dalej. Nawet opuściła broń, czując, że tajemniczy delikwent nie stanowił zagrożenia dla kogokolwiek z nich, poza Yuuną. Szczerze? Ta niespodziewana sytuacja, nijak powiązana z głównym trzonem zlecenia, kompletnie wybiła ją z równowagi i chęci dalszego uczestnictwa. Po prostu nie. Poszuka sobie czegoś nowego oraz lepiej płatnego, bo te kilka simirów, to można sobie w rzyć wsadzić, nic za nie nie kupi. Jeszcze dotarło do niej, że Matylda wprawdzie nie jest dzieckiem Gertrudy? Przynajmniej ona sama tak stwierdziła, chociaż widząc stan gospodyni, ciężko było określić, czy to, co mówi, ma sens i jest prawdą, czy też emocjonalnym bełkotem. Prawdopodobnie sama nie miała już siły, aby dyskutować o złodzieju i dalej w tym grzebać, dlatego najlepiej będzie odejść. I nie było się czemu dziwić, w końcu przeżywała kryzys. Ostatecznie nieumarła postanowiła odpuścić sobie ten absurd, kwitując. - Aaaaa ja mam to w dupie. - Powiedziawszy, wyszła, zamykając za sobą drzwi, a następnie udała się w losowym kierunku. Najpewniej zagości w karczmie, ale jeszcze nie wiedziała.

Co tu się w zasadzie stało? Cóż, zdecydowanie nie jest to pytanie na głowę czerwonookiego, który to co prawda zrobił coś sensownego i właściwego. W zasadzie chyba tylko jako jedyny z ich pierwotnej grupy swoją drogą. Jednak co takiego w zasadzie mu pozostało? Stał tak sobie, w jednej ręce trzymając swoją broń. Druga zaś obecnie emanowała jasnym światłem. Cóż, skoro już naładował swoją magię, dobrze byłoby ją odpowiednio wykorzystać. A przynajmniej tak pomyślałaby każda normalna osoba. Białowłosy jednak, widząc rozwój sytuacji, zwyczajnie anulował swoją magię i na spokojnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Zachowanie Nef w tej sytuacji w zasadzie nie było niczym niezwykłym. Prawdę powiadając, chłopak miała zamiar zrobić to samo, choć oczywiście powody był nieco innego. Zaciskając mocniej dłoń na swojej włóczni, skierował wzrok na drzwi, którymi to przed chwilą wyszła ich towarzyszka.
— Chyba… Nic tu i po mnie… — Rzucił dość pustym głosem, a na jego twarzy dostrzec można było zarówno smutek, jak i mocne zmieszanie. Cóż, zdecydowanie nie była to sytuacja, w której ten chciał się znaleźć. Pechowo akurat Glass należał do tych raczej, miłych i pozytywnych osób. Wychodzi jednak na to, że nawet on może stracić swój uśmiech, jeśli sytuacja go to tego zmusi. Szybkim krokiem opuścił budynek, nie patrząc nawet na chwilę za siebie i powędrował w swoją stronę… Zaczynam się zastanawiać, czy ten patapon to w ogóle przeżyje, jak pójdzie gdzieś sam…

Mag Szachów powoli zaczął się usspokajać. Daleko mu było do spokoju ducha z jakim przyszedł tutaj, a nawet po prowokacji z Yuuną. Ponowna fala stresu pojawiła się, gdy poczuł, że mana wykorzystana na Błogosławieństwo Wieży wróciła do niego. Pierwszą myślą było to, że dziewczynie nie dało się już pomóc, ale zaczął myśleć dalej nad przyczyną, skoro Kenza zapewnił, że jest dla niej ratunek. Nie znał go, ale powaga i autorytet od niego bijące, kazały mu wierzyć w jego słowa. W pewnej chwili doszło do niego pewnego rodzaju olśnienie. Przecież sprawdzał to jeszcze będąc w wiosce Seminos. Jego zaklęcia nie działają, jeśli nie zna imienia celu. Ale w tym wypaku przecież znał imię. Czyżby chodziło o to, że to nie jest prawdziwe imię "Matyldy"? W takim razie jakie ono jest? Po co w ogóle je ukrywała. Przecież po za zielonowłosą nikt chyba nie myślał nad zrobieniem jej krzywdy. Już miał ją o to zapytać, ale Tanaka zabrał ją, aby udzielić jej pomocy. W duchu modlił się, aby nic jej się nie stało, bo niczym nie zawiniła, ale teraz chciał zapytać o kilka rzeczy Gertrudę. Gdy Neff i Glass wyszli z pola "bitwy" podszedł tylko do niej i podnosząc ją z kolan powiedział:
- Z całego serca Pani współczuję. Wiem, że taka tragedia na pewno jest dla Pani przerażającym przeżyciem i wolała by Pani o tym nie rozmawiać, ale... - W tym momencie na chwilę przerwał, zastanawiając się, czy chce dokładać roztrzęsionej kobiecie kolejnych trosk, ale zabrakło mu empatii, aby powstrzymać ciekawość, ale przez napięcie musiał jeszcze przełknąć ślinę w gardle. - Czemu Pani nie powiedziała od razu, że jest przygarnięta? To nic nie zmienia, a nawet podniosłoby opinię o Pani w moim mniemaniu. I druga rzecz. Matylda to nie jest jej prawdziwe imię, prawda? Wiem to, bo moja magia nie zadziałała. Jeśli jest w stanie Pani powiedzieć, jakie są powody ukrywania tego, to byłbym wdzięczny. - Havocc podstawił kobiecie krzesło i posadził ją na nim, po czym strzepał kurz ze swojego stroju i dodał ostatnią rzecz. - Wiem, że teraz złodziej bielizny jest Pani najmniejszym problemem, ale jeśli za jakiś czas będzie Pani szukać dalej Herosów do pomocy, to ponownie się zgłoszę jeśli dalej będę carachtar. - Po tych słowach czekając w ciszy na odpowiedzi po kilku minutach wyszedł.

Niespodziewana i chaotyczna sytuacja, jak szybko się pojawiła, tak szybko przeminęła, pozostawiając gospodynię z całym zadzianym bałaganem i zapachem żelaza zmieszanego z marchwią. Herosi, nie chcąc pogarszać sytuacji, odchodzili wraz ze swoimi ostatnimi słowami. Havocc okazał się jednakże chwilowym wyjątkiem. Niedosyt informacji popchnął go do kobiety, unikając kałuży krwi, która wlewała się w wyciętą przez magię dziurę w podłodze. Szybko się zorientował, że podniesienie kobiety chociażby na kolana było trudniejsze niż początkowo zakładał.
- Nnie.. z-zostaw mnie..
Rzucała z wykrzywioną miną. Jej umysł wyraźnie chciał się opierać, lecz ciało odmawiało posłuszeństwa. Przekrwione przez łzy oczy nie skupiały się na herosie. Wydawała się nawet go nie dostrzegać, a tylko czuć jego dotyk, z którym nie miała sił, by się szarpać.
- C-co? - wydusiła, nie potrafiąc zrozumieć, skąd pojawiło się to pytanie. - D-dlaczego miała-łabym to mó-wić?
Na nic więcej nie było ją stać. Ta mała tajemnica nie była w żaden sposób powiązana ze zleceniem, a dotyczyła ich wewnętrznych, rodzinnych spraw. Żadne ze zgromadzonych osób nie było zdolne przewidzieć, że ten drobny szczegół mógł być wystarczający do popełnienia zbrodni. Opuchnięte oczy Gertrudy szerzej się otworzyły, gdy usłyszała, że imię córki nie jest prawdziwe. Było to tak kuriozalne stwierdzenie dla kobiety, że nie potrafiła wydusić z płuc żadnej odpowiedzi. Sama ta reakcja jasno mówiła Havocc'owi, że matka nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Nie dowiedział się więc o "Matyldzie" niczego, lecz może właśnie to "nic" potrafiło mu powiedzieć dużo? Musiał więc się ograniczać do własnych domysłów.
Nie chcąc zostawić kobiety na brudnej podłodze, podsunął jedno krzesło ze stołu i z ogromnym wysiłkiem posadził ją. Jego oddech przyśpieszył z powodu niespodziewanego wysiłku. Czy miało to w ogóle jakiś sens? Kobieta wydawała się już nie kontaktować, całkowicie odcięta przez wbity ostatni gwóźdź. Nie był więc pewien czy jego ostatnie słowa do niej dotarły. Nie otrzymał również podziękowań za te drobne gesty dobrych chęci. Pozostało mu opuszczenie chaty podobnie, jak zrobiła to pozostała dwójka herosów.
W ten sposób wszyscy się rozeszli, pozostawiając zlecenie nieukończonym. Z powodu tego incydentu trudno stwierdzić, która z gospodyń Carachtaru się zgłosi, aby wtajemniczyć następnych herosów w szczegóły zlecenia, które dalej będzie wisieć na tablicy ogłoszeń gildii. Jednego można być pewnym: Gertruda nie zgłosi się na wolontariuszkę po raz drugi.

Wymiar Astralny

Jedna z technik możliwych do użycia wyłącznie za pomocą magii wpływającej na fakturę przestrzeni. Wymiar Astralny, jako skutek jednego z czarów Kenzy, jest pod zupełną kontrolą mężczyzny. Na niebie widać niebo, które nie zostało zanieczyszczone żadną formą sztucznego światła. Świecące punkty na sklepieniu wymiaru oświetlają białą, marmurową ścieżkę, która rozpościera się jakby w nieskończoność. Co jakiś czas pojawiają się również białe, świetliste bramy, które mimo swego blasku nie umniejszają jasności żadnego ciała niebieskiego zawieszonego nad głowami ewentualnych wizytujących. Uprzednio wspomniana droga dzieli na równe części teren kamienisty, który, chociaż pełen małych wzniesień, wydaje się mieć dziwnie gładką teksturę. Użytkownicy magii mogą czuć bijące z powietrza otaczającego ich stężenie many.

Chociaż z perspektywy mieszkańców Yuuna mogłaby równie dobrze w tym momencie zostać wykasowana z egzystencji, gdyż jej teleportacja wyglądała jak wkładanie kartki do niszczarki, w rzeczywistości przeniesiona została do miejsca, którego zdecydowanie wcześniej nie miała okazji ujrzeć. Bezkresna przestrzeń wkrótce ponownie została naruszona, by ze szczeliny międzywymiarowej wyłonił się czarownik, odziany w białą, chociaż teraz lekko zakrwawioną, pelerynę. Niestety, krwawienie dziewczynki spowodowane przez zielonowłosą było bardziej wylewne, niż zakładał niebieskowłosy, przez co pewnym była sesja czyszczenia stroju po tej całej farsie.~ Wedle działaczy od wieków sprzeciwiający się Anomalii, Herosi podążający ścieżką cienia, sprawiający ból niewinnym, określeni są mianem "dewiantów". ~ zwrócił się do dziewczyny, która już uwięziona nie była ~ Szkoda, że chociaż władający przestrzenią pojawiają się nie częściej niż raz na stulecie, Ty zdążyłaś już zaniedbać swój honor.To rzekłszy, uderzył kosturem trzymanym w dłoni o ziemię. Z niego zaś zaczęło bić jasne światło, które następnie zaczęło się formować w białe pasy, ostatecznie uformowane w coś przypominającego kosę.~ Powodem, dla którego jeszcze stoisz na nogach, jest to, że Twoją ofiarę da się uratować. A teraz nacieraj. Udowodnij, że masz jakąkolwiek wartość. ~ sprowokował ją pobłażliwy strateg, licząc na to, że nie będzie musiał spisywać na straty Herosa z potężną magią.

Dalsza część tragikomedii rozgrywała się przed oczami zamkniętej w klatce Yuuny, która była odcięta od świata wokół nie tylko jej strukturą, jak i magią. Zdolność zatrzymania najwyraźniej odbiła się od prętów, nie będąc w stanie wyjść poza obszar sztucznej przestrzeni, lecz na szczęście heros zatrzymał się sam z siebie, chcąc wysłuchać tego, co do powiedzenia miała nastolatka. Pozostałe osoby zaczęły mniej lub bardziej panikować, komentując swoim zachowaniem i słowami chaos, który na skutek działań zielonowłosej rozgorzał wokół. Przestało to wprawdzie obchodzić heroskę, może poza komentarzem Neff oraz tym, jak na twarzy Havocca pojawiło się zdziwienie po tym, jak również jemu nie udało się użyć umiejętności, lecz samo to, jak bardzo wszyscy nie wiedzieli co ze sobą zrobić, było naprawdę zabawne. Uśmiech z twarzy Yuuny zniknął dopiero, gdy okularnik odezwał się do niej bezpośrednio, a ona sama zaczęła przenosić się do innego wymiaru. Nastolatka zdążyła zaledwie pomachać reszcie biorących udział w zleceniu, oraz oczywiście samej Gertrudzie, zanim znalazła się w rozpostartej przez Kenze przestrzennej domenie. Kwintesencja magii, jaką również ona posiadała, możliwość wpłynięcia na przestrzeń w taki sposób, by utworzyła zupełnie nowy świat stworzony na podstawie woli użytkownika. Gdyby heroska interesowała się w magią w jakimkolwiek stopniu, tak najprawdopodobniej byłaby oczarowana domeną, w której się znalazła, póki co jednak, ta jedynie wzruszyła ramionami, o wiele bardziej zaciekawiona tym, co miał jej do powiedzenia Kenza. — Dewiantem? Przecież Ci tłumaczyłam, że tamta dziewczynka nie jest tym na kogo wygląda. Zresztą widziałeś, co działo się na końcu... — Yuuna wzruszyła ramionami, powoli obracając włócznie w dłoniach patrząc jednocześnie, jak zarówno wyposażenie, jak i magią wokół mężczyzny przybierają jedną formę. — ... To nie tak, że chciałam ją zabić z jakiegoś kaprysu. Tak, jak Ty mnie teraz. Czym to według Ciebie się różni? Oboje mieliśmy swoje przypuszczenia potwierdzone dowodami, które w naszych głowach wydają się niepodważalne, więc dlaczego to co Ty zamierzasz zrobić ze mną jest lepsze od samosądu, który wydałam? — Dziewczyna naprawdę nie widziała różnicy między tymi dwiema rzeczami, lecz jasnym dla niej było to, że nie podejmując żadnych działań zginie. Samo to nie wywoływało w niej strachu, śmierć była dla niej równie naturalna co konieczność nabrania oddechu w płuca, jednak... — Czyli po prostu chcesz wykorzystać mnie dla swojej rozrywki, panie dobry herosie. Wypadasz w tym momencie gorzej niż ja, wiesz o tym? — Dywagując poniekąd nad naturą dobra i zła, dziewczyna szła powoli w kierunku Kenzy, a włosy na jej ciele zaczynały się elektryzować w wyniku nadmiaru magii, jaki ją otaczał. Dawno nie czuła się tak pełna many, a skoro i tak miało przyjść jej umrzeć, to dlaczego nie miałaby jej wykorzystać? W jednej sekundzie jej leniwy chód zmienił się w bieg, a ona sama zaczęła poruszać się sprintem w kierunku herosa. Będąc w odległości około dziewięciu metrów od niego, wykorzystała nabyty pęd, by przy pomocy obrotu całego ciała, rzucić swoją bronią niczym oszczepem w kierunku Kenzy. Była to oczywiście dywersja, gdyż w tej samej chwili, Yuuna przeniosła się za jego plecy, planując jednocześnie go unieruchomić swoim wiązaniem, jak i rozciąć w pół największym i najsilniejszym cięciem jakie tylko była w stanie wykonać przy użyciu własnego ciała.

Tragikomedia, zaiste bardzo ciekawe, ale i trafne sformułowanie. Kiedy Kenza usłyszał pierwsze zaprzeczenie, odetchnął w oznace wyczerpania, po czym oznajmił powoli, jaki był tok jego myślenia.~ Nawet jeśli jest kimś innym, niż się wydaje, nie daje Ci to prawa wyznaczania kary śmierci. Tym bardziej, jeżeli waszym celem był jakiś śmieszny złodziej bielizny. ~ poprawił okulary, by dalej ciągnąć ~ Zresztą sama rozważyłaś po czasie możliwość, że być może jest ona adoptowanym dzieckiem tej kobiety, a biedaczka to potwierdziła, chociaż ze łzami w oczach.Chociaż teraz sam dokonywał sądu, jedna rzecz odróżniała go od Yuuny i w żadnym wypadku nie była to pozycja, siła, czy posiadane artefakty. Okularnik spokojnie analizował każde kolejne słowo Yuuny, jak na stratega przystało. Skupiał swoją uwagę również na jej sposobie poruszania się. Wolał jednak nie wyjść na jednego z dewiantów w oczach dziewczyny, tym bardziej że badacz poświęcił długie lata swojego życia na doskonaleniu magii w celu ratowania świata.~ Doszliśmy do swego rodzaju nieporozumienia. Kara, którą zamierzam wydać, nie jest karą śmierci. Wręcz przeciwnie, natychmiastowa śmierć byłaby dla ciebie zbyt łaskawa. ~ odparł złowrogo, jednakże zdecydował się wpierw przedstawić swoje dywagacje ~ Dobry strateg czeka ze swoim osądem, dopóki nie uzyska niezbitych dowodów na swą rację, ty ewidentnie się pospieszyłaś. W moim przypadku sprawca jest jasny. Ucięcie nóg dziecku, heros czy nie, jest karygodne. A twoja moc sprawia, że nie mogę pozostawić cię na wolności, nie zbadawszy, czy nie stanowisz zagrożenia dla pozostałych mieszkańców tej wyspy.Tym samym zdecydował się wyczekać atak dziewczyny. Wszystkowidzące Szkła okazały się w tym wypadku niepotrzebne. Dywersja, jedna z zagrywek, które można by podpiąć pod definicję taktyki. Coś, z czym Kenza miał do czynienia odkąd postawił pierwsze kroki na tym świecie.
Zresztą sam dość świetnie odnajdywał się przy wykorzystywaniu tego narzędzia, jakim jest ludzki umysł, którym tak łatwo można wodzić za nos. Chociaż kostur dzięki magii okularnika przybrał formę bliską kosie bojowej, w rzeczywistości pełniła inną funkcję, tej jednak postanowił dalej nie aktywować. Gdy włócznia w zawrotnym tempie zbliżała się do mężczyzny, a dziewięć metrów zdecydowanie nie było odległością, jaką można było zignorować, on... stał w bezruchu. Nie wyglądał bowiem na zainteresowanego tym, co się dzieje przed nim, a za nim. Chociaż trafiony zaklęciem unieruchamiającym, nie była mu potrzebna zdolność poruszania się, by móc uniknąć lecącej broni czy śmiercionośnego cięcia. Chociaż nie widział, to czuł, co zmierza w jego stronę, otworzył więc wyrwę w przestrzeni, która swoje ujście znała po swojej drugiej stronie. Portal szeroki na dziesięć metrów średnicy, gdyż co tu ukrywać, przy niewidocznej sile ostrożności nigdy za wiele, przeniósł reelseiden, wymuszając na nim trafienie we włócznię, która mówiąc wprost, została zniszczona.
~ Gdy planujesz swój atak, skup się na tym, by dopracować każdy szczegół. Jesteś pozbawiona broni, jaki masz plan B?Zadając to pytanie, wykorzystał część pasków składających się na ulepszenie jego kostura, dzięki czemu te oddzieliły się i opatuliły oba pierścienie, po chwili powodując ich dezintegrację, oswobadzając czarownika.~ Powtórzę się więc jeszcze raz. Jaki jest twój cel? Radzę uważnie dobierać słowa.

Kenza dalej gadał, nieco zbyt monotonnym tonem przedstawiając swoje racje i argumenty za tym, by móc śmiało określić heroskę mianem dewianta. — Wychodzi na to, że nie jestem zbyt dobrym strategiem, ale jaki jest sens czekania w sytuacji, w której jest się czegoś pewnym? To nie ma sensu, albo jesteś czegoś pewnym, albo czekasz... — Zawisłość tego procesu była dla niej wręcz niepojęta, z racji na fakt, że zdecydowanie była osobą, która wolała działać aniżeli planować. To też nie tak, że ruszała do akcji bez żadnego planu, czy też podejmowała decyzję nie przemyślając ich, wszakże zarówno atak na herosa w tym momencie, jak i na Matyldę chwilę wcześniej miał podłoża przemyśleń, lecz spędzanie na nich zbyt długiego czasu, zdecydowanie nie bawiło kobiety. — A to nie tak, że to nasze ciała i magia są prawdziwą bronią? — Widząc jak w ułamkach sekund okularnik jednocześnie broni się przed atakami dziewczyny, jak i niweluje jej magię, Yuuna uśmiechnęła się szeroko. Naprawdę, staniecie w szranki z kimś takim przyspieszało bicie serca, niezależnie od tego, co mogła przynieść przyszłość. Widząc, w jaki sposób czarownik radzi sobie z jej zaklęciami, ale i czując jak magia we wręcz wymuszony sposób wraca do jej ciała, zielonowłosa postanowiła działać od razu, tkając tak uwielbiany przez Kenze plan w głowie na bieżąco, wraz ze splotami magii. Początkowo rozłożyła dłonie przed sobą, związując przestrzeń na czubku każdego palca, by następnie gwałtownych ruchem rąk posłać w kierunku herosa coś na kształt siatki złożonej z wielu nachodzących się na siebie cięć. Oczywiście, ten mógł ponownie je odesłać gdzieś dalej, lecz były kierunki, w które nie mógł tego zrobić. Zdążyła zauważyć, że otwarta przez niego wyrwa była większa, aniżeli tego potrzebował. Kenza był więc ostrożny, wolał nie ryzykować trafienia, dlatego używał magii w ilości większej niż było to potrzebne, stawiając swoje zaklęcia dalej niż musiał to robić. Doskonale. Posyłając Reesleinder w przód, nastolatka teleportując się skokowo ruszyła bezpośrednio za nim. Mogło się wydawać, że ta zamierza teleportować się znowu za plecy herosa, na to wskazywało również ponowne zatrzymanie go w miejscu, tak jednak nie było. Teleportując się tak szybko, by być w stałej odległości jednego metra za cięciami, Yuuna chciała wykorzystać elementy zaskoczenia w inny sposób. Licząc na otwarcie przed nią wyrwy przestrzennej raz jeszcze, dziewczyna chciała wpaść w nią wraz ze swoim zaklęciem, wylatując gdzieś dalej. Moment ten stanowił również uwolnienie mężczyzny z jej czaru, nie miał to jednak żadnego zlecenia. Niezależnie od tego, w którym miejscu dziewczyna by wyskoczyła, tak jej pierwszym ruchem byłby gwałtowny obrót swojego ciała, by posłać kolejne cięcie w kierunku Kenzy. Następnie, szeregiem teleportacji, zielonowłosa chciała dostać się w jego pobliże, pojawiając się praktycznie jednocześnie w czterech różnych stronach świata, z centrum w postaci herosa. Z każdego tego punktu miał zostać wysłany Reesleinder, uniemożliwiając mężczyźnie zablokowania każdego z nich. By to osiągnąć, dziewczyna po każdym skoku aktywowała swoją zdolność zatrzymania, pozwalając by ta była automatycznie przerywana na te krótkie ułamki sekund, w których ona sama się przenosiła między punktami. Ilość magii, jaka wpływała w jej ciało była praktycznie nie do wytrzymania, a dziewczyna wykonując ostatnie cięcie przy pomocy obrotu całego ciała i wystrzelenia go ze swojej stopy, poczuła w ustach nieprzyjemny smak krwi, która zaczęła wypływać jednocześnie z jej nosa, oczu oraz uszu. — Przeżyć — Mimo ogromnego bólu, jaki wręcz palił ją od środka na skutek przeładowania magią, Yuuna uśmiechała się szeroko, odpluwając krew i utrzymując przekrwionymi oczami zaklęcie wiążące.

~ Jaki jest sens? ~ okularnikowi w tym momencie wydawało się, jakby rozmawiał z osobą, która pojmuje w zwolnionym tempie, w porównaniu do innych. A może to była po prostu kwestia tego, że to jego IQ było dość wysokie w porównaniu do codziennego herosa? ~ Taki, że w momencie wykonania tego cięcia, twoja pewność Cię zgubiła.Mężczyzna, chociaż podejmował się rozmowy z Yuuną, coraz bardziej tracił na nią ochotę. Głównie dlatego, że dziewczyna dalej doszukiwała się racji w swoim działaniu, pomimo że tak na dobrą sprawę, jaką grozę mogła wychować małoletnia złodziejka bielizny? Tym bardziej że dokonała błędnego werdyktu w kwestii wskazania winowajcy. Na pytanie dotyczące "prawdziwej broni" herosa Mag Wymiarów nie wypowiadał się ani słowem. Zdecydował się skupić na analizie sytuacji, korzystając z przywileju, jaki mu przysługiwał. Posiadanie artefaktu, którego właściwością było dosłowne "wszystkowidzenie" wiązało się z możliwością przewidzenia trajektorii nawet tych niewidzialnych cięć. Przewidywanie przyszłości było zdecydowanie przydatną funkcją. Jednak ilość cięć, jaką posłała w jego stronę Yuuna, sprawiła, że Kenza nie planował się ruszyć ani o mikrometr. Zamiast tego, kajdany nałożone na niego ponownie zostały zdematerializowane, a jego ciało wraz z kosturem pokryła swego rodzaju powłoka. Cięcia, chociaż wydawały się docierać do celu, nie robiły na mężczyźnie żadnego wrażenia. Zupełnie jakby przestawały istnieć w momencie zetknięcia z nim.~ Ciekawa sekwencja ciosów. Z pewnością drzemie w Tobie potencjał na herosa...Wypowiadając się w ten sposób, nie spuszczał jej z oczu, za to dokładnie obserwował reakcję ciała dziewczyny na otaczające je skupisko many.~ Jeśli masz na celu przeżyć, na twoim miejscu przestałbym się tak rzucać. Przeładowanie energią magiczną nie jest w stanie Ci zaszkodzić, ale ciągły jej przepływ potrafi wyrządzić szkody w nieprzystosowanym do tego ciele.

Widać było, że okularnik męczył się rozmową z nastolatką, szczególnie patrząc przez pryzmat jej... nazwijmy to przyspieszenia. Niestety, słowa wypowiadane przez niego były jak najbardziej zgodne z prawdą, a Yuuna wciąż czuła szkody, o których heros wspominał. Nadwyrężone ciało było bliskie krwotoku wewnętrznego, lecz szeroki uśmiech nie znikał z twarzy nastolatki, mimo krwi, jaką ta musiała odpluwać. — Wiesz co, chłopczyku... — Takie a nie inne określenie być może było zwykłą dywersją, a może niebieskie włosy Kenzy przywiodły dziewczynie na myśl Finna, jedno było jednak pewne. Gdy tylko ostatnia zgłoska wyleciała z jej ust, ta się teleportowała się raz jeszcze, tym razem prosto na osobę czarownika. Będą ograniczona tak bliskim zasięgiem, dziewczyna postanowiła rozegrać to nieco inaczej. Stale mając z tyłu głowy wszechstronne, potężne zdolności herosa, zielonowłosa postanowiła rozproszyć go inaczej, aniżeli magią samą w sobie pojawiła się więc dosłownie milimetr przed jego ciałem, następnie opadając na nie całym swoim ciężarem i przytulając go oburącz. Kto wie, może bliskość nastolatki rozproszy jakkolwiek maga? Ta potrzebowała bowiem dosłownie tylko jednej milisekundy zawahania z jego strony. Kolejne przeniesienie było bowiem zaledwie o paręnaście centymetrów w jedną ze stron, tak by znaleźć się obok kostura. — ... Pożyczę sobie na chwilę tę zabawkę. — Opierając swoje działania na tendencji Kenzy do zaniechania ataku w jej stronę, heroska planowała raz jeszcze go unieruchomić, a następnie przynajmniej wyrwać mu z dłoni jego magiczne narzędzie, tym samym osłaniając w pewnym stopniu obrońcę adoptowanych dziewczynek. Dziewczynek bez nóżek.

Jako taktyk, który przetrwał już wiele potyczek, doskonale znał zagrywki psychologiczne, jakie można było zastosować na przeciwniku. Jedną z nich było dezorientowanie oponenta poprzez celowe denerwowanie bądź umniejszanie samo w sobie. To czyniło go odpornym na zaczepki, chociaż sam na początku często reagował dość nerwowo. Kiedy został nazwany chłopczykiem, podejrzewał, że ta może coś planować, a fakt, że może korzystać ze swojej mocy bez efektów specjalnych, czynił ją jeszcze groźniejszą. Cóż, jak się okazało, to nie był jedyny sposób na dezorientację go, jaki zielonowłosa miała w planie. Gdy spojrzał w przyszłość, przez ułamek sekundy przeszedł przez niego impuls wątpliwości. Artefakt mógł się pomylić? W końcu, po co miałaby to robić? Ale jednak, stało się. Przytuliła go, więc by jej nie skrzywdzić, musiał rozproszyć swoją tarczę, pożerającą przestrzeń. Przysłuchiwał się jej i chociaż plan miała dobry... zaśmiał się w głos.~ Doprawdy cieszę się, że nie pospieszyłem się z sądem. Udało Ci się mnie zaskoczyć, gratuluję pomysłowości. Jednak, pomimo, że gdyby nie skrępowanie, zaklaskałbym Ci, muszę rozwiać twoją nadzieję. Wszakże jest to jedynie dobrze dopasowany kawałek drewna. Nic więcej.Tym samym, gdy ta już go nie dotykała, ponownie użył zdolności, za pomocą której ciągle wyłamywał się z więzów dziewczyny, tyle że tym razem nie formowała się przy lasce, a dookoła niego.~ Udało Ci się zdobyć moją łaskę, jednak niepełną wolność. Od dzisiaj, jako że masz potencjał, będziesz się szkolić, by odpracować swoje winy. Masz silne poczucie sprawiedliwości i bystry umysł, jednak trzeba Cię... lekko ukierunkować.To mówiąc, otworzył kolejne przejście międzywymiarowe, by podążyć z nią do swojej kajuty, w której to w pierwszej kolejności wyczuł, że coś jest nie tak.~ Masz więc wybór, iść ze mną bądź zostać tu zamknięta na wieki. ~ to mówiąc, zabrał ze sobą dziewczynę, by nauczać ją ścieżki prawego Herosa.

Dwa oblicza sprawiedliwości

Hakiri

Niedaleko wsi Seminos od dobrych kilku lat działa „Zakon niebiańskiego płomienia” – religijna organizacja, która na przestrzeni swojego istnienia nie dawała się we znaki ani okolicznym mieszkańcom, ani przechodzącym przez ich tereny podróżnikom.
Wielkim zdziwieniem był więc fakt, iż organizacja ta zaczęła poszukiwać chętnych herosów do pomocy z rzekomym „szkodnikiem”. W listach rozesłanych po karczmach znajdowało się całkiem sporo informacji na temat kreatury, którą to zakon chciałby zobaczyć martwą. Była to rzekomo gadzina zamieszkująca jedną z pobliskich jaskini. Miała ona również pobierać energię magiczną od znajdujących się tam artefaktów, rzekomo pozostawionych przez boga, w którego to wierzy Zakon. Zadaniem śmiałków miałoby być wpierw zniszczenie struktur, a następnie zgładzenie bestii.
Skąd jednak pochodzi to zwierze i dlaczego zakon pragnie jego śmierci? Tak jak stało to w listach, kreatura ma być podobno jednym z upadłych bożków, które to próbują zachwiać jakąś równowagę ich bóstwa… Cóż, dla każdego normalnego człowieka brzmi to po prostu niedorzecznie, ale ciężko jest zrozumieć co tak naprawdę skrywa się w umysłach tych ludzi.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Osada Cizut

Ogłoszenie na temat zadania zleconego przez okultystów prędko obiegło całą okolicę, a dokładniej to wszystkie tablice informacje w pobliskich karczmach. Mało kto chętny był do zgłoszenia się do pomocy: większość osób albo po prostu bała się walki z nieznanym im monstrum lub po prostu nie byli chętni do współpracy z jakimś bliżej nieokreślonym kultem i ciężko było ich za to winić.
Dwójce zainteresowanych zleceniem herosów nie zajęło zbyt długo, aby dotrzeć do siedziby organizacji. Jak to wynikało z treści zadania, osada Cizut znajdowała się rzut beretem od pobliskiego Seminos i swym stylem architektonicznym bardzo przypominała wcześniej wspomnianą wioskę. Już z daleka można było zauważyć kilkanaście średniej wielkości domostw oraz znajdujący się na samym środku, rzucający się w oczy kościół. Po wejściu do osady dwójka bez problemu zauważyła to, iż siedziba okultystów działała z pozoru identycznie jak jakaś mniejsza miejscowość – zwykli mieszczanie ubrani w charakterystyczne dla okultystów Cizutu (bo tak nazywali oni swego boga, na którego cześć nazwali również i swoją włość) czarno pomarańczowe, długie szaty. Pomimo tego zajmowali się oni raczej niezbyt intrygującymi zajęciami: przenosili słomę, prowadzili wyposażone w pługi konie na pole czy po prostu stali przy swych domostwach i rozmawiali na przeróżne tematy.
Miejsce to wyglądało więc na bardzo przyjazne i co najważniejsze zadbane. Miejscowi nie chodzili wychudzeni, a na ulicach panowała wyjątkowa jak na wieś czystość. Teraz jednak nie było czasu na zastanawianie się nad tym. Dwójka musiała udać się prosto do dumnie stojącego na samym środku osady kościoła. Ten pełnił nie tylko funkcję religijną, ale był również głównym urzędem w całej miejscowości. To tam mieli spotkać się z osobą odpowiedzialną za sporządzenie zadania i uzyskać trochę więcej informacji na temat zarówno potwora, jak i jaskini, w której się znajdował.
Właśnie to pierwsze wprawiało ich w największe zastanowienie. Skąd wziął się sam potwór, jakie posiadał zdolności i co najważniejsze, dlaczego okultyści byli aż tak bardzo przekonani o jego powiązaniu z ich bogiem… W myślach herosów pojawiły się lekkie obawy – co jeśli kreatura naprawdę była jakimś boskim wysłańcem, którego zabicie będzie graniczyło z cudem? Być może zamiast grupki herosów, okultyści powinni byli zorganizować miniaturową armię i szturmem wykończyć monstrum?
A tam, z drugie strony czy naprawdę było trzeba się tym przejmować? Oni byli przecież herosami, magia płynęła w ich krwi! Znając życie stwór, był zwykłym, przerośniętym gadem, który w najlepszym przypadku jedynie wyzionie małą chmurę ognia i jednym ciosem zostanie obalony przez nich na ziemie. Dla zwykłych ludzi takie coś mogło być powodem dla obaw, ale dla nich? Z pewnością będą musieli walczyć z gorszymi przeciwnikami w przyszłości.
Bohaterowie nawet nie zauważyli, jak szybko czas zleciał im na zwykłym zastanawianiu się, gdyż nim mogli się obejrzeć to już stanęli przed jednymi z wielu drzwi do środka kościoła. Ponownie zerkając na kartkę ze zleceniem wyrwaną z jednej karczmy, dwójka przypomniała sobie o tym, iż po wejściu do budynku mieli zostać przyjęci przez jednego z „wyższych oświeconych”, który to wytłumaczy im co i jak.
W przeciwieństwie do większości miejscowości, w osadzie Cizut nie było jednej osoby odpowiedzialnej za wszystko. O losach wioski decydowała mała grupka nazywana wspólnotą, która to podejmowała decyzje na podstawie zwykłego podliczania głosów. Podobno oni wszyscy mieli być w jakiś sposób dotknięci „kochającą ręką Cizut’a”, lecz co to dokładnie znaczyło? Cóż, ich wcześniejsze źródło informacji, z którego zaczerpnęli przed wyruszeniem w drogę, samo nie wiedziało.

Niedługo po pojawieniu się w nowym świecie, instynkt sam nakazywał Persesowi znalezienie jakiegoś zadania. Widocznie coś podświadomie chciało mu przekazać, że nie został on zesłany do tego świata przypadkowo. Wielkolud bynajmniej nie zamierzał rozmyślać nad swoją egzystencją w tym świecie, więc należało czym prędzej zabrać się do roboty. Heros w pewnym stopniu uważał większość zleceń za rozrywkę, ale zdecydowanie poważniał, gdy przychodził czas wywiązywania się ze swoich obietnic. Wpadając do pierwszej lepszej karczmy, zaczął przeglądać wywieszone w niej ogłoszenia. Widniało wśród nich kilka potencjalnych zleceń, aczkolwiek głównie jedno przykuło jego uwagę. Widniejący jak byk napis "wysoki poziom trudności" zachęcał do podjęcia się wyzwania bardziej, niż inne oferty pracy. Gigant, nie zwlekając ani chwili dłużej, wyrwał przypiętą kartkę i zapytał siedzących nieopodal chłopów o szczegóły lokalizacji, do której powinien się udać, aby podjąć się zadania. Spotkało się to z niemałym śmiechem wśród zgromadzonych, którzy uznawali takowe wyzwania za praktycznie próbę samobójczą. Najpewniej nasłuchali się legend o tej uprzykrzającej życie istocie, aczkolwiek takie przesądy nie interesowały Persesa. W końcu wieśniacy wskazali odpowiednie wytyczne na temat nowego celu podróży bohatera, który nie zwlekając ani chwili dłużej wyruszył w trasę. Osada Cizut okazała się znajdować w niedalekiej okolicy Seminos, którą poprzednio odwiedził mężczyzna, więc droga okazała się być całkiem krótka. Na miejscu zbiórki spotkał dosyć standardowych rozmiarów kobietę z kocimi uszami. Domyślenie się jej celu przybycia nie było trudne, więc kolos od razu postanowił nawiązać rozmowę, by później wygodniej im się współpracowało- Ty również podjęłaś się tego arcytrudnego zadania wybawienia osady przed mocą nikczemnego ducha?Zarzucił ironicznie, zachowując neutralny wyraz twarzy. Mimo swoich pierwotnych intencji nie przyszedł tutaj, by dywagować, tak więc niedługo po swoich słowach obrócił się w stronę centrum wioski, rzucając jakby sam do siebie- zdaje się, że mieliśmy udać się do kościoła, gdzie miał z nami porozmawiać jeden z przywódców tej osadyNie czekając na towarzyszkę, ruszył prosto przez wioskę, spokojnym wzrokiem rozglądając się po mieszkańcach. Zdawali się wieść najnormalniejsze życie. Nawet to i dobrze, że nie trudzili sobie głowy tematami, których ich rozumy pojąć nie mogły. Perses zatrzymał się tuż przed drzwiami wejściowymi i po upewnieniu się, że jego nowa towarzyszka jest chętna wejść do środka, otworzył wrota, przepuszczając kobietę pierwszą. Następnie wszedł i on sam, po czym zamknął drzwi dosyć głośno, by obecni wewnątrz domownicy mogli spodziewać się gości. Perses nie chciał zakłócać niczyjego spokoju bardziej, niż to konieczne, więc nie obwieszczał wszystkim głośno swojego przybycia, a tylko rozejrzał się po klasztorze w poszukiwaniu uczonych, którzy byli umówieni na spotkanie z najemnikami.

“Zakon poszukuje herosów do zwalczania tajemniczej bestii” - tak brzmiało pierwsze zdanie, które Luminea przeczytała w ogłoszeniu. Gadzina podobno pobierała jakąś energię z artefaktów pozostawionych przez boga. Mimo tego, że dla racjonalnie myślącej osoby brzmiało to trochę absurdalnie, to jednak Lumiena była skłonna uwierzyć w ową magiczną kreaturę. Nic dziwnego przecież, skoro jej magia była powiązana z księżycem, a przecież wiadomo, że podczas pełni budzą się demony. “Mhmm, upadły bożek… Ale fajnie, będzie to okazja do przetestowania swoich siły” - pomyślała dość optymistycznie kobieta i z takim samym nastawieniem zgłosiła się do zadania. Możliwe, że Luminea trochę zbyt lekko podchodziła do tej jakże poważnej sytuacji, ale czego oczekiwać od osoby, która na tym świecie egzystuje tak krótko? Nie przywiązała się do takiej wartości, jaką jest życie. Traktowała całą tę maskaradę jako jedną wielką przygodę. Cóż, może kiedyś jednak nabierze trochę oleju w głowie, na razie było z nią, jak jest. Na szczęście sama podróż nie trwała długo - osada Cizut była położona tuż obok Seminos. Ba, sama architektura przywodziła jej na myśl znajome obrazy.
Ot, surowy, funkcjonalny styl, który nie był ani zachwycający, ani odrażający. To, co mogło zasługiwać na szczególną uwagę, to stroje mieszkańców. Luminea z zaciekawieniem przyglądała się czarno-pomarańczowe długie szaty. Wyglądali wszyscy, jakby byli jakimiś mnichami… Szatynka skrzywiła się lekko, bo jednak uważała, że wyglądanie tak samo, jak setka pozostałych osób jest niezwykle przygnębiające. Mimo tego, sami mieszkańcy wydawali się szczęśliwi. Poza tym, to nie były jedyne dziwactwa tej osady. Może ustrój nie wzbudzał aż takiego zachwytu niebieskookiej, ale określenie, że kapłani-oligarchowie, czy jak im tam nazywać, byli dotknięci “kochającą ręką Cizut’a”. Niestety, nikt nie potrafił herosce wyjaśnić, co oznaczało to dziwaczne, a zarazem śmieszne, określenie. Apropo ludzi wokół, sama Lumi przekonała się o tym, że nie będzie działać sama. Było jej to na rękę, bo wiadomo - w grupie zawsze raźniej. Położyła ręce na biodrach, lustrując od góry do dołu dwu metrowego giganta złożonego z samych mięśni. Gwizdnęła lekko i rzuciła z przekąsem:
- No proszę, mam za towarzysza olbrzyma. Nieźle - uśmiechnęła się cwaniacko. - I tak, będziesz się musiał ze mną użerać. Luminea swoją drogą - powiedziała na odchodne, po czym nie przejmując się tym, że przekracza pewną granicę, delikatnie poklepała towarzysza w ramię. - No ruszaj mięśniaku, robota czeka.
Dziewczyna obróciła się w stronę kościoła i z gracją udała się do wyznaczonego miejsca zbiórki.
- Owszem. Dowiemy się, dlaczego do zabicia “boga” wysyłają tylko dwójkę herosów. Czyżby brakowało chętnych? - zaśmiała się szyderczo.
Luminea rozejrzała się dookoła, gdy stanęli w końcu u wrót budynku.
- No i gdzie komitet powitalny? - mruknęła pod nosem.

Masywne, drewniane drzwi głośno zatrzeszczały, gdy tylko gigant chwycił za ich klamkę, zaczynając się z nimi w ten sposób siłować. Solidna konstrukcja była o wiele cięższa niż z pozorów mogło się wydawać, ale mężczyźnie nie sprawiło zbyt wielu problemów otwarcie ich za pomocą jednej dłoni.
Gdy tylko wrota zostały uchylone, dwójce herosów ukazał się całkiem krótk korytarz.
Nie minęło długo, nim goście usłyszeli głośny stukot czyichś butów, wydobywający się z drzwi znajdujących się na samym końcu korytarza. Ktoś ewidentnie musiał usłyszeć pisk, z jakim dwójka weszła do środka – ktoś, kto prawdopodobnie wyczekiwał już ich przyjścia.
Po zaledwie kilku sekundach wcześniej wspomniane drzwi się otworzyły, dając szansę dwójce na zerknięcie na główną część świątyni. Oczom bohaterów ukazała się spora sala, wypełniona drewnianymi ławami. Nie mogli oni jednak przyjrzeć się tamtemu miejscu zbyt dokładnie, gdyż postać, która wyszła im na przywitanie, prędko zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę herosów.
Ich zleceniodawcą okazał się całkiem młody mężczyzna, ubrany w tym razem biało-pomarańczowy, drugi strój. Jego twarz lekko zacieniona była przez kaptur, który to nosił na głowie, ale mimo tego herosi mogli zauważyć jego pogodny uśmiech na twarzy.
— Witam! Oczekiwaliśmy was, jakże to radosne wieści, żeście przyszli na czas. — stwierdził radośnie, w końcu zatrzymując się przed swoimi gośćmi i lekko skłaniając się w pasie.
— Jestem Imtar, jeden z wyższych oświeconych i osoba odpowiedzialna za wytłumaczenie wam waszego zlecenia. — „jeden z wyższych oświeconych”… Ach, czyli ten młody chłoptaś był jednym z tych głównych zarządców całego tego miasteczka? Cóż, zupełnie szczerze, sama nazwa przynosiła na myśl wizerunek starszego dziadka z długą na półtora metra brodą, niżeli takiego Imtar’a, który to wyglądem dorównywał 20-parolatką.
— Proszę, zapraszam! Zgodnie z naszym zwyczajem, wypada nam ugościć gości. — dodał po chwili, podchodząc do jednych ze znajdujących się na boku drzwi i otwierając je. W środku znajdował się mały pokoik otoczony zamkniętymi na trzy spusty, drewnianymi szufladami oraz stojącym w samym środku stoliczku, wraz z paroma krzesełkami. Mężczyzna stanął przy drzwiach, przepuszczając dwójkę przodem i oczekując, aż ci zajmą swoje miejsca.

Zgodnie z oczekiwaniami, niedługo po pojawieniu się bohaterów w głównej lokacji, na przeciw wyszedł im jeden z przedstawicieli zarządu całą tą osadą. Pomimo przewidywań, mężczyzna okazał się całkiem młody, przypominając ich rówieśnika. Na jego widok Perses ani nie drgnął, jednocześnie bacznie obserwując jego kulturalne zachowanie. Trzeba było przyznać, że potrafił ugościć przybylców, jednak heros wolał uniknąć zbędnych wprowadzeń przy biesiadzie i wolał przejść do rzeczy. Zwrócił tylko swój wzrok na Lumineę, której rzucił niechętne spotkanie, po czym jako pierwszy wszedł do pokoju, do którego właśnie otwarto drzwi. Rozejrzał się na szybko po pokoju, starając się nie ruszać zbyt mocno głową, aby nie wyjść na ciekawskiego w ocenie zleceniodawców. Następnie zasiadł na jednym z krzesełek znajdujących się przy stole. Wyglądało to trochę komicznie, gdyż Perses delikatnie z niego wyrastał, ale on sam nie zdradził po sobie żadnego dyskomfortu. Przyjął na tyle formalną postawę, na jaką było go stać i zaczekał, aż reszta rozmówców zajmie swoje miejsca. Wtedy, o ile nikt ze zgromadzonych nie miał przeciwnych planów, powiedział powoli:- moglibyśmy przejść do rzeczy? Wolelibyśmy zająć się potworem, zanim zacznie krzywdzić niewinnych ludzi. Proszę opowiedz nam o wszystkich szczegółachWtedy Perses zrobił chwilę przerwy, sprawdzając reakcję kapłana oraz wysłuchując jego ewentualnego wprowadzenia. Po tym też sprecyzował swoją prośbę, dopytując o parę kwestii- w jaki dokładnie sposób ten potwór może absorbować energię z artefaktów? Zaglądaliście kiedyś do jego siedliska? Skąd macie pewność, że jest to upadły bożek pragnący zdestabilizować pokój Waszego bóstwa?Wysłuchując innych osób, Perses siedział w ciszy i starał się na bieżąco analizować całą sytuację. Już od początku coś zdawało mu się w tym wszystkim nie grać, choć mogło być to spowodowane tym, że dosyć sceptycznie podchodził do wiary w jakieś bóstwa, a tym bardziej w ich materializowanie się w racjonalnym świecie. Na koniec rozmów gigant dodał tylko, aby jeszcze bardziej przyśpieszyć akcję- mógłbyś nam wskazać dokładną lokalizację jaskinii, w której siedzi ten potwór? Postaramy się rozwiązać tę sytuację, jak to tylko możliweSpojrzał na swoją partnerkę, upewniając się, że podziela jego opinię. Nie chciał jednocześnie nakładać na nikogo zbyt dużej presji, sam Perses wolał przyśpieszyć proces zapoznawania się ze zleceniodawcą i przejść do wprowadzenia, aby mieć więcej czasu na przemyślenia i pracę przy neutralizowaniu bestii.

Luminea wraz ze swoim towarzyszem zostali zaproszeni do sali wypełnionej drewnianymi ławami. Półmrok sprawiał, że nie mogła się zbyt dobrze przyjrzeć wystrojowi wnętrza, ale to nie powstrzymało ją od rzucenia niezbyt pochlebnego komentarza.
- Mhm, teraz już wiem, dlaczego zatrudniliście tylko dwójkę herosów. Ograniczone środki, tak? Czy może jest jakiś inny powód? - rzuciła w stronę młodego kapłana.
To Lumi najbardziej nurtowało - skoro ta istota jest tak potężna, to dlaczego wysyłają tak ograniczony oddział. Aż tak bardzo ufają herosom, że ich moc jest w stanie pokonać ich “bożka”? Luminea zwróciła swój wzrok na mężczyznę, który wydawał się być jej rówieśnikiem. Kobieta uniosła brew do góry, a na ustach heroski pojawił się cwaniacki uśmiech.
- Nie wiedziałam, że “oświeconym” można zostać w tak młodym wieku. Zdawało mi się, że ten przywilej spotyka głównie na wpół żywych starców. Chyba że to zasługa jakichś mikstur na odmłodzenie lub kwestia genów, to wtedy finiszuję - powiedziała, nie przejmując się, czy jej komentarz jest bezczelny- na pewno był szczery.
Jednak nie po to tu przyszli. Musieli się skupić na głównej misji, czyli na znalezieniu i zgładzeniu stwora. Kobieta zaplotła ręce na klatce piersiowej i mimowolnie skinęła głową na słowa jej towarzysza. Mimo tego, ona też miała do dodania parę groszy od siebie.
- Właśnie, wracając do jego boskiego pochodzenia - może to jest jednak kolejna mutacja, a wy przypisujecie mu jakieś sakralne znaczenia? Jeśli jednak jest to prawda, co to za bóstwo konkretnie? Macie związane z nim jakieś przypowieści? Może ma konkretny powód, aby zabijać? Chyba, że patronuje śmierci czy tam zagładzie, no to wiadomo - wbiła wzrok w ich gospodarza, mrużąc przy tym powieki. - I tak jak olbrzym wspomniał, czy byliście w jego jaskini? Skoro jesteście przekonani, że pobiera moc z artefaktów, to znaczy, że ktoś przeżył spotkanie z nim i może nam co nie o tym powiedzieć. Dostaniemy jakieś zapiski? Bardziej szczegółowe wskazówki? A może nawet porozmawiamy z samym świadkiem, jeśli będzie taka możliwość? A i jeszcze jedna rzecz - od kiedy bestia zabija? Zaczęło się to niedawno, czy dopiero teraz ataki się pojawiły? Możecie wskazać konkretną datę? Było to podczas jakiegoś magicznego święta? Czy tak nagle - jest bestia i człowiek, cyk, jest bestia i nie ma człowieka?

Gdy dwójka herosów weszła do środka, młody mężczyzna szybko zamknął za nimi drzwi i dosiadł się do stolika. Słysząc prośbę Persex’a, zleceniodawca lekko skinął głową, widocznie zadowolony z bardzo ochoczego podejścia herosa do zadania.
— Cieszę się, iż myślimy podobnie. Mimo wszystko żadne z nas nie chce, aby to przerośnięte jaszczurzysko przeszkadzało w spokojnym życiu wioski. — stwierdził z uśmiechem na twarzy, kładąc swoje dłonie na stoliku.
— Postaram się wam opowiedzieć wszystko, co sam wiem na temat tej obrzydliwej bestii. Wole żebyście jednak posiadali całą tę wiedzę i przygotowali się do tej bitwy. Szkoda by było marnować czasu na rzuconych prosto do gardła jaszczura herosów, gdy gada można zgładzić raz, a dobrze, czyż nie? — zaczął, a jego niby szczery uśmiech nie znikał z jego twarzy.
— Kreatura ta przypomina powiększoną do rozmiarów średniego konia jaszczura. Co nie ma we wzroście, ma za to w długości – polecałbym wam uważać zwłaszcza na jego ogon. Na całym ciele tej abominacji znajdują się wykonane z nieznanego nam metalu ostrza, więc atakować go należy jedynie w miejscach ich pozbawionych. Podobno może on również ten minerał w jakimś stopniu kontrolować, ale niestety na ten temat nie mamy zbyt dużej ilości informacji. Mimo wszystko jest to w końcu magiczny byt będący niegdyś bóstwem więc… Cóż, polecam wam zachować ostrożność. — po tych słowach mężczyzna zrobił sobie krótką chwilę odpoczynku od tłumaczenia, spoglądając na swoich towarzyszy jakby w oczekiwaniu na jakieś dodatkowe pytania.
— Kontynuując. W jaskini znajdują się dwa magiczne filary, z których bestia bezprzerwy pożera energię. Były to niegdyś monumenty, do których się modliliśmy, lecz teraz nie będziemy za nimi płakać, jeśli ich zniszczenie równałoby się ze śmiercią stwora. Raczej bez zrównania ich z ziemią nie macie po co do tego czegoś podchodzić. Jedynie niszcząc jego źródło energii, będziecie mogli go osłabić na tyle, aby stanąć z nim do równej potyczki. A co do samej lokalizacji jaskini, znajduje się ona w pobliskim lasku na wschód od naszej wioski. Prowadzi do niej jedna z wydeptanych ścieżek, więc nie powinniście mieć problemu z odnalezieniem drogi. — skończył omawiać wszystkie pytania rzucone przez giganta. Luminea jednak okazała się trochę większym problemem. Choć mężczyzna nie pozwolił po sobie tego zobaczyć, to tak duża ilość zadawanych pytań była dla niego po prostu… męcząca. Sam uznawał niektóre z nich za po prostu niepotrzebne, jeżeli chodzi o samo zlecenie. W końcu zostali oni tam wysłani tylko po to, by bestię zabić, po co więc mieliby się interesować tym, w jaki sposób ktoś zostaje „oświeconym”. Mimo tego uśmiech na jego twarzy nie zniknął, a gdy tylko kobieta skończyła rzucać w niego pytaniami, Imtar zaczął na nie skrupulatnie odpowiadać. Nie wypadało przecież zostawić gości w niewiedzy.
— Cóż, w ogromnym skrócie mamy pewne obawy, iż bestia będzie w stanie czerpać moc również i z was, tak samo, jak robi to z artefaktami. Mimo wszystko wolimy zachować trochę bezpieczeństwa, a dwójka ewidentnie uzdolnionych i silnych herosów na pewno poradzi sobie z takim celem, czyż nie? — rzucił, jakby starając się tą pochwałą wkupić w łaski dwójki. Słysząc komentarz kobiety na temat jego młodego wieku, Imtar cicho się zaśmiał, jak gdyby uważał jej słowa za zwykły komplement.
— Tutaj nie liczy się wiek czy umiejętności, przynajmniej nie jeśli chodzi o zostanie oświeconym. Oświeconymi zostają ci, którzy wkupili się w łaski wielkiego Cizut’a. Zwykle inni oświeceni zdają sobie sprawę, kto takiej łaski doświadczył wyjątkowo szybko. A co do samego pochodzenia stwora to cóż… Wielu z nas śniły się przepowiednie na temat powrotu tego upadłego bóstwa. Wielki Cizut pragnie jego zagłady – twierdzi, iż samo jego istnienie przyniesie na te ziemie zniszczenie. Kto wie, może jest to coś, co wy nazywacie „mutacją”, ale dla nas zgodnie ze słowami naszego boga, jest to nic więcej jak upadły i chcący zniszczenia ludzkości bożek. Bez względu na to, czym dokładnie ta bestia jest, chyba w obu przypadkach zasługuje na śmierć. —
Słysząc ostatnie pytanie heroski, humor mężczyzny ewidentnie lekko się popsuł. Jego wcześniejszy, wiecznie obecny na twarzy uśmiech gdzieś zaginął, a Imtar wydał z siebie ciężkie westchnienie. Ewidentnie poruszony przez kobietę temat musiał być dla niego czymś ciężkim.
— Cóż… — zaczął, ale nim kontynuował swoje tłumaczenie, minęło dobre parę sekund.
— Moja siostra… To znaczy… Dwa tygodnie temu wysłałem moją siostrę do tej jaskini w celu złożenia ofiary dla Cizut’a składającej się z warzyw i owoców i… Cóż, dopiero wtedy dowiedzieliśmy się o istnieniu tego gada. Oczywiście spodziewaliśmy się nadejścia tego bożka z wizji niektórych z „oświeconych”, ale nikt nie był gotowy na to, iż ta bestia zawita w naszej własnej świątyni. Moja siostra… — tutaj ponownie mężczyzna na chwilę się zatrzymał, czując, jak jego głos zaczyna się coraz bardziej załamywać. Imtar potrzebował chwili, by wziąć się w garść.
— Jej udało się uciec z jaskini, ale jej rany były zbyt poważne, aby mogła przeżyć. Na łożu śmierci wytłumaczyła nam wszystko, co pamiętała z tego zajścia i… No chyba rozumiecie.

Perses oddał prowadzenie rozmowy w ręce Imtara, samemu skupiając się na słuchaniu i wyłapywaniu jak największej ilości informacji. Na samym początku rzucił tylko niekoleżeńskie, niezadowolone spojrzenie w kierunku Luminei, która zajmowała ich przewodnika głupotami. Później jednak kobieta spoważniała, więc i gigant przyjął neutralną pozę. Intencje sekciarza zdawały się być naprawdę szczere, choć jego przesadnie szeroki uśmiech zdradzał niepewność. Bardzo możliwe, że poziom tego zlecenia był uzasadniony, a sama bestia naprawdę była potężna. Wszystko zdawało się zlepiać w całość, ale w wypowiedziach Imtara na próżno można było szukać jakichś wzmianek o artefaktach. Perses dłuższą chwilę zastanawiał się, czy luka w miejscu, w którym powinna być rola artefaktów w kontekście funkcjonowania bestii była celowa, czy oświecony po prostu ten fakt przeoczył i zapomniał przekazać. Powrócił on do rozmowy w momencie, w którym wspominano o magicznych filarach wspomagających bożka. Perses od razu obrał sobie za cel zniszczenie ich, co nie będzie łatwe ze względu na agresywną bestię. Heros przez resztę rozmowy siedział cicho, co chwilę jedynie przytakując słowom kapłana w geście zrozumienia. Luminea w swojej lawinie pytań zadała również kilka całkiem sensownych, które poszerzały wyobrażenie spirytystów na temat ich nadchodzącego zadania. Na koniec Perses upewnił się, że jego partnerka skończyła mówić i jest gotowa do działania, po czym skinął jej głową w geście zrozumienia i wstał z miejsca- dziękujemy Ci, Imtarze. Jeżeli to wszystko, to udamy się bezpośrednio do jaskini. Chodźmy, LumineoOstatnim zdaniem chciał pokazać swojej partnerce, że nie była dla niego obojętna i dobrze zapamiętał jej imię. Następnie ruszył w kierunku drzwi, a na progu dodał jeszcze do ich zleceniodawcy- postaramy się uporać z tym problemem dosyć szybko, aby wioska przestała być terroryzowanaGigant ruszył spokojnym, lecz pewnym krokiem zgodnie z wytycznymi Imtara, udając się ścieżką w lesie bezpośrednio do jaskini potwora, aby móc się z nim rozprawić.

Lumiena uwielbiała mówić. Trudno było nie zauważyć, wystarczyło, że ktoś rzucił półsłówko, a ona już potrafiła z tego wykręcić parominutowy monolog. Klasyk. Nie przejęła się też zbytnio, gdy jej towarzysz rzucił karcące spojrzenie kobiecie. Wzruszyła tylko ramionami. Misja, misją, ale Lumi chciała do kogoś usta otworzyć. Nawet, jeśli pytania były małostkowe, to jednak lepiej byłoby się wygadać przed ewentualnym zgonem. Poza tym, Luminea nie ufała kapłanowi. Skąd takie przeczucia? Nie wiadomo, Imitar nie dawał żadnych oznak, aby podważyć swoją wiarygodność. Możliwe, że to była zwykła, kobieca intuicja, którą heroska nie potrafiła wytłumaczyć. Postanowiła w końcu zamilknąć i z uwagą przysłuchiwała się mężczyźnie. Czyli tak - kreatura, która rozmiarami dorównuje koniu. Długi, pokryty metalem, mimo to istnieją bezbronne punkty na ciele. Pobiera energię z dwóch filarów, które zostały “naładowane” poprzez modlitwę ludzi, a przynajmniej tak się Lumi zdawało, gdy połączyła sobie dwa do dwóch. Lumi uniosła brew do góry i postanowiła się nie odzywać, chociaż po jej minie widać było, że nie przyjmuje tego wyjaśnienia. Nie chciała jednak znowu widzieć roszczeniowych spojrzeń olbrzyma, że zamiast działać, to znów trajkocze. Ech, ci faceci. Mimo wszystko, wysyłanie tylko dwóch herosów do walki z bożkiem było dość absurdalnym pomysłem. Nawet jeśliby miał pobierać z nich energię, to Lumi nie wierzyła, że większa gromada nie byłaby w stanie zgładzić potwora. A może jednak była w błędzie? No nic, przekona się dopiero, gdy stanie z nim w twarzą w twarz.
- Naturalnie - przyznała Luminea.
Dobra, czyli oni już dawno wyczekiwali powrotu istoty, która ma zgładzić ludzkość, więc to nie jest dla nich “zaskoczeniem”, o ile tak to można ująć. Widząc jednak, że humor Imtara się pogarsza, Lumi poczuła dziwny dyskomfort. Nie chciała mężczyźnie sprawić przykrości.
- Bardzo mi przykro - powiedziała dość miękko i rzuciła mu współczujące spojrzenie.
Dopiero słowa jej towarzysza ją ocknęły. Wbiła swoje niebieskie źrenice na mężczyznę, a kąciki ust powoli się podniosły.
- Owszem, nie będziemy tracić czasu - rzekła i wstała z impetem od stołu. - Panowie przodem - rzuciła ze szczeniackim wyrazem twarzy.
Dopiero, gdy oddalili się oddalili od miejscowości i zmierzali w stronę potwora, Lumi postanowiła się podzielić swoimi przemyśleniami z towarzyszem. Nie oczekiwała od niego odpowiedzi, raczej było przygotowana, że z jego ust padną pojedyncze słowa, ewentualnie mruknięcie. No cóż, ona za to gadała za nich dwóch. Kobieta ponownie wbiła wzrok w olbrzyma. Skoro byli razem i razem może zginą, to powinna się podzielić swoimi przemyśleniami albo po prostu znów chciała sobie pogadać.
- Nie ufam mu - wypaliła. - Mają wizję, że potwór się odrodzi, a mimo tego wysyła swoją siostrę, aby złożyła ofiarę. Ja wiem, że nie znał dokładnej daty, ale nadal… W tej sytuacji nie chroniłbyś swoich bliskich? Ostatnią rzeczą, którą bym zrobiła, to wysłanie swojej rodziny do miejsca, gdzie może odrodzić się istota żądająca zagłady ludzkości. Dziwne to wszystko - zmarszczyła nos, kładąc jednocześnie kładąc uszy po sobie. - A ty co o tym sądzisz?

Mężczyzna jedynie skinął swoją głową na pożegnanie, a dwójka prędko opuściła świątynie I ruszyła we wcześniej wskazaną przez ich zleceniodawcę stronę. Znalezienie wspomnianej przez kapłana ścieżki naprawdę nie było takie ciężkie – na dobrą sprawę była to dróżka, w którą to zamieniała się jedna z głównych uliczek wioski.
Droga pokryta była zupełnie pozbawioną jakiejkolwiek roślinności ziemią. Ewidentnie był to efekt długich miesięcy czy nawet lat przemieszczania się tutejszej ludności. Im dalej jednak się nią kierowali, tym bardziej ścieżka stawała się zarośnięta. W pewnym momencie dwójka miała niemały problem z wydedukowaniem, w którą stronę ta biegła, gdyż pobliska roślinność zupełnie pochłonęła jakikolwiek ślad ludzkich stóp, pozostawiając jedynie ślady lekko zgniecionej przez buty trawy.
Ostatecznie jednak udało wam się dotrzeć na miejsce. Ścieżka poprowadziła was prosto w stronę wyjątkowo rzadkiego lasu liściastego, w którym to prócz wysokich drzew i gdzieniegdzie rosnących krzewów nie było żadnych innych, ciekawych roślin. Była to z pewnością miła odskocznia do tych wszystkich gąszczy, przez które należało się albo przebić siłą, albo posłużyć jakimś ostrzem, lecz nadal był to w pewnym stopniu powód do obawy. Choć sam las z pewnością był spokojny, to braki w roślinności były z lekka… podejrzane.
Waszą uwagę przykuło jednak wejście do świątyni, o której to wspominał mężczyzna. Choć na pierwszy rzut oka przypominała ona bardziej jaskinię niż miejsce święte, to wasza niepewność prędko została rozwiana przez kilka szczegółów. Do środka prowadziły lekko zarośnięte już przez mech, ale nadal trzymające się kupy schody, a przed wejściem leżała jeszcze para porysowanych i nagryzionych już przez ząb czasu talerzy, na których to prawdopodobnie wierni niegdyś składali swoje ofiary. Dziwna ironia, czyż nie? Miejsce, w którym ludzie przynosili jedzenie dla swojego bożka, teraz stało się niczym innym jak legowiskiem bestii, która miała rzekomo przynieść im ból i cierpienie.
Jeszcze przed wejściem głębiej, dwójka miała okazje na lepsze przyjrzenie się środkowi świątyni. Podobnie jak wcześniej miejsce to przypominało opuszczoną przez ludzkość kreację matki natury, niż miejsce, w którym to niegdyś mieszkańcy wioski przychodzili w celach religijnych. Jedynie drobne szczegóły zdradzały prawdziwe znaczenie tego miejsca: wykonane z różnych rodzai barwników malunki na ścianach, trochę większa ilość pozostawionych naczyń, a nawet pojedynczy, doszczętnie zgniły już kosz, który to niegdyś musiał być wypełniony po brzegi owocami. To wszystko świadczyło o tym, iż dawniej to miejsce musiało stanowić jakiś rodzaj „świętej ziemi” dla mieszkańców Cizut’u. To nawet trochę przykre, iż teraz wyglądało ono właśnie w taki sposób: całe porośnięte mchem i zupełnie zapomniane przez wyznawców bożka, ale z drugiej strony przynajmniej prócz siostry mnicha nikt nie został jeszcze skrzywdzony przez bestię.
A jak już mowa o kreaturze, na którą to dwójka przyszła zapolować to ku ich zaskoczeniu nie było po niej ani jednego śladu. Każda inna osoba najprawdopodobniej spodziewałaby się jakichś śladów po pazurach, rozrzuconych po ziemi łusek czy piór, ale tutaj… tutaj nie było nawet słychać jakiegoś zwierzęcego powarkiwania czy ryków.
Jeśli stwór naprawdę gdzieś tutaj był, to musiał on znajdować się gdzieś głębiej w jaskini, ale wpierw należałoby się zastanowić, czy aby na pewno szukanie gada w pierwszej kolejności było aż tak dobrym pomysłem. W środku jaskini jeszcze przed wejściem herosi mogli zauważyć trzy różne ścieżki, z czego na pewno któraś z nich musiała prowadzić prosto w szczęki potwora – pytanie tylko która i dokąd mogły zmierzać pozostałe korytarze?

Droga przez las trochę się dłużyła za sprawą monotonnie powtarzającego się wyglądu praktycznie każdego kawałka ścieżki. Perses starał się zachować czujność, jednocześnie nie spowalniając swojego chodu tak bardzo, jak tylko mógł. Dbał o to, aby trzymać się stosunkowo blisko Luminei, ponieważ skoro zostali już wybrani do tej trudnej misji razem, to dobrze byłoby trzymać się tak jak najdłużej, aby zwiększyć ich szanse na przeżycie. Kobieta rozpoczęła rozmowę, którą mężczyzna z obojętnością kontynuował, aczkolwiek nie trzeba było specjalnie ciągnąć go za język- mnie to niewiele obchodzi. Nie musimy mu ufać, mamy po prostu wypełnić jego zadanie - Perses zrobił chwilę przerwy, aby upewnić się, że Lumi jest na nim skupiona, po czym kontynuował myśl - zdaje się, że ci kapłani w wizjach jedynie widzieli tego potwora, a nie miejsce, w którym może się pojawić. Ja bym nie chronił żadnych swoich bliskich, po prostu ich nie mam - gigant rzucił bezuczuciowo, w ogóle nie zagłębiając się w tę problematykę. Ta rozmowa pozwoliła mu jednak stwierdzić, że jego towarzyszka oprócz niezbyt dobrego pierwszego wrażenia, ma całkiem dobre serce. Może to być przeszkoda, gdy będzie trzeba odebrać życie komuś, kto nie jest zły do szpiku kości. W międzyczasie para dotarła już pod samą jaskinię, więc Perses postanowił na ten moment przerwać ten rozkwitający dialog, mówiąc ściszonym głosem - staraj się poruszać tak cicho, jak tylko potrafiszPowiedział mężczyzna, po czym powolnym ruchem wysunął miecz z pochwy. To on przewodził, trzymając oręż w jednej ręce, dokładnie się rozglądając i poruszając się możliwe jak najciszej, by nie prowokować niechcianych fal dźwiękowych. Jeżeli szukany potwór faktycznie był upadłym bogiem, to było wielce prawdopodobne, że zlokalizował dwójkę intruzów jeszcze przed wejściem do jego nory. Tak czy siak, olbrzym nie zamierzał mu ułatwiać zadania, toteż starał się jak tylko mógł zachować ciszę. Wnętrze jaskini nie wydawało się jakieś szczególne interesujące. Spośród tych wszystkich "normalnych" rzeczy, heros największą uwagę skupił na naściennych malowidłach, które starał się jak najdokładniej obejrzeć. Docierając do rozwidlenia dróg, pokierował się instynktem, który nakazywał mu trzymać się lewej strony, niczym w labiryncie. Utrzymując ściszony ton głosu, wyszeptał do Luminei- trzymaj się bliskoPo czym zaczął podążać obraną przez siebie ścieżką, zdecydowanie licząc na spotkanie jakiejś wskazówki, lub najlepiej filara, który mieli zniszczyć, a nie czyhającej na ich życia bestii. Persesowi daleko było od poczucia strachu, czy zdenerwowania, ale wyraźnie szanował ich przeciwnika i wzmożył czujność tak mocno, jak tylko był w stanie, aby móc odpowiednio zareagować, jednocześnie powierzając kobiecie zabezpieczenie pleców

Sama droga nie zajęła im długo. Widać było, że jest ona używana, a raczej była przez miejscową ludność. Luminea próbowała zapamiętać szczegóły, ale nic ciekawego nie przykuło jej uwagę. Bardziej zaciekawiło ją wejście do świątyni, które przypominało jaskinię. Kamienne schody pokryte mchem, a na podłożu walała się ceramika. Lumi delikatnie przesunęła ją butem, jakby chciała się upewnić, że jest prawdziwa. Ponadto, stał kosz z owocami, co by potwierdzało prawdziwość wersji kapłana. Kobieta położyła ręce na biodrach i przechyliła lekko głowę, nadal patrząc się prosto w oczy mężczyzny.
- Nadal, to nie jest najbardziej rozsądne rozwiązanie, aby pchać swoich bliskich w paszczę lwa - powiedziała, marszcząc przy tym nos. - To trochę wygląda, jakbyśmy byli ofiarą dla tego bożka, co nie? - zażartowała, chociaż dało się z jej tonu głosu wyczuć pewną nutę goryczy.
Przy wspomnieniu o braku bliskich na Lumi ustach niespodziewanie niewinny, ale też naiwny uśmiech. Cóż, Luminea nadal była po części dzieckiem, a raczej nigdy nie pozwoliła swojej naiwnej naturze odejść. Nic dziwnego zatem, że wypaliła z czymś takim:
- Ja też nie. Ale to nic nie szkodzi, ja mogę być twoją chwilową bliską… Albo bliskim - błysnęła rządkiem białych zębów. - Skoro i tak możemy tu zginąć, to wiesz. Lepiej umrzeć z myślą, że się kogoś miało przy swoim boku.
Lumi wyprostowała się i zasalutowała.
- Tak jest kapitanie! - powiedziała wręcz bezgłośnie i delikatnie wyciągnęła prawą dłoń przed siebie.
W przeciwieństwie do jej towarzysza wolała zacząć walkę za pomocą magii niż broni. Oręż miał jej posłużyć, gdy już znajdzie się w potrzasku. Przed nimi były trzy ścieżki, które powinni wybrać. Perses od razu skierował się w lewo. Luminea wolałaby wybrać prawą stronę, ale nie będzie się przecież kłócić, a pomysł rozdzielenia się, był dość irracjonalny. Kobieta zatem posłusznie skierowała swoje kroki za swoim towarzyszem. Rozglądała się uważnie po bokach.
- No i gdzie ta paskuda jest? - mruknęła niezadowolona, napinając delikatnie mięśnie, aby w razie czego aktywować magię.

Dwójka herosów skierowała się więc w stronę lewego korytarza, który nie okazał się aż tak długi, jak się mogło początkowo zdawać. Zaledwie po kilku krokach oboje zauważyli malujące się na końcu drogi pomieszczenie o średniej wielkości. Podobnie jak wcześniej z wyglądu przypominało ono zwyczajną jaskinię, której ściany zostały już w pełni pokryte przez cienką warstwę mchu. Pomimo tego przy kamiennych ścianach pozostawione zostały stare i ledwo co trzymające się jeszcze na nogach stoliki. Na meblach nie było zbyt dużo, ciekawych rzeczy: kilka zniszczonych naczyń, tępe i lekko zardzewiałe noże, kilka wysuszonych ziół o bardzo silnym zapachu oraz co najważniejsze, kilka najprawdopodobniej wyrwanych z jakiegoś notatnika karteczek, które przez wilgoć panującą w „pomieszczeniu” zdążyły już nieźle podupaść na wyglądzie. Mimo tego wystarczyłoby zapewne jedynie kilka sekund skupienia, aby rozczytać lekko rozmazany już atrament, ale czy aby na pewno mieli na to czas?
Najważniejsze co jednak znajdowało się w pomieszczeniu, to wysoki, pokryty nieznanymi herosom znakami filar. „Runy”, jak to najprawdopodobniej nazwali w myślach herosi, zostały wykute w wytrzymałym, aczkolwiek cienkim stalagnacie, a powstałe w ten sposób rowki zostały wypełnione jakąś czerwoną substancją, która na pierwszy rzut oka przypominała zaschniętą krew. Struktura ta najwidoczniej była wspomnianym przez duchownego reliktem, z którego to pobierana była energia magiczna. Lekki blask czerwonych znaków świadczył o tym, iż filar naprawdę musiał być w jakiś sposób zaczarowany i nie był tylko i wyłącznie skutkiem zmyślonych przez religię legend.
Pomieszczenie, do którego dotarli, nie było jednak ślepym końcem. Prócz intrygującego artefaktu dwójce udało się zauważyć dwie, nowe drogi. Jedna z nich wyglądała jak naturalnie występująca kontynuacja jaskini, która to biegła gdzieś dalej w lewo. Druga z nich jednak ewidentnie stworzona została przez ludzkie dłonie: było to coś na wzór wykutej w kamieniu komórki, do której środka prowadziły pojedyncze, drewniane drzwi. Te pomimo swojego wieku i panującej w jaskini wilgoci nie zdawały się ani trochę zniszczone, a przebicie się przez nie mogło okazać się problematyczne, ale w końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Kto wie, co się za nimi skrywało?

Znów wiele się nie nachodzili. Szybko dotarli do miejsca docelowego. O dziwo, znowu nie napotkali bestię. Luminea rozluźniła lekko mięśnie i zaczęła rozglądać się po okolicy. Ściany pokryte mchem, stare sztućce, naczynia, ususzone zioła i kartki. Zioła pominęła, bo mimo ciekawości, nie było na to czasu, aby się nad tym rozwodzić. To, co jednak najbardziej przykuło uwagę heroski, to były strony wyrwane z jakiegoś notesu. Mimo, że były wilgotne, to postanowiła do nich podejść i chociaż przez chwilę zerknąć, co się na nich znajduje. A kto, może to były jakieś wskazówki? Wiedziała, że nie mają zbyt wiele czasu, więc postanowiła w razie czego wziąć zapiski ze sobą. Może dowiedzą się czegoś więcej o tym stworze, albo przynajmniej o rozmieszczeniu pomieszczeń skalnych w jaskini, bo na razie Lumi czuła się, jakby przemierzała labirynt. Kolejnym ciekawym elementem był filar. Czyli kapłan miał rację. Kobieta stanęła na chwilę przy nim i się uważnie przyjrzała. Wyryte w kamieniu szczeliny były zapełnione czerwoną substancją, a z samej konstrukcji biła nieprzyjemna aura. Luminea skrzywiła się lekko i rzuciła spojrzenie w stronę swojego towarzysza.
- Nie mam stricte destrukcyjnej zdolności magicznej, a myślę, że warto by było chociaż uszkodzić go, skoro nie ma potwora na horyzoncie - mruknęła i wyprostowała kartki, które trzymała w dłoni. - Chyba, że w tych notatkach coś ciekawego znajdziemy na temat tego filaru. No i skoro się słabo świeci, to znaczy że potwór jest gdzieś daleko i aktualnie nie korzysta z mocy? - przechyliła głowę w prawą stronę, próbując jakoś połączyć kropki.
Luminea zerknęła na kolejne dwie ścieżki. Jedna była kontynuacją tej, którą przeszli, a druga odznaczała się ingerencją ludzką. Ciekawość Lumi od razu nakazał jej sprawdzić, co kryje się za tymi drzwiami, ale z drugiej strony wahała się, czy nie zostać i nie zacząć działać coś z tym filarem.
- To co? Sprawdzamy, co to jest za pomieszczenie? Może tam znajdziemy naszego stwora… - powiedziała, a jej oczy zahaczały raz o kolumnę, a raz o podwoje. - W razie czego będziemy musieli się tak ustawić, aby jak najszybciej wrócić tutaj i zacząć niszczyć filar. Nie wiem, jak to zrobimy, ale coś się wymyśli - uśmiechnęła się na koniec cwaniacko.

Po dosłownie chwili wędrówki wąski korytarz okazał się prowadzić do kolejnego pomieszczenia, w większości bliźniaczo podobnego do poprzedniego. Ponownie przypominało ono raczej nadszarpniętą działaniem czasu jaskinię, aniżeli świątynie, w której jeszcze niedawno mieszkańcy składali ofiary i się modlili. Dodatkowo obecność licznych stolików, talerzyków oraz sztućców wnętrze coraz bardziej zaczynało przypominać stołówkę, niż święte miejsce. Wielbionemu Cizutowi raczej nie była potrzebna ta cała ceramika, chyba, że był na tyle wybrednym bogiem, że wymagał od swoich poddanych, aby obierali dla niego owoce i warzywa, a następnie układali na talerzykach, przygotowując dla niego ucztę. Zdawało się to przeczyć też z logiką, ponieważ ostatnia ofiara została przeniesiona w zwykłym koszu, chyba, że poszkodowana kobieta nie zdążyła obrać jedzenia. Gigant postanowił się podzielić tym spostrzeżeniem tuż po wejściu do pomieszczenia, zwracając się do partnerki przyciszonym głosem- po co im te wszystkie stoły, talerze i sztućce? Ludzie mieli tu się modlić, a nie urządzać stołówkęNastępnie gigant skupił swój wzrok na czymś, co najbardziej wyróżniało to pomieszczenie na tle poprzedniego. Ogromny filar, przyozdobiony runami magicznymi, od którego aż biło energią. Perses podszedł do jego tematu spokojnie - powoli obszedł dookoła całą figurę, doszukując się większej ilości szczegółów i ewentualnych słabych punktów budowli, dzięki którym łatwiej byłoby ją przewrócić i zniszczyć. Następnie podzielił się z kobietą swoimi przemyśleniami- myślę, że dałoby się zniszczyć runy znajdujące się na tym filarze, przez co bestia nie mogłaby czerpać z niego energii. Ale nie powinniśmy tego robić. Skoro potwór w jakiś sposób jest z nim połączony, na pewno odczuje zmiany w przepływie energii - Perses tutaj przerwał, upewniając się, że partnerka przyjmuje jego plan działania, po czym dodał - skoro potwór nas jeszcze nie wykrył, spróbujmy zeksplorować jak największą powierzchnię tej jaskini, aby ewentualnie wiedzieć, jak się w niej poruszać. Nie możemy się jednak oddalać zbyt bardzo, aby tak jak mówiłaś, być w stanie szybko tu wrócić i zniszczyć filarNastępnie olbrzym wraz z partnerką udał się do stolika, na którym leżały jakieś rozsypane kartki z notatkami. Perses przyjrzał się im dokładnie, próbując rozczytać zawarte na nich informacje. Pod wpływem czasu i wilgoci papier został delikatnie zniszczony, ale odczytanie sensu wiadomości nie powinno być większym wyzwaniem. Po przyjrzeniu się im, heros pozwolił partnerce je zabrać. Następnie, zgadzając się z sugestią Luminei, udał się w kierunku widocznie dobudowanej w późniejszym czasie komórki, do której prowadziły dziwnie nienaruszone czasem drzwi. Jeżeli te nie dały się normalnie otworzyć, olbrzym postanowił użyć siły, aby je wyważyć. Starał się odpowiednio dostosować swoją moc do wytrzymałości drewna, aby nie spowodować zbyt dużego impetu, który narobiłby sporego hałasu, zwłaszcza, że dźwięk w jaskini raczej roznosi się dosyć dobrze

Filar tak jak wcześniej udało się to na pierwszy rzut oka stwierdzić, zdawał się strukturą całkiem wytrzymałą, której to pięści nawet takiego olbrzyma jak Perses nie mogłyby ruszyć. Po chwili analizy ich budowy mężczyźnie udało się jednak zauważyć znacznie bardziej uszkodzoną i osłabioną przez upływ czasu część artefaktu. Uderzenie w nią czymś wytrzymałym powinno skutkować zapadnięciem się stalagnatu i tym samym zniszczeniem całego filaru, jednak tak jak w pomyślał heros: zniszczenie go w tej chwili mogło nie być zbyt mądrym pomysłem. Dwójka nie przeszła jeszcze przez całą jaskinię, a co za tym idzie, nie znali oni jeszcze położenia kolejnego z dwóch artefaktów. Taka bezmyślna destrukcja mogłaby jedynie wywabić bestię z jej aktualnego leżyska i zamienić aktualną, spokojną eksplorację w ucieczkę przed krwiożerczą bestią.
Artefakt więc pozostawiony został w spokoju, przynajmniej na teraz. Jego symbole kontynuowały swój delikatny cykl pulsowania czerwonym światłem, a dwójka przeszła do kolejnej, być może przydatnej wskazówki. Stare kartki papieru wręcz rwały się nawet pod najbardziej delikatnym naciskiem palców heroski, która to jako pierwsza do nich podeszła. Łatwiej było więc po prostu pozostawić je na stoliku i stąd je rozczytać, niż ryzykować ich zniszczeniem. Strony wyrwane z notesu w większości były już zupełnie nie do rozczytania, niektóre z nich pozostawały jednak w całkiem dobrym jak na resztę tekstu stanie. Dwójce udało się wyczytać zaledwie tyle:
„Wielki Cizut spogląda jedynie na tych, których sam wybierze. To oni są pobłogosławieni ██████████ ██████ ██████ █████████, kiedy to inni pozostają bezbronni, zupełnie oddani woli tych silniejszych… tych wybranych…
Dlaczego więc bystry wzrok Cizuta nie może dosięgnąć wszystkich? Taki świat byłby przecież piękniejszy. Ludzkość mogłaby wtedy przepięknie się rozwijać, stać się siłą ███ ██ █████████! Ale nie to jest dla mnie najważniejsze – chęć rozwoju ludzkości nie jest w stanie mnie oślepić, ani też kusząca wszystkich potęga. ███ ████ został pobłogosławiony, ale dlaczego nie ja? Ja też chce bronić innych, chce bronić ██████ █████ █ ████ ███████, ale Cizut na to nie pozwolił… Nie jestem w stanie tego pojąć.
Musi istnieć sposób, aby wkupić się w jego łaski.
Aby stać się jednym z ███████.”

Na drugiej z kartek znajdowała się podobna wiadomość, tym razem jednak osoba ją pisząca ewidentnie przyciskała rysik swojego węgla do pustej strony ze zbyt dużą siłą, a w niektórych miejscach widać najzwyklejsze w świecie dziury, pozostawione już podczas samego uzupełniania kartki treścią.
”Mój mąż nie żyje. Powoli tracę mój chwyt na własnym życiu. Jedynymi osobami, dzięki którym udaje mi się dalej istnieć to ███ ███ i ███ ████ █████. ████ mówi, że istnieje szansa i █████ na to, aby █████ się w łaski █████. Mówi, że to wystarczy ████ prób i błędów, aby poznać sekret, w jaki sposób to osiągnąć.
Nie wybaczę sobie ████, że byłam taka █████ i nie potrafiłam uchronić osoby, która była mi taka █████. Gdyby Cizut mnie ██████████, na pewno miałabym █████ na uratowanie go… Nie mogę sobie pozwolić, aby również i oni zginęli przez moją słabość. Muszę ███ ███ silniejsza, muszę stać się ██████. Tylko tak ich uchronię.
Wierze mu i wierzę w każde słowo, które do mnie mówi. Jesteśmy przecież ████████ i nie byłby on w stanie mnie okłamać. Zrobię to, co zaproponował █████.
Tylko on pozostał moim jedynym płomykiem nadziei, który płonął, od kiedy nasze ścieżki się złączyły. On zna wolę Cizut’a lepiej niż ja.„

Cóż. Treści stron na pewno były całkiem interesujące, ale nie zdawały się w jakimkolwiek stopniu przydatne do zadania, które zostało im powierzone. Ostatecznie dwójka podeszła do dobrze trzymających się drzwi i spróbowała swojego szczęścia w przedostaniu się dalej. Po pierwszym uderzeniu ze strony Persesa drewniana deska ani drgnęła, wydając jedynie całkiem głośny łomot. Dopiero po drugim podejściu do przywalenia w bogu winne drzwi, te ugięły się pod siłą olbrzyma, albo bardziej to ich zawiasy się ugięły, gdyż te zostały dosłownie wyrwane z ledwo co trzymającej się kupy ściany z kamienia, która to po wejściu do środka okazała się nadzwyczajnie cienka. W środku znajdował się kolejny składzik, który w przeciwieństwie do reszty jaskini zdawał się nadal wyjątkowo dobrze zaopatrzony. Na wyrytych w kamieniu pułkach znajdowały się lekko zniszczone, ale mimo wszystko mało zakurzone szaty, noże rytualne, a nawet kilka, szklanych i po brzegi wypełnionych pojemniczków z krwią. Na jednym ze stolików udało wam się również odnaleźć i dziwne, kamienne kule z wymalowanym w identyczny sposób jak na filarze znakami. Te jednak nie świeciły, jak gdyby były jedynie dziwnymi próbami rekonstrukcji artefaktu, albo może nawet i jego pierwowzorami.
Na drugim ze stolików znajdowało się teraz już puste, ale wcześniej pokryta we krwi, kamienna płyta. Pierwszą myślą herosów było to, iż na tejże płycie najprawdopodobniej przygotowywano upolowaną zwierzynę, którą następnie dawano w ofierze do boga… jednak czy mogli oni mieć co do tego zupełną pewność? Nie, lepiej się nad tym długo nie zastanawiać, bo jeszcze ich negatywne myśli popchną ich w złym kierunku.

Widząc wadę w konstrukcji filaru, na twarzy Persesa zarysował się niemały uśmiech. Był on zwyczajnie szczęśliwy, że jego podejście się popłaciło i pozwoliło mu znaleźć słaby punkt całego filaru. Prawdopodobnie wystarczyłoby go mocno uderzyć mieczem, aby całość runęła. Zgodnie z ustaleniami, para wolała na ten moment się nie przekonywać odnośnie szans powodzenia giganta na ten ruch. Zamiast tego, wspólnie podeszli do zniszczonych zapisek, z których niestety niektóre słowa były absolutnie nieczytelne. Pomimo tego dało się przeczytać bez problemu większość zawartości. Tylko co z tego, skoro nadal była ona mało zrozumiana? Zatrzymując się na chwilę przy stoliku i kilkukrotnie analizując widziany przed sobą tekst, Perses podzielił się swoimi przemyśleniami z kobietą- ta druga kartka została zapisana przez siostrę Imtara. Brzmiała, jakby była mocno zdesperowana, przez co łatwiej mu było ją do czegoś namówić - po tej oczywistej wstawce, przeszedł do swoich przemyśleń - a co jeśli ten kazał swojej siostrze świadomie oddać się bestii na pożarcie? Ślepo pragnęła siły, dodatkowo bezapelacyjnie ufała Imtarowi, więc manipulowanie nią nie mogło być żadnym problemem - tutaj zrobił chwilę przerwy, aby skierować swój wzrok na drugą kartkę i przypomnieć sobie jej treść - ta druga osoba zdaje się ewidentnie cierpieć z tego powodu, że Cizut jej nie pobłogosławił. Szkoda, że nie widać, co dokładnie chciał osiągnąć. On również brzmi jak skrajnie zdesperowany, zniszczony psychicznie. Masakra, jak łatwo manipulować takimi ludźmiCo prawda w głowie giganta zrodziło się trochę więcej teorii, na przykład jakoby Cizut miał skarcić niecierpliwego kapłana i to właśnie jego zamienił w potwora, który obecnie terroryzuje świątynię, ale brzmiało to na tyle niewiarygodnie, że sam szybko wyrzucił ten pomysł z głowy.
W późniejszej chwili, aby złapać odpoczynek od tej łamigłówki, para przeszła do spokojnego, choć nie do końca tak wyszło, otwierania drzwi. Zadziwiająco solidna konstrukcja niestety wymagała użycia większej siły, niż Perses się spodziewał, ale finalnie udało się dopiąć swego, a w dodatku nie zwabić niebezpiecznego potwora. Swoją drogą, całkiem interesujące, że jeszcze nie było dane parze go spotkać, ale to w sumie dobrze. Aneks ten zdawał się być używany w jakimś szczególnym celu, jako, że były w nim przygotowane szaty, noże rytualne, pojemniki z krwią, a także jakieś dziwne kulki z runami podobnymi do tych z filara. Dodatkowo na drugim stoliku znajdowała się kamienna płyta, która wyglądała, jakby składano na niej ofiary. Coś mężczyźnie mówiło, że to nie zwierzyna lądowała w tym miejscu, przynajmniej nie tylko ona
- coś mi mówi, że składano tutaj ofiary z ludzi. Szybko zaczęło się okazywać, że Imtar nie poinformował nas o wielu rzeczach, a może nawet i celowo kłamałGigant zaczął żywić urazę do reprezentanta zleceniodawców, którzy zlecili im tę misję. Te kwestie na pewno będą musiały być sprostowane w przyszłości, inaczej Perses się rozłości. Nie było jednak czasu na takie przemyślenia, ponieważ robota czekała na wykonanie. Odwracając swój wzrok od tej możliwie dramatycznej płyty, Perses zaczął szacować, co będzie dla nich potrzebne, a co nie jest warte zabrania- zabierzmy kilka nożyków, flakoników z krwią i wszystkie kulki z wymalowanymi znakami, może się na coś przydadzą. Te fartuchy raczej nie będą nam do niczego potrzebnePo tych słowach zaczął pakować rzeczy do pochwy od swojego miecza, upewniając się uprzednio, czy na pewno zmieszczą się do środka.
Przecież i tak eksplorował jaskinię z mieczem gotowym do działania, a szkoda byłoby zapełniać sobie ręce takimi duperelami w razie jakichś problemów. Następnie przyszedł czas na podjęcie decyzji odnośnie dalszego zwiedzania. Gigant nie był zdecydowany osobiście, więc tym razem postanowił zdać się na opinię swojej partnerki
- to gdzie teraz idziemy? Możemy się cofnąć do poprzedniego pomieszczenia i kontynuować badanie lewej ścieżki, lub cofnąć się na sam początek i obrać inną drogę. Znaleźliśmy już filar, więc maleją szanse na to, że w dalszej części jaskini znajdziemy coś interesującego. Z drugiej strony, skoro do tej pory nie sprowokowaliśmy tego bożka do ataku, to może on się znajdować w innej odnodze, której jeszcze nie zbadaliśmy.

Luminea skinęła głową, słysząc słowa mężczyzny. Faktycznie, nie powinni ruszać artefaktu. Na razie jest spokojnie, aż za bardzo, więc po co niszczyć ten stan? Jeśli dojdzie do konfrontacji, to zostanie kwestia zapamiętania drogi i znalezienie słabego punktu filaru, co zresztą jej towarzysz czynił. Większą uwagę od dalszej eksploracji przykuły dwie zniszczone kartki. Ich treść może nie dawała żadnych wskazówek dotyczących bestii, ale na pewno mogło rzucić dwójce nową perspektywę. Lumi zmrużyła oczy i próbowała odczytać, z gorszym lub lepszym skutkiem, to, co było na nich napisane. Zaczęła powoli czytać na głos, aby w razie czego móc się skonfrontować ze swoim towarzyszem, czy dobrze odczytała, albo czy po prostu dobrze myśli.
- Tutaj pasuje na początku pobłogosławieni miłosierną dłonią Cizuta, czy coś takiego. Pamiętasz, przed naszym spotkaniem z oświeconym padło wyrażenie “kochająca ręka”. Na pewno ten człowiek chciał bronić wioski Cizut i reszty niestety nie mogę rozczytać - westchnęła i znów zmarszczyła brwi. - Te osoby to syn?... Przynajmniej tak mi pasuje - mruknęła. - Wkupić się w łaski… Wystarczy pięć prób i błędów. Co tam dalej? “Nie wybaczę sobie tego, że byłam taka słaba i nie potrafiłam chronić osoby, która była mi droga”. Gdyby Cizut mnie wywyższył? Nie… No na pewno chodzi o wybranie. Musiała stać się silniejszą i lepszą, dalej - mówiła na wpół do siebie, na wpół do Persesa. - ”Jesteśmy przecież krewnymi” i “zrobię to, co zaproponował Imtar” - skończyła i spojrzała na mężczyznę, który doszedł do podobnych wniosków - Mówiłam, że mu nie ufam - nadęła policzki, chociaż w jej głosie nie czuć było obrazy.
Luminea ponownie przestała mówić i zacisnęła usta w wąską kreskę, próbując sobie to wszystko poukładać w głowie.
- A co jeśli ten bożek nadal się nie przebudził? Nie dziwi cię, że to bożek, który ma siać chaos sobie tak grzecznie “śpi”? Zero śladów, zero odgłosów, jakby go w ogóle nie było - uniosła kartki do góry i ponownie wbiła swoje niebieskie tęczówki w mężczyznę. - Ten mężczyzna, który napisał pierwszą kartkę, może być mężem siostry Imtara. Druga, jak już zauważyłeś, przez jego siostrę. Powiedziałeś, że nie zginęła, ale się poświęciła. Może ten mężczyzna zrobił to samo? O ile dobrze odczytałam, zostało pięć prób i błędów, aby coś osiągnąć. Może chodzi o wybudzenie stwora? Albo “wzmocnienie go”? A co jeśli jesteśmy dopełnieniem tej liczby? - mówiła gorączkowo, nie wadząc, czy to, co ślina jej na język przynosi ma sens.
Luminea po swoim monologu wzięła głęboki wdech. Coraz mniej podobała jej się ta misja, chociaż wcześniej nie zważała na to, czy wróci z niej cała. Na słowa olbrzyma pokiwała głową.
- Racja, wypadałoby wziąć parę rzeczy - Lumi delikatnie złożyła kartki i schowała je do kieszeni, po czym podeszła do stołu i zabrała ze sobą kulki, pozostawiając swojemu towarzyszowi nożyki i flakoniki. - Chodźmy na początek, aby dalej eksplorować jaskinie. Kto wie, może znajdziemy resztę ciekawych informacji? - mówiąc to, odwróciła się na pięcie.

Dwójka po krótkiej naradzie postanowiła udać się prosto na sam początek jaskini, gdzie do wyboru pozostały jeszcze dwie różne ścieżki. Pomimo zignorowania jednej z dróg w poprzednim pomieszczeniu, herosi raczej prędko dotarli do wniosku, iż nie mogło znajdować się tam nic godnego uwagi: w końcu mieli odnaleźć te dwa filary będące źródłem siły potwora, a nie rozchodzić się po całości upadłej świątyni i eksplorować ją niczym jakiś zabytek.
Droga powrotna w żaden sposób nie różniła się od tego, co Luminea i Perses zdążyli zauważyć, wchodząc głębiej. Było to raczej dobrym znakiem: nikt za nimi nie podążał, ani też nie obserwował z bliska. Również i brak jakichkolwiek śladów obecności te „potężnego” potwora sprawiał dwójkę w dziwne poczucie spokoju, któremu mimo wszystko towarzyszyła pewna niepewność. W końcu, jeżeli naprawdę żył tutaj jakiś upadły bożek, to czy naprawdę siedziałby on sobie na spokojnie w jakimś swoim kącie i ignorował przybyszy? Taki krwiożerczy potwór jak to wynikało z opisów, powinien był się od razu na nich rzucić, gdy tylko którekolwiek z herosów wydało z siebie zbyt głośne westchnienie. W rzeczywistości dwójka mogła nawet i siłą zdemolować stojące im na drodze drzwi, a żadna bestia nawet nie zaczęła zbliżać się do ich lokalizacji. To pozostawiało tylko i wyłącznie jedną, w pewnym stopniu przerażającą opcję: żadnej bestii nie było, a oni zostali wysłani tutaj w zupełnie innym celu niż poskromienie potężnego potwora.
Być może bardziej logicznym byłoby po prostu opuszczenie tego miejsca i zignorowanie zadania? W końcu skąd Imtar mógłby wiedzieć, że dwójka postanowiła dla własnego bezpieczeństwa się zmyć? Jeśli potwór był prawdziwy, to ten najprawdopodobniej wmówiłby sobie, iż herosi zostali przez niego pożarci. Jeśli duchowny miał w planach coś zupełnie innego, to przynajmniej dwójka ucieknie z tego w jednym kawałku. Zadań zresztą jest dużo na świecie, te kilka monet można odrobić w jakiś inny i znacznie „normalniejszy” sposób.
Perses, jak i Luminea nie mieli jednak zbyt dużo czasu na omówienie dalszego planu, gdyż gdy tylko dotarli do głównego pomieszczenia świątyni, ich uwagę przykuł dziwny ruch przy jednej z wielu stert kamieni oraz gruzu. Wyostrzone już do maksimum zmysły herosów bez większego problemu zauważyły pojedyncza, czarną jaszczurkę kryjącą się przed nimi. Zwierze to z pewnością nie było… normalne.
Kreatura była dziwnie wydłużona, a jej skóra pokryta była czarnymi niczym nocne niebo łuskami. W dwójkę wpatrywała się nie dwójką, a aż trójką lekko świecących w ciemności oczu, a na plecach posiadała długie i nieprzyjaźnie wyglądające kolce. Stworzenie to rozmiarami dorównywało wyrośniętemu owczarkowi niemieckiemu, jednak mimo tego bardzo dobrze radziło sobie z kamuflażem w jaskini – cóż, przynajmniej do czasu, aż przez przypadek nie zrzuciło ono nogą jednego ze znajdujących się na stercie kamyków.
Widocznie gad obserwował was już od dłuższego czasu, a dwójce nie udało się po prostu zwrócić na niego odpowiedniej uwagi.
Abominacja jednak nie rzuciła się do walki z dwójką dorosłych ludzi – wręcz przeciwnie. Gdy tylko Luminea i Parses odwrócili w jego stronę głowy, ten prędko rzucił się do biegu prosto w stronę prawego korytarza, znikając za pierwszym lepszym zakrętem.
Cóż… To wszystko z pewnością wymaga kilku nowych przemyśleń.

Zdając się na instynkt Luminei, Perses postanowił razem z nią powrócić do poprzedniego pomieszczenia uczęszczanym już korytarzem. Cała ich wizyta w jaskini wydaje się zbyt spokojna. Nie ma ani wzmianki o śmiertelnym zagrożeniu, o którym uprzedzano ich najpierw przez wieśniaków w karczmie, a potem podczas rozmowy z Imtarem. Paradoksalnie to zdawało się budzić niepokój w olbrzymie. Zaczęło narastać w nim przekonania, że ten potwór stara się uśpić czujność pary, aby potem przypuścić precyzyjny atak. Pomimo szczerych chęci i starań, skupienie się Persesa stopniowo malało, przez co ten mógłby zacząć zostawiać luki w obronie i nie być w stanie zaobserwować cennych wskazówek. Wchodząc do pierwszego pomieszczenia, coś na szczęście rzuciło mu się w oczy. W ciemności kryło się jakieś jaszczurkopodobne stworzenie, które wgapiało w nich swe ślepia. Dodatkowo jej ruch oraz przypadkowe zrzucenie kamienia ze stosu pomogły im oszacować jej dokładną pozycję. Heros wzmożył wtedy czujność, będąc gotowym na konfrontację. Wcześniejsze podejrzenia o nieszczerych intencjach ich przełożonych sprawiły jednak, że mężczyzna nie zamierzał wykonać swojego zadania z zaślepkami na oczach, ale dociekał się prawdy, jaką miała cała zagadka. W związku z tym postanowił rozpocząć rozmowę, upewniając się, że natrafili na odpowiednią istotę- jesteś bożkiem zamieszkującym tę jaskinię?i wtedy, co było zupełnie niespodziewane dla bohatera, bestia prysnęła jak z procy, uciekając przed konfrontacją. Wyglądała na naprawdę przerażoną, a Perses rzucił tylko na jej odchodne- zaczekaj!Po czym potwór zniknął bez śladu. Olbrzym ruszył w miejsce, w którym wcześniej stała bestia, aby się dokładniej przyjrzeć terenowi. W międzyczasie zaczął dzielić się wnioskami z kobietą- chyba obserwował nas od dłuższego czasu. Był niezauważalny w tym półmroku. Nie zdaje się być w ogóle agresywnie nastawiony. Myślę, że się przeraził na nasz widokPrzypatrując się miejscu, w którym wcześniej stał potwór, stercie kamieni, którą naruszył, a także doszukując się na ziemi śladów po jego łapach, Perses skończył zbierać informację i zwrócił się do partnerki, aby na nowo podjąć decyzję- zostajemy przy wcześniejszej decyzji i szukamy dalszych wskazówek, czy udajemy się w prawo w celu skonfrontowania się?Głębsze przemyślenia zostawił dla siebie, ale nie był on agresywnie nastawiony do bestii. Nie zależało mu też na niszczeniu tamtego filaru, przynajmniej nie na ten moment. Przez całą sytuację zaczął tym bardziej podejrzewać, że Imtar w jakiś sposób ich wykiwał, a bestia wcale nie jest tak negatywnie wpływająca na środowisko, jak ją opisano. Dodatkowo wcześniejsze zapiski sugerowały, że jego siostra, będąc zmanipulowaną, zginęła w jakiś określony sposób, raczej nie będąc zaskoczoną przez bestię i pożartą. Możliwe też, że to spotkanie wcale nie odbyło się z rzekomym bóstwem, a z jakąś kreaturą jej podwładną, zwiadowcą, który prysnął, aby poinformować swojego pana o obecności i lokalizacji intruzów. Tak czy siak, Perses ponownie zdecydował się zdać na wolę swojej partnerki i udać się w zasugerowanym przez nią kierunku.

Luminea nie ufała od początku kapłanowi, a z każdą chwilą jej niechęć coraz bardziej się pogłębiała. Aktualnie początkowy cel misji stanął pod znakiem zapytania i był negowany, nie tylko przez nią, ale również jej towarzysza. Zwłaszcza, że to, co ich spotkało, wprawiło Lumi w niemałe osłupienie. Dwójka nawet nie zdążyła dojść do następnego pomieszczenia, gdy nagle coś się poruszyło. Kobieto od razu napięła wszystkie mięśnie. “Potwór” - to jedno słowo przeleciało jej przez głowę i zaczęła bacznie się obserwować, aby dojrzeć.,. Przerośniętą jaszczurkę, która w dodatku przed nimi zwiała? Stwór musiał ich już wcześniej obserwować, ale ani ona, ani olbrzym tego nie zauważyli.
- I to ma być ten cały bóg zagłady i chaosu? Przecież to wygląda jak jaszczurzy pies, a nie boskie wcielenie patrona ciemności - wydukała, a jej wzrok jeszcze podążał za czymhającą istotą.
Luminea otrząsnęła się, gdy usłyszała, jak Perses zadaje pytania gadzinie. Uniosła znacząco brew i przechyliła głowę w geście dezaprobaty.
- Wątpię, aby posiadał zdolność mówienia. Chociaż, kto wie?... - mruknęła, aby ponownie zacząć wyraźnie mówić, żwawo przy tym gestykulując. - Coraz bardziej się utwierdzam, że nie zostaliśmy wysłani do zgładzenia tego bożka. Imtar może sobie tę wersję włożyć między bajki. Dwójka herosów kontra wielki “pan chaosu”, taki rozkład sił od razu skazywałby nas na straty, a kapłan nie jest głupi. My tu raczej zostaliśmy wysłani, aby się kogoś, a raczej czegoś pozbyć - powiedziała wszystko na jednym wdechu, po czym machnęła ręką w stronę korytarza, gdzie uciekła ta czarna istota. - Idziemy za nim! - rzuciła hardo i nawet nie czekała na odpowiedź.
Luminea od razu zaczęła podążać za gadziną, nie oglądając się za siebie. Byle teraz nie zgubić go z tropu…

Jeszcze przez kilka pierwszych sekund dwójka bez problemu mogła usłyszeć głośne tuptanie jaszczurki, które wraz z przebytą przez nią odległością prędko ucichły. Po krótkim zastanowieniu się dwójka postanowiła wyruszyć za gadem w stronę prawego korytarza, który to okazał się dosyć krótki.
Już po chwili herosi dotarli do dotychczas największego z pomieszczeń, pośrodku którego znajdowało się coś w stylu rytualnego okręgu. Struktura została z precyzyjną dokładnością wykuta w podłoże i zachowała się w niemal perfekcyjnym w porównaniu z całą resztą świątyni. Na jej środku znajdował się pojedynczy wzór przypominający jakąś bliżej nieokreśloną roślinę. Stare, kamienne płyty w tamtym miejscu posiadały na sobie jednak charakterystyczny, lekko rdzawy nalot: coś w tym miejscu przez naprawdę długi czas musiało krwawić, a krew ta leżeć musiała na tyle długo, aby pozostawić na kostce brązowy ślad. Ktoś ewidentnie starał się to miejsce wyczyścić, ale ślad mimo wszystko pozostał.
Dookoła okręgu znajdowało się również i kilka piedestałów, z czego każdy z nich posiadał w środku identyczną do wcześniej zebranych, pokrytą niezrozumiałymi znakami kulę. Te jednak w przeciwieństwie do waszych, lekko świeciły się w ciemności, jak gdyby podobnie niczym artefakt w postaci filaru były naładowane magią.
Przy ścianie komnaty udało wam się również zauważyć kolejne stoliki. Pod jednym bystre oczy herosów mogły zauważyć nawet pojedynczą, równie zniszczoną co poprzednie kartkę. Ktoś ewidentnie musiał tutaj wcześniej przetrzymywać większą ilość dokumentów, ale te zostały najprawdopodobniej przez kogoś zabrane.
Jedynie ten jeden, pojedynczy skrawek papieru się ostał, zupełnie niezauważony i zapomniany.
Jeżeli chodzi jednak o inne ważne rzeczy, to oczywiście nie można zapomnieć o drugim filarze, który wyryty został w jednej ze ścian. Podobnie jak w przypadku tego wcześniejszego, pokryty został on wyrytymi symbolami, które to lekko pulsowały delikatnym, białym światłem. Ten jednak w przeciwieństwie do tego drugiego był znacznie bardziej cienki, a co za tym idzie, można było go zniszczyć w o wiele łatwiejszy i niewymagający zbędnej obserwacji sposób… Czy jednak dwójka po tym wszystkim chciała w ogóle niszczyć oba artefakty? Co, jeśli właśnie tego pragnął Imtar? Cóż, decyzję należało podjąć tu i teraz, gdyż olbrzymie pomieszczenie było również i ślepym zaułkiem. Co jednak dziwniejsze, pomimo przeszukania całej komnaty, dwójce nie udało się odnaleźć wcześniej spotkanego jaszczura, jak gdyby ten po prostu rozpłynął się w powietrzu.

- sądzę, że warto podjąć próbę nawiązania z nim kontaktu. Widocznie się nas boi, więc jego nastawienie jest praktycznie odwrotne do tego opowiedzianego nam przez Imtara. Jeżeli nie będzie to konieczne, postarajmy się nie skrzywdzić tej istoty. Przynajmniej nie przed rozwiązaniem zagadki. Zaczynam myśleć, że cała ta sytuacja ma jakieś głębsze dno, na którego tropie nawet jeszcze się nie znaleźliśmyKończąc rozmowę w pierwszym korytarzu, para zgodnie zdecydowała się udać w prawo, jednocześnie uważnie rozglądając się, czy jaszczurka nie wybiega im naprzeciw, czy też nie znajduje się za ich plecami. Perses był przekonany, że nie było umowy, aby ta była wstanie w jakiś sposób przecisnąć się przez ten krótki korytarz i udać się w odwrotnym kierunku, więc potwór musiał znajdować się w prawej odnodze jaskini. Wchodząc do pierwszego pomieszczenia, olbrzymowi od razu rzucił się w oczy znajdujący się na środku rytualny okrąg. Spośród wszystkich elementów dotąd zaobserwowanych, to właśnie on zdawał się zachować w najlepszym stanie. Jedynym śladem użytkowania była ciemna, zaschnięta krew, prawdopodobnie będąca pozostałością po jednym z rytuałów. Olbrzym obleciał dookoła świątynię wzrokiem, na próżno doszukując się jaszczurki. Następnie, ciągle pozostając skupionym i stawiając ostrożne ruchy, rzucił w eter, starając się do niej przemówić- nie jesteśmy tacy, jak poprzedni goście. Nie zamierzamy zrobić Ci krzywdy. Możesz opuścić swoją kryjówkę. Chcemy tylko rozwiązać tę zagadkęSłowa te były wypowiedziane na próżno, gdyż po jaszczurce nie pozostało ani śladu. Ale przecież musiała się tu znajdować. Odstawiając jej sprawę na bok, Perses dokładniej przyjrzał się okolicy ołtarza. Jednocześnie zaczął wysnuwać wnioski, którymi dzielił się z Lumineą- zdaje się, że tutaj wierni poddawali się jakiemuś wyjątkowo krwawemu rytuałowi. Wygląda na to, że ktoś starał się zetrzeć ślady po nim.Zdecydowanie mogło chodzić o próby wspomniane we wcześniejszych notatkach, ale olbrzym nie miał zamiaru mieszać kobiecie w głowie niezweryfikowanymi wiadomościami. Widząc piedestały z identycznymi kulami, co zebrane wcześniej, Perses wyciągnął jedną ze swojego pokrowca i przyłożył do budowli, aby sprawdzić, czy w jakiś sposób wejdą one w interakcję. Następnie przeszedł do stolików, podobnych do tych, przy których znaleziono dwie poprzednie notatki. Tak było i tym razem, z tym, że tym razem kartka była tylko jedna. Tak samo jak wtedy, Perses postanowił zostawić tę sprawę partnerce, kiwając jej jedynie głową. Sam udał się w kierunku filaru, ostatniego do znalezienia, jeśliby wierzyć słowom Imtara. Przyjrzał się mu dokładnie z bliska. Ten z kolei wyglądał na znacznie łatwiejszy do zniszczenia, więc pewnie nawet i Luminea mogłaby sobie z nim poradzić. Następnie bohater ponownie rozejrzał się po całym pomieszczeniu, szukając wzrokiem zbiegłego bożka. Cała ta sprawa nie dawała mu spokoju, zdecydował się więc podzielić tym faktem z kobietą- ten jaszczur przecież musi gdzieś tu być. Widzieliśmy jak tu wbiegał. Skoro wtedy ledwie go znaleźliśmy, teraz pewnie też kryje się gdzieś w cieniuZdecydował się zrezygnować z przestawiania różnych rzeczy, w celu znalezienia potwora, naprawdę nie chcąc go spłoszyć. Wierzył, że jeszcze uda im się zdobyć jego zaufanie, dobrze przynajmniej by było. Zamiast tego, Perses postanowił delikatnie dotknąć runy znajdującej się na filarze ręką, sprawdzając, czy przyniesie to jakąś reakcję

Luminea przytaknęła głową.
- Oczywiście, że jej nie skrzywdzimy. Ona może być kluczem do rozwiązania tej całej sprawy.
Kobieta wraz z towarzyszem nie nagadali się długo, ponieważ weszli do dziwnego pomieszczenia, które na pierwszy rzut oka przypominało salę do odprawiania rytuałów. Na środku w kamieniu był wykuty jakiś kwiat. Luminea próbowała przywołać w pamięci, czy nie widziała gdzieś takiej rośliny, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Swój wzrok skierowała na dół. Zaschnięta krew. Kobieta kucnęła i grzbietem dłoni przetarła podłogę, na której była plama po posoce.
- Nasza teoria ze składaniem ofiar coraz bardziej wydaje się prawdopodobna - rzuciła do towarzystwa, prostując się.
Położyła dłonie na biodrach i ponownie przebiegła wzrokiem po sali. Odnaleźli również, według słów Imtara, drugi filar. Tylko w przeciwieństwie do pierwszego wydawał się znacznie słabszy i łatwiejszy do obalenia.
- Może tutaj składali ofiary z ludzi, aby wybudzić boga chaosu? - powiedziała Lumi do mężczyzny, chociaż ona bardziej głośno myślała, niż pragnęła konfrontacji swoich poglądów. - A może nie z ludzi, ale tych przerośniętych jaszczurek? Uciekał przed nami, gdzie pieprz rośnie zamiast atakować i bronić swojego terytorium… Właśnie, gdzie on jest?
Lumi zmarszczyła brwi, próbując wytężyć wzrok, jednak nic to nie dało. Istota jakby zapadła się pod ziemię, choć to było mało prawdopodobne. Nie było przecież żadnej drogi ucieczki, bo znaleźli się w ślepym zaułku. Chyba, że jaszczurka miała magiczną moc znikania albo zmniejszenia swoich kształtów. Ewentualnie była zmiennokształtna. Opcji było sporo.
- A skąd wiesz? Może właśnie posiada nadprzyrodzoną zdolność? Chyba że znowu go nie widzimy przez ten półmrok i dopiero szelest go zdradzi - mruknęła, wbijając wzrok w podłogę.
Kartka z notatnika. Znowu. Luminea ostrożnie po nią sięgnęła, aby jej nie popsuć, gdy w tym czasie Perses próbował coś pokombinować z kulami, które wcześniej wzięli ze sobą. Lumi również była zdania, że mogły one wejść w reakcję i kto wie? Może nagle pojawi się jakiś magiczny hologram i w końcu pokaże im, o co tak naprawdę chodzi kapłanowi? Na razie kobieta musiała się skupić na rozczytaniu kartki w poszukiwaniu dalszych wskazówek.

Niestety, ale przyjazne względem jaszczurki słowa Persesa widocznie nie docierały do ich adresata. Gad jak gdyby rozpłynął się w powietrzu i bez względu na to, jak długo oboje go poszukiwali, nie udało im się znaleźć po nim nawet śladu. Być może Luminea miała rację i stwór obdarzony był jakimiś specjalnymi zdolnościami, a nauczony swoim „ostatnim wypadkiem”, zaczął trochę bardziej uważać na to, gdzie stawia swoje łapki.
Zabrane wcześniej z poprzedniego pomieszczenia kule zupełnie nie reagowały ani ze sobą, ani z samym piedestałem. Sztuki, jakie posiadał heros, zdawały się być najzwyczajniej w świecie nieaktywne i zupełnie nie reagowały na cokolwiek, co działo się dookoła nich. Być może istniał jakiś sposób na ich aktywacje, o którym po prostu dwójka jeszcze nie wiedziała? Cóż, równie dobrze przedmioty te mogły być po prostu bezużytecznymi prototypami.
Dopiero kontakt z filarem za skutkował o wiele ciekawszym zjawiskiem. Kładąc dłoń na jednej z run, ta rozbłysnęła się jaśniejszym światłem. Sam Perses mógł za to poczuć, jak jego własne nogi zaczęły lekko uginać się pod nim, a moce stały się zupełnie nieresponsywne. Artefakt zaczął dosłownie wysysać z niego energię magiczną i widocznie na tym nie chciał zaprzestać. Próba zabrania dłoni z runy, okazała się naprawdę problematyczna, jak gdyby jego ręka została tam przyklejona na klej. Mężczyźnie stopniowo zaczęło brakować sił i jedynie nagły przypływ adrenaliny pozwolił mu na to, aby silnym szarpnięciem oderwać się od struktury, która to na skutek wysysania energii zaczęła świecić się jeszcze żywszym światłem. Było to z pewnością bardzo traumatyczne przeżycie, lecz prócz chwilowego wyczerpania sił magicznych, Perses zdawał się wyjść z tego wszystkiego w jednym kawałku.
Luminea bez względu na to, z jakich kątów obserwowała wyrytego w kamieniu kwiatka, tak nie mogła dojść do żadnych wniosków prócz tego, iż roślina najprawdopodobniej musiała być jakąś twórczą wizją jakiegoś artysty i najprawdopodobniej w rzeczywistości nie istniała.
Podniesiona przez kobietę kartka okazała się w znacznie lepszym stanie niż te pozostawione na stole: przynajmniej nie rozpadła jej się w dłoniach. Jej zawartość również była łatwiejsza w odczytaniu -
Eksperyment nr 1: Zakończony powodzeniem. Grupka szczurów przeżyła krok pierwszy testu. Kilka z nich wykształciło wyjątkowe zdolności: jeden pozyskał umiejętność samozapłonu. Reszta szczurów musi zostać poddana większej ilości eksperymentów, aby poznać ich zdolności.
Eksperyment nr 2: Zakończony powodzeniem. Pies przeżył krok pierwszy testu. Wykształcił ostre, wytworzone z kryształu kolce na plecach.
(tu pada reszta eksperymentów, wyglądająca w bardzo podobny sposób: jakieś zwierze poddane zostaje „testowi”, po czym nabywa wyjątkowych, wręcz magicznych zdolności. Lista eksperymentów kończy się na numerze 76).
Myślę, że warto przejść do głównej części eksperymentu. Jeśli wszystko się powiedzie, dokonamy przełomu, który odmieni cały ten świat na lepsze. Moja siostra od dawna pomaga mi z eksperymentami i nie może doczekać się ostatecznych wyników. Mam nadzieję, że się nimi nie zawiedzie.

Po dotknięciu filaru, tajemnicza siła nagle zaczęła dosłownie wciągać siły magiczne Persesa, jednocześnie uniemożliwiając mu oderwanie się. Magia dosłownie zaczęła być wysysana z wnętrza jego ciała, a ten nie mógł w żaden sposób się oprzeć. Odczuwając ubytki mocy, chciał jak najszybciej oderwać się od budowli, naprężając całe ciało i ciężko oddychając. To wszystko na nic, a ten z pozoru całkiem kruchy filar okazał się być odporniejszy, niż można było się spodziewać. Dopiero po dobrej chwili udało mu się wykrzesać resztki energii i zerwać chwyt. Ciężko dysząc, mężczyzna obejrzał swoją dłoń, aby upewnić się, że nic jej nie jest. Następnie przyjrzał się filarowi, który zaczął intensywniej świecić. Widocznie został on naładowany mocą olbrzyma, zwiększając jego właściwości. No właśnie, tylko jakie one były? Przed kolejnymi testami, postanowił na wszelki wypadek podzielić się nowym doświadczeniem z partnerką- pamiętaj, aby nigdy nie dotykać run znajdujących się na filarze. Nie będziesz mogła zerwać tego wiązania, a on zacznie wysysać z Ciebie energię - zrobił tutaj krótką przerwę, wciąż mając delikatne problemy z wyrównaniem oddechu - ale jest jakiś plus. Chyba bardziej go aktywowałem, bo intensywniej świeciDo tej pory w miarę trzeźwomyślący i bezpiecznie działający gigant, dawał się właśnie poznać od drugiej strony. Najpierw ciekawość, a teraz podświadomość, sugerowała mu, aby sprawdzić coś jeszcze związanego z filarem. Działanie to mogło być niebezpieczne, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenie, ale musiał tego spróbować. Po pierwsze, odłożył miecz, który do tej pory cały czas dzierżył, na ziemię. Następnie, ze swojego pokrowca, pełniącego funkcję magazynu, ponownie wyjął wcześniej znalezioną, nieaktywną kulę.
Następnie ostrożnym ruchem zbliżył ją do runy, którą wcześniej dotykał ręką, aby sprawdzić reakcję. W razie, gdyby miało zadziać się coś podobnego, co wcześniej, był gotowy pomóc sobie drugą ręką, aby łatwiej zerwać ten ścisk, lub w sytuacji krytycznej nawet postatać się przewrócić, lub zniszczyć cały filar.

Na szczęście Lumi nie musiała już się bawić w detektywa i rozszyfrować brakujące słowa. Kartka była w dobrym stanie i bez problemu mogła odczytać znajdującą się na niej treść - a to, co na niej zobaczyła, sprawiło, że w głowie dziewczyny zapanował istny mętlik. Szatynka zmarszczyła brwi. Eksperymenty? To nie było na jej liście zarzutów, które postawiłaby kapłanowi. Raczej łączyła go z “przestępstwami” związanymi z sacrum. Lumi przygryzła lekko wargę i zaczęła analizować od nowa całą sytuację. Nie odrywając wzroku od papieru zaczęła się dzielić swoimi przemyśleniami z towarzyszem.
- Imtar i jego siostra dokonywali eksperymenty na zwierzętach. Ten jaszczurzy pies musi być pewnie skutkiem ich działań. Ustaliliśmy wcześniej, że historia z bożkiem jest bujdą, więc obstawiam, że naszym prawdziwym celem jest zgładzenie istoty, która wymknęła im się spod kontroli podczas tych dziwnych badań. Może przez nią siostra kapłana zginęła? Albo ambicja tego oszusta była nadal nie zaspokojona i postanowił się porwać na człowieka. Może wykorzystał w tym celu swoją siostrę, która wierzyła, że dzięki temu “stanie się lepsza i silniejsza”? Jak myślisz? - w końcu przeniosła swoje oczy na Persesa.
Lumi zmarszczyła brwi, aby po chwili się zorientować, co się dzieje. Filar faktycznie czerpał moc z herosów - jej towarzysz wydawał się być bardzo osłabiony przez ten przekaz energii. Kobieta delikatnie zbladła, po czym odruchowo chciała złapać dłoń mężczyzny, aby go odciągnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie wiadomo, jak jej organizm by zareagował, a tracenie mocy w tym momencie wydawało się mało odpowiedzialne. Zwłaszcza że byli w jaskini, w której prawdopodobnie znajdowały się zmutowane zwierzęta.
- Czekaj, uleczę cię… Chociaż wątpię, aby moja zdolność mogłaby zniwelować skutki run - westchnęła.
Lumi widząc, że jej towarzysz chce powtórzyć doświadczenie, aż położyła uszy po sobie.
- Zrobisz sobie krzywdę - fuknęła, chociaż jej ton był bardziej zatroskany niż karcący. Chociaż z drugiej strony, zdrowy rozsądek podpowiada, że powinni rozszyfrować działania filarów, jeśli chcą odkryć prawdę.
- Znaczy wybacz… Po prostu uważaj na siebie - powiedziała już spokojniej, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

Kule okazały się zupełnie obojętne na działania olbrzyma, a ich dotknięcie filaru sprawiło, iż… no właśnie, nic nie sprawiło. Kule pozostawały nieaktywne, a filar nawet nie zmienił natężenia swojego błysku czy też częstotliwości pulsowania światłem. Widocznie albo były to zupełnie bezużyteczne przedmioty, albo ich przydatność miała wyjść na jaw dopiero później.

- znalazłaś jakieś nowe notatki? Pokaż mi je, proszęPerses wziął kawałek papieru do ręki, po czym uważnie przeczytał słowo po słowie. Treść wiadomości jednocześnie dużo podpowiadała herosom, jak i niewiele zmieniała. Jasnym było, że zgodnie z przewidywaniami odbywały się tutaj jakieś brutalne eksperymenty. Częściowo znany był też ich efekt, a jednym z nich był jaszczur spotkany wcześniej. Zapisek ten jednak nie zdradzał prawdziwych intencji Imtara, nastawienia bestii do ludzi, a także prawdziwej problematyki podjętego zlecenia. Luminea zdawała się wysnuwać prawdopodobne wnioski, ale cały czas parze brakowało dowodów na poparcie ich- myślę, że możesz mieć rację, choć możemy tylko spekulować. Na ten moment potrzebujemy rzeczowych dowodów, aby móc wyrobić sobie klarowną opinię na temat tego całego zadania. Podejście Imtara zaczyna mi jednak śmierdzieć coraz bardziej. Najchętniej rozwiązałbym z nim tę sprawę już terazBędąc świadkiem pokazem słabości kobiety, Perses jedynie rzucił spojrzenie dezaprobaty. Wynikowa interakcji z filarem nie była czymś, co możnaby było wyleczyć fizycznie. Siły po prostu musiały się zregenerować, a magia musiała wrócić do normalności- zachowaj leczenie na poważniejszą walkę, gdzie naprawdę się przyda - skarcił partnerkę gromkimi słowami - nic mi nie jest. Po prostu magia w moim ciele musi się zregenerować, nie uleczysz tego fizyczniePrzechodząc do próby interakcji run na filarze z kulami, nie przyniosło to żadnego efektu. Próba ta jednak zaowocowała w kilka wniosków. Po pierwsze, możliwe, że te kule były całkowicie bezużyteczne i zdążyły już zatracić swoją magiczną energię. Po drugie, jedynie bezpośrednia interakcja ciał bohaterów z filarem była niebezpieczna. Mogli więc oni bez problemu wchodzić z nim w kontakt, o ile pośrednił między inny jakiś inny przedmiot. Po trzecie, możliwe, że kule mogły napełniać filar energią, o ile one same jakąś posiadały. Przed schowaniem tej wyczerpanej kuli, Perses rzucił tylko w eter- hmm, ciekawe, do czego służą te kule. Może jeszcze się do czegoś przydadząPo swoim komentarzu, podszedł do jednego z piedestałów, które znajdowały się na około koła, po czym sięgnął po kolejną kulę, tym razem zdającą się być naładowaną i schował ją do pokrowca. Wtedy wrócił na poprzednie miejsce, aby z powrotem dobyć swój miecz i wrócić do pełnej gotowości bitewnej. Korzystając z niedalekiej odległości od filara, postanowił tylko na szybko poinstruować kobietę- w razie, gdybyśmy musieli zniszczyć filary, udasz się tutaj i zajmiesz się tym filarem. Nie wygląda, jakby był specjalnie solidny, więc powinnaś sobie z nim poradzić. Pamiętaj tylko, by nie dotykać go bezpośrednio ciałemWtedy, nie marnując ani więcej czasu w tej komnacie, olbrzym udał się w kierunku wyjścia, klasycznie skradając się, aby nie zostać łatwo wykrytym. Jednocześnie powrócił do bacznego obserwowania otoczenia w celu wytropienia jaszczurki, gdyby ta znowu próbowała ich obserwować- jeszcze nie zwiedziliśmy środkowej odnogi jaskini. Sprawdźmy, co się w niej kryje. Może w końcu spotkamy to, przed czym ostrzegał nas ImtarPerses zrobił zgodnie ze swoimi słowami, stając na czele eskapady. Czytając ostatnie notatki, był on świadomy, że niedługo mogą oni napotkać więcej jaszczurek podobnych do tej już widzianej. W razie potrzeby był on gotów wziąć natarcie wroga na siebie, osłaniając tym samym kobietę. Jednocześnie jego twarz nie zdradzała emocji, zachowywał niezmienny spokój i profesjonalizm.

Na twarzy Lumineii pojawił się cwaniacki uśmiech, gdy olbrzym wspomniał o dowodach.
- Dlatego musimy wrócić i zwiedzić resztę sal. To i tak istotny dowód, aby później postawić kapłana przed organami sprawiedliwości… Bo raczej za to można pójść do więzienia, czyż nie? - skrzywiła się lekko. - Zwłaszcza, że to znęcanie się nad zwierzętami, a kto wie? Może i nad ludźmi - zamilkła na chwilę, aby z jej ust wyrwało się głośne westchnienie. - Chociaż, instytucje raczej pozostaną bierne w tej sprawie, bo Imtar wydaje się mieć zbyt silne plecy. No nic, sami mu wymierzymy sprawiedliwość - powiedziała nader poważne, jakby wierzyła, że jej plany mają jakiekolwiek realne przełożenie.
Na policzkach kobiety pojawiły się dwa duże rumieńce, chociaż jej śniada cera dość dobrze je maskowała. Heroska spuściła wzrok i zaczęła przybierać z nogi na nogę. Trochę zachowała się dziecinnie, zresztą - nie pierwszy raz. Chciała działać bez racjonalnej podstawy, a podczas tej misji mogłoby się to skończyć nieszczęściem. Myśli goniły język, a powinno być na odwrót. No cóż, może kiedyś się nauczy, aby być bardziej powściągliwym.
- Tak, tak, wybacz. To było nierozsądne - bąknęła, kładąc uszy po sobie.
Lumi skinęła głową.
- Na pewno, byłoby dość głupie, jakby leżały sobie ot tak. Chyba że serio pełnią jedynie funkcję ozdobną, ale w to wątpię.
Szatynka lekko przechyliła głowę w bok, mrużąc przy tym oczy. Nie podobał jej się pomysł zostawienia filaru, zwłaszcza że został przed chwilą naładowany przez towarzysza kobiety. Nie wiadomo, czy bestia naprawdę istniała, lecz Lumi była pewna jednego - z kolumny dało się pobierać energię.
- Nie, zniszczmy go teraz. Jeśli potwór realnie egzystuje w tej jaskini, to lepiej wyrównajmy sobie szansę, zwłaszcza że ty aktualnie nie masz mocy - powiedziała hardo, po czym nie czekając na sprzeciw Persesa, podeszła do filaru.
Heroska wyciągnęła swoją katanę, po czym paroma celnymi ruchami zaczęła okładać konstrukcję. Nie powinno to długo zająć, skoro filar był raczej lichej budowy. Lumi miała zatem nadzieję, że kolumna zaraz pęknie i będą mogli udać się dalej do środkowej części jaskini.

Uderzenia katany o filar wypełniły wcześniej ciche i spokojne wnętrze głośnymi hukami, które to z pewnością można było bez problemu usłyszeć nawet i z drugiej strony całej tej upadłej świątyni. Dźwięk rozchodzący się po ścianach wprawiał je w delikatne drgania, powodując, iż drobne kamyki zaczęły opadać z sufitu, a osadzony w jednym miejscu pył zaczął opadać na głowy dwójki herosów. Ostatecznie monument jednak nie był wystarczająco wytrzymały, aby poradzić sobie z pełnymi pasji cięciami i po dobrej minucie walki z nim, po prostu zapadł się pod własnym ciężarem, rozkruszając się na mniejsze fragmenty. Wcześniej wyryte runy przestały świecić, a cała moc artefaktu zdawała się go prędko opuszczać.
Po zniszczeniu struktury dwójka postanowiła udać się w stronę ostatniego, środkowego korytarza. Nim jednak mogli dotrzeć do swojego celu, pod ich nogami przebiegł wcześniej spotkany jaszczur. Gad w podskokach pobiegł dalej drogą, wyprzedzając dwójkę. Kreatura ponownie zniknęła za jednym z zakrętów, a gdy herosi do niego dotarli, im oczom ukazała się największa ze wszystkich pomieszczeń komnata. To jednak nie mogło być ich głównym zmartwieniem, gdyż cała ich uwaga została przykuta przez leżącą pośrodku pomieszczenia bestie.
Była nią pokryta w stalowych naroślach, długa jaszczurka, której rozmiary adekwatnie opisał wcześniej Imtar. Na jednej z łap bestii znajdowała się bransoletka z korali, która to wcześniej musiała komuś służyć za zwykły naszyjnik, a część ogona okryta została grubą warstwą bandaży, jak gdyby ktoś opiekował się jakimiś urazami stwora. Ten z początku leżał sobie spokojnie, trzymając się jedną ze swoich łap za łeb, jak gdyby bolała go głowa. Dopiero słysząc stukot butów herosów, kreatura otwarła swoje oczy i wbiła w nich swoje ślepia.
Kolejne kilka sekund przebiegło bardzo dynamicznie: kreatura nagle zawyła, a jej źrenice się zwęziły. Wcześniej spokojnie leżące na jej grzbiecie ostrza „napuszyły” się, a sam gad wstał na równe łapy. Stojąca tuż obok was jaszczurka, która to z początku wyglądała na zadowoloną widokiem swojego „towarzysza”, widząc jego reakcje, gwałtownie się skuliła, jak gdyby w strachu. Po krótkiej chwili stalowa bestia wydała z siebie ryk i jednym, szybkim machnięciem swojego ogona posłała w stronę dwójki herosów falę ostrych jak brzytwa, stalowych fragmentów. Te na całe szczęście nikogo nie trafiły, ale fakt, iż za to wbiły się w kamień, niczym masło był bardzo niepokojący.
Pomimo utracenia części „stali”, bestia nie zdawała sobie z tego zupełnie nic robić. Zresztą herosi prędko zauważyli, iż na ogonie gada dziwne pociski prędko zaczęły odrastać. Bestia rzuciła się bez żadnego zastanowienia w ich stronę, dając im jedynie kilka sekund na podjęcie decyzji.

Ponownie widząc pędzącą jaszczurkę w korytarzu, Perses zaprzestał jakiegokolwiek ruchu, aby nie spłoszyć zwierzęcia i zyskać szansę na wejście w interakcję z nią. Niestety, gnała ona, jakby była zupełnie przerażona, więc kolejna szansa na porozumienie się zakończyła sję fiaskiem. Mężczyzna doszedł jednak do jakiegoś wniosku - ta kreatura nie mogła być tym, przed czym ostrzegano ich w karczmie i przez Imtara. Widocznie była ona słaba i płochliwa, co absolutnie nie wiązało się z żadnym z opisów. Idąc dalej korytarzem, w końcu para napotkała na kolejną olbrzymią salę, w której w zasadzie nie było nic, oprócz znacznie większej, śpiącej jaszczurki. Gdy tylko herosi weszli do środka komnaty, ta od razu się przebudziła, a olbrzym raz jeszcze postanowił osiągnąć pokojowe rozwiązanie- nie chcemy Cię skrzywdzić. Zostaliśmy wykiwani przez Imtara i chcemy poznać więcej szczegółów na jego temat. Nie musisz się nas obawiaćZaraz po tych słowach, potwór zaczął okazywać swoje niezadowolenie, poprzez przeraźliwie głośny ryk oraz nastroszenie metalu znajdującego się na jego grzbiecie. Widząc, że ten przymierza się do jakiegoś ataku, brązowooki stanął przed Lumineą, zasłaniając ją własnym ciałem, jednocześnie układając miecz w taki sposób, aby zablokować i móc odbić jak najwięcej pocisków. Perses wiedział wtedy, że zgładzenie bestii jest jedynym rozwiązaniem, jakie im pozostało. Zaczął szybko w głowie układać plan działania. Po pierwsze, trzeba zniszczyć drugi filar. Na szczęście nie był on aż tak daleko, więc mogą mieć szansę dostać się do niego. Po drugie, ogon i wewnętrzna część jego brzucha zdaje się być słabymi ogniwami, więc dobrze byłoby je atakować. Niestety, jaszczurka działała równie szybko, jeśli nie szybciej, jak Perses układał myśli w głowie i przypuściła bezpośrednią szarżę. Widząc tempo rozwoju sytuacji, mężczyzna rzucił tylko do swojej partnerki szybkie polecenie- biegnij do drugiego filaru! - po czym korzystając z wcześniej przyjętej przez siebie pozycji, wyczekał, aż gad zbliży się odpowiednio blisko, po czym dwiema rękami zamachnął się wykonując poziome cięcie w kształcie półkola na wysokości swojej klatki piersiowej. Jego intencją było przystopowanie natarcia potwora i kupienie czasu sobie i Luminei na ucieczkę. Poza tym, dobrze byłoby też faktycznie go trafić i naruszyć, ponieważ pomimo solidnego pancerza, chyba każdy wolałby uniknąć bezpośredniego kontaktu z tak ciężkim i rozpędzonym mieczem, który w takiej sytuacji mógł służyć bardziej jako broń obuchowa, solidnie ogłuszając trafiony cel. Zaraz po swoim zamachu, gigant postanowił wybiec z obecnej komnaty i skręcić w prawo, w kierunku wcześniejszego filaru, do którego przodem miała udać się kobieta. Perses wiedział, że ta budowla jest znacznie solidniejsza, więc to on będzie musiał się podjąć zniszczenia go. O ile sytuacja mu na to pozwalała, zamierzał on wykorzystać prędkość swojego biegu i podobnym ruchem, co poprzednio, uderzyć mieczem z wszystkich swoich sił w wcześniej znaleziony słaby punkt całej konstrukcji, licząc, że jego siła połączona z nabraną prędkością wystarczy, aby zachwiać filarem, doprowadzając do jego zniszczenia.

“Oby te hałasy nie obudziły rzekomej bestii” - pomyślała Lumi, gdy dźwięk ostrza obijanego o filar rozprzestrzeniał się po całej jaskini, powodując przy tym delikatne drgnienie ścian. No cóż, jak już zaczęła, to musiała skończyć. Nie było innego wyjścia, jednak na jej szczęście, cała robota zajęła zaledwie chwilę. Konstrukcja szybko uległa pod naporem oręża i pękła. Kobieta sprawnym ruchem otrzepała włosy z pyłu, aby później udać się znów do środkowej części korytarza. Podczas tej przechadzki pod ich nogami zjawił się ich dawny jaszczurzy towarzysz. Luminea uniosła brew. Można było odnieść wrażenie, że istota przed kimś, albo przed czymś, ucieka. Możliwe, że to oni byli powodem jego strachu. Oczywiście, ani Lumi, ani jej towarzysz nie nacieszyli się spokojem, ponieważ na środku kamiennej sali leżała bestia. Heroska odruchowo napięła wszystkie mięśnie i delikatnie uniosła dłoń do góry, aby w razie czego użyć swoich mocy. To, co przykuło uwagę Lumi, to były bandaże i naszyjnik, które znajdowały się na łapach stwora. Co jest? “Siejący chaos” potwór posiadał opiekę medyczną? To, że kapłan nie mówił im prawdy wiedzieli od dawna, ale chyba musiał pominąć szczegół, że tylko jemu nie jest na rękę egzystencja bestii. Dla kogoś musiała być ważna… Może to był czyjś pupil, który został poddany eksperymentowi? Albo człowiek. Stukot ich butów wybudził kreaturę z błogiego stanu. Swoje niezbyt przychylne zamiary zamanifestowała w formie głośnego ryku.
- Ta, jeszcze poproś, aby nas nie zjadała. Na pewno posłucha- rzuciła Lumi, a kątem oka mogła zauważyć, że nie tylko oni się przestraszyli.
Potwór znowu wydał z siebie tubalny odgłos, po czym rzucił w ich stronę brzytwy wyrastające mu z ogona. Szatynka wstrzymała oddech, gdy ostrza wbiły się w taką łatwością w skałę. Mieli problem. I to dość spory. Nie mieli jednak zbyt wiele czasu na obmyślenie planu działania, ponieważ istota szarżowała w ich stronę. Usłyszała tylko instrukcję od Persesa, ale zanim rzuciła się do biegu pstryknęła cztery razy, aby aktywować moc. W końcu jej towarzysz nadal nie zregenerował sił. Wokół potwora pojawiła się zatem srebrna aura, która powinna go dość mocno osłabić, co wyrównałoby szansę w tym pojedynku. Lumi pomimo, że odczuwała skutki użycia zdolności w postaci zwiotczenia mięśni i lekkiego krwotoku z nosa, zacisnęła zęby i zmusiła całe ciało, aby jak najszybciej rzucić się w stronę lewego korytarza. Na pewno pomogła w jej tym adrenalina, która buzowała w żyłach heroski. Gdy tylko dostała się do ich pierwszego punktu zwiedzania, od razu zaczęła analizować strukturę filaru. Olbrzym przecież gdzieś znalazł słaby punkt konstrukcji, więc jej też powinno się udać. Jest! Uszkodzona przez czas część artefaktu, która pozwalałby na zniszczenie kolumny. Szatynka wyjęła swoją katanę i postanowiła ponowić swój manewr - zaczęła uderzać precyzyjnie, aby w końcu budowla pękła i zapadła się.

Bestia, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko olbrzyma, ponownie zamachnęła się swoim ogonem, tym razem celując prosto w zamachnięty przez mężczyznę miecz. Broń herosa uderzyła prosto w znajdujące się na ogonie kreatury ostrze, a oba „oręże” wydały z siebie głośny trzask metalu. Ku zaskoczeniu Persesa, jego własny dobytek dosłownie został przepołowiony przez ostrą jak brzytwa narośl bestii, która to również nie wyszła z tego spotkania w jednym kawałku, gdyż po prostu po impakcie odpadła od ogona, uderzając z trzaskiem o ziemię.
Ostrze masywnego miecza opadło na podłogę z głośnym hukiem, a biedny heros pozostał bez broni oraz mocy.
Na całe szczęście, bestia po tym ruchu gwałtownie skuliła się, łapiąc się obiema łapami za łeb. Jaszczur ponownie wydał z siebie głośny ryk, uderzając własnym łbem kilka razy o podłogę, jak gdyby jakaś zupełnie inna siła przejęła nad nim kontrolę i próbowała ocucić się z tego szaleństwa. Jakby tak się jej lepiej przyjrzeć, to herosi mogliby nawet zauważyć, jak w oczach gada zaczynają zbierać się najzwyczajniejsze w świecie łzy. Nikt jednak nie mógł stwierdzić, czy był to skutek emocji, czy bólu. To dało Lumi wystarczająco czasu, aby użyć swojej mocy, jeszcze bardziej spowalniając aktualnie walczącą z samą sobą bestie. To wystarczyło, aby herosi mogli bezpiecznie rzucić się do biegu i zdążyć, wrócić przynajmniej do głównego pomieszczenia jaskini.
Dwójka prędko ruszyła w stronę znajdującego się w lewej komorze filaru, a do całego tego biegu przyłączyła się również i mała jaszczurka, która to wcześniej ukrywała się za dwójką herosów. Teraz postanowiła ona po prostu wdrapać się na plecy biednego Persesa, który to, zamiast swojej broni musiał teraz dźwigać ciężar przerażonego zwierzęcia. Nim jednak herosi zdążyli dobiec do swojego celu, potwór widocznie ponownie został pochłonięty przez chory szał, gdyż niczym wystrzelony z procy dogonił ich w ostatnim korytarzu, który to prowadził do filaru. Jaszczur ponownie zamachnął się swoim ogonem w biegu, posyłając w ich stronę kolejną falę pocisków. Tym razem znajdujący się lekko z tyłu Perses nie miał już aż tak dużo szczęścia, a jedno z ostrzy wbiło mu się prosto w nogę.
Ból i następujące po nim krwawienie spowodowało, iż rozpędzony mężczyzna po prostu runął na ziemię, a towarzysząca mu wcześniej mała jaszczurka zeskoczyła z jego pleców i ku jego zaskoczeniu spróbowała w jakiś sposób mu pomóc: łapiąc jego rękę w szczęki i próbując pociągnąć go w stronę filaru, co oczywiście mało dało. Pozostawiona przez ostrze, głęboka rana wbiła się na dobre 3cm w jego udo od tyłu, widocznie przecinając jedną z tętnic, gdyż krew herosa prędko uformowała małą kałużę. Trzeba również wspomnieć o fakcie, iż kawałek metalu nadal pozostawał w jego ciele, co jedynie pogarszało jego aktualną sytuację.
Gdyby nie fakt, iż Lumi udało się dobiec do filaru i po kilku uderzeniach kataną go zniszczyć, Perses mógłby już w tamtej chwili pożegnać się ze swoim życiem, gdyż jaszczur już miał wykonać kolejną szarżę.
Zamiast tego, gdy tylko filar opadł z hukiem na ziemię, bestia ponownie złapała się obiema łapami za swoją głowę, machając nią w lewo i w prawo. Głośne sapanie oraz uderzanie ogonem o ziemię zagłuszało ciszę, a stwór chwilowo zaprzestał swoich ataków.

Dopiero teraz się okazywało, że zarówno wieśniacy, jak i dokładny opis zlecenia zdawali się nie kłamać z poziomem trudności czekającego herosów zadania. Jakże wielkie zdziwienie zawitało na twarzy Persesa, gdy pomimo wszelkich starań i trzymania oręża z całych sił, te po prostu pękło, niczym wysuszony patyk. Zdał on sobie sprawę, jak silna jest ta bestia i jak bardzo wymagająca będzie starcie z nią. Ta znowu wrzasnęła i się skuliła w pozycji obronnej. Zdawała się naprawdę cierpieć, lecz para nie miała obecnie czasu, by się nad tym zastanowić. Pomknęli przed siebie ile tylko mieli sił w nogach, korzystając z szansy, którą dostali. Po drodze nieoczekiwanie coś wyskoczyło mu na plecy, coś niespecjalnie ciężkiego. Z początku mężczyzna myślał, że dosięgnął go ogon tej przerażającej bestii, lecz gdy nie nadszedł żaden impakt uderzenia, olbrzym przekonał się, że była to mniejsza wersja goniącego ich potwora, która chyba sama przeraziła się swojego niedawnego kompana. Olbrzym nie chciał marnować czasu, by cokolwiek z nią robić, więc pozwolił pozostać na swoich plecach i dostarczyć ją do filaru, który na tamten moment był ich jedynym priorytetem. Niedługo po wskoczeniu zaskakującego towarzysza, Perses został zaskoczony przez jeszcze jeden obiekt, tym bardziej zdecydowanie bardziej szkodliwy. Jaszczur ponownie wystrzelił ze swojego ogona kawałek metalu tworzącego jego łuskę, która tym razem trafiła w udo mężczyzny. Padając niczym porażony prądem, wydał z siebie jedynie cichy stęk. Tym razem atak jaszczura był na tyle celny, że prawdopodobnie przebił aortę, lub jakąś większą żyłę znajdującą się w jego udzie, co zaowocowało w dość spore krwawienie. Okazało się, że mniejsza wersja jaszczura próbowała w jakimś stopniu im pomóc, zachęcając mężczyznę do ruszenia się, niestety nieskutecznie.
Szczęśliwie jego partnerka niedługo po wspomnianych obrażeniach zdążyła zniszczyć filar, co doprowadziło do kolejnych problemów potwora. Korzystając z chwili dla siebie, Perses usiadł na ziemi i zaczął oglądać swoją ranę. Krwawienie zdawało się być dosyć poważne, ale być może Luminea będzie w stanie ją wyleczyć. Wbity kawałek metalu mógł akurat działać na korzyść herosa, gdyż w jakimś stopniu hamował wylew krwi. Poprosił on swoją koleżankę na pomoc słowami:
- możesz to wyleczyć?Po czym się ułożył w takiej pozycji, aby ta miała łatwiejszy dostęp do rany (wypiął do niej dupę). Gdy ta się zbliżyła, Perses energicznym ruchem wyjął wbity kawałek metalu ze swojego ciała z wyraźnym grymasem bólu, aby ułatwić kobiecie robotę przy leczeniu. W międzyczasie sam obserwował wyraźnie narastające problemy bestii. Wyglądało to, jakby walczyła ze swoim alter ego w środku, co doprowadzało ją na skraj załamania. Heros nadal liczył, że będzie w jakimś stopniu mógł jej pomóc, mając świadomość, że herosi nie mają zbyt wielu szans w bezpośredniej walce z nią. Jednak przede wszystkim w tej sytuacji było jego własne zdrowie, które chciał doprowadzić do formy, a dopiero potem zacząć działać.

Luminea gnała przed siebie, a zmęczenie spowodowane użyciem mocy sprawiało, że nie zdążyła wychwycić wszystkich bodźców. Kątem oka jednak zauważyła, że Perses został trafiony przez ostrze potwora, ale nie mogła się zatrzymać. Wiedziała, że jedynym rozwiązaniem na pokonanie bestii będzie zniszczenie filaru. Na szczęście misja poszła sprawnie i wbrew negatywnym scenariuszom, które Lumi układał sobie w głowie, bestia nie zaatakowała ponownie. Zaczęła za to zwijać się w agonii, zapominając o tym, że miała ochotę zabić dwójkę herosów. Kobieta od razu, jak najszybciej wróciła do swojego towarzysza, aby mu ulżyć w bólu. Luminea odruchowo się skrzywiła, patrząc z politowaniem na mężczyznę. Ostrze było dość głęboko wbite. Miało to swój plus, bo dzięki temu choć trochę mogło zatamować krwawienie, ale na pewno posiadanie ciała obcego w udzie nie było najprzyjemniejszym uczuciem. Szatynka kucnęła obok mężczyzny, a on usadowił się w takiej pozycji, że miała ułatwiony dostęp do rany.
- Oczywiście, daj mi chwilkę… - powiedziała, powstrzymując się od komentarzy typu “mój biedaku”.
Znając charakter jej towarzysza na pewno nie zareagowałby dobrze na te słowa. Heroska ponownie się skrzywiła widząc, jak posoka z impetem wypłynęła z rany, po czym nie czekając ani chwili dłużej, przyłożyła dłoń w poharatane miejsce. Na udzie mężczyzny pojawił się symbol przypominający sierp księżycowy, a sam Perses mógł odczuć wyraźną ulgę i orzeźwienie. Rana na szczęście się zasklepiła i olbrzym mógł już normalnie funkcjonować. Gdy już było po wszystkim, szatynka przeniosła swój wzrok na bestię, która nadal skręcała się z bólu.
- Tak jak ci wcześniej wspominałam, że Imtar i jego siostra mogli poddać się ambicji i zacząć wykonywać eksperymenty na sobie, aby stać się lepszym i silniejszym. Ten damski naszyjnik, który ma na łapie, może sugerować, że mamy z nią właśnie do czynienia - powiedziała, nie odrywając wzroku od kreatury. - Wiem, że niedawno drwiłam z twoich negocjacji, ale faktycznie powinnyśmy jej pomóc. Co jeśli kapłan z czasem zacznie porywać ludzi i zmieniać ich w potwory, aby zbudować sobie armię? Może to “bóstwo chaosu” odnosi się właśnie do jego persony? - wbiła swoje niebieskie tęczówki w mężczyznę.
Kobieta wstała i odsunęła się lekko, aby w razie czego móc uciec, gdy bestia nabierze sił. Wiedziała, że starcie z nią będzie skazane na przegraną, dlatego wolała nie ryzykować.
- Nie chcemy cię skrzywdzić, tylko pomóc. Myślę, że nasza współpraca może przynieść więcej korzyści, zwłaszcza że podejrzewamy, że nie jesteś zwykłą bestią. A człowiekiem zamienionym w nią. Proszę, twoja dobra wola może nam ułatwić rozwiązanie tej zawiłej sprawy… - powiedziała spokojnie, akcentując wyraźnie każdy wyraz.
Luminea starała się brzmieć miło i jak najbardziej dyplomatycznie, chociaż jej słowa mogły być odebrane jako naiwne. Cóż, Lumi mogła się za chwilę przekonać, czy jednak stwór pójdzie na taki układ.

Kiedy to dwójka postanowiła pozwolić sobie na załatanie swoich ran, bestia kontynuowała swój gwałtowny napad szaleństwa. Przeszywający jej łeb ból musiał być nadzwyczajnie silny, gdyż ta w pewnym momencie zaczęła ponownie uderzać swoim ciałem o ściany jaskini, które to ledwo co były w stanie wytrzymać siłę olbrzymiej bestii.
Ta jednak z czasem zaczęła stawać się spokojniejsza, a jej ruchy stawały się coraz to bardziej ociężałe. Ciężko było jednak na początku stwierdzić, czy to skutek malejącego bólu, czy też utraty sił jaszczurki. Dopiero gdy rany Persesa w pełni się zasklepiły, gad w pełni ochłonął i zsunął swoje łapy z oczu. Przeszywający wzrok ponownie padł na dwójkę herosów, lecz tym razem źrenice bestii były mniej zwężone niż wcześniej. Sama kreatura po krótkiej chwili przewrała kontakt wzrokowy, spuszczając swój łeb, jakby ze wstydu i robiąc kilka, drobnych kroczków do tyłu.
— Przepraszam… Ja… Ja szczerze was przepraszam. — wykrztusiła z siebie bestia, której to wcześniej położone na sztorc ostrza zaczęły stopniowo kłaść się na jej ciele. Głos jaszczura był wyjątkowo nieprzyjemny: rzężący, chrapiący i ledwo co zrozumiały. Mimo tego w jego słowach można było wyczuć jego smutek.
— Dziękuję wam. Dziękuję. Nie wiem, kto was tutaj wysłał, ale dziękuję za uratowanie mnie. Nie zdzierżyłabym ani chwili dłużej w tym miejscu, ono przyprawia mnie o szaleństwo. — wywarczała bestia.
Nawet wcześniej stojąca obok Persesa, mała jaszczurka widocznie miała o wiele lepszy humor, gdyż bez większego zastanowienia wbiegł on prosto pod nogi bestii, do której to zaczął się łasić niczym prawdziwy kot.

Perses naprawdę ochłonął, gdy okazało się, że nie musieli oni toczyć dalszej walki. Prawdopodobnie dzięki zniszczeniu filarów, jaszczurka odzyskała kontrolę nad swoim ciałem i zrezygnowała z kontynuowania bitwy. Szczęśliwie udało się im zawrzeć rozejm, przed rozlewem większej ilości krwi i odniesieniu jakichś poważniejszych ran. Noga herosa dzięki Luminei została całkowicie wyleczona, więc jedyną stratą tak naprawdę był zniszczony miecz. Trochę szkoda, gdyż teraz potencjalne bronienie się przed dzikimi bestiami będzie znacznie trudniejsze, aczkolwiek olbrzym na pewno sobie poradzi. Wracając do pełni zdrowia, Perses chciał, aby gad poczuł się jak najbezpieczniej, a już i tak przyjął wycofaną pozycję, więc spokojnym tonem głosu do niego przemówił- nie martw się, nic nam nie jest. Nie zdążyłaś nas nawet zranić. Luminea, dziękuję Ci za leczenie, spisałaś się na medal - wtedy wstał na obie nogi, aby udowodnić, że spowodowana przez jaszczurkę rana w udzie już mu nie doskwiera. Perses jednocześnie przypomniał sobie, jaki był ich cel zadania i postanowił wypytać niespodziewanego rozmówcę o jakieś szczegóły - wysłał nas tu Imtar. Możliwe, że było to przed Twoim pojawieniem się tutaj, ale on również odwiedzał tę jaskinię. Możesz nam opowiedzieć jakieś fakty o sobie, tym miejscu, lub osobach, które widziałaś i które odwiedzały tę świątynię? I czym jest ta mała jaszczurka, która się do Ciebie łasi? Od początku była bardzo wystraszona, ale wygląda na przyjaznąWysłuchując słów pozostałych rozmówców, olbrzym wpadł na plan. Przecież ich zadaniem było pozbycie się bestii, a ona sama wspominała, że nie chce ani chwili dłużej przebywać w tej jaskini. Rozwiązanie tego zadania mogło być więc pokojowe i zupełnie proste, a do tego zapewnić herosom spory zastrzyk simirów.
Perses podzielił się swoim pomysłem z jaszczurką, sprawdzając jej reakcję
- musimy Cię poprosić, abyś opuściła to miejsce. Nie wiem, co się z Tobą działo, ale myślę, że zmiana otoczenia na pewno dobrze Ci zrobi. Żyj wolnością, nie będziesz już dłużej zamknięta wewnątrz tego gruzowiskaMężczyzna specjalnie nie dzielił się z potworem prawdziwym celem ich zadania, gdyż nie chciał wzbudzać w niej żadnych nieprzyjemnych emocji. Nadal miał z tyłu głowy, że jeszcze niedawno była agresywną, niemyślącą i przepotężną bestią. Dla bezpieczeństwa lepiej byłoby ograniczyć wszelkie czynniki mogące wywołać w niej zatracenie się zdrowego rozsądku.

Na twarzy Lumineii pojawił się cwaniacki uśmiech, gdy mężczyzna ją pochwalił za uleczenie ran.
- Cała przyjemność po mojej stronie - błysnęła rządkiem zębów.
Heroska spojrzała na bestię, a słysząc jej słowa poczuła wobec niej okropny żal. Nawet tego nie ukrywała - jej wzrok był wypełniony współczuciem. Gdyby mogła, to by się do niej przytuliła i pogłaskała po łbie, aby uspokoić tę biedną istotę.
- Wszystko w porządku, nie wiń siebie za to. Ważne, że już odzyskałaś świadomość i możemy teraz na spokojnie porozmawiać.
Nie trudno było wyłapać, że stwór mówi do siebie w rodzaju żeńskim. Lumi nie czekając ani chwili dłużej wypaliła:
- Jesteś siostrą Imtara? - rzekła, chcąc dostać potwierdzenie swojej teorii, z którą podzieliła się wcześniej ze swoim towarzyszem.
Mimo, że wiele na to wskazywała, to szatynka po prostu musiała dostać wyraźne “tak”, aby zaspokoić swoją ciekawość. Cóż, gadulstwo heroski sprawiło, że nie czekając na odpowiedź, zaczęła zasypywać bestię kolejnymi pytaniami. Luminea chciała w końcu rozwiązać w pełni tę sytuację, a zeznania tej biednej kreatury mogły być do tego kluczem.
- Znaleźliśmy kartki z dziennika. Jedna była spisana przez mężczyznę, który chciał zostać częścią grupy, której niestety nie udało nam się rozszyfrować. Wiesz może, o co konkretnie chodzi? Po drugie, o co chodzi z tymi eksperymentami? To ma jakiś wymiar sakralny czy raczej Imtar planował za ich pomocą zagładę? Od jak dawna te nieetyczne praktyki trwają? Czy ten cały Cizut, to tak naprawdę twój brat, który stoi na czele jakiejś mrocznej szajki? W notatkach było o przemianach, a de facto on to czynił. Razem z twoją pomocą. - niebieskooka zamilkła na chwilę, aby złapać oddech. - I na koniec - czy możemy sprawić, abyś wróciła do swojej poprzedniej formy? Czy raczej jest to niemożliwe?

Kreatura spokojnie wsłuchiwała się w kolejne słowa Persesa. Jej uwagę jednak szybko przykuło pewne bardzo dobrze znane już grupie imię.
— Imtar… Imtar… — gadzina powtórzyła kilka razy pod swoim nosem, jak gdyby na krótką chwilę zupełnie wyłączyła się z rozmowy.
— Tak, zgadza się. Jestem jego siostrą. Kocham go jak rodzonego brata, ale… ale gdzie on jest? — rzuciła w stronę Lumi, która dołączyła do zadawania pytań. Jaszczurka jednak nie zdawała się za bardzo przejęta faktem, iż nagle dwójka herosów zaczęła zarzucać ją informacjami, zamiast tego gadzina postarała się odpowiedzieć na wszystkie ich pytania.
— Ta… jaszczurka…? — ponownie powtórzyła. Jakby na to nie spojrzeć, bestia zdawała się nieźle skołowana. Najprawdopodobniej był to jednak skutek wyczerpania, który to wkrótce miał przejść.
— Ja… Nie wiem… Kartki? — kontynuowała lekkie majaczenie. Słowa Lumi jednak nagle przyzwały monstrum do pełni zmysłów. Kiedy tylko padło słowo „Cizut”, źrenice gada ponownie się zwęziły, a jaszczurzuca najeżyła swoją sierść i wyszczerzyła kły.
— To oni. Przeklęci, to oni wepchnęli mnie do tej formy, już pamiętam! Wykorzystali moje ślepe pragnienie siły, ci… ci oszuści! — ryknęła, a drobna jaszczurka lekko wzdrygnęła się, spoglądając w stronę bestii.
— Zamienili mnie monstrum, mnie i mojego własnego, rodzonego syna! To oni są potworami w tym wszystkim! Odzyskałam wolność, ale pozostało mi jeszcze odzyskać moją własną godność… — wymamrotała, odwracając się powoli w stronę wyjścia z jaskinii.
— Odzyskam ją, wyrżnę ich w pień, ich wszystkich. — kontynuowała swoje przemówienie, krok za krokiem kierując się w stronę głównej komnaty jaskini. Dopiero tuż przy wejściu do korytarza, bestia zatrzymała się i odwróciła w stronę herosów.
— Pomogliście mi się uwolnić, za co będę wam do końca życia wdzięczna, ale błagam was ponownie o pomoc. Wierni Cizuta są jedynie kłamstwem, kłamstwem, które zupełnie zrujnowało moje i mojej rodziny życie! — bestia zdawała się dziwnie podirytowana, choć jeszcze chwilę temu kuliła się we wstydzie. Cóż, wyciągnięcie z niej większej ilości informacji byłoby najprawdopodobniej niemożliwe bez uspokojenia kreatury, która to kontynuowała swoją podróż w stronę wyjścia.

Wtedy całość śledztwa zdawała się mieć sens. Cizut, wraz z innymi wybranymi podobnymi sobie, byli tak naprawdę mafią robiącą pranie mózgu mieszkańcom, wyzyskującymi ich i przygotowującymi armię, którą prawdopodobnie mogliby produkować masowo. Możliwe, że był to ostatni moment, aby ich powstrzymać, przed dojściem do prawdziwej katastrofy. Filary zdawały się rozbestwiać przemienionych ludzi do takiego stopnia, że ci nawet nie byli w stanie pomyśleć o własnych ruchach, rzucając się na każdą napotkaną osobę. Prawdziwe bestialstwo, które Perses miał szczerą chęć ukrócić. Słysząc o "Przeklętych", wszystko idealnie układało się w całość, co mężczyzna głośno podsumował słowami- domyślaliśmy się tego. Widząc pierwsze zapiski, zaczęliśmy podejrzewać, że Imtar próbował nas oszukać. Dostaliśmy zadanie pozbycia się Ciebie, ale cała ta sprawa nie dawała nam spokoju. Chcieliśmy za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy, dlatego nawet na siłę staraliśmy się nawiązać kontakt z Tobą i Twoim synemMówiąc to, olbrzym spojrzał się na mniejszą jaszczurkę. Tak jak już mówił, była ona całkowicie niegroźna. Jeżeli siła przemienionej bestii skalowała się wraz z mocą człowieka poddanemu rytuałowi, to aż strach pomyśleć, jak potężny byłby przemieniony heros. Całość nadal nie dawała mu spokoju. Dlaczego Imtar doradził im zniszczyć te dwa filary? Czy był on na tyle lekkomyślny, że myślał, iż ci wykorzystają słabość bestii, by natychmiastowo się jej pozbyć? Trochę to wszystko nadal mu śmierdziało, ale heros postanowił pomóc odmienionej kobiecie.
Widząc narastające w niej emocje, spokojnie podążał za nią po jaskini, wyczekując odpowiedniego momentu, by wtrącić się w jej wypowiedzi i ją przystopować
- przede wszystkim się uspokój. Zdecydowałem się Tobie pomóc, ale nie będziemy współpracować, jeżeli będziesz pozwalać tak się targać emocjom. Najpierw musimy porozmawiać z Imtarem, aby wyciągnąć od niego jeszcze więcej informacji. Ty za to już nigdy nie będziesz mogła wrócić do tej jaskini. Przede wszystkim zajmij się swoim dzieckiem, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Jeżeli chcesz z nami iść do Imtara, będziesz musiała poczekać w bezpiecznej odległości, aby nikt nie mógł wyczuć Twojej mocy. W razie potrzeby damy Ci sygnał z prośbą o pomoc. Pamiętaj, że po zniszczeniu tych filarów możesz być słabsza, niż byłaś, gdy straciłaś kontrolę nad sobąPo tej ogólnej instrukcji, Perses zwrócił się jeszcze do swojej partnerki, aby podzielić się z nią większą ilością szczegółów. Zbliżył się do jej ucha i zaczął mówić półszeptem, aby reszta rozmówców nie mogła wychwycić przynajmniej większości z wypowiadanych słów- nie atakuj Imtara bezpośrednio. Spróbujemy z nim porozmawiać i odbierzemy nagrodę za nasze zadanie. Spróbujmy odwrócić jego uwagę, bo może się spodziewać jakichś komplikacji i zwrotu naszego zainteresowaniaKończąc swoje wywody, mężczyzna opuścił jaskinię, aby wraz z towarzystwem swojej partnerki oraz obserwujących z bezpiecznej odległości jaszczurek udać się na rozmowę ze swoim zleceniodawcom, aby wymienić się uprzejmościami i odebrać obiecaną nagrodę.

Luminea skinęła głową. Gadzina wydawała się zdezorientowana sytuacją, co jeszcze bardziej potęgowało współczucie u dziewczyny.
- Twój brat jest w osadzie. To on nas wysłał w celu zabicia ciebie, tak jak mój towarzysz powiedział - heroska westchnęła. To bardzo źle brzmiało w kontraście do wcześniejszej wypowiedzi kreatury o niewinnym uczuciu, którym darzyła brata. - To on ci opatrywał rany? Czy kto się tobą opiekował? - zapytała bardziej z ciekawości, ale nie oczekiwała odpowiedzi.
Możliwe, że ta informacja będzie istnym ciosem dla siostry kapłana. To, że ich zleceniodawca jest dwulicowy, dowiedzieli się o tym dobitnie podczas misji. Była taka opcja, że tak samo postępował z zamienioną kobietą - opiekował się nią, ale potajemnie pragnął jej zgonu. Chociaż, wtedy by nie wysłał tylko dwóch herosów… Może bestia miała być tylko “narzędziem” w ich rękach? I to kogoś innego, albo innych, mieli zgładzić? Na wspomnieniu o “wiernych” Luminea zmarszczyła brwi. Te słowo pasowało do brakującej luki, która widniała na kartce mężczyzny. Czyli ci wierni aktualnie malowała się na sektę, tak jak Lumi wcześniej obstawiała w swoich założeniach. W sumie, gdy tylko weszło się do osady, dało się odczuć, że to nie jest normalna wieś. Była ona zbyt… Idealna i hierarchiczna? A może Imtar potrzebował swojej siostry w celu jeszcze umocnienia swojej pozycji? Posiadanie takiej kreatury przy swoim boku na pewno wzbudziłoby w ludziach strach, a co za tym idzie - posłuch. Ewentualnie plan pozbycia się kogoś niewygodnego też miał rację bytu. No cóż, przekonają się niebawem.
I jeszcze ta biedna, niewielka jaszczurka. Faktycznie, była ona dość ufna, niczym dziecko. Perses mógł mieć rację, obstawiając, że to właśnie syn siostry kapłana. Lumi rzuciła istotce ciepłe spojrzenie, aby po chwili przenieść swój wzrok na bestię, która znów zaczęła się złościć.
- Rozumiem twój gniew, ale nie można dać się ponieść emocjom. Chcemy się dowiedzieć prawdy, a obiecuję ci, że jego kara będzie współmierna do twoich, i może innych, krzywd. Czy jest więcej ofiar tych eksperymentów, dlaczego twój własny brat wysłał nas tutaj w celu rzekomego zgładzenia cię i o co chodzi z tymi filarami. Niech nam opowie wszystko - powiedziała spokojnie, akcentując dobitnie każde słowo.
Nie mogli jednak marnować czasu i Luminea od razu podążyła za swoim towarzyszem. W końcu dowiedzą się, o co tak naprawdę chodzi.

Jaszczurzyca dalej wsłuchiwała się w słowa herosów, powoli sunąć w stronę wyjścia. Słysząc wspomnienie Persesa o tym, iż to właśnie Imtar zesłał ich dwójkę w celu „pozbycia” się jej, bestia głośno się zaśmiała.
— Pozbyć się mnie? Hah! Imtar… Imtar nigdy by na to nie pozwolił. Znałam go już przez tyle długich lat, zresztą to właśnie z nim ja głupia dołączyłam do tego całego „bożka”— stwierdziła kreatura, widocznie zupełnie nie wierząc w słowa olbrzyma. Dopiero ty ten kazał się jej uspokoić, bestia stanęła w miejscu, spoglądając w stronę swojego rozmówcy. Ewidentnie pomysł siedzenia i czekania w jednym miejscu jej się nie spodobał, ale wolała już zaakceptować propozycję herosa, który to w jej oczach zdawał się nadal skłonny do pomocy.
— No dobrze… Ruszę za wami, ale postaram się pozostać skryta gdzieś daleko w pobliskich gąszczach. Nie pozwolę sobie, by po takim czasie wiecznej agonii jedynie siedzieć w miejscu i czekać! — stwierdziła, ruszając tym razem za Persesem.
W międzyczasie jaszczurzyca raczyła odpowiedzieć Lumi jedynie skinieniem swojego łba. Dziwne, że Imtar zarówno prosił o zgładzenie bestii, jak i również sam zajmował się jej ranami.
Ostatecznie dwójce udało się opuścić jaskinię w jednym kawałku, a zamieniona w bestię kobieta zgodnie ze wcześniejszą obietnicą zaczęła trzymać się ubocza, zupełnie znikając w otaczających okolicę, gęstych zaroślach. Pomimo jej całkiem sporych rozmiarów, ta wyjątkowo dobrze wtapiała się w swoje otoczenie. Po powrocie do wioski dwójka nie zauważyła żadnych różnic – jedynie mieszkańcy zaczęli już powoli kończyć swoje prace i wracać do swoich chałup.

Szczęśliwie Persesowi udało się na tyle wpłynąć, na jaszczurkę, że ta się uspokoiła. To, co zmierzała zrobić, było skrajnie niebezpieczne i nieodpowiedzialne, zwłaszcza, że miała cały czas przy sobie syna, którym miała za zadanie się opiekować. Rozłączając się z gadami, mężczyzna mógł w spokoju podzielić się planem działania jeszcze przed wejściem do wioski. Nie zamierzał on owijać w bawełnę, więc od razu zderzył Lumineę ze swoim planem- będę chciał zabić Imtara. - to właśnie tę słowa przerwały ciszę panującą po wyjściu ze świątyni - i każdego innego, kto na to zasłuży. - ton głosu herosa był niezmiennie neutralny, podobnie zresztą jak od początku zlecenia. Niezależnie od reakcji partnerki na te poważne słowa, ten kontynuował - nie będziesz mogła dać się ponieść emocjom. Rozegrajmy to spokojnie i powoli. Najpierw odbierzmy nagrodę za wykonanie zadania, a dopiero potem zestawmy jego słowa z faktami poznanymi w jaskiniPerses podjął już decyzję i nie zamierzał z niej rezygnować, nie wiedząc nawet, jak potężnym przeciwnikiem mógł być ich zleceniodawca, czy też pomijając fakt, że poza swoimi zdolnościami fizycznymi właściwie był bezbronny. Wadliwy kręgosłup moralny oraz masa ofiar tajemniczych eksperymentów były wystarczającymi dowodami, aby wymierzyć mu sprawiedliwość. W końcu to, co widzieli na własne oczy, mogło być jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
Wchodząc do wioski, spirytyści udali się prosto do kościoła, aby zdać relację swoim zleceniodawcom. Skinął jedynie głową swej partnerce, upewniając się, że jest gotowa i mogą przystąpić do realizacji ich planu. Następnie smukłym ruchem otworzył wrota, tak jak wcześniej wpuszczając kobietę przed sobą, po czym otwarcie rozejrzał się po klasztorze, w poszukiwaniu swoich przełożonych

Luminea westchnęła. No tak, mogli się spodziewać takiej reakcji po jaszczurzycy. Szatynka nie chciała podważać jej zdania, bo to jeszcze bardziej mogło dobić przemienioną kobietę. Zwłaszcza, że opiekował się nią, co sama zainteresowana potwierdziła. Lumi żyła na tym świecie krótko, ale tytuł najbardziej dwulicowej żmii mogła nadać właśnie kapłanowi.
- Wiemy, że targają tobą skrajnie negatywne emocje, ale musimy to rozwiązać na chłodno. Obiecuję ci, że Imtar i reszta poniosą współmierną karę do czynów, które popełnili. Nie zostawimy tak tego - na dowód wagi swoich słów, Lumi położyła dłoń na swoją prawicę.
Pomimo swoich gabarytów, kreatura z gracją skryła się w pobliskich krzakach. Szatynka zmrużyła oczy - patrząc na tę wioskę odczuwała dziwną niechęć, mając w głowie to, że ich “przywódcy” okazali się bezdusznymi ludźmi. Wątpliwe, aby sami chłopi o tym wiedzieli, ale heroska już nie chciała nikomu stąd wierzyć. Miała ochotę jak najszybciej zakończyć sprawunki i opuścić tę osadę. Lumi przystanęła na chwilę, gdy usłyszała słowa Persesa.
- A może załatwimy to w sposób bardziej humanitarny? - powiedziała przyciszonym głosem, ale widząc postawę towarzysza, wiedziała że nic nie wskóra. - Poza tym, zostałeś pozbawiony broni, a nie wiadomo z jak liczną grupą mamy do czynienia…
Mężczyzna był pewny swojego założenia i mimo tego, że Lumi popierała rękami i nogami ukaranie inicjatorów tych diabelskich eksperymentów, to jednak nie chciała nikogo pozbawiać życia. Niebieskooka mimo wszystko otrząsnęła się. Nie mogła pokazać przy swoim towarzyszu, że ma jakiekolwiek obawy, zwłaszcza, że wspomniał o jej emocjach.
- Dobrze, pomogę ci w tym i spokojnie, nie dam się ponieść emocjom. Umiem zachować się adekwatnie do sytuacji - spojrzała wprost w oczy olbrzyma, uśmiechając się przy tym cwaniacko.
Szatynka z gracją wślizgnęła się do kościoła i rozejrzała się dookoła. No cóż, pozostało ich czekać na ich zleceniodawcę.

Perses zmarszczył się, gdy Lumi zachęcała go do zmiany decyzji odnośnie uśmiercenia Imtara. Było to brutalne, ale przeprowadzanie takich rytuałów było po prostu bestialskie. Mężczyzna uważał Imtara i jemu podobnych za złych do szpiku kości, więc machając przecząco głową, podsumował tylko ich dyskusję- Imtar jest zły do szpiku kości, nie zasługuje na przeżycie i litośćUpewniając się, że ta kwestia została zakończona, para mogła przystąpić do realizacji wcześniej ustalonego planu. Wchodząc do wnętrza świątyni, oboje musieli zachować spokój. Widząc przechodzącego korytarzem zleceniodawcę, Perses od razu ruszył w jego kierunku, mając nadzieję, że również i on sam zostanie zauważony. Jednocześnie starał się nie hałasować zbyt mocno, aby nie zaburzyć harmonii tego świętego miejsca. Podchodząc do jednego z wybranych, od razu rozpoczął z nim dialog, przechodząc do konkretów- wykonaliśmy zadanie. Mieliśmy pozbyć się bestii, co też niezwłocznie uczyniliśmy. Świątynia została oczyszczona z zagrożenia. Możecie kontynuować w niej swoje modły, gdyż już nic nie przeszkodzi Wam w wielbieniu Waszego boga - kończąc meldować, Perses zrobił chwilę przerwy, zostawiając okazję Luminei, lub Imtarowi do wypowiedzenia się i udzielenia większej ilości szczegółów, po czym olbrzym przeszedł do ciekawszej części rozmowy - czy możemy teraz otrzymać zapłatę, zgodnie z naszą umową? Wybacz moje ponaglenie, ale naprawdę się wycieńczyliśmy tym zadaniem i nie marzymy o niczym innym, jak o udaniu się do naszych domów i odpoczęciu - mówiąc to Perses patrzał się prosto w oczy swojego rozmówcy, aby wzbudzić w nim zaufanie, aby ten nie snuł dziwnych teorii. Celowo unikał kontaktu wzrokowego z partnerką i spoglądał na nią jedynie wtedy, gdy ta wypowiadała swoje kwestie, aby przypadkiem nie spalić całego ich planu

Luminea spojrzała prosto w oczy mężczyzny. To, że ktoś jest do szpiku kości zły, to nie daje im to przyzwolenia, aby komuś odebrać życie. Mimo całej niechęci szatynki do Imtara i reszty, to jednak powinni w sposób jak najbardziej cywilizowany odejść z tego świata, czyli dopiero po osądzeniu i za pomocą humanitarnych sposobów. Oni nie mogą się bawić w bogów i decydować. Chociaż z drugiej strony, to ich los obdarzył magicznymi mocami i postawił w pewnym sensie na piedestale.
- Rozumiem, nie będę się zatem wtrącać w twoją decyzję - powiedziała spokojnie.
Dwójka zauważyła Imtara, który przechodził korytarzem. Kobieta poczuła dziwny uścisk w żołądku. Nie wiadomo, czy to może było spowodowane stresem, czy raczej obrzydzeniem, jakie heroska odczuwała względem ich zleceniodawcy. Była wdzięczna Księżycowi, że to Perses zaczął rozmowę. Ona w tej chwili, o dziwo, nie miała ochoty odzywać się do kapłana ani słowa. Dopiero po chwili otrząsnęła się. “Trzeba się wziąć w garść dziewczyno” - skarciła się w myślach. Cóż, trzeba było zacząć przed nim udawać i miło do niego podejść, ponieważ Perses zaczął go strasznie ponaglać, a to mogło wzbudzić w mężczyźnie pewne podejrzenia. Chyba. Szatynka postawiła na opanowaną rozmowę z kapłanem, gdzie chciała zahaczyć o pewne wątki, które później będzie chciała skonfrontować. Na razie trzeba było je przekazać w taki sposób, aby nie brzmiał on w żaden sposób ofensywnie wobec Imtara. Lumi policzyła do trzech i zaczęła bardzo spokojnie:
- Tak jak Perses powiedział - wykonaliśmy zadanie bez zastrzeżeń. Twoje wskazówki dotyczące pozbycia się bestii okazały się dość pomocne, za co na pewno należą się podziękowania - na jej ustach pojawił się delikatny uśmieszek. - Również wybacz, że wątpiłam w twoje oszacowanie naszych sił. Faktycznie, dwóch herosów w zupełności wystarczyło - rzuciła niby to od niechcenia, ot jakby opowiadała jakąś śmieszną anegdotkę. - Ludzie w wiosce już są bezpieczni, a ten bóg chaosu już nie skrzywdzi więcej ani jednej osoby. Twoja siostra została godnie pomszczona - skinęła lekko głową. - A teraz bardzo chętnie przyjmiemy naszą zapłatę za wykonanie zadania.

Imtar szybko zauważył kroczącą w jego stronę dwójkę i szybko odwrócił się do nich na pięcie. Słysząc słowa Persesa, ten jednak nagle zrobił się dziwnie... przygnębiony? Jak gdyby zupełnie nie spodziewał się tego, że herosi postanowią zabić wspomnianą przez niego bestie. Duchowny na krótką chwilę spuścił swój wzrok ze swojego rozmówcy i widocznie się nad czymś zastanawiał, ostatecznie wydając z siebie głośne westchnienie.
— Zabiliście ją...? W sensie, że zabiliście bestię? — powtórzył, jakby wierzą w to, że dwójka udzieli mu jednak jakiejś innej odpowiedzi. Imtar ewidentnie zdawał się lekko podenerwowany sytuacją, czyżby spodziewał się tego, że dwójka odkryła jego sekret? A może jego plan nie potoczył się zgodnie z jego przemyśleniami? To o co jednak zapytał mężczyzna następnie, sprawiło, iż zarówno Per, jak i Lumi poczuli, jak po ich ciele przechodzą zimne ciarki.
— Macie jakieś dowody? Bez urazy, ale jestem zdziwiony, że udało wam się pokonać tak potężnego potwora bez żadnych zadrapań czy zakrwawionych ubrań. Być może tylko pan zdaje się lekko... poturbowany, ale z pewnością widziałem gorsze przypadki. — stwierdził, krzyżując ręce na swojej klatce piersiowej i spoglądając na dwójkę w oczekiwaniu. Imtar ewidentnie wywęszył ich podstęp i puki nie zostanie odpowiednio przekonany, tak nie wręczy im pieniędzy.

Perses zrobił zdzwioną minę. Zdecydowanie taka reakcja Imtara nie była czymś, czego mogli się spodziewać. Heros jednak szybko zaczął improwizować i opowiadać o swojej wyimaginowanej wersji zdarzeń. Biorąc głębszy wdech, zaczął odpowiadać zleceniodawcy tak szybko, jak tylko ułożył kilka myśli w swojej głowie- wiem, że taka była Twoja prośba. W zasadzie zlecenie polegało na zabiciu tej kreatury. Jak jednak powiedziałem, pozbyliśmy się jej, nie uśmierciliśmy. - wtedy zrobił chwilę przerwy, upewniając się, że jego rozmówca w pełni zrozumiał tę kwestię, po czym przeszedł do wyjaśnień - nie spotkaliśmy żadnego ciała żywego w tej jaskini. Zgodnie z Twoją sugestią, zniszczyliśmy obydwa filary. Wtedy usłyszyliśmy, jak coś z ogromnym hałasem wybiegło ze świątyni. Podążyliśmy za tym odgłosem do wylotu ze świątyni, ale nic tam nie ujrzyliśmy. Na ziemi widoczne były gadzie ślady, za którymi podążyliśmy, ale w gęstwinie lasu trop się urwał, a bestia bezpowrotnie zniknęła. Próbowaliśmy odnaleźć ślady tego potwora, ale te urwały się ostatecznie. Obserwowaliśmy potem przed dłuższą chwilę świątynię, zarówno będąc wewnątrz niej, jak i ukrywając się w pobliskich krzakach. Dlatego też nam zeszło dłużej. Jaszczur się nie pojawił, więc uznaliśmy, że jest to koniec naszego zadania. Nie mogliśmy nic zrobić w tej kwestiiNastępnie mężczyzna płynnie przeszedł z wytłumaczeń, do ofensywy. Chciał zacząć wzbudzać jeszcze większą wątpliwość w wiarygodność ich zleceniodawcy. Czemu teraz reagował w ten sposób, uprzednio zdecydowanie prosząc o zamordowanie potwora?- dlaczego zareagowałeś w ten sposób, słysząc o śmierci upadłego bożka? Przecież po to nas tutaj wezwaliście i prosiliście. Powinniście się cieszyć, że teraz spokój Waszego boga jest niezachwiany, a Wy możecie powrócić do składania mu modłów i ofiarWidząc, że zleceniodawca wyraźnie zaczyna się wykręcać, Perses zamierzał pozwolić trwać mu w tym niezdecydowaniu. Do obranej wersji zdarzeń pasował brak jakichkolwiek dowodów, więc też ten nie zamierzał mu ich pokazywać. Zamiast tego, ze spokojną głową, zasugerował mu polubowne rozwiązanie tej sprawy- nie możemy mieć żadnych dowodów rzeczowych tej sprawy. W pełni rozumiemy jednak Twoją nieufność. Jeśli chcesz, możesz udać się do jaskini i sprawdzić, czy został jakiś ślad po tym jaszczurze. Myślę, że to jedyny sposób na przekonanie się o naszych intencjach, dostając jednoznaczną odpowiedź odnośnie obecności szkodliwego bożka

Luminea uniosła brew. Mimo że wiedziała, jaka jest prawda, to jednak zaczęła odczuwać pewien rodzaj żalu względem kapłana. Wydawał się taki przygnębiony i gdyby nie to, że powinni się maskować, to by wyjawiła mu prawdę. Na szczęście, o dziwo, potrafiła ugryźć się w język w odpowiednim momencie. Imtar ich, bądź co bądź, wykorzystał, więc nie powinna mu współczuć z racjonalnego punktu widzenia.
- A na tym nie polegało zadanie? Poza tym, dość niemiło z pana strony, że wątpi pan w nasze kompetencje - odpowiedziała z nutką sarkazmu w głosie.
Lumi słuchała, jak Perses pokrótce streszcza przebieg ich zlecenia. Szatynka wzruszyła tylko ramionami, dorzucając swoje trzy grosze.
- Bestii nie ma, jesteście bezpieczni. Mimo wszystko, należy nam się zapłata, bo wykonaliśmy zlecenie. A patrząc na twoją reakcję, może to i lepiej, że nie zabiliśmy kreatury, chociaż ta bestia pozbawiła życia twojej siostry, o ile dobrze pamiętam. Pomszczenie jej powinno być dla ciebie priorytetem, czyż nie? Już nie wspominając, że to było bóstwo siejące zamęt i zniszczenie, postrach dla tutejszych mieszkańców. Nie rozumiem zatem skąd to zdenerwowanie. Idąc tokiem waszej religii, Cizut powinien być z was dumny. Chyba że nie jesteś z nami szczery kapłanie - Lumi zmrużyła oczy, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Tak jak mój towarzysz mówił, nie mamy niczego do ukrycia. Możesz przejść się do jaskini i sprawdzić czy nie kłamiemy. A co do obrażeń, kwestia posiadania magicznych umiejętności leczniczych.

Imtar wsłuchiwał się w słowa herosów z widocznym niezrozumieniem. Czy naprawdę oni stwierdzili, że po prostu wypuszczenie „boga chaosu” na wolność i zostawienie go samemu sobie było naprawdę dobrym pomysłem? Cóż, bardziej zaskakujący był jednak fakt, iż duchowny nie zdawał się tym jakoś bardzo negatywnie zaskoczony, wręcz przeciwnie. W jego oczach pojawił się jakiś dziwny płomyk nadziei.
— Pozbyliście się jej? Czyli chcecie mi powiedzieć, że ona jednak sobie gdzieś tam biega? — zapytał ponownie, a jego wzrok przez jakiś czas zaczął wodzić nieświadomie po ścianach. Imtar ewidentnie analizował coś w swoim umyśle, co dokładnie – to już ciężko było niestety stwierdzić. Gwałtownie w jego głowie musiała zapalić się jakaś żarówka, gdyż ten nagle odwrócił się od swoich rozmówców i jak gdyby nigdy nic, ruszył szybkim krokiem w stronę wyjścia.
— Przepraszam, za chwilę do was wrócę. — rzucił w ich stronę, po czym otworzył drzwi i tym samym tempem wyszedł ze świątyni. Dwójka (zakładając, iż zdecydowała się za nim ruszyć), mogła zobaczyć, jak ten po przejściu kilku metrów rzucił się gwałtownie do biegu, jakby właśnie gdzieś wybuchnął jakiś pożar. Co najgorsze jednak Imtar zdawał się biec prosto w stronę opuszczonych przed chwilą przez herosów ruin kapliczki. Czyżby pragnął znaleźć bestię o własnych siłach?

Zdecydowanie można było powiedzieć, że ich zleceniodawca postradał zmysły. Na przestrzeni czasu, który zajął im na wykonanie zadanie, zmienił swoje priorytety o sto osiemdziesiąt stopni. Słowa wypowiadane przez niego obecnie przypominały bardziej jakieś majaczenie, aniżeli spójną i konkretną wypowiedź kogoś uważanego za oświeconego. Sytuacja była mimo wszystko klarowna - wystarczyło po prostu nie słuchać tego sekciarza. Słysząc jego rozpaczliwe pytanie, heros mu odpowiedział podchwytliwie- bardzo możliwe, że tak. Jak już mówiłem, ślad po bestii się urwał, więc nie jesteśmy w stanie określić, jak daleko stąd się podziała. Możemy pójść sprawdzić okolice jaskini razem, jeśli boisz się zrobić to samemuNie trzeba było długo go namawiać, gdyż kapłan sam z siebie zdawał się być bardzo skory do tej decyzji. Dla dodania dramaturgii, gdy tylko ich zleceniodawca zaczął uciekać, Perses rzucił głośno- ucieka nam! - po czym wybiegł z klasztoru za drugim mężczyzną i dodał w jego kierunku - stój! - i udał się w pościg. Nawet nie zamierzał go doganiać. Imtar zmierzał prosto w kierunku jaskini, co dla Persesa było idealnym rozwojem sprawy. Podczas biegu celowo wykonywał ruchy, jakby starał się z całych sił dogonić zleceniodawcą, jednocześnie przy tym truchtając. Zerkał też co chwilę w pobliskie krzaki, aby upewnić się, że sprzyjająca im jaszczurzyca pozostanie w ukryciu. Dobiegając do wejścia jaskini, heros miał już gotowy plan działania. Rzucił do swojej partnerki krótkie polecenie- nie pozwól tej jaszczurce wejść do środka. Niezależnie co by się nie działo, ona nie może się wtrącić. Ja sobie poradzę - po czym wbiegł za swoim zleceniodawcom, nasłuchując w jaskini kierunku, w którym się udał

Luminea skinęła lekko głową.
- Tak jak Perses powiedział - powiedziała spokojnie, chociaż zaczęło ją to trochę drażnić. - Bestii już nie ma.
Lumi chciała od razu wygarnąć wszystkie kłamstwa kapłanowi i przestać się z nim bawić w kotka i myszkę, ale wiedziała, że to zrujnuje ich plan, a co gorsza - nie dostaną wtedy wypłaty za zlecenie. Cóż, nie po to ryzykowali życiem, żeby teraz odejść bez grosza przy duszy. Zniecierpliwienie kobiety jednak nie trwało długo, ponieważ Imtar zrobił coś, czego szatynka się nie spodziewała, a mianowicie zaczął uciekać. Jego oczy wydawały się być jakby za mgłą, gdy nagle rzucił się do biegu. Lumi nie chciała zwlekać, więc rzuciła się w pościg za nim. Po co on biegnie do jaskini? Chce sprawdzić, czy nie oszukują? Czy może boi się, że jednak prawda wyszła na jaw? Cóż, powinien być raczej na to przygotowany. Chyba że miał wobec nich inne zamiary. Niebieskooka trochę zwolniła, gdy usłyszała prośbę swojego towarzysza. Skinęła głową i skręciła w pobliskie krzaki. Lepiej mieć na oku bestię, nie tylko ze względu na jej nieprzewidywalność, ale również, aby Imtar jej nie znalazł. Zwinnie zmieniła kierunek drogi i “zanurkowała” w chaszcze. Kucnęła i z tej pozycji zaczęła się przez nie przedzierać, delikatnie odgarniając gałązki, aby nie spowodować większego hałasu.
- Hej, jesteś tutaj? - zaczęła przyciszonym głosem. - Imtar pobiegł do jaskini. Pewnie chce cię odnaleźć. Mam nadzieję, że nie pognał tam w celu skrzywdzenia cię, albo co gosza, wykorzystania. Wiem, że nadal jesteś na nich wściekła, ale proszę cię, nie możesz zdradzać, że tu jesteś. Perses da sobie z nim radę i Imtar poniesie surową karę, ale w tym czasie nie możesz się wtrącić, zgoda? On myśli, że uciekłaś gdzieś daleko.

Perses
Perses szybko dogonił kapłana na tyle, aby ten nie znikł mu z pola widzenia. Mężczyzna wbiegł, jak z bicza strzelił prosto do jaskini, nawet nie spoglądając za siebie. Imtar zatrzymał się dopiero, wtedy gdy natrafił na ślepy zaułek w postaci środkowego pomieszczenia, w którym to wcześniej leżała bestia. Duchowny jednak musiał sobie zdawać sprawę z tego, iż przez cały ten czas był goniony, gdyż jak gdyby nigdy nic ten zaczął się... śmiać?
— Wy naprawdę myślicie, że jestem aż tak głupi? — zapytał, a dookoła jego prawej dłoni nagle zaczęły się formować pojedyncze, latające kawałki lodu. Imtar w końcu odwrócił się w stronę stojącego obok Persesa, a po chwili w jego dłoni powstał wykonany z lodu, długi miecz. Duchowny delikatnie zamachnął się i stanął w gotowości do walki, czekając na następny ruch herosa.
— Możemy to rozwiązać na dwojaki sposób. Albo powiesz mi, gdzie jest moja siostra, albo będziemy musieli rozwiązać to przemocą. Mimo wszystko wolałbym nie krzywdzić innego herosa. — stwierdził, widocznie zdając sobie sprawę z tego, iż jego zleceniobiorcy bardzo dobrze znają całą prawdę... dlaczego jednak Imtar jako jeden z herosów nie wziął sprawę w swoje własne ręce? Czyżby było coś jeszcze na rzeczy?
Luminea
Gdy tylko Imtar wleciał do jaskini, z kroków nagle wyskoczyła jaszczurzyca, która szybko ruszyła w stronę wejścia do ruin. Nim jednak mogła tam dotrzeć, drogę jej zablokowała Lumi. Bestia ewidentnie nie była tym faktem za bardzo zadowolona, gdyż pomimo słów heroski wyszczerzyła swoje kły i najeżyła ostrza.
— Coście robicie?! Zostawcie mojego brata, mówiłam już wam, że on jest niewinny! To cały ten kult jest naszym wrogiem, Imtar jest jedynie jego kolejną ofiarą jak ja! — warknęła, spoglądając w stronę heroski. Mimo wszystko przemieniona kobieta nie chciała bić się ze swoją niedoszłą sojuszniczką, ale dłuższe stanie na drodze bestii mogło ją jedynie niepotrzebnie zdenerwować.
— Zejdź mi z drogi! Nie chcę cię skrzywdzić, ale zrobię to, co muszę aby uratować go przed tym szaleńcem, którym jest twój towarzysz! —

Wchodząc do jaskini, Perses wiedział, że Imtar nie zdoła już z niej uciec. Kapłan sam zamknął się w ślepym zaułku. Heros wiedział, że nie należy lekceważyć swojego rywala, ale wymierzy mu sprawiedliwość za wszelką cenę. Dialog nie miał już praktycznie żadnego znaczenia, przyszedł czas na działania. Widząc, jak Imtar wbiega do środkowej komnaty, olbrzym spowolnił kroku i dopiero po chwili stanął naprzeciw niego. Spojrzał się na niego rozłoszczony, a ten widocznie zdał sobie sprawę z całej sytuacji i zaczął się szykować do walki. Brązowooki spodziewał się raczej jakiegoś typu maga, aniżeli wojownika, aczkolwiek taki rozwój sytuacji był mu jak najbardziej na rękę. Słysząc śmiech swojego przeciwnika, olbrzym zgromił go wzrokiem, biorąc całą sytuację na poważnie. Mimo wszystko postanowił mu odpowiedzieć, aby uzmysłowić go o swoich błędach- jesteś głupi, bo inaczej nie zatrudniłbyś własnego kata - Perses zacisnął pięść w złości, po czym kontynuował - nie jesteś w sytuacji, w której możesz stawiać warunki. Poza tym nie jesteś godzien nazywać się herosem, będąc zwykłym sekciarzem - w tym momencie Perses splunął na ziemię w geście wyrażenia braku szacunku dla organizacji - czary nic Ci nie dadzą. Zapłać nam za zlecenie i okaż skruchę, a może jeszcze ujdziesz z życiem i ujrzysz swoją siostręPo tych słowach mężczyzna zaczął powoli iść do przodu. Jego gadka nie miała znaczenia, tak czy siak nie zamierzał mu wybaczać. Pomimo tego wszystkiego olbrzym zdawał się być bezbronny, jego broń została przecież wcześniej zniszczona przez jaszczurkę. Nie aktywował też żadnej umiejętności, czekając na ruch wroga i przygotowując się na odpowiednią reakcję. Gdyby udało mu się wyrwać z ręki ten lodowy miecz, zyskałby sporą przewagę

Perses
Na twarzy Imtara pojawił się wredny uśmiech, kiedy tylko Perses zdecydował się splunąć na ziemie. Mężczyzna jeszcze mocniej złapał za oręż swojej broni i rzucił w stronę herosa.
— Hah. Każdy młody heros jest równie honorowy co ty, dopiero ząb czasu nadgryza ten honor. — stwierdził bez większego zastanowienia. Dopiero gdy olbrzym wspomniał o skrusze, Imtar ewidentnie się zdenerwował.
— Opamiętaj się. Myślisz, że jestem na tyle głupi, aby zostawiać specjalnie dla was notatki w miejscu, do którego was wysłałem? Myślisz, że jestem na tyle głupi, aby dać wam ujrzeć rąbka mojej własnej historii? — warknął, ewidentnie urażony przez obelgę jaka padła z ust Persesa. Być może naprawdę w jego słowach była krzta prawdy, lecz skąd olbrzym mógł mieć pewność, iż Imtar nie próbuje po prostu bawić się jego uczuciami?
— Ten świat wykorzystuje takich jak my, a ja nie jestem wyjątkiem. Nie różnie się niczym od mojej siostry, tylko zamiast być spętanym przez fizyczne okowy, ja zostałem spętany przez sam kult. Prędzej czy później spotka cię to samo – staniesz się niczym innym, jak czyimś narzędziem, bronią masowej zagłady pomimo tego, jak bardzo będziesz pragnął się ponownie uwolnić. – wytłumaczył, nadal pozostając ewidentnie poddenerwowanym. Mimo tego Imtar nie rzucił się jeszcze do walki – po prostu stał i obserwował, jak to heros zbliża się do niego.
— Ostatni raz to powiem. Pozwól mi ujrzeć moją siostrę, a odpowiednio wam za to zadanie zapłacę, chyba że naprawdę chcesz się ze mną bić. —

Perses nie mógł już dłużej słuchać słów Imtara. Był on absolutnie zaślepiony światopoglądem sekty. Nie widział nawet żadnych wad w swoim postępowaniu. Pomimo braku chęci do chociażby patrzenia na tę kreaturę, mężczyzna postanowił mu odpowiedzieć, z widocznie zarysowanym na twarzy obrzydzeniem- nie szukaj wymówek swoich działań w upływającym czasie. Ty się zwyczajnie skurwiłeś dla tej sekty, poświęcając przy tym dobro swojej rodziny - podobnie do swojego rozmówcy, Perses gromił złością i z dużym obrzydzeniem wypowiadał te słowa. Wiedział, że kapłan jest zbyt słaby mentalnie, aby chociażby go przegadać. Nie ważne co by nie powiedział, olbrzym i tak nie zmieniłby zdania o nim. Zestawiając jego plan odnośnie notatek z rzeczywistością, heros zaśmiał się pod nosem - oczywiście, że świadomie zostawiłeś te notatki i świadomie naprowadziłeś nas na zniszczenie dwóch filarów. Nie to czyni Cię głupim, a to, że myślałeś, że Twój plan zostanie w pełni zrealizowany, a my ominiemy ten temat. Historia, którą piszesz swoimi działaniami, właśnie dobiega końcaPerses nieustannie zbliżał się do swojego wroga. Chciał podejść na tyle blisko, na ile będzie to możliwe, przed przejściem do ofensywy. Jednocześnie nadal odpierał zarzuty klechy- nie porównuj nas do siebie. Jesteś zwykłym zafiksowanym sekciarzem, który nie jest godzien, aby ujrzeć własną siostrę. Ja już teraz jestem narzędziem - tutaj zrobił przerwę, aby mocniej podkreślić swoje następne słowa - do wyeliminowania takich śmieci, jak TyKoniec gadania, czas zacząć działać. Podchodząc na tyle blisko, na ile pozwalała mu sytuacja, Perses ruszył szturmem na swojego wroga. W biegu zaczął napierać pięściami. Nie był to jednak prawdziwy atak, który miał wykończyć, czy chociażby zranić klechę. Kombinacja ta miała na celu sprowokować go do działania i użycia swojego miecza. Przy nieodpowiednim ruchu olbrzym mógłby przejąć broń swojego wroga, lub chociażby wybić mu ją z rąk, wyrównując starcie

Lumi miała ochotę, aż ugryźć się w język. Chciała załatwić sprawę pokojowo, a jej gadulstwo sprawiło, że tylko rozzłościła bestię. Chociaż z jednej strony szatynce było szkoda kreatury. Tak naiwnie wierzyła w słowa Imtara, że nie dopuszczała do siebie myśli, że kapłan nią manipuluje. Na szczęście jaszczurzyca wyszła ze swojej kryjówki, więc Lumi mogła na spokojnie wyjść z tych krzaków i stanąć z nią w twarzą w twarz. Nie chciała używać magii, ale wiedziała, że w razie gdyby stwór nie był ustępliwy, to wykorzysta to jako broń ostateczną.
- Spokojnie, twojemu bratu nic nie grozi. Perses go nie skrzywdzi, to jest człowiek honoru - cóż, kobieta za krótko go znała, aby mogła opisywać towarzysza w tak dostojny sposób, ale mimo tej niedługiej znajomości, zaufała mu. - Jedynie, czego chcemy, to sprawiedliwości i dowiedzenia się prawdy.
Szatynka uniosła brew do góry. Naprawdę Imtar był dobrym demagogiem, skoro sprawił, że przemieniona kobieta uwierzyła, że jest niewinny.
- Ofiarą? Przecież twój brat brał udział w eksperymentach, które nie należą do najbardziej etycznych, to po pierwsze. Po drugie - wątpię, aby były one prawnie dozwolone. Na jednej i drugiej płaszczyźnie trudno go bronić, chociaż jak już mówiłam, chcemy dowiedzieć się prawdy. Dlaczego i po co były one przeprowadzane?
Lumi delikatnie pochyliła się do przodu, napinając przy tym wszystkie mięśnie. Mimo tych gróźb starała się zachować względny spokój.
- Ja również nie chcę stać się twoim wrogiem, ale proszę cię zrozum. Twój brat nie jest, aż taki nieskazitelny, jakim go sobie wyobrażasz. Gdyby miał prawe zamiary, to by nie wysłał nas, abyśmy cię zabili. Rozumiem, że go kochasz i że stoisz po jego stronie, ale miłość nie może przesłonić racjonalnego myślenia. Dlatego jeszcze raz ponawiam moją prośbę, abyś się nie mieszała do sprawy. Jeżeli nawet przyjąć twoją wersję za prawdziwą, to chyba niezbyt rozsądnym jest demaskowanie niedaleko osób z kultu, czyż nie? Ktoś mógłby cię zauważyć i skrzywdzić, a co za tym idzie, również twojego brata.
Cóż, Luminea starała się ze wszystkich sił negocjować pokojowo z bestią, używając przy tym wszelkich argumentów z nadzieją, że któryś z nich przemówi zmienionej kobiecie do rozsądku…

Perses
Imtar nie miał już wystarczająco dużo czasu, aby kontynuować rozmowę z olbrzymem. Widząc, jak ten jest już niebezpiecznie blisko, duchowny zaczął stawiać powoli kroki do tyłu. Kiedy miejsce do wycofywania się skończyło, Imtar widocznie lekko spanikował. W lewej dłoni wytworzył dwie, stworzone z lodu kule i cisnął nimi prosto w stronę nóg Persesa, kiedy ten tylko rzucił się w jego stronę.
Jeden z pocisków niestety nie trafił celu, za to drugi rozbił się prosto na jego lewej łydce. Kryształek przyczepił się do ubrania herosa, gwałtownie zaczynając rosnąć w rozmiarach. Ostatecznie lód rozprzestrzenił się na tyle, iż po prostu przyczepił stopę Persesa do podłoża. Wyrwanie się z chłodnego ucisku zajęło olbrzymowi kilka dobrych szarpnięć, a w tym czasie Imtar zdążył rzucić się ponownie w stronę korytarza, tym razem biegnąc prosto do wyjścia z ruin. Widocznie, jeśli nie znalazł jaszczurzycy tutaj, to musiał on poszukać gdzie indziej.
Luminea
Bestia kontynuowała swoje poddenerwowane warknięcia, nie rzucając się jeszcze do walki. Widocznie obietnice Lumi na temat tego, że „Perses nie skrzywdzi jej brata”, nie działały zbyt dobrze.
Słysząc jej słowa na temat eksperymentu, nastawienie bestii gwałtownie się zmieniło. Ta położyła po sobie nastroszone ostrza, a w jej oczach zaczęły zbierać się… łzy? Pomimo tego jaszczurzyca nadal cicho warczała, szczerząc w stronę heroski swoje kły.
— Te eksperymenty były moim pomysłem! To ja go prosiłam o pomoc, ja… Ja chciałam być herosem tak jak on! — warknęła, pozostawiając w gotowości do ataku.
— Dopiero gdy… Gdy inni członkowie kultu zauważyli potencjał w naszych eksperymentach, wtedy… Wtedy kazali je kontynuować bez względu na wszystko. Początkowo one działały – stawałam się silniejsza, ale później zaczęły przynosić mi ból. Bez względu na prośby Imtara, by przestać, oni… oni kazali je kontynuować. — wytłumaczyła, a łzy z jej oczu zaczęły stopniowo opadać na ziemię. Był to naprawdę niecodzienny widok: olbrzymia bestia po prostu rozpłakała się na oczach heroski.
— Więc zejdź mi z drogi albo wymierz sprawiedliwość na mnie. —

Widząc, jak kapłan wyraźnie przechodzi do defensywy, pewność siebie Persesa rosła z każdym krokiem. Czuł on, że teraz mężczyzna już mu nie ucieknie. Niespodziewanie, ten użył kolejnej ze swojej sztuczek, tworząc lodowego kule i ciskając nimi w olbrzyma. Zwinnym ruchem brązowooki uniknął jednej z nich, ale bardzo niewielka odległość spowodowała, że druga z brył trafiła celu i przyczepiła się poniżej kolana. Tam szybko zaczęła się rozrastać, tworząc całkiem pokaźną bryłę lodu, która skutecznie przytwierdziła całą kończynę Persesa do podłoża. Korzystając z okazji, klecha zaczął natychmiastowo uciekać. W swoim panicznym pędzie zlekceważył jednak dzielący ich dystans, gdyż pomieszczenie w jaskini było na tyle małe, że ten nie mógł obiec swojego wroga większym łukiem. Gdy ten zbliżył się na kilka metrów Perses na moment przestał wyrywać nogę z przytwierdzającego ją lodu, aby smukłym ruchem wyjąć jeden z noży rytualnych, które schował w swoim pokrowcu na miecz. Następnie się skupił i dosyć mocno cisnął nim prosto w kierunku tułowia kapłana. Nie użył przy tym dosłownie całej siły, aby nie tracić na celności. Rzut wymierzył również w korpus przeciwnika, gdyż ten proporcjonalnie jest największy w całym ciele, więc najłatwiej będzie go trafić. Olbrzym nie potrzebował zabijać go tym rzutem, a jedynie spowolnić. Cała sytuacja spowodowała, że wyrwał się z okowów lodu trochę później, aniżeli by mógł, ale nie tracąc więcej czasu zerwał się za klechą, aby go dorwać i dokończyć swojego dzieła

Luminea stała i patrzyła na płaczącą bestię. Cóż, na pewno był to niecodzienny widok - wielka i przeraźliwa jaszczurka, po której pysku kapią łzy. Kobieta poczuła, jak dziwna gula podchodzi jej do gardła. Jej mięśnie rozluźniły się, nie miała ochoty atakować, a jedynie podejść i przytulić kreaturę. Powolnym krokiem podeszła do bestii, nachylając się przy tym, i położyła jej delikatnie ręce na głowie. Powolnymi ruchami zaczęła głaskać metalowe narośla, uważając, aby się przy tym nie skaleczyć. Lumi miała w sobie dość spore pokłady empatii i pomimo wszystkich tych złych rzeczy, nie potrafiła teraz wyrządzić krzywdy przemienionej kobiecie.
- Twój los jest wystarczającą karę. Nie będę cię dodatkowo karać - powiedziała spokojnie, po czym dodała już trochę ciszej. - Tak mi przykro…
Lumi otrząsnęła się, ponieważ niedaleko nich walkę toczył jej towarzysz wraz z kapłanem.
- Jeśli to prawda, to muszę powstrzymać Persesa przed wyrządzeniem krzywdy twojemu bratu. Mój towarzysz myśli, że to on jest winny tych wszystkich eksperymentów. Chodź zatem ze mną - kobieta wyprostowała się. - Od razu ostrzegam, że jeśli Imtar rzuci się na Persesa, to będę musiała wobec niego użyć mocy. Obiecuję, że nic się nie stanie, po prostu będzie osłabiony, jednak sama rozumiesz - nie pozwolę skrzywdzić mojego towarzysza - wytłumaczyła pospiesznie, ponieważ czas ponaglał.
Lumi zatem biegiem ruszyła do jaskini, modląc się w duchu, aby nie było za późno. Nie chciała zastać widoku nieżyjącego kapłana, bo to na pewno rozjuszy bestię. A wiedziała, że Perses był zdeterminowany do zabicia Imtara. Szatynka wbiegła do jaskini - może to nie było najmądrzejsze rozwiązanie, aby pchać się pośrodku walki, ale Luminea nie miała wyboru. Musiała działać.

Nim Luminea wraz z bestią zdążyły dotrzeć do Persesa, ten zdążył się już pozbyć znienawidzonego klechy, który to najwidoczniej nie należał do herosów zbyt dobrze znających się na walce. Po krótkich oględzinach jego ciała mężczyźnie udało się znaleźć pojedynczą sakiewkę z monetami. Znalazło się w niej 40 simirów, które zostały obiecane śmiałkom już na samym ogłoszeniu zlecenia. Prócz tego, duchowny nie miał przy sobie zupełnie niczego innego, co mogłoby zainteresować dwójkę herosów.
Po tym, jak na miejsce zdarzenia dotarły Luminea oraz jaszczurzyca, bestia nie przyjęła śmierci swojego "towarzysza" w zbyt bardzo pozytywny sposób. Już mogłoby się zdawać, iż dwójka ponownie będzie musiała kontynuować walkę z kreaturą, ale ta po krótkim wybuchu złości się uspokoiła. Nieprzyjazna atmosfera sprawiła, iż stwór zdecydował się opuścić herosów, nie chcąc już kontynuować z nimi żadnej rozmowy.

Skażone dziedzictwo

Paszkwil

Baron Korneliusz to dumny właściciel zamożnej wsi o nazwie Kłosopole, słynącej z rozległych obszarów uprawnych, położonej od Carachtaru o jeden dzień drogi. Niestety, niedawno temu doszło do wielkiej tragedii, otóż jego córka zaginęła. Pierwotnie samodzielnie prowadził śledztwo, aczkolwiek nie przyniosło ono większych rezultatów, a żal ściskający serce, uniemożliwił mu dalsze sensowne działanie. Dlatego też zwraca się z prośbą do bohaterów o odnalezienie córki. Więcej informacji przekaże w swoim dworku.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, ale Paszkwil leci w chuja więc nie ma

Kłosopole

6 dzień, 4 tygodnia 574 roku - wiosna
Dotarcie z Carachtaru do Kłosopól nie należało do najprzyjemniejszych czynności, a to ze względu na dystans pomiędzy osadami, wynoszący jeden dzień marszu. Na całe szczęście bohaterowie nie musieli przebijać się przez bory, gdyż do Kłospól prowadziła prosta, wyżłobiona przez koła wozów, ścieżka. Wystarczyło tylko nią podążać, w nadziei, że nie spotka ich coś niespodziewanego i do tego nie doszło. Wczesnym wieczorem zaczęli dostrzegać rozległe pola uprawne, a w nich pracujących w pocie czoła chłopów, gdzie niektórzy przerywali pracę, aby spojrzeć na nowo przybyłych. Idąc dalej, czwórce ukazały się pierwsze drewniane, jednopiętrowe chaty, pokryte strzechą, a pomiędzy nimi stał młyn. Pierwsze znaki, że nie zboczyli z trasy i prawdopodobnie trafią do wioski, co tylko potwierdził fakt, że w końcu ujrzeli zwartą zabudowę chałup. Wtedy, na własne oczy mogli pojąć, dlaczego Kłosopole uchodzi za zamożne miasteczko. Niektóre budynki były piętrowe, zbudowane z kamienia, wraz z nielicznymi wyżłobieniami w ścianach, co służyło jako dekoracja. Wprawdzie nie przypominały wiejskich chałup, a faktyczne domostwa, aczkolwiek nie tyczy się to wszystkich, ponieważ chaty nadal stały. Ponadto mogli zauważyć kilka szkieletów konstrukcji, świadczących o tym, że osada się rozrasta i być może aspiruje do miana miejscowości. Mieszkańcy zbytnio się nie wyróżniali, byli ubrani w proste, materiałowe odzienie o jednolitych barwach. Zdecydowana większość nie zwracała większej uwagi na herosów, poza pojedynczymi przypadkami, a oni szeptali między sobą. Główna droga, prowadząca przez całą osadę, miejscami była brukowana, ale nie tyczyło się to licznych bocznych uliczek. Całkiem spora wioska i mnogość dróżek mogło sprawić uczucie zagubienia wśród herosów, aczkolwiek sprawnie doszli wniosku, że główna ulica zaprowadzi ich do siedziby zleceniodawcy. Dało się ją spostrzec w oddali, na niedużym wzgórzu otoczonym murem.
Tam zapewne mają się spotkać z Baronem Korneliuszem, który zlecił odnalezienie jego córki. Informacje podane na tablicy były wyjątkowo skąpe, właściwie wynikało z nich tyle, że dziewczyna zaginęła, on sam podjął się śledztwa, ale nic z tego nie wyszło i tyle. Miejmy nadzieję, że na miejscu będzie bardziej rozmowny. Idąc centralną uliczką, drużyna dotarła na rynek, gdzie zastał ich nietypowy obraz. Otóż formacja chłopów, na polecenie strażnika, wykonywała ciosy drewnianymi kijami i stawiała kroki, tak jakby szkoliła się do walki. Zastanawiające….
Soundtrack

Jeden, malutki skrawek papieru na drzewcowej tabliczce - okazja, przygoda lub zwykły łut szczęścia. L nie mieli zamiaru nad tym wszystkim gdybać - nie tak dawno temu w końcu dali radę “pożyczyć” kilka bochenków chleba i nie za ciekawie wyglądającej wędlinki, i teraz nie mieli żadnego zamiaru aby taką akcję sobie powtórzyć. Oferta pracy? Dla dzielnych herosów? Dla Państwa L brzmiało to na miły wyskok z sideł stylu życia pierwszego lepszego złodziejaszka.
— Zalecamy znalezienie jakiejś rzeczki i doprowadzenie naszej aparycji do względnego porządku. Mamy przeczucie, że nie będziemy tam sami. — Głos Sprawiedliwego po raz kolejny obdarowali L dobrą radą, którą nasi protagoniści wykorzystali w przeciągu krótkiej godzinki.
— Sprawdźmy nasze wyposażenie, L. Nigdy nie wiadomo, hm? — I za propozycją Uziemionego, czekoladowłosy rzucił leniwym okiem na swoje jedyne mienie samoobrony - niezbyt duży sztylecik, który po upewnieniu się, że ten nadal błyszczał ostrą krawędzią, L ostrożnie schował za pazuchę swojej skórzanej kamizeli.
— I pamiętaj! Hex była bardzo stanowcza w swoich słowach - ach to ładne babsko - więc może Wy też moglibyście tacy być? Nie możemy dawać sobie w kaszę dmuchać! — Na energiczne słowa Nieustraszonego, L literalnie podwinął swoje rękawy do granic łokci i przybrał neutralną mimikę twarzy - przy okazji segregując swoje kartki i kawałek węgla, aby te nie wyglądały jak psu z dupy wyciągnięte.
”Teraz jesteśmy gotowi.”
Chłopaczyna podążał do tablicy ze zleceniami bardzo żwawym krokiem. Myśl szczerego zarobku i rozwiązania czyjegoś problemu zarazem, brzmiały dla nich jak coś, do czego mogliby się łatwo przyzwyczaić. Choć z drugiej strony? Ścieżka zabierania od bogatszych od siebie również nie była im jakoś zła - acz to mogło być jedynie ciche przekonanie głosu Nieustraszonego, którego L tym razem nie chcieli zbytnio wyciszać. Jeśli nasza zlepka myśli oraz głosów mogła się do czegoś przyznać, to właśnie do wstydliwego uczucia strachu. Było to dziwne zjawisko - przy Hex towarzyszyła im jedynie chęć odkrywania i uczenia się wszystkiego czego dało radę, a tutaj? Strach. Niepewność. Dreszcz przeszywający ciało na wylot - może Uziemiony maczał w tym swoje niematerialne palce, kto go tam wiedział.
Lecz zbaczamy z tematu. Tabliczka ze zleceniami - wcześniej opustoszała - teraz była otoczona trójką innych śmiałków. Skąd L mogli wiedzieć, że kilka minut później, dołączą do nich wszystkich na pierwszą w ich życiu wyprawę? Bardzo cichą wyprawę co prawda (gdyż jako autor tego odpisu nie będę kierować Waszymi postaciami) acz wyprawę tak czy siak!
— Spójrzmy no… Niziołek, Kapłanka i… Piratka? Kapitanka? Ugh. Za dużo ich tutaj. L. Czy to nie będzie problem jeśli poszlibyśmy w swoją stronę? — Aczkolwiek zrzędzenie Uziemionego padło na głuche uszy, gdyż ukazujący się przed L krajobraz, zostawił ich z zapartym tchem. ”Piękne krajobrazy i horyzonty… Lubię je. Lubię podziwiać to, co ludzkość potrafi zrodzić z własnej kreatywności. Hum… “ Cząstka dziecinnej fascynacji - która akompaniowała L podczas podglądania różnych notatek niskiego mężczyzny po drodze - znowu zawitała w jego zielonkawych oczach gdy po raz pierwszy rzucił spojrzeniem na ręcznie zdobione budowle. Również żebyśmy się tylko dobrze zrozumieli - L nie mieli bladego pojęcia które z nich mogły być rzeczywistym dziełem sztuki, ale że wszystkie im się podobały, to niestety, ale wręcz musieli zatrzymać swoich dalszych kroków w przód.
Stanęli z tyłu ich grupy - bez chwili zbędnego namysłu wyciągając dwie kartki oraz węgielek. Za to gdy pierwsza linia została na owy papirus nałożona… L zaczęli szkicować otaczające ich budowle bez chwili wytchnienia - kompletnie obojętni na fakt tego, że powinni byli bardziej uważać na ich otoczenie.

Fakt, że jej pierwsze zlecenie zakończyło się całkowitą porażką, zanim w ogóle się rozpoczęło, powodowało w kobiecie rozgoryczenie. Zmarnowała czas na podróż do paskudnej, brudnej karczmy, a dodatkowo nie wyniosła stamtąd nic, co mogłoby jakoś polepszyć jej sytuację materialną. Ponownie musiała polegać na tej części społeczeństwa, która zachwycona była Herosami i gotowa oddać im ostatni kawałek chleba, aby tylko ich wspomóc. Kuruk nie planowała, aby ta sytuacja potrwała długo, dlatego też wkrótce od rozczarowującej wizyty u niejakiego Szczuralda, ponownie stanęła przed drewnianą tablicą z aktualnymi zleceniami. Prawda była taka, że ona, ale również i ludzie także zainteresowani podjęciem pracy, nie mieli zbytniej możliwości w przebieraniu między ofertami. Wisiała tam jedna, samotna kartka papieru, głosząca o zaginięciu młodej dziewczyny, córki jakiegoś zamożnego mężczyzny, którego imię nic jej nie mówiło. Zlecenie to brzmiało zaskakująco spokojnie.
Podczas swojej ostatniej wyprawy, gdyby ta doszła do skutku, kapłanka miała stawić czoła słynnej anomalii, która ich tu sprowadziła. W tym przypadku podejrzewała klasyczny scenariusz, porwanie dla korzyści majątkowych, w końcu ojciec porwanej najprawdopodobniej spał na pieniądzach, mając w końcu tytuł szlachecki, który o czymś świadczył. Cóż, lepsza taka praca, niż żadna, dlatego kobieta niezwłocznie wyruszyła w drogę. Nie była w tym działaniu osamotniona, ponieważ Herosi poszukujący pracy, również postanowiły dowiedzieć się o sprawie czegoś więcej. W zasadzie także z nimi Kuruk nie odczuwała konieczności integracji, co nie oznaczało jednak, że nie przyjrzy się tym, którzy tym razem stworzą z nią tymczasowy zespół. Przyznać musiała, że ci Herosi wyglądali dużo bardziej ludzko, niż dotychczas poznani przez nią osobnicy. Brak im było zwierzęcych cech, a tym, który posiadał najbardziej osobliwy wygląd, był zaskakująco niski chłopaczek. Czerwonowłosa za cholerę nie mogła się domyślić, dlaczego jest on tak maleńki, bo o ile w przypadku wcześniej poznanej dziewczyny, mogła to naciąganie usprawiedliwić, ale tak niski przedstawiciel drugiej płci? Zagadkowe, ale gdyby powiedziano jej, że to efekt uboczny po magicznym sprowadzeniu go do Avarii, bez sprzeciwu byłaby skłonna w to uwierzyć. Oprócz tego poznać jej przyszło również kobietę, dopiero drugą Heroskę odkąd pojawiła się w tej krainie, ale i kolejnego mężczyznę, wyglądającego obecnie najnormalniej wśród wszystkich, których dotychczas poznała. Co najciekawsze, w jej rozumowaniu takie określenie byłoby komplementem. Kwestię swoich przemyśleń pozostawiła dla siebie, naturalnie nie odzywając się przez znaczącą część podróży. Droga nie należała do tych, które Kuruk chętnie pokonywała, zdecydowanie preferowała podróż wozem, bo przyznać trzeba było, że byłoby to znacznie szybsze, jak i pozwoliło bohaterom na dotarcie do celu znacznie wcześniej, niż w momencie ściemniania się, lecz tym razem nie nadarzyła się okazja ku temu.
W końcu jednak dotarli do miasta zleceniodawcy, którego ta chciała odnaleźć czym prędzej, będąc w dalszym ciągu zirytowaną upływem czasu, jaki minął od podjęcia jej decyzji o rozpoczęciu pracy zarobkowej, aż do chwili, w której faktycznie mogła takową podjąć. Wieśniacy naturalnie jej nie interesowali, im mniej kontaktu z nimi miała, tym szczęśliwsza była, dlatego nieprzerwanie szła do przodu, chcąc dojść do budynków, które wyglądały na faktyczne miasto, nie zaś wieś. Cóż, architektura niezbyt ją interesowała, lubił konkrety, dlatego w momencie rozglądania się po budynkach, robiła to z myślą, że może któryś z nich da im podpowiedź, gdzie szukać Korneliusza. Odnalezienie najpewniejszego miejsca jego zamieszkania nie było ciężkie, jego dom zdecydowanie wyróżniał się pośród tutejszych budynków, co można było dostrzec nawet z oddali. Grupa poznała więc już cel swojej wycieczki krajoznawczej, do której mogli się od razu kierować. Cóż, przynajmniej tak zdawało się do momentu, w którym zatrzymali się na rynku. Widowisko to było osobliwe, aż Kuruk uniosła brew, jednak nie jej sprawą było to, co też ci wieśniacy robią po godzinach swojej pracy. Tym, który bardziej ją zainteresował, był kierujący nimi stróż prawa. Kapłanka odwróciła się do trójki pozostałych Herosów, uznając, że mężczyzna może być im pomocny.
– Nie dostaliśmy jeszcze tej pracy, ale możemy już coś zdziałać. Ojciec zapewne zgłosił zaginięcie lokalnym służbom, a oni rozpoczęli własne śledztwo. Możemy zakładać, że mamy poszukiwania przeprowadzone z dwóch różnych perspektyw. To okazja, aby czegoś się o nim dowiedzieć. – odezwała się, wskazując ruchem głowy na strażnika.
Jeśli zleceniodawca faktycznie zgłosił zaginięcie, powinni otrzymać więcej informacji, niż od niego samego. To, że ich wezwano, oznaczało, że tutejsze służby nie należały do wybitnych, jednak mogły wpaść na interesujący trop. Cóż, korzystając z okazji, Kuruk wolała dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe, zamiast marnować później czas na odkrywanie informacji, które ktoś już zebrał.
– Możemy się podzielić. Dwoje z nas porozmawia ze strażnikiem, dwoje od razu przesłucha barona. I proponuję, żeby nasz rozkojarzony kolega z kartkami był tym, który pójdzie dalej.

-Żywot Herosa każdego dnia okazuje się coraz trudniejszy. Niby taki dostojny tytuł, a nic nie warty.- przeszło mi przez myśl, klepiąc się po brzuchu i spacerując powoli po mieście. Niby nie było tak źle, bo ostatnio jeden z chłopów zlitował się nade mną, dając mi trochę jedzenia, ale następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia.
Idąc powoli ulicą, moją uwagę przykuła niewielka kartka. Papier zawsze kojarzył mi się z czymś ciekawym, więc podszedłem bliżej. Nieszczęsny kawałek papieru mówił coś o zaginięciu córki jakiegoś barona, a jak dobrze wiadomo, gdzie baronowie, tam i pieniądze. Takiej okazji nie można było przepuścić, choć nieciekawe typy wpatrujące się w zlecenie nieomal mnie zniechęciły... Tyle że nie miałem wyboru.
-Muszę sobie znaleźć jakąś robotę, która nie wymaga takiej ilości chodzenia.- Tłukło mi się po głowie, gdy weszliśmy do wioski, w której miał rezydować Baron Korneliusz. Zapisałem sobie to imię chwilę przed wyruszeniem- głupio byłoby je zapomnieć, prawda? Próbowałem też zrobić jakąś mapę, ale ta próba spełzła na niczym- linie były krzywe, a długości nie miały żadnego pokrycia z rzeczywistością. Może poszło by łatwiej, gdyby nowi towarzysze nie narzucali takiego morderczego tempa. Czy mogłem skorzystać ze swojej magii i przyzwać Gońca, by ten mnie niósł w drodze tutaj? Może, ale uznałem, że lepiej nie odkrywać wszystkich kart już na samym początku naszej osobliwej znajomości.
Na szczęście centralna część Kłosopól wyglądała całkiem nieźle. Widok ładnych domków, jak i domniemanego domu barona na powrót przywiodły na myśl potencjalny zarobek. Może będzie to dość kasy, by poza jedzeniem kupić też jakiś porządny notes...? Z tych myśli wyrwała mnie kapłanka, która prawdopodobnie postanowiła wziąć na siebie rolę lidera naszej zgrai. Nie żeby mi to przeszkadzało... przynajmniej dopóki nie zaproponowała rozdzielenia się i nie wskazała mnie jako osobę, która miała iść do Barona. -J-ja? Eee... No dobrze.- Odparłem, widocznie się przy tym wahając. -Może faktycznie tak będzie najlepiej?- dodałem w myślach, ruszając dalej. Po kilku krokach odwróciłem się, gdyż do głowy wpadło mi, w mojej opinii, całkiem zasadne pytanie. -Jak się znajdziemy? Może umówmy się, że spotkamy się u Barona lub w tym miejscu za jakiś czas?-

Zagłębiając się w przyjętą misję, nie było już możliwości odwrotu. Los rodziny barona, Kłosopól oraz setek mieszkańców właśnie spoczął w rękach trójki, ale skąd oni mogli wiedzieć?Kiedy drużyna omawiała następne kroki, co jakiś czas do ich uszu docierały komendy strażnika skierowane do grupy trenujących chłopów. Głos to on miał solidny i silny, ponieważ nie było słychać ani krzty chrypki albo załamania. W końcu zdecydowali się rozdzielić, otóż Kuruk miała się dowiedzieć tyle, ile mogła od tutejszego żołdaka, a w międzyczasie pozostała dwójka udała się do dworku barona. Heroska podchodząc do strażnika, mogła kątem oka spostrzec, że jeden z trenujących wieśniaków intensywnie się jej przygląda, wręcz za intensywnie. Wyglądał na młodego, niedużo po 21, ale mimo tego, posiadał strudzoną i zahartowaną twarz z twardymi rysami, które zdobił lekki zarost oraz krótkie blond włosy. Całkiem późno się zorientował, że taka długa obserwacja może ujść za podejrzaną. Oderwał wzrok dopiero wtedy, gdy żołnierz wykrzyczał. - Dobra Panowie, koniec na dzisiaj! Jutro o tej samej godzinie. - Chłopi zaczęli się rozchodzić, a wtedy skierował swój wzrok na kobietę. - Nareszcie, zaraz, a gdzie reszta twoich kamratów? - Zapytał, rozglądając się za pozostałymi. - Zresztą, nieważne. Jeśli szukasz siedziby Barona, to jest tam. - Wskazał palcem na okazałe domostwo znajdujące się na wzgórzu. - Chyba że masz jakieś pytania? - Ogólnie prezentował się nie najgorzej. Prawdopodobnie jako jeden z nielicznych miał na sobie pancerz w postaci kolczugi oraz hełmu nosowego. Natomiast przy pasie dumnie nosił swój miecz.
W tym samym czasie Nergiwulg oraz Państwo L udali się w kierunku dworka Korneliusza. Trasa przebiegała spokojnie, ot co prosta, miejscami brukowana ścieżka, pnąca się w górę. Jednakże podczas przechadzki przez miasto, Państwo L mogli wyczuć, że ktoś ich bacznie obserwuje, chociaż gdy tylko się odwrócił, aby wypatrzeć wścibskich gapiów, nie spostrzegł nikogo wyjątkowego. W tłumie mieszkańców bardzo trudno połapać się kto jest zwykłym obywatelem, a kto niepokojącym obserwatorem. Być może było to jedynie uczucie, a nie faktyczny stan rzeczy, skoro nie udało im się zobaczyć nic konkretnego, ale czy na pewno…? Nagle do dwójki podeszła młoda dziewczyna i zaczęła do nich wołać entuzjastycznym głosem. - Bohaterowie, bohaterowie, chodźcie! - Chwyciła Nergiwulga za dłoń, delikatnie ciągnąc go za sobą. - Dla takich niezwykłych osobistości jak wy, mam coś specjalnego! - Kobietka patrzyła się na chłopaków, jak w obraz, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że nas odwiedziliście! - Nie można było jej odmówić zachwytu ani radości obecnością tejże dwójki.

Słowa kapłanki od razu przywołały chłopaczynę do względnego porządku. Co mogli poradzić na ten chorobliwy fakt, że otaczający ich świat był taki kolorowy i pełny wdzięku? No może nie cały świat, ale ta okolica już na pewno! L musieli schować swoje kartki i węgielek do kieszeni, a ich twarz po raz któryś z kolei zawitała w progi uważnego słuhacza.
— Dobrze. Skup się, L. To już nie jest pierwsza lepsza przechadzka po okolicy, a więc oczekuje od Was wzięcia tego wszystkiego na poważnie! — Poważny głos Uziemionego sprawił, że Nieustraszona jedynie parsknęła śmiechem - acz również dorzuciła kilka słów do siebie.
— I miej trochę więcej pewności siebie! Bądź jak Hex, hm? Stanowczo i bez litości. — A co do tego wspomnienia, L jedynie skrzywił swój wyraz twarzy - nadal nie chcieli darować Nieustraszonej tak bezczelnego ukradnięcia kontroli nad ich ciałem, ale wiedzieli, że lepiej dla wszystkich byłoby gdyby trzymali się razem. Nawet jeśli z mijającymi dniami, L zaczynał czuć się inaczej z ich obecnością.
Propozycja kobiety niezbyt przypadła im do gustu - a raczej do gustu Sprawiedliwych - aczkolwiek nie mieli żadnych argumentów oraz chęci do jakichkolwiek przeciwwskazań. Spokojnym ruchem głowy skierowali swój wzrok na niskiego kompana podróży i posłali mu nieduży uśmiech - jakoby upewniając jego i samych siebie, że nic złego stać się nie mogło. No bo nie mogło, prawda? Błąd. Gdyż gdy dwójka "herosów" wyruszyła w drogę do zamierzonego celu podróży, przez głowę Państwa L przemknął niemiły świst powietrza. Odruchowo, młodzieniec odwrócił głowę za siebie, ale niczego tam niestety nie znajdując, jedynie przystanął na chwilę w miejscu.
— Jesteśmy obserwowani. — Głos cichy niczym pomruk, wciąż był w stanie dotrzeć i rozejść się wyraźnym brzmieniem pod czaszką zielonookiego. Sama wiadomość za to, za grosz nie napawała L jakimkolwiek przyjemnym uczuciem - gdyby nie "niziołek" jak to ujął Uziemiony, to host tego komicznego konwentu schizofreni z całą pewnością wstrzymałby kroku i zaczął zmieniać kierunek w drugą stronę.
— Tak... Muszę się z nimi zgodzić, L. Ktoś ma nas na muszce. Moje zalecenia? Grajcie głupa. Jeśli czegoś nie usłyszycie, postaram się być Waszymi uszami, ale nie oczyma, więc skupcie się! — Chłopak nie odpowiedział na te wyraźnie pokrzepiające słowa żadnym pomyślunkiem, aczkolwiek mimowolnie skinął głową na znak przyjęcia owej wiadomości.
I teraz dochodzimy do momentu obecnego. Nieduży blondynek oraz zagubiony w tym wszystkim L, byli zaczepiani przez młodą niewiastę, która najwidoczniej należała do innego typu tutejszych mieszkańców - czyli do takich, którzy nie ścigają każdego herosa z wiosłem w górze.
— No proszę! Status zobowiązuje, hum? — Nieustraszona zaśmiała się po cichu, przez co na ustach L zagościł niemy duch czegoś na styl uśmiechu a zmieszania. Na szczęście żeński głos nie był taki zapominalski jak L i już po chwili dodał jeszcze kilka groszy od siebie. — Gdzie wy cholera byliście gdy potrzebowaliśmy pomocy, hę? Wiesz co, L? Sami zdecydujcie co chcecie zrobić, ale pamiętajcie, że jeszcze musimy dostać się do Barona. —
Cała ta konwersacja działa się w ich głowie i to w zaskakująco szybkim tempie, więc L nie mieli dużego pola do popisu ze zmianami swej mimiki, czy też do dziwnych gestów rękoma. Jednakże oddalamy się od tego, co Państwo L zrobili w tej oto danej chwili! A co zrobili? Jak na dziecko przystało - no i na przygłupa jak radził Uziemiony - pomachali dziewczynce dłonią w znak przywitania i pytającym wzrokiem zerknęli na swego towarzysza. Co niby mieli teraz zrobić?

Trójce Herosów sprawnie poszedł podział na dwie mniejsze grupy, choć w kobiecym przypadku, była ona jednoosobowa. Nie, żeby Kuruk to przeszkadzało, w żadnym razie nie mogła narzekać na taki stan rzeczy, jednak liczyła, że zarówno jej samej, jak i dwójce młodych mężczyzn, szybko uda się zebrać potrzebne informacje, ponownie spotkać, a następnie wyruszyć na poszukiwania córki barona. Dokąd udadzą się już wkrótce, tego jeszcze nie wiedzieli, lecz miała nadzieję, że któraś z przesłuchiwanych osób wskaże im pewny kierunek. To już połowa sukcesu. Czerwonowłosa kiwnęła do towarzyszy głową na znak, że zgadza się na zaproponowany podział drużyny, po czym niezwłocznie udała się w kierunku strażnika miejskiego, nie chcąc tracić cennego. Przyznać musiała, że niezbyt interesowało ją to, że był obecnie zajęty przeprowadzaniem treningu wśród wiejskich mężczyzn, tym bardziej, że zaginięcie prawdopodobnie jednej z najważniejszych person w miasteczku mogło stanowić priorytet dla tutejszych władz. Dla zmartwionego ojca z pewnością była to sprawa widniejąca na liście ważnych sprawunków. Cóż, jeśli chciało się zarobić, musiało się prowadzić rozmowy z ludźmi, do czego szło przywyknąć, a Kuruk obrała sobie za cel pozyskanie każdej, nawet najmniej istotnej dla sprawy informacji. Przywyknąć szło również do wścibskich zachowań oraz spojrzeń wieśniaków, które można było spotkać w niemal każdym miejscu. Irytujące, a niektórzy zachowywali się niemalże tak, jakby w życiu bohatera z opowieści nie widzieli. Heroska rozejrzała się po trenujących mężczyznach i przypadkiem dostrzegła tego, który nie skupiał się dostatecznie mocno na swoim zadaniu, zaprzątając swoją uwagę jej osobą.
Ich spojrzenia skrzyżowały się, a ta, nie będąc zbytnio zadowoloną z danego faktu, zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta w grymasie, chcąc dać młodzikowi znać, że ten wzrok jej przeszkadza. Nie odebrała tego za nic nadzwyczajnego, raczej w swojej głowie stwierdziła, że to kolejny, prosty osobnik, lubiący popatrzeć na Herosa, ot co. Prędko odwróciła głowę we właściwym kierunku, chcąc skupić się na tym mężczyźnie, który faktycznie ją interesował. Trafiła na odpowiedni moment, bo strażnik postanowił właśnie zakończyć szkolenie wieśniaków, co oznaczało, że będzie mógł poświęcić kolejne minuty swojego życia na rozmowę z nią. Przynajmniej na to kapłanka liczyła. Stanęła przed nim, opierając się lekko o własną broń i wysłuchując tego, co ma do powiedzenia, chcąc od razu przejść do pytań.
– Widzę, gdzie mieszka baron, dziękuję. Jesteś tu stróżem prawa, tak? – zagadnęła kobieta, skupiając się na rozmówcy, w końcu jego słowa mogły okazać się istotne – Wiem, że baron szukał córki na własną rękę. Brak mi jednak jakichkolwiek informacji o okolicznościach jej zaginięcia. Co o nich wiesz? Interesuje mnie też, czy Ty i Twoi współpracownicy również prowadziliście poszukiwania, albo ktokolwiek poza moim zleceniodawcą. Chcę wiedzieć o wszystkim, co zostało do tej pory odkryte. Włącznie z plotkami, tylko racjonalnymi. Szkoda naszego czasu na brednie o duchach porywających dziewice.

Uśmiech L, z którym przyszło mi iść w stronę dworku, nie napawał mnie optymizmem. Widziałem w nim jakąś złudną nadzieję, a także sugestię, bym to ja był tym, który bierze sprawy w swoje ręce. Nie żebym się nie spodziewał, że do tego dojdzie, ale widać było, że Kapłanka lepiej się do tego nadaje.
W miarę jak zbliżali się do dworku, hałasy wynikające z treningu chłopców coraz bardziej zlewały się w niekształtną całość, aż w końcu, z jakiegoś powodu, ucichły zupełnie. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej swojemu osobliwemu towarzyszowi. Włosy w nieładzie, wychudzenie, a także nietęga mina wskazywały, że też pojawił się tu niedawno i też nie przyzwyczaił się jeszcze do roli Herosa. -Ciekawe, przez co przeszedł w trakcie swoich podróży? Co mu siedzi w głowie?-
Z tych rozważań wyrwało mnie zostanie złapanym za dłoń, co dość mocno mnie zaskoczyło. Dziewczyna była całkiem ładna, nie ma co zaprzeczać, ale to jeszcze nie dawało podstaw do tego, żeby mogła mnie dotknąć bez pozwolenia. Niewiele myśląc, zamachnąłem się ręką, oswobadzając się z uchwytu dziewczyny, zadając w tym samym momencie pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mi do głowy. -Stop stop, skąd w ogóle wiesz, że jesteśmy bohaterami?- I zaraz po tym wypaliłem z kolejnym pytaniem, zaczynając ich niewielką nawałnicę -Nie mylisz nas z kimś? Poza tym, nie sądzisz, że wypadało by się najpierw przedstawić, a potem chwytać kogoś za rękę?- Po tych słowach umilknąłem, zdając sobie sprawę, że powinienem ugryźć się w język. Kimkolwiek była ta dziewczyna, lepiej było by jej do siebie nie zrażać. Rzuciłem jeszcze okiem na mojego kompana, który zareagował nieco przyjaźniej, machając ręką... Może to było lepszym podejściem? Po prostu iść z nurtem i zobaczyć, co się wydarzy? Odwróciłem się z powrotem do dziewczyny, próbując ocenić, kim mogła być i czego dokładnie mogła chcieć.

Wieśniacy rozeszli się w swoim kierunku, a mężczyzna, który przed chwilą intensywnie wpatrywał się w Kuruk, rzucił jej jeszcze jedno, przelotne spojrzenie, po czym znikł w tłumie mieszkańców. - Zgadza się, Igrun do usług. - Przedstawił się, skinając głową uprzejmie. - Oczywiście, że prowadziliśmy poszukiwania Wielmożnej Ludmiły Kłos. Zaginęła dwa dni temu. - Strażnik zrobił chwilową pauzę, aby pozbierać myśli. - Niestety za dużo się nie dowiedzieliśmy. Przepytaliśmy mieszkańców, przeszukaliśmy okolicę, ale z mizernym skutkiem… Aczkolwiek. - Zatrzymał się na moment i przyciszył głos, rozglądając dookoła, po czym kontynuował. - Sytuacja w rodzinie Barona od pewnego czasu jest bardzo napięta, szczególnie ze swoim synem, Wielmożnym Odorykiem Kłos. Szczegółów nie znam, ale Wielmożny niechętnie wypowiadał się w tej sprawie, ani nam nie pomógł. Odkąd pamiętam, był w świetnych relacjach ze swoją siostrą. I jakby co, Pani ode mnie tego nie wie. - Nie wyjaśnił dlaczego, ale łatwo można było się tego domyślić. Opowiadając o rodzinie Korneliusza, Kuruk mogła wyczuć napięcie w głosie żołdaka. Jakby były to informacje, o których służba wolała nie mówić. - Jeszcze jest jedna sprawa, równie delikatna. Niedawno temu przyjęliśmy do wioski grupę uchodźców. Twierdzili, że ich domy zostały zniszczone przez potwory i poszukują schronienia. Baron przyjął ich. - Wskazał dłonią na szkielet budowli. - Kłosopole nieustannie się rozwijają, więc potrzebujemy rąk do pracy, chociaż nie każdy z mieszkańców podzielał przyjęcie obcych. Podejrzenia padły na nich, ale nie mamy żadnych twardych dowodów na ich winę. Możecie spróbować z Hortensją, przyjaciółką Wielmożnej, ale całkowicie odmówiła rozmowy z nami, a od tamtego czasu nie wychodzi ze swojej apteki. - Zakończył wywód, czekając na ewentualne pytania ze strony kobiety.
W tym samym czasie dwójka mężczyzn musiała użerać się z wyjątkowo upierdliwą, choć atrakcyjną kobietką. - Wyróżniacie się, czuję to, czuję! - Nadal była niezwykle podekscytowana możliwością zobaczenia, dotknięcia i rozmowy z herosami. - Przedstawimy się potem, a teraz chodźcie, mam dla was coś specjalnego! - Ciągle naciskała, aby herosi poszli za nią, po chwili dodała. - Wynajął was Baron, abyście znaleźli naszą umiłowaną Ludmiłę? Jeśli tak, to miałabym coś dla was, co zdecydowanie pomoże. - Gestem dłoni zaczęła zachęcać dwójkę.

Kobieta wysłuchała zeznań strażnika miejskiego, które jak najbardziej uważała za przydatne. Oddalający się wieśniacy w dalszym ciągu pozostawali poza zakresem jej zainteresowania, dlatego cała jej uwaga skupiona była na mężczyźnie prowadzącym z nią konwersację. Dwa dni od zaginięcia wydawały się pozornie niedługim okresem, lecz tak naprawdę, w przypadku osoby o nieznanych losach, w tym czasie mogło wydarzyć się bardzo dużo nieprzyjemnych rzeczy. Co z zapłatą, jeżeli dziewczyna już nie żyła? Mogła się ona drastycznie zmniejszyć, czego zdecydowanie Heroska nie chciała doświadczyć. Wzbogacenie się było jedynym powodem, który napawał ją nadzieją o pozytywnym zakończeniu zlecenia. Niestety, Igrun dosyć jasno dał jej do zrozumienia, że nie pomoże jej w śledztwie, bo jego zespół sam nie pozyskał niczego, co mogłoby okazać się przydatne w poszukiwaniach, chociaż… Powiązania zaginionej Ludmiły mogły się okazać równie kluczowe, co materialne poszlaki, których ta dwójka nie posiadała. Kuruk zerknęła mimowolnie w bok, gdy strażnik zaczął się rozglądać, by upewnić się, czy aby na pewno nie są podsłuchiwani. Nie podejrzewała mieszkańców miasteczka o nad wyraz niecne zamiary lub ambitnie zaplanowane działania szpiegowskie, lecz fakt był taki, że na obecnym etapie swojej bohaterskiej przygody, w dalszym ciągu nie doceniała ona ludzi.
Byli dobrym źródłem informacji, najlepiej orientowali się w lokalnych wiadomościach, jednak brak odnalezionych śladów ze strony stróży porządku udowadniał jej, że byli zaskakująco nieskuteczni. Jeżeli kobieta została porwana przez człowieka lub jakąś bestię, na pewno w okolicy całego zajścia znajdowało się coś, co tylko czekało na zauważenie i wskazanie poszukującym drogi. Gorzej, jeśli sama zapragnęła zniknąć, wtedy tropy faktycznie mogły okazać się znikome. Być może sam zleceniodawca odkrył coś interesującego, lecz tę sprawę musiała pozostawić dwójce swoich towarzyszy, którzy wyruszyli do jego siedziby. Liczyła również na to, że przed Herosami otworzy się i brat Ludmiły, jeśli nie dobrowolnie, to pod nakazem ojca. Na wzmiankę o tym, że kapłanka ma milczeć o źródle swoich informacji, zgodziła się skinieniem głowy. Lepiej nie psuć sobie relacji z kimś, kto być może jeszcze w czasie tego śledztwa okaże się przydatny. Już zdążył nakierować Kuruk na dwa tropy. Powinna porozmawiać z bratem, jak i przyjaciółką zaginionej, którzy mogą rzucić nowe światło na tę sprawę. Jako podejrzanych mogła wpisać na swoją listę przybyłych do miasteczka ludzi, lecz czy nie pozostawiliby oni żadnych śladów? Już wcześniejsze myśli pozwoliły jej stwierdzić, że na pewno by coś pozostawili. Na obecnym etapie nie mogła rezygnować z żadnych uwag, czy to strażnika czy zmartwionego ojca. Kiedy ponownie spotka się z blondynem i rysownikiem, będą musieli skonfrontować ze sobą to, czego się dowiedzą obecnie.
– Lepsze te informacje niż żadne. Dziękuję. Powiedz mi jeszcze, gdzie ostatnio widziano Ludmiłę i ruszam dalej. – odpowiedziała kobieta, przestając opierać się o włócznię – Którędy dojdę do apteki?
Czerwonowłosa nawet z amnezją i swoją niechęcią do bratania się na stałe z ludźmi wiedziała, że przyjaźń dwójki młodych dziewczyn potrafiła sprawić, że mówiły sobie absolutnie wszystko. Czy tak będzie i w tym przypadku, nie mogła stwierdzić, lecz liczyła, że aptekarka podpowie jej, że co mogło stać się ze szlachcianką. Po wskazaniu jej odpowiedniego kierunku Heroska udała się do nieznajomej, chcąc wypytać ją, co wie o tym głośnym zaginięciu. Liczyła, że jej sklep będzie otwarty, choć w razie niepowodzenia i tak planowała znaleźć sposób, by skontaktować się z potencjalnym świadkiem.

Kuruk przechodzi do apteki.

Chłopaczyna stali sobie tak niczym słup soli - z małym uśmieszkiem na twarzy i wzrokiem przenikliwym niczym jastrząb. Głosy w ich głowie ucichły, najwidoczniej również nasłuchując za jakimikolwiek niepokojącymi nowinkami. ”Dziewczyna nie zdradziła nam swojego imienia.”
— Rzeczywiście L… Zauważcie też to, że dokładnie wie po co się tutaj wybraliśmy. Czy zaginięcie tak ważnej osobistości nie powinno być znane jedynie najbardziej zaufanym ludziom? Oraz wie kto nas wynajął! — W wyobraźni zielonookiego, tonacja której użył Uziemiony, mogła zostać pomylona z jakimś podstarzałym detektywem - choć zadziwiające było to, iż L wiedzieli czym jest detektyw, ale o tym porozmawiamy kiedy indziej.
— Durniu. Czy nie zerwaliśmy tej karteczki o zleceniu z pierwszej lepszej tablicy? Sądzę że już każdy wie o zaginięciu. — Zirytowany ton Nieustraszonej rozbrzmiał po ich głowie z wyraźnym obaleniem podejrzeń Uziemionego, ale do tego wszystkiego odnieść się jeszcze chcieli Sprawiedliwi.
— Naszym zdaniem możemy zaryzykować. — Rzecz jasna nie spodobało się to męskiemu głosowi, ale zanim ten mógł wyrazić swój sprzeciw, Sprawiedliwi zaczęli swoje wyjaśnienia. — Oczywiście najpierw uzbrójmy się w środki zabezpieczenia, dobrze? Uziemiony - szykuj drugą esencję na w razie czego. Nieustraszona? Ty będziesz odpowiadać za szybkie wyjęcie noża gdyby coś poszło nie tak. — Tak samo jak z Uziemionym, Nieustraszona chciała rzucić swoje trzy grosze protestu, acz nadal spóźniła się o te kilka sekund. — Nadal nie wiemy jakim cudem dajesz radę opętać całą rękę L, ale jeśli umiesz, to będziesz odpowiadać za instynkt samoobrony. Pasuje drużyna? To do roboty. —
Państwo L poszli przodem, ale zanim dołączyli do atrakcyjnej niewiasty, szybkim półobrotem skierowali swoje lico do Nergiwulga. Ich wyraz twarzy - zazwyczaj neutralny i odrobinę okraszony spokojnym uśmiechem - teraz przedstawiał nic innego jak sceptycyzm spowodowany całą tą sytuacją. Upewniając się, że rzekoma dziewczyna zaczęła kierować swoje stópki w swoją stronę, nasi protagoniści w mgnieniu oka wyciągnęli jedną z kilku pozostałych kartek. Bez dłuższego zastanowienia postanowili podzielić się swoimi obawami z towarzyszem i tym samym dać mu kilka wskazówek odnośnie ich zamiarów. Co prawda pismo było czytelne, ale jeśli spojrzeć na szybkość ruchów dloni L, można było jasno zrozumieć iż chłopaczyna pisali w dużym pośpiechu.
[Jesteśmy obserwowani. Graj głupa, okej? Bądź gotów do biegu jeśli zobaczysz coś, co Ci się nie spodoba. Coś tu nie gra, ale jeszcze nie wiemy wiem co. Dlatego zobaczymy o co chodzi i wyprosimy się przy dobrej okazji.]Państwo L pośpiesznie wcisnęli zwiniętą kartkę do dłoni niższego kompana i raz dwa wrócili posturą do nieznajomej dziewczyny. Choć Nergi nie mógł tego ujrzeć, to L ponownie przyjęli na swoją twarz ten serdeczny uśmiech oraz wzrok ciekawskiego dzieciaka. Wprawdzie taka ekspresja nie była za dużym kłamstwem od rzeczywistego stanu L - rzeczywiście promieniowali zainteresowaniem tego, co chciała pokazać im niewiasta. Jednakże mieli oni jedną malutką przewagę nad innymi - myśleli za czterech niżli jednego i to właśnie dlatego złożyli swoje ramiona za plecami. Nergiwulg musiałby być ślepy jeśli nie zauważyłby dłoni Państwa L, które właśnie w rzekomym momencie unosiły się niedaleko od pochwy ich delikatnie wystającego noża.
— Przemoc jedynie w ostateczności. Pamiętajcie - nie wolno nam atakować bez prowokacji, dobrze L? Wiem że jesteście wystraszeni. Strach jest dobry do trzymania się przy życiu. — Kilka drobnych słów do dodania otuchy były dla L bardzo miłe widziane - ich trzęsące się ramiona spuściły z mniemanego tonu, a niemy oddech wrócił do pozorów normalności.

Nie podobało mi się to. Czegokolwiek chciała dziewczyna, nie mogło być niczym dobrym. Po co to trzymanie wszystkiego w sekrecie? Gdyby serio chciała nam pomóc, po prostu by tak zrobiła, a nie bawiła się w te dziwne podchody.
-Nie-... - zacząłem, ale zobaczyłem odwracającego się do mnie towarzysza. Jego uśmiech ulotnił się bez śladu, co wskazywało by, że miał podobne obawy co ja, choć z jakiegoś powodu absolutnie nie przeszkadzało to mu w odwróceniem się tyłem do potencjalnego wroga.
-Masz jaja, nie ma co- szepnąłem z nadzieją, że L mnie usłyszy, ale nieznajoma już nie. W odpowiedzi dostałem... kartkę? Kartkę, którą z niebywałą prędkością wyciągnął i zapisał jakimiś informacjami. Dziwak, nie ma co.
Sposób, w jaki wcisnął mi kartkę do ręki, upewnił mnie w przekonaniu, że chciał ją ukryć przed nieznajomą. Postanowiłem więc ją przeczytać dopiero, gdy towarzysz odwrócił się do dziewczyny. Stanąłem bliżej za nim, by pozostać w miarę możliwości poza wzrokiem dziewczyny i rozprostowałem kartkę, w pośpiechu czytając jej zawartość. Gotowy do biegu? Z moim wzrostem? Uśmiechnąłem się pod nosem, chowając rękę z kartką do kieszeni, z której następnie wyciągnąłem szachownicę. Nie miałem pojęcia czy dziewczyna rozpoznała by w nim podobieństwo do katalizatora magicznego, ale musiałem zaryzykować.
-No dobrze, prowadź.- Powiedziałem, wychodząc się zza L. Kątem oka zauważyłem jeszcze, że mężczyzna był gotowy do dobrania broni... Oby ta nie była potrzebna. -Mam nadzieję, że wiesz, co się dzieje z ludźmi, którzy próbują oszukać Herosów.- Dodałem jeszcze, starając się za wszelką cenę, by nie dać po sobie poznać stresu, jaki odczuwałem.
Szachownica, podobnie jak i umieszczona na niej część bierek, zrobionych z różnych minerałów, mieniły się w ręce od obijanego słońca, ale przedmiot sam w sobie nie przypominał niczego magicznego. Rozejrzałem się po ulicy i, układając kolejne bierki na szachownicy, byłem gotowy, by ruszyć za nieznajomą.

Państwo L i Nergiwulg przechodzą do Emporium.

Apteka

Jedyne miejsce w Kłosopolach, gdzie mieszkańcy mogą się zaopatrzyć w podstawowe medykamenty, artykuły pielęgnacyjne i wszelkie zioła. Budynek zdecydowanie wyróżnia się na tle innych chat, a to za sprawą solidnej, kamiennej konstrukcji oraz szyldu widniejącego nad głównym wejściem. Niestety z niewyjaśnionych przyczyn apteka została zamknięta, chociaż przypuszcza się, że jej właścicielka - Hortensja nadal tam jest, a to za sprawą niekiedy otwieranych okien na piętrze mieszkalnym, przez co czasem jej sylwetka bywa widziana. Przez dolne okna da się spostrzec wnętrze budynku, ale nie jest ono nie wiadomo jak piękne. Wręcz zwyczajne, ot co liczne szafy, kredensy, komody, półki, które zawierają leki, zioła, kosmetyki i inne produkty typowe dla tego typu sklepów. Naturalnie, że występuje lada, za którą powinna stać sprzedawczyni. Właśnie, powinna.Strażnik spojrzał w kierunku jednej z uliczek, po czym odparł kobiecie. - Ostatnio była widziana dwa dni temu, jak późnym wieczorem wychodziła z dworku, kierując się do Apteki. Ślady prawdopodobnie zostały zatarte albo przepadły. - Mężczyzna westchnął bezradnie, wskazując palcem w tym samym kierunku, gdzie przed chwilą zerkał. Dojście do miejsca wskazanego przez żołdaka nie zajęło długo, acz podczas spaceru Kuruk miała nieodparte wrażenie bycia obserwowaną, a być może śledzoną. Niemniej, nie znalazła nikogo w tłumie, kto by za nią szedł czy też intensywnie się wpatrywał, przynajmniej na razie. Niestety główne wejście było zamknięte, nie ważne jak mocno szarpała za klamkę, nie było opcji wejścia. Aczkolwiek kapłanka mogła dostrzec, że jedno z górnych okien jest otwarte, a w nim widniała kobieca sylwetka, która skrycie obserwowała otoczenie i ją. Możliwe, że to Aptekarka? Mogła spróbować się z nią porozumieć, tylko czy krzyczenie pod oknem na pewno byłoby odpowiednie? Zwróciłoby to uwagę przechodniów, a czy w śledztwie o to chodzi? Warto wspomnieć, że budynek do małych nie należał, więc mogła istnieć druga opcja na dostanie się wewnątrz.

To, jak Kuruk czuła się w miasteczku, stopniowo stawało się coraz mniej przyjemne, a zaznaczyć należy, że ani przez moment nie czuła się tam miło. O ile nie przejęła się przedłużonym wpatrywaniem się w nią przez trenującego wcześniej mężczyznę, to w obecnej chwili, kierując się prosto do apteki, w dalszym ciągu odczuwała ten nieprzyjemny dreszcz na plecach, pojawiający się na ciele w momencie, gdy człowiek za długo biega za nią spojrzeniem. Podejrzewała nawet, że jest to ten sam osobnik, co wtedy, parokrotnie odwróciła się nawet, aby go wyszukać wśród przemieszczających się po mieście mieszkańców, lecz ku swojemu niezadowoleniu, nie dostrzegła go. Nie zauważyła też, by ktokolwiek inny przeszywał ją spojrzeniem, a wolałaby odnaleźć tego osobnika. Mogłaby go wtedy zbesztać, a tak pozostawało jej ignorować fakt, że najpewniej nie jest tu mile widziana. To, że apteka okazała się zamknięta, nie bardzo zaskoczyło kobietę. Skoro właścicielka tego przybytku od kilku dni unikała wychodzenia poza dom, zapewne nie chciałaby również, aby ktokolwiek wszedł do środka, możliwe nawet, że włącznie z Heroską. Ta cofnęła się, aby przyjrzeć się budynkowi. Szybko dostrzegła, że nie jest on opustoszały, a w jednym z okien stoi prawdopodobna przyjaciółka zaginionej. Czerwone oczy spoglądały w jej kierunku, dając znajdującej się tam kobiecie znać o swojej świadomości, że ta również na nią patrzy. Po chwili milczenia Kuruk w końcu zmieniła cel swojego spojrzenia, ponownie rozglądając się, tak dla pewności, że nikt podejrzany nie znajduje się w tej okolicy.
W jej osobistej ocenie istniały jedynie dwie możliwości, dla których zielarka skryła się w swoim domu. Z poczucia strachu przed kimś, kto wyrządził szlachciance krzywdę lub obawy, że ktoś może odkryć, że ma większy związek ze sprawą, niż ktokolwiek mógł wcześniej podejrzewać. Tego, jaka była prawda, kapłanka musiała się dowiedzieć i w dalszym ciągu nie rezygnowała ze swojego postanowienia, że dowie się tego prosto u źródła. Osoba stojąca w oknie wiedziała już, że ktoś o nietypowej aparycji chce z nią porozmawiać, lecz to, jak Kuruk była odbierana przez społeczeństwo, mogło jej zarówno pomóc, jak i zaszkodzić. Nie należała do najbardziej rozpromienionych bohaterów, lecz sam fakt, że automatycznie ją do nich zaliczali, musiał coś oznaczać, a przynajmniej w niektórych miejscach. Heroska prawą dłonią chwyciła włócznię bliżej grotu, aby bez większego zastanowienia wykonać nim na wewnętrznej stronie lewej ręki płytkie, nierówne cięcie. Ścisnęła dłoń, aby krew szybciej pojawiła się w tej nieprecyzyjnej ranie, po czym uniosła ją, pokazując tajemniczej osobie.
– Potrzebne mi bandaże. – odezwała się głośno, chcąc dać wszystkim dookoła adekwatny pretekst do tego, dlaczego musi wejść do środka sklepu z lekami.
Jeżeli aptekarka nie zaufa Herosce, no cóż. Nie będzie to powód do lamentu, tym bardziej, że Kuruk nie wykazała się niczym, co mogłoby świadczyć, że jest zaufania godna. Ot Heroska, tyle. W sytuacji, w której nie zostanie wpuszczona, nie miała zamiaru cackać się z aptekarką, chcąc wybić pierwsze lepsze okno, którym będzie w stanie wejść do środka.

Kobieta w oknie poczuła na sobie szkarłatne oczy Kuruk, co spowodowało, że panicznie oddaliła się, wchodząc w głąb domu, a potem już się nie pojawiła, chociaż pozostawiła otwarte okno. Na upartego, mogłaby się wspiąć, chociaż było to ryzykowne. Na chwilę obecną nie spostrzegła nikogo podejrzanego, ale uczucie bycia obserwowaną nieustannie jej dokuczało. Nie musiało minąć dużo czasu, zanim popadnie w lekką paranoję, kto wie, czy zza rogu nie wyskoczą jacyś mordercy. Dokonanie tak obscenicznego aktu wywołało u niektórych przechodniów szok i obrzydzenie, wręcz przyspieszali kroku, aby uniknąć szurniętej heroski. Nieprzyjemny ból przeszył bohaterkę, ale nie był nie do wytrzymania. Czyżby paranoja właśnie zaczęła się objawiać w postaci samookoleczania lub była opcją na wyrzucenie z siebie stresu. Tak, ukojenie w cierpieniu. Kapkę zaczekała, zanim ktoś pomógł kobiecie, ponieważ ci, którzy widzieli czyn, unikali ją, pozostali jedynie się trochę przyglądali i ignorowali. Zajęci własnymi sprawami? Wstydzili się podejść? Nie uznawali, aby Kuruk znajdowała się w wielkiej potrzebie? Bali się? Może wszystkiego po trochu? W końcu z grupy, a warto zaznaczyć, że mieszkańców ubywało, gdyż Ci wracali do swoich domostw, wyrwał się mężczyzna, który mimo podeszłego wieku, prezentował się zaskakująco dobrze. Umięśniony z siwymi włosami i zarostem, a przy sobie posiadał torbę oraz drewniany kij. Podszedł do kapłanki, mówiąc zaniepokojony. - Cholera jasna, przez tę całą aferę wszyscy mieszkańcy są spięci, że niektórzy zamykają się w domach i nikt nie pomaga. - Zerknął na otwarte okno, jednocześnie przeszukując torbę. - Hortensjo, rozumiem, że ta sytuacja Ciebie dobiła, mnie również oraz pozostałych. Jednak tak nie można! Potrzebujemy twoich wyrobów! - Zwrócił się z nadzieją, że Aptekarka odpowie. Nagle przy otwartym oknie zjawiła się drobna kobietka, z kruczoczarnymi, krótkimi włosami. Chwilę się przyglądała dwójce swym spanikowanym wzrokiem, gdzie twarz wyrażała jedno — strach.
Kiwnęła głową, po czym odeszła. Prawdopodobnie zadziałało. Starzec wyciągnął ze swojej torby szmaty, robiąc pseudoopatrunek. - Na razie powinno starczyć. - Stwierdził. W międzyczasie Kuruk miała całkiem niezłe pole do obserwacji, gdzie kątem oka zauważyła, jak trójka nijak ubranych ludzi, z założonymi kapturami, które zakrywały im całą twarz, podchodzą do budynku od bocznej strony. W ten mogła dostrzec, że jeden z nich delikatnie wyciągnął spod koszuli jakiś przedmiot. Kapłanka szybko rozpoznała, że to rękojeść sztyletu wraz z ostrzem. Moment później trójka zniknęła gdzieś na zakręcie, jakby chcieli wejść od tyłu. Wszystko wskazywało na jedno i jeśli nie zacznie błyskawicznie działać, może dojść do tragedii, a nawet fiaska całego zlecenia.

Heroska nie przybyła do miasta, aby bratać sobie jego mieszkańców. Nie miała też dostarczać im rozrywki, czy posyłać promiennych uśmiechów, a zamiast tego, zlecone zostało jej odnalezienie córki ważnej w tych stronach persony. W głębokim poważaniu miała to, co myślą o niej ludzie i w obecnej sytuacji niezbyt się nimi przejmowała. Dopóki przechodnie jej nie przeszkadzali i pozostawali neutralni, nie było powodu, aby się denerwować. Rozcięcie sobie dłoni faktycznie nie należało do najprzyjemniejszych, z pewnością wszyscy zdawali sobie z tego doskonale sprawę, lecz nie było też czymś, co uziemiłoby kobietę w bólu przez kolejne godziny. Liczyła jednak, że działanie to przyniesienie pożądane efekty, w końcu nie zrobiła tego z kaprysu. Cóż, szybko doszło do niej, że na nic się to zdało, bo zielarka najzwyczajniej w świecie odeszła od okna. Choć nie powinno, lekko zaskoczyło to Kuruk, która skrzywiła minę w nieprzyjemnym zawodzie. Pozostawało jej wejście do apteki przez okno, czego wizja niespecjalnie ją uszczęśliwiała, ponieważ włamanie się do jednego z niewątpliwie najważniejszych budynków w mieście przykułoby uwagę znacznie większej ilości przechodniów i sąsiadów, niż jej zabawa w samookaleczanie. W tym momencie, chociaż ulice stawały się powoli coraz mniej oblegane, każdy przechodzień stawał się problematyczny i to pomimo braku zainteresowania jej osobą. Tym, co okazało się jeszcze bardziej zaskakujące w tej sytuacji, to to, że czerwonowłosą zajął się ktoś inny, niż jej ukrywający się świadek z obowiązkową wiedzą medyczną. Nie sądziła, że ktokolwiek faktycznie zainteresuje się jej ręką, a już na pewno nie ktoś postronny, dlatego, gdy mężczyzna przemówił, jedynie spojrzała na niego nieufnie. Czego chciał? Jego obecność pokrzyżowała jej podjęcie kolejnych, bardziej dewastacyjnych kroków, bo jakżeby mogła rozbić to cholerne okno tuż przed nim?
Chciała zwrócić się do niego z pretensją, że nie potrzebne jest jej wsparcie, lecz zaniechała tego, gdy tylko spostrzegła, że aptekarka zareagowała na słowa nieznajomego. W odpowiedzi na jego głos nawet śmielej pokazała się w oknie, dzięki czemu kapłanka mogła dostrzec nie tylko jej sylwetkę, ale też dokładniejsze cechy, które do pocieszających wcale nie należały. Ciemnowłosa z pewnością wiedziała coś o zaginięciu swojej przyjaciółki. Dlaczego nie chciała się tym dotąd podzielić? Ku zadowoleniu Heroski, reakcja właścicielki sklepu na słowa staruszka okazała się pozytywna, co sprawiło, że i Kuruk otrzymała szansę na rozmowę z nią. Nieco mniej cieszyło ją zachowanie nieznajomego, który opatrzył jej ranę jakimiś materiałami, jednak odsuwając go obecnie na dalszy plan swoich myśli, kiwnęła jedynie głową w podzięce. Spoglądała na drzwi, licząc na szybkie pojawienie się aptekarki. Wtem kątem oka zauważyła ruch, mimowolnie odwróciła delikatnie głowę w jego kierunku, dostrzegając, że nie byli to zwyczajni mieszkańcy miasteczka, a postacie aż nazbyt tajemnicze oraz podejrzane. W dodatku prędko okazało się, że byli uzbrojeni. Zbieg okoliczności, że przybyli akurat, gdy Hortensja postanowiła otworzyć swój sklep, był wielce nieprawdopodobny. Kuruk nie chciała czekać na ruch młodej dziewczyny, zapewne zastanawiającej się nad słusznością otworzenia drzwi nieznajomej osobie. Przez swój strach mogła działać zdecydowanie wolniej niż potencjalni napastnicy. Chwyciła wygodnie włócznię w obydwie dłonie, zbliżając się do najbliższego okna.
– Jeśli nie potrafisz opatrywać ran, lepiej stąd znikaj. – odezwała się do stojącego obok dziadka, którego obecność stała się mało istotna.
Kapłanka pchnęła do przodu broń, wcelowując ją prosto w szkło, chcąc je wybić. Nie miała zbytniego czasu na idealne wyłamanie pozostałego we framudze szkła, dlatego pobieżnie przepchnęła ostrze włóczni o wystające elementy, aby się poważnie nie pokaleczyć. Dopiero wtedy wrzuciła broń do środka, samej podciągając się do okna, aby wskoczyć do zamkniętego budynku. Dostając się do wnętrza, Kuruk od razu chciała pobiec w głąb sklepu, na zaplecze, aby odszukać schody na piętro.

Dziadek nawet za nie zdążył za bardzo zareagować, ponieważ wszystko działo się zbyt szybko. Jedynie spojrzał w zaskoczeniu na wybicie szyby ze strony Kuruk, nie wiedząc, co począć dalej. Widać, że takie akcje to już nie na ten wiek. Wchodząc do pomieszczenia, mogła dostrzec, że w jednym z narożników znajdują się schody prowadzące na górę, które zaczęły skrzypieć, jakby ktoś po nich schodził. Moment później spostrzegła drobnej budowy kobietę o kruczoczarnych włosach, odzianą w coś pomiędzy koszulą a suknią. Odwróciła głowę w kierunku kapłanki, chcąc coś powiedzieć, ale zostało to przerwane otwarciem tylnych drzwi i wpadnięciem do apteki trójki skrytobójców. Jeden z nich natychmiast wyciągnął sztylet i rzucił nim w Hortensję, jednak na szczęście spudłował. Oczy aptekarki momentalnie się rozszerzyły, a jej oddech stał się cięższy i szybszy. - Zajmijcie się bohaterką, ja biorę aptekarkę. - Trójka wyciągnęła krótkie miecze, z czego jeden skierował się w kierunku zielarki. Ta natychmiast pobiegła na górę w krzyku. W międzyczasie pozostała dwójka oponentów powoli okrężała Kuruk, szukając dogodnego momentu do ataku. Niespodziewanie, dalej stojący morderca chwycił za pierwszą lepszą butelkę i cisnął nią, trafiając w twarz kapłanki. Rozprysk szkła poharatał jej buźkę oraz oblał lepkim, śmierdzącym syropem. O tyle dobrze, że nie był to jakiś kwas. Kobieta musiała rozważnie wykonywać ruchy, ponieważ miała na sobie dwójkę wrogów, gdzie trzeci gonił osobę, którą musiała chronić.

Znajdując się wewnątrz budynku, kobieta od razu pochyliła się po włócznię. Zlokalizowanie schodów nie wymagało czasochłonnych poszukiwań, bo szło je zauważyć niedługo po podniesieniu wzroku i rozejrzeniu się. Czym prędzej skierowała się w ich kierunku, wkrótce dostrzegając właścicielkę apteki, co byłoby dosyć pocieszające, gdyby nie to, że i trójka napastników znalazła się w środku niemalże w tym samym momencie. Widać, że zależało im na aptekarce, a ich ruchy były natychmiastowe, co informowało, że zdecydowanie nie będą chętni na pokojowe rozwiązanie tej sytuacji.
– Schowaj się! – krzyknęła do niej.
Gdy tamci pokazali swoją broń, a Hortensja uciekła na górę, Kuruk pozostała jedynie nadzieja, że ta znajdzie odpowiednie miejsce na kryjówkę, przynajmniej tymczasową, dopóki ta do niej nie dołączy, bo taki miała plan. Pierwszy ruch w potyczce dwóch na jedną wykonali jej oponenci i tym razem był to ruch celny. Na twarzy czerwonowłosej rozbiła się szklana butelka, której zawartość naturalnie rozlała się na jej skórze. Kobieta czym prędzej otarła ją dłonią, nie mając czasu ani na dokładne ścieranie lekarstwa, ani nic niewnoszące rozwodzenie się nad jego nieprzyjemnym zapachem. Kuruk, naśladując swojego przeciwnika, również chwyciła pierwszą lepszą butelkę, znajdującą się pod jej ręką, rzucając ją w kierunku bliżej stojącego osobnika. Zaraz po tym obydwie dłonie kapłanki znalazły się znów na włóczni, a ona, chcąc skorzystać z zasięgu swojej broni, wykonała dźgnięcie wprzód, chcąc trafić przeciwnika w udo.

Rzucona przez Kuruk butelka, idealnie roztrzaskała się na twarzy przeciwnika, powodują drobne rozcięcia na skórze i wylanie zawartości w postaci niezidentyfikowanego, ciemnego płynu o mocnym ziołym aromacie. Prawdopodobnie jedno z lekarstw. Dzięki temu zagraniu, kapłanka na krótki okres czasu zdezorientowała oponenta, ale to wystarczyło, aby zatopić grot włóczni w jego mięsie. Ostrze weszło jak w masło, głęboko i boleśnie, powodując krwawienie. Skrytobójca aż wrzasnął z bólu, klękając na ziemii i chwytając się wolną dłonią za udo. Można powiedzieć, że został zneutralizowany. Zerknął na heroskę wzrokiem pełnym nienawiści i gniewu, wiedząc, że jego los zależy teraz w pełni od kobiety. W tym samym czasie, drugi przeciwnik podbiegł do najbliższej szafy, popychając ją. Ta zaczęła się przechylać i zaledwie sekundy dzieliły od tego, aby runęła na Kuruk. Musiała zdecydować, czy dobić oponenta, ryzykując, że zostanie powalona lub bezpiecznie odskoczyć, póki miała czas. Kątem oka spostrzegła, że ostatni wróg już wbiegał na schody, co oznaczało, że lada moment dotrze do Hortensji.

Podobnież, jak i w jej przypadku, butelka wraz z zawartością zaliczyły bliskie spotkanie z twarzą napastnika, co pozwoliło kobiecie na realizację pierwszego ciosu. Trafnego ciosu, warto zaznaczyć. Kuruk nie zależało na wykończeniu przeciwnika, chciała go jedynie wyłączyć tymczasowo z walki, co wydawało się najlogiczniejszym ruchem w przypadku przewagi liczebnej oponentów. Co więcej, w razie, gdyby właścicielka apteki poniosła obrażenia, kapłanka mogła przesłuchać rannego zbira. Dopięła swojego, zraniła go na tyle dotkliwie, że ten będzie miał w danym momencie zadanie ważniejsze, niż ściganie aptekarki, chyba że planował się wykrwawić lub nadwyrężyć zranioną nogę. Dostrzegając ruch drugiego z ludzi, nie zastanawiała się długo, nie mając zamiaru zabijać pierwszej osoby. Odskoczyła od lecącej szafy, a nie chcąc marnować cennych sekund, zaraz po tym, jak znalazła się w bezpiecznym polu, gdzie przygniecenie jej nie groziło, ponownie ustawiła włócznię poziomo. Tym jednak razem ruszyła wprost na osobnika znajdującego się przy przewróconym meblu. W pierwszej kolejności chciała rozprawić się ze stojącą przed nią dwójką, dopiero później ruszyć za Hortensją, której i tak nie pomoże w momencie, w którym sprowadzi na nią kolejnego zabójcę, mogącego rzucić w nią nożem, czy jakimkolwiek arsenałem, który mieli w zanadrzu. Nie wierzyła wprawdzie, że tamta obroni się w bezpośredniej walce, lecz liczyła, że drzwi od jej sypialni, czy jakiegokolwiek pomieszczenia, wytrzymają przez pewien czas walenia w nie.

Zręczny odskok spowodował uniknięcia zostania przygwożdżonym przez szafę, która runęła na ziemię z hukiem, a wraz z nią pospadały wszystkie butelki, rozbijając się o podłogę i wylewając całą zawartość. Ranny skrytobójca zdarł kawałek ubrania, robiąc prowizoryczny bandaż, po czym zaczął człapać w kierunku tylnego wejścia. W międzyczasie drugi oponent ubezpieczał jego odwrót, ciągle mając na oku Kuruk, jednocześnie ją okrążając. Chociaż nie podchodził na tyle blisko, aby dostać, był przygotowany na zablokowanie ciosu lub odskok. Nagle, do jej uszu dotarły odgłosy krzyku i walki, które docierały z górnego piętra. Morderca dorwał się do Hortensji i jeśli kapłanka błyskawicznie nie zareaguje, może stracić jedno z kluczowych źródeł informacji. Problemem nadal stanowił nie zraniony mężczyzna, który po prostu trzymał ją w szachu. Kobieta mogła opuścić gardę i ruszyć na pomoc aptekarce, przy czym wystawiała się na atak lub wyeliminować zagrożenie, ryzykując utratą Hortensji. Żadna z tych decyzji nie była pewniakiem i wiązała się z ryzykiem. W ten, zza okna ujrzała w oddali straż w asyście staruszka. Wybawienie? Być może, ale czy żołdacy zdążą dobiec, zanim skrytobójca wykona swój cel?

Rozpoczęcie wycofywania się przez dwójkę przeciwników było kapłance na rękę. Gdyby stwierdzili, że chcą pozostawić swojego towarzysza, byłoby jej znacznie łatwiej uchronić Hortensję przed atakiem, bo napastnicy nie mieliby już nad nią przewagi liczebnej, a z jedną osobą łatwiej się uporać. Działania zebranych w aptece były zachowawcze, lecz łatwo szło wywnioskować po odgłosach z góry, że trzeci zabójca nie tracił czasu. Najgorsze w danej sytuacji było to, że Kuruk ot, tak nie mogła wbiec na górę, aby zareagować, czego była całkowicie świadoma. Jednocześnie oczywiste było, że natychmiastowo musi podjąć się jakichś działań, więc już po chwili ruszyła do przodu, chcąc wycelować włócznię w stojącego osobnika, a co za tym idzie, nieco zbliżyć się do schodów. Nie miała zamiaru kontynuować przepychanek z nim, gdy tylko walczący odsuną się od siebie po tym ruchu, chciała wbiec po schodach na piętro. Aptekarka była jej potrzebna, zwłaszcza teraz, gdy Kuruk była pewna, że wie coś o zaginięciu przyjaciółki. W razie, gdyby mężczyzna podążył za nią, miała zamiar wykorzystać włócznię i drobną przewagę wysokości, aby zepchnąć go ze schodów ponownie na dół.

Ranny mężczyzna doczłapał się do wyjścia, po czym uchylił drzwi, rozglądając się na obydwie strony, aczkolwiek jeszcze nie opuszczał budynku. Zerknął w stronę drugiego, kiwając głową w kierunku drzwi, na co ten odparł tym samym. Skrytobójca odsunął się w bok, nie ruszając w pościg za Kuruk. Najprawdopodobniej uznał, że ostatni z nich dokończy robotę, więc mogą się zmywać, zanim wkroczy straż i tak też się stało. Dwójka morderców sprawnie się ewakuowała, natomiast zraniony pozostawiał za sobą plamy krwi. Wbiegając na piętro mieszkalne, które okazało się jednoizbowym pokojem, kapłanka mogła dostrzec zaciekłą batalię pomiędzy Hortensją a łotrem. Połowa mebli poprzewracanych, przedmioty codziennego użytku porozrzucane po podłodze, gdzie część z nich widocznie została użyta do obrony oraz ataku. Hortensja w płaczu i krzyku unikała kolejnych agresywnych ciosów oponenta, walczyła o życie, ale na dłuższą metę, ta walka była skazana na porażkę. Zresztą, było to dostrzegalne w postaci kilku ran ciętych na ramieniu. Zbir kapnął się, że Kuruk weszła do pokoju, więc natychmiast zareagował, chwytając aptekarkę za dłoń i przyciągając do siebie, natomiast on sam stanął za nią, przyciskając jej ostrze do gardła. Zblokował ją. - Jeszcze jeden krok, a Hortensja zginie! - Warknął - A teraz mnie uważnie posłuchasz. Pozwolisz mi wraz z nią zejść po schodach, bez żadnych numerów, a aptekarka przeżyje. - Nie wiadomo, czy blefował, jednak nie zmieniało to faktu, że postawił kapłankę w trudnej sytuacji. Głos mordercy był nieco narwany i spanikowany, więc dobrze byłoby go nie wpieniać. Kobietka spoglądała głęboko w oczy heroski, swym załamanym i przerażonym wzrokiem, w którym tliła się nadzieja na ratunek. Nie chciała umierać, nie teraz, wręcz błagała o to bohaterkę.

Kobieta czym prędzej dobiegła do pokoiku na piętrze, w którym znajdowała się aptekarka oraz jej napastnik, chcąc rozeznać się w sytuacji. Nie zwróciła większej uwagi na powstały wskutek walki bałagan, interesowało ją jedynie to, czy Hortensja jest wciąż żywa i na szczęście, tak właśnie było. Pomieszczenie da się doprowadzić do porządku, zadźganego człowieka do żywych się nie przywróci. Sytuacja mogła ulec gwałtownej zmianie, gdy mężczyzna chwycił, zapewne, jedynego świadka porwania i planował wykorzystać go jako zakładnika. Zmusiło to Kuruk do zatrzymania się oraz wysłuchania napastnika, co też wykonała ze skupieniem, marszcząc brwi. Jeśli ta umrze, pożegna się z niezwykle ważnym śladem oraz zmuszona zostanie do rozmowy z bratem porwanej, ale również wycieczka do apteki okaże się niemal całkowicie bezowocna. Zależało jej na ciemnowłosej, wiedziała coś, co mogło okazać się istotne dla sprawy, dlatego miała zamiar doprowadzić do sytuacji, z której tamta wyjdzie cało. Heroska mogła zgodzić się na to, aby dwójka przeszła przez drzwi znajdujące się za nią, co spowodowałoby, że zapewne spotkaliby się z przedstawicielem straży miejskiej oraz staruszkiem, który go tu sprowadził. Istniała jednak możliwość, że gdyby tylko ich zauważył, zabiłby Hortensję, co nie rozwiązywałoby żadnego z problemów kapłanki. Kuruk wyciągnęła rękę do tyłu, wzrok mając skupiony na bandycie, sięgając po klamkę od drzwi. Powoli je zamknęła, rezygnując z pomysłu, aby pozwolić im zejść na dół.
– Na dole czeka strażnik miejski, nie radzę tam schodzić. Jeśli zginie Hortensja, to i Ty stracisz życie, gwarantuję to. Nie obchodzi mnie, co się z Tobą stanie, chcę jedynie dziewczyny. Zostaw ją i uciekaj oknem, to obydwoje wyjdziecie cało z tego napadu. Jeśli zrobisz jej krzywdę, nie licz, że udzielę jej pomocy i dam Ci uciec.

Bandyta, widząc, jak Kuruk sięga po klamkę do drzwi, rozszerzył oczy, bacznie ją obserwując i przyciskając ostrze do szyi Hortensji. Zrobił to tak mocno, że aż pojedyncze krople krwi spłynęły po skórze kobiety, na co ta, zapłakała. Zamknięcie ich było fatalną decyzją, ponieważ skrytobójca momentalnie przeciął gardło aptekarki. Strumień czerwonej posoki spłynął po ciele, a kobietka ostatni raz spojrzała w oczy kapłanki ze szczerą nadzieją na przeżycie, przeplataną strachem i łzami. Niestety już więcej nie będzie miała okazji, do obrzucenia kogokolwiek swoim spojrzeniem. Jeszcze starała się chwycić za ranę, coś zdziałać, jednak świadomość sprawnie ją opuściła, a ciało bezwładnie zaczęło się osuwać. Podtrzymał je skrytobójca, który następnie popchnął martwą aptekarkę w kierunku Kuruk, tworząc element dywersji. Korzystając z małego zamieszania, skoczył przez okno, chwytając się elementu konstrukcji, by następnie powoli schodzić na dół. W tym samym czasie usłyszała, że część strażników właśnie wbiegła do pomieszczenia, orientując się, co tutaj zaszło. Natomiast druga ekipa stanęła gdzieś pod oknem, krzycząc i grożąc zbirowi. Mimo że straciła główne źródło informacji, miała szansę, aby dorwać mordercę, o ile się pospieszy i uda się jej sprawnie wyjaśnić całą sytuację, bo lada moment na górne piętro wpadną żołdacy i mogą ją wziąć za podejrzaną. Ewentualnie istniała również możliwość przeszukania miejsca, tylko co zrobić wpierw?Soundtrack

Sytuacja nie rozegrała się po myśli Kuruk, a wręcz przeciwnie, nabrała tego kierunku, który wydłużał jej wizytę w miasteczku. Zbir, zamiast wysłuchać jej słów oraz przemyśleć najkorzystniejsze dla siebie rozwiązanie, zdecydował się na ruch, który utrudniał życie im obojgu. On oskarżony zostanie o morderstwo, ona natomiast nie skorzysta z wiedzy, którą posiadała Hortensja, będąc zmuszoną do sprawdzenia kolejnych tropów. Gdy tylko nieżywe ciało wleciało na kapłankę, ta odepchnęła je, nie będąc zainteresowaną truchłem kobiety, która w obecnym stanie była dla niej bezużyteczna. Podbiegła czym prędzej do okna, chcąc zobaczyć, co też wyprawia w obecnej chwili zabójca, któremu za nic nie chciała pozwolić uciec. Przyznać musiała, że widok strażników miejskich nieco ją uspokoił, ponieważ miała pewność, że mężczyzna nie zdoła zbiec, gdyż miał zablokowane opcje ucieczki z każdej strony. Skoro pozbawił ją najważniejszego świadka, na którego zapewne dostał zlecenie od osoby związanej z porwaniem, oznaczało to, że wiedział co nieco, a już na pewno to, kto stoi na szczycie tej całej tajemnicy. Musiała z nim pomówić i liczyła na to, że strażnicy miasteczka jej w tym pomogą. Kobieta odeszła od okna, włócznię opierając o ścianę. Ominęła zwłoki, aby wolno otworzyć drzwi, które wcześniej przesądziły o losie aptekarki. Równie powoli przez nie przeszła, chcąc skonfrontować się z przybyłą grupą, bez wzbudzania podejrzeń. Mogłaby powołać się na strażnika, z którym wcześniej rozmawiała, choć w danym momencie nie chciała go w to mieszać. W ostateczności również na staruszka.
– Hortensja nie żyje. – poinformowała od razu, aby ci nie byli zaskoczeni po wejściu do jej sypialni – Jej zabójca zwisa właśnie ze ściany budynku, a pozostała dwójka uciekła tyłem, może jeszcze ich dogonicie. Będzie miło, jeśli tego tutaj zdejmiecie, najlepiej nienaruszonego. Przy odrobinie szczęście może powiedzieć, kto go wynajął lub nawet, gdzie znajduje się córka barona. Baron zapewne chętnie z nim pomówi.

Skrytobójca powoli schodził w dół, a będąc na odpowiedniej wysokości, zeskoczył, robiąc zgrabny przewrót i zaczął uciekać. Ponadprzeciętne zdolności akrobatyczne zaskoczyły strażników, którzy ruszyli za nim w pogoń. Długo to nie trwało, ponieważ jeden z żołdaków wycelował z kuszy i trafił idealnie w nogę uciekiniera, przez co ten zaliczył bliskie spotkanie z glebą. W panice przeszukiwał swoje ubranie w poszukiwaniu czegoś, a tym czymś okazał się sztylet, chciał zakończyć żywot, nim zostanie schwytany. Ku jego nieszczęściu straż szybko go dorwała i rozbroiła, po czym zaciągnęła siłą. W międzyczasie do pokoju wpadła druga część ekipy wojskowych. Widząc masakrę, wyciągnęli ostrza i skierowali w kierunku kapłanki. Słowa kobiety nie były wyjątkowo przekonujące, aczkolwiek z drugiej strony nie została aresztowana. W ten szeregu wyszedł znajomy żołdak, ten sam, z którym Kuruk rozmawiała niedawno temu. Podbiegł do Hortensji, klękając przy niej, a jego twarz zalała się rozpaczą. Chwilę przy niej był, a następnie przeszył heroskę gniewnym spojrzeniem, zmieszanym ze smutkiem. Zacisnął pięści, aby wybuchnąć. - Miałaś rozwiązać sprawę, a nie doprowadzać do kolejnych ofiar! - Wrzasnął z furią, wstając i niemal rzucając się na bohaterkę, przed czym powstrzymali go pozostali kompanii. Zrobił głęboki wdech i wydech, a kiedy się w miarę opanował, wydał rozkazy podkomendnym. - Przeszukajcie miejsce i zabierzcie Hortensje. Pojmanego zabrać do wieży, a ty - Wskazał na Kuruk palcem. - Pójdziesz z nami. - Pewnie chodziło mu o to, że chciał, aby uczestniczyła w przesłuchaniu. Powiedziawszy, większość zaczęła się zbierać, aby wyruszyć do wcześniej wspomnianego miejsca. Podczas marszu, ujawniono tożsamość skrytobójcy, był nim ten sam człowiek, który intensywnie przyglądał się kapłance, podczas ćwiczeń. Wieść o zdradzie jednego z podopiecznych jeszcze bardziej przybiła dowódcę, gdzie prawie doszło do rękoczynów. Skrytobójca nic nie mówił. Jakiś czas później wszyscy dotarli do wieży, pełniącej funkcje lochu i znajdującej się na tym samym wzgórzu, co dworek barona. Mordercę w obstawie złożonej z kilku zbrojnych, wraz z kapitanem i Kuruk zaprowadzono do podziemi, dokładniej rzecz ujmując do sali tortur. Wchodząc do chłodnego i wilgotnego pomieszczenia, kobieta mogła podziwiać majestatyczne narzędzia tortur - madejowe łoże, kołyskę judasza oraz inne pomniejsze przyrządy, do wyciągania informacji. Zabójcę posadzono na krześle, do którego go przywiązano. Wtedy do pokoju wszedł rosły, łysy mężczyzna, nijak odziany. Podszedł do stołu, gdzie leżały różnorakie narzędzia, zastanawiając się jakiego, użyć, musiał być katem. - Musimy wyciągnąć z niego tyle, ile się da. - Kapitan zwrócił się do Kuruk, zerkając na kata. - On zajmuje się torturami, żebyś nawet nie myślała. - Najzwyczajniej w świecie bohaterka nie miała odpowiednich umiejętności.

Całe szczęście, że Kuruk nie była świadkiem tego, co zadziało się na ulicy miasteczka, bo zapewne gałki oczne wyszłyby jej na wierzch ze zdziwienia. Nie podejrzewała napastnika o taką sprawność fizyczną, dlatego lepiej, że w czasie, gdy on był dziurawiony przy pomocy kuszy, ona konfrontowała się ze strażnikami miejskimi na piętrze apteki. W pierwszej kolejności, gdy ludzie wycelowali w kobietę swoją broń, ta wykrzywiła kącik ust i zmarszczyła brwi, tracąc nieco na pewności, która chwilę wcześniej jeszcze jej towarzyszyła. Być może błędnie założyła, że jako Heroska nie zostanie posądzona o morderstwo, lecz w tym momencie spośród zebranych wyłoniła się znajoma jej twarz, za którą podążyła wzrokiem. Obserwowała, jak ten przeżywał śmierć kobiety, której ta w zasadzie nie zdążyła poznać, jednak założyć mogła, że dla niego była kimś, z kim łączyły go przyjemne wspomnienia, cokolwiek to mogło oznaczać w znaczeniu prostych ludzi. Czerwonowłosa niezbyt przejęła się oskarżeniami strażnika pokoju, nie podzielając jego emocji. Hortensja zginęła, być może po części była to wina Kuruk, lecz co z tego?
Zginęła i nic tego nie zmieni, żałować można było jedynie dwóch faktów związanych z jej odejściem. Po pierwsze, odpowiadająca na zlecenie barona nie otrzyma istotnych informacji co do zaginięcia, o czym myślała już parokrotnie w przeciągu ostatnich kilku minut. Po drugie, wioska pozbawiona została aptekarki, co również dla Kuruk mogło być problematyczne, w razie tego, gdyby potrzebowała leków lub bandaży, choćby właśnie na zranioną włócznią dłoń. Kobieta przyznać musiała jednak, że większe wrażenie wywarło na niej ruszenie w jej stronę, sprawiając, że zrobiła krok w tył. Nie była fanką sprzeczek, czy konfrontacji siłowych i chociaż mogła zrozumieć emocje mężczyzny, nie miała zamiaru brać udziału w przepychankach z jego udziałem. Milczała, nie mając do dodania absolutnie niczego. Nie czuła się winna, zresztą, bardziej niż na Hortensji, zależało jej na Ludmile oraz pieniądzach jej ojca. To, że dowódca zdecydował o wyruszeniu Kuruk razem z nim oraz jego ludźmi, zdawało się zdecydowanie na jej korzyść. W końcu chciała się dowiedzieć jak najwięcej o jego zleceniodawcy, motywach, wspólnikach, mogło interesować ją absolutnie wszystko. Ciekawe z całą pewnością było to, że osoba, która zamordowała ciemnowłosą aptekarkę, była znana nie tylko lokalnej władzy, ale poniekąd również samej Herosce.
– Cóż, bliżej mu do włamywacza, niż rycerza. Szkolicie nowych strażników? – zapytała, można rzec, że znajomego, zupełnie tak, jakby przed chwilą nie oskarżył ją absolutnie o nic.
Kapłanka zabrała z pomieszczenia broń, nie sprzeciwiając się wspólnej podróży. Wprawa do sali tortur przebiegła spokojnie, a co w pewnym sensie uradowało kobietę, znajdowali się bowiem bardzo blisko osoby, do której zmierzała ona oraz dwóch jej pomocników. Czy tamci bohaterowie wciąż brali udział w misji? Tego Kuruk nie wiedziała i absolutnie nie mogła mieć pewności, jednak liczyła, że udało im się dowiedzieć nieco więcej, niż jej samej. Będąc na miejscu, ta oparła się o chłodną ścianę, nie marząc nawet o tym, by samej pastwić się nad więźniem. Nie było to w jej stylu.
– Nie myślę. – odpowiedziała na słowa strażnika, spoglądając na niego – Dam Wam pięć minut. Jeśli w tym czasie nic nie powie, pójdę spotkać się z baronem, może on powie mi coś więcej. Potem... Odwiedzę dom tego tutaj. Wiesz, gdzie mieszka? Sam? Wydaje się, że go znasz. Jak dobrze? Może trzymać w domu coś... interesującego? Oh albo przy sobie. Przeszukaliście go?

Jeszcze podczas marszu w kierunku wieży, Kapitan odparł nieco wnerwionym, ale i niechętnym tonem. Nadal żył niedawną sytuacją. - Zgadza się, szkolimy. - Nie miał ochoty na bardziej wyczerpującą wypowiedź, musiał się otrząsnąć z tragicznego wydarzenia, które miało miejsce niedawno temu.Zanim przystąpiono do faktycznych tortur, a wraz z tym przesłuchania, kat musiał sprawdzić swoje narzędzia, więc był to idealny czas na rozmowę Kuruk z Kapitanem i ewentualną próbę wyciągnięcia informacji ze zbiega, zanim dojdzie do rozlewu krwi i katuszy. - Pięć minut? - Żołnierz wraz z egzekutorem spojrzeli na nią jak na głupią z mieszanką politowania. - Takie przesłuchania potrafią trwać godzinami. - Stwierdził, chcąc uświadomić kapłankę, że może to potrwać. - W porządku, jak będziesz wychodzić od barona, weź ze sobą dwójkę moich ludzi. - Zerknął w kierunku mordercy wzrokiem pełnym nienawiści. Ledwo się powstrzymując od zabicia go na miejscu. - Mieszka w okolicach takiego specyficznego sklepu, z alchemicznym gównem. Prowadzi go taka dziewczyna, Odeta. - Mówiąc to, kapłanka mogła wyczuć, że w mniemaniu kapitana, alchemiczka jest dziwaczką. - Zdążyliśmy ją przepytać w sprawie zaginięcia Wielmożnej, ale nic nie wiedziała. - Momentalnie rozszerzył oczy, a jego mimika twarzy zmieniła się, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. Podszedł do skazanego, a następnie solidne przyłożył mu w szczękę. Tak mocno, że skrytobójcy polała się krew z ust, po czym wypluł zęba. Kapitan chwycił go za kołnierz i mocno zaczął nim potrząsać, wrzeszcząc. - Przecież ty, wraz z Odetą i pozostałymi ludźmi przybyliście tutaj, jakiś czas temu. Zamordowałeś Hortensję, jedyną osobę, która miała jakiekolwiek pojęcie o tym gównie! - Ponownie strzelił mu w mordę. - GADAJ - Zabójca jedynie uśmiechnąć się kpiąco, kręcąc głową.
Nie chciał nic mówić. Widać było, że kapitan ma ogromną ochotę zamordować go gołymi rękoma, ale ostatecznie się opanował. Odwrócił się do Kuruk, mówiąc napiętym tonem. - Jeśli mam rację, to w mieście grasuje kilkudziesięcioosobowa grupa spiskowców. Baron jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Natychmiast idź go ostrzec, potem weź moich ludzi i przeszukaj dom. - Sprawa nabierała nieciekawego tempa. Rzekomo w mieście ma grasować grupa wywrotowców, którzy mogą pogrążyć ulice Kłosopola we krwi i chaosie, a już wyeliminowali pierwszą ofiarę. Pytanie, kto będzie następny. Baron? Kapitan? Odoryk? Bohaterowie? Ponadto, dlaczego to robią i kim jest Odeta? Została kwestia podjęcia działań, co teraz...

Kuruk przechodzi na dworek barona.

Emporium

Na pierwszy rzut oka zwykłe domostwo niczym niewyróżniające się na tle innych, znajdujące się w głębi krętych i wąskich uliczek miejscowości. Wyjątkowo łatwo je zignorować, ale Ci bardziej spostrzegawczy mogli dostrzec przez okna, że wewnętrzny wystrój oraz przedmioty nie są typowe dla przeciętnego domu, prędzej dla jakiegoś specyficznego sklepu. Szafy i półki, na których znajdowały się szeregi ksiąg, zamknięte kufry, lusterka, buteleczki z dziwnymi płynami, wraz z całą masą innych dziwnych bibelotów. Niektóre przyozdobione były bujnymi kępami roślinności i kwiatów. Wazony i beczki, z których wystawały dziwne zwoje i pergaminy, a pomiędzy nimi, gdzieś dalej tajemnicze przejście.Kobieta w niecierpliwości czekała na dwójkę niezdecydowanych bohaterów, zachęcając gestem do pójścia za nią. Uniosła jedną brew, gdy spostrzegła, że trochę się guzdrzą, aczkolwiek za bardzo w to nie wnikała. - Nie ma się czego obawiać, za mną! - Prędko ruszyła, chociaż nie na tyle, aby dwójka herosów nie mogła jej dogonić. Niepokojącym był fakt, że nieznajoma ciągnęła ich przez boczne uliczki miasta, coraz głębiej się w nie zapuszczając. W końcu zniknęła za drzwiami jednego z domostw, a kiedy chłopacy postanowili przekroczyć próg, mogli się poczuć, jakby wkroczyli w inny świat. Momentalnie w ich nozdrza uderzył przyjemny, kwiatowy, acz lekko otumaniający zapach, który wywoływał dziwne zamroczenie? Coś podobnego, kiedy wybudzili się na wyspie po raz pierwszy. Ciężko było ustalić pochodzenie zapaszku, chociaż wskazówką był wszechobecny, delikatny dymek. Rozglądając się po pomieszczeniu, łatwo mogli dostrzec, że różniło się od przeciętnej chaty chłopa. Po pierwsze, było zadbane, czyste, a po drugie udekorowane w postaci kęp roślinności, z których wyrastały kwiaty. Na całą długość przeciwnej i prawej ściany rozciągały się szafy, gdzie na nich stała cała gama przedmiotów, o jakich tylko sobie mogli pomyśleć. Począwszy od kufrów, ksiąg, kończąc na butelkach wypełnionych nieznaną zawartością. Nad nimi zawieszone były półki. Gdzieś na podłodze stały pojedyncze skrzynie, beczki i wazony, a w ich okolicy wypełniona bibelotami wysoka szafa. Z lewej strony znajdowały się nieduże schody, a dalej ciągnął się korytarz, z którego wyszła kobieta.
Wyglądała inaczej niż wcześniej, wyższa, prezentowała się dostojnie, a odziana była w długą, gustowną czerwoną suknię z dekoltem, która przy luźnych, wiszących rękawach posiadała wzory w postaci czarnych szlaczków. - Wybaczcie za moje wcześniejsze nonszalanckie zachowanie, aczkolwiek musiałam się wcielić w rolę ulicznej naciągaczki. Jestem Odeta. - Ukłoniła się, po czym kontynuowała. - Zapraszam za mną. - Powiedziawszy, Odeta zaprowadziła herosów przez korytarz, do innego, mniejszego pomieszczenia. W centrum znajdował się elegancki, drewniany stolik na jednej nóżce, a pod nim leżał czerwono-czarnym dywanie, a obok niego kilka wygodnych foteli. Natomiast za tym wszystkim stała gablota, a w niej kilka regałów ksiąg oraz zastawy. Pokój udekorowany był kilkoma obrazami, przedstawiającymi martwą naturę. - Siadajcie. - Uśmiechnęła się zachęcająco. Wokół niej unosiła się aura tajemniczości. Niedawno temu okazała siebie jako zwykłą, natrętną wieśniaczkę, a teraz istna dama. Możliwe, że nawet była bohaterką…?
Soundtrack

Przechadzka między bocznymi uliczkami w żadnym stopniu nie poprawiała stanu psychicznego naszych protagonistów. Ba! Gdyby L mieli do tego dobrą okazję i zarazem nie byli z kimś u swojego boku, to zapewne uciekli by w popłochu - acz Nergiwulg chcąc nie chcąc dodawał im swoją obecnością otuchy i to właśnie dlatego L chcieli dopilnować swych roztrzęsionych emocji. Dlatego szli naprzód. Cokolwiek by ich tam nie czekało, wiedzieli że nie będą w tym sami.
— Nie trzęś się L. Staram się ze wszystkich sił aby to było niewidoczne, ale też nie jestem cudotwórcą. Trzymajcie fason! —
Chłopaczyna bezwładnie skinęli swoją głową w znak przyjęcia owej prośby do wiadomości. Co innego mieli niby zrobić? Rozpaść się na milion kawałeczków? Na samą myśl przeszła ich gęsia skórka. Nie chcieli wracać do nicości… A każdy następny krok postawiony w stronę nieznanego tylko potęgował ten strach.
Aczkolwiek wszystko wróciło do względnej normy gdy dwójka towarzyszy podróży nareszcie spoczęła swój chód pod drzwiami, za którymi zniknęła mniemana niewiasta. Bez większych ceremonii przekroczyli oni próg domostwa i stanęli jak wryci na panujący tam wystrój. Może nie Nergiwulg, ale L już na bank.
— Rzeczywiście… Musimy mieć jakąś fascynację na punkcie zadowalających dla oka krajobrazów. — Rzucili Sprawiedliwi gdy L w międzyczasie zdążyli wyciągnąć kolejną wolną kartkę. Widocznie szkicowanie nieznanego przynosiło im w pewnym sensie spokój ducha - oraz kompletnie rozbroiło jeśli spojrzeć na to gdzie dłonie chłopaka miały właśnie miejsce, czyli z dala od ich niewielkiego oręża.
Wtem do pomieszczenia wkroczyła nieznajoma dla naszych bohaterów persona. Ubrana w olśniewający ubiór czerwonej sukienki oraz o pół głowy wyższa od L, kobieta nie dawała zielonookiego żadnych powodów do relaksu. Ich dłonie zamarły w bezruchu a ciało spięło swe mięśnie w gotowości do aktu ucieczki.
— Odeta, huh? Oddaje wrażenie pierwszej lepszej pięknisi. A feh. Hex była- —
— Tak tak, Hex była lepsza, jadajada, skończ już. L? Podejrzewam iż coś tu nie gra, ale jeszcze nie wiem co, a więc byłoby miło gdybyście trzymali się jak najbliżej drzwi. — Tak jak zasugerował Uziemiony, tak też L wykonali. Może i Odeta zaprowadziła ich do mniejszego pomieszczenia i chciała sprawić aby poczuli się trochę rozluźnieni, ale L kurczowo trzymali swoją postawę przy drzwiach. Ich pytający wzrok spadł na mniejszego kompana, jakoby z zapytaniem, co powinni teraz zrobić. Gdyby nie gotowość do rzucenia się w ucieczkę, dłonie L zaczęłyby rozpisywanie różnorakich pytań dla młodej damy - a tak to, cóż, najwidoczniej Nergi miał czas do błysku.

Kręciło mi się w głowie od tych wszystkich skrętów, a mięśnie prosiły o przerwę. Dziewczyna może i nie biegła za szybko dla L, ale dla mnie był to nie lada wysiłek, by za nimi nadążyć, zwłaszcza, że wciąż trzymał w ręku szachownicę. -Lewo, prawo, znowu prawo...?- Szeptałem pod nosem, gdy usiłowałem zapamiętać drogę. -Nie, nie da się.- Skwitowałem za którymś zakrętem, a po kilku kolejnych dotarli do osobliwego domostwa. Z wnętrza wyglądało zupełnie zwyczajnie, co dało mi do myślenia. Biorąc pod uwagę skomplikowaną ścieżkę, przez jaką przeprowadziła nas kobieta, a także niepozorność samego domostwa, prawdopodobnie nie zdołamy tu wrócić sami z siebie.
Stojąc przed drzwiami, wziąłem kilka głębokich oddechów, starając się nieco uspokoić puls, a także otarłem pot z czoła, po czym przekroczyłem próg. L był już w środku z wyciągniętą kartką. -To nie najlepszy moment na rozpraszanie się wystrojem wnętrz, nie sądzisz?- Zwróciłem mu uwagę, przestawiając w tym czasie szachownicę na 1. d4 d5, tak, by móc ją szybko aktywować jednym ruchem. Fakt, miejsce wyglądało całkiem ładnie, ale wciąż nie znaliśmy zamiarów kobiety. -Nie można jej ufać, tak samo, jak temu dymkowi w powietrzu.- Na tę myśl zasłoniłem usta wolną ręką. Raczej nie wiele by to dało, ale lepiej spróbować.
W tym czasie kobieta wyszła z któregoś z korytarzy, choć prezentowała się zupełnie inaczej... -Czy to w ogóle była ta sama osoba?- Aż ciężko było mi w to uwierzyć. -Cholera, nie ma wyboru, wpakowaliśmy się w to, to musimy zagrać w jej gierkę.- Pomyślałem, zabierając rękę od nosa i przechodząc przy tym przez próg gabinetu... A może był to pokój dzienny? Zająłem spokojnie miejsce na wskazanym fotelu, lecz widząc, że L ma jakieś opory, syknąłem do niego. -Siadaj.- Tu nie było miejsca na wydziwianie, skoro już za nią poszliśmy i okazała się kimś co najmniej zamożnym, to trzeba zająć się rozmową godną króla. -Witaj Odeto, jestem Nergiwulg, a to jest L.- Wskazałem ręką na towarzysza. -Zakładam, że masz do nas jakąś ważną sprawę, skoro wiesz, po co przybyliśmy do tego miasta i że jesteśmy herosami?- Postanowiłem dać sobie spokój z nieważnymi pytaniami- i tak by nie odpowiedziała na to skąd wie, że jesteśmy herosami. Co do innych pytań... Cóż, zobaczymy, jak się rozwinie rozmowa.

Dokładna obserwacja pomieszczenia, a następnie tworzenie szkiców ze strony Państwa L dało swój efekt. Otóż dostrzegł, że jedna z ksiąg w gablotce wystaje w nienaturalny sposób, nie tak, żeby opierać się o szkło, ale też, żeby się bardziej nie przechylić. Jakby była do czegoś przymocowana, stała? Dziwne zjawisko, ale raczej nie magiczne, ponieważ heros nie wyczuwał żadnych anomalii. Jedynie wcześniejszy aromat, który nieustannie uderzał w jego zmysły. - Niezwykle miło mi was poznać i gościć u siebie. - Zajęła miejsce, po czym zabrała głos. - Jesteście pierwszymi osobami, z którymi mogę się podzielić informacjami, ponieważ pochodzicie z zewnątrz. Przechodząc do sedna, w sprawie zagięcia Ludmiły, córki barona, mógł maczać palce Odoryk, jej brat. Skąd takie podejrzenia? Cóż, służba szepcze, a wśród niej informacje błyskawicznie się rozchodzą, a ich wyciek czasem się zdarza. Korneliusz ma swoje lata i cały majątek chce przekazać córce, co niekoniecznie podoba się buntowniczemu syneczkowi, gdzie obydwoje mają napięte relacje. Chyba nie muszę mówić dalej, czyż nie? - Zapytała retorycznie w szelmowskim stylu. Nie sposób było odgadnąć, czy Odeta kłamie lub mówi prawdę, bo jeśli to pierwsze, nieźle jej szło. Niezależnie od rzetelności słów kobiety, te informacje mogą się okazać całkiem istotne.

-To bardzo poważne oskarżenie.- Odparłem, choć było to raczej oczywiste dla Odety. -Czy nie była to pierwsza osoba, którą sprawdził baron? Przecież walki o władzę między rodzeństwem są stare jak świat.- Dodałem, zamykając na chwilę oczy i skupiając się na własnym ciele. Przyzwyczaiłem się nieco do zapachu, który był w powietrzu, więc nie był on już tak intensywnie odczuwany przeze mnie, ale czy miał on jakiś inny wpływ na moje ciało? Skupiłem się na kończynach, a także nad logicznością własnych myśli... Czy cokolwiek odbiegało od normy? Po kilku sekundach otworzyłem oczy i postanowiłem dorzucić jeszcze jedno pytanie, choć łączyło się ono z poprzednim. -Jakie masz dowody na to, że to Odoryk? Przecież wielu osobom może zależeć na tym, by sprawić, że córka barona zniknie, chociażby dla okupu.-
Czemu nie może podzielić się z nikim z wioski? Ta kwestia nie dawała mi spokoju. Fakt, mogła być kimś znanym, ale to też da się wykorzystać jako przewagę. Może po prostu nie podoba jej się Odoryk i ma nadzieję, że zajmiemy się brudną robotą i zostaniemy pionkami w jej grze? Spojrzałem na towarzysza, mając nadzieję, że ten ma jakieś mądre pomysły.

Nasz zlepek myśli i pomysłów niestety nie posłuchał wyraźnego rozkazu Nergiwulga. Co prawda podszedł do oferowanego mu krzesła, ale nie usiadł na nim jak należy, przystając na zwyczajnym oparciu swej wagi o dany obiekt.
— Okej L. Podsumuje teraz wszystkie informacje. S? N? Słuchajcie uważnie. — L musieli silić się za kilku, żeby w ogóle dotrzymywać tempa prowadzonej rozmowie. — Całe to mieszkanko capi jak u chaty starego wodza i to na start mi się nie podoba. — Uziemiony gadał w najlepsze, a czekoladowłosy tężył uszyska na każde słowo swojego zewnętrznego towarzysza - oczywiście nie zapominając o wszelkich informacjach płynących z ust tajemniczej kobiety. "Nie widzimy tu jakiegokolwiek powodu do bycia tak podejrzliwym, Uziemiony..." Zielonooki skierował swój wzrok na gdziekolwiek indziej niż na kobietę - szkic sprzed minuty nie dający im chwili spokoju.
— Dołóżmy do tego wszystkiego jeszcze jeden malutki fakt - Odyta bez żadnego problemu odkryła nasze intencję. Czy to już nie daje nam powodu do jeszcze większych podejrzeń? — Nieustraszona dodała swoje zauważenia do całej konwersacji i przez to wszystko nawet Sprawiedliwi musieli się czymś podzielić. — Wszystko brzmi dla nas tak, jakoby to właśnie ona wystawiła to ogłoszenie. Nie Baron. Kto wie? Może ten cały Baron również zaginął? —
W pewnym momencie L złapali się za głowę i widocznie westchnęli bez żadnego wydźwięku. Ich zmęczony wzrok nareszcie spoczął na atrakcyjnej kobiecie - według opini Sprawiedliwych - a ich dłonie bezwładnie pochwyciły za kolejną kartkę z kieszeni. Bez dłuższego zastanowienia nad pożądaną wiadomością, chłopaczyna zaczęli coś spisywać, żeby tuż po chwili położyć kartkę na stole. Ich trzewiki natychmiastowo podążyły do drzwi a dłoń zawisła nad klamką.
[Muszę się przewietrzyć. Wrócę za pięć minut.]—...mądra z Was sztuka, przyznaje. Mamy pięć minut, a więc wykorzystajmy je odpowiednio! — Jednakże L nie odpowiedzieli na entuzjazm tego głosu i zwyczajnie wyszli za drzwi.4:59

Odeta mlasnęła zniesmaczona, a na jej twarzy zawitał grymas. - Nie nazwałabym tego oskarżeniem, a podejrzeniem. Jesteście herosami, a ja daje wam pewne spostrzeżenie, które może się przydać w waszym zleceniu. - Kobieta była rozgoryczona tak bezpośrednimi i karygodnymi słowami chłopaka. - Naturalnie, że był, ale skończyło się na awanturze. Synek coś ukrywa i nie chce się przyznać. - Dodała, opierając się o krzesło, po czym założyła nogę, na nogę. - Jeśli byłoby to dla okupu albo uzyskania wpływów, żądanie pojawiłoby się już dawno temu. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. - Odoryk chce pozbyć się z przestrzeni publicznej siostry, aby być jedynym spadkobiercą ojca. Kto, wie czy nie szykuje akcji, mających na celu oczernienie Barona lub czegoś gorszego, podczas, gdy my zajmujemy się odnalezieniem Ludmiły. - Rzuciła domysłem, zerkając na wstających od stołu Państwa L i śledząc go wzrokiem. Wychodząc na zewnątrz spostrzegł, że trochę pociemniało, a miejski gwar mocno ucichł. Rozglądając się, mógł zauważyć, że z oddali, w jego kierunku zbliżała się dwójka mężczyzn odzianych w zwykłą, chłopską odzież z charakterystycznym kapturem, zakrywającym ich całą twarz. W momencie gdy ich spojrzenia spotkały się ze sobą, tajemnicze postacie momentalnie zawróciły, aby po chwili zniknąć za okolicznym zakrętem. L mógł ruszyć za tymi osobnikami, a być może coś odkryje, chociaż z drugiej strony samotne pałętanie się po mieście, z poczuciem bycia obserwowanym, jest ryzykowne…

Uniosłem brew, spoglądając na mojego towarzysza. Cholera wie, co mu siedziało w głowie, ale miał jaja, nie przysiadając się do stołu i rozmowy. Odwróciłem się, słysząc dźwięki niezadowolenia ze strony Odety. Przekląłem się w myślach za tak kiepski dobór słów. Kimkolwiek była, lepiej będzie jej do siebie nie zrażać. -Proszę o wybaczenie, ma pani rację, do oskarżeń temu jeszcze daleko.- Wziąłem szachownicę do ręki i wstałem. -Czy jest coś jeszcze, co chciałaby mi pani przekazać?- Odwróciłem się do drzwi z zamiarem wyjścia. -Wie pani, chciałbym porozmawiać z baronem o tej całej sytuacji. No i oczywiście, z jego synem.-

Jednakże Nasi protagoniści nie udali się do wcześniej zamierzonego celu - ta dziwnie wyglądająca książka nadal chodziła im po głowie - a zamiast tego rzeczywiście wyszli na zewnątrz aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie wiedzieli - ani L, ani głosy razem wzięte - w jaki sposób opisać atmosferę panującą w tym małym pomieszczeniu Odety.
— L. Skupcie się. Nie będę tego powtarzać w nieskończoność! — Uziemiony irytował się co i rusz to bardziej, ale uwagę Państwa L przykuło coś innego niż taki sobie głosik w ich głowie - coś o piekło gorszego.
"Czy... Czy to dlatego czuliśmy się obserwowani? S? N? Uziemiony!"
Nieduże uczucie paniki zasiadło w gardle naszych protagonistów kiedy dwójka zakapturzonych sylwetek - które widocznie nie przewidziały obecności L na zewnątrz - pośpiesznie zarządziło odwrót w inną stronę. Nie było trzeba być geniuszem aby domyślić się gdzie na pierwszy ogień kierowały nimi ich nogi - tuż pod drzwiczki pomieszczenia pobytu ich towarzysza oraz Odety.
— Dobra. Zmiana planów. Uziemiony, teraz morda w kubeł, ja przejmuje tu dowodzenie! — Może i była to próba podniesienia L na duchu, acz sprawa wyglądała z deczka inaczej gdy ich oddech zamiast spowolnić, nasilił się w tempie ów czynności. — No dobra... W takim razie... Yyyy... Panikujemy. —
Nogi zielonookiego nie potrzebowały dłużej niż minuty aby ponownie zawitać w progi pokoju, w którym przesiadywała reszta ich kompanii. Żwawym ruchem chwycili Nergiwulga - pierwszą myślą było podniesienie go pod pachę, ale to ciało nie dysponowało jeszcze takimi zasobami siły fizycznej - ciągnąc go za sobą z fotela. Wiedzieli że tak gwałtowne poruszenie mogło się dla nich skończyć pstryczkiem w nos czy gorzej, ale L woleli jednak dmuchać na zimne. Obrócili swe ciało w stronę Odety i raz dwa wyciągnęli kartkę z kieszeni - swoją drogą, przedostatnią z im dostępnych - aby nanieść na tej kilka ważnych słów.
[Jesteśmy śledzeni. Ktoś już wie gdzie jesteśmy, a skoro tak jest, to wiedzą również gdzie znajduje się i Pani.]Pokazując kobiecie ową kartkę, L dali jej przeczytać zawarte na niej słowa, ale również szybko odebrali ów formę komunikacji, by zaraz dopisać coś dla stojącego obok ich towarzysza.[Wiedziałem że jesteśmy obserwowani! Dwa kaptury na zewnątrz. Zawrócili swój chód gdy tylko mnie dostrzegli! Musimy jak najszybciej znaleźć naszą towarzyszkę!]Aby ująć to w krótkim znaczeniu - L byli teraz najzwyczajniejszą plątaniną nerwów oraz strachu, ale dostrzec się to dało tylko i wyłącznie w ich oczach. Widocznie rezydujące w ich głowie głosy, robiły świetną robotę z trzymaniem reszty ciała w stanie względnego spokoju...

Odeta skinęła głową, mówiąc. - W porządku. Podczas rozmowy z baronem, a szczególnie z jego synem radzę Ci ważyć słowa, ponieważ jest narwany. - Poradziła Nergiwulgowi, a następnie kontynuowała. - Nie mam już nic więcej do przekazania. Musicie odnaleźć córkę i udaremnić spisek Odoryka, inaczej dojdzie do tragedii. - Podsumowała, wykonując gest pożegnalny. Chwilę później, do pokoju wpadło Państwo L, aby żwawym ruchem chwycić towarzysza i pociągnąć go za sobą. Kobieta uniosła jedną brew, obserwując zastały teatrzyk w niezrozumieniu. Dopiero kiedy chłopak przekazał jej kartkę, którą odczytała, pojęła tak gwałtowną oraz nerwową reakcję, ze strony L. Zacisnęła pięść, oraz zmarszczyła brwi, malując na swojej twarzy irytację. Odetę coś musiało frustrować, pytanie tylko co i dlaczego. Wzięła głęboki wdech i wydech, aby doprowadzić siebie do względnego opanowania, po czym odparła. - Odoryk musiał się dowiedzieć, więc posłał swoich ludzi. Idźcie stąd i uważajcie, będą mogą za wami iść. Najlepiej abyście się rozdzielili, natomiast o mnie i naszej rozmowie zapomnijcie. - Powiedziawszy pośpiesznie odprowadziła bohaterów do drzwi. Obydwoje mogli wyczuć z jej strony ciutkę paniki i napięcia.

Skierowałem się w stronę drzwi, mając w zamiarze odszukać mojego towarzysza i zaproponować mu pójście do barona. Cóż, szukać nie szukałem daleko, bo nieomal wpadłem na niego w drzwiach. L, najwyraźniej gotowy na taki obrót spraw, bardzo zręcznie mnie chwycił, nieudolnie próbując mnie podnieść, a następnie, gdy to nie wyszło, odciągnął mnie od drzwi. Mało brakowało, a upuściłbym szachownicę, którą zmuszony byłem chwycić obiema rękami. Miałem już serdecznie dość zachowania mojego towarzysza, więc niewiele myśląc, podniosłem głos -Ty idioto, możesz się przez chwilę zachowywać normalnie?!- Po czym umilkłem, zdając sobie sprawę, że Odeta widzi tę całą scenę. Było mi głupio, więc odwróciłem się do L, patrząc, co ten ma na swoją obronę. Kolejna kartka... westchnąłem, widząc, z jaką łatwością ją wypisuje. Odczytałem, co było na niej napisane i głucho kiwnąłem głową. Przyjrzałem się po tym bliżej L, próbując wymyśleć, czy ma jakiś pomysł, ale w jego oczach było widać stres... Cóż, pora przejąć inicjatywę. -Wie pani, czego oni mogą od pani chcieć? Ma się pani gdzie schować? I czy ktoś w razie czego panią ochroni?- Zapytałem, ważąc nasze opcje. Byłoby nierozważnym zostawić teraz kobietę samą, biorąc pod uwagę, że nie znaliśmy zamiarów ludzi. Co jeśli byli oni... mordercami? Wziąłem głęboki wdech, nie pozwalając, by emocje L mi się udzieliły.

Dworek Barona

Dumnie wznoszący się na wzgórzu dworek jest siedzibą barona oraz jego rodziny. Widoczny z oddali może robić wrażenie, ale przy bliższym spojrzeniu wygląda niespecjalnie, wręcz nijako, gdzie mieszkanie w takim domu nie przystoi arystokracie. Wyjątkowo prosta zabudowa, pozbawiona większych zdobień wygląda niczym wielorodzinny dom dla mieszczaństwa, który może posłużyć za drobne miejsce obronne, niż elegancki pałacyk. Nie wspominając o braku dostojnego ogrodu, a zamiast tego okolicę porastają bujne laski. Możliwe, że Korneliusz nie przepada za przepychem lub to specjalny zabieg, aby pokazać zwykłym mieszkańcom, że on, właściciel włości, wcale się od nich tak nie wyróżnia i nieobce jest mu życie w skromności i skalanie swoich rąk ciężką pracą. Mimo tego domostwo ma swój pewien urok prosty i przytulności, gdzie każdy jest mile widziany, a jeśli potrzebuje bliższego kontaktu z prawdziwą naturą, wystarczy zrobić zaledwie kilka kroków.Odeta obserwowała całe niezręczne zajście, a na jej twarzy malowało się zniesmaczenie oraz zniecierpliwienie. Chciała, aby dwójka bohaterów jak najszybciej opuściła przybytek. - Nie martwcie się o mnie, po prostu idźcie już. - Nieco sfrustrowana się wypytywaniem ze strony chłopaka. W końcu obydwoje opuścili domostwo, ruszając w kierunku dworku barona. Na dworze pociemniało, jednakże dzięki pojedynczym latarniom, zapalanych przez latarników, bez problemu mogli odnaleźć ścieżkę prowadzącą do domostwa na wzgórzu. Podczas spaceru nie opuszczało ich znajome uczucie, bycia obserwowanym, które towarzyszyło od samego początku. Ktoś doskonale widział oraz wiedział, co herosi poczynają i bardzo nie chciał, aby prawda wyszła na jaw. Zeszli na główną drogę, a wtedy niespodziewanie Państwo L wpadli na zakapturzonego mężczyznę, zderzając się barkami. Ten tylko przeprosił pod nosem, po czym udał się w swoim kierunku, aby zniknąć w oddali. Chłopak mógł poczuć, że trzyma w dłoni kartkę, która musiała mu zostać przekazana, podczas stuknięcia. Jeśli na nią spojrzał, odczytał następujący tekst:
Los rodziny Barona został przypieczętowany. Zaprzestańcie poszukiwań i opuśćcie to miejsce, a zostaniecie wynagrodzeni
Nieznajomy chciał skusić herosów ofertą, która wydawała się nie najgorsza. W końcu, czy naprawdę zależy im na losie Ludmiły, czy też po prostu na zysku. Jeśli to drugie, to dlaczego nie mieliby skorzystać, oszczędzając swój czas i energię, gdzie jednocześnie coś zyskają. Niech to przemyślą.
Dotarli przed bramy dworku, gdzie czekała straż. Po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniu, w jakim celu tutaj przychodzą, zostali przepuszczeni i wprost zaprowadzeni do gabinetu barona. Otwierając drzwi do pomieszczenia, spostrzegli ostrą wymianę zdań pomiędzy dwoma mężczyznami. Jeden z nich, szczupły o dostojnym ubiorze, twarzy i krótkich siwych włosach, siedział za biurkiem, natomiast drugi, młodszy o ciemnych włosach i lepiej zbudowanej sylwetce stał przed nim, ledwo powstrzymując się przed rzuceniem na barona. Z kłótni trudno było cokolwiek wywnioskować, aczkolwiek chłopcy pojęli, że Korneliusz oskarża Odoryka o fakt niepomagania w dochodzeniu i posiadania wiedzy o Ludmiły. Natomiast Odoryk zaprzeczał wszystkiemu, chociaż nie stosował żadnych konkretnych argumentów, a nie chciał pomagać, ponieważ uważał, że jeszcze bardziej namiesza i utrudni, niż pomoże, powołując się na straż i obecnych tu bohaterów. Intuicja podpowiadała herosom, że synowi cisnęły się na usta poważne słowa i niewiele brakowało, aby wybuchł. Widząc gości, stwierdził, że już skończyli tę dyskusję, po czym wyszedł. Baron spojrzał na bohaterów zmęczonym i wzrokiem, a następnie gestem zachęcił do zabrania miejsca. - Przepraszam za tę kłótnię. Zaginięcie Ludmiły mocno odbija się na nas. Długo wam zajęło dotarcie do mnie, rozumiem, że udało się wam coś znaleźć? - Zapytał w zaciekawieniu, podnosząc jedną brew. Mimo zmęczenia, w jego tonie dało się wyczuć pewną ulgę. - Chcecie coś do picia? Wina? - Zerknął wzrokiem na stojący po lewej stronie barek.Soundtrack

Odeta szybko wygoniła nas ze swojej pracowni, czy czymkolwiek było to miejsce. Nie było to przesadnie dziwne. Nawet jeśli faktycznie groziło jej niebezpieczeństwo, niepoczytalny z jej perspektywy koleś i karzeł prawdopodobnie były dość kiepskim sposobem zapewnienia bezpieczeństwa.
-Oby się jej nic nie stało.- Szepnąłem do L, kierując się z nim w stronę posiadłości.
Dworek barona był śliczny. Tylko go pomniejszyć do bardziej zwyczajnych rozmiarów i byłby jak mój dom marzeń. Zwłaszcza las- był jakiś taki urok w naturze, która z każdej strony otaczała dworek. Szliśmy w pośpiechu w jego stronę, gdy nagle na L wpadł jakiś zakapturzony koleś, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. -Strasznie dużo tych zakapturzonych postaci.- Powiedziałem do Państwa L. -Dobrze, że to była tylko kartka, a nie sztylet.- Wskazałem na kartkę w ręce towarzysza. -Musimy być bardziej ostrożni.-
Wczytując się w kartkę, poczułem dużą pokusę przyjęcia tej oferty. Nigdy mnie nie ciągnęło do tego całego "ratowania świata" i takich tam. -Co ty na to?- zapytałem -Ja chyba bym się skusił...- obejrzałem się na dworek -Ale kusi mnie, żeby najpierw przyjrzeć się wnętrzom. Ciekawe czy będą lepiej ozdobione od tych fasad.-
Rozglądałem się po ścianach, będąc prowadzonym przez strażników, ale nie widziałem nic godnego uwagi. Niczego godnego uwiecznienia w moim starym, pożółkłym notesie. Wchodząc do gabinetu barona, przywitała nas osobliwa scena. Baron kłócący się ze swoim synem, jak mniemałem. Cóż... Syn z każdym wypowiedzianym zdaniem wyglądał coraz bardziej podejrzanie. Gdy ten zaś wyszedł, usiadłem do rozmowy z baronem -Nie dziwię się. Pana córka musi dla pana wiele znaczyć. Aż dziw, że pana syn nie podziela pana zdania.- Zacząłem, uważnie dobierając słowa. Odetę już tym zraziłem, tutaj wolałem tego uniknąć. Zacząłem jednak od odmówienia oferty barona. -Dziękuję, nie piję, a na pewno nie w sytuacji życia i śmierci.- Zacząłem. -Zaczepiła nas pewna kobieta.- Rozejrzałem się po pokoju, a zwłaszcza po oknach, czy ktoś przy nich nie stoi. -Która twierdzi, że to pana syn jest odpowiedzialny za to zniknięcie. Nasza towarzyszka się od nas oddzieliła, ale wciąż jej tu nie ma, co oznacza, że też musiała na coś natrafić.- Zawahałem się przez chwilę czy pokazywać mu notatkę, którą otrzymaliśmy... -Masz coś do dodania?- Zapytałem L, badając w ten sposób, czy chce skorzystać z oferty, czy też nie. Przy odrobinie szczęścia wciąż mieliśmy nadzieję na łatwy grosz.

Przesiedzenie w lochu kilku następnych godzin byłoby ogromną stratą czasu, zwłaszcza gdy dotychczasowe działania kobiety nie przyniosły spektakularnych rezultatów. Gdyby Kuruk nie miała nic lepszego do roboty, być może pozostałaby z mężczyznami, lecz zapewne każdy zdawał sobie sprawę z tego, że w obecnej sytuacji nie mogła sobie na to pozwolić. Nie miała nic przeciwko temu, aby zabrać ze sobą dwóch strażników, znali miasteczko oraz tutejszych mieszkańców w znacznie większym stopniu, niż ona sama, dlatego mogli być przydatni, a już na pewno podczas konfrontacji z tą całą Odettą, która mogła być we wszystko zamieszana podobnież, jak jej sąsiad. Nawet jeśli tak nie było, mogła widzieć coś podejrzanego w okolicy, na przykład to, jak ten osobnik spotykał się z nieciekawymi ludźmi. Pozostawała również kwestia jego mieszkania, lecz to wydawało się bardziej bezpiecznym działaniem, niż konfrontacja z dziwacznymi personami. Niespodziewanym rozwojem sytuacji okazał się ponowny wybuch dowódcy straży miejskiej, który Kuruk obserwowała z nieukrywanym zaciekawieniem. Mężczyzna wypowiadał głośno swoje zarzuty, dzięki czemu kapłanka mogła się dowiedzieć, że szanse, iż to nowoprzybyli stali za porwaniem Ludmiły, powoli wzrastały. Być może to czysty przypadek? Tego nie wiedziała, ale obydwie możliwości stały się jak najbardziej realne.
Nie było sensu, aby pozostawać w lochu dłużej, tym bardziej że pojmany nie zamierzał wyśpiewać na ten moment absolutnie niczego. Nadeszła chwila, aby kobieta odwiedziła swojego zleceniodawcę, jednocześnie ostrzegając go przed potencjalnym zagrożeniem.
– Użyczysz mi swoich ludzi już teraz? – zapytała rozmówcę, widząc sens w tym, aby towarzyszyli jej w drodze do barona, jak i podczas przebywania u niego.
Niezależnie od tego, czy mężczyzna się zgodził, czy też nie, czerwonowłosa wyruszyła. Droga do posiadłości nie była długa, a z racji tego, że tej persony nie interesowały błahostki pokroju architektury, piękna krajobrazu i innych takich, udała się wprost do drzwi, które wkrótce stanęły przed nią otworem. Kwestią czasu było zaprowadzenie jej do Korneliusza i ku jej względnemu zadowoleniu, napotkała tam również osoby, które dzieliły z nią zlecenie. Była niezmiernie ciekawa, co też odkryło jej dwóch towarzyszy, lecz nie był to moment na pogawędki, dlatego jedyne, co uczyniła po wejściu do pomieszczenia, to skinięcie zebranym ruchem głowy na powitanie.
– Jeden z ludzi, których przyjęliście do miasta, zamordował aptekarkę, a Pan może być następny. Radziłabym zaszyć się w jakimś lochu, bunkrze, czy po prostu bezpiecznym miejscy, gdy my... – odezwała się, wprost przedstawiając sytuację oraz przenosząc wzrok na L, a zaraz potem na mniejszego z kolegów – Poszukamy sklepu Odetty. Blisko jej własności mieszka morderca, a ona mogła zaobserwować coś nietypowego.

Krótkie przejście od mieszkania niewiasty po sam dworek barona nie należało do rzeczy nadzwyczajnych. Ot ruch nogą w przód. Dlaczego więc po przybyciu do rzeczowo opisanej posiadłości, Państwo L przybrali tak podirytowany wyraz twarzy? Już śpieszę z odpowiedzą.
— Jest dwóch do jednego, S! Czy i tak nie wzięliśmy tego zlecenia jedynie dla simirów!? Skąd u Was taki kompas moralny, hę!? — Harmider w pełnej krasie? Rzecz jasna na jego przodzie nie kto inny jak Nieustraszona, no bo niby kto?
— Tak jak niezbyt zgadzam się z N... Tak teraz sądzę że to najlepsza z możliwych opcji. Nawet jeśli nie jestem w stanie za bardzo uwierzyć w wiarygodność tejże oferty... To co tak naprawdę nam ona szkodzi? — Uziemiony musiał zejść ze swego paranoicznego konia i nareszcie poszedł po rozum - a tak choćby sądziła Nieustraszona.
— Jesteście zepsuci. Do szpiku. Czy Herosi nie są przypadkiem tymi, którzy zazwyczaj ratują dzień!? Czy naprawdę mamy zamiar porzucić młodą niewiastę w tarapatach i pogrążyć jej ojca w jeszcze większej rozpaczy!? —
Zielonooki byli w większości nieobecni przez całą tą rozmowę, niemal bezmyślnie podążając za przewodnictwem Nergiwulga. Dopiero po usłyszeniu oferty barona dali radę ocknąć się z transu i wyjść naprzeciw - za radą Sprawiedliwych wykonali sprawny ukłon i przeczącym ruchem głowy odmówili sobie nalania jakiegokolwiek z prezentowanych trunków. Natomiast! Zauważając świeżo zapalone świeczniki, do ich głowy pomimo tego bajzlu wpadł pewien pomysł.
Wyciągając z kieszeni odrobinę pogniecony, ale nadal w całości papieros, L niepewnie chwycili za świecznik. Aby pokazać Baronowi iż nie mają jakichś głupszych zamiarów, Państwo L skierowali się w stronę okna. Dopiero po jego otwarciu włożyli biały patyczek do swych ust i przypalili jego koniec, odstawiając świecznik na swoje miejsce po krótkiej chwili. Głosy uciszyły swój ton jak za odjęciem dłoni, a L nareszcie mogli pomyśleć za samych siebie.
“Nasi Towarzysze poradzą sobie z rozmową… My musimy za to pomyśleć o wszystkim na spokojnie.” Przeszło przez ich głowie. Niezbyt przejmowali się tym, jak postrzegani mogli być w takiej sytuacji. L potrzebowali przysłowiowej przerwy na fajkę i ułożenia własnego planu działania.
“Zacznijmy od tego, że nie wiemy niczego szczególnego. Odetta zwiodła nas pomiędzy alejki, a potem o mało nie wpadliśmy na jakichś nieprzyjemnych typów. Czy ta cała gra jest warta świeczki skoro i tak przybyliśmy tu dla pieniędzy? Nie sądzę… Nie myślę żeby tak było.” Młodzieniec mimowolnie chwycił za “podarowaną” mu wcześniej kartkę, ale na tyle dyskretnie, aby jeszcze przez przypadek nie zainteresować tym Barona. Aby rzecz, że po jego głowie nie chodziła chęć skorzystania z tej oferty, byłoby powiedzenie kłamstwa.
“Co zrobiłaby Hex…? Co zrobiłby Percy…?” Brwi zielonookiego rozluźniły się, a mimika jego twarzy przybrała nader spokojny wyraz. ”A co mogę zrobić ja?”

Baron kiwnął głową, po czym odparł zmęczonym i strapionym głosem. - Nie tylko dla mnie, ale i całego miasta. Mieszkańcy ją uwielbiają, więc strata Ludmiły byłaby ciosem dla nas wszystkich. - Na wspomnienie o synu, jego wzrok pokierował się gdzieś w bok, po czym wrócił na herosów. - Sam jestem zaskoczony, od dzieciaka mieli świetne relacje, a teraz dochodzi do czegoś takiego. - W momencie, gdy chłopak wspomniał o tajemniczej kobiecie, przykuł uwagę Barona, a ten w zaintrygowaniu wysłuchiwał, co ma do powiedzenia. - Oskarża mojego syna?! - Wpierw oburzył się, jednak uczucie szybko minęło, kiedy przypomniał sobie, że syn niezbyt uczestniczył w śledztwie i nie chciał czegokolwiek zdradzić. - Ciężko mi w to uwierzyć, aby Odoryk był wplątany w zniknięcie Ludmiły… Jednak skoro podejrzenia padają na niego, będę musiał go przycisnąć do ściany. - Stwierdził niechętnie. Korneliusz kiwnął głową, widząc działania Państwa L, nie miał nic przeciwko zapaleniu papierosa, każdy potrzebował odrobiny oddechu. W ten do pomieszczenia wpadła kapłanka, plując brutalną prawdą. Śmierć Hortensji niezbyt przejęła barona, po prostu to przyjął, co było dziwne. Możliwe, że miała informacje, które były nie na rękę Korneliuszowi, więc jej śmierć należała do użytecznych. - Przyjąłem tych ludzi, a oni mi się tak odwdzięczają… - Głos barona był pełen zawodu, z nutką gniewu. - Nie będzie potrzeby, umiem poradzić sobie ze zbójcami. - Zerknął na wiszące na ścianie skrzyżowane szable. - Dobrze, a mnie czeka poważna rozmowa z Odorykiem. - Niedługo później do pokoju wbiegł zdyszany żołnierz, który trzymał w dłoni nieduży notes. Odsapnął, a następnie zwrócił się do wszystkich zebranych. - Podczas przeszukiwań apteki znaleźliśmy dziennik Hortensji. Nie czytałem, ale zaniosłem Kapitanowi, który go przejrzał i kazał przekazać wam. - Wręczył przedmiot bohaterom. - Potem poszedł, nie wiem gdzie, ale wyglądał na zdruzgotanego. - Baron uważnie przyglądał się herosom, a jego twarz jakby nieco zbladła.
Jeśli ktoś z trójki zdecydował się otworzyć notes i go przejrzeć, to mógł się dowiedzieć okropnej prawdy. Ostatnie strony zostały zapisane w nerwowy i spanikowany sposób, ponadto przepełnione były przerażeniem Hortensji, które wynikały z faktu dowiedzenia się wprost od Ludmiły o przebrzydłym czynie barona - gwałcie. Ludmiła zwierzyła się z tego nie tylko Hortensji, ale i również Odorykowi, któremu rzekomo udało się znaleźć grupę ludzi mających specjalne “lekarstwo”. Na temat leku i grupy nie było więcej informacji. Kolejne strony dotyczyły zaginięcia Ludmiły, gdzie Aptekarka opisywała swój strach i obawę przed własnym życiem, co kompletnie ją sparaliżowało. Dlatego postanowiła odciąć się od wszystkiego. Intryga nabrała wyraźnych barw, gdzie każdy był winny i miał swoje za uszami, pytanie tylko, co poczną herosi. Bezpośrednia konfrontacja z Korneliuszem? Konfrontacja z Odorykiem? Zostawienie uzyskanych informacji na później? Doprowadzenie misji do końca? Skorzystanie z oferty tajemniczych nieznajomych i pozostawienie tego samemu sobie? Bohaterowie mieli kluczową wiedzę, a ich najbliższe poczynania zaważą o losach nie tylko rodziny barona, ale też całego miasta. Szkoda tylko, że dowiadują się tak późno.

Kobiecie nierozsądnym wydało się zaniechanie ukrycia ze strony barona, lecz nie miała zamiaru ingerować w jego decyzję, bo najzwyczajniej w świecie nie obchodziło jej, co się z nim stanie. Wątpiła, że poradzi sobie z grupą uzbrojonych morderców, nawet jeśli to wieśniacy i budowniczy, lecz cóż. Jeśli zginie, zapłaty będzie się domagała u kogoś, kto odziedziczy jego majątek, niezależnie od tego, jak potoczą się losy zlecenia. Kuruk nie widziała sensu, aby pozostać w posiadłości i gawędzić z baronem. Wprawdzie chciała porozmawiać również Odorykiem, lecz w cieniu ostatnich faktów priorytetem było przeszukanie domu mordercy, bo kto wie, czy pozostała dwójka nie zatrzyma się właśnie w tym miejscu, zacierając przy okazji ślady swojej winy. Zapewne nikt, włącznie z trójką Herosów, nie spodziewał się nadejścia strażnika miejskiego z kolejnym, jak to miało się po chwili okazać, kluczowym dowodem. Kapłanka spokojnie podeszła do mężczyzny, aby chwycić dziennik zamordowanej aptekarki oraz przeczytać to, czego dowiedział się poznany przez nią kapitan straży. Otworzyła pamiętnik na ostatniej zapisanej stronie, aby wczytać się w zapisane przez zmarłą litery, co w niektórych momentach zdawało się całkiem ciężkie. Rodzinne brudy zamożnej rodziny nie sprawiły, że twarz Kuruk zmieniła się jakoś drastycznie. Uniosła ona głowę, aby pogrążyć się w myślach na pewien moment.
Zdecydowanie była to rodzina z sekretami i niezdrowymi relacjami, nie ma co. Ciche rozważania dotyczyły tego, czy aby przypadkiem Ludmiła nie ukryła się przed ojcem, w czym mógł jej pomagać brat. Wyjaśniałoby to jego niezrozumiałe zachowanie, dlaczego był niezbyt zainteresowany odnalezieniem krewnej. O co chodziło z lekarstwem? Nie miała pomysłu, nie kojarząc, aby na wcześniejszym etapie śledztwa pojawił się taki wątek, lecz czy aby na pewno było to istotne? Najważniejsze było odnalezienie córki barona, ale Kuruk dostrzegła również drugą możliwość. Jeżeli Odoryk faktycznie pomógł siostrze uciec od marnotrawnego ojca, Herosi mogli pobrać opłatę od niego, w zamian za milczenie, a nawet zgarnąć nieco więcej bogactwa, oferując mu upozorowanie śmierci jego siostrzyczki. Oh, jej myśli zachodziły naprawdę daleko, a nic nie było tak naprawdę pewne. W naturze Kuruk nie było kłamstwa, a raczej brutalna bezpośredniość, lecz czy w danej chwili było to pożądane? Nie, z czego zapewne każdy zdawał sobie obecnie sprawę, włącznie z nią. Postanowiła przemilczeć temat, dlatego zamknęła notatnik, nie chcąc go w danym momencie przekazywać towarzyszom w obawie przed tym, że mogliby zareagować zbyt emocjonalnie.
– Jak ma na imię mężczyzna, który zamordował Hortensję? – zapytała przybyłego strażnika, choć pytanie to było obecnie całkowicie zbędne.
Nikt z zebranych, poza nią, nie wiedział, co zostało napisane. Chciała sprawić, aby wszyscy pomyśleli, że jest to w jakikolwiek sposób powiązane ze wspominkami Hortensji, choć fakty były zupełnie inne. Nie chciała wzbudzać podejrzeń barona, bo, nawet jeśli dopuścił się potwornych czynów, wciąż mógł mieć za sobą ludzi, którzy byli gotowi stanąć przeciwko ich trójce.
– Skoro już tu jesteśmy, porozmawiajmy z Odorykiem, może wie coś o powiązaniach swojej siostry z tym mężczyzną. Byle szybko, trzeba poszukać alchemiczki. – odezwała się, chcąc zachęcić swoich kolegów z drużyny do opuszczenia pomieszczenia.
Dopiero za drzwiami, gdy wyjdą na w miarę bezpieczny korytarz, miała w zamiarze przekazać pamiętnik młodym bohaterom. Ich reakcja powinna jej jasno zakomunikować o tym, czy podzielą jej teorię o ukryciu Ludmiły i ewentualnym zaproponowaniu synowi barona, że zaangażują się w spreparowanie jej śmierci. Do tego istniał cień szansy, że wiedzieli, czym jest wspomniany tam lek.

Gdy gawędziliśmy sobie z baronem, do pomieszczenia weszła kapłanka, wraz z którą przyszliśmy do tej miejscowości. Jak się okazało, miała trochę informacji, co oczywiście mnie ucieszyło. -Odeta?- zwróciłem się do Kuruk -Byliśmy u niej. Nasz kolega twierdził, że widział zakapturzone twarze gdzieś w pobliżu jej domu. Odeta z kolei twierdziła, że da sobie radę, gdyby ktoś miał ją napaść.-
Reakcja na śmierć Hortensji, która, jak wychodziło, była zielarką, trochę mnie zdziwiła. Może po prostu nie miał okazji poznać jej osobiście.
Nie myśląc nad tym dłużej, sięgnąłem po notes Hortensji.
-G-gwałt? Na kim?- Szepnąłem pod nosem, czytając kolejne strony. Ręce zaczęły mi się nieco trząść, cudem powstrzymałem się od posłania krzywego spojrzenia baronowi. Informacja o jakimś leku przestała mieć znaczenie.
Oddałem notes Kuruk, po czym oznajmiłem na tyle spokojnie, na ile byłem w stanie. -Muszę gdzieś iść.-
Przy odrobinie szczęścia moi towarzysze pójdą za mną i będę w stanie ich przekonać, by ci zostawili tę sprawę w spokoju. Przyjęcie oferty nieznajomej grupy wydało się całkiem dobrym wyjściem z tej sytuacji, biorąc pod uwagę gwałt na liście przewinień Barona. Kto wie, do jakich jeszcze obrzydliwości posunął się Korneliusz?

Podczas, gdy Kuruk oraz Państwo L zastanawiali się, co począć, Nergiwulg postanowił skorzystać ze wcześniejszej oferty. Ruszył przed siebie, przechodząc przez całe miasto, a podczas marszu kotłowały mu się w głowie pytania i domysły na temat sensu swojej decyzji. Czy przyjęcie zapłaty rzeczywiście było dobrą opcją? Możliwe, że lepiej byłoby domknąć sprawę do końca, dowiedzieć się, co z córką, skonfrontować całą sprawę z rodziną lub zdemaskować barona, bo w końcu, kto wie jakich jeszcze okropieństw może dopuścić się w przyszłości. Niestety podjął on najbardziej egoistyczną decyzję, wykazując się sporą ignorancją, chociaż z drugiej strony jest to zrozumiałe. Sytuacja mogła go po prostu przerosnąć, a on nie chciał ingerować w nie swoje życie i nadwyrężać sił, ponieważ mieli proste zadanie, ale kto mógł wiedzieć, że przerodzi się ono w dziwaczną intrygę. Tylko w takim wypadku należy sobie zadać pytanie, czy faktycznie nadaje się na “bohatera”? Bohater to coś więcej, niż tylko najemnik klepiący zlecenie za zleceniem, a persona mogąca mieć większy czy też mniejszy wpływ na otaczającą rzeczywistość oraz realia. Nie chodzi tu o kwestię moralności, dobra czy zła, ale o moc i zdolność zmieniania biegu rzeczy. Kiedy wyszedł z miasta, podeszła do niego zgarbiona i zakapturzona osoba, wręczając mu mieszek pieniędzy, po czym bez słowa odeszła. Natomiast Kuruk i Państwo L nareszcie zdecydowali, aby przeszukać dom mordercy. Udali się tam wraz z grupą zbrojnych, jak się okazało domostwo było szczelnie zamknięte, więc żołnierze rozbili okna i rozpoczęli przeszukiwania. Jeden z nich otworzył na pozór zwykłą szafę, która okazała się tajemnym przejściem ze schodami w podłodze prowadzącymi w dół. Żołdacy oraz dwójka herosów zeszli do piwnicy, przeczesując ciemne, wilgotne oraz wąskie korytarze.
Z każdą kolejną chwilą przebywania w tym miejscu, mogli wyczuć przerażającą, wręcz przeszywającą ich duszę aurę, jakby odbywały się tutaj rzeczy, na które nie powinno paść słoneczne światło i się nie mylili. Dotarli do pierwszego pomieszczenia, w którym było kilka beczek i wazonów wypełnionych nieznaną substancją. Zwykli strażnicy nie byli w stanie rozpoznać płynów, ale bohaterowie wyczuli, że to krew. Jednak nie taka zwykła, gdyż mieniła się czerwoną, czarną i nieco fioletową barwą oraz jej zapach uderzał w nozdrza, niczym siarka. Na ścianach znajdowały się nietypowe symbole, których nie dało się zidentyfikować, wszyscy widzieli je pierwsze raz na oczy. W ten, gdzieś w oddali podziemi usłyszeć mogli niskie, nieco chóralne głosy i wycie. Pobiegli w tamtym kierunku, a przechodząc przez spore drewniane drzwi, ich oczom ukazała się większa sala, udekorowana tymi samymi symbolami, co wcześniej. W okręgu stała grupka ludzi, odziana w taki sam sposób, co skrytobójcy, a wśród nich wyróżniała się jedna kobieta odziana w żelazny, ozdobny hełm z rogami. Na samym środku zaś była ona - Ludmiła, skuta łańcuchami do kamiennego leża, wyglądała na otępiałą. Obok niej leżało kilka specyficznych, pulsujących kryształów, zdecydowanie o magicznych właściwościach. Zszokowani żołnierze nie wiedzieli, co począć, a to wykorzystała kobieta, tłumacząc całą sprawę. Okazało się, że Ludmiła wcale nie jest córką Barona, a siostrzenicą adoptowaną we wczesnym dziecięcym wieku, którą niedawno wykorzystał w obrzydliwy sposób. Skonfrontować chciał to jego syn - Odoryk, jednak za namową spanikowanej Ludmiły nie zrobił tego, a zamiast tego potajemnie skontaktował się z kultystami, a Ci obiecali wyleczenie dziewczyny, chociaż więcej nie tłumaczyli.
Dopiero teraz Odeta ujawniła, że poprzez “wyleczenie”, rozumie “oczyszczenie” zepsutej rodziny barona oraz skażonego ziarna, które Ludmiła nosiła w sobie. Rytuał zmusiłby Ludmiłę do zamordowania swojego ciemiężyciela, a w następnie popełniłaby samobójstwo. Mówiła także, że ta rodzina jest skazana n tragedię i niezależnie co zrobią, to tak czy siak dojdzie do nieszczęścia, a jeśli przeszkodzą w rytuale, odbije się to na niewinnych mieszkańcach. Żołdacy nie wierzyli szalonym kultystom i natychmiast ruszyli z odsieczą. Doszło do zaciętej walki, gdzie przez dobrych kilka minut rozbrzmiewał odgłos uderzeń stal o stal oraz krzyków. Z bitewnej zawieruchy zwycięsko wyszli żołnierze, wraz z herosami, obyło się nawet bez strat, a Odeta ostatnim tchem nazwała ich głupcami. Przerwanie bluźnierczej liturgii spowodowało wybudzenie się Ludmiły z letargu. Żołnierze się nią zaopiekowali i wraz z bohaterami udali się do barona, gdzie część pozostała na miejscu, aby zabezpieczyć teren. Baron podziękował im, zapłacił więcej niż planował, ze względu na wybicie kultu. Jednakże krótka interakcja z włodarzem odbywała się w napiętej atmosferze. Żaden z jego strażników nie miał odwagi oskarżyć go o haniebne czyny, a dwójka herosów wykonała, co do nich należało. Zdecydowanie ta misja utkwi im w pamięci ma dobre. Opuścili Kłosopole udając się w swoich kierunkach…
EpilogLos Odoryka
Po opuszczeniu dworka przez zbrojnych oraz dwójkę bohaterów, aby rozprawić się z kultystami. Odoryk wyczuł, że sytuacja robi się wyjątkowo nieciekawa i zaraz odczuje konsekwencje swoich teoretycznie dobrych czynów oraz zamiarów, ponieważ nie miał pojęcia, do czego chcą doprowadzić kultyści, dlatego uciekł. Wieść o tym błyskawicznie się rozeszła, a Baron rozkazał pojmanie syna, gdzie niedługo później doszło do jego złapania, oskarżenie i błyskawicznego stracenia.
Los Ludmiły
Po wyjaśnieniu oraz zakończeniu sprawy, powróciła do swojego domostwa, chociaż już nie była tą samą, pozytywną, energiczną i uwielbianą przez całe miasto dziewczyną. Wykorzystana w obrzydliwy sposób przez swojego opiekuna, wydana przez swojego kuzyna i pozostawiona na pastwę losu ciemiężcy, jej stan psychiczny, a potem fizyczny coraz bardziej się pogarszą. Gwoździem do trumny było dowiedzenie się o śmierci Odoryka oraz Hortensji, gdzie zrozpaczona Ludmiła postanowiła pójść w ich ślady - odbierając sobie życie.
Los Korneliusza
Po wyjaśnieniu oraz zakończeniu sprawy, Korneliusz rozkazał odszukanie oraz pojmanie syna, do czego doszło całkiem sprawnie. Został postawiony przed poważnymi oskarżeniami, a następnie stracony. Baron uznał, że osoba z tak bliskiego środowiska, która brała czynny udział w uprowadzeniu Ludmiły, przy czym wiedziała o jego czynie, nie może zostać żywa, ponieważ to zagrażało jego pozycji oraz porządkowi w mieście. Niespodziewane samobójstwo siostrzenicy spowodowało pewne komplikacje, ale i tutaj znalazł kozła ofiarnego w postaci niedawno przybyłych osadników, gdzie spora część z nich w istocie była kultystami. Od tego czasu zdrowie barona solidnie podupadło, a jego czas powoli się zbliżał.
Los Kapitana
Dowiedziawszy się o prawdzie, kapitan zniknął w niewyjaśnionych okoliczność. Prawdopodobnie targany zawodem, żalem i wściekłością, postanowił opuścić miasto, aby nie mieć z tym nic wspólnego. Aczkolwiek plotki mówią, że działa w okolicach miasta, zbierając chłopów, by obalić tyrana.
Los Kłosopola
Porwanie siostrzenicy barona oraz następstwa tego wydarzenia, to znaczy stracenie Odoryka, śmierć Ludmiły, wyeliminowanie kultystów, wyjątkowo odbiły się na ludziach. Panowała aura niepokoju oraz strachu, szczególnie potęgowana tak błyskawicznym rozwojem brutalnych i niespodziewanych wydarzeń. Niektórzy odważniejsi próbowali na własną rękę dowieść prawdy, ale szybko byli aresztowani pod fałszymi zarzutami działania na szkodę osady. Włodarz rozprawiał się z każdym, kto chociażby na milimetr zbliżył się do tej sprawy, a ponadto wygnał nowo przybyłych osadników, a tych bardziej zapartych po prostu wrzucał do lochów. Nastał okres tyranii i paranoi, który spowodował powstanie grup spiskowych mających na celu obalenie oszalałego barona. Nie dość, że miasto musi się borykać z echem okrutnych wydarzeń, to w dodatku czeka je walka o władzę.
Soundtrack

Zaginione uczennice

Serafiren

Zielarka ze wsi Skatuszki, półtora dnia drogi od Carachtar prosi z całego serca o pomoc dobrodusznych herosów, którzy zechciałby pomóc znaleźć jej zagubione młode dziewczynki, przyuaczające się do roli wioskowych lekarek. Stare kości nie pozwalają na wyruszenie do głuszy w poszukiwaniu potrzebnych do zawodu roślin, a tym bardziej na znalezienie zaginionych. Zanim jednak podejmiesz się tej misji, wiedz, że lasy przy Skatuszce, mimo że bogate w pomocną mieszkańcom florę przez anomalię są pełne niebezpieczeństw, które po ostatnich zaginięciach mogą już być o wiele za blisko wioski.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Skatuszki

Skatuszki jest miejscem, które ledwo zasługuje na miano wsi. Sześć chat na brzegu lasu, których butwiejące ściany jakimś cudem jeszcze się nie zawaliły pod własnym ciężarem. Drewniane belki obeszły prawie całe mchem i bluszczem, dając wrażenie, że wieś powoli stapia się z lasem. Południe wsi okalają pola, na których powoli widać kiełkujące zaczątki bliżej nieznanych roślin zbożowych. Przecinane są jedynie przez klepistą drogę, która prowadzi do wioski. Na wschód znajduję się pokaźnej wielkości polana przed lasem, skąd słychać gęsi, kaczki i bydło wyprowadzone tam tuż po wschodzie słońca. Ludzie tutaj patrzą na nowo przybyłych ze strachem, nieufnością i ledwo skrywaną wrogością. Chowają się w domach albo spoglądając ze szpar w przymkniętych okiennicach na obcych przekraczających ich ziemie. Atmosfera w Skatuszkach z jakiegoś powodu jest napięta. Przez wieś prowadzi prosta ścieżka, wyznaczona przez butwiejące płoty i domy prawie równomiernie zamieszczone po obu jej stronach. Wydawałoby się, że powinna skończyć się przy ostatnich dwóch budynkach, ale pnie się dalej, lekko jedynie zwężając. Na horyzoncie widać jeszcze jedno domostwo. Znajduje się na krawędzi lasu, okala go bogata kolorowa zieleń w postaci drzew, krzewów i kwiatów. Wydaje się jakby nie na miejscu, na tle ponurej, mrocznej kniei.Łatwo w tej małej wsi było się domyślić, gdzie znajdował się dom zielarki. Mieszkańcy nie byli zbyt pomocni, ignorując naszych herosów albo uciekając do domów na sam ich widok. Ich współpraca nie była jednak konieczna, aby odnaleźć miejsce zamieszkania staruszki. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na dobrze utrzymany domek oddalony o około sto metrów od wioski. Prowadziła do niego dobrze wydeptana ścieżka, logicznym założeniem więc było, że ludzie często tędy przechodzą. W drodze do chatki towarzyszył wam tylko wiatr i skrzypienie drzew. Las wydawał się dziwnie martwy, jakby wszystkie zwierzęta zdecydowały, że nie jest to miejsce do życia. Mimowolnie ta cisza powodowała swego rodzaju niepokój, a każde głośniejsze skrzypnięcie drzew na skutek silnego podmuchu zimnego wiatru wywoływało ciarki na plecach. W końcu, gdy wasze kroki dosięgły bramki, mogliście dojrzeć małą, zmarszczoną staruszkę podśpiewującą pod nosem i wijącą warkocze z ziół. Gdy tylko przekroczyliście próg ogrodu, mogliście poczuć przeszywający was wzrok. Staruszka przyglądała się wam uważnie z uroczym, starczym uśmiechem, który nie sięgał jej niebieskich mętnych oczu iskrzących spod zmarszczonych powiek. Cierpliwie czekała na to, aż do niej podejdziecie, kończąc czwarty kordonek.
~ Witam was moi drodzy. Herbatki? - mówiąc to, wstała i powolnym krokiem podeszła do stoliczka na werandzie z gotowymi szklaneczka mi z dziwną czarną substancją, przypominającą smołę. Kobieta usiadła przy stoliku, była dosyć zwinna na swój wiek, nawet nie potrzebowała laski, by się poruszać.
~ W czym mogę służyć? - powiedziała staruszka i zaczęła sączyć kisiel z prostej, aczkolwiek doskonale utrzymane porcelanowej filiżaneczki.

Gdy Amanda pojawiła się w Avarii, to nie gnała na ratunek mieszkańcom, nie trenowała zaciekle swoich ukrytych zdolności czy nawet nie spotkała za wielu herosów, takich jak ona. Minęły tygodnie, nim kobiety wyruszyła na swoje pierwsze zlecenie, a o samej misji dowiedziała się oczywiście w karczmie. Wywiązała się rozmowa na temat jej znikomych dokonań, wspomniano o wiszącym zleceniu od starej babki, rzucono kilka wyzwisk, aż ostatecznie dokonano zakładu.
Następnego dnia heroska znalazła transport na obrzeża wsi Skatuszki, a dalszą drogę przeszłą pieszo. Miejsce, jakie wskazywały kierunkowskazy, zdawało się zapomniane przez świat. Gdy podążała wzdłuż prymitywnej drogi, to nie umknęły jej uwadze spojrzenia za płotów, okien czy drzwi.
-Ciepłe powitanie.- Skomentowała pod nosem, choć nie przejęła się reakcja mieszkańców.
Amanda ponownie zerknęła na kratkę z ogłoszeniem, odczytując gdzie może znaleźć zleceniodawcę. Zielarka? Ich domy są bardzo charakterystyczne.
Z tą właśnie wizją, po drodze znalazła przed nią coś bardziej charakterystycznego. Czupryna niebieskich włosów oraz zwierzęce uszy. Podekscytowanie wypełniło jej ciało, więc lekkim krokiem podbiegła do herosa i poklepała go po plecach.
-Przepraszam…?
Wyglądał na zaniepokojonego. Cóż, ale na pewno nie jest jednym z tych przestraszonych mieszkańców.
-Hej, królisiu. Zajmie ci chwilkę. Szukam domu zielarki. Wstawiła zlecenie o bodajże zaginięciu. Wiesz coś na ten temat, jagódko?- Wystawiła przed nim kawałek ogłoszenia.
Ostatecznie okazało się, że idą tą samą drogą.
Dom na uboczu, a w ogródku siedziała staruszka. Do całej kompani przyłączyło się dwóch kolejnych herosów. Skrzydlata zdążyła jedynie do nich pomachać, gdy starsza kobieta zaczęła przyglądać się im wnikliwym wzrokiem. Zaproponowała herbatę i usiadła przy stoliku. Amanda nie chciała tego pić. Jest wybredną kobietą.
Gdy zadała im pytanie, heroska wyrwała się do przodu ze swoją ekstrawertyczną osobowością.
-Witaj! Nazywam się Amanda, jestem tu… My jesteśmy tu w sprawie ogłoszenia o zaginięciu dziewczynek.- Pokiwała jej głową, przykładając dłoń do piersi w geście kulturalnego przywitania.
Chyba nie musi więcej dodawać. Widać, że są dość nietuzinkową grupą.
-Czy mogłabyś opowiedzieć nam, co się dokładnie stało?- Uniosła dłoń, wyliczając na palcach każde kolejne pytanie.-Dlaczego wyszyły do lasu? W którym kierunku Co miały na sobie?

To był zły pomysł, powtarzam, ZŁY POMYSŁ! Jedno to przyjęcie zapłaty, kłaniając się komuś, kto właśnie odrzucił Twoją kandydaturę, innym jest wylanie na tych gagatków piwa i liczyć na to, że się z tego wyjdzie cało. Na szczęście poza granice wioski już nikomu nie chciało się go gonić, jednak uszaty heros postanowił dołożyć dodatkowych starań, by za te pięć simirów nie zapłacić znacznie wyższej ceny. Kiedy już udało mu się wejść na szlak, a następnie podążyć nim do kolejnej osady, zdecydował się w końcu wziąć chwilę oddechu. Tam, będąc w karczmie, uznał poprzednią sytuację za nadzwyczajnie pechową, dlatego też ponownie skierował się do tablicy ogłoszeń. Kiedyś musi się udać, nie? Tym bardziej że znalezienie podopiecznych wioskowej leśniczej wydawało się znacznie łatwiejsze niż przemówienie do rozsądku całej masie rolników. Nie ma co się jednak rozpuszczać na temat rozważań na zadanie, jedyne co pozostaje powiedzieć to "w drogę"!No i jak się okazało, podróż nie była wcale tak męcząca, gdyż nie szedł wprost z Carachtar, tylko czegoś pomiędzy. Kiedy tylko dotarł do pozornie opustoszałej, przez zachowanie mieszkańców, wsi Skatuszki, zrozumiał, że jest raczej pierwszym, a może i jedynym herosem tutaj.~ Co jeśli źle trafiłem? Tragedia, taka łatwa kasa, a ja znowu zwaliłem...Niepewność mężczyzny powoli zamieniała się w niepokój do czasu, gdy nie pojawiła się przy, a raczej za nim, skrzydlata panienka.~ Dla panienki "Panie Królisiu", jeśli łaska. ~ zażartował niebieskowłosy, po czym skłonił się jej w geście teatralnym, który teraz już po tylu razach robił niczym z pamięci mięśniowej ~ Shath, nieznajomy do usług. Widzę, że panienkę sprowadzają w tę stronę te same pobudki, co mnie. Sam nie jestem obeznany, jednak jeśli miałbym zgadywać, wystarczy, że będziemy podążać za tamtą ścieżką.Jak się dowiedzieli w niezbyt odległej przyszłości, okazało się to strzałem w dziesiątkę. Na szczęście dla uszatego herosa, gospodynią była poczciwa staruszka, z którymi, przynajmniej tak mu się wydawało, umiał złapać niezły kontakt, wręcz wspólny język. Dlatego, gdy zaproponowana została herbata, nawet jeśli podana w formie wątpliwej, niebieskowłosy przysiadł chętnie.~ Dziękuję za gościnę, pozwolę sobie skosztować. ~ odparł, biorąc "łyka" nietypowej substancji i jakkolwiek zła nie była, narzucił na twarz całkiem niezły uśmiech ~ Muszę przyznać, że jeszcze czegoś takiego nie piłem, od kiedy tu jestem. Chociaż wiem, że Amanda pyta prosto z mostu o najważniejsze, ciekawość mnie zżera, podzieli się pani przepisem?Chcąc zdobyć sympatię staruszki, liczył, że kiedy wykonają zlecenie śpiewająco, będzie mógł liczyć na mały bonus. W końcu nigdy nie zaszkodzi zdobyć parę kontaktów, zwłaszcza u znanej zielarki!

Garnek sam się nie napełni, więc Silvius musiał wreszcie wyruszyć na jakieś zlecenie. Na początek wybrał coś lekkiego, czyli misje odnalezienia zaginionych dziewczyn. W końcu to grupa lekarek, co strasznego mogło się stać. Pewnie się zgubiły w lesie, a ich robotą będzie odnalezienie ich i przyprowadzenie do staruchy. Dotarcie do ‚wsi’ nie było najłatwiejsze, w szczególności kiedy nie możesz sobie pozwolić na zapłacenie by cię zawiózł. Na szczęście udało mu się znaleźć dobrego człowieka który akurat przejeżdżał przez te okolice. Po dotarciu na miejsce odrazu rzucił mu się w oczy jeden detal- Wygląda to trochę dziwnie. Wręcz niepokojąco -zagadał do swojego chowańca, który trzymał się cały czas blisko niego~ Cała wioska zaniedbana, oprócz jednego domku. Las brzmi jakby był wybity w pień, zapowiada się nie takie łatwe zlecenie ~Odpowiedziała istota. Może stara kobieta lubi utrzymywać swój dom w porządku, albo wykorzystywała do tego swoje uczennice. Ta informacja pewnie jest kompletnie bezużyteczna, ale nie zaszkodzi ją zapamiętać. Jednakże cisza panująca w lesie jest bardzo niepokojąca. Bóg wie co musiało się stać by nawet ptaszyska w nim nie rezydowały. Tak czy inaczej, warto jest dać temu zleceniu szanse. Odpuścił sobie przepytywanie mieszkańców, albowiem ci i tak zmykali zanim ten się do nich zbliżył, a droga do domu zielarki była oczywista. Przed wejściem do jej domostwa poznał 3 innych „herosów” z którymi będzie mieć przyjemność rozwiązywać tą zagadkę- Oczywiście że tak -Odrzucenie czegokolwiek do picia po takiej podróży było by głupie. Herbatka w tej sytuacji była błogosławieństwem. Jego towarzysze zaczęli zasypywać staruchę pytaniami, więc Silvius zaczął się rozglądać, aby zobaczyć czy coś złapie jego uwagę. Może nawet jego ekwiwalent psa tropiącego w tym pomoże

Mężczyzna szedł wraz z innymi trzema postaciami, obserwując dokładnie okolice próbując dostrzec jakąkolwiek żywą duszę, która przed nimi by nie uciekała. Widząc że większość z nich raczej uciekała lub patrzyła się na nich nie ufnie mężczyzna, mocniej złapał za torbę żeby nikt mu jej nie zabrał. Nie znał swoich kompanów i średnio myślał żeby jakkolwiek się przedstawiać, a tym bardziej czymkolwiek się odezwać. Wchodząc do domu zielarki usiadł sobie przy jednym z wolnych miejsc, jednak chyba jako jedyny nie postanowił pić herbaty, postawił swoją torbę na własnych nogach, analizując przy tym herbatkę, którą jego kompanii pili, próbując zobaczyć jaki ma na nich wpływ. Też poza tym sprawdził czy może w domku nie ma żadnego urządzenia mierzącego czas, tak aby się upewnić że nie wejdą do lasu w sam środek nocy, nie był tym typem osoby, która lubiła się o takich godzinach włóczyć głównie z niechęci do natrafienia na jakieś niebezpieczeństwom.

Starsza Pani nie spieszyła się z udzielaniem odpowiedzi. Sączyła spokojnie swoją herbatkę, która była lekko słodka niczym miód, o konsystencji rozwodnionego kisielu i aromacie cynamonowo-jabłkowym. Całkiem przyjemna mieszanka, dla tych, co spróbowali. Po wypiciu napoju herosi mogli poczuć, jak ich ciało lekko się rozluźnia, a zmęczenie po podróży staje się jedynie wspomnieniem. Mogli się poczuć lekko i przyjemnie jak po dobrze przespanej nocy w miękkim łóżku. Kobieta odstawiła filiżankę i pokiwała z namysłem głową. Wyjęła chusteczkę zza pazuchy i głośno w nią zakaszlała. Po czym wysmarkała nos.
~ Jaka z Ciebie śliczna młoda dziewuszka. Nie myślałaś kiedyś nad nauką zielarstwa? Hmmm? - kobieta zaśmiała się dobrodusznie, po czym spojrzała na Shatha - Przepis rodzinny, tak łatwo nie oddam. Ale jak chcesz dam ci całą butelkę z zaplecza. Dobre z was dzieci. - kobieta uśmiechnęła się szeroko, ukazując szereg dobrze utrzymanych zębów, w odcieniu zaskakująco białym. - Nie przejmujcie się gadaniem starej Pani. Ja najlepiej bym chciała pełny dom gwaru. Z rzadka gości miewam. Tylko moje uczennice tutaj bywają. A właśnie o nich. - kobieta zachmurzyła się i spojrzała zmęczonym wzrokiem w stronę cichej, niepokojąco ciemnej kniei. Pomimo że słońce wskazywało swoim położeniem na godzinę dziesiątą ,las wydawał się ciemny niczym w środku nocy. Starsza pani złożyła lekko trzęsące się, pomarszczone dłonie na kolanach.
~ Dwie zaginęły mi trzy dni temu, udały się do lasu i już nie wróciły. Po dwóch godzinach zaczęliśmy ich nawoływać, po trzech nasi leśniczy weszli do lasu zbadać sytuację, ale szypko wrócili. Dziewczynki nie posłuchały mnie, weszły głębiej w kniej i ślad po nich zaginął. Wtedy też jeden z chopów zaoferował się, aby dostarczyć zlecenie do miasta i przekazać wieści. Czas w końcu jest ważny, gdy mieszka się na takim krańcu świata. - kobiecina głośno westchnęła, jedna łza samotnie spływała po jej prawym policzku. - A teraz, wieczorem wysłałam moje pozostałe uczennice, po zioła, bo chopiec z wioski bardzo chory i trzeba na gwałt lekarstwa. Też zniknęły, a malutki w coraz gorszym stanie. - babcia otarła swoją twarz, wzdychając ciężko. Opatuliła się bardziej w materiał zwisający z jej barków, po czym wyciągnęła dłoń w stronę lasu i wskazała palcem małą, ledwo widoczną dróżeczkę.
~ Tamtędy chodzim z moimi dziewczynkami zbierać zioła, jeżeli macie znaleźć coś, co pomoże to tam. Możecie się też wypytać ludzi z wioski, tylko łoni niechętni godać. Weźcie tę czerwoną butelkę przy schodach, to pogodają. - staruszka skinęła na sporych rozmiarów butlę z dziwnym krwisto czerwonym płynem w środku.
Niektórzy, rozglądając się podczas rozmowy, mogli zauważyć wcześniej dziwną butelkę i kilka z nich schowanych pod werandą gdzie zapewne dojrzewały. Cały domek był doskonale utrzymany, po farbie widać, że świeżo bielony, jeszcze kilkanaście dni temu na początek wiosny. Dookoła wisiały doniczki z wszelkiego rodzaju roślinami. Przy ładnym wiklinowym stoliku było otwarte okno, z którego można było ujrzeć kawałek wnętrza chatki, która była równie pełna co weranda. Wszędzie porozstawiane były doniczki z kwiatami, słoje z ziołami i płynami niewiadomego pochodzenia, na suficie i ścianach wisiały kordonki suszonych ziół. Można było dostrzec również biurko z ogromną księgą, kałamarzem i pięknym karmazynowym piórem. Tam też znajdowało się kilka błyszczących w słońcu simirów. Domek wydawał się bardzo przytulny pomimo zagracenia.

Pyta prosto z mostu, gdyż szukają zaginionych dziewczynek, dla których każda minut może być końcem ich przetrwania… albo szybszym strawienia ich szczątek.
Czyż nie jest to adekwatnie moralne? Czy może ona ma zbyt bajkową wizję na temat misji bohaterów, którzy rzucają się na pomoc? Chyba powinna zrzucić z tronu.
Abstrahując, sama podróż nie była dla niej męcząca ze względu na transport, który sobie zorganizowała. Jak również wspomniano, Amanda jest wybredną osobą. Nie napiję się byle czego, jeśli nie ma koniecznego pragnienia. Tym bardziej, gdy nie kusi swym wyglądem. Jednak tym razem sięgnęła po swoje ukryte strzępki cierpliwości, siadając na wolnym miejscu przy stoliczku. Zgrabnie zarzuciła nogę na nogę i delikatnie oparła się łokciem o mebel w swobodnej pozycji.
Urokliwy uśmiech szybko zawitał na jej twarzy, gdy usłyszała tuzinkowy komplement od staruszki.
Dziękuje kochana. Schlebia mi to, ale gustuje w bardziej żwawych aktywnościach.– Odpowiedziała, puszczając perskie oczko.
Podczas gdy zielarka opowiadała o swoje herbacie i samotności, Amanda rozglądnęła się wokół posiadłości, aż jej oczy zatrzymały się na dwóch towarzyszach, z którymi nie miała okazji nawet zamienić słowa. Tylko jednej nie zdecydował się napić herbaty. Chciałeś już zagaić, lecz smętny ton staruszki, zwrócił jej uwagę. W końcu przechodzą do rzeczy.
Amanda chwile milczała, podążając wzrokiem tam, gdzie wskazała kobieta. W głowie rozważała, czy podjąć postawę współczującą – Chyba tego oczekiwano – Czy skupić się na zadaniu, aby móc szybciej zaśmiać się tym pijakom w twarz i wrócić do swoich zabaw. Jednak jej zdziwienie po usłyszeniu opowieści staruszki, przewyższa wcześniejszą refleksję.
Pozostałe, czyli dwie kolejne?– Zapytała, unosząc jedna brew do góry.–Dlaczego kochana nie wysłałaś je z jakimś postawnym mężczyzną, aby zapewnić im ochronę przy widmie zaginięć? Tym bardziej w imię ratunku miejscowego chłopca.
Nie był to oskarżycielski ton, a zdziwiony tak głupim postępowaniem mieszkańców. Czy oni z premedytacja sprowadzają na siebie kłopoty?
Cóż za tragedia.
Cóż za idiotyzm.
Ale głęboki wdech, moja droga. Nie jesteśmy tu bez powodu.
Ma za swoje. Prawie dzień po zaginięciu wysłała kolejne uczennice.
W takim razie, gdzie znajdziemy wspomnianych leśniczych? Wydają się najlepszym punktem wyjścia w poszukiwaniach kilku igiełek w gęstym lesie, prawda?– Odparła, zerkając ukradkiem na herosów w poszukiwaniu aprobaty.
Nie czekała długo, aż wszyscy się wypowiedzą. Wstała ze swojego miejsca, poprawiając materiał spódnicy.
Ah! Jeszcze jedno. – Wyrwała się nagle, kładąc dłonie na szerokich biodrach. –Jeśli nie znajdziemy je… Całe. Co wtedy?
Ton jej głosu przy ostatnim zdaniu wskazywał dokładne intencje. Czy dostaną wynagrodzenie, nawet jeśli uczennice nie żyją?

Shath niestety nie dowiedział się cóż to za wspaniała mikstura, jednak był zadowolony z rezultatu, jaki osiągnął. Wyraził poczciwej babci wdzięczność, podczas gdy Amanda — swoją drogą jedyna do tej pory, której imię poznał — pozyskiwała te bardziej istotne informacje. Biorąc pożytek ze swoich długich uszu, nasłuchiwał. Po ostatniej misji był jeszcze trochę zrażony do sytuacji, w których robił z siebie głupa, polegając wyłącznie na swoim gadaniu. Informacje, które pozyskali od babci były... niestety niezbyt ciekawe. Nie dość, że uczennice wcięło, to jeszcze brakuje ziół, by leczyć chorych.~ A więc dochodzi kolejny problem, co? Jeśli byłaby pani na tyle chętna. Wskaże mi panienka, jakie konkretne zioła potrzeba? Nie można zwlekać, kiedy w grę wchodzi zdrowie reszty mieszkańców, racja?Chociaż ton miał opiekuńczy, tak naprawdę zależało mu na zdobyciu ekspertyzy, wiedzy na temat leczniczych ziół, jakby miała go trafić kiedykolwiek podobna choroba. Wolał jednak powstrzymać się od wyjawiania tej intencji, gdyż jednym jest chęć pomocy, innym niechęć do dzielenia się rodzinnymi sekretami, zwłaszcza jeśli te były fundamentem biznesu.Kilka dodatkowych wskazówek nadeszło wraz z kolejnymi wypowiedziami aż w końcu nadeszła pora, by zabrać się do szukania na własną rękę.~ Przyznam, że gdy przychodzi co do czego, nikt z kobietą nie porozumie się tak dobrze, jak inna dama. ~ skomentował pożyteczność Amandy, po czym dodał ~ Nie zapeszajmy, chciałbym poznać te, które były godne nauk naszej poczciwej zielarki.Chociaż rwał się do wyjścia, by odnaleźć zaginione dziewczęta i pomóc temu, który się rozchorował, czekał na wieść najważniejszą, czyli lokalizację potencjalnych przewodników.

Widząc tylko jak Shath i Amanda rzucają komplementami na lewo i prawo, niemal żygało mu się od tej tęczy, a co za tym szło powoli zaczął usypiać. Słysząc dalsze brednie powoli zaczął stukać palcami w stół, czekając na jakieś bardziej ciekawsze informacje niżeli komplementy ze strony staruszki albo informacji na temat herbaty, która zresztą wydawała mu się niezbyt smaczna. Aż w końcu się doczekał, odchylił głowę ze stołu, wyprostował się, wziął głęboki oddech i odparł zimnym tonem, w stronę zielarki.-Przepraszam że przerywam tą jakże ekscytującą rozmowę, ale mógłbym zobaczyć na własne oczy, co temu chłopcu dolega? Wolę sam obejrzeć pacjenta, i spróbować mu pomóc.-Można było poczuć, w tych słowach również odrobinę sarkazmu. Po chwili przekierował wzrok na innych towarzyszy.-Póki nie zobaczę pacjenta, nie myślę o tym żeby ruszyć do lasu. Najwyżej jak skończycie rozmowę i picie herbatki, to po mnie pójdziecie, a ja spróbuję się czegoś więcej dowiedzieć.-Przy okazji wstał, zabierając ze sobą swoją torbę podróżną, którą miał przy sobie, najwidoczniej był gotowy udać się w tym momencie natychmiast do dziecka, nie zwracając zbytnio przy tym uwagi, że jego towarzysze aktualnie delektowali się herbatą... Szczerze? w dupie miał tą herbatę. Mimo iż takie przemówienia do innych nie było nigdy w jego stylu, pomyślał przez moment co mogło czuć to dziecko... cierpienie? Zdecydowanie, zwłaszcza że znając że jest to jakaś wioska, to tym bardziej nie mógł się spodziewać jakiejkolwiek pomocy medycznej, poza zielarką, która nie dokońca mogła pełnić rolę osoby specjalizującej się w leczeniu chorób, poszukiwania mogły dla niego poczekać, sam postanowi obejrzeć pacjęta, i spróbować mu pomóc, tyle ile byłby on sam w stanie to zrobić.

Starsza Pani była wyraźnie pocieszona zarówno słowami Shatha, jak i Amandy. Wydawać się mogło, że bardziej jej zależało na biadoleniu niż czymkolwiek więcej. Odpowiadała jednak na zadane jej pytania, chętnie i dokładnie. Co mogło pomóc poszukującym.
- Rozumiem kochanusia, to też już nie na moje stare kości. – zaskrzeczała staruszka śmiechem – A jak inaczej. Miały z sobą leśnika. Wrócił sam, bo z tego, co sam godoł „Obrócił się na chwilę, bo usłyszał podejrzany dźwięk i jak powrócił wzrokiem na miejsce, gdzie stały, to rozmyły się." Szukał je do wieczora i potem wrócił, biedoląc. Tsk, Tsk. – zasyczała kobieta, marszcząc elegancką twarz. – Znajdziecie tego gupka i jego towarzysza, ło tam przy wejściu do lasku przy dwóch skalnych obeliskach. Nawyt stąd je widoć. – kobieta pokazała lekko drżącym palcem na wschód od chatki, gdzie faktycznie widać było dwa głazy z dziwnymi symbolami a obok nich kręcących się mężczyzn. Na tej odległości trudno jednak było za wiele powiedzieć o ich wyglądzie. – Łapserdaki ubierają się na zielono, aby łatwo ich drapieżniki nie wykryły. Rozpoznacie. - kobieta po tych słowach wstała z krzesła, wzdychając ciężko. Podeszła do Shatha i poklepała po głowie, niszcząc mu fryzurę. - Hohoho szykuje się przyszły zielarz? Dreptoć za mną do chaty to pokażę. - zaczęła powoli, acz sprawnie iść w stronę drzwi, zatrzymała się jednak, słysząc słowa Amandy, kobiety twarz była zakrytą framugą, więc trudno było powiedzieć co myśli o tym. Po chwili ciszy, gdy niebieskowłosy odpowiedział na słowa towarzyszki, starsza pani odchrząknęła i odpowiedziała. - Nic nie poradzić, zabierzcie wtedy truchła, pochowam. - po tych słowach machnęła ręką na wychodzącego - ** Czarne plamy na skórze, kaszla krwią. Zaraz zakwitnie. Jest w którejś chacie. Wieśnioki do mnie chadzają, nie ja do nich. Znajdziesz, młody, bystry jesteś** - skończywszy odpowiadać młodzikom, weszła do chaty i zaczęła przeglądać księgę, nucąc pod nosem. Jeżeli Shath wszedł za starszą panią, ta w końcu zatrzymała się na jednej stronie pokzaując fikuśną fioletową roślinę. Postukała po niej palce. - O coś takiego wnuczku. A teraz nie zawracać mi głowy czas jest cenny. - to mówiąc, wypchnęła z niespotykaną siłą, jak na swój wiek, wszystkich co zawitali do chaty i stanęła w drzwiach. Do tych, co jeszcze zostali, powiedziała – Bierta napój spod schodków, a nawet dwa. Przydadzom się rozwiązać języki. - po tych słowach jedynie dopilnowała, że wzięli średniej wielkości szklane butelki i zamknęła drzwi.

Percy w tym czasie nie uzyskując za wiele pomocy od zielarki, mógł ponownie znaleźć się w wiosce. Było 6 chat, trzy po jednej i trzy po drugiej stronie klepiska. Dwie najbliższe wydawały się całkiem puste. Głębiej w wiosce słychać było pocharkiwania i uciszanie kogoś. Z lewej chaty wyszła młoda kobieta, widząc nieznajomego, zmarszczyła brwi, zatrzasnęła drzwi i poszła w stronę polany, na której pasła się trzoda. Dźwięk, przed chwilą usłyszany na pewno wydobywał się z któregoś z ostatnich domów. Po prawej albo lewej trudno powiedzieć.

Czy Shath był typem herosa, który biegnie, gdzie tylko się da, by udzielić bezinteresownej pomocy? Chociaż mogłoby się tak wydawać, nawet sprawia takie wrażenie, ciężko mówić, że to jakkolwiek trzyma się prawdy. Owszem, zaproponował zebranie kwiatu w celu wyleczenia choróbska dzieciaka, jednak tylko i wyłącznie dlatego, że płynęły z tego jakieś korzyści. Dlatego ucieszył się niezmiernie, kiedy usłyszał komentarz babuni.~ Kto wie babuniu, może jeśli bym miał za nauczyciela tak dobrotliwego zielarza? Ale praca to praca, obawiam się, że nie mógłbym poświęcić zbyt wiele czasu w jednym miejscu, jeśli chciałbym spełniać się w roli herosa, z czymkolwiek to się ostatecznie ma wiązać.Odrzekł, właściwie to nawet nie zauważając, że przekazuje swoje niepewności co do jego roli na tym świecie. Mniejsza z tym jednak, ponieważ dawka wiedzy czekała. Po ujrzeniu osobliwego kwiatu w książce kobieciny zrobił sobie mentalną notatkę, by mieć oczy dookoła głowy, w razie, gdyby taki pojawił się podczas ich wędrówki. Nie miał jednak czasu, by pytać o więcej tajemnic zielarstwa, gdyż szybko zostali wypchnięci na zewnątrz, zupełnie jakby chciała ich pospieszyć, co zresztą nie było takie dziwne. Kiedy przypomniała im o trunku, który w teorii miał zachęcić leśniczych do gadania, niebieskowłosy wziął tego tyle, ile zmieściło mu się w rękach, po czym odparł.~ Nie wiem jak wy, ale ja bym nie marnował czasu, by odwiedzać pacjenta, jeśli nie mamy żadnego lekarstwa w zanadrzu. Skierowałbym się raczej do naszych milusińskich. Coś mi nie pasuje w tej ich historii.Podzielił się z resztą swoimi obawami, gdyż jednak nagłe zniknięcie dziewczyn spod nosa doświadczonego fachowca było czymś zdecydowanie podejrzanym. O ile nikt nie miał nic przeciwko, a nawet jeśli miał, to niezbyt się tym przejmował, Shath skierował się do właściwej chatki, w której to miały się znajdować kolejne informacje.
Kiedy byli blisko, chociaż nie na tyle, by byli słyszalni, zaproponował swojej grupie dywersję.
~ Jak już mówiłem, trochę tym gostkom nie ufam. Co wy na to, by ktoś się wkradł i przeszukał ich rzeczy, kiedy ja do nich zagadam?Z tą propozycją chwilę później zdecydował się dopełnić swojej części umowy, niezależnie od zaangażowania reszty ekipy.~ Witam szanownych panów i kłaniam się nisko. Cudowną pogodę mamy, nieprawdaż? Chociaż byłoby jeszcze słoneczniej, gdyby tutejsi się nieco rozchmurzyli, strasznie u was pusto. ~ przedstawił się, jak zwykle teatralnie kłaniając się im. Liczył na to, że jednoczesne wyeksponowanie mikstur spod schodów będzie miało jakiekolwiek skutki.

Leśniczy był, ale dziewczynki mu wyparowały. Taaa, ciężko uwierzyć w tę bajeczkę.
Gdy jeden z towarzyszy wyraził swoją dezaprobatę na temat ich rozmowy, Amanda zmrużyła swoje powieki w niezadowolonym grymasie. Oczywiście, ona i Króliś próbowali wydobyć informacje od zielarki, w jak najbardziej uprzejmy sposób, skoro jest ich zleceniodawcą. Ci dwaj tylko siedzieli i tępo obserwowali. Kompletnie nieprzydatni.
-Oh kochany. Jeśli nie myślisz, to nie idź. Nikt cię tu nie zatrzymuje. – Wzruszyła ramionami. – Nie miej tylko pretensji, że zostawiliśmy cię w tyle, mimo iż posłuchałabym twojego jęczenia.– Odparła i puściła perskie oczko.
Na komentarz królisia lekko zachichotała, a na odpowiedź staruszki tylko pokiwała głową. Gdy zielarka zaprosiła ich do chaty, Amanda tylko stanęła przy wejściu. Wysłuchała kobiety i sama sięgnęła po jedną butelkę nieznanego trunku.
Nie mam co tego wątpliwości, skarbie. – Odpowiedziała Shathowi, po czym wraz z nim ruszyła w stronę leśniczych.
W drodze Amanda otworzyła trzymaną butelkę od zielarki. Powąchała i wzięła jeden łyk na spróbowanie. Nie można zaprzeczyć, że pociągały ją napoje wyskokowe. Dlatego żal byłoby nie spróbować, skoro ma to rozwiązać język myśliwym.
Dołączę do ciebie. Kobiecy urok jest bardziej przyciągający, niż niebieska przybłęda oferująca nieznany napój. – Odparła, dźgając Królisia palcem w próbie droczenia się.
A ty, emm… – Kobieta odwróciła się w stronę czwartego towarzysza, który w większości milczał u staruszki. –** Jak ci na imię? Chyba nie mieliśmy okazji się przedstawić. Jestem Amanda.** – Uśmiechnęła się i podeszła do mężczyzny, aby sama uścisnąć mu dłoń. –Zajmiesz się tą drugą częścią planu, prawda?– Zapytała, choć nawet nie przyjmowała odmowy.
Kobieta poprawiła włosy, naciągnęła swój strój lekko w dół i ramię w ramię z niebieskowłosym, podeszła do leśniczych. Gdy Shath im się przedstawiał, ona pomachała frywolnie i zachichotała.
-** Jesteśmy tu w sprawie problemu waszej zielarki i chcieliśmy się dowiedzieć o lesie, do którego się udamy.** – Obiema rękami złapała za butelkę, eksponując ją przed sobą. –Również starsza Pani podzieliła się z nami tymi trunkami, ale to za dużo dla nas dwóch i nie zabierzemy tego do lasu. Czy Panowie mogliby nam prawnie z tym pomóc przy miłej pogawędce?

Rekonesans w domu staruchy okazał się być zbyteczny, albowiem nic przydatnego nie wypatrzył. Oczywiście jakieś poszlaki mogły być poukrywane w zakamarkach chatki, ale nie szło ich przeszukać bez wzbudzania podejrzeń. Całe szczęście że sama zleceniodawczyni postanowiła dać im na talerzu mnóstwo czerwonych flag.- Nie wiem, może to ja jestem jakiś dziwny, ale napewno nie miał bym aż tak wyjebane na koncept że kilka bliskich mi osób umarło -Odezwał się po tym jak wyszli z jej chatki. Sama babcia prawdopodobnie tego nie zrobiła, ale nie można wykluczyć opcji że maczała w tym palce.- Nazywam Silvius. No i oczywiście, że to zrobię. Nie będę wam odbierał tej niezwykle ekscytującej rozmowy z leśniczymi -Po tym spóźnionym przywitaniu, skupił swoją uwagę na Shathu- Choć wszystko wskazuje że za tą zbrodnią stoi człowiek, to nie zaszkodzi abyście spytali się tych ‚leśniczych’ dlaczego las jest taki pusty. Nie można wykluczyć opcji że faktycznie coś je zabrało, a mieszkańcy tej wioski to po prostu banda aspołecznych ułomów -Może włamanie się do czyjegoś domu bardziej rozjaśni tą sprawę. Oddzielił się od grupy i poszedł na około, by podejść do chatki od tyłu- Całe szczęście że nie zainwestowali w szkło. Wejdź tam i sprawdź czy czysto -Szeptem wydał rozkaz swojemu chowańcowi. Foscrevus bezszelestnie wskoczył do domu przez okno i rozejrzał się po pokoju~ Nikogo tu nie ma, pewnie twoi towarzysze ich zagadują -Odpowiedział mu chowaniec. Silvius przecisnął się przez okno by dołączyć do niego w środku chatki. Obaj zaczęli uważnie chodzić, by zminimalizować ryzyko wykrycia podczas tego średnio legalnego przeszukania

Mężczyzna zignorował określenie jakim go potraktowała zielarka, ruszając za nią, w kierunku chłopaka. Ruszył za nią zostawiając bezinteresownie innych. Dostając szczątkowe informacje, pomyślał przez chwilę o tym próbując dopasować chorobę, którą mógł posiadać, jednak cóż jego pamięć dalej dla niego sama była zagadką. Widząc młodą kobietę przyjrzał się jej szczególnie, jednak w momencie w którym chciał się jej spytać o chłopaka ta odeszła, a on sam tylko wypuścił zirytowany powietrze. Nie widząc lepszej opcji poszedł na prawą stronę (drugi dom od prawej strony) a następnie w swoim stylu poprawił marynarkę, czapkę na głowie i z grzeczności zapukał do drzwi czekając aż ktoś mu otworzy. Jednym słowem czekał z nadzieją aż nadejdzie tak jakże dobra dusza, która będzie na tyle miła żeby otworzyć mu drzwi. Jedyne o czym w tej chwili myślał to tylko o tym żeby zobaczyć dokładniejsze objawy choroby, i ewentualnie czy pacjent znajduje się w miarę normalnych warunkach. Pomyślał jednak przez chwilę czy zamiast stać tak pod domem aż ktoś mu otworzy nie byłoby lepszym pomysłem udania się do reszty drużyny, jednak jego wewnętrzna chęć pomocy z własnej strony, bardzo go od tego wręcz zmuszała żeby nie zajął się w pierwszej kolejności dzieckiem.

Shath i Amanda
Butelki szklane z czerwoną cieczą, nie były aż tak ciężkie, jak można było się spodziewać. Shath zabrał cztery, Amanda zaś skorzystała ze swojej. Napój przyjemnie wypalił jej gardło, pomimo początkowego szoku po chwili można było poczuć zarówno na języku, jak i w nosie zapach korzennych ziół oraz leśnych owoców. Jeżeli Amanda otworzyła lekko usta, wydostał się z nich mały różowy obłoczek. Doświadczenie na pewno było przyjemne, a jego efekt to rozgrzane ciało kobiety i wyraźnie poprawiony humor.
Gdy zbliżyli się do leśniczych, z drugiej strony głazu mogli dostrzec małą chatkę, zapewne leśniczówkę. Mężczyźni byli zaangażowani w bardzo cichą rozmowę, do tego stopnia, że dosyć późno zdali sobie sprawę z przybycia grupki zleceniowej. Bohaterowie mogli więc usłyszeć skrawek rozmowy.
~ … zrobić. Sara błagała mnie od miesiąca, nie mogłem dłużej odmawiać. - krople potu spływały po czole blondyna o zielonych oczach, odrobinę wyższego od towarzyszą o kasztanowych lokach i brązowych oczach. Drugi z nich miał zmarszczone brwi i był wyraźnie zdenerwowany.
~ A myślisz, że mnie nie? A zresztą. - brunet westchnął - Przynajmniej teraz mogę spać po nocach, przecież wiesz, że obok nich mieszkam.
Mężczyzna może by powiedział coś więcej, ale zauważył, że wzrok jego towarzysza był skupiony za jego plecami. Odwrócił się do naszych bohaterów, którzy byli jeszcze 10 kroków od nich i widząc butelki, pomachał życzliwie do dwójki nadchodzących. Blondyn splótł ramiona na piersi wyraźnie niezachwycony obecnością obcych w porównaniu z kolegą.
~ A witamy, widzę, że jesteście bliskimi znajomymi naszej Jagi. Bardzo rzadko dzieli się z nami swoimi napojami wyskokowymi, a na pewno nie w takiej ilości. - brunet przyjrzał się uważniej butelce w dłoniach Amandy, a bardziej co było za nią. Czubki uszu mu się lekko zarumieniły.
~ Oczywiście, że pomożemy, jeśli podzielicie się trunkiem. - odparł brunet, zabierając dwie butelki od niebieskowłosego herosa. Jedną podał swojemu towarzyszowi, który uśmiechnął się nerwowo. Mężczyźni zaprowadzili dwójkę herosów do bukowej ławy ogrodowej. Mężczyźni usiedli po jednej jej stronie, zostawiając drugą część pustą dla herosów. Blondyn z plecaka wyjął 3 gliniane kubki i jeden z ciemnego szkła, który postawił przy jedynej damie w towarzystwie.
~ A więc… W czym możemy pomóc? - powiedział bardziej gadatliwy z dwójki, nalewając alkoholu do kubków.
Silvius
Gdy tylko bohaterowie dojrzeli leśniczówkę, bohaterowi i jego pupilowi udało się okrężną drogą zajść do chatki. Mógł z niej usłyszeć przytłumioną rozmowę leśniczych z resztą drużyny. Domek był jednoizbowy, dużo ziół i skór zwierząt wisiało na ścianach. Przy prawej stały stojaki z bronią, a także szafy ze skórzanym odzieniem leśniczych. Przy najdalszym oknie Silvius mógł zobaczyć odpieczętowany list, a przy nim woreczek złotych monet. Dodatkowo przy nóżce stołu stały sporych rozmiarów dwa kosze z różnego rodzaju warzywami, owocami oraz produktami pochodzenia zwierzęcego. Chowaniec jednak mógł wyczuć całkiem świeży zapach krwi, który prowadził do przykrytej słomą klapy w drewnianej podłodze.
Percy
Mężczyzna po zapukaniu mógł usłyszeć słabo ukrywane dziecięce szepty. Następnie drzwi lekko się uchyliły, na wysokości oczu mężczyzny był dwa łańcuchy trzymające ścianę i framugę z sobą na wypadek wtargnięcia. Jak zerknął w dół, mógł dojrzeć maksymalnie pięcioletnią dziewczynkę o fioletowych lokach i rozpalonych bravado niebieskich oczach. Gdy się odezwała, mężczyzna mógł dojrzeć, że dziecku brakuje większości przedniego uzębienia.
~ Tsego cesz? Nie lubim tu opcych. - dziewczynka dzielnie trzymała drewniany trzon młotka, dosłownie jej wysokości. Pewnie ledwo mogła go przeciągnąć za sobą przez dom. Za dzieckiem można było usłyszeć ledwo tłumione kaszlenie i szepczący kobiecy głos. Mała dziewczynka nerwowo na to spojrzała za ramię. - Ić sopie. Inaczej Papa wlóci i ci wpieldoli. - po tych słowach dziewczynka spróbowała z całej siły zatrzasnąć drewniane drzwi w twarz Percy'ego. Z domku zaś słychać było o wiele głośniejszy kaszel oraz czyjeś wymiotowanie.

Pomysł ze spróbowaniem trunku zielarki były wyśmienity. Amanda aż jęknęła z rozkoszy, gdy wyskokowy napój przyjemnie rozgrzewał jej brzuch od wewnątrz. Wraz z tym, z jej ust wyleciał różowy obłoczek, na co kobiet tylko bardziej się rozpłynęła w satysfakcji.
Rozkosz. Królisiu, będziesz musiał tego spróbować. – Zanuciła zadowolona, nie oszczędzając sobie kolejnych trzech łyków, nim dotarli do leśniczych.
Podczas całego “przedstawienia”, Amanda wnikliwe przyglądała się reakcji mężczyzn. Nie można zaprzeczyć, iż fascynowała się tym, a teraz miało to praktyczne zastosowanie. Nawet ignorant by się domyślił, że blondyn nie pałał do nich sympatią. W przeciwieństwie do drugiego leśnego.
Częstujecie się, panowie. – Odpowiedziała, widząc jak zabierają butelki od towarzysza zadania.
Bez wahania ruszyła za mężczyznami do stołu, zajmując miejsce naprzeciwko blondyna. Mruknęła zadowolona, gdy została uprzywilejowania ładniejszym naczyniem.
A jak dwaj wprawieni leśniczy, mogliby nam pomóc?
Brunet był oczywisty. Delikatnie zainteresowany, bardziej towarzyski. Otwarta książka, ale nieciekawa. Swój lekko przymrużony wzrok z nutą upojenia, skupiła na blondynie.
Na początku chciałabym wiedzieć, coś o tutejszych lasach. – Odparła, biorąc jeden łyk ze szklanki.
Na chwile przerwała w zdaniu i sprawdzając, czy już się napili lub, czy są jakoś spięci. Choć miała w tym jeszcze jeden cel.
Dyskretnie uniosła swój ogon pod stołem…
Czy są tam duże bestie, czy małe ledwo widoczne? – Oparła tors na stole.
I ruchem pełnym subtelności, ale z wyczuciem dotknęła łydki osoby naprzeciwko niej. Wykonała małe, powolne kółka końcówką, po czym zygzakowatym ruchem unosiła w stronę uda, głaskając.
Jej ogon w niczym nie przypominał gadziego, czy rybiego. Był ciepły, miękki i mile gładki.
Bo wiecie panowie, zaginęło kilka uczennic staruszki i mówią, że to podobno pod waszymi noskami. – Na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech.

Cóż, spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie takiej reakcji. Napój wyskokowy okazał się w bardzo pozytywny sposób zadziałać na Amandę, do tego stopnia, że nawet wydała z siebie ciekawy odgłos. Nie trzeba chyba mówić, że delikatne uszy "Królisia" wyłapały to bez żadnego problemu.~ Skoro tak mówisz, to nie będę się wstrzymywać, o ile coś zostanie po naszych drobnych negocjacjach.Z uśmiechem na twarzy młodzieniec przyglądał się jeszcze swojej rozmówczyni, przy okazji słuchając, jak wraz z członkiem ich drużyny ustalają pospiesznie szczegóły planu wymyślonego naprędce przez wspaniałego uszatego. Wracając jednak jeszcze do szybkiej uwagi, jaką na potrzeby rozmów zwróciła samozwańczemu liderowi, ten przytaknął, widząc sens w logice dziewczyny.~ Muszę przyznać, że masz łeb nie od parady panienko. Nie sądzę, żeby w twoim towarzystwie mogli nam jakkolwiek odmówić wyjaśnień.Następnie skierowali się do leśniczówki, rozdzielając się z Silviusem, podczas gdy Percy już pewnie od dawna zajmował się dojściem do pacjenta. Rozmowa rozmową, ale reakcje na twarzach dwóch mężczyzn zdecydowanie rzucały się w oczy, szczególnie przepocone czoło i zestresowana mimika blondyna.
Shath zdecydował się więc skupić na zagadywaniu właśnie jego, chociaż po ostatniej akcji nauczył się także, że wypada czasem posłuchać, dlatego większość dialogu pozostawił jego już gotowej do działania koleżance. Po nalaniu zaś skosztował tego, co poleciła mu Amanda i zdecydowanie się nie zawiódł. Jego uszy aż zatrzęsły się, kiedy rozkoszny napój przeszedł przez jego przełyk.
~ Muszę przyznać, że wasza miejscowa bunia naprawdę ma do tego talent. Trochę szkoda tylko, że nie ma kto przejąć po niej wiedzy. Wasze zdrowie!Unosząc gliniane naczynie, skierował je w stronę blondyna, by zająć jego uwagę, wejść w jego strefę komfortu. W końcu nie było potrzeby, by aż dwójka osób zdobywała informacje, kiedy jedna robiła to wystarczająco sumiennie. A należy pamiętać, że odwracanie uwagi od towarzysza szperającego wewnątrz leśniczówki też należało do istotnych kwestii, nie?

Na pierwszy rzut oka nie było widać żadnych poszlak w sprawie zaginionych dziewczyn. Jakiej jedzenie, bronie i złote monety które Silvius na 99% zakosi. Zauważył jeszcze list koło woreczka z monetami. To jest tak naprawdę najciekawsza rzecz, którą zauważył. Całe szczęście że mam ze sobą chowańca z dobrym węchem, więc mógł znaleźć rzeczy, które były poza zasięgiem wzroku~ Czuje krew pod podłogom -Odezwał się cicho chowaniec. Mężczyzna ukucnął i zaczął szukać czegoś na podłodze. Po chwili wyczuł klapę, która była przykryta słomą- Nie No kurwa, to nie może być takie proste. Założę się że to jakaś zwierzyna -Szepnął i podniósł klapę, aby zajrzeć do środka. Jeśli tutaj nic nie znajdzie, to następnym krokiem będzie sprawdzenie listu, który wpadł mu w oko wcześniej. W sumie sam list jest zastanawiający, albowiem jest duża szansa że osoby z takiego zadupia nawet czytać nie potrafią. W szczególności że ich mowa jest wręcz pokraczna.

Mężczyzna, wysłuchawszy tego wywodu, tylko znowu zrobił wdech i wydech. Czuł się raczej znudzony, niż przejęty tym, co powiedziała dziewczynka. Jednak dostrzegł jej bardzo nerwowe zachowanie, najpewniej spowodowane tym, że zapukał. Z tego powodu lekko się wycofał, najpewniej obawiając się ataku ze strony dziewczynki lub po prostu wiedząc, że do kogoś uzbrojonego lepiej nie podchodzić.-Jestem od zielarki. Nie mam złych zamiarów, przyszedłem tylko pomóc twojemu bratu przezwyciężyć chorobę-Odparł spokojnie, unosząc lekko obie ręce ku górze wraz z walizką, która w pewnym stopniu go zasłaniała, pokazując, że to on bardziej się jej boi, niż ona jego. W momencie zamknięcia drzwi mężczyzna nie zareagował zbytnio na słowa dotyczące, że krzywdy jaka zostanie mu wyrządzona. Średnio go to obchodziło. Czekał bardziej aż dziewczynka przemyśli swoje zachowanie i może poruszenie kwestii, od kogo przyszedł, da jej trochę do myślenia. Na wszelki wypadek zrobił tylko trzy kroki od domu, po czym zaczął rozglądać się za członkami swojej drużyny, i ewentualnie iść w ich stronę ze skwaszoną miną i smutnym, wręcz depresyjnym wyrazem twarzy.

Amanda i Shath
Las był równie samotny co jeden z leśniczych pomimo siedzenia przy stole z aż trzema innymi osobami. Brunet pomimo swojego przyjaznego nastawienia został, prawie że olany przez dwójkę herosów, którzy skupili się głównie na niechętnym im blondynie. Zachowywali się jak dwójka kotów przytulająca się do najbardziej nienawidzącej ich osoby w pokoju. Jak to w takich wypadkach jednak bywa, osoba taka musi zmięknąć.
Pomimo że nie w jego stronę było skierowane pytanie, wyższy leśniczy zaczął opowiadać o lesie i zamieszkujących go stworzeniach.
~Ta knieia jest jedną z pradawnych, są miejsca, w których ani razu ludzka czy waszego rodzaju stopa nie postała. Im głębiej wejdziecie, tym zarówno flora jak i fauna będzie coraz bardziej próbowała wchłonąć was w cykl życia lasu… - mężczyzna kontynuował sobie wywód, jak nigdy nic, popijając szczęśliwie napój. W tym czasie po czole blondyna spływała kropla potu. Amanda mogła doskonale poczuć za pomocą ogona drżenie nogi mężczyzny, który za wszelką cenę próbował się nie ruszyć, ani nawet dać znać po sobie, że coś się dzieje. Z pozoru wyglądał na zobojętniałego towarzystwem, jednak nie potrafił utrzymać wzroku w jednym miejscu. Jego wzrok wędrował od oczu Shath’a do Amandy i na jej dekolt. Mężczyźni w końcu to proste istoty i wielozadaniowość nie jest ich silną stroną. Na pewno zaś nie w sytuacji gdzie krew z mózgu odpływa gdzie indziej.
~Dziwicie się? Jedna odwróciła mi uwagę, druga zaś… - wtedy też mężczyzna dostał mocny strzał w brzuch od kolegi, zgiął się w pół. Po chwili musiał się obrócić, aby treści żołądkowe oddać obok ławy. Uśmiech bruneta nie zmienił się, jednak można było od niego czuć teraz jawną wrogość. Jego kasztanowe oczy wydawały się przeszywać herosów na wskroś.
~Wybaczcie, czasami nie panuję nad swoją siłą. Myślałem, że się krztusi. Pozwólcie, że odprowadzę kolegę do chaty, zaraz do was wrócę. - mężczyzna przerzucił jedno ramię kolegi przez swój bark i zaczął tego ledwo przytomnego ściągać z siedzenia i prowadzić powolnymi krokami w stronę chaty. Widocznie jednak trochę się chwiali. Brunet wypił podczas wywodu dwa kubki, a jak wiadomo, mocne alkohole działają z opóźnieniem.
Silvius
Mężczyzna skupił się w swoich poszukiwaniach na mniej oczywistych miejscach. Gdy otworzył klapę, mógł zobaczyć przy prawej ścianie stół, a na nim poćwiartowane mięso, kopyta i rogi. Zapewne leśniczy upolowali dziczyznę ostatnio. Obok jednej z nóg stołu było wiadro zapełnione krwią. Od dołu biło wyraźnym chłodem, na podłodze białą kredą był narysowany dziwny symbol pokrywający każdy cal podłoża. Przy lewej ścianie zaś Silvius mógł dostrzec dwie pary przybitych do ścian kajadnów. Na jednych z nich chyba była jeszcze świeża połyskująca krew. Niedaleko nich były rozsiane włosy, wyraźnie ludzkie. W rogu widać kolejne ślady krwi, chyba doszło tam do szamotaniny. Następnie krople ciągnęły się od kąta pokoju do jednych z kajdanów, gdzie jest mała kałuża, potem znowu niewielkie kropki tuż do drabiny. Ktoś był tutaj przetrzymywany wbrew swojej woli i to dosyć niedawno. Może i chłopak nie zdołałby usłyszeć zmiany za chatką, ale jego towarzysz na pewno tak i mógł go ostrzec, że w stronę chatki zmierzają kroki. Zostało mu niewiele czasu, aby zakończyć swoje działania. Może towarzyszom uda się jednak zatrzymać tutejszych jeszcze chwilę w miejscu.
Percy
~Kuamces - to była jedyna odpowiedź dziewczynki, po tym, jak nieznajomego zlustrowała po jego słowach o zielarce, od góry do dołu. Najwyraźniej jednak chyba bardziej się opłacało coś od babci zabrać. Dziecko zatrzasnęło drzwi i tylko zerkała zza framugi okna na nieznajomego. Zapewne na tym by się to skończyło, jednakże z domu mogły dobiec Percy’ego dźwięki szamotaniny następnie brzęk czegoś metalowego obijającego się o metal i o podłogę. Bardzo szybkie kroki i następnie wyraźny kobiecy krzyk przerwany w połowie.
~POM… - dziewczynka, słysząc to od razu się spłoszyła wbiegając wgłąb chaty i nazbyt głośno szepcząc. - Schowaj om, nie moszesz tak siołsta, musis być gzecna, bo tata bydzie zły- w swoim pośpiechu dziecko nie zauważyło, że zostawiło otwartą framugę okna. Nikogo nie było w pobliżu, Percy nie czuł na sobie żadnych niepożądanych oczu. Wejście teraz do domu na pewno byłoby proste.

Z pewnością dla Amandy nie było obce, przyciąganie uwagi wielu osób naraz, zagajenie całej grupy czy flirtowanie z kilkoma mężczyznami jednocześnie. Jednak tym razem, w duchu liczyła na solidną kooperację z towarzyszem, skoro już od początku poświęciła na to zadanie tak wiele uwagi. Nie bez powodu mówią, “jeśli chcesz zrobić coś dobrze, zrób to sam”.
Amanda bezwiednie odwróciła swój wzrok od blondyna, słysząc odpowiedź z innej strony. Jednak nie przerwała drobnych pieszczot pod stołem, tym bardziej czując reakcje mężczyzny. W końcu to zlecenie stało się dla niej, choć odrobinę zabawne i z chęcią przekroczyłaby dalsze granice, gdyby nie zwrot akcji.
Kobieta sama podskoczyła na stołku, gdy brunet wymierzył koledze cios w brzuch, po usłyszeniu przez herosów tak interesującej informacji. To, że te dziewczynki im nie wyparowały było oczywiste, ale najwyraźniej w tej historii był już zaplanowany akt.
Same wymioty nie zrobiły wrażenia na Amandzie, za dużo przebywa w barach, aby się tym przejmować. Jednak informacja, iż mężczyźni wracają do chaty, natychmiast wzbudziła w kobiecie reakcję. Dyskretnie bądź mniej uderzyła skrzydłem niebieskowłosego, aby zmobilizować go do działania, a sama zerwała się na nogi.
Oh mój. Sam zaraz z nim runiesz, kochany. – Szybkim krokiem ominęła stół i zatrzymała się przed mężczyznami, blokując im drogę.
Pozwól mi to zrobić. W końcu to my was częstujemy.
Kobieta zrobiła kilka kroków do przodu, przełamując zachowaną przestrzeń między nimi, aby złapać jedną ręką blondyna w talii. Była na tyle blisko, że – nie bez powodu nazywające się potocznie – zderzaki, stykały się z klatką bruneta. W zupełnym przypadku. Drugą dłonią powabnie zagłębiła swoje palce we włosach blondyna, chcąc przechylić jego ciężar w swoją stronę.
Zaprowadzę go do zielarki, skarbie. Nie chcemy, by się udławił swoimi wymiocinami, gdy go zostawimy samego, prawda? – Uniosła jedną brew do góry, uśmiechając się niezwykle uroczo i niewinnie, jakby nigdy nic.

Jako że posłali Silviusa na zwiady do chatki, zdecydowanie było im nie na rękę, żeby dwójka mężczyzn wróciła. Tym bardziej że biedny blondyn, na którym dwójka negocjatorów zacisnęła się, jak duszące węże już prawie zaczął paplać. Niestety, nawet najsilniejszy żołądek nie mógł zachować swojej zawartości po uderzeniu, zwłaszcza taki upojony alkoholem.~ No i patrz, coś pan narobił. Teraz trzeba będzie tu posprzątać albo zwierzęta przyjdą, zjedzą i się strują.Powiedział, wstając z miejsca w tym samym momencie, co jego rozmówcy, po czym dodał ~ Z drugiej strony co tam, jak pójdziemy do lasu, to pewnie zdąży to wsiąknąć.Odparł, nawet nie rzucając żadnego porozumiewawczego spojrzenia Amandzie. Ufał jej, że zaraz zaproponuje jakiś typ dywersji, zresztą wcale się nie zawiódł. Sam za to wziął do lewej ręki butelkę, a prawą objął bruneta, próbując odciągnąć go w drugą stronę, wciskając mu w przysłowiowe ręce pojemnik z trunkiem.~ Jakże miło z Twojej strony Amando, takiej dobrotliwej damy ze świecą szukać. Hej, koleżko, co powiesz na to, żeby w międzyczasie się jeszcze trochę napić? Jestem pewien, że taka dobrotliwa dusza nie obrazi się, jak się trochę zabawimy podczas jej nieobecności. A muszę powiedzieć, że mam jeszcze parę pytań. Ta ponura atmosfera we wiosce musi się wam naprawdę udzielać, skoro jesteś taki spięty przyjacielu.Tym samym próbował subtelnie zaciągnąć bruneta z powrotem do stołu, mając w razie jego sprzeciwu plan B, w postaci siłowego napojenia go trunkiem wyskokowym. W końcu któż to taki nie lubi się od czasu do czasu napić, nie?

Zapach krwi wręcz uderzył Silviusa po zejściu do piwniczki. Nowo odblokowane pomieszczenie na początku nie wydawało się być aż tak podejrzane. Jakieś kopyta, mięso i rogi. Koło stołu leżało wiadro, które było głównym sprawcą w sprawie zapachu.- Jak mówiłem, to nie mogło być takie pro… -Dopiero wtedy zauważył swojego chowańca, który usiadł sobie koło kajdan.~ Coś mówiłeś? ~Wilk zapewnie by się uśmiechnął w tym momencie, gdyby tylko mógł. Niestety Silvius nie zwrócił uwagi na tą zaczepkę, albowiem wcale mu do śmiechu nie było- Miałem nadzieje że znajdziemy je żywe, ale najwidoczniej się przeliczyłem -Wziął głęboki oddech by się trochę uspokoić i delikatnie zebrał z ziemi trochę ociekających krwią włosów, aby móc pokazać swoim towarzyszą konkretny dowód w sprawie. Wtedy jednak coś go olśniło. Co prawda większość osób zorientowała by się odrazu, ale trzeba wziąć pod uwagę że mężczyzna był w lekkim szoku przez zobaczenie tej scenerii- Chwila, ta krew jest świeża. Na oko ma jakieś kilka godzin max. Może jeszcze żyją -~ Pośpiesz się, słyszę kroki ~Ten rozwój sytuacji wymusił na mężczyźnie przyśpieszenie przeszukiwania. Na szybko rozejrzał się, w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego. Niby na ziemi były jakieś znaki narysowane, ale kompletnie nic mu nie mówiły. Może był to jakiś rytuał? Silvius wdrapał się po drabinie i zamknął właz po tym jak jego chowaniec opuścił piwnice. Ich plan chuj strzeli jeśli oprawcy zorientują się że ktoś wie, więc postarał się zamaskować właz słomą, by nikt nie zauważył że był otwierany. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu by wyjść jak najszybciej, ale Silvius postanowił zaufać swoim towarzyszą i przeczytał szybko list przed wyskoczeniem przez okno. Nie ruszył złotych monet, albowiem nie chciał ryzykować że ktoś zauważył jego włamanie

Mężczyzna słysząc to słowo lekko się oddalił, czując zresztą że nie jest aż tak jednak potrzebny, czując się z tego powodu, w głębi serca pusto. Do momentu usłyszenia krzyku, w którego stronę powoli się obrócił. Nie powinien tego robić ale chuj, wrócił w stronę domu podchodząc bliżej do drzwi i nasłuchując całą rozmowę, którą on sam usłyszał."Niemoralne dla ciebie z pewnością byłoby tam wejść co? Jednak twój obowiązek ciebie do tego zobowiązuję? Cóż za ironia."Usłyszał twardy, spokojny głos, w głębi swojego umysłu. Wyciągnął z kieszeni drżąc, przy tym ręką.-Dam radę...-Powiedział niepewnie zapalając papierosa, biorąc lekki wdech i wydech. Po chwili podszedł spokojnym krokiem w stronę okna, powoli przeszedł przez okno, patrząc pod nogi, aby nie nadepnąć na cokolwiek nieporządonego."Uuu dżentelmen, wiesz że za takie zachowanie, nie będziesz mógł wykonywać swojego zawodu? Za włamanie jest nie tylko kara, ale także brak możliwości korzystania z zawodu do końca życia."Mężczyzna tylko zacisnął mocniej zęby tak samo jak papierosa, i wchodząc do domu starał się powolnie stawiać kroki i nasłuchiwać, w którą stronę jest kaszel dziecięcy, który wcześniej słyszał.

Amanda i Shath
Mężczyznom nie udało się zajść za daleko. Amanda dla nagle wstawionego bruneta była przeszkodą nie do ominięcia. Gdy ta się oparła o niego swoimi walorami, wyparowały pozostałe części rozsądku. Bez problemu dał jej uprowadzić blondyna, sam zaś lekko się chwiejąc, poszedł za Shathem. Gdy butelka wylądowała w jego dłoniach, bezwiednie zaczął z niej pić, zapewne niedługo pozostanie przytomny.
~ Nawet nie wiesz jak bardzo. Chujowo tu, chciałbym gdzieś ruszyć. Znaleźć sobie porządną żonę… - leśniczy zaczął od nowa swoją pogadankę jeszcze żywszy, zapewne dlatego, że ktoś w końcu go chciał słuchać. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Blondyn zaś oparł się w pełni o Amandę, a jego głowa spoczęła na jej ramieniu. Mężczyzna wtulił swoją twarz w szyję kobiety i pociągnął mocno nosem.
~ Pachniesz bardzo ładnie, jak Caris. – westchnął ciężko. – Byliśmy tak blisko, aby je przeszmuglować. Już mała się zgadzała, gdy ta druga zaszła mnie od tyłu i nim się obejrzałem, oberwałem jebanym kamieniem. O tam. – Tutaj wskazał palcem początek lasu i ścieżkę do niego wiodącą. – Jakbyś poszła ze mną, to bym ci pokazał. Pieprzone smarkule, nie wiedzą co dla nich najlepsze. Może byś je wyciągnęła stamtąd za kudły i z dala od tej pieprzonej dziury. - po chwili Amanda mogła usłyszeć głośne chrapanie.
Silvius
Mężczyźnie udało się zgarnąć pęk włosów z krwią. Nie zauważył tego wcześniej, ale odpieczętowany list to tak naprawdę była koperta. Szybko jednak się zorientował, że list schował się pod drugą, cienką warstwą papieru. Atrament był świeży, więc papirus przemókł, pozostawiając treść listu w nienaruszonym stanie. Obok niego bowiem był plik tego materiału, zapewne używanego do owijania jakiś leśnych zdobyczy. Mógł spokojnie zgarnąć kopię listu, nie obawiając się, że zostanie to zauważone.
Gdy wyskoczył przez okno razem z towarzyszem, mógł zobaczyć, jak pozostali herosi idealnie rozegrali leśniczych. Zbrodnia idealna. Mógł teraz spokojnie dołączyć do dwójki pozostałych, ponieważ tutejsi nie byli już w stanie, nawet go zauważyć. Brunet leżał z głową w stole, a blondyn zsunął się z Amandy i leciał na zimny grunt.
Percy
Gdy tylko przekroczył próg, mógł poznać wiszący w powietrzu smród choroby. Dodatkowo wyczuwał charakterystyczną metaliczną nutę krwi. Jak wszedł głębiej, mógł zobaczyć dosyć przykrą scenę. Dziewczynka z łzami w oczach trzymała dłonie na ustach dziewczyny w wieku na oko piętnastu lat. Ta, gdy tylko zobaczyła wchodzącego Percy’ego, próbowała krzyknąć, patrząc na niego wielkimi, błagalnymi oczami. Po policzkach widać było bruzdy po łzach na okurzonej skórze. Za plecami kobiety wisiała dłoń na skraju wytrzymałości, zamknięta w żelaznych kleszczach kajdanek. Nadgarstek dziewczyny był cały zakrwawiony, strzępy skóry wisiały bezwładnie i widać było nagie mięśnie. Dodatkowo dłoń była nienaturalnie skręcona, wyraźne złamanie. Łańcuch połączony z kajdankami ciągnął się do piwnicy domu. Maleńka dziewczynka, wcześniej taka odważna patrzyła na intruza pełnymi przerażenia oczami, jednak nie śmiała pisnąć słówka. Nastolatka strząsnęła dłonie dziecka i zaczęła głośno szeptać.
~ Proszę, uwolnij mnie, mój brat tutaj umrze. Trzymają go razem ze mną w piwnicy. Nie chcą, dać go zielarce. Tato go wczoraj, tak pobił, że zrobił się blady jak trup. Oddycha, ale proszę, nie przeraź się. – dziewczyna dała stanowcze spojrzenie, chyba swojej siostrze. Po czym zaprowadziła mężczyznę na dół. Gdy za nią podążył, smród krwi stał się większy. Mógł zobaczyć też, że łańcuch był przybity do ściany. Dziewczyna wyjęła dłoń z kajdanek, sycząc z bólu. Wyraźnie specjalnie złamała ją, aby się wydostać, ale przez to nie mogła wynieść brata.
Dziecko leżące na podłodze było pokryte siniakami, spuchnięta warga i oboje spuchniętych, fioletowych powiek. Z ust zapewne dwie godziny temu przestała sączyć się krew. Chłopak leżał w pozycji bezpieczniej. Właśnie przez takie ułożenie Percy mógł dojrzeć kawałek deski przytrzymany szmatami do nogi. A także wiele innych miejsc okrytych kawałkami czyjegoś ubioru, zabarwionymi na krwistą czerwień.
~ Szybko, jak ojciec wróci, to nas zabije. Woli to, niż pozwolić nam żyć dalej we wiosce. Błagam, zrobię wszystko, aby ich uratować. - dziewczyna widać była niespokojna i jej głowa ciągle się poruszyła w kierunku każdego niepokojącego ją szmeru.

Ich działania potoczyły się niezwykle pomyślnie. Króliś sprawnie odciągnął bruneta, zapraszając na dalszą libację, a Amanda trzymała w swych ramionach pijanego blondyna. Głaskała go po głowie, gdy ten zanurzał się w jej szyje. Sama biedna choć nalegała, że ma go gdzieś zabrać, tak jej nogi nawet sobie nie wyobrażały postawienia kroku z takim ciężarem na sobie. Jej uda, mimo iż solidne, to nie są wypełnione mięśniami. Kobieta nie musiała jednak za wiele robić. Mężczyźnie szybko rozwiązał się język, nim ta zdążyła wykonać jakąkolwiek ze swych sztuczek. W końcu dostała znaczące informację… Zwieńczone chrapaniem.
Już? Zachłanne świnie. Nie zdążyłam nawet zamoczyć języka, a zabawa się skończyła. – Odparła wyraźnie zniesmaczone, że jej rozrywka tak szybko się skończyła.
Amanda oschle zrzuciła z siebie leśniczego wprost na ziemię, ale na tyle delikatnie, aby się nie obudził. Czułe głaskanie i słówka skończyły się na dosłownym przy deptaniu, gdy oparła się butem na leżącym blondynie, zakładając ręce na krzyż.
Nigdy nie potrafią wytrzymać. Choć lepsze to niż trzy minuty. – Mruknęła, po czym spojrzała na niebieskowłosego. –Kończmy to zadanie, skarbie. Przez naszą dywersję tylko narobiłam sobie ochoty. Słyszałeś może, co ten powiedział? – Dla podkreślenia tupnęła opartą nogą. – Chodźmy do lasu. W tym kierunku ostatnio je widzieli. – Uniosła leniwie palec, aby wskazać ścieżkę.
W końcu zeszła z leśniczego, podchodząc do towarzysza i oczywiście zabrała ze sobą swoją szklankę z trunkiem. Nie może się zmarnować, więc skończy go po drodze.
Oh jesteś już, Sil. – Odparła nagle z większym entuzjazmem w głosie, widząc przybycie jednego z grupy herosów. –Dowiedziałeś się coś ciekawego?

Misja zakończona sukcesem to by się chciało rzec, kiedy Amandzie udało się bardzo sprawnie zabrać ze sobą blondyna, a brunet wrócił do picia. Shath nie spodziewał się od tego konkretnego jegomościa żadnych informacji, zatem zupełnie się nie zawiódł, gdy usłyszał chrapanie na stole. Rozmowa o planach podbojów miłosnych leśniczego napędzana była przez uszatego za pomocą przytaknięć i zachęcania do dalszego picia, jednak... jak się okazało, nie miał ani chwili, by zapytać się o cokolwiek istotnego.~ Nie wiń mnie, jeśli... ~ z tą krótką, acz dodatkowo niedokończoną deklaracją, niebieskowłosy przetrzepał na szybko kieszenie mężczyzny. W końcu należy im się, próbowali coś przed nimi ukryć, mimo że chcieli dobrze! Ach, te wymówki.Po tym, jeżeli znalazł coś wartościowego, schował to do kieszeni, natomiast później pomachał Silviusowi, którego misja zakończyła się raczej solidnym sukcesem, skoro nikt nie miał prawa dotrzeć do posiadacza kontraktu. Jednak poza nim, trzecia załogantka również wróciła ze stosunkowo szybkiej pogawędki.~ Twój też? Naprawdę nie do wiary, jak słabi potrafią być, mimo swoich wieeelkich czk ego. ~ nie dało się ukryć, że alkohol spożyty przez Shath'a wywołał niepożądane efekty w postaci krótkiej czkawki ~ Niestety, sam bym rozkoszował się tą chwilą dłużej, jednak pieniądz nie rośnie na drzewach. Mówisz, że to w tamtą stronę, nie?Podzielając pewne znudzenie Amandy, "króliś" w podskokach odsunął się od stołu, biorąc ze sobą jeszcze butelkę, po czym skierował się w kierunku, o którym była mowa, po drodze oczywiście sprawdzając kieszenie leżącego na ziemi, przygniecionego wcześniej przez uskrzydloną.~ Bądź co bądź, nie potraktowałaś go okrutnie? ~ zaśmiał się ~ Tak się nastawił, że źrenice mu się prawie w serca układały, gdy się w Ciebie wpatrywał panienko.

Treść listu niestety nie dała informacji co do losu zaginionych dziewczyn. Z języka jakim jest napisany wynika że na 100% nie napisał go nikt z wioski. Nie spotkał tutaj ani jednej osoby która posługuje się takim słownictwem. W dodatku to znalezisko zrodziło więcej pytań, na przykład, kim jest Yaris i dlaczego chciała się spotkać z odbiorcą w cztery oczy.- Tak, dowiedziałem się bardzo ciekawych rzeczy. Na przykład że leśniczy napewno maczali palce w tej sprawie. Przynajmniej tak sugeruje zalana krwią piwnica z kajdanami wbitymi w ścianę. No i oczywiście jeszcze to -Mówiąc to wystawił przed siebie ręce. W jednej była serwetka z odbitym tekstem listu, a w drugiej ludzkie włosy pokryte krwią- Krew była świeża, więc jeśli się pośpieszymy to może uda się znaleźć przynajmniej jedną z nich żywą. Zakładam że wyrzucili je do lasu, więc mógłbym poszukać z moim pomocnikiem, może złapie jakiś zapach -

"To miejsce... Jest tak piękne, tyle cierpienia i bólu w jednym miejscu..."Usłyszał podekscytowany głos, Percy jednak od razu się wyzbył takowych myśli. Zwłaszcza że miał pracę do wykonania. Przede wszystkim zajął się dziewczyną.-Wpierw tobie pomogę. Postaraj się wyciszyć.-Odpowiedział, podchodząc do niej i próbując nastawić jej rękę. Po chwili pomyślał przez moment.-Fakt, nie ma szansy na to żebym tutaj był w stanie pomóc, będziemy musieli wynieść twojego brata i was. Jeśli wasz ojciec się tutaj znajdzie po prostu idźcie do zielarki lub znajdźcie trójkę nietypowo wyglądających i powiedzcie że jesteście od Percyego. Jeśli wasz ojciec wróci będziecie musieli z chłopcem uciec.-Po tych słowach podszedł do improwizowanych loży, próbując samemu podnieść je, mimo że nie był jakimś atletą, po zobaczeniu na chłopaka nie wydawało mu się żeby był problem żeby sam go wyniósł z piwniczki i przenieść na samą górę.

Amanda, Shath i Silvius
Gdy nasi leśniczy sobie słodko spali, Shath przeszukiwał ich kieszenie w poszukiwaniu skarbów. I kto by pomyślał, coś znalazł. Brunet miał w kieszeni kilka kruczych piór i jakieś dziwne ziółka. Shath mógł znaleźć też na jego osobie pęk rudych kobiecych włosów spiętych białą kokardą, na której rogu były jakieś czerwone ślady. Blondyn miał przy sobie jedynie jakiś suchy prowiant i dziwny medalik. Lepsze to niż nic. Całe szczęście mężczyźni spali niczym kłody, raczej do jutra się nie obudzą, więc nie słyszeli rozmów herosów. Silvius przedstawił pozostałej dwójce wiadomość na chuście, którą zapewne zaczęli omawiać w drodze. Gdy coraz bardziej zagłębiali się w las, mogli poczuć nieprzyjemne ciarki na plecach. W końcu dotarli na teoretyczne miejsce, o którym mówił niższy z leśniczych. Był tutaj zakrwawiony głaz i ślady szamotaniny. Dodatkowo ledwo dzień stare ślady na mchu, prowadzące głębiej w cichy las. W międzyczasie jak szli, zniknął dwójce bohaterów ich kolega razem ze swoim chowańcem. Nie było po nim ani śladu. Mogli założyć, że coś mu się stało albo że poszedł na kolejny zwiad. W czym druga teoria zapewne była bardziej prawdopodobna. Jeżeli przyjrzeli się głazowi i śladowi krwi, to Shath i Amanda mogli dostrzec zmieszane z krwią ledwo widoczne, krótkie blond włosy. Wysoce prawdopodobne było, że kobiety blondyna tu podeszły i uciekły dalej. Dwie pary prowadziły dwójkę bardziej na północ, jednak w pewnym momencie można zauważyć, że dziewczyny zaczęły biec czymś spłoszone i w końcu jedna para stóp się oddzieliła, podążając na wschód.
Percy
Dziewczyna tylko lekko syknęła, gdy mężczyzna nastawił jej dłoń. Mocno zawinęła ją i upewniła się, że będzie stabilna. Na temat wyjścia skinęła z determinacją na twarzy głową i wyszła przed Percy’m, zapewne, aby namówić młodszą siostrę. Chłopak to była dosłownie sama skóra i kości, dodatkowo miał on może maksymalnie 10 lat. Ważył tyle, co nic. Gdy Percy wyniósł chłopca z piwnicy, mieszkanki domu zabarykadowały meblami drzwi główne i otwierały te na tyłach. Gdy wychodzili, ktoś zaczął się dobijać do drzwi, krzycząc coś niezrozumiałego. Uczennica zielarki sprawnie przeprowadziła całą grupę przez okoliczne krzaki, aby uniknąć spostrzeżenia przez mieszkańców. Nieobeznany z poruszaniem się w takim miejscu Percy oraz z chłopakiem w ramionach doznał kilku nieprzyjemnych, aczkolwiek niegroźnych powierzchownych ran. Dwie miał na policzku jak go jedna gałąź w twarz trzasnęła oraz 4 po odsłoniętych dłoniach i kawałku przedramion.
Dotarli do skraju lasu około pół godziny później, dziewczyna niewiele myśląc, zagłębiła się w knieję. Młoda zielarka zaprowadziła grupę do małego prześwitu. Stały w nim cztery ścięte pnie ustawione w kole z małym stolikiem na środku. Wydawało się to miejsce niebywale przytulnym jak na te okolice. Dziewczyna przykucnęła i zaczęła grzebać pod największym z pni, po chwili wyjęła okryty obrusem koszyk. Postawiła ten na jednym z wolnych pni i odkryła jego zawartość przed herosem.
- Ja z tą dłonią niewiele zrobię, ale ty chyba masz jakieś przeszkolenie lecznicze? Jeśli tak, to proszę wszystko, co tutaj mam jest do twojej dyspozycji. Jakbyś miał pytania, to proszę, zadaj. Odpowiem, co do czego służy - w koszyku były świeże bandaże, trzy ampułki z zielonym płynem oraz puzderko zapewne z jakiegoś rodzaju kremem, jedna butelka dokładnie zamknięta i okrytą szmatką, a także wata i metalowa pęseta. Dziewczyna po pokazaniu koszyka zaczęła głaskać roztrzęsioną młodszą siostrę. Szeptała jej do ucha, coś, czego Percy nie mógł usłyszeć.

Przeszukując kieszenie leśniczych, Shath wszystko, co znalazł, starał się chować do kieszeni. Wszystko mogło mu się kiedyś przydać. Jedyny moment zawahania się nastąpił, gdy zobaczył swego rodzaju medalik. Otworzył go, by upewnić się, co w nim jest, a jeżeli znalazł tam czyjekolwiek zdjęcie, wyciągnął je z biżuterii i wsadził chłopakowi do kieszeni. "Jestem przedsiębiorcą, nie potworem." ~ pomyślał sobie uszaty, za to znalezione włosy porównał z tymi zaprezentowanymi przez Silviusa. Zaraz po tym poklepał towarzysza po ramieniu.~ Muszę przyznać, dobra robota. Ciekawe kim jest ta cała Yaris. Może to ta panienka z medalika, który miał nasz kochaś?Zastanawiając się nad tym, zdecydował się dokładnie zapamiętać, jak ta wyglądała. Chociaż byli już w drodze, zabranie medalika pozwoliło mu uspokoić swoją ciekawość poprzez przeglądanie, czy nie ma na nim przypadkiem jakichś dodatkowych inicjałów. Widząc jednak po jakimś czasie drogi ślady szamotaniny, uszaty wzdrygnął się, po czym spojrzał się na resztę.~ Rany, strasznie to wygląda. Obyśmy zastali wszystkich całych i zdrowych, nie mam zamiaru zaczynać swojego łańcucha udanych misji od chowania trupa.No i szli dalej, do czasu rozwidlenia ścieżek, jednak zanim się spostrzegł, że Silvius już dawno opuścił ich towarzystwo, zdążył zadać kolejne pytanie.~ No to co, składy takie jak wcze... Oj, nie podobają mi się takie klimaty. Znikający sojusznicy to zdecydowanie coś nie dla mnie. Ale chyba nie mamy wyboru, jak się rozdzielić, czyż nie Amando?Chociaż słowa wskazywałyby na strach i zmartwienie, jego wręcz podekscytowana maniera głosu jasno zdradzała, że mężczyźnie w żadnym wypadku nie przeszkadzało zniknięcie kolegi.

-Będzie to dość wymagające. Dam z siebie wszystko.-Odpowiedział ze spokojem w stronę kobiety, kładąc chłopca na stół i przyglądając się stanowi chłopaka. Można byłoby powiedzieć że Percy wyglądał na taką osobę, która wiedziała jak to robić, gorzej że większość rzeczy które potrafił robić zapomniał, co go zmuszało do improwizacji.-Możesz mi tylko powiedzieć do czego służy ta butelka, krem i ampułki? Wolałbym znać ich użycie.-Zapytał jeszcze biorąc w swoje dłonie pensetę, a następnie próbując znaleźć jakiekolwiek kleszcze czy inne robaki, które mogło się zalęgnąć w ciele chłopaka, a wiedząc w jakim stanie był wiedział że musi od tego zacząć. Przy odrobaczaniu zaczął oglądać rany jakie na ciele posiadał chłopak, najpewniej jego igła z nicią będą musiały mu posłużyć do tego żeby jakieś rany otwarte zaszyć jednak póki co przy wybieraniu niepotrzebnego brudu i robaków starał się dostrzec wszystkie rany z jakie będzie musiał opatrzeć.

Ja? Okrutnie? – Przyłożyła dłoń do piersi w geście teatralnego oburzenia na słowa niebieskowłosego. –Prędzej ja zostałam potraktowana podle. Sam widziałeś, jak się starałam. Jak przy nich skakałam, a nim cokolwiek zdążyliśmy od nich wyciągnąć, to padli trupem. Takie odwdzięczenie.
Po tych słowach, w pełni skupiła się na przybyłym towarzyszu. Amanda przeczytała wiadomość, która i tak za wiele jej nie mówiła. Mieli znaleźć uczennice, a powód ich zniknięcia nie za bardzo interesował kobietę. W przeciwieństwie do tego, co w chatce mieli leśniczy.
Kajdanki i krew? Nie wyglądają na takich dewiantów. – Odpowiedział z lekkim chichotem na raport Silviusa.
Na resztę pokiwała jedynie głową, a dla króliśia zostawiła z gestem obojętnego wzruszenia ramionami. Dla grupy nie było tu nic więcej do zrobienia, dlatego też wedle wcześniejszej propozycji drużyna ruszyła do lasu.
Mroczny klimat lasu, ślady krwi i bójki. Bez problemu można było zauważyć, jak skrzydła kobiety były napięte.
Oby, bo nie chce tego dotykać, a staruszka chce widzieć zwłoki. – Odpowiedziała na słowa Shatha, łapiąc się za ramiona.
Amanda szła ramię w ramię z króliśiem, dlatego też sama nie zauważyła niespodziewanego zniknięcia towarzysza. Kobieta bardziej od zgubienia Silviusa martwiła się fantazją, iż potwór łapiący ludzi spod nosa może nie być tylko żartem.
Nie szkoda ci zostawić mnie samej w lesie? Okrutnik. – Odparła zdradzonym tonem, na nagłą propozycję o rozdzieleniu.
Nie za bardzo podobała jej się ta wizja zastania samą z czyhającym niebezpieczeństwem, ale skoro według niego nie mieli wyboru… To niech tak będzie! Kobieta bez większego słowa wyminęła mężczyznę, skręcając w stronę tej spłoszonej dziewczyny na wschód.

Amanda i Shath
Dwójka herosów zdecydowała się obrać kierunek razem, idąc na wschód przez dłuższy czas, nie słyszeli nic oprócz szumu liści. W końcu jednak ich uszu dobiegały odgłosy szamotaniny i jęków gdzieś dalej. Jak doszli do końca śladów, mogli zobaczyć połamane gałęzie po pułapce wykopanej w ziemi. Gdy się zbliżyli, mogli dojrzeć drewniane kołki, a w jeden z nich wbitą nogę młodej dziewczyny. Uczennica zielarki patrzyła na nowo przybyłych wielkimi oczami, wyraźnie nie wiedząc, czego się może spodziewać. Dziura miała około dwóch metrów wysokości i trzy metry średnicy, była to pułapka na większą zwierzynę, ponieważ ciosane kołki były niezbyt gęsto porozkładane. To też uratowało życie nieszczęśniczce. Po drugiej stronie dziury słychać można było jakieś szeleszczenie w krzakach. Dziewczyna w dole spanikowanym wzrokiem patrzyła to na Amandę to na krzak. W końcu jednak nie powstrzymała się.
~ Nie patrzcie, proszę! Was też tu sprowadzi! - bardzo głośno szepnęła dziewczyna i zakryła usta, gdy szeleszczenie się skończyło i coś wyszło z kniei. Słychać było, jak głośno wącha powietrze, w tym kompletnie się nie rusza. Amanda mogła poczuć na sobie czyjś wrogi wzrok. Rudowłosa dziewczyna na dole w tym czasie, uporczywie starała się patrzeć na swoją przebitą nogę, po jej policzkach toczyły się bardzo powoli łzy.
Jeżeli któreś z nich spojrzało:
Widzisz lisa o pięknych błękitnych oczach, w których można się wręcz zgubić. Nawet nie zauważasz, kiedy tracisz czucie w ciele i pojawia się jedna, jedyna potrzeba. Pójść za zwierzęciem. Ten zaś cofa się powoli łapa za łapą, a ty za nim. Jesteś dwa kroki od granicy dołu, wykonujesz pierwszy wprzód dosyć niemrawo, potem następny, przy trzecim już wisisz na krawędzi, a przy czwartym spadasz. Prosto w czekający na ciebie spiczasty koniec drewnianego kołka.
Percy
Ciało chłopaka na całe szczęście nie miało na sobie jeszcze żadnych robaków. Miał kilka ran głębokich, którym przyda się jednak zszycie. Znajdowały się na prawym udzie chłopaka, lewej łydce i boku w dolnej jego części. Gdy Percy oglądał rany, dziewczyna nie traciła czasu i zaczęła wskazywać rzeczy, opisując ich zastosowanie.
~ Ta butelka ma w sobie płyn na bazie alkoholu służący do odkażania ran oraz sprzętu jak penseta, igła czy skalpel. Ampułki zawierają środek przeciwbólowy, mogą zostać podane doustnie, tylko wtedy trzeba poczekać 5 minut, aż zadziała albo miejscowo, wystarczy kilka kropel na ranę i poczekać 2 minuty. Maść służy jako środek wspomagający zasklepianie ran, trzeba dosyć zdrowo posmarować nią ranę. Chroni też przed gangreną i dostaniem się zanieczyszczeń do rany. - dziewczyna głęboko westchnęła, po czym zaczęła się nerwowo rozglądać po okolicznej kniei. Dalej jednak było bardzo cicho, jakby las był martwy, albo bardzo długo wstrzymywał oddech. Doświadczenie na pewno nie było miłe, wręcz powodowało ciarki. Po chwili jednak usłyszeć można było szelest w stronie północnej. Na razie jednak był on daleko, czy się zbliży, trudno było powiedzieć. Dziewczyna od razu zaczęła uważnie się przyglądać tamtemu kierunkowi.

Ku zaskoczeniu i cichej satysfakcji uszaty podążył za nią. Kobieta nie powiedziała wiele podczas ich drogi. Jedynie rzucała spojrzeniem, nadal czując się nie udobrucha za taką zdradę. Oczywiście nie ma co się długo gniewać. Tym bardziej że przed ich oczami leżała w dziurze młoda dziewczyna z przebitą nogą.
Jeden punkt odhaczony.- Skomentowała kobieta, mrucząc do siebie.
Amanda w głowie już ustaliła plan, jak wyciągnąć ranną z tego padołu, dopóki nie usłyszała jej szeptu. Nie dało się nie ominąć równoczesnego szelestu w krzakach, dlatego też kobieta skakała wzrokiem to na uczennice to na horyzont zarośli. Dopóki nie zakryła swoich ust.
Amanda nigdy nie chwaliła się, że jest wspaniałą heroską. Nigdy nie była wcześniej na zleceniu, a tym bardziej nie walczyła z prawdziwym potworem. Mimo iż czuje się niezwykle pewnie przy ludziach i nie waha się zrobić najgłupszej rzeczy, tak przy tak dużej ilości nieznanego cóż… Panikuje.
Skrzydlata gwałtownie obróciła się w stronę towarzysza, robiąc sobie z niego osłonowe przed widokiem monstrum, w jakże niewieścim stylu.
Tam coś jest, tak? – Mruknęła cicho, opierając czoło o tors uszatego.
No dobrze. Jest herosem, nie pośmiewiskiem. Na pewno stać ją, aby choć trochę zadziałać. Tym bardziej w tym, co bardzo lubiła. Amanda nagle złapała Shatha za nadgarstki i przyłożyła jego dłonie na swojej szyi. Wpływ kortyzolu mieszał się razem z cichym oczekiwaniem.
Nie pytaj, po prostu ściśnij… Mocno.
Cokolwiek tam było, to nie zaszkodzi mu trochę odpłynąć.

Z początku to mężczyzna nazwał koleżankę okrutną, dla żartów, teraz jednak role się... odwróciły, tak jak Amanda z fochem, kiedy ten zaproponował najpopularniejsze w horrorach rozwiązanie. Po chwili namysłu niebieskowłosy podbiegł za nią, by ponownie ująć swoją towarzyszkę za ramię, podążając na wschód.~ Cóż, teraz jesteśmy kwita. Czy to niezabawne? Dwóch okrutników zmierza w stronę lasu, by rozwiązać zagadkę i pomóc ludziom z wioski?Zagadał zadowolony uszaty, po czym tak jakoś spacerował, przez dłuższą chwilę pozostając w otaczającej ich ciszy. Ta mu nie była jednak na rękę, gdyż czuł się dość niezręcznie, zapytał się więc swojej towarzyszki ~ Tak właściwie, to jak długo już jesteś tutaj? Z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz na nowicjuszkę w tych całych herosowych sprawach, a przynajmniej to uznałem po naszych rozmowach. ~ chociaż do większości rzeczy starał się nie przywiązywać uwagi, Shathowi zależało na tym, by uzyskać odpowiedź akurat na to pytanie, stąd zadając je, na chwile schował swój zbójnicki uśmieszek.Po takim dłuższym spacerze w końcu jednak dotarli do dość osobliwego miejsca. Połamane gałęzie po pułapce wykopanej w ziemi, do tego drewniane kołki, z których jeden wbity w nogę młodej dziewczyny. Najpewniej była to poszukiwana uczennica zielarki, jedna z kilku. Dziura szeroka na trzy metry średnicy straszyła ociosanymi kołkami, jednak Amandę zdało się wystraszyć zupełnie coś innego. Coś, na co nie mieli patrzeć, jeśli wierzyć słowom młodej ofiary. "Okej, Shath, głęboki wdech" - czemu tak musiał sobie mówić? A to dlatego, że do tej pory pewna siebie dziewczyna teraz opierała swoją głowę o jego tors. No aż chciało się przytulić, ale zanim do tego doszło, ta złapała jego dłonie w kolejnym, dość nieoczekiwanym geście.~ Ścisnąć? W sensie mam Cię... ~ miał jednak nie pytać, więc zdecydował się na dość mocny ścisk, na tyle, na ile pozwalało mu jego skromnie zbudowane ciało. Nie była to siła, która mogła złamać kark, jednak przy dłuższym tego typu trzymaniu, mogła odczuć braki w dopływie tlenu do głowy. Po co? Nie wiedział, jednak ufał towarzyszce. Chciał jej jednak dodać więcej otuchy.~ Wiesz, może nie jestem najlepszy z najlepszych, ale obronię Cię, więc weź głęboki oddech. Po prostu nie patrz w tamtą stronę.

-Jeśli się boisz że ktoś stamtąd przyjdzie, postaraj się go spłoszyć, aby udał się w inną stronę.-Powiedział w stronę dziewczyny, wracając do swojej pracy. Widząc że chłopak odczuwa, z pewnością jakikolwiek ból postanowił on podać mu kapsułkę doustnie, aby następnie zająć się resztą operacji. Wiedząc że efekt musi zadziałać, odszedł od chłopca i powiedział w stronę dziewczyny widząc że ta bezradnie na niego patrzyła.-Za pięć minut powinna tabletka działać, ja pójdę odwrócić uwagę tego czegoś w tym czasie.-Idą w stronę tego hałasu, wziął po drodze jakiś kamień, następnie widząc aż to coś się zbliżało rzucił kamieniem, w prawą stronę tak aby zimitować słyszalny dla tego czegoś szelest z krzaków. Może było to coś daleko ale wolał to coś zmylić..."Oby zadziałalo..."Pomyślał nerwowo mężczyzna następnie wracając spowrotem, po pięciu minutach od podania wziął watę, wylewając w jakimś stopniu alkohol na nią następnie zaczął on odkarzać ranę chłopaka. Wziął jeszcze tylko igłę, którą odkaził alkoholem, i zaczął się przygotowywać do szycia ran chłopaka.

Shath i Amanda
Dwójka herosów na całe szczęście nie spojrzała w stronę nieznanej istoty. Amanda zdecydowała się na rozwiązanie pomijające konieczność kontaktu wzrokowego. Shath nie mając za wiele skrupułów, zaufał koleżance po fachu. Uszaty heros nie miał za wiele siły, ale wystarczająco, aby aktywować zdolność Amandy. Po chwili dwójka mogła usłyszeć skomlenie połączone z piskiem po drugiej stronie padołu. Nie mogli jednak dostrzec, co faktycznie się działo i jak wyglądało stworzenie, które je wydawało. Dźwięki jednak brzmiały na coś lisowatego. Dziewczyna, patrząc na was, zrobiła wielkie oczy, ale już nie ze strachu. Nie wiedziała, co dokładnie robicie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to działa i to jej jedyna szansa. Spod tyłka wyjęła krótkie ostrze, które pewnie miała schowane w razie, gdyby potrzebowała się bronić. Zaczęła piłować ostrokół od spodu i dosłownie po chwili odpuścił, dziewczyna pomimo czerwieni oraz kropli potu na twarzy, nawet nie pisnęła. Wstała z kawałkiem wbitym w nogę i zaczęła, opierając się o ścianę powoli iść w stronę herosów. Ciężko oddychała, co nie było dziwne w jej stanie. Gdy w końcu dotarła do dwójki, oparła swoje ciała o stok, po czym jakby zbierając się w sobie, ścisnęła mocno torbę i wyrzuciła do góry. Upadła ona na krawędzi, tuż przy stopach herosów. Powoli też wracała do swojej poprzedniej właścicielki pod wpływem grawitacji. Rudowłosa zdołała z siebie tylko wydusić jedno słowo lina. Zanim opadła z sił na podłoże.
Percy
Heros odszedł od nieletnich i wykonał najstarszy trik świata w książce zmyłek. Był jednak on skuteczny. Istota przed chwilą idąca w waszym kierunku zatrzymała się, pewnie nasłuchując. Po chwili też można było słyszeć, jak podąża w stronę usłyszanego dźwięku. Gdy Percy wrócił, mógł zobaczyć, że dziewczyny do siebie gestykulują. Nie potrafił jednak za wiele powiedzieć o tym, poza jednym faktem. Była to forma niewerbalnej komunikacji. Gdy siostry zauważyły mężczyznę, starsza wskazała na chłopaka i dała kciuk w górę. Można było zacząć stabilizowanie chłopca, bez obawy, że się wybudzi z bólu i przyciągnie za szybko nieznane stworzenie.

Mężczyzna, który starał się uspokoić znajomą po fachu, nie do końca wiedział, po co miałby ją dusić. Po prostu jej zaufał, a jeżeli chodzi o jakiekolwiek skutki mocy, przez brak efektów wizualnych nawet nie był świadom jej aktywacji. Słysząc jednak skomlenie czegoś lisowatego, niemal nie odwrócił się tam, gdzie miał nie patrzeć. Na całe szczęście uwięziona w dziurze młoda zielarka zaczęła działanie, co zwróciło jego uwagę. Spoglądając się w dół, patrzył, jak ta samodzielnie próbuje się uwolnić z pułapki na zwierzynę, co jej całkiem sprawnie poszło. Trzeba było jej przyznać, że jej nerwów można było pozazdrościć. Lepkie rączki niebieskowłosego, jak zobaczył opadającą torbę, szybko się do niej skierowały, a gdy usłyszał "lina", a po niej bezwładny upadek na podłożę, zaczął grzebać, by znaleźć pożądany przedmiot.~ Panienka chyba o własnych siłach nie da rady wyjść, więc może ty, droga Amando, zejdziesz i przynajmniej przywiążesz ją do liny? Jak ją wciągnę, to naturalnie pomogę ci się wydostać. ~ odparł spokojnie, podając jej jedną końcówkę ich narzędzia ratunkowego.

Wracając trochę do przeszłości, gdy para dopiero zmierzała do uwięzionej uczennicy. Amanda otrzymała pytanie od uszatego towarzysza:
Zadajesz dziwne pytania. Nie wiem nawet, jaki jest dzisiaj dzień tygodnia. – Odparła zwięźle, nawet na niego nie zerkając.
Wróćmy do teraźniejszości. Kobieta zacisnęła dłonie na ubraniu mężczyzny, gdy ten uścisnął jej szyje. Fala magii przepłynęła przez jej ciało wraz z przyjemnym dreszczem, który nie wynikał tylko z magicznych działań. Magia dewiacji nie wzięła się oczywiście znikąd, mimo iż właściciela tak otwarcie tego nie obnaża. Gdyby nie była aktualnie w niebezpieczeństwie, to zapewne z jej ust świszczałyby droczące komentarze i pojękiwania niż twierdzące mruknięcie kobiety na słowa otuchy. Słowa otuchy… Weź głęboki oddech… W takiej sytuacji? No co ty nie powiesz?!
Dźwięk kasłania zagrożenia upewnił ją, że jej magia działa z sukcesem. Dlatego też gestem delikatnego klepnięcia dała znać królikowi, aby ją puścił. Mają trochę czasu, niż bestia odzyska w tlen w płucach. Jednak Amanda nie do końca rozumie jak jej moc funkcjonuje, skąd się to bierze, dlaczego tak się aktywuje. Wie co trzeba zrobić, ale nigdy nie jest pewna czy to rzeczywiście zadziała, czy jedynie się zabawi.
Najwyraźniej spośród obecnych tu osób, tylko ona nie potrafi zachować zimną krew. Kobieta z tej pozycji nie widziała, co uczennica wyprawia w dole, ale uczucie zniknięcia jej “oparcia”, szybko ją obudziło. Stanęła jak wryta, trzymając głowę nisko. Jedynie szukała mężczyznę wzrokiem po podłożu.
Oh, ma wskoczyć do dołu, wyciągnąć dziewczynę i samej czekać na ratunek? Kobietę przeszła fala wątpliwości i własnych uprzedzeń, jednak nie była to dobra chwila na dłuższe przemyślenia:
Dobrze… – Mruknęła cicho, łapiąc za podaną linę.
Jej skrzydła wyprostowały się oraz zatrzepotały. Gotowe, aby pomóc w miękkim wylądowaniu. Cieszyła się w duchu, że Shath’owi nie wpadło do głowy, aby je wykorzystać, bo… Nie umiałaby.
Kobieta zbliżyła się do dołu i zerknęła w poszukiwaniu bezpiecznego punktu na wylądowanie przy krawędzi:
Trzymaj mocno.
Tylko tyle rzekła, nim wskoczyła i ułatwiła sobie lądowanie podmuchem ze skrzydeł. Amanda rzeczywiście potrzebowała chwili na wzięcie głębokiego oddechu i klncęia w myślach “, po jaką cholerę ona się na to pisała”.
Zawiąże linę wokół jej pasa i pomogę ci ją unieść. – Zawołała do towarzysza, na tyle głośno by ją dobrze usłyszał.
Jak powiedziała, tak uczyniła. Nie była pewna czy dziewczyna jest nawet przytomna, ale mało ją to obchodziło. Chcę ją stąd wyciągnąć i spierdalać.
No dalej, pomóż nam trochę. – Mruknął prawie przez zęby, gdy złapała rudowłosą pod ramię, aby podnieść ją z ziemi.
Drugą dłonią pociągnęła za linę, aby dać towarzyszowi znak.

Skoro plan zadziałał, i słysząc odgłos że zmylił nieznaną mu rzecz, Percy rozpoczął zabieg, wpierw dokończyć odkażanie pozostałych ran. Mimo posiadania dużej ilości czasu od razu przeszedł do precyzyjnego zszywania chłopca, wpierw na udzie, potem na lewej łydce a na sam koniec zostawił sobie lewą nogę, po tym wszystkim poczekał jeszcze chwilę nasłuchując czy aby na pewno nic nie zbliża się w ich stronę, tak aby ten mógł zareagować."Zabierasz mi zawsze całą frajdę, dobrze ci z tego powodu doktorze? Chłopak cierpi, jego stan wygląda jak całe twoje życie, a ty dalej walczysz aby go ustabilizować..."Usłyszał po chwili zirytowany głos w głowie, lekko się uśmiechnął pod nosem po czym odrzekł chłodno pod nosem.-Jeśli odbieram tobie jedyną rzecz, z której się cieszysz, mogę chyba się z tego czuć dumnie.-I wyciągnął maść mającą za zadanie zasklepić rany, wypadałoby żeby powoli zaczęły się one regenerować. Dodatkowo po tym wszystkim nachylił się do ust chłopca próbując usłyszeć czy ten oddycha, i będzie potrzeba większej pomocy.

Amanda i Shath
Dwójka bohaterów dzięki współpracy poradziła sobie z uratowaniem uczennicy zielarki. Dziewczyna była jeszcze na tyle przytomna, aby nie być pustym balastem. Pomogła Amandzie w łatwiejszym utrzymaniu siebie w pionie. Lina jednak nie była zwykłym materiałem, więc gdy Amanda ją pociągnęła, ta zaczęła sama się zwijać bardzo szybko, sprowadzając dwie kobiety w górę, lekko je wzbijając w powietrze łukiem. Nieprzygotowane kobiety zaryły barkami w ziemię, powodując zdarcie skóry do krwi. Cała farsa nie pozwoliła się skupić na unikaniu stworzenia, które tylko czyhało w okolicy. Tak też ustawiły się ono idealnie na linii wzroku dwóch bohaterów. Rudowłosa zemdlała, dzięki czemu została uratowana przed losem pozostałej dwójki. Herosi jednak spotkali oczy dwóch kreatur o niebieskich oczach, półprzezroczyste lisy tylko czekały na okazję.
Percy
Chłopiec oddychał i wydawał się stabilny. Cała operacja przebiegła prawidłowo, wystarczy teraz poczekać, aż dziecko odzyska przytomność. Gdy Percy się podniósł, jego wzrok spotkał szafirowe oczy stworzenia, przypominającego złudnie lisa. Zwierzę odkręciło się od herosa i zaczęło biec przed siebie, Percy zaś jakby półprzytomny za nim. Czuł ogromną potrzebę podążenia za stworzeniem, nie dobiegły go, ciche już po chwili wołania od dziewczynki.

Serce lasu

Najciemniejszy zakątek lasu znajdującego się przy Skatuszkach. Jedyna osoba, która potrafi tu przyjść i przetrwać to o dziwo sama zielarka. Panuje w tym miejscu ciągły półmrok, runo leśne jest mokre i w powietrzu unosi się zapach stęchlizny. Drzewa są tutaj stare i bardzo wysokie, ustawione przy sobie tak gęsto, że w pewnych momentach trzeba się między nimi przeciskać. Serce lasu jest jednak piękną polaną, na której latają fosforyzujące motyle, rozpraszając panującą ciemność i ukazując bogactwo fioletowych fikuśnych kwiatów. Jak popatrzeć w górę, korony drzew ściśle chronią to miejsce przed światłem zewnętrznym. Sprawia to, że miejsce pomimo swojej ponurości wydaje się przepiękne i magiczne.
Dwójka bohaterów obudziła się w nieznanym dla nich miejscu. Z początku pewnie nawet nie wiedzieli, co się wydarzyło, przed nimi stały dwa lisy warcząc, jakby wiedziały, że ich czar się przerwał. Dopiero po chwili ich uszu dotarły bardzo ochrypłe krzyki.
~ Pomocy… Pomocy… Pomóżcie… Prosimy... - jeżeli któryś z herosów spojrzał w prawo, mógł dojrzeć dwójkę dziewczyn opartych o pnie drzew. Były wyraźnie ranne, ale coś z nimi było nie tak. Na całym ciele dziewczyn znajdowały się głównie liście i pąki, gdzieniegdzie kolce. Skóra nabrała zielonkawej barwy. Zza dziewczyn zaś wybiegły w stronę herosów 80-centymetrowe stworzenia z ogromnymi fioletowymi kolcami na czubku głowy, z których powoli ciekła ciecz. Wyjaśniałoby to rany kłute na ramionach dziewczyn. Ustawiły się w pozycji bojowej w formie grotu strzały, jeden na czubku i po trzy na bokach. Stworzenia w ilości siedmiu dotrą do herosów za chwilę, a lisy zaczęły właśnie uciekać w stronę drzew.
Gdy Percy się obudził, mógł poczuć silny ból na łydce, stał na brzegu polany z widokiem na pozostałą dwójkę herosów i hordę udającą się w ich stronę. Gdy spojrzał w dół, w jego nogę wbity został fioletowy kolec dziwacznego stworzenia, a lis, który go tu przywiódł, znikał właśnie w krzakach przy ciałach dwóch zdeformowanych dziewczyn. Opierając się na swojej wiedzy medycznej, mógł szybko dojść do wniosku, że to stworzenie, które wyjmowało swój kolec z jego uda, jest odpowiedzialne za zamiany w dziewczynach, a w jego krwi właśnie zaczęła się toczyć trucizna.

Dziewczyna została wyciągnięta. Wspaniale! Lina okazała się pojebana i zrobiła masę szkody na ślicznym delikatnym ciele Amandy. Kurwa! Oczywiście, gdy tylko wyskoczyły z tej dziury, skrzydlata bardzo się tym przejęła. Na tyle, że kompletnie zapomniała o nieznanym im zagrożeniu, które tak usilnie starali się unikać wzrokiem. Znów… Kurwa! Przynajmniej te lisy są naprawdę piękne…
Teraźniejszy bieg wydarzeń rozpoczyna się, gdy kobieta ocknęła się z magicznego transu. Znalazła się również w magicznym miejscu, jednak nie miało to większego znaczenia w obliczu aktualnych wydarzeń. Lisy uciekły, prawdopodobnie kolejne uczennice są tutaj, a na herosów szarżuje siedem obrzydliwców. Amanda nie była w nastroju, aby myśleć o czymkolwiek innym niż przeżyciu z tej sytuacji. Czy to, że ją boli i to nie w ten przyjemny sposób. Czy kaprysić w swój charakterystyczny sposób. Czy panicznie bać się potworów, które pierwszy raz widzi na żywo i zapewne chcą zrobić jej to, co tym dziewczynkom.
Amanda gwałtownie zerwała się na równe nogi, odpinając z pasa swoją jedyną fizyczną broń – Kusarigama. W końcu użyję jej w większym celu niż do zabawy czy na słomianych kukłach. Oczywiście kobieta nie miała zamiaru stanąć do walki siedem na dwóch. Chciała tylko powstrzymać ten zabójczy pęd, trochę je rozproszyć. Może da im to szanse na ucieczkę bądź odpowiednią reakcję.
Z tą myślą ponownie jej ciało zebrało pokłady magii, która zakrzywia rzeczywistość. Bez żadnych fajerwerków, efektów czy nawet aury grozy, która ostrzegałaby przed niepozornym atakiem. W końcu nigdy nie wiesz, z jakim chorym pojebem masz do czynienia.
Amanda zrobiła trzy kroki od towarzysza, zakręcając trzymetrowym łańcuchem nad głową, aby sierp nabrał pędu i potwory zbliżyły się do promienia jej ataku. Trwało to zaledwie kilka sekund, gdy już znalazły się tak niebezpiecznie blisko. Jednym zamachem wykonała poziomy łuk sierpem, przecinając tor biegu bestiom. W tym przypadku wystarczyło małe draśnięcie sierpa, aby uzyskać głęboką, krwawiącą ranę. Również uważała na królisia, dlatego też powrót ostrza skierowała ku górze, nadal utrzymując go w pędzie.

Z początku szło świetnie. Okazało się, że dziewczyna dalej była przytomna, co więcej starała się nie być zbędnym balastem dla Amandy, która próbowała ją wyciągnąć. Zaskoczenie na twarzy niebieskowłosego pojawiło się, gdy po szarpnięciu za linę, ta sama, bez wkładu herosa, pomogła dziewczynom wyjść, a nawet wylecieć z dziury. Nie skończyło się to dobrze, ale mówiąc to, wcale nie miało się na myśli zadrapań, jakie uzyskały. Na chwilę zapominając o zagrożeniu, uszaty przyklęknął koło swojej towarzyszki, by pomóc jej jakoś, spotkał się jednak wtedy ze spojrzeniem jednego z dwóch niebieskich lisów. Kaplica.Wracając do teraźniejszości, obudził się on w zupełnie nieznanej mu przestrzeni, a jego uszu poza powarkiwaniem dochodziły krzyki, błaganie o pomoc. Młodzieniec obejrzał się w prawo, a zauważywszy, w jakim były stanie, aż podskoczył z wrażenia, wydając z siebie pisk, który nacechowany był jednoczesnym zdegustowaniem i lekkim strachem. No cóż, można było powiedzieć, że dziewczyny były w kwiecie wieku. Cóż, przynajmniej te lisy sobie poszły. Jednak to nie znaczyło, że byli bezpieczni. Nie przeciągając sprawy bardziej, niż tego wymagała, widząc przygotowania uskrzydlonej, Shath przykląkł, by przypadkiem nie dostać łańcuchem po uszach, po czym poklepał się po udzie dwukrotnie lewą ręką, jednocześnie pstrykając palcami prawej. W obu dłoniach pojawiły się odpowiednio fioletowa i czerwona kula. Nie chciał skończyć jako element pobliskiej flory, stąd natychmiast rzucił gazowym zaklęciem w miejsce, gdzie w teorii kończył się zasięg Amandy. Z kawałków rozbitego szkła powinna zacząć roztaczać się łatwopalna chmura, jednak w obecnym stanie, zamiast zapłonu, tudzież eksplozji o szerokim zasięgu, tak zbity ze sobą w jednym punkcie efekt Gandhak powinien zareagować punktowo, ale silnie. Naturalnie czerwona kula również została rzucona. Pan Króliś wyczekiwał odpowiedniej pory, aż przynajmniej jedno, środkowe stworzenie będzie w zasięgu spotęgowanej erupcji Visphota. Zaraz po pozbyciu się swoich zaklęć mężczyzna dobył swoje czakramy, jednak gdyby zdarzyło się, że ładunek wybuchowy nie rozpadłby się na podłożu, rzuciłby dyskiem w swojej prawej dłoni, by to metal z jego oręża aktywował zdolność.

Budząc się rozejrzał się dookoła, zastanawiając się co tutaj wogóle się wydarzyło, i czy tak naprawdę był w swoim śnie, czy może... przeszłości? Ciała dwóch dziewczyn właśnie to mu sugerowały. Zastanawiał się tak przez momentu dopóki nie dostrzegł czegoś, w rodzaju wbitego kolca w udo. Spojrzał się tylko w stronę znikającego lisa, zamykając powoli oczy, czuł ogromny ból w udzie, a dodatkowo truciznę, która powoli rozchodziła się po jego ciele, położył się tak tylko próbując się wtulić w trawę, próbował nie myśleć o tym wszystkim co się teraz działo, jednak poza bólem w udzie, czuł się nadzwyczajnej skrzywdzony, miał pomóc kogoś uratować a jedyne co zrobił to przyszedł umrzeć, może na pewno zasługiwał tutaj na śmierć.Po chwili jednak usłyszał tylko śmiech w swojej głowie, ciche choć charakterystyczne jedno słowo."Takkk..."Po chwili mężczyzna pogodził się z tym co za chwilę nadejdzie, zamykając przy tym oczy. Poczuł lekki przyrost swojej muskulatury, w pewnym momencie otworzył oczy, wyciągnął kolec z uda. Uśmiechnął się, następnie otrzepując z brudu poprawiając przy tym idealnie pasującej na nim marynarce!-Meow, fantastycznie jest znowu na jakiś czas rozprostować nogi!-Powiedział pod nosem poprawiając przy tym skalpel znajdujący się w jednej z kieszeni. Dostrzegając z daleka grupę dwóch osób zaczął zmierzać, w ich stronę z wielkim uśmiechem. To nie był już Percy... Był to Yorimoru we własnej formie.

Pierwszy potworek, którego dosięgnęła kusarigama, zawył skrzeczliwie z bólu, a z otwartej rany na jednym z fliotowych bąbli pokrywających jego roślinne ciało pojawiła się zielona posoka. Wracając, ostrze dotknęło kolejnych dwóch potworków, raniąc je w szyję i kolejny bąbel. Były już tylko 3 metry od dwójki herosów, Shath w tym czasie przygotował swój wybuch, któremu to udało się podpalić cztery wcześniej ranione stworzenia. Zaczęły niemiłosiernie skrzeczeć, biegając dookoła, całe szczęście nie podpalając polany, jako że rośliny ją pokrywające miały strukturę mokrej gąbki. Dwa pozostałe korzystając z okazji, jaką dała im reszta podbiegły do Amandy i Shath’a z flanki. Ostrze kusarigamy ze względu na troskę o towarzysza było za daleko, a sama panienka była skupiona na opanowaniu oręża. Alchemik w tym czasie przyglądając się eksplozji, został na chwilę oślepiony. Przez to dwa ocalałe stwory wbiły swoje kolce w prawe udo Amandy, wpuszczając truciznę i w lewą kostkę Shath’a.
W tym czasie Percy albo raczej Yorimoru wyjmując kolec, najwyraźniej nie przewidział, że stworzenie zaatakuje ponownie i to z towarzyszem. Idąc, mógł poczuć, jak w obie łydki wbijają mu się sporej wielkości kolce, w ten sposób powodując silny ból i spięcie mięśniowe, które zbiło go z nóg. Stworzenia szybko wyjęły swoje kolce oblane krwią oraz trucizną i podbiegły do ramion demona od strony tułowia, aby tam ponownie zatopić swoje fioletowe paskudy.
Silvius w tym czasie właśnie się wybudził pomiędzy dwoma zmieniającymi się w roślinne bestie dziewczynami. Widać jednak, że były przytomne i jeszcze ludzkie, chociaż bardzo kwieciste i zielone. Reszta grupy walczyła z potworkami i jak na razie nieźle obrywała, chociaż też niektórych zabili. Jedyne co chłopak do tej pory pamiętał to niebieskie oczy i chyba lisa, ale nie był tego nazbyt pewny.

Zajebiście, wylosowało się combo. Trzy padły. Szkoda, że jeden ujebał.
Wybuch zaskoczył Amandę. Dodatkowo opanowanie trajektorii broni, całkowicie odjęło uwagę kobiety od ostatnich koszmarków, które przekroczyły ich bezpieczną przestrzeń. Ukłucie i odrętwienie przeszło przez ciało Amandy, lecz nie wywołało to krzyk bólu. Bardziej brzmiał jak przeciągły pomruk, nieprzypominający wcześniejszych stękań przy twardym lądowaniu z liną.
Obrzydliwe. – Jęknęła, mimo iż jej ton nie wskazywał, jakby w panice cierpiała.
Co prawda broń kobiety straciła na pierwotnym pędzie, jednak z tej odległości wystarczył jeden dobry zamach na potwora. Skrzydlata trzymała za łańcuch i ostrzem sierpa zamachnęła się ku dołowi w próbie przebicia roślinki. Z aktyną mocą nie powinno być z tym problemu, o ile tym trafiła tym dziabiącym ruchem.

Cóż, niewypału nie było, więc mężczyzna zachował obie sztuki swojego oręża. Dobrze. Amanda dodatkowo sprawnie zajęła się pierwszą szarżą stworów. Kolejny plus. Niestety, trzeba było zachować balans, nawet podczas walki. Przez spore zamieszanie, nie mogli w porę zareagować na atak dwójki przeciwników z flanki. Kiedy ugodzony został w lewą kostkę, Shath instynktownie zamachnął się lewym czakramem, celując w kark bestii, nie wypuszczając go z dłoni, by zranić stwora. Jeżeli odskoczył, zdecydował się w niego rzucić prawym, jeżeli atak okazał się zbyt płytki, tymże drugim pierścieniem dobił przecinający już skórę stworzenia oręż, niczym młot wspomagający dłuto.~ Wszystko gra?! ~ zapytał się w głos, starając się wyrazić swoją troskę tak, by Amanda usłyszała, jednocześnie nie tracąc skupienia na swoim przeciwniku, oraz czwórce podpalonych. Pytanie tylko, czy udało mu się odrąbać łeb kolczatce i czy zaistnieje potrzeba dalszej walki. Na Silviusa, który okazał się leżeć przy uczennicach, tak samo, jak Percy'ego, który dokonał nietypowej przemiany, niestety nie zwrócił uwagi z tego samego względu, z którego zdecydował się nie przyglądać, a uwierzyć uskrzydlonej na słowo.

Upadek cóż do najmilszych nie należałą, jednak demon cóż wiedział że tak naprawdę kto inny będzie po tej walce cierpiał, a on przynajmniej będzie mógł się zabawić. Leżąc na ziemi, przez chwilę poczekał aż stwory się do niego zbliżą... na szczęście były na tyle pewne żeby do niego ruszyć, natychmiast wstał tak żeby dostrzec sylwetki kończyn dwóch wrogów, jego jedno z oczu nagle zaczerwieniło się... a on już wszystko wiedział, jego wrogowie niestety zbytnio nie mogli wyczuć że coś jest nie tak...-Wolałbym pogadać za pomocą dialogu... ale skoro tego chcecie.-W momencie ataku go za pleców, Yorimoru zrobił fikołka w tył, próbując nie tylko uniknąć kolców, ale także zbliżyć się do dwóch soczystych bąbli roślin, następnie odwrócił się wyciągając przy okazji wcześniej trzymany skalpel i wykonał solidne cięcie w bok, próbując przeciąć te dwa bąble, aby wnętrzności z nich się wylały. Wiedząc po chwili że zbytnio nie pozostanie mu czasu na ewentualne pozostanie w aktualnej pozycji nie jest zbytnio mądrą opcją, odskoczył znowu w bok, próbując przy tym odskoczyć w coś co zamortyzowałoby jego upadek, najlepiej jakiś krzew, chociaż czy mu naprawdę tak zależało na tym żeby to ciało aż tak nie pocharatać? Cóż biedny Percy będzie musiał sam się załatać, w zamian za jego pomoc w walce, wogóle powinien być mu wdzięczny że dzięki niemu jest trzymany przy życiu.

Silvius biegał po lesie i szukał zaginionych zielarek mniej więcej w tym samym czasie kiedy jego sojusznicy jedną znaleźli. Problem z tym lasem był taki że trudno się jest w nim połapać, kiedy jego wilk nie może złapać żadnego użytecznego zapachu.- Nie ma chuja że znajdziemy tu cokolwiek. Musimy znaleźć resztę herosów i zobaczyć czy oni zrobili jakaś rewelacje …
O, a co to -
Udało mu się wypatrzeć w gąszczu jedyne zwierze które zobaczył od kilku godzin. Oczywiście nie był to zwyczajny lis, ale Silvius nie miał czasu by to zauważyć, albowiem stracił przytomność. Obudził się w głębi Skatuszek i poświecił kilka minut na ogarnięcie gdzie jest i co się aktualnie dzieje. Jego chowaniec gdzieś znikł, ale to nie jest problemem bo może go w każdej chwili przyzywać. Kilka metrów od niego znajduje się dosyć duża horda chuj wie czego, która aktualnie zmierzała w przeciwną stronę. Na lewo od hordy znajdował się ten zacnie ubrany kot który też miał na pieńku z tymi stworami, więc Silvius założył że musi być sojusznikiem - najprawdopodobniej Percym- O bogowie, napewno muszą straszyć tym czymś dzieci… -Urwał swoją wypowiedź kiedy zorientował się że mówi do siebie. Przyzwał koło siebie Foscrevus w fizycznej formie i odrazu naznaczył jako ofiarę stworka z hordy który wyglądał na najbardziej kłopotliwego- Biegnij i przydaj się tam na coś. Ja spróbuje ogarnąć te dwie niewiasty -Chowianiec pobiegł by zagryźć swoją ofiarę, a Silvius zaczął majstrować przy rannych dziewczynach. Na początku wyjął swój miecz i rozpoczął proces usuwania roślin z ich ciał

Stworzenie nie zdążyło nawet wyjąć kolca, gdy zostało powalone przez Amandę. Odcięła mu drobną szyjkę, powodując rozpryśnięcie zielonkawej krwi, kolec zaś pozostał wbity w nogę, hamując problemy związane z wykrwawieniem się. Stworzenie cofnęło się, kobieta zaś mogła zobaczyć organ przypominający bijące serce, które ze względu na doznane obrażenia, szybko wykrwawiło istotę. To samo stało się w przypadku Shatha. Wisząca szyjka, z której na nogawki ściekała zielona substancja i wbity boleśnie, fioletowy kolec.
Yorimoru, pomimo swojej zręczności, nie był tak szybki, jak stworzenia, aczkolwiek udało mu się uciec przed najgorszym. Stworzenia popsuły mu marynarkę i wykonały rany cięte na trzy centymetry głębokości w ramionach. Dzięki temu jednak, że kończyny nie zostały przebite jak nogi, mógł dalej nimi poruszać. Trafił więc w fioletowe bąble na brzuchu jednego stworzenia, powodując, że to padło wypuszczając organy wewnętrzne na polanę. Drugie trafiłoby, gdyby nie przemyślenie sytuacji przez herosa, który to odskoczył. Krwotok w kończynach, jednak spowodował, że Pan kot nie mógł idealnie wylądować. Padł więc jak długi pomiędzy fioletowymi roślinami. Mógł słyszeć jak roślinny potwór, już biegnie w jego stronę i wtedy nad jego ciałem przeskoczył chowaniec Silviusa, przegryzając szyjkę stworzenia i po chwili je zabijając. W tym czasie Silviusowi udało się usunąć większość porośnięć roślinnych, które krępowały ciała dziewczyn.
Z północnej strony polany grupa mogła usłyszeć bardzo szybkie przebieranie kończynami, które już teraz było im znane. Dodatkowo grupa była o wiele większa niż wcześniejsza. Gdy pierwsze pojawiły się na skraju, blisko Amandy oraz Shath’a mogli się doliczyć dwunastu, a z dźwięków można było łatwo wywnioskować, że biegło ich jeszcze więcej. Herosi mieli dosłownie kilka sekund na reakcję, zanim stworki ich dopadną. Pierwsze potwory znajdują się szesnaście metrów od zgranej parki, dwadzieścia cztery metry od leżącego Yorimoru i trzydzieści jeden metrów od Silviusa.
Obrażenia:
Amanda - wbity 10-centymetrowy kolec w prawe udo, trucizna w ciele
Shath - wbity 10-centymetrowy (na wylot) kolec 5 centymetrów nad lewą kostką, trucizna w ciele
Percy - 2 rany o głębokości 8 centymetrów i szerokości 5 centymetrów w obu łydkach, 2 rany cięte o głębokości 3 centymetrów na szerokości ramion

Mówi się, że wszystko, co się kończy, musi być dobre... albo jakoś tak, Shath może i był rozgadany, ale zdecydowanie nie posługiwał się tym językiem jeszcze idealnie. No ale przynajmniej to mu dodawało otuchy, zamiast ją odbierać. Kiedy reakcja na przebicie kolcem powiodła się i to z sukcesem, młodzieniec nie marnował czasu. Zdecydowanie kulejąc, gdyż kolec w nodze z pewnością dawał się we znaki, pobiegł w stronę Silviusa i dziewczyn, które to najprawdopodobniej były celem ich misji.~ Musimy je stąd zabrać, zaraz pojawi się tu więcej tych gnojów, a sam wątpię, że damy radę.Z wyjątkowo jak na niego poważnym podejściem do sytuacji, pomógł towarzyszowi oczyścić jedną z dziewczyn, po czym zarzucił do reszty towarzyszy.~ Jak już skończyliście, to pomóżcie albo zwiewajcie! Nadciąga towarzystwo i zdecydowanie nie zamierzam tu siedzieć dłużej, niż jest to konieczne. Niech nie stanie się nam więcej krzywdy niż przewiduje ustawa.Jaka ustawa? Dziwny zwrot, no ale tak jakoś mu się ułożyły słowa. O ile nikt im nie pomógł, niebieskowłosy młodzieniec jeszcze przed podniesieniem klasnął w dłonie, by mieć Dhuaan w gotowości, po czym wziął jedną z przemieniających się pod ramię.~ To babsko będzie wiedziało co robić, żeby je ocalić. No i pewnie nas przy okazji, znając życie.Spoglądając się na wbity w lewą nogę kolec, odetchnął i z bólem starał się jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia, kierując się w stronę przeciwną od nadciągających przeciwników, rzucając jedną dłonią w tamtym kierunku niebieską kulą, która powinna przeszkodzić kolczatkom w ściganiu ich.

Silvius raz na jakiś czas rozglądał się za swoim chowańcem, aby zobaczyć jak wygląda jego stan. Przyzwał go znowu do siebie, po tym jak walka się ‚zakończyła’- Nie jestem ekspertem od magii, mam nadzieje że oderwanie tych gówien nie pogorszy ich stanu. -Powiedział do swojego chowańca i wrócił do odchwaszczania dziewczyn. Cały proces znacznie przyspieszył kiedy Shath zaczął mu pomagać, ale nie miło to zbyt dużego znaczenia, albowiem musieli się wycofać przez nawracająca lawinę wrogów- Bruh -Można powiedzieć że nie widział sposobu w jaki mogli pokonać 12 tych stworów. 7 wystarczyło by prawie zamordować jego towarzyszy.- Ucieczka będzie trudna, mamy 2 zielarki do przeniesienia, a wy jesteście poprzebijani. Mogę spróbować kupić nam trochę czasu moim chowańcem -Ukucnął przy Foscrevus- Biegnij tam i pobiegaj wokół nich, podgryzaj kostki lub gardła. No wiesz, spraw by jak najwięcej z nich się na tobie skupiło i uciekaj w przeciwną stronę -Foscrevus nie odpowiedział i pobiegł na swoją misje, a Silvius wziął jedną dziewczynę pod ramie i rozpoczął ucieczkę

Potwór dzięki jej broni został roztrzaskany. Dobrze, tak powinno być. Jednak dłonie Amandy trzęsły się, a oddech nierównomiernie walczył o funkcjonowanie. Adrenalina zamgliła jej obraz, a ciało reagowało automatycznie, aby desperacko walczyć o przetrwanie. Ból promieniował z rany, co utrudniało jej skupienie.
Tak, Tak… – Mruknęła niewyraźnie, gdy usłyszała pytanie.
Wyjęła sierp z ciała potwora, obserwując jego pracujące organy.
Obrzydliwe. – Znów to powiedziała, tym razem znacznie ciszej.
Wokół niej padło wiele krzyków i hałasu. Może to przez truciznę albo panikę, ale Amanda widziała to w rozmazanym obrazie. Stała jak wryta, gdy pojawiła się reszta jej grupy. Stała i łapczywie łapała oddech, gdy Shath pobiegł w stronę uczennic. W oddali słychać było tuptanie. Postawiła kilka niepewnych kroków w stronę dwójki, gdy rozwiązali dziewczynki. Najchętniej krzyknęła, aby je zostawili i uciekali, ale nie było czasu na dyskusję. Czy ona ma ich zostawić i uciec? Trochę szkoda jej króliśia, a ona da radę zagrać na czasie, nawet jeśli te abominacje ich dopadną.
Ostatecznie Amanda szybko wsparła Shath’a, łapiąc uczennice pod jej drugie ramię. Nie zostanie w tyle i nie ma mocy, które mogłaby użyć obszarowo oraz natychmiast. Dlatego też nie zrobiła nic więcej, niż przeciągała uczennice w przeciwnym kierunku od potworów, w stronę ucieczki.

Demon widząc szarżującą istotę, miał się przygotować do precyzyjnego rzutu skalpelem, z wściekłością w swoim wzroku, w końcu takiej marynarki nie naprawi tak szybko. Na jego szczęście lub nie, jakaś istota się pojawiła której nie dostrzegł.-Dziękuję?-Powiedział tylko ze zdziwieniem, otrzepując się przy tym. Chociaż twarde lądowanie miał za sobą, pora na maraton. Wziął do ręki swoją torbę, widząc pędzącego Shatha i Amandę bez zastanowienia, ruszył za nimi biegiem. Przynajmniej ciało nie jest jego, to będzie pewnie się regenerowało dość długi okres czasu, cóż nauczy się chłopak nie chodzić po lesie, w końcu on się dał nabrać na tą sztuczkę. Jego uśmiech dalej pozostał na swoim miejscu, wyczuwał bowiem ból, nie tylko Percyego, ale także dwóch innych osób, byt który przebił, nie było dla niego żywe, jednak pozostała dwójka... Mmm normalnie coś pięknego, szkoda że on sam w każdym momencie mógł po prostu walnąć na ziemię, chociaż czy mu aby na pewno zależało, aby lekarz przeżył? Zapewne nie zastanawiał się co by się stało gdyby... może powinien w jakiś sposób bronić bardziej swojego źródła cierpienia? Pewnie jak dożyje, będzie musiał się jeszcze trochę zastanowić jak zrobić, aby jego przyjaciel tak szybko nie umarł.

Grupa uciekała sprawnie, jak bardzo tylko można z dodatkowym balastem. Chowaniec Silviusa na chwilę rozproszył zgraję, dzięki czemu kupił im cenne sekundy. Nie pokonaliście jednak nawet 50 metrów, gdy znowu zaczęliście słyszeć, zbliżające się w zastraszającym tempie, głośne tuptanie. Jedna z uczennic, wspierana przez Silviusa niezgrabnie zaczęła czegoś szukać w swojej torbie, do której wcześniej nie miała dostępu, przez owinięte wokół niej narośla. W końcu, gdy w kąciku waszych oczu zaczęły pojawiać się roślinne istoty, wszystkich waszych uszu dobiegł trzask rozbijanego szkła. Gdy ktokolwiek z was spojrzał na blondynkę, co wcześniej przeszukiwała swój majątek, mogliście dojrzeć, że dłoń miała pokrytą krwią, kawałkami szkła i dziwną fioletową substancją. Po waszej prawej stronie trzasnął piorun, oślepiając was, w tym samym momencie do waszych nozdrzy doszedł mdląco słodki zapach rozkładających się zwłok. Gdy zaczęliście tracić przytomność, mogliście jeszcze usłyszeć dźwięki umierających stworzeń i kroki jednej osoby wraz z szelestem materiału.
Budziliście się powoli. Pierwsze, na czym spoczęły wasze oczy to drewniany sufit, zasiany wszelkiego rodzaju ziołami. Leżeliście na małych, prostych łóżkach. Zapachy ziół i lekarstw unosiły się w powietrzu. Wasze ciała zostały pieczołowicie obandażowane, nawet już ledwo czuliście ból. Jeżeli, zajrzeliście pod bandaże, to głębokie rany były już jedynie zaróżowieniami na skórze przykrytymi zielonkawym kremem. Przez drzwi weszła znajoma Percy’emu twarz i widząc, że się obudziliście, zniknęła za drzewami, wołając zielarkę.
~ Obudzili się! Pani Matoya, proszę na nich spojrzeć! - nie usłyszeliście odpowiedzi starszej pani, ale po chwili mogliście usłyszeć odgłosy jej laski na deskach i posuwistych kroków. W drzwiach lekko wychylając głowy, patrzyła na was dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka z błyszczącymi, pełnymi zaciekawienia oczami. Zielarka, wchodząc do pokoju, odgoniła dzieci ręką, te ze śmiechem wybiegły na dwór.
~ Jak tam moi mili? Zajęłom się wami, jak mogłam, jak coś boli, proszę godoć. - to mówiąc, przyjrzała się wam uważnie, po czym zadowolona zaczęła grzebać w swojej torbie. Wyjęła z niej 4 brzęczące sakiewki i rozdała każdemu z was.
~ Dziękuję wam po stokroć, za znalezienie moich dziewoszek. Wszystkie już są całe i zdrowe. Spełniliście swoje zadanie. Zostańcie, jak długo chcecie, mój dom, wasz dom. - posłała wam ciepły babciny uśmiech i wróciła do głównej izby. Zostawiając was, abyście podjęli własne decyzje.

Za lisim ogonem

Viiomi

Trwoga ogarnia lasy! Mieszkańcy wioski Sionnach opuszczają rodzinne strony w ucieczce przed nieznanym zagrożeniem. Z opowieści zbiegłych, błagających o pomoc, wiadomo, że w lesie czyha coś zdolnego wybić większość oswojonych przez mieszkańców lisków, jak również ludność zamieszkałą nieopodal. Niewielu było na tyle sentymentalnych czy odważnych, by zignorować zagrożenie. Mimo znaków ostrzegawczych mała grupa zwiadowcza, pragnąc wrócić do życia w spokoju, po wyruszeniu w teren, nie zastała przyjaznego losu. Ich rodziny, jak i wszyscy tęskniący za domem, zwracają się więc z prośbą o pomoc. Herosi mają zbadać lisi zagajnik, dowiedzieć się, co terroryzuje jego mieszkańców i pozwolić zaznać lisim duszom, widzianym przez najmłodszych ze Sionnach, spokoju — o to w szczególności błagają najpoczciwsze babunie i dzieciaki z wioski. Pogłoski mówią, że może to być robota ledwo powstałej watahy, która stała się bardzo terytorialna. Ludzie mają dosyć, chcą do domu i wzywają herosów: zajmijcie się tym, co grozi tym biednym duszyczkom w lesie, aby mogły odejść w zaświaty!

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Świątynia Inari

Świątynna wioska, zanurzona w bujnej zieleni letniego krajobrazu, emanuje ponurą atmosferą. Jej brązowe, drewniane struktury kontrastują z soczystymi zielonymi liśćmi otaczających drzew, tworząc poczucie niepokoju i niepewności. Do świątyni prowadzi ścieżka wyłożona kamieniami, która wije się przez niskie zarośla, zapraszając odwiedzających do wejścia w jej tajemniczą przestrzeń. Po prawej stronie znajduje się mały drewniany mostek, który delikatnie łukiem przekracza płytki strumyk. Szum płynącej wody wybija się ponad świergot i szelest.
Bohaterowie dotarli do opuszczonej świątyni o nazwie "Inari". Z przelotnych informacji herosi mogli ustalić, że jest to miejsce poświęcone lisom, które dbać miały o dobro uczynnych, sprawiedliwych i czysto-sumiennych mieszkańców. Przy brzegu strumyka zauważyć mogli kamienną figurę lisa, którego czujny wzrok skierowany był w stronę świątyni oraz teren tejże, który był zaśmiecony gałęziami i liśćmi, najpewniej opadłymi z drzew. O obiekt kultu oparte były grabie i miotła, które umożliwiłyby posprzątanie terenu. Świątynia wyglądała na opuszczoną, nie było widać w niej żadnych ludzi. W powietrzu unosił się słodki zapach kadzidła. Śpiew ptaków i szelest liści na wietrze tworzyły niespokojną symfonię, która przywodziła na myśl dawno zapomniane historie tutejszych. Za wioską widać było las, którego wielość była niemożliwa do oceny, przez otaczające go wyżyny skalne.

Ten dzień nie zapisał się w pamięci Azu szczególnie dobrze. Braki funduszy, czujne oczka mieszkańców, bieda kilku mijanych wiosek... Czy obchodził go los lisów w jakimś zadupiu tego pokręconego świata? Oczywiście, że nie. Czy potrzebował kasy, by wreszcie porządnie zapełnić żołądek? Oczywiście, że tak. No więc się skusił. W dużej mierze pod naciskiem wieśniaka, który to go wypatrzył, gdy kręcił się, robiąc rekonesans dookoła wioski. Liczył na jakieś darmowe jajka, mile widziane też było w końcu wygodne miejsce na sianku, gdzieś w którejś stodółce. No, pech chciał, oczywiście, że nakłamał. Tak, oczywiście, on przybył, by wykonać zlecenie. Nie widzicie gospodarzu, toć ja jestem herosem, spójrzcie, jakie piękne czerwone mam oczęta. Irytacja jedynie wzrosła, gdy zrozumiał, że wpierdolił się w prawdopodobnie ganianinę za watahą, no przecież on stworzony był do walki, a jakże. No nie miał już wyboru... Mógł zwiać, ale oto dostrzegł kompanów męczarni i już klamka zapadła. Czy wczuwał się w zapoznanie z nimi? No niekoniecznie, jakoś nie jarała go wizja siedzenia jako wyróżniająca się, czarna owieczka. Najniższy, jedyny ubrany jakby wyszedł z kopalni węgla i w dodatku jedyny niesrający wesołością na lewo i prawo. Cudownie. Pozostawało mu się jako-tako wpasować, by nie zostawili go przy pierwszej lepszej okazji na pożarcie jakiejś anomalii.Obserwacja świątyni dała mu do myślenia. Niby otoczenie nie było sprzątnięte, roślinność pięła się bujnie, liście na ścieżce i wszystko... Z drugiej jebało kadzidełkiem. Jednak ktoś się tu przypałętał? A może mieli cholernie wytrzymałe smrodki do kadzidełek? Obecność fauny sprawiała, że czuł się nieco lepiej, w końcu... Chyba by zwiały, gdyby coś im bezpośrednio zagrażało. Na razie uznał, że wyrywać się nie będzie, zaczeka, jak rozwinie się akcja. Nie garnął się do roboty za darmo, a nie znając kompanów, jeszcze nie wiedział, jak najlepiej wniknąć, by zyskać ich sympatię.

Po wielkim niepowodzeniu podczas poprzedniej próby zarobienia kilku groszy i udzielenia pomocy ludziom blondyn wrócił do swych poszukiwań. Po rozczarowaniu związanym z wezwaniem herosów na próżno, ciągnęło go do doświadczenia czegoś nowego jeszcze bardziej niż zwykle. Dlatego niezwykle się zaciekawił, kiedy usłyszał o problemie wioski Sionnach. Wychwycił fragment historii, rozmawiając z mieszkańcem Carachtar, który to znał starszą panią, będącą jednym z ludzi odpowiedzialnych za wystosowanie prośby do herosów. Nie minęło wiele czasu, a on doszedł po nitce do kłębka i odnalazł właściwe ogłoszenie, a także osobę, która wskazała mu drogę do Sionnach. Jeśli ktoś spytałby chłopaka o jakąś zaletę całkowitej amnezji, usłyszałby w odpowiedzi o możliwości odkrywania tego miejsca bez żadnych doświadczeń mogących wpłynąć na to doznanie.
Antares z entuzjazmem podjął się tej pracy z głównie trzech powodów oprócz kwestii finansów, a raczej ich braku. Jeszcze nigdy nie był w wiosce ze świątynią. Nigdy, odkąd pamięta. Nie ważne, że to od niedawna. W dodatku obok lasu, w którym działo się coś niedobrego. To mogło dla niego oznaczać tylko początek nowej przygody, podczas której mógł poznać więcej istot takich jak on. Co było drugim powodem samo w sobie. Trzecim zaś była chęć pomocy biednym liskom i zwrócenia spokoju tamtejszym ludziom.
Zatrzymując się przy posągu, nie miał zielonego pojęcia, co go tu czeka. Aczkolwiek na jego twarzy pojawił się beztroski, delikatny uśmiech. Wziął głęboki oddech, wsłuchując się w niepokojący śpiew ptaków i szelest liści. Na moment położył dłoń na głowie kamiennego lisa i powolnym ruchem pogładził statuę, tak jakby pogłaskał żywą istotę. Miał nadzieję, że uda mu się gdzieś znaleźć i pogłaskać prawdziwego lisa. Następnie udał się na krótki spacer po najbliższej okolicy, gdzie spotkał dwójkę herosów, których przeznaczenie przydzieliło z nim do tego samego zadania. Postanowił nie dopuścić do niezręcznej ciszy, lecz widząc, że nie wszyscy chcą się z nim spoufalać, chciał to uszanować i też nie klepać jadaczką zbyt długo.
– Mam nadzieję, że będzie nam się miło współpracowało. Udało nam się odnaleźć do prawdy piękne miejsce, czyż nie? Piękne, acz niezwykle tajemnicze. Przynajmniej mam takie przeczucie po częściowym dowiedzeniu się, po co nas tu wezwano.

Pierwsze kroki w nieznanym świecie! Żadnych wspomnień, jedynie świadomość tego, jak się nazywa oraz faktu, iż posiadł dziwaczne umiejętności. Samo ich odkrycie nie było niczym spektakularnym, a raczej nie owocowało w niesamowite rozbłyski światła, staruszka, który ostrzegał go przed wielkim niebezpieczeństwem czy innych takich. Po pobudce w tej dziwnej krainie, której w ogóle nie kojarzył, zdał sobie sprawę z faktu, że te nowe, tak mu się przynajmniej wydawało, umiejętności posiada. Krótki spacer po Carachtar pozwolił mu się mniej więcej zorientować co to za kraina oraz jakie zwyczaje tutaj panują. Z tego, co zrozumiał, to świat opętało dziwne zjawisko, zwane Anomalią i wszyscy próbują ją powstrzymać, aby ocalić krainę. Wszystko ładnie pięknie, ale po przemyśleniu całej sytuacji i wymyśleniu wstępnego planu, Jusamu zdał sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy. Tak jak wszędzie, tutaj również będą mu potrzebne środki do życia. Zakasał rękawy i wziął się za szukanie, które nie trwało długo. Plotki o nieznanym zagrożeniu rozsiewającym trwogę nad wioską zamieszkałą przez Bogu ducha winnych ludzi latały w lokalu, w którym zbiegiem okoliczności akurat siedział, wpadły mu do ucha. Szybka pogadanka z plotkarzami popijającymi piwo z prostych kufli wskazała mu kierunek podróży i nieco jaśniej zarysowała sytuację. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo cholera wie na ile, można ufać akurat tym plotkom. Tanecznym krokiem, pogwizdując sobie tylko znaną melodię, zbliżał się powoli do osady. Uwadze nie umknęły mu dwie postaci znajdujące się już przy pokrytej mchem, kamiennej figurze lisa. Przestał gwizdać, przywdział na twarz skromny uśmiech i zbliżył się do nowych kompanów.- Cześć! Jusamu jestem. Z Wami będę miał przyjemność współpracować? -Zadał pytanie, wyciągając dłoń do kolegów, od Fubuki'ego zaczynając.

W sercu Inari, gdzie liście drzew muskały niebo, a promienie słońca malowały złote wzory na ziemi, zebrali się bohaterowie. Ich uszy łaknęły wiedzy, a serca dwóch z nich pragnęły odkryć tajemnice świątyni. Antares, o duszy ciekawskiej, informacje wyciągnąć mógł jedynie od staruszki. Jej zmarszczki opowiadały historię minionych lat, a jej głos kołysał się jak łagodna bryza. Opowiedziała mu o świątyni poświęconej lisom, istotom mądrym i opiekuńczym, które broniły osób pracowitych i szczodrych. Lecz jej opowieść przesłonięta była cieniem, o którym staruszka nie potrafiła powiedzieć więcej. Nie wytłumaczyła Antaresowi okoliczności, w których świątynię sterroryzowała Anomalia. Wiedziony chęcią pomocy, dotknął dłonią posągu lisa. Posąg ożył pod jego palcami, a ów głowa powoli się poruszyła, tworząc mało przyjemny dźwięk ocierania się dwóch kamieni. Jego wzrok padł na zabrudzony dziedziniec, gdzie coś złotego błyszczało w słońcu. To coś jednak nie było widoczne tylko dla tych, którzy podążyli wzrokiem wraz z posągiem. Osoby, które rozejrzały się dokładnie po ziemi, też mogły to zauważyć. Jusamu wysłuchał wielu opowieści, gdy próbował się dowiedzieć czegoś więcej. Młodzi ostrzegali przed lisimi obrońcami, którzy po pojawieniu się anomalii stali się groźni i bezlitośni wobec osób spoufalających się z pozaświątynnymi lisimi istotami. Starsi szeptali o istotach broniących tylko tych, którzy mieli czyste serca. A dziecko o oczach pełnych niewinności, podzieliło się swoją tajemnicą. Opowiedziało o miejscu poza świątynią, gdzie można było spotkać półprzeźroczyste lisie duszki. Dusze te prowadziły do miejsca, gdzie można było pobawić się z prawdziwymi liskami, ale nigdy nie weszły na świątynny teren. Tak oto bohaterowie zebrali wiedzę, która miała ich poprowadzić przez tajemnice świątyni Inari. Każdy z nich miał swoją interpretację opowieści, ale w jednym mogli być zgodni. Zlecenie, którego się podjęli, było niespójne i nielogiczne.

Jakaś melancholijność, która dotknęła Antaresa, nie była widać dana Azu. Popatrzył na kompana bez wyrazu, skinął głową, wstrzymał się z odpowiedzią, aż podszedł ten drugi. Promyczek słoneczka, he?
— Cześć... Tak, zdaje się, że tak. W sumie racja, wypadało by wiedzieć, jak się do siebie zwracać. — Uśmiechnął się, nawet nie wyglądając specjalnie wymuszenie. — Mi możecie mówić Azu. Generalnie... Powiem szczerze, że nie miałem specjalnie chwili, by pogadać z wieśniakami, liczyłem, że zdążę, ale już się zjawiliście... Wiecie coś więcej, niż mówi ogłoszenie? Każda poszlaka się przyda czy coś. A, no i od razu mówię, że jak nas jakieś wilki złapią, to ja to taki średnio zdolny do walki jestem, więc... Najlepiej by było w ogóle ich nie spotkać. — Tu strzelił teatralną minkę zmęczenia, dając popis umiejętnościom aktorskim. Czy kłamał? Skąd, realnie miał niskie mniemanie o swoich umiejętnościach. I zdecydowanie nie lubił walczyć. — No i poza tym fajnie by było w razie czego wiedzieć, jakie macie te bajeczne moce heroskie, nie. Ja w sumie się przydać mogę najwyżej do chwilowej zmyłki, nic więcej. Pożytku ze mnie nie ma. A wy?
Kłapałby pewnie ozorkiem jak katarynka dalej, spacerując ostrożnie między roślinami i konstruktami dookoła świątynki, szukając jakiegoś sensownego znaleziska, gdyby nie dziwny ruch rzeźby, od którego to Azu oczy dęba stanęły. Cóż, po wsiach nie bardzo miał okazję oglądać te tutejsze magie w akcji, a i do spotkań herosów specjalnie nie miał szczęścia. Tak czy inaczej, gdy łeb posągu się zatrzymał, skierował swoje oczęta za domniemanym spojrzeniem tegoż tworu.
— Coś jakby... Pod tymi liśćmi?
Podlazł bliżej, zachowując niezmierną ciszę dzięki bosym stópkom, po czym szybko przyklęknął i zaczął odsłaniać listki. Wolał tak dać do zrozumienia, że ktoś może się ruszyć po grabki czy zmiotki, niż samemu robić za sprzątaczkę. No, a poza tym nie spodziewał się, że będzie tego jakoś dużo. Najwyżej mu ręka odpadnie od kontaktu ze złotą substancją, która powoli stawała się coraz bardziej widoczna.

Blondyn zrobił duże oczy ze zdziwienia, kiedy z pozoru nieruchomy posąg wydał z siebie dźwięk ocierania się kamieni. Przez moment patrzył na kamiennego lisa, aż w końcu zrozumiał, że ten naprawdę mógł się poruszyć, aby spojrzeć w jedno, konkretne miejsce.
– Racja, tam coś chyba jest – zauważył błysk czegoś złotego pod stertą liści tuż po tym, jak Azu zwrócił na to uwagę.
Nie zastanawiając się nad tym, co to może być, podszedł na dziedziniec, aby następnie przykucnąć niedaleko herosa i pomóc mu w rozgarnięciu dłońmi tego, co przykrywało coś złotego, co rzuciło im się w oczy.
– Wilki to tylko duże pieski. – Skomentował z optymizmem, w duszy mając nadzieję, że nie będzie trzeba ich zabijać.
– Ciężko powiedzieć, czy wiem coś więcej. Pytałem o to w Carachtar, lecz wszystko jest takie jakieś… niejasne. Dowiedziałem się czegokolwiek tylko od miłej staruszki. Gdzieś niedaleko jest świątynia poświęcona lisom. Odkąd pamiętam, nie spotkałem jeszcze żywego lisa, lecz z tego, co powiedziała mi ta kobieta, są to istoty mądre i opiekuńcze. One broniły ludzi. To jest w tym najdziwniejsze. Ciekawe, przed czym musiały ich chronić. Aż dziwne, że mieszkańcy byli wstanie wytworzyć taką harmonię ze zwierzętami, aby te się ich nie bały, a nawet stawały w ich ochronie. Przynajmniej tych dobrych osób, tych pracowitych i szczodrych. Nie wiem, co się działo ze złymi. Może to i dobrze. Zło wraca do tego, kto je powoduje, czy coś takiego. Zawsze znacznie lepiej jest czynić dobro. Dlatego po części rozumiem, dlaczego w tej świątyni czci się lisy. Jeśli one rzeczywiście rozróżniają, kto jest dobry, a kto zły, też bym mógł oddawać honory tym zwierzakom. Pewien czas temu spotkałem koleżankę, która należy do jakieś religii, ale nie sądzę, aby ona miała cokolwiek wspólnego z czczeniem akurat lisów. – Opowiedział czarnowłosemu wszystko, co na ten temat wiedział, podczas wspólnego odgrzebywania złotego obiektu.
Po chwili zwrócił się do Jusamu.
– Jestem ciekaw, co o tym wiesz. To, co zdążyłem wysłuchać od staruszki, to nic więcej jak zwykła opowieść, więc nie mam pojęcia, dlaczego nieopodal mogła pojawić się anomalia. A i jeśli już się sobie przedstawiamy, to możecie mówić mi Antares.

< Burak. >Pomyślał Jusamu, po krótkim uściśnięciu dłoni koledze, który był na tyle uprzejmy, aby łaskawie się przedstawić. Oparł dłonie na biodrach, kiedy Azu opowiedział im nieco o sobie, brak umiejętności bitewnych? No cóż, on sam za bardzo nie mógł się pochwalić niesamowitymi umiejętnościami magicznymi, ale drzewcem machał całkiem nieźle. Wzruszył ramionami, po czym klasnął w dłonie, nieco zdenerwowany.- Jeżeli mówimy o magii to jedyne, w czym mogę pomóc, to zdobywanie informacji poprzez szybkie i szczegółowe przesłuchania. -Rzucił ogólnikowo, nie chcąc całkowicie zdradzać swojej mocy. Bardzo chciał kontynuować dialog z nowo poznanym mężczyzną, ale głośny zgrzyt kamienia pocieranego o kamień, przerwał tę uroczą pogawędkę zapoznawczą. W pierwszej chwili przerażony, w drugiej zaskoczony, a w trzeciej podekscytowany, obserwował posąg lisa z przekrzywioną głową. Z buzią otwartą niemal na oścież i iskierkami zachwytu w oczach, spojrzał na kolegów. Ci jednak, zamiast podzielać jego entuzjazm, zaczęli grzebać w liściach. Fakt faktem, kiedy podążyło się wzrokiem w kierunku, w którym zwrócona była głowa lisa, można było dostrzec coś błyszczącego. Jego kamraci chyba zapomnieli o tym, że mają do czynienia z dość niebezpiecznym tematem, jakim jest anomalia i rękami odgrzebywali liście jak gdyby nigdy nic.- Panowie, ja całkowicie rozumiem, że przygoda, ekscytacja i te sprawy, ale ekscytujmy się rzeczami, które są bezpieczne. Jak ten posąg lisa na przykład. Nie wiemy co się tam błyszczy, a jak wiadomo, nie wszystko złoto co się świeci. Odsuńcie się na razie, bo nie wiemy, co to jest. Jeszcze wybuchnie i tyle będzie z pomocy przez nas, wielkich bohaterów, niesionej. -Rzucił szybko, niemal na jednym wydechu, sięgając po grabie, stojące pod ścianą świątyni. Nazywajcie go nadgorliwym i przesadnie nieufnym, ale nic nie wiedział o tym świecie. Nie wiedział na, co mogą się natknąć, jakie zagrożenia, poza Anomalią, występują w tym świecie, dlatego też wolał zachować ostrożność. Za pomocą drewnianych zębów osadzonych na kiju, zaczął odgarniać liście za siebie, powoli odsłaniając coś, co znajdowało się pod poszewką z liści. Podczas tej jakże niesamowicie wyczerpującej pracy, z przyjemnością usłyszał, jak kolega Antares szybko się zrehabilitował i nieco spóźniony przedstawił. Nie przerywając fascynującego zajęcia, kiwnął kilka razy głową i zamyślony, opowiedział wszystko, co wiedział.- O zleceniu dowiedziałem się przypadkowo. Coś tam popytałem, kogo mogłem, ale wiele się nie dowiedziałem. Ludzie mówili coś o lisach agresywnych w stosunku do ludzi zadających się z lisami spoza świątyni, lisach chroniących tych o „czystym sercu”... -Tutaj przerwał na chwilę pracę, aby podnieść ręce i zgiąć dwa razy wskazujący i środkowy palec, obu dłoni w geście niemego cudzysłowu. Praktycznie od razu zaczął jednak odgarniać liście.-... a jakiś dzieciak wspominał coś o polance, gdzie można spotkać duchy tych zwierząt. To tyle. Sam nie wiem co o tym myśleć. -

Posąg przestał się poruszać po wskazaniu herosom złotego przedmiotu i zdawać by się mogło, że obserwuje ich poczynania z wyraźną uwagą i czujnością. Jego kamienne oczy wydawały się oceniać każdy ruch Azu i jego towarzyszy, jakby rozważał ich intencje i próbował przewidzieć ich następne kroki. Czarnowłosy jako pierwszy podszedł do błyszczącego przedmiotu i odgarniając dłonią liście, dostrzec mógł złoto-miedziany łańcuszek. Ten element biżuterii był okrągły, średnicą sięgający około pięciu centymetrów. Miał misterne zdobienia na brzegach, a jego powierzchnia była gładka i wypolerowana wręcz na błysk. Antares swoją pomocą odgarnąłby pozostałość, gdyby nie opiekuńcza reakcja jednego z mężczyzn, który zaczął porządkować niewielką część dziedzińca w poszukiwaniu przedmiotu. Po odgarnięciu liści trzej mężczyźni dostrzec mogli złoto-miedziany medalion. Jeżeli którykolwiek pokusił się o jego podniesienie i otworzenie, ujrzeć mógł zdjęcie trzech istot, przez posiadane cechy najpewniej rodziny herosów. Pół-ludzie na zdjęciu mieli lisie uszy, jasną skórę i czarne włosy. Ich oczy były ciepłe i przyjazne, a na ich twarzach malował się delikatny uśmiech. Przez podobne rysy twarzy wyglądali jak rodzina pełna miłości i troski.

Czarnowłosy oczywiście chwycił złotko jako pierwszy, niespecjalnie przejmując się potencjalnym zagrożeniem. Otworzył świecidełko, zachowując w tym momencie dużą ostrożność — nie chciał uszkodzić przedmiotu. Widok trójki herosów jakoś go niestety nie oświecił za mocno. Uniósł brew i szybko wyciągnął rękę, by podać wisior dalej. Szybko zakodował, że Antares nie wspominał niczego o swoich umiejętnościach. Za to uznał, że wilki to nie jest realne zagrożenie, więc zakładał, że już wie za kim się chować, w razie by ich coś zaatakowało. Jusamu za to wydał się potencjalnie dobrym sojusznikiem, jeśli przyjdzie im rozmawiać z ludźmi... No, przynajmniej taka była pierwsza myśl Azu.
— Spokojnie, Jusamu. To tylko jakaś biżuteria. Sam zobacz, jakieś zdjęcie jest w środku. Coś wam to mówi? Bo jedyne co, to te ich uszy mogą coś sugerować. Ale nie wiem, nie znam się. Może to jacyś znani herosi z przeszłości? Kojarzycie coś?
Czekając, aż któryś z towarzyszy przejmie złotko spojrzenie przekierował na podejrzaną rzeźbę. Skoro już raz się ruszyła, to zdecydowanie trafiła na listę podejrzanych obiektów. Nasłuchawszy się pierdolenia o czystych sercach, nie miał ochoty się do niej zbliżać, a wręcz miał dziwne wrażenie, że wpakował się w jakieś gówno.
— Podsumowując mamy to zdjecie, ruszającą się lisią rzeźbę, ostrzeżenie z ogłoszenia o wilkach, szansę na spotkanie anomalii, lisy pomagające ludziom o dobrych sercach, lisy agresywne w stosunku do tych, którzy zadają się z lisami spoza świątyni i polankę, gdzie można spotkać duchy lisów. Coś pominąłem? Bo brzmi to wszystko mocno nieskładnie. A, no i nie wiem, jak wy, ale mnie to dziwi, że w opuszczonej świątyni pachnie kadzidłem...

Antares nadal utrzymywał kontakt wzrokowy z Jusamu, nie oglądając się na nietypową rzeźbę. Rozmawiał z nim w akompaniamencie ciepłego uśmiechu, aby zbliżyć się do siebie z nowym wspólnikiem. Może uznał, że ruszający się kamienny lis to nic nadzwyczajnego, skoro herosi potrafią posługiwać się magią, której zresztą do końca nie rozumiał.
– Zaraz… mówisz, że te same lisy w stosunku do ludzi okazywały też agresję? Poważnie?! Dziękuję, to by wyjaśniało, czemu powiedziano mi tylko o tym, że chroniły ludzi o czystych sercach. Coś rzeczywiście jest nie tak z tym miejscem.
Wtedy jego uwaga skierowała się na Azu, który położył łapki na złocistym przedmiocie. Nachylił się nad jego ramieniem, aby zobaczyć, co to jest.
– Pokażesz? – spytał ciekawskim tonem, po tym, jak czarnowłosy otworzył i obejrzał wnętrze medalionu, zauważając, że ten i tak ma zamiar przekazać przedmiot dalej.
Po tym, jak odebrał tajemniczą błyskotkę, przyjrzał się temu, co przedstawia, a następnie wysnuł teorię.
– Możliwe, że to faktycznie rodzina herosów. Pewnie szczęśliwa. Wydaje mi się, że mogli mieszkać w świątyni, albo gdzieś w okolicy.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, podał medalion Jusamu, słuchając tego, co ma do powiedzenia czarnowłosy, aby zaraz to skomentować z wyrazem pewności siebie na twarzy.
– Świetnie powiedziane. Pytanie brzmi, dlaczego lisy atakowały jednych ludzi, a innych nie? Czy to jakaś forma nagradzania wiernych i karania niewiernych? A co do zapachu kadzidła, to najlepiej będzie po prostu to sprawdzić. Nie wiem jak wy, ale ja idę na poszukiwania świątyni, aby się tam rozejrzeć i ewentualnie przeszukać każdy kąt. – To mówiąc, powrócił do pozycji stojącej i nie tracąc czasu, udał się ścieżką prowadzącą do świątynnego lasu.

- Nie mam pojęcia czy te same. Wiele różnych historii usłyszałem od wielu różnych ludzi. Najlepsze jest to, że każda grupa wiekowa, twierdziła co innego. -Wzruszył ramionami, zastanawiając się jak jedna historia, może się tak znacząco różnić. Strach i niepewność chyba robiły swoją robotę. Nie winił bezbronnych ludzi, wszakże jakoś musieli sobie tłumaczyć całą tę dziwną sytuację, ale o ile prościej by było, gdyby wszyscy trzymali się jednej, najlepiej prawdziwej wersji. Przeciągnął się, odstawiając grabie na swoje miejsce, kiedy Azu wyciągnął spod liści, złoty łańcuszek. Z ciekawością zbliżył się do czarnowłosego koleżki, zaglądając mu zaciekawiony, przez drugie, niezajęte przez Antaresa, ramię. Zanim jednak zdążył dobrze się przyjrzeć przedmiotowi, ten podał łańcuszek dalej, pytając o opinię współtowarzyszy. Jusamu nie poświęcał zbyt dużej uwagi samej ozdobie, zdjęcie było tym, co go interesowało. Prawdopodobnie rodzina, uwieczniona na zdjęciu... Lisie cechy, lisy w opowieściach, lisy i wilki źródłem problemów... Wszędzie lisy. Mając już łańcuszek w swoich rękach, podszedł ponownie do lisiej statuetki i powiesił na niej łańcuszek, obserwując ją uważnie, jakby czekał, aż lis strząśnie z siebie kamień, przeciągnie się i ludzkim głosem opowie im o tym, co się tutaj dzieje. Nie podobał mu się pośpiech Antaresa. Nie leżało w jego naturze latanie na żywioł, kiedy do rozwiązania była jakaś powikłana zagadka. Wolałby usiąść i porozmawiać o tym, co wiedzą, ustalić jakiś plan, szkic działań czy może znaleźć elementy wspólne układanki. Machnął ręką na niecierpliwego faceta i krzyknął pogodnym tonem.- Poczekaj chwilkę! Chcę tylko coś sprawdzić i możemy iść dalej. -Usiadł po turecku przed posągiem lisa i wpatrywał się w niego, jak zaczarowany, czekając na jakąś reakcję posążka. Wtem do głowy przyszła mu dziwna myśł.- A co jeżeli ta rodzina uwieczniona na zdjęciu to kitsune, a lisy, które tu biegają, też nimi są... Ale tylko te świątynne, te spoza świątyni mogłyby być manifestacją czegoś złego, bądź być zarażone przez Anomalię... Dlatego atakowały tych, od których wyczuły lisy spoza świątyni... Mało wiemy. Bardzo mało. -

Odnaleziona rodzinna pamiątka przykuła szczególną uwagę trzech herosów, którzy już snuli własne domysły o burżuazyjnym, zagubionym dodatku do ubioru. Zdecydowanie był to drogi przedmiot, gdyż wyroby złotnicze, a w szczególności biżuteria w Sylvaris, należały do dóbr ekskluzywnych. Posążek, przed którym usiadł Jusamu, nie podążał wzrokiem za niczym, a przynajmniej do czasu, aż ten nie podszedł do niego z medalionem w ręce. Pokryte mchem kamienie ponownie wydały nieprzyjemny dźwięk tarcia, a istota przed czarnowłosym pochyliła się, zmieniając swoją wykutą pozycję z siedzącej... na leżącą. Jego pysk pozostał na kilkadziesiąt centymetrów przed twarzą młodego mężczyzny, a sam Jusamu mógł poczuć przeszywający go wzrok, chociaż w przypadku pustych dziur na oczy, ciężko mówić o jakimkolwiek spojrzeniu. Gdy Jusamu miał chwilę prywatności sam na sam z ochronnym posągiem, Antares wybrał się w stronę świątyni. Nie zeszło mu to zbyt długo, gdyż aby dotrzeć do jej serca, potrzebował zaledwie 5 minut marszu. Miał ją w zasięgu swojego wzroku, mógł jednak zwrócić uwagę na wołanie kolegi i wrócić. A jeżeli zdecydował się właśnie to zrobić, to w oddali zauważyć mógł kolejny posąg lisa bardzo podobny do tego, z którym konfrontował się właśnie Jusamu. Ten jednak siedział nieruchomo, nie wyglądał też na zarośniętego mchem.

Słuchał komentarzy kompanów, nadal lampiąc się jak sroka w gnat - w posążek.
— Kitsune? Że co to niby jest?
Zagadnął, słysząc obcy wyraz, ale nie miał zbyt wiele czasu na zastanowienie, bowiem lisi teoretyk Jusamu widocznie miał dobre przeczucie, pakując wisiorek na statuetkę... Azu aż cofnął się o kroczek, gdy figurka znów się ruszyła. Puste oczodoły rzeźby powodowały w nim nieprzyjemne uczucia, a oddalanie się Antaresa nijak nie zachęcało do pozostawania na miejscu. Z drugiej strony nie widział sensu się rozdzielać, bo jeśli coś zacznie ich atakować to będą w niekorzystnej sytuacji, pozostając rozdzieleni.
— Ej poczekaj! Coś się... Dzieje... No to chyba mamy potwierdzenie, że rodzina była istotna w historii świątyni. Pytanie jak. Fundatorzy, mieszkańcy, opiekunowie tego miejsca? Cholera, trzeba było pogadać z tymi ludźmi.
Spojrzał na Jusamu, ciekaw co zrobi, po chwili przerzucając spojrzenie na drugiego z kompanów.

– Poczekam na was w świątyni. Przyjdzie, jak dowiecie się czegoś ciekawego – rzucił przez ramię i już miał odejść dalej, lecz zatrzymał się w ostatniej chwili, kiedy mógł ich jeszcze usłyszeć.
Nie sądził, że zostanie w jednym miejscu dłużej, przyczyni się do rozwoju sytuacji, lecz nie zamierzał zignorować jednego z partnerów. Chciał dowiedzieć się, czemu z opuszczonej świątyni ulatnia się zapach kadzidła i po prostu myślał nad zobaczeniem, co tam jest. Ponadto na kilka sekund jego uwagę przykuł kolejny posąg, stojący gdzieś dalej w zasięgu jego wzroku, który wywarł na nim delikatnie inne wrażenie, niż ten, który niedawno pogłaskał. Mimo to odwrócił się na pięcie i podbiegł do kolegi.
– Chcesz coś sprawdzić? Co takiego?
Przez moment nie miał pojęcia, o czym mówi Jusamu, lecz zdał się na intuicję i spróbował wyciągnąć sens jego wypowiedzi z kontekstu zdania.
Blondyna prawie zamurowało, kiedy kamienna figura zmieniła pozycję. Jeśli przedtem miał jakiekolwiek okruchy wątpliwości co do niezwykłości tego zjawiska, tak teraz był pewien, że za ożywaniem tego posągu stoi jakaś potężna i niewyjaśniona siła. Jednakże prędko zdołał zebrać się w sobie. Robiąc nieznaczny krok w tył, spokojnie położył dłoń na rękojeści niedobytego miecza.
– Bądź ostrożny. Kto wie? Możliwe, że te statuy mogą mieć coś wspólnego z duchami, o których mówiłeś. Sam wiesz, że te lisy czasami atakowały ludzi.
W tamtym momencie obawiał się o siedzącego przy kamiennym zwierzęciu bardziej niż o siebie. Spojrzenie pustych oczu napawało go lekką dozą niepokoju. Chociaż w jego postawie i mimice nie dało się dostrzec strachu. Jeśli ktoś miał wywnioskować cokolwiek z obserwacji jego poczynań, to prędzej to, że jest w gotowości do wyciągnięcia broni i zrobienia z niej użytku po jakimkolwiek podejrzanym ruchu monumentu.

- Taki lisi duszek. Opowiadała mi o nich jakaś babcia w Carachtar, kiedy próbowałem się dowiedzieć czegoś więcej na temat zlecenia. -Rzekł Jusamu, oczekując na jakąś reakcję ze strony posążka. Jakież było jego zdziwienie, kiedy jego nieprzemyślane akcje przyniosły skutek. Co prawda nie do końca taki, jakiego się spodziewał, ale zawsze to jakiś krok naprzód. Przyklasnął w ręce, zadowolony, wstał i odsunął się na bezpieczną odległość od posążka. Oczy lisa, niby puste, świdrowały mu dziurę w głowie, jakby bacznie go obserwując. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł takiej presji, teraz kiedy lis wlepiał w niego swoje ślepia, poczuł się oceniany. Posąg zwierzęcia mógł się na niego rzucić w każdej chwili, gdyż jak na kamień był bardzo żywy, ale mężczyzna był nie tylko zaalarmowany zachowaniem rzeźby. Jej reakcję widocznie spowodowała obecność łańcuszka.- Myślicie, że możemy wziąć ten fragment biżuterii za klucz do tej zagadki? Najpierw kamienny lis ją nam pokazał, a teraz reaguje na jego obecność... -Przetarł brodę dłonią, zastanawiając się nad prawdopodobieństwem swojej hipotezy. Odrywając na chwilę wzrok od lisa, rozejrzał się wokół w poszukiwaniu innych posągów. Jeżeli inne zareagują tak samo, to będzie miał już pewność, że łańcuszek jest niesamowicie ważnym przedmiotem do rozwikłania, chociaż części tej przedziwnej zagadki.- Atakowały, ale tych, którzy mieli styczność z innymi lisami. Nie wiem, jak Wy, ale jedyne zwierzę, jakie do tej pory spotkałem to bury kot, na parapecie w karczmie. -Zachichotał na wspomnienie zabawnego, proludzkiego zwierzaka, który z wielką chęcią kradł jedzenie klientom, bądź miauczał tak głośno, że któryś ze stołujących się tam, poirytowany stwierdził, iż podzieli się z kociakiem swoim obiadem. Szybko jednak się zreflektował i wrócił na ziemię do rozwiązywania zagadki. Jeżeli zauważył jakiś, posążek to podszedł do niego wraz z łańcuszkiem, chcąc sprawdzić prawdziwość swojego pomysłu.

Innych posągów Jusamu już nie dostrzegł. Pokryta mchem postura lisa była jedyną w tej niezadbanej okolicy. Pozostała na miejscu dwójka nie została zaatakowana przez kamienne stworzenie i nie wyglądało na to, jakby to miało nastąpić. Ludności nie było w zasięgu wzroku, za to Azu rozglądając się, mógł dostrzec jedynie pozostawiony bałagan i nic ponadto. Jusamu rozglądający się w celu znalezienia jakiejkolwiek wskazówki także nie mógł dostrzec niczego wartego uwagi, poza długą ścieżką idącą przez brązowe bramy torii, prowadzącą do lasu, bądź schodami, na które udał się Antares. Jeżeli poszedł w stronę Antaresa, zobaczyłby jeden posążek lisa przed jedyną dla niego widoczną podporą świątynnej bramy tori.

Antares przechodzi do Serca Inari.

Bałagan, ruszające się kamienie i jakieś bramiszcza. Nic, co by sugerowało wyjaśnienia. Skoro lisek nie planował ich zjeść (na razie), to uznał, że chyba nie bardzo jest sens przesiadywać "w drzwiach".
— Wygląda na to, że ta. Nasz kluczyk, byle tylko drzwi nie prowadziły do wychodka. Skoro jeden posąg zareagował, to może inne też...
Rzucił, odwracając znów głowę w stronę ścieżki, gdzie zniknął z oka Antares. Słysząc żartobliwy ton końcówki słów Jusamu, uśmiechnął się. Atmosferę mieli zdecydowanie zbyt sztywną, póki co.
— Ta, w sumie fakt. Poza kotami niczego z bliska nie widziałem nawet.
Do mruczków było mu nawet blisko, w końcu zdarzyło mu się kiedyś obudzić w towarzystwie jednego. Inna sprawa, że najczęściej jakieś straszył, przez co spotykał się z syczeniem niezadowolenia po gwałtownej pobudce.
— Chyba nie ma tu czego szukać. Chodźmy, bo nas w końcu tu zostawi i sam zagadkę rozwiąże. A powiem ci, że nawet ciekaw jestem, o co w tym wszystkim chodzi.
Po tych słowach zakręcił i powoli ruszył w stronę świątyni, czekając, aż Jusamu dołączy.

Azu wyruszył zgodnie z zapowiedzią w stronę świątyni. Gdy już szedł, to wraz z Jusamu krańcem oka dostrzec mogli jedno niebieskie, półprzezroczyste zwierzę, które wyglądało zupełnie jak duch. Nie było zbyt duże, prawdę mówiąc o łeb mniejsze od przeciętnego lisa. Siedziało za bramami torii kierującymi do lasu, można byłoby rzec, że znajdowało się poza terenem świątyni.

Azu przechodzi do Serca Inari.

Serce Inari

Drewniana brama torii stoi samotnie niczym strażnik tajemnicy. Jej powierzchnia jest jeszcze wilgotna, a kształt prosty i elegancki. Obok niej stoją dwa posągi lisów, których postura wyrzeźbiona była z o wiele większą starannością niż tego, którego dostrzec można było w wiosce, a czystości ich powierzchni nie zakłóca nawet pyłek kurzu. Schody prowadzące do świątyni są wykonane z kamienia, który jest gładki i równo położony. Po obu stronach tego wspięcia rosną drzewa klonowe, ich o dziwo bardzo czerwone jak na tę porę roku liście tworzą żywy baldachim nad głową zwiedzających. Na jednym ze schodków pozostał jedynie samotny liść, burzący harmonię. Na szczycie znajduje się mała świątynia, która zbudowana jest z ciemnego drewna, a jej dach kryty jest strzechą.
Z wnętrza budynku wydobywa się gęsty dym kadzidła, który unosi się w powietrzu niczym mgła. Zapach, który można poczuć, jest słodki, a zarazem korzenny, wypełniający powietrze uspokajającym aromatem. Przed świątynią śpią trzy lisy. Jeden z nich ma srebrną sierść, siwą niczym popiół. Drugi jest rudy, niczym płomień w ognisku, a jego sierść połyskuje w blasku słońca przebijającego się przez koronę drzew. Trzeci jest czarny jak smoła.. Lisy śpią spokojnie, zwinięte w kłębek, strzegąc spokoju wejścia do budynku. Drzwi do świątyni są delikatnie uchylone. Przez szparę widać coś zielonego... coś, co porusza się w jej wnętrzu.

Blondyn wkroczył ścieżką na świątynne schody z nadzieją, że Azu i Jusamu dobrze sobie radzą i niedługo dogonią go i podzielą się z nim jakimś odkryciem. Sprawnie wchodząc po stopniach, podziwiał widoki i tutejszą architekturę, która jak zauważył, różniła się od tego, co widział w stolicy oraz na placu treningowym. Harmonia to właściwe słowo na to, co sądził w obecnej chwili o tej budowli. Jego momentalną uwagę przykuła nie tylko harmonia z naturą, lecz też ta widoczna w sposobie wykonania całego miejsca.
Nasilenie się woni kadzidła sprawiło, że lekko przyśpieszył kroku, przechodząc przez bramę. Wtedy zobaczył trzy zwierzęta i mimowolnie się uśmiechnął. Więc to muszą być lisy. Pomyślał, starając zbliżyć się do nich jak najbliżej, bez wybudzenia ich ze snu. Gdyby mu się to udało, to następnie miał zamiar przyklęknąć obok nich i je pogłaskać.

Antares, niczym cień, bezszelestnie zakradł się ze schodów do lisów. Jego ruchy były płynne i precyzyjne na tyle, aby nie przebudzić żadnego ze świątynnych stworzeń. Zdołał delikatnie pogłaskać liska w miękką, popielatą, gęstą sierść, istota ta zaś leżała najbliżej schodów. Miał długie futro ochronne, szare z czarnymi końcówkami, co nadawało mu barwę niemalże marmurową. Podczas tej czynności Antares dostrzec mógł, że zwierzę to ma również biały brzuch i czarne poduszki na łapach. Głaskaniem obudził lisa o popielatym kolorze, który po wyrwaniu z objęć Morfeusza wygiął grzbiet w łuk, wyciągnął przednie i tylne łapy oraz potrząsnął szarą głową. Na jego szyi Antares dostrzec mógł barwioną na czerwono, skórzaną obrożę z płaskim miedzianym kółkiem o średnicy nie większej niż trzy centymetry. Lis nie uciekł od mężczyzny. Wyglądał na przyzwyczajonego do kontaktu z ludźmi, dlatego, zamiast brać ogon za pas, zaczął obwąchiwać okolice kieszeni i torby, oraz dłonie herosa.

Heros, zauważając, że głaskaniem obudził zwierzę, spojrzał na nie z przyjaznym wyrazem twarzy.
– Hej nie mam nic do jedzenia – powiedział, kiedy zaczęło go obwąchiwać.
Blondyn nie spodziewał się, że napotkane lisy będą się zachowywały niczym oswojone. Przeczuwał, że gdy tylko dotknie pierwszego z nich, wszystkie się obudzą i uciekną mu z drogi. Pomyślał, że muszą być naprawdę głodne. Niestety rzeczywiście nie wziął ze sobą niczego, co mógłby oddać dla czworonożnego przyjaciela. Nawet nie miał pojęcia, czym takiego się powinno karmić.
– Wybacz, że cię obudziłem, tylko chciałem cię pogłaskać – zakomunikował, drapiąc go za uchem, po czym wstał i otrzepał dłońmi spodnie.
Poszedł dalej, zwracając pierwszemu lisowi spokój i możliwość swobodnego wypoczynku. Nie mógł się długo obijać. Co by pomyśleli jego wspólnicy, gdyby przyszliby tutaj i zobaczyliby go beztrosko bawiącego się z liskiem, zamiast działającego w celu rozwiązania zagadki. Ponadto przez szparę zostawioną przez uchylone drzwi do wnętrza świątyni zauważył jakiś ruch. To by poniekąd potwierdziło jego wcześniejsze domysły, na temat tego, że dowie się czegoś, jeśli rozejrzy się w środku. Dlatego skierował się prosto do drzwi.

Zwierzę o szarym futerku nie pozostawiło Antaresa w spokoju, tak jak oczekiwał tego mężczyzna. Lis zaczął podążać za blondwłosym herosem, idąc tuż obok jego nogi. Drzwi, przez które heros chciał wejść do środka świątynnego budynku, były z gatunku przesuwanych. Aby je otworzyć, musiał popchnąć je delikatnie w lewą stronę.
Gdy to zrobił, ujrzeć mógł niewielkie, puste i surowe wnętrze pomieszczenia. Do niego, przez przeszklone okna wpadały promienie słońca. Przy wschodniej ścianie, między dwoma sadzonkami młodych drzew, stał prosty, drewniany stolik. Do niego przysunięte były cztery krzesła, po jednym na każdy z jego boków.
Na jednym z siedzeń Antares zauważył niską i szczupłą dziewczynę o długich, patynowych, sięgających do pasa włosach. Była bardzo młoda, nie wyglądała na więcej niż 16 lat. Jej twarz była blada i wychudzona, a pod oczami skupionymi skrupulatnie na porcjowaniu i krojeniu mięsa, wyrażającymi smutek, zmęczenie i bezradność, miała ciemne sińce. Ubrana była w prostą, szarą suknię. Jej ręce były czerwone i spierzchnięte od pracy. Dziewczyna siedziała przodem do Antaresa. Słysząc już jego spokojny głos, skierowany do lisa, spodziewała się jego wejścia.
- Mogę panu w czymś pomóc? To nie jest najlepsze miejsce do przebywania. - zapytała się blondwłosego herosa cienkim, dziewczęcym i przede wszystkim brzmiącym młodo głosem.

Antares żywym krokiem podszedł do drzwi i wyciągnął rękę, aby je otworzyć, lecz przez sekundę się zawahał, ponieważ nie było na nich klamki, jaką spotykał na większości drzwi w stolicy. Jednak szybko pojął, co ma zrobić i pewnym ruchem przesunął je w lewą stronę. Wstąpił w progi pomieszczenia, rozglądając się wokół. Jego wzrok lustrował miejsce w poszukiwaniu czegoś zielonego, co widział, jak poruszało się gdzieś w środku. W międzyczasie dostrzegł stolik z krzesłami. Następnie dotarło do niego, że tym, co przedtem zobaczył był człowiek. Na oko ocenił, że dziewczyna, którą zauważył, była pewnie młodsza od niego. Pierwszym sygnałem, że coś tu może być nie tak, okazało się dla chłopaka nietypowe stwierdzenie napotkanej osoby.
– Dlaczego nie? Przecież to bardzo urokliwe miejsce. W dodatku to świątynia.
Skoro został spytany, czy można mu w czymś pomóc, postanowił, że porozmawia z nią i może się dowie czegoś, co pomoże jego grupie w rozwikłaniu problemu mieszkańców świątynnej wioski. Dlatego kilkoma krokami przeniósł się spod drzwi bliżej miejsca, przy którym pracowała jego rozmówczyni.
– Nazywam się Antares. Przyszedłem do świątyni, aby pomóc lisom i mieszkańcom wioski w zmaganiach jak sądzę z anomalią. Jednak sprawy nie okazały się tak proste, jak sądziłem. Mogłabyś mi powiedzieć, czy wiesz cokolwiek o jakichś lisich duchach, albo o wilkach w okolicy?
Kiedy znalazł się tam, gdzie chciał się zatrzymać, mógł lepiej ujrzeć oblicze kobiety. Znacznie zaniepokoił się jej stanem fizycznym, choć na razie starał się grać spokojnego, aby nie dać jej tego po sobie poznać.
Wtedy ponownie dała o sobie znać woń kadzidła. Blondyn lekko pociągnął nosem i stwierdził, że jest nadal wyraźnie wyczuwalna.
– Paliłaś kadzidło? Będąc szczery, to przywiodło uwagę moich wspólników i przywiało mnie tutaj.
Jednak to nie kadzidło go najbardziej zastanawiało, lecz stolik. Krzeseł było za dużo dla jednej osoby.
– Swoją drogą, mieszkasz tu sama?

Młoda dama podniosła wzrok znad krojonej porcji mięsa króliczego, aby przyjrzeć się swoimi zmęczonymi oczami Antaresowi. Lis, który przed chwilą towarzyszył herosowi, teraz siedział pod stołem, żując ukradkiem królicze ucho, po jego skrupulatnym i cichym ukradnięciu ze stolika. Jeśli Antares zastanawiał się, co jedzą lisy, to teraz miał odpowiedź oczywistą, leżącą jak na dłoni. Lisy były mięsożercami.
– Nikt tu nie mieszka, nawet ja, to miejsce jest opuszczone, więc nie sądzę, aby było tu, no wie pan... eh no coś, co można zwiedzać? Szczególnie gdy ta, no, anomalia nie jest odepchnięta od świątyni i dalej jej zagraża.
Odpowiedziała Antaresowi na pierwsze pytanie, po czym wróciła wzrokiem do blatu drewnianego stolika, który porysowała już nożem, gdy wydzielała odpowiednie porcje.
– Przychodzę tu tylko dbać o świątynie i …należące do niej zwierzęta, do czasu aż herosi tacy, no, eh... z tutaj, którzy wyruszyli parę dni temu, nie wrócą. Ale im dłużej nie wracają, tym mniej jest lisów, więc chyba niedługo nie będę miała, co tutaj robić. Tak mi się wydaje.
Odparła, a zasypana pytaniami jedynie głośno ziewnęła, ukazując tym tylko swoje zmęczenie.
– Tak, palę kadzidło, bo zwierzęta mają znacznie lepszy węch niż ludzie – wyjaśniła.
– Tak mi przynajmniej powiedziano. Może dzięki temu zagubione zwierzęta odnajdą drogę. Ja sama boję się wyjść na ich poszukiwania.

Wzrok chłopaka przez moment skupił się na lisie podkradającym kawałek mięsa, lecz uważnie słuchał rozmówczyni. Jeśli chciałby nakarmić tamtego lisa, musiałby kiedyś wrócić tu, niosąc królika za uszy.
– Więc głównym źródłem problemów jest mimo wszystko tylko anomalia... – myślał na głos, nie do końca mając na myśli, że to tylko anomalia. Przecież sam nie miał z żadną styczności. Jeszcze. Jednak chodziło mu o to, że to coś, co da się w jakiś sposób pokonać. Coś, co według mieszkańców Carachtar leży w jego kompetencjach i odpowiedzialności, bo obudził się bez wspomnień, lecz za to z magią – ... i daruj sobie tego pana. Nie wydaje mi się, że jestem aż taki stary. Jak ci na imię?
– Czyli inni herosi byli tu wcześniej, dobrze rozumiem? Skoro jeszcze nie wrócili, a nie ma ich aż kilka dni, to mogli…
Nagle umilkł i dokończył to w myślach, aby na daremno nie stresować dziewczyny. Oczywiście, że pomyślał o tym, że mogli zginąć w walce z anomalią. Przecież słyszał, że to niebezpieczny zawód. Jeśli to w ogóle można tak nazywać. Dobrze wiedział, że jeśli pójdzie tam, gdzie jego poprzednicy i w tym samym celu, równie dobrze może skończyć, jak oni. Jednak z jakiegoś powodu się tym nie przejmował. Teraz myślał tylko o tym, jak może odegnać zmęczony i smutny wyraz jej twarzy i sprawić, aby zamienił się w uśmiech. Nawet jeśli to miałoby oznaczać, że miałby zaraz iść i walczyć z tym, co nazywane jest przez wszystkich anomalią.
– Tak czy inaczej, nie martw się tym. To, że jeszcze nie wrócili, nie musi oznaczać, że coś im się stało. Mogli się po prostu zgubić, albo wziąć nogi za pas. Rozprawie się z tym, to tylko kwestia czasu.
Nagle zrozumiał coś, czego chwilę temu nie wychwycił. Ten fakt musiał najpierw do niego właściwie dotrzeć, żeby potem jego rozum musiał to przyjąć.
– Przychodzisz tu zupełnie sama i tak ryzykujesz, po to, aby zająć się zwierzętami należącymi do świątyni?! Naprawdę to podziwiam i żałuję, że nie zjawiłem się tu wcześniej.
Na krótki moment spuścił głowę i wypuścił powietrze nagromadzone w płucach, zastanawiając się, jak na to zaradzić. Najpierw myślał o tym, że obieca jej, iż znajdzie zagubione lisy. Chociaż była też anomalia. Powiedział, że się z tym rozprawi i myślał, że przy okazji sprawdzi, co się stało z poprzednimi herosami. Jeśli żyją, to mógłby sprowadzić ich z powrotem. Jednak w głębi duszy wolał poczekać na kolegów. Miał jeszcze instynkt samozachowawczy, by nie ruszyć samemu na coś, co sprawiło, że kilku takich jak on, ma status zaginionych w akcji.
Z drugiej strony nie mógł zostawić jej tutaj samej. Nie w tym stanie. Wątpił, że narobiła sobie sińców od dbania o opuszczoną świątynię. Poza tym była zmęczona. Nie dziwił się jej, skoro codziennie przychodziła tu i przygotowywała mięso dla grupki wygłodniałych lisów. To nawet więcej, niż w jeden dzień zjadłby człowiek.
– To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, że przychodzisz tu, aby dbać o ten obiekt i jego czworonożnych mieszkańców, lecz wyświadczyłabyś mi naprawdę wielką przysługę, jeśli wróciłabyś do domu i odpoczęła. Nie chciałbym cię urazić, ale nie wyglądasz za dobrze. Powinnaś się wyspać. Nakarmienie lisów i opiekę nad świątynią możesz zostawić mi. Nie wpuszczę tu żadnej anomalii.

Patynowowłosa nie unosiła więcej wzroku znad krojonego mięsa, gdyż wróciła nim do poprzedniej czynności, jednak skupiając się na swojej pracy, odpowiadała dalej na pytania Antaresa.– Zgadza się – odparła na pierwsze, a po nim zmarszczyła lekko brwi. – Była to rodzina, która od długiego czasu chroniła tylko tę wioskę, przynajmniej z tego, co mi mówiono.– Trzech dokładnie herosów – dodała, nie wydawała się jednak być zadowoloną ze słów blondwłosego herosa. – Proszę nie zaprzątać sobie mną głowy. Nakarmię lisy we własnym zakresie, a skoro zostałeś wezwany przez wieśniaków, to spełnij swoją misję. Jestem pewna, że więcej wieśniaków opłakiwać będzie stratę swoich bohaterów, niż moje zmęczenie.Odpowiedziała raczej dobitnie, po czym ponownie pokręciła przecząco głową.– Nazywają mnie Tamashi – przedstawiła się w końcu herosowi.Azu natomiast, idąc za tropem Antaresa, ujrzeć mógł już jedynie dwa lisy, śpiące na progu u wejścia budynku Jeden z nich był rudy, niczym płomień w ognisku, drugi zaś czarny jak węgiel. Spoglądając ponad nie, młodzieniec dostrzec mógł rozsunięte drzwi, prowadzące do wnętrza budynku, a z niego dobiegały do czarnowłosego dwa głosy, damski, brzmiący niezwykle młodo i męski, znany już herosowi z niedawna.

Dobre lisy, złe lisy, wilki... Fauna nie brzmiała zachęcająco do bliższego zapoznania, więc na widok dwóch śpiących lisków Azu wszedł w tryb spacerowania na paluszkach, a przy bosych stopach faktycznie udawało mu się iść niezmiernie cicho. Mimo rosnącej sympatii do pokojowo śpiących zwierzątek jakoś tak... Nie chciał ich budzić. Nie miał dosłownie nic do jedzenia (ba, sam był nieco głodny), a gdyby okazały się agresywne... W pewnym momencie się zatrzymał. W sumie szli przez las, lisy chyba do skaczących po drzewach nie należały, a jak to byli strażnicy, a on się przekradnie obok... Oby się nie pobudziły.Otwarte drzwi świątyni wyglądały tak zapraszająco, że aż podejrzanie. Nadal zwracając szczególną uwagę, gdzie stawiał kroki, podszedł nieco bliżej i zaczął nasłuchiwać. Głosiki z wnętrza dochodziły aż dwa, a jeden był mu już znany. Nie wyłapał jakoś wiele, ale nie uznawał, by zakłócanie ich konwersacji miało pomóc. Zamiast tego stojąc wciąż przy drzwiach, rozejrzał się po placyku świątyni, rejestrując, którędy można by wejść w las. Widziany wcześniej duszek, czy inna mara, było jak zaproszenie, by w końcu zatonąć w cieniu drzew. Cieniu, który sam w sobie ostrzegał, przed utratą wielu cennych rzeczy, ot, na przykład życia.

W duszy przyznał jej rację. Jako heros bardziej się przyda, jeśli odnajdzie i zweryfikuje stan zaginionych i unieszkodliwi skutki anomalii, aniżeli karmiąc lisy mieszkające przy świątyni.
– Rozumiem, ale odpocznij, jak tylko skończysz. Jeśli się rozchorujesz, to kto wtedy nakarmi lisy? A jeśli trapi cię coś nawet niezwiązanego z anomalią, to daj mi o tym znać. Co prawda wezwano mnie tutaj w określonym celu, ale wciąż chcę i mógłbym ci pomóc.
Blondyn wraz z rozwojem rozmowy zyskiwał coraz więcej informacji, które pozwalały mu na ułożenie w głowie jakiejkolwiek decyzji o swoich przyszłych działaniach. Jednak nie były to rzeczy, które go pokrzepiały, może nawet wręcz przeciwnie. Więc poszło trzech herosów. Dokładnie tyle, ile liczy nasza grupa. Nie powinienem iść w ich ślady samemu. Nie samemu. Nie jestem sam.– Więc Tamashi… mogłabyś mi powiedzieć, czy wiesz, dokąd udali się ci obrońcy wioski? Lub może masz jakiś pomysł czy przeczucie, w którą stronę mogli się udać?
Po zadaniu dziewczynie ostatniego pytania powoli skierował się w stronę drzwi. Wolał robić niż rozmyślać i długo rozmawiać. Najpierw musiał spotkać się z chłopakami z drużyny. Zdał sobie sprawę z tego, że jeśli rzeczywiście zamierzali pójść za nim do świątyni po rozejrzeniu się przy posągu, to powinni już gdzieś tutaj być.

Lisy nie obudziły się, dzięki delikatności, z jaką przemieszczał się Azu. Jeden drygnął swoją rudą, długą kitą przysłaniając swój czarny nosek. Heros był w stanie podsłuchać wszystko od przedstawienia się dziewczyny, a to znaczyło, że wiedział, iż rozmówczyni wydaje się Antaresowi zmęczona i wie coś o anomalii oraz obrońcach, których najpewniej blondwłosy zdecydował się szukać. Wracając do wnętrza budynku, niebieskooki dostał odpowiedź, której raczej usłyszeć nie chciał: "Nie wiem, gdzie się udali. Wiem tylko, że poszli szlakiem duchów i chcieli dojść do serca anomalii. Nie wiem, gdzie ono jest, ale jak sama patrzyłam na stworzenia w lesie — mam na myśli te, o których mówili mieszkańcy, nim się wyprowadzili — to coś zazwyczaj wychodzi ze świątynnego lub z Zakazanego Lasu. Do świątynnej kniei prowadzą bramy torii. Aby tam się dostać, trzeba wyjść i iść do posągu poświęconego ochronie mieszkańców, potem w lewo od niego jest kilka bram torii naprzeciwko siebie. Aby iść do Zakazanego Lasu, trzeba iść do świątynnej wioski i za dziedzińcem ze studnią będzie ogrodzone wejście do niego."

Antares uważnie słuchał odpowiedzi dziewczyny, powoli kierując się w stronę wyjścia. Co prawda zrozumiał tyle, że jego rozmówczyni nie wie, gdzie poszli herosi, jednak nie przejmował się tym. Nie mógł oczekiwać zbyt wiele od kogoś, kto po prostu opiekuje się tym miejscem, ponieważ ona już wykonywała swoje zadanie, tak jak potrafiła.
Szlag duchów? Co to w ogóle jest? Syknął w myślach, próbując ułożyć sobie w głowie następną część jej wypowiedzi.
– Tak czy inaczej, o to właśnie mi chodziło. To nic, że dokładnie nie wiesz, dokąd się udali. Twoje spostrzeżenia są wystarczająco pomocne. Dziękuję za wszystkie informacje. Tak jak się umówiliśmy, resztą się już zajmę. Muszę tylko się z kimś spotkać i udam się we wskazane miejsce. Trzymaj się.
Po tych słowach blondyn odwrócił się na pięcie, naprędce otworzył drzwi i wybył na zewnątrz, zamykając je za sobą.
Zobaczył tam znajomą twarz. Zadowolił się tym, że jeden z kolegów poszedł jego śladami. To mogło oznaczało, że się całkowicie nie rozdzielili i powrót do pełnego składu nie zajmie wiele czasu.
– Cześć Azu. Sprawdziłem świątynię. Okazało się, że kilka dni temu trójka herosów z tej wioski poszła przed nami do serca anomalii. Niestety jeszcze nie wrócili. Swoją drogą gdzie zgubiłeś Jusamu? Czyżby coś się stało, jak mnie nie było?

Coś zazwyczaj wychodzi ze świątynnego lub Zakazanego Lasu. No ładnie. Jak samo wychodzi, to po co oni mają w ogóle łazić i szczęścia szukać? Nie lepiej się tu... Przygotować, poobserwować, z czym mają do czynienia? A tak, on to pewnie umrze z głodu, zanim coś tu przylezie, znając jego szczęście... Jego rozmyślania przerwały kroki. Antares wyszedł z pomieszczenia, na co Azu zareagował oczywiście odwróceniem się.
— No dobra, jak mówisz, że nie ma tu czego szukać... Nie wiem, czy wycieczka ich śladem brzmi przekonująco. Wiesz, poleziemy za nimi i skończymy jako szkieleciki obok nich? Może lepiej rozejrzeć się jeszcze tutaj? A Jusamu... Został się przy tamtym posążku, coś oglądał... Myślałem, że dołączy zaraz, ale no nie wiem. Tak się kończy rozdzielanie, nic dobrego z tego nie wychodzi. Pewnie... Nadal tam stoi. Znaczy, no oby. Idziemy?

Antares miał wrażenie, że przez moment nadawali z Azu na podobnych falach. Co prawda nadal wierzył w to, że tamci herosi nadal żyją, lecz nie zdziwiłby się, gdyby jego wiara okazała się ślepa. Też nie chciał tam iść sam lub nawet we dwójkę, chociaż w idąc z nim w parze, już nie odczuwałby strachu. W ostateczności, gdyby było trzeba, to i poszedłby nawet sam, ale jeszcze nie jest w stanie zaufać swoim umiejętnościom na tyle, aby myśleć o takim scenariuszu na poważnie.
– Jasne, idziemy! Trzeba odnaleźć Jusamu – powiedział przyjaznym tonem, zbliżając się do wspólnika.
Następnie obrał kurs na ruchomy posąg, czyli miejsce, przy którym zostawił drugiego kolegę. Mimo że przez moment wydawało się, że świetnie rozumiał się z Azu, w jednej kwestii się z nim nie do końca zgadzał.
– Z resztą musimy się tam wrócić, więc będzie dobrze, jeśli go spotkamy. Wrócić się chcę po to, bo i tak myślę, że powinniśmy tam iść. W sensie tam, gdzie poszli tamci herosi. Z tego, co wiem, coś stamtąd wychodzi. Może i można by po prostu uporać się z tym czymś, kiedy do nas przyjdzie. Jednak chcę, chociaż spróbować potwierdzić stan zaginionej trójki. Oni są po prostu zaginieni w akcji. Możliwe, że jeszcze nie zamienili się w szkieleciki. Sądzę, że nie udaliby się, do jak to nazwali serca anomalii bez celu. To jak, jesteś ze mną?

Skinął głową, siląc się na entuzjazm. Zaczynała go już drapać z tyłu głowy ciągła atmosfera niepewności, jakiś taki mroczek, straszący tajemnicą. Azu bardzo takie rzeczy lubił. Oberwować z daleka. Nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać, co się dzieje w środku lasu, ot, on to by najchętniej polazł gdzieś w pizdu, tak, jak miało się okazać, w jego oczach uczynił Jusamu. Póki co grzecznie polazł za Antaresem, bo w końcu i w wiosce by się krzywili, że jednak zwiał, jeszcze by wpierdol zebrał. A jakby tak się udało... Pieniądz w końcu nie śmierdział.
— Ta... Rodziny zaginionych na pewno się ucieszą na każdą wieść o nich. Chodźmy.
Szedł może z pół kroku za towarzyszem, obserwując drzewa. Lisy co prawda po gałęziach raczej nie skaczą, tych trzeba by szukać wśród krzewinek i korzeni, ale... W trakcie rozmyślań zawsze głowa uciekała mu w chmury, w tym przypadku w liście. Wszystko wskazywało na to, że muszą iść w las. Jeden albo drugi. Las świątynny, pełen zwierząt pomocnych ludziom o czystych sercach... Ta, miał wrażenie, że tam mu się oberwie tak samo, jak w tym zakazanym.
— A w sumie nie wiesz, czemu ten zakazany las się tak nazywa?
Może usłyszał to wcześniej, może ktoś w wiosce? Jak nie, to może warto było spytać kogoś po drodze, by wiedzieć, czego się spodziewać.
— Poza tym... W sumie, to co zrobimy, jak znajdziemy serce anomalii? Da się to jakoś zniszczyć?
Może i popisał się niewiedzą, ale hej, od czegoś trzeba zacząć, a on w końcu wpierdolił się w to bagno przypadkiem.

Świątynny las

W samym sercu podnóży majestatycznych gór, których strome zbocza pokryte są bujną roślinnością, rozciąga się tajemniczy las. Drzewa, niczym starożytni strażnicy, stoją wysoko, ich gałęzie sięgają ku niebu, tworząc baldachim nad podróżnymi, przez który prześwitują promienie słońca, rzucając złote plamy na leśne runo. Pod stopami rozciąga się delikatna rzeczka, jej wody już dawno rozmoczyły teren, gdy przepływała pomiędzy kamieniami, tworząc płytką kałużę, która odbija blask nieba. Powietrze jest ciężkie od wilgoci, a jedynym dźwiękiem, który przerywa ciszę, jest odległe powarkiwanie wilków.
Jusamu nie odnalazł się, a amulet, który trzymał, został pozostawiony przez herosa pod statuą, która nie wydawała się skora do oddania go. Swoją posturą wydawała się uniemożliwiać uchwycenie przedmiotu w wygodny sposób. Heros najpewniej wyruszył za niebieskim stworzeniem, które wcześniej zauważył Azu, gdyż tam prowadziły ślady butów, po zdeptanych liściach. Nim się obejrzeli, doszli do świątynnego lasu. Powarkiwanie wilków dobiegało z głębi lasu, aby sprawdzić, co się dzieje, herosi musieliby podejść, zachowując ostrożność, gdyż mijając rozproszone w okolicy lisy, na pewno zauważyli, że zwierzęta w lesie mają tendencje do uciekania przed nimi.

Ubrany na biało chłopak, idąc, starał się przypominać sobie wskazówki Tamashi odnośnie drogi, jednocześnie nie odstępując od towarzysza wędrówki na dalszy krok. Mijając miejsce, w którym byli wcześniej, rozglądał się za Jusamu, jednak nigdzie nie mógł znaleźć po nim nawet śladu. W głębi duszy rozważał najróżniejsze scenariusze, w tym te najgorsze i karcił się za pozostawienie go wtedy przy posągu. Mógł postąpić lepiej i dopilnować, aby białowłosy poszedł z nim. Lub mógł zaczekać na ich dwójkę, nie wyrywając do świątyni. Uświadomił sobie, że nie powinien zostawiać tej prowizorycznej drużyny i jeśli coś się stało Jusamu, to jest to jego wina. Tak przynajmniej uważał, dlatego był zdesperowany, aby go odnaleźć, jednak nic o tym nie powiedział, oprócz rzucenia krótkiego komentarza.
– Ciekawe gdzie ten nasz przyjaciel się podział. Wcześniej nie mówił ci nic? Chociaż pewnie tylko wyprzedził nas i poszedł sam do tego lasu.
Wchodząc w ścieżkę otoczoną bujnymi drzewami, chciałby, aby tak było. Przez chwilę uważnie rozglądał się po otoczeniu, w który we dwójkę z Azu weszli. Wysokie drzewa i baldachim z ich bujnych koron przepuszczający pojedyncze smugi światła słonecznego wywarł na nim pewne wrażenie. Jego wewnętrzny odkrywca i wielbiciel przygód był zadowolony.
– Tak szczerze to nie wiem czym jest ten cały zakazany las. Nigdy tam nie byłem. Wszystko wyjdzie w praniu.
Tak, wszystko wyjdzie w praniu to jedyne słowa, które przychodziły w tamtej chwili do głowy herosa. Tylko czekał, aż rzeczywiście wszystkiego się nauczy i dowie w rzeczywistej akcji. Co zrobi, jak znajdzie serce anomalii? Wszystko wyjdzie w praniu. Co jak zostaną zaatakowani? Wszystko wyjdzie w praniu.
Kiedy wsłuchiwał się w leśne odgłosy, jego uwadze nie uszło warczenie wilków.
– Chyba nie jesteśmy tu mile widziani – oznajmił, po czym położył dłoń na rękojeści miecza, ostrożnie stawiając krok za krokiem.
Zachowywał czujność, zdając sobie sprawę z tego, że we dwójkę ciężej będzie im sobie poradzić.

Podczas gdy Antares katował się myślą o losie Jusamu... Azu nie wykazywał tutaj wielkiego zainteresowania. Nawet dobrze chłopa nie poznał, a w końcu sam się na misję zgłosił. Przetrwanie najsilniejszych. Co prawda, czarnowłosy siebie samego za silnego też nie postrzegał, ale to była inna para kaloszy. W końcu on był cały.— Nie. Wydaje mi się, że mógł po drodze skręcić w las... Gdy szedłem do ciebie też mi mignęło coś niebieskiego. Jak jakieś małe zwierzę, ale jakby półprzezroczyste. Uznałem, że lepiej iść razem jego śladem, ale może Jusamu emocje poniosły i poleciał przodem?Optymizm Antaresa nie przemawiał szczególnie mocno do twardo stąpającego po ziemi Azu. Mając jednak nieco oleju w głowie nie wypowiadał więcej marudnych myśli, będąc przekonanym, że nie ma co burzyć dobrej energii towarzysza. W końcu ktoś musi ich bronić w razie niebezpieczeństwa... Takiego, jak czyhające najwyraźniej przed nimi. Uciekające zwierzęta nie wróżyły nic dobrego.— Cholera.To było pierwsze, co przyszło mu do głowy. Złapał dotychczas zarzuconą na ramię włócznię, licząc się z tym, że trzeba będzie sobie radzić. Mimo szczerych chęci ucieczki. Znów zaczął się skradać, ostrożnie stawiając kroki, omijając kruche galązki czy mocniej szeleszczące zarośla. Warto było chociaż wiedzieć, ile tych wilków jest, nim Antares rzuci się na nie z mieczem...

W oddali, pomiędzy dwoma potężnymi szczytami, widać tajemnicze wejście do wnętrza góry. Otwór ten jest ogromny, ciemny i intrygujący, jakby obiecywał przygody i skarby. Nagle, z gęstwiny wyłania się niebieski lisi duszek. Jego sierść wydaje się płonąć odcieniami błękitu i granatu. Zwierze kieruje się w stronę wejścia do góry, jego ruchy są płynne i wdzięcznie. Las wokół wydaje się oddychać wraz z lisem, drzewa kołyszą się delikatnie, a liście szeleszczą, jakby podzielając jego tajemnicę. Słońce powoli zachodzi, rzucając długie cienie na leśną scenę. Antares i Azu zauważają, że przy wejściu do wnętrza gór stoją wilki warczące na świeżo przeteleportowaną dziewczynę.

Nagle heros przestał stawiać ostrożne kroki po leśnym runie. Zatrzymał się, patrząc w jeden punkt.
– Hej... widzisz to, co ja? Czy to ma być jeden z tych duchów? – wyszeptał do Azu, po czym dał mu znak dłonią, że zamierza podążyć za niezwykłą lisią istotą.
Tak też się stało, Antares nie przejmując się warczeniem dobiegającym zza drzew i tym, że idąc, co jakiś czas mimowolnie łamał stopami uschnięte gałęzie, czy szeleścił, gniotąc butami trawę. Zmierzał w kierunku wejścia do góry.
Kiedy był już w miarę blisko, zobaczył coś, czego nie spodziewał się ujrzeć. Zobaczył osobę. Inną niż on i Azu. Samą pośrodku tego lasu. W dodatku otoczoną przez grupę wilków. Bez większego rozważania, rzucił się do biegu. Za nic już miał wcześniejsze pozory ostrożności, jakie starał się sprawować. Co prawda nie znał tożsamości tajemniczej kobiety, lecz jego intuicja podrzuciła mu wygodne rozwiązanie podczas akcji. Według niego ta kobieta mogła być jednym z trójki herosów, którzy kilka dni temu poszli szukać serca anomalii. Kiedy dobiegł do miejsca, gdzie znajdowała się kobieta, od razu wyciągnął miecz. Musiał pokazać pieskom, że ich się nie boi. Mimo że mogło być inaczej, ale mniejsza o to.
– Nic ci nie jest? – rzucił przez ramię do białowłosej przyjaznym tonem.
Nie miał złudzeń co do tego, że swoim biegiem zwrócił uwagę watahy. Wiedział, że prędzej czy później trzeba będzie rozprawić się z wilkami, bo one stanowią zagrożenie dla świątynnych lisów i mieszkańców wioski. Dlatego zaatakował szerokim, poziomym cięciem jednego z nich. Tego, który podszedł najbliżej i w jego oczach wykazywał oznaki agresji.

Widział. Widział znowu te małe futrzaki, widział też te duże i nieprzyjemne, tuż obok.
— Ta, chyba tak... Ej, czekaj!
Nim zdążył cokolwiek zrobić, Antares już pomknął przed siebie jak sarenka, by zgrywać rycerza w lśniącej zbroi. No, może i nawet trochę z wejrzenia takiego przypominał, ale bez gwarancji na piśmie, że Azu wróci w całości, to czarnowłosy rzucać się na śmierć nie miał ochoty. A jednak to zrobił, podążył bowiem za uciekinierem.
— No co ty...
Warknął jeszcze, zły na herosa, na siebie, na wilki, a nawet na kobietę, którą też w końcu zauważył. Gdy Antares pomknął w stronę jednego z wilków, on z automatu ruszył w stronę kolejnego z nich, by osłaniać plecy kompana. Chciał utrzymać wilki na odległość włóczni, bardziej je pewnie strasząc i denerwując pchnięciami, niż aktualnie raniąc. Fakt, że chciał wesprzeć kompana, średnio współgrał z jego małym ADHD w trakcie walki.

Antares deptał po poświęconych obronnym lisom gałęziach. Wraz z trzaskiem pod butem ostatniej z nich, w jego głowie pojawiło się wspomnienie, kiedy to Tamashi wspominała o szanowaniu obiektów sakralnych. Szybko jednak rozpłynęło się, a herosa zaatakowało zwierzę. Cięcie wykonane przez Antaresa przecięło krtań bestii, które padło na ziemię niemal od razu. Z otwartej rany powoli wylewała się krew, która natychmiastowo po zetknięciu z podłożem wsiąkała w glebę. To przelało szalę goryczy. Ziemia zaczęła drżeć pod stopami bohaterów, a powietrze robiło się gęste i wilgotne, ciężko się oddychało. Wilki wydawały się na moment spojrzeć za plecy Antaresa i Azu, natychmiast po tym cofnęły się o parę kroków, podkuliły ogon i z piskiem zaczęły pospiesznie uciekać z miejsca zbrodni. Półprzezroczysta istota odeszła od graczy w stronę tajemniczego wejścia i tam ślad po niej zaginął. W tym momencie, do uszu Azu, Antaresa oraz pozostałych istot dobiegł nerwowy warkot. Istota, która za nimi stała, miała około 10 metrów wysokości, swój pysk ozdobiony czarną aureolą, kierowała w stronę herosów. Każde z jej oczu skierowane było na innego bohatera. Od istoty czuć było emanującą gorycz i zdenerwowanie.

Po tym, jak usiekł jednego z wilków, pomyślał, że reszta watahy może wystraszyła się śmierci i dlatego wszystkie nagle zaniechały od wspólnej szarży. To było mu na rękę, bo nie musiał zabijać ich wszystkich. Wystarczyło, że je trochę nastraszył. Tak przynajmniej sądził. Jednak w tamtym momencie mógł wyczuć, że coś było nie tak. Zwęszywszy dziwną wilgoć w powietrzu i nagłą zmianę atmosfery tego miejsca, przypomniał sobie przestrogę Tamashi. Niestety trochę za późno. Nie był jeszcze pewien, czy zawinił, zabijając wilka, czy depcząc gałęzie, lecz wiedział, że zrobił coś, czego czynić nie powinien.
Ej no nie mówcie, że te całe obiekty sakralne mogły leżeć pozostawione w runie tego lasu!
Obserwując zachowanie wilków może najpierw i przeszło mu przez myśl, że to jego się boją, lecz po tym, jak ziemia się zatrzęsła, wybił sobie ten pomysł ze łba w mniej niż sekundę i zaczął się rozglądać. O zamęcie, jaki dział się w jego głowie, mogła mówić ciężka do opisania mina szoku, która mimowolnie od razu pojawiła się na jego twarzy po tym, jak zobaczył, co pojawiło się za nim.
– Ups… – skomentował, wyczuwając zdenerwowanie nie, wręcz niezmierne wkurzenie olbrzymiej istoty, oraz wcześniejszą złość Azu, za to, że tak wystartował. Wszystko teraz mogło skumulować się w jedną całość, stanowiąc wstęp do chaosu, który niechcący wywołał.
Wtedy też przypomniała mu się wzmianka o agresywnych lisach. Jednak nigdy by nie pomyślał, że mogą być aż tak duże. Przecież to jest wyższe od drzew! Pomyślał, zdając sobie sprawę z tego, że może zginąć, jeśli nie znajdzie jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Nie myśląc długo, odwrócił się do Azu i po tym, jak ich spojrzenia się spotkały, skinął głową w stronę wnętrza góry.
– Pora na odwrót. Weź dziewczynę i bierzcie nogi za pas. Zaraz do was dołączę, tylko pogłaszczę tego ślicznego liska – oznajmił, po wpadnięciu na pomysł, że żyjątku o tak ogromnych gabarytach będzie ciężej poruszać się w zamkniętej przestrzeni, jeżeli w ogóle da radę wejść do wnętrza góry. Od wejścia nie dzieliło ich wiele. Było tuż tuż, w zasięgu wzroku. Więc według niego powinni tam uciec. Jakimś cudem jego strach nie odebrał mu zmysłów, lecz wyrzut adrenaliny zachęcił go do myślenia i działania. Dlatego blondyn był pewny, że nie mogli ot, tak zwyczajnie zaatakować takiej istoty. Nawet gdyby połączyli swoje siły, to mogłoby nie dać kompletnie nić. Potrzebowali strategi, jaką było wycofania się do otworu, w który niedawno wmaszerował niebieski duszek. On sam zaś nie miał zamiaru uciekać w pierwszej kolejności. Gdyby nikt go niczym nie zajął, mogliby nie zdążyć z odwrotem. Musiał zrobić tak, jak powiedział i odpokutować za zbezczeszczenie obiektów sakralnych.
– Przemknięcie Achondrytu – po wypowiedzeniu nazwy zaklęcia, skoncentrował świetlistą moc gwiazd wokół swych nóg i pomknął przed siebie, aby w mgnieniu oka znaleźć się przy strasznym czymś.
Kiedy miał stwora już na wyciągnięcie ręki, nie skierował w niego miecza, lecz zatrzymał się, próbując go pogłaskać po przedniej nodze, która pięła się w górę niczym drzewo.
– Jaki śliczny lisek z ciebie. Zjesz mnie, jeśli cię przytulę?

Widok ogromnego bytu z aureolką lekko zmroził Azu krew w żyłach. Lekko, bo już po chwili miał w głowie kilkanaście planów ucieczkowych, a on sam był gotów wprowadzać je w życie natychmiast. I pieprzyć to zlecenie. Ale problem był taki, że stworek był dość duży, by złapać go w większej części tych planów... No w zasadzie od razu. A on kolejnego odrodzenia nie chciał przeżywać. Polecenie Antaresa, by brać nieznajomą postać i wiać do jaskini? Pewnie, że mu przypasował. Znaczy, może bez tej części o braniu tam dziewczyny. Nie sposób było to po nim poznać, w końcu wszystko działo się błyskawicznie, a czarnowłosy do tych wahających się przed każdym krokiem nie należał. Złapał za nadgarstek i pobiegł od razu. Cóż, nie wiedział, czy bohaterstwo Antaresa jest dobrym konceptem, czy nie, ale swoje bezpieczeństwo cenił bardziej. I tak się poświęcił, bowiem od razu warknął do towarzysza.
— Nie wygłupiaj się, tylko chodź!
Nie złapał, nie wymusił ucieczki, nie skazał na śmierć. Ot, dał mu podjąć swoją decyzję samodzielnie.

Azu przechodzi do skalnego wnętrza.

Antares, to co postanowił poczynić… zaskoczyło bestię. Magiczna zdolność wystarczyła, aby zbliżyć się do wysokiej istoty. W dodatku ruch, który wykonał, czyli zbliżenie się do jej łapy, był tak nieprzewidywalny, że chwilę zajęło jej, aby odtrącić herosa. Łapa uniosła się wysoko w górę, aby po chwili ociężale upaść na ziemię. Antares momentalnie stracił panowanie nad równowagą, trzęsienie jakie zostało wywołane w tamtym momencie, rzuciło go na kolana. Całe szczęście bestia nie próbowała nawet celować w blondwłosego, gdyż skończyłby jako czerwona miazga na ziemi. Chciała nastraszyć Antaresa? Ostrzec? Zmusić do czegoś? Tego Antares mógłby się domyślać sam, gdyby nie dźwięk przedzierania się przez krzewy, ktoś biegł w jego stronę. Czyżby heroska, która go wcześniej strzegła, przeczuła, że coś złego będzie się działo w lesie?

Nawet ciężko sobie wyobrazić, jak wielka była jego satysfakcja, kiedy okazało się, że plan wypalił. Nie dość, że Azu i nieznajoma zdołali uciec, to jeszcze udało mu się pogłaskać to… coś, co samo w sobie stanowiło dla niego osiągnięcie warte odblokowania. Jednak po chwili pożałował tego, że gdy znalazł się przy nodze bestii, nie użył kolejnego tym razem niszczycielskiego zaklęcia, do zadania obrażeń. Kto wie? Może dziesięciometrowy lis by się wystraszył i wycofał.
Poczuł niewyjaśnione ciepło w środku klatki piersiowej, kiedy bestia uniosła swą kończynę, rzucając na niego cień i zasłaniając mu część nieba. Już wyobraził sobie siebie rozgniecionego jak winogrono, przez olbrzymią łapę. Mało brakowało, aby jego żebra, czaszka, ręce i nogi zostały pogruchotane, przebijając koścmi jego mięśnie i skórę, a następnie zaledwie delikatnie kłując zabarwiony na szkarłat spód łapy czarnego stworzenia przed zostaniem pokruszonym na jeszcze mniejsze kawalątki rozniecone w podlanej czerwoną kałużą trawie.
Jednak na szczęście tak się nie stało. Antares tracąc równowagę w wyniku uderzenia olbrzymiej kończyny o ziemie, runął na dłonie i brzuch, prawie tracąc przy tym dech. Jego twarz wykrzywiła się w lekkim grymasie. Bolały go nogi po zaabsorbowaniu impetu wstrząsu. Ponadto jedna z jego rękawiczek się podarła, ukazując nieduże otarcie na wewnętrznej części lewej dłoni. W wyniku nagłego upadku otarcie pojawiło się też na jego kolanie, jednak to obecnie w ogóle nie dawało o sobie znaku, przez wyrzut adrenaliny do krwi blondyna.
Chłopak mógłby zastanawiać się nad tym, dlaczego majestatyczna istota go oszczędziła. Nie trafił? Niedowidzi? Jednak to nie leżało w jego naturze. W dodatku usłyszał dźwięk przemieszczania się dochodzący zza krzaków. Kto? Kolejny zaginiony heros? Pomyślał na prędko, podnosząc upuszczony przed chwilą miecz i wbijając jego czubek w glebę.
– Kimkolwiek jesteś, nie podchodź! Ty też musisz to widzieć! Schowaj się w grocie.
W razie, gdyby przeżył próbę pogłaskania zwierza, planował wiać do wnętrza góry. Rzucił tam okiem, zauważając, że Azu już nie ma, to znaczy, że wszedł do środka. Też chciał uciec. Jednak co by wtedy się stało z przybyszem z lasu? Nie mógł wziąć nóg za pas i pozostawić tego kogoś na pastwę okrutnego losu. Spojrzał na ciemną aureolę bestii i jedno z jej oczu. Wygląda na to, że zostaniemy tu razem jeszcze przez chwilę. Syknął w myślach, po czym wstał, podpierając się orężem.

Minęło kilka godzin, odkąd udało jej się znaleźć teren zlecenia. Informacje, które dostała od spotkanego mężczyzny, nie były do końca zgodne z rzeczywistością, a wszystkiemu nie pomagał fakt, że praktycznie nie wiedziała, gdzie się znajduje. W dodatku krążenie po lesie spowodowało, że całkowicie straciła orientację w terenie. Miała wrażenie, jakby non stop mijała te same drzewa, deptała po tych samych gałęziach i widziała identyczne wystające gdzieniegdzie skały. Jedynie własny upór i chęć pomocy pchały ją, aby iść dalej i szukać tego, co terroryzuje biednych okolicznych mieszkańców. Gdyby nie jej pozytywna natura, zapewne dawno by się poddała i szukała wyjścia.Wtem z zagubienia wyrwały ją głosy. Fospaidi zastrzygła uszami i uniosła nieco opuszczoną głowę, starając się dokładnie określić, skąd dobiegały dźwięki. Nie było to daleko; zdawało się, że dosłownie wystarczyło przedrzeć się przez krzaki, aby dojść do źródła dźwięku. Wzięła głęboki wdech i zaczęła iść w jego stronę, ponad dyskrecję i ciszę stawiając tempo kroków. Nie udało jej się zrozumieć konkretnych słów, acz zdawała sobie sprawę, że podniesiony głos nie oznaczał spokojnego spaceru po lesie, a już na pewno nie wtedy, gdy ów las z pewnością nie należał do najbezpieczniejszych. Co, jeśli ktoś nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Nie mogła pozwolić, aby coś się stało.Nie minęła dłuższa chwila, gdy jej oczom ukazała się scena, będąca źródłem całego zamieszania. Widziała, jak mężczyzna za sprawą ogromnego stworzenia upada na ziemię. Ruszyła biegiem w jego stronę, nie do końca nawet wiedząc, co planuje zrobić. Jej czynami rządziła głównie potrzeba ochrony nieznajomego. Dalsze poczynania schodziły na dalszy plan.– Vel. - rzuciła cicho po drodze, tworząc świetlistą barierę między istotą, a jej potencjalną ofiarą. Rozejrzała się dookoła, szukając miejsca, gdzie mogłaby go odciągnąć, zapewnić chociaż chwilę, aby złapał dech. Gdy dostrzegła wejście do wnętrza góry, już miała krzyczeć w biegu, aby się tam udał... Sama dostała polecenie, aby tam poszła? Potrząsnęła głową, stawiając ostatnie kroki w jego stronę i chwytając go bezceremonialnie za nadgarstek.– Sama? Nie ma opcji! Co zrobisz, dasz się zabić? Myślisz, że samą przerośniętą wykałaczką go powstrzymasz? Masz pewność, że jest sam? - ton dziewczyny zdecydowanie nie znosił sprzeciwu. Zaczęła iść szybkim krokiem w stronę groty, nawet nie pytając, czy jej nowy towarzysz sobie tego życzy, co jakiś czas zerkając, czy bestia nie podąża ich śladem. Jeśli tak...To nie miała żadnego planu.

Istota, która pojawiła się po zniszczeniu zieleni oraz zabiciu przez Antaresa wilka, nie atakowała więcej. Zamiast tego spojrzała się w stronę młodego mężczyzny. Wtedy Antares mógł czuć się przymuszony do rozterki nad własnymi poczynaniami. W jego głowie pojawiło się pytanie, czy dobrze się czuje z tym że zabił leśne zwierze i zniszczył runo leśne. Nie mógł myśleć o niczym innym poza tym, czy jest tu, aby pomóc, czy na pewno do tej pory zrobił wszystko na rzecz dobra innych i czy chce im dalej pomóc. Po chwili łeb lisa skierował się w stronę kobiety, która również dopuściła się mniejszego, acz jednak aktu dewastacji flory lasu. Zaraz po Antaresie została zmuszona przez swoją duszę do zastanowienia się i odpowiedzenia sobie na pytanie, czy chcę dobrze i postępuje zgodnie z tym, czego chce. Po zrobieniu sobie rachunku sumienia, wymuszenie na umyśle herosów przeminęło. Do Fospaidi i Antaresa dobiegła wyczerpana patynowowłosa dziewczyna, która widząc zamieszanie, wyglądała na zawiedzioną.— Antaresie, schowaj miecz, stoisz przed stróżem świątynnego lasu. — wytłumaczyła, podchodząc do zabitego stworzenia. Jej ogon zapłonął, a nad martwym wilczym stworzeniem dziewczyna złożyła modlitwę.

Kiedy spojrzenia blondyna i wielkiej istoty się spotkały, heros poczuł, że coś jest nie tak.
No dalej! Dlaczego nie atakujesz?
Przypomniał mu się cel jego podróży. Przecież miał chronić ten las przed anomalią. Coś mówiło mu, że nie powinien zabijać przy tym wilków, ani naruszać leśnego runa. Dopadło go przeczucie, że z każdą chwilą faktycznie oddalał się od pierwotnego zamierzenia pomocy i zaraz mógłby się pogubić.
Czy na pewno powinienem był to zrobić? Co ja tu robię w pierwszej kolejności? Muszę wykonać zadanie najlepiej, jak się da, inaczej… inaczej nie będę w stanie wykonać go właściwie. Nie będę mógł zrobić tego, tak jak naprawdę chcę.
To myśląc, patrzył w oczy bestii i przez to nie zareagował, kiedy jego znajoma chwyciła go za nadgarstek. To znaczy, dostrzegł ją i zareagował, ale z lekkim opóźnieniem.
Korzystając z okazji, już miał udać się z nią do groty, gdzie planował odnaleźć Azu, lecz po chwili dostrzegł kształt znajomej sylwetki.
– Tamashi?! Co ty tutaj robisz? Nie… skoro tak się sprawy mają, to adekwatnie będzie zapytać, co robię tutaj ja. – Schował broń, mniej więcej rozumiejąc, w jakiej sytuacji się znajdują.
– Stróż lasu, czyli… nie anomalia, którą miałem przegonić, tak? – Poczuł ulgę, bo chociaż nie wiadomo, czy ów stróż ma wobec na pewno dobre zamiary i czy nie będzie żądał od niego pokuty, lecz to nie on jest głównym celem jego misji. To nie wróg, którego trzeba pokonać. – I wybacz za to całe zamieszanie. Widzisz, to naprawdę nietypowe miejsce. Do tego stopnia, że nie wiem, kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. Nie mam pojęcia co zniszczyć i odegnać, a co szanować. Azu i jedna dziewczyna, prawdopodobnie jedna z herosów, którzy zaginęli, poszli do wnętrza góry tak jak wcześniej niebieskie stworzenie podobne do lisa. Mam zamiar pójść za nimi. Skoro jak widzę, też jesteś herosem, może poszłabyś ze mną? Masz dużo większą wiedzę o tym miejscu niż ja, dlatego twoja pomoc może bardziej się przydać reszcie, niż moja.
Po tym, jak przywitał się z patynowłosą, odwrócił się na chwilę do nieznajomej. Spojrzał na nią z niewielkim, przyjacielskim uśmiechem.
– Dzięki za pomoc. Nie mam pojęcia, co robisz pośrodku świątynnego lasu, ale chyba każdy z nas ma swoje powody. Jak pewnie słyszałaś, mimo wszystko zamierzam iść do tamtej groty tylko nie by się schować, ale aby spotkać się z przyjacielem. Idziesz ze mną? Wyjaśnilibyśmy sobie kilka rzeczy po drodze. Ponadto… lepiej nie zostawać tutaj samemu. Coś mi mówi, że nie powinniśmy irytować stróża tego miejsca ani chwili dłużej.

Patrzyła w istotę ze swego typu zafascynowaniem, ale też lękiem pod nim się kryjącym. Dłoń, którą przed chwilą trzymała nadgarstek nieznajomego, poluźniła się i cofnęła na ubrudzoną koszulę heroski. Majestat tego stworzenia zdawał się sprawiać, że zastanawiała się, czy na pewno postępowała dobrze? Czy stanęła po odpowiedniej stronie, gdy przedzierała się przez krzewy? Wzięła głęboki wdech i przymknęła oczy.
Tak. Każda istota była godna życia i ochrony. Tego jednego była pewna. Może i środki, których użyła, nie były odpowiednie, ale mogła przysiąc, że cel jak najbardziej był szczytny. Nie chciała wyrządzić krzywdy, a jedynie pomóc mieszkańcom lisiego zagajnika. Na pewno istniała ku temu pokojowa droga. Na pewno...
Poczuła, jakby w końcu niewidzialna siła pozwoliła jej odwrócić wzrok idealnie w momencie, aby mogła dostrzec nieznajomą. Zanim zdążyła dojść do własnych wniosków, mężczyzna zdążył przedstawić dziewczynę. Co prawda nie bezpośrednio, ale dowiedziała się wystarczająco, aby mieć jakiekolwiek pojęcie, kim owa Tamashi jest. Wiedziała coś więcej o tym miejscu, potencjalnie też o problemie, więc może miała jakiekolwiek pojęcie, czy konieczne jest rozwiązanie siłowe? Czy to na pewno wina anomalii? W głębi serca Fospaidi wolałaby nie musieć konfrontować się fizycznie. Zdecydowanie wolała mieć opcję pokojowego rozwiązania. Nawet jeśli byłaby o wiele trudniejsza do wyegzekwowania.— Pójdę. Jasne. — Skinęła głową, obracając się w stronę groty. — A odpowiadając, co tu robię... Zgubiłam się. Chciałam pomóc mieszkańcom, ale po drodze okazało się, że w sumie chodzę w kółko. Całe szczęście, że Cię usłyszałam, bo oboje mogliśmy skończyć jako miazga! — Uśmiechnęła się, zdecydowanie bardziej przejęta faktem, że nikomu (prawie) nic się nie stało, niż tym, że oboje niemal otarli się o śmierć. Ruszyła w stronę wnętrza góry, spoglądając na nieznajomego.— Ah! Przez cały ten czas się nie przedstawiłam! — Uświadomiła sobie, brzmiąc zarazem, jakby to była w tej chwili najważniejsza rzecz. Ale może była? Co, jeśli się zgubi? O wiele łatwiej szukać kogoś, kogo imię się zna! — Fospaidi. Nazywam się Fospaidi.

Tamashi stała nad wilkiem i przyjrzała się dokładnie bestii z aureolą, która po użyciu swojej umiejętności powoli stawała się coraz bardziej przeźroczysta.— Zdaliście test, jak rozumiem, czyli macie dobre intencje... tak przynajmniej mówi Shippo — odparła, przerzucając wzrokiem między Fospaidi, a Antaresem. Po chwili zdecydowała się podejść do dwójki herosów i wręczyła Antaresowi amulet szczęścia.— Należy do mnie, ale tobie przyda się bardziej. Obawiam się, że nie jestem w stanie pomóc wam w walce z Anomalią. Duch, z którym jestem zakontraktowana, mówi mi, że nie jestem wystarczająco silna. Przykro mi. — wytłumaczyła ze spokojem, po czym wskazała na pieczarę. — Mówicie o tej jaskini? Gdy mieszkańcy tu byli, służyła dzieciom do zabawy i kochankom do psot. — Powiedziała nastolatka, której ogon płoną niebieskim ogniem.

Antares podsumował sobie wszystko w głowie. Okazało się, że się pomylił. Kobieta, która mu pomogła była herosem, lecz nie jednym z tych, których tu poszukiwał. Zdając sobie sprawę, zaciekawił się tym, co może w tej chwili dziać się u Azu, pamiętając o osobie z nim będącej.
– To prawda, to mogło skończyć się nie najciekawiej, ale ważne, że finalnie wszyscy jesteśmy cali.
Mimo faktu, że nikomu nie stała się krzywda, miał mieszane uczucia związane z tym, że wcześniejsza sytuacja była testem. Nie spodziewał się tego, że życie istniejące w tym miejscu sprawdzi jego zamiary. Dlatego żartem wystawił i pokazał język już znikającemu stróżowi świątynnego lasu. Może okazał brak szacunku, jednak nie byłby sobą, gdyby zaniechał od przekomarzania się z istotą, która śmiała go przetestować. Jednak jego wyraz twarzy nie zdradzał poważnej złośliwości, czy złych intencji. Takie tam pożegnanie pogłaskanego, przerośniętego liska.
– Shippo? Nigdy wcześniej nie słyszałem o czymś takim. Fajne to? – Tak skomentował wzmiankę o teście, a raczej o czymś, co poinformowało o nim Tamashi. Trzymając tajemniczy przedmiot, obejrzał go i obrócił w dłoni. Zaintrygował się jego potencjalnymi właściwościami. Podczas krótkiego pobytu na wyspie widział już nie jedno w tym kamienny posąg ruszający się za pomocą magicznej mocy. Dlatego nie sądził, że amulet musi być zwyczajnym przedmiotem. Jednak nie miał zamiaru go zatrzymać. Złapał dłoń patynowłosej i zwrócił jej talizman.
– Skoro ten twój duch tak mówi, to lepiej się go posłuchaj. Nie powinnaś rozdawać takich rzeczy komuś, kiedy możesz przez to zaniedbać swoje własne bezpieczeństwo. Nawet jeśli nie możesz pójść ze mną do jaskini, musisz jeszcze wrócić z tego lasu. Dlatego nie mogę tego przyjąć. Ja sobie poradzę. Mam Azu i Fospadi ze sobą. Ty masz tylko zakontraktowanego duszka.
Po pożegnaniu się z Tamashi wrócił do rozmowy z towarzyszką, w której trakcie zaczął iść w stronę groty.
– To świetnie, w takim razie idziemy! Możesz mówić mi Antares. Wygląda na to, że jednak mamy podobne powody, dla których się tu znaleźliśmy. Jeśli chcesz pomóc mieszkańcom świątynnej wioski, musisz wiedzieć kilka rzeczy. Opowiem ci wszystko, czego dowiedziałem się do tej pory, jak będziemy szukać Azu.

Przechyliła głowę, widząc, jak Antares pokazuje język w stronę bestii. Zamrugała zdziwiona. Skąd mógł mieć pewność, że istota się na nim nie odegra? Sama Fospaidi teraz czuła szacunek do stróża lasu. Istota nie była majestatyczna jedynie pod względem wielkości, ale emanowała od niej aura jasno dająca znać, że nie jest tylko bezbronnym kotkiem. Zdecydowanie trzeba było być głupim, aby stwierdzić, że lubi być głaskane po ciemnym futrze. A przynajmniej tak się wydawało baraniej dziewczynie.Kiedy Tamashi powiedziała, że nie może z nimi iść, poczuła zawód. Nie mogła ukrywać, że liczyła na to, iż z nimi pójdzie. Na pewno wiedziała dużo - dużo więcej niż reszta razem wzięta. Skoro wiedziała, co robili mieszkańcy, to prawdopodobnie wiedziała coś o anomalii; nie, na pewno wiedziała coś o anomalii! O ile to była anomalia. Co, jeśli nie? Może to i lepiej, nie byłoby potrzeby używania siły...Przez przemyślenia nie zdążyła wejść w rozmowę, zanim dwójka się pożegnała. Westchnęła do siebie z żalem, ostatecznie nic nie mówiąc. Może to lepiej?— Chcę! Zamieniam się w słuch! — Przybicie sprzed chwili zdawało się niemal w sekundę opuścić Fospaidi. Zastrzygła uszami, pokazując w ten sposób zainteresowanie, a szare oczy wbiły się w towarzysza z iskierkami zainteresowania i oczekiwania. Może i straciła szansę na informacje od tamtej dziewczyny, ale skoro on też coś wiedział, to nie ma nic straconego!

Tamashi pomachała Antaresowi na pożegnanie z uśmiechem, gdy zobaczyła, że wchodzi tam razem z kobietą, której imię usłyszała zaledwie przed chwilą. Stała przed wejściem, jakby miała go pilnować, a gdy blondyn i Fospaidi już weszli, zagłębiając się we wnętrze, usłyszeć mogli jedynie rozmowę półszeptem, która polegała na wypytywaniu “Shippo” o sposób, w jaki leśne duchy są w stanie dostrzegać, czy czyjaś dusza jest dobra.

Skalne wnętrze

Ściany jaskini są wilgotne i pokryte mchem, który nadaje im szmaragdowo-zielonego odcienia. W miarę wchodzenia w głąb jaskini temperatura spada, powietrze w niej staje się przesycone zapachem mokrej ziemi i wilgoci. Echo kroków rozbrzmiewa w jej pustym wnętrzu, tworząc niesamowitą akustykę. Wnętrze jaskini jest niesamowicie długie, z wysokimi sklepieniami, które wznoszą się nad głową Azu jeszcze na około dwa metry. Pod nogami znajduje się nierówna, zalana wodą podłoga, pokryta kamieniami. W oddali widać 2 ludzkie nieruchome postury mężczyzny i dziecka oraz kilka również jakby zatrzymanych w czasie lisów.

Dziewczyna, którą Azu porwał ze sobą do jaskini, wyglądała zaledwie przez chwilę na zdezorientowaną. Czy na pewno przeteleportowana została akurat z innego świata? Patrząc po kolorze ubrania, można było stwierdzić, że tak, gdyż dla tubylców fioletowy kolor ubrań był tak trudny do uzyskania, że licha bluzeczka kosztowałaby wiele simirów, gdyby była dobrej jakości. - Katakumby? — Zapytała się czarnowłosego i uśmiechnęła wariacko.

Pomieszczenie było tak wysokie, że aż zwątpił, czy będzie tak bezpieczne, jak sądził. Przypominało wręcz jakiś loch bardziej niż faktyczną jaskinię... Ucieszył się, że spaceruje boso, przynajmniej echo było jakby mniejsze. No, przynajmniej to jego, a dziewczyna... Uśmiechała się. Coś mu się tu nie zgadzało, nie wyglądała na skonfundowanego świeżaka. Zapytanie, co tu robi, mogło wprost wywołać kłamstwo... A to konflikt... Nie jarała go ta wizja.
— Znasz to miejsce?
On sam widząc sylwetki w oddali, w otoczeniu lisów... Od razu pomyślał o zdjęciu z wisiorka. Czyżby dwójka z tamtej rodzinki? A gdzie ta trzecia? Może jej brak coś spowodował? Albo coś stało się im, co wpłynęło na to, jak teraz wyglądała sytuacja. Pozostawało mu liczyć na nieotrzymanie noża w plecki. No, fajnie by było, jakby Antares do nich dołączył, a kobieta okazała się wsparciem, a nie kulą u nogi.

Azu wraz z nowo poznaną towarzyszką ruszyli przed siebie wgłąb katakumb, gdyż jak się okazało, niewielka jaskinia prowadziła od razu do nich. Buty dziewczyny zastępowały echo zarówno jej, jak i Azu. Od wejścia słychać było ryki bestii, z którą najpewniej Antares teraz się mierzył. A może jednak kompan znalazł sposób na oddanie jej czci i ułagodził jej serce? Po zaledwie kilku krokach ziemia zatrzęsła się pod nogami dwójki, która raczyła odpowiedzieć zbywczo, jednak zarówno wyczerpująco na pytanie czarnowłosego. - W sensie katakumby? Nie. - Zwróciła się do Azu, aby potem o mało nie dostać spadającym kamieniem z sufitu. Trzęsienie było na tyle mocne, że konstrukcja musiała ulec lekkiemu uszkodzeniu. Im bardziej zbliżali się do postury dziecka i mężczyzny, tym bardziej Azu mogły one przypominać dwie z trzech postaci z amuletu. Jednak nie miał zbyt wiele czasu na rozważania, gdyż przed nim pojawiła się dziwaczna istota, najpewniej spaczony anomalią lis, który miał wszędzie oczy, które były w różnorakich barwach. Nie czekał na specjalne zaproszenie do walki, rzucił się na Azu stając na przednich łapach i pyskiem zbliżył się do jednego z jego oczu. Młody heros dostrzec mógł wielki, czarny jęzor, kierujący się w stronę swego lewego oka. Nim coś złego zdążyło się stać, towarzysząca Azu dziewczyna odepchnęła bestię butem. Spadła ona z Azu, jednak nie została zraniona w najmniejszym stopniu.

Trzęsąca się ziemia pewnie podniosła ciśnienie. Na szczęście ciemności i małpi wyraz twarzy Azu zapobiegł raczej domyśleniu się przez kompankę, co właściwie się dzieje w jego głowie. Działo się szybko i dużo, przede wszystkim powtórzeń. Wulgaryzmów oczywiście, podsłyszał już kilku szewców w okolicy, wzbogacił słownictwo... Kombinował. Pozostawało im raczej iść w głąb, nadzieja kazała wierzyć, że przeżyją, a realne podejście do życia nakazywało ekspresowo skupiać poślady, by wydumać coś z sensem. Rzeźby jakimś cudem na tyle skupiły jego uwagę, że nie dostrzegł szkarady, jaka na niego skoczyła, a potem... Zadziało się zbyt prędko. Tu wiele oczek, tam nagle but, a już po chwili trzymana wciąż w łapie włócznia pomknęła z nadzwyczajnym jak na chłopaka pokładem sił w stronę stworka, co by z niego szaszłyk zrobić. Z miejsca też utworzył klona dzięki mocy Zdradzieckich Twarzy Małpiego Króla, który pozostać miał na jego miejscu, gdy on sam cofnął się o krok i korzystając z zamieszania, zamierzał obejść bestię z boku lub w miarę możliwości wręcz na jej tył, by wpakować jej grot włóczni w jakieś słabsze miejsce pokroju brzucha. Poza tym pojedyncza nauczka mu wystarczyła, w miarę możliwości w międzyczasie zlustrował otoczenie, szukając kolejnych zagrożeń.

Azu nie chybił, swoją bronią zniszczył osiem z czterdziestu siedmiu oczu bestii. Tam, gdzie ślepia zostały zniszczone, ciało istoty znikło, pozostawiając nicość. Stworzenie klona skutecznie zmyliło bestię, która rzuciła się na jego twarz, chcąc odnowić sobie najwyraźniej ilość ciała. No, nie był to Azu, więc bestia chybiła. Można by było świętować, gdyby jego partnerka nagle nie rzuciła nożem w przód, łapiąc się przy tym za uszy, zamykając oczy i zaczynając chwiać się na boki, jakby miała zaraz upaść. Czy pomogła ona czarnowłosemu? Może odrobinę, gdyż podczas rzucenia nożem przebiła dwa z pozostałych trzydziestu dziewięciu gałek ocznych. Teraz było ich już 37.

Widok rozwalonych oczek dawał nadzieję, ale fakt, jak wiele tych ich jeszcze zostało... Nosz kurwa. To było jego główna reakcja. A kobieta... Rzuciła nożem? Czy ona jest poważna? Nawet go nie ostrzegła, mogła go zabić albo zranić... Może to był jej cel? Jednakże jedno spojrzenie na nią i już wiedział, że pożytku z niej nie będzie. Łapy na łbie, oczy zamknięte, trzęsła się jak galaretka. Nie widział sensu narażania własnej szacownej części ciała, by do niej podbiegać. Stworzonko natomiast... Skoro nóż przebił aż dwa z oczek, to może i to jest plan? Nie mając wiele czasu (przynajmniej we własnej ocenie), czarnowłosy kontynuował pchnięcia, teraz już z premedytacją celując w oczęta kreatury. Pozostawał przy tym mobilny, uskakując i przemieszczając się dokoła potwora, jak to miewał w zwyczaju podczas walki. Liczył, że zręczność nadrobi za braki siły. Nie miał niestety nawet chwili na to, by zamartwić się losem Antaresa, czy paranoją kobiety...

Azu swoimi atakami poważnie sponiewierał bestię. Pierwsze obrażenia, które zadawał, były niewielkie, gdyż zranił zaledwie 10 gałek ocznych. Gdy istota odwracała się w stronę Azu, sama straciła ich aż 13, aby po chwili spojrzeć się w oczy czarnowłosego swoim przeraźliwym wzrokiem. Azu oślepł, przed sobą widział tylko czarną pustkę. Poczuł tylko, jak to coś przewraca go i dwiema wybrakowanymi łapami wchodzi na jego klatkę piersiową. Bestii pozostała głowa, część tułowia i łapy. Mężczyzna musiał czuć, że coś złego się dzieje, bo na twarzy poczuł paskudny swąd starej krwi. W tym czasie usłyszał jednak echo, jego koleżanka musiała już się ogarnąć, gdyż pobiegła w stronę noża. Aczkolwiek, gdy mężczyzna odzyskał wzrok, a stało się to po dziesięciu sekundach, zauważyć mógł, że przeciwnik wisi nad nim, a koleżanka próbuje zabić go, uderzając ostrzem w głowę. Nie rozumiała sposobu, w jaki należało ją zabić, uderzała bowiem w czarne pola. Zostało mu 15 gałek ocznych w ciele. W takim tempie mało był w stanie zrobić. Nie był w stanie wstać, czy dał rady walczyć z ziemi?

Szło dobrze. Szło naprawdę dobrze, kolejne oczka znikały, pozostawiając pustkę, dając nadzieję, że z tego wyjdzie. I potem stało się to. Dziwne, przenikliwe spojrzenie, kilka chwil, ułamek sekundy i... Ciemność. Złapał broń mocniej, nie będąc w zasadzie pewnym nawet czy w ogóle ją trzyma, czy mu się tylko coś pomieszało. Pchnięcie dwóch łapsk, padł na plecy, poczuł, jak powietrze boleśnie opuszcza płuca. Nie tak miało być! Poczuł krew, ból we łbie, kręgosłupie i ot, nawet sensie życia. Niestety, nie był urodzonym wojownikiem, ale... Jakimś cudem wykręcił rękę, w której nadal z uporem maniaka trzymał broń i na ślepo skierował ją w bestię przyciskającą go swoim już mizernym ciałkiem. Zaraz po tym zamierzał wywołać pojawienie się drugiego klona niczym miraż przed wieloma oczętami stworzenia, by samemu skorzystać z okazji, gdy ta będzie zmieszana, by wysunąć się spod jej ciężaru, czy też po prostu ją zepchnąć. Jego priorytetem było stanięcie na równe nogi, chociaż teraz, mądrzejszy niż wcześniej i pozbawiony wzroku, zapewne zostałby w przykucu.

Azu stwora pokonał niemalże sam. Wszystkie wcześniejsze gałki oczne padły na ziemię, a było to wszystko, co bestia zjadła w celu zbudowania swojego ciała. Zrobił to sprawnie, nawet jeżeli nie miał wcześniej doświadczenia w boju.— Wszystko w porządku? — zapytała się czarnowłosego różowowłosa, ten za to powinien już odzyskać swój wzrok. — Wyglądasz nie najlepiej, to coś podrapało twój brzuch, może nie głęboko, ale nadal. Idziemy dalej?— zapytała, podając mu rękę.

Gdy tylko odzyskał wzrok — znów poczuł się lekko zmieszany. Oczywiście, czuł się o niebo lepiej jednak, widząc cokolwiek. Buzująca w żyłach adrenalina skutecznie znieczuliła brzuszek, na którym wedle słów towarzyszki pojawiły się jakieś zadrapania. Oczywiście spojrzał w tym kierunku, odruchowo pewnie też dotknął ręką ściekającej krwi, chcąc podświadomie sprawdzić, czy to nie jakaś kolejna iluzja, której zadaniem było zmącenie wzroku. Potem jednak wzrok przeniósł na kobietę. Już nie była zwinięta w mentalną kulkę i nie trzęsła się jak osika na wietrze.
— Ta, jeszcze nic nie czuję, później pewnie będzie gorzej. Masz coś, żeby to zakryć jakoś? W ogóle wszystko dobrze? Wcześniej wyglądałaś trochę... Kiepsko.
Ostrożnie dobrał słówka, ciekaw, czy w jej głowie coś się nie poprzestawiało. Sprawiała dziwne wrażenie spokoju, jakiego się po niej nie spodziewał. Tak bardzo brakowało mu informacji, kim jest...
— W ogóle moment. Kim ty w sumie jesteś? Co to kurwa jest za miejsce?
Pozwolił sobie skorzystać z luźniejszej chwili, by zadać pytanie, kto wie, może akurat mu odpowie? A jak nie... No, na zewnątrz zrobiło się ciszej, liczył, że Antares zaraz tu wparuje cały i zdrowy. No albo on sam tam spierdoli, pakowanie się w głąb ruin z jakąś nawiedzoną kobietą nie brzmiało dobrze.

— Tak się składa, że z bandażami średnio. A sukienki z siebie nie ściągnę. — powiedziała, nie wykazując przed Azu żadnej obawy, pomimo posiadania przy sobie jedynie noża — Masz bardzo ciekawe słownictwo. — zakpiła sobie różowo włosa, po czym wskazała za plecy czarnowłosego mężczyzny.— Spójrz za siebie, chłopaczek od przytulania bestii przyszedł z jakąś damą, może jakbyś to coś też pogłaskał, miałbyś własną panienkę? — zapytała się z wyrysowanym na twarzy uśmiechem głupca. O ile przed odwróceniem się Azu odczekał kilka chwil, aby wysłuchać różowowłosej do końca, dostrzec mógł, że figury zmieniły swoje położenie, po czym ponownie zastygły w bezruchu. Tenże ruch widziała również Fospaidi, która weszła za Antaresem do wnętrza katakumb, gdyż jej zwierzęcy wzrok szybciej przystosował się do otoczenia niż ludzki Antaresa. Co do reszty pytań wydawało się, że zignorowała herosa.

Skrzywił się nieco na zachowanie dziewczyny. Oczywiście, że jego podejrzliwość odpłaciła, laska stuknęła się w głowę. Oczywiście, nie drgnął nawet na wspomnienie Antaresa za plecami, jakoś tak nie miał ochoty spuszczać jej z oczu, mając ją tak blisko siebie. Uśmiechnął się za to paskudnie.
— Wolałem patrzeć, jak cierpisz.
Przekorność popłaciła, bowiem dostrzegł ruch rzeźb za plecami różowowłosej. Chwycił broń nieco pewniej. Nie podobało mu się to wszystko. I Antares też przytargał jakieś babsko? Ciekawe, czy znajome, czy też jakiegoś losowca, jak ta tutaj. Sprawa się komplikowała. Adrenalina, która dopiero opuszczała ciało (a może nawet nie?), dziwne zachowanie kobiety, pojawienie się kompana... To wszystko skutecznie odwróciło uwagę od śledztwa. Udało im się już wkurwić ducha, wpakować się w jakieś dzikie katakumby, znaleźć dwie obce osoby... Może ta druga wie cokolwiek? W końcu ta ewidentnie nie planuje współpracować w tym zakresie.

Blondyn, wchodząc do groty, opowiadał Fospadi o tym, co mu się przytrafiło od początku jego udziału w tej misji. Wyglądało na to, że mimo niecodziennej scenerii, chłopak czuje się komfortowo, w całości oddając się rozmowie.
– Najpierw poznałem skrawek historii wioski od osoby z Carathar i potem znalazłem ogłoszenie […]. Gdy dotarłem do wioski, spotkałem Azu, czyli chłopaka, którego szukamy. Wymieniliśmy się informacjami i wtedy dowiedziałem się o lisich duchach. W skrócie… były dobre lisy, które chroniły mieszkańców wioski i też takie, które atakowały tych, które spoufaliły się z innymi lisami. Chociaż może to jedne i te same, w końcu to miejsce przeznaczone jest jakiemuś wyznaniu uświęcającemu lisy. Pomyślałem, że relacje mieszkańców z tymi zwierzętami i ich duszami to coś w rodzaju nagrody dla wiernych i kary dla niewiernych. Był tam też ruszający się posąg […]. Azu znalazł medalion ze zdjęciem przedstawiającym osoby z niektórymi cechami wyglądu lisów […]. Kiedy wszedłem do świątyni, spotkałem Tamashi, która […]. Dowiedziałem się od niej o trójce herosów pochodzących z tej wioski, którzy bronili ją przed anomalią. Wyruszyli do czegoś, określonego jako serce anomalii. Jednak nie wracają od kilku dni. Zaginęli gdzieś w tym lesie. W międzyczasie zaginął drugi z moich wspólników, przez co […]. Kiedy wyruszyliśmy z Azu tam, gdzie zaginieni herosi mogli się udać, zobaczyliśmy niebieską istotę. Prawdopodobnie lisiego ducha. Wszedł do właśnie tej groty. Potem zobaczyliśmy jakąś dziewczynę otoczoną przez warczące wilki. Podbiegłem do niej, przypadkowo łamiąc kilka gałązek i zabiłem jednego z wilków. Wtedy pojawił się stróż lasu. Resztę historii już znasz.
Tak się rozgadał, że nie zauważył kolegę dopiero wtedy, kiedy prawie zderzył się z jego plecami. Gdy uświadomił sobie, że go znalazł, od razu rozpromieniał radością i satysfakcją.
– Azu! – Gdyby nie fakt, że byli w jaskini, która nie miała przyjaznej atmosfery, rzuciłby mu się na szyję.
Kiedy blondyn wyszedł przez niego, aby spojrzeć mu w twarz, zobaczył, że ten jest ranny.
– Co ci się stało? Kto ci to zrobił? Albo zważając na sytuację, powinienem zapytać, co ci to zrobiło? – Uświadomił sobie potencjalne istnienie niebezpieczeństwa, więc dobył miecza, tak szybko, jak skończył mówić. – Naprawdę przepraszam, że kazałem ci tu pobiec i samemu zadbać o nią. Kiedy ja pogłaskałem tamto coś, ty nadstawiałeś tu karku. Czasami moja lekkomyślność jest okropna. To się już więcej nie powtórzy, obiecuję!
Jednak może i się powtórzy, bo wtedy odwrócił się do różowowłosej dziewczyny, z przybierając podobny wyraz twarzy co ona i wiedząc, że jej docinki nie mogą pozostać bez komentarza.
– A skąd wiesz, że nie zostałem zjedzony przez to coś, co? Może to tylko mój duch, a Fospadi to… mniejsza o to. Gdybym serio był duchem, sprawiłbym, że byście uciekali stąd w mgnieniu oka z przerażeniem na twarzy i dziecięcym krzykiem. – Kiedy skończył się z nią droczyć, zdjął swoją pelerynę i podał jej ją, mówiąc – Spróbuj jakoś go tym zabandażować. Ja nie umiem.
Następnie nieśpiesznym i beztroskim krokiem, zaczął iść przed siebie, nie dostrzegając ruchu w głębi korytarza.
– Tak czy inaczej, tamtej ogromnej istoty już nie ma. Moglibyśmy stąd odejść, ale patrząc na to, że to właśnie tu wcześniej wszedł lisi duszek, możemy się tu jeszcze rozejrzeć – oznajmił z wyrazem pewności siebie widocznym na jego na twarzy, po czym wywołał zaklęcie i przekazał magiczną moc gwiazd w swój oręż. Ostrze zalśniło jasnym światłem, które na moment rozświetliło wnętrze mrocznego, tajemniczego korytarza. Wtedy on i trzech jego sprzymierzeńców poczuli się wzmocnieni, nieco sprawniejsi, niż przed chwilą. Zostali pokrzepieni na duchu. Jeżeli coś wywołało w nich strach, to mogli poczuć, jak to uczucie ustąpią. Mogli cieszyć się takim stanem przez następne kilka minut.

Co jakiś czas kiwała głową potwierdzająco, dając znać, że uważnie słucha. Notowała każdą informację w głowie, układając obraz całej sytuacji. Z każdym zdaniem blondyna miała więcej elementów, chociaż nadal wielu brakowało. Przynajmniej teraz trop był lepszy niż ten, który miała sama Fospaidi. Mniej więcej wiedzieli dokąd iść, w przeciwieństwie do zagubionej jasnowłosej, jeszcze niedawno krążącej bez celu. Pokrzepiło to dziewczynę na duchu. Teraz przynajmniej wiedziała dokąd iść.— Stało Ci się coś poważnego? — to były pierwsze słowa, które wypowiedziała, gdy zauważyła Azu. Niemal od razu podbiegła, aby obejrzeć ranę. Szybko jednak odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że jej umiejętności nie będą potrzebne. Kompletnie zignorowała różowowłosą, uważając jej docinki za głupie. — Dobra, wystarczy zakryć. — kiwnęła głową, prostując się, w tym samym momencie dostrzegając ruch rzeźby kawałek dalej.Zmrużyła lekko oczy. Była pewna, że nic jej się nie przewidziało. Ruszyła powoli, ostrożnie i bez słowa w stronę posągu. Coś z nim było nie tak. Gdy tylko znalazła się bliżej, zaczęła mu się dokładniej przyglądać i sprawdzać dłonią, czy coś nie ukrywało się w jego strukturze. Może jednak sobie to wymyśliła? Po prostu zawiódł ją wzrok?— Powiedzcie, że mi się to nie uroiło... — mruknęła ni to do siebie, ni to w eter, dalej dokładnie egzaminując wystrugany kamień, w czym w międzyczasie pomogło jej światło dobiegające z miecza Antaresa.

Im głębiej Fospaidi wchodziła, tym ciemniej było, dopiero na końcu korytarza widoczne stały się pochodnie. To, co herosi po wejściu do głównej części zobaczyli, mogło ich zadziwić. Dwa ludzkie posągi, 20 lisich małych posążków oraz 2 niezwykle dziwne statuy przedstawiające lisie anomalie, gdzie jeden był szkieletem, a drugi miał w oczach serca. Wszystkie z nich stały na ogromnej auli lub skalnej arenie, jak kto wolał to nazwać.

Różowowłosa poszła z Fospaidi i resztą, odpowiadając na zaczepki.— Jak cierpię? W takim wypadku mogłeś uciekać, a nie mnie ratować. — odparła z uśmiechem i wysłuchała słów Antaresa, jednak polecenia nie wykonała prawidłowo, gdyż tylko na Azu narzuciła pelerynę — Dwa zadrapania raptem, lepiej odkazić trunkiem wysokoprocentowym niżeli pchać w tę ranę jeszcze kurz, czy co tam na tym jest. — wytłumaczyła, nie dostrzegając duszka, o którym mówili. Może dlatego, że zaginął po nim ślad?— Gdybyś był duchem, to musiałbyś zostać przez nas zabity. Żywe duchy to nic dobrego, jestem tego pewna. Widziałeś kiedyś żywego dobrego ducha? — zapytała się, unosząc brew.

Słuchając paplaniny Antaresa na słowa jego towarzyszki, to aż go w środku skręciło. Nie komentował, obserwował różowowłosą. Nie wierzył jej. Przybyłej z kompanem kobiecie odpowiedział dość neutralnie.
— Nie, chyba nie... Przylazło tu jakieś wilko-zjawo-coś i mnie zaatakowało. Wpływało też na łeb, tamta wyszczekana aż się zwijała ze strachu czy kij wie co.
Pelerynkę wziął, ale do rany jej nie pakował. Uznał, że znów zawierzy mocy własnego organizmu, zamiast paprać ranę brudnym płaszczem. Z dwojga złego wolał upaprać swój szalik, przynajmniej tutaj wiedział, z jakim brudem się to wiąże. A alkoholu, cóż, nie miał. Może ktoś sam się wyrwie, że ma coś do odkażenia? Nie wyglądało na to... Podążył wzrokiem za Fospaidi i znów zagadnął.
— Nie przywidziało ci się. One się ruszyły, a my spotkaliśmy wcześniej już ruchomy posąg, w świątyni. Znaczy, przed nią.

Ubrany na biało podążył za Fospadi, trzymając miecz w gotowości w prawej dłoni. Stąpał w miarę pośpiesznie, a kroki jego butów odbijały się delikatnym echem. Starał się obserwować ciemny korytarz, jednak wychwycenie jakichś szczegółów nie było dla niego proste w takim otoczeniu. Jednak chwile przedtem, kiedy aktywacja jego mocy podziałała podobnie do mocnej pochodni, dostrzegł coś na końcu właśnie tej drogi. Im dalej szedł, tym mógł ujrzeć jakieś światło.
– To duchy mogą być żywe? Zresztą zaraz rzucimy cię na zjedzenie, czemukolwiek tam może czyhać – rzucił żartem przez ramię do różowowłosej, nie przestając się przekomarzać.
W końcu wszedł do głównej części sali, gdzie stali już Fospadi i Azu. Uważnie przyjrzał się posągom. Zauważył, że zostały wykonane z kamienia, wspominając, że widział już coś podobnego.
– Tak, to prawda – poparł wypowiedź Azu. Dobrze, że poinformował nowo poznaną koleżankę o tamtej niezwyklej figurze lisa.
– Więc ruchome posągi istnieją. Widzieliście, jak coś tu się poruszyło. Jednak teraz się nie ruszają. Ciekawe dlaczego? Coś mi w tej kwestii nie daje spokoju... – oznajmił, podchodząc do jednego z nich.
Wybrał jeden z tych, które wyglądały ludzko. Ten przedstawiający mężczyznę. Blondyn nie ukrywał zaintrygowania kształtami każdego z nich, lecz tego najbardziej. Poprawił uchwyt na rękojeści miecza. Zamierzał cieszyć się przygodą, robiąc coś nieprzemyślanego i lekko szalonego. Ciekawe czy bez głowy też będzie się ruszał. Pomyślał, po czym przygotował się do cięcia.
– Ciekawe co się stanie, jeśli zrobię tak… – To mówiąc, aktywował kolejne zaklęcie.
Jego ostrze zapłonęło energią emanującą światło w barwie szkarłatu. Heros wykonał poziome cięcie na wysokości szyi figury. Atak, a raczej akt wandalizmu wzmocniony był zaklęciem, więc raczej dałby sobie radę z przecięciem kamienia.

Czyli to nie był tylko omam. One faktycznie się poruszały - a to oznaczało, że kryje się za tym coś jeszcze. Może to przez niepasujące elementy w postaci lisich anomalii? I czemu w ogóle się poruszały? Zaczęła przyglądać się posadzce. Szukając tamże jakichkolwiek wskazówek, kiedy usłyszała dźwięk uderzania metalu o kamień. Momentalnie podniosła wzrok, akurat, aby zobaczyć, jak Antares usiłuje pozbawić posągu głowy.— Oszalałeś? — powiedziała momentalnie, rozglądając się. Ten akt wandalizmu mógł obudzić... Cokolwiek było w tej jaskini. Czemu zaatakował akurat tego, który wyglądał na najmniej niepasującego do scenografii, kiedy obok miał dwa elementy wyrwane niczym z innej układanki? Chyba że wiedział coś więcej, ale nie podzielił się tą informacją. Tak czy inaczej, nie podzielała chęci atakowania skalnych figur. W ogóle nie podzielała chęci atakowania.— Czemu akurat ten? Dosłownie obok stoją takie dwa z kompletnie innej bajki. — zwróciła mu uwagę, nadal nerwowo się rozglądając. Wolała być gotowa na ewentualne konsekwencje czynu blondyna.

Antares zdecydowanie zostałby skarcony przez Tamashi. Posąg przedstawiający mężczyznę, którego Antares już wcześniej widział na medalionie odnalezionym w świątyni, poruszył się i dłonią zablokował cios na głowę. Antaresowi udało się pozbawić go dłoni, gdyż ta opadła na ziemię, rozbijając się na dwa kawałki. Wtedy do Herosów dobiegł dźwięk pisku. Ich koleżanka patrzyła w przód na stworzenie o przepołowionej głowie, a jej ciało, począwszy od nóg, powoli zaczęło przemianę w kamień. Wyglądała, jakby nie mogła zerwać kontaktu wzrokowego z istotą schowaną za paroma posągami. To wtedy wszystkie nagle rzuciły się na bohaterów, uniemożliwiając im zebranie się w grupę i współpracę. Zraniony przez Antaresa posąg odsunął się w stronę Bazyliska razem z posągiem córki. Ściany się zawaliły, zasłaniając herosom resztę towarzyszy, każdy z nich jednak widział istotę, która wpatrywała się w różowowłosą. Na Antaresa rzucił się potwór z sercami w oczach w towarzystwie trzech lisów, Azu został obarczony walką z Anomalią szkieletu, któremu towarzyszyły dwa zwierzaki, za to Fospaidi musiała zostać niedoceniona przez Bazyliska, gdyż w jej stronę skierowana została gromadka czterech zwykłych lisów blokujących jej przejście. Na różowowłosą rzuciła się zdecydowana większość.

Antares naprawdę się zdziwił, kiedy okazało się, że jego atak został zablokowany. To, że posąg stracił rękę, nic tu nie pomogło. Blondyn nie zwrócił na to uwagi, tak jak na fakt, że został skarcony przez Fospadi. W jego głowie odbijała się echem tylko jedna myśl.
Jeśli on zatrzymał Rozcięcie umierającej gwiazdy gołą ręką, musi być silniejszy ode mnie.
Patrząc mu w oczy, łatwo było wziąć strach za gniew. Obawiał się, lecz próbował to maskować zezłoszczoną miną.
– Kim ty w ogóle jesteś?! – warknął do niego, zanim ten zdążył jeszcze się wycofać, głupio licząc na jakąkolwiek odpowiedź. Ktoś, kto był na tyle szybki i silny, aby ujść z życiem, nie mógł być zwykłym posągiem.
Zamierzał ponowić atak, wiedząc, że kamienny mężczyzna już nie poświęci tej samej dłoni. Nawet jeśli poświęci drugą, blondyn zaatakuje raz jeszcze. Odetnie mu głowę, nawet jeśli wpierw musiałby pozbawić wroga wszystkich czterech kończyn.
Tak przynajmniej myślał, dopóki nie usłyszał krzyku różowowłosej. Jego dotychczasowe zamiary odeszły w zapomnienie w mniej niż sekundę. Rzuciłby się koleżance na pomoc, gdyby posągi nie zbudziłyby się i jak jeden mąż nie zaczęłyby ofensywy, chroniąc bazyliszka i blokując reszcie dostęp do siebie i zamienianej w kamień przyjaciółki. Rozwiązanie było proste. Musiał po prostu zaszlachtować je wszystkie. Zamierzał zacząć od tego, którego już pozbawił dłoni, jednak to okazało się obecnie niemożliwe.
– Dlaczego uciekasz?! Wracaj tu i walcz ze mną, zamiast chować się za resztą ty tchórzu! – Tak naprawdę lekko obawiał się nazywać go tchórzem, lecz był wściekły przez to, co się dzieje jednej z jego wspólników. Popatrzył przed siebie i na boki, oceniając swoją sytuację. Zobaczył swoich przeciwników, przyjmując pozycję gotowości do walki. To, że został rozdzielony z drużyną, nie ułatwiało mu zadania. Teraz oprócz zmartwienia o różowowłosą, martwił się o Azu i Fospadi. Nie wiedział, czy mogą go usłyszeć, jednak i tak postanowił spróbować pokrzepić ich na duchu.
– Wszystko będzie dobrze. Potrzebujemy tylko połączyć siły i możemy wyjść z tej sytuacji cali. Jednak najpierw musimy pokonać wroga stojącego przed nami. Komu pierwszemu się uda, niech leci do naszej wredotki. Powodzenia, wierzę w was z całego serca!
Po wypowiedzeniu tychże słów rzucił się z mieczem na lisa, albo lisów z sercami w oczach. Jeśli z czegoś w sobie był dumny, to z tego, że może cieszyć się władaniem właśnie tą bronią. Miał zamiar wpakować mu szybką kombinację trzech cięć. Jedno niskie, poziome z lewej do prawej, skierowane na tułów albo dolną część szyi. Drugie pionowe spadające z góry na głowy posągu, a trzecie znowu poziome, tym razem tnące ze strony prawej do lewej na wysokości serc w oczach dziwactwa.
Potem planował obronę się przed atakami lisich figur i zajęcie się nimi po kolei.

Słysząc pisk odruchowo odwróciła się w stronę, z której dochodził. Przełknęła ślinę, widząc zamienianą w kamień nową towarzyszkę. Miała nadzieję nie skończyć tak samo. Musiała się pilnować, aby mimo pokusy nie patrzeć w oczy istoty. Nie starczyło jej jednak czasu na więcej przemyśleń, gdyż chwilę później zawaliły się ściany. Rzuciła się chowając głowę, nie chcąc dostać żadnym z odłamków. Gdy tylko uniosła głowę, zobaczyła blokujące jej drogę kamienne lisy.No pięknie.Wcześniej bardzo liczyła na to, że sytuację uda się rozwiązać pokojowo. Miała nadzieję, że to nie coś, a ktoś jest źródłem problemów mieszkańców. Nie chciała wdawać się w walkę ani zabijać żadnej żywej istoty. Wpatrywała się w posągi przed sobą, szukając w głowie alternatywy. Nawet, jeśli bazylisek był źródłem problemu, anomalią, to czy trzeba było go zabijać? Czy jedynym sposobem unieszkodliwienia go była śmierć? Fospaidi nie chciała mieć krwi na rękach ani przyczynić się do jej rozlewu. Musiała być jakaś alternatywa...Przyjrzała się dokładniej blokującym jej drogę stworom. Zakładała, że rzucą się na nią, gdy tylko spróbuje je wyminąć. Zmarszczyła lekko brwi. Może wystarczyło oślepić bazyliska? Najpierw musiałaby jakoś ominąć zagradzające jej drogę figury, odgrodzić się od nich...Uśmiechnęła się, gdy tylko wymyśliła plan.— Vel! — niemal krzyknęła, tworząc barierę dookoła lisów. Rozpędziła się, aby w biegu przeskoczyć nad nimi. Wyhamowała za kawałkiem zawalonej ściany, próbując drżącą ze stresu dłonią wykonać odpowiedni gest, a przede wszystkim - wymyślić, jak wycelować w oczy istoty, jednocześnie w nie nie patrząc.

Nawet nie zdążył warknąć, by się powstrzymał. Anateres zaczynał mu coraz bardziej przypominać takie zerwane ze smyczy dziecko, które najpierw robi, potem myśli. A to niby Azu był nierozważny. Nie doszło jednak do czarnych scenariuszy z głowy czarnowłosego, bowiem rzeźba się zasłoniła. A to sprawiło, że oczy mu wyskoczyły prawie z orbit. Z resztą, kolejny ciąg wydarzeń był błyskawiczny. Jakiś potwór, widocznie zmieniający innych w kamienie, świetnie. Różowa została jego ofiarą? Jakoś nie było mu przykro.
— Ty chyba żartujesz! Życie ci nie miłe, że chcesz na niego sam lecieć?!
Nie widział go już. Ani tej jego koleżanki, ani różowej. Za to widział trzy paskudy, jedną większą i dwie mniejsze.
Cudownie. Ale że szkielet? Co tu kurwa robił szkielet...
Złapał swój magiczny kijek do zabawy i ruszył, oczywiście z zamiarem uderzenia w zbiór kości. Wykorzystał do tego zamach nad lisem z jednej strony, by wyprowadzić poziomy cios. Liczył, że trafi w kręgosłup, pod żebrami i w miarę możliwości zachwieje równowagą bytu. Zaraz po tym zapewne by się wycofał, cały czas uważając na dwóch niższych przeciwników.

Perspektywa Fospaidi...

Postaci figur zostały przechytrzone przed Fospaidi, chociaż niekoniecznie chciały dać za wygraną. Z tego powodu odwróciły się w stronę heroski, aby w momencie zbliżenia do bazyliska, istota, którą broniły wszystkie inne, zajęta była patrzeniem w stronę przemieniającej się dziewczyny. Plan Fospaidi mógłby się udać, gdyby widziała oboje oczu. Na ten moment widziała tylko jedną gałkę oczną. Co do patrzenia, głos błagający o pomoc jeszcze nie ustał, heroska musiała sama zadecydować czy, i na co, będzie miała czas. Niemniej zbliżyła się do potwora na wystarczającą odległość, aby użyć swoich umiejętności.

Niepewnie wychyliła się zza kamienia, aby przyjrzeć się sytuacji. Bazylisek był zajęty różowowłosą, co zdecydowanie było plusem, bo dawało jej czas, aby wycelować bez ryzyka zostania zmienioną w kamień. Był też jeden duży minus: widziała tylko jedno z oczu.Czy bezpiecznie byłoby wstać i przejść, żeby mieć lepszy widok? Po odgłosach walki dookoła wątpiła, aby był to dobry pomysł. Spojrzała na zamknięte wcześniej lisy, co tylko przypomniało jej, że zegar tyka. Sekunda po sekundzie mijały, gdy nadal głowiła się nad rozwiązaniem. Patrzyła w inne lisy ze skupieniem, w głowie zadając sobie setki pytań. Skoczyć? Może była w stanie jakoś go obezwładnić? Pokręciła głową do siebie samej. Jeśli zwróci na siebie jego uwagę, sama będzie martwa. Znów podniosła wzrok na lisy, aż w końcu uświadomiła sobie kluczową rzecz.Oczy są ułożone symetrycznie. Jeśli wie, gdzie jest jedno, to wiązka po jego przebiciu trafi drugie.Obróciła się szybko w stronę bazyliska i wyciągnęła złożoną w odpowiednim geście dłoń w jego stronę, zbierając światło z okolicy. Spowodowało to, co prawda, że część jaskini stała się ciemniejsza, ale Fospaidi skupiła się teraz na jednym celu. Nakierowana przez nią wiązka poleciała w stronę oka istoty, zostawiając za sobą świetlistą smugę. Dziewczyna modliła się w duchu, aby jej plan się udał. Jednocześnie drżała, ze stresu związanego z ranieniem istoty. Nawet przypominanie sobie, że robi to dla większego dobra, nie pomagało jej się uspokoić.

Umiejętność przepalająca rzucona przez Fospaidi nie została użyta tak, jakby tego niczemu niewinna dziewczyna chciała. Bazylisek przesunął się o kilka milimetrów łbem i chociaż początkowo jego oko zostało zranione, tak drugiego dziewczyna nie przebiła. Zamiast tego powstała dziura w głowie zwierzęcia i to przez obie połowy najważniejszego elementu. Istota padła na ziemię, a zwierzęta, które wcześniej próbowały rozszarpać heroskę na strzępy, przemieniły się na nowo w zwykłe stworzonka. Przepalanie jednak zajęło niezwykle długo. Dwaj bohaterowie zdążyli rozpocząć niezwykle dynamiczne walki.

Perspektywa Antaresa...

Antares był zdecydowanie najbliżej ryzyka. Widział i słyszał doskonale głos różowowłosej nawołującej o pomoc. Jeszcze całkowicie w kamień przemieniona nie została. Heros mógł tylko domyślać się czy mężczyzna, któremu odciął rękę, padł ofiarą w ten sam sposób i czy jest możliwość na jego uratowanie. Może śmierć była jedynym rozwiązaniem? Pytanie czyja. Antares zmasakrował sercookiego kilkoma ruchami. Padł poprzecinany na ziemię, o dziwo jak na kamienie, bardzo łatwo się przecinały. Problem był w tym, że mężczyzna z odciętą ręką poprawił kamienną maskę i nagle Antares przestał go widzieć, jakby się rozpłynął. Do kogo poszedł? Gdzie? Tego nie wiedział. Niemniej posąg rozpadł się na części poprzecinany jak masło. A do Antaresa podeszły figury, strzępiąc na niego kamienne zęby. Jeden z nich rzucił się na Antaresa, przeskakując nad kamiennymi pozostałościami. Próbował ugryźć dłoń, którą ten trzymał miecz.

Kombinacja blondyna odniosła oczekiwany skutek. Można powiedzieć, że cieszył się, iż wszystko szło zgodnie z planem. Jednakże plan był wadliwy, tak jak defensywa herosa, która była właśnie główną wadą w tejże strategii. Po szybkim uporaniu się z sercookim miał obronić się przed mniejszymi lisami, lecz kiedy jeden z nich rzucił się na niego, ten nie dał rady się zasłonić ostrzem. Został ugryziony. Jego zaklęcia były w takiej sytuacji bezużytecznie i nie tylko dlatego, że w tej chwili nie mógł użyć większości z nich. Gdyby tego było mało, chciał rzucić okiem na posąg mężczyzny, jednak ten zniknął. Wtedy Antares zdał sobie sprawę z tego, że jeśli figura, której odciął rękę, ta, która zdołała zatrzymać Rozcięcie umierającej gwiazdy, posiada w arsenale umiejętności magiczne, tak jak on i reszta herosów, to będzie czekać go naprawdę ciężka potyczka, którą może przegrać. Krótko mówiąc, ma przerąbane, co dało się wywnioskować, patrząc na jego wyraz twarzy.
– Hej walcz uczciwie, a nie najpierw zasłaniasz się, a potem znikasz!
Zaciskając zęby z bólu, przerzucił oręż do drugiej dłoni. Mimo że ta ręka nie była jego dominującą i tak zdołał odciąć głowę gryzącemu go lisowi. Przyszła pora na dwa pozostałe. Wystawił broń przed siebie i złapał ją oburącz, pomagając zranionej ręce i ruszył na pierwszego z nich. Miał zamiar załatwić ich prostą kombinacją, zawierającą cztery podstawowe cięcia. Po dwa na każdego. Po doskoczeniu do pierwszego z nich odciął mu jedną z przednich łap atakiem wyprowadzonym nisko w poziomie. Od razu po nim kontynuował machnięciem ostrzem niczym ciosem podbródkowym lecącym z dołu do góry w pionie, przepoławiając twarz i spory fragment głowy statuy. Po zrobieniu tego, od razu odskoczył do tyłu, bo wiedział, że trzeci z kamiennych lisów już po niego biegnie. Jedyne czego był pewny w walce to jego szybkość. Kiedy przeciwnik się na niego rzucił, heros zaatakował takim samym schematem, zaczynając od cięcia nisko. Jednak to nie trafiło trzeciego wroga, który zobaczył, co nadciąga i wyskoczył w powietrze, chcąc skoczyć blondynowi do gardła. Jednak już nie przewidział drugiego cięcia, które nie było w pionie, lecz też w poziomie z drugiej strony na wysokości szyi bestii w momencie, w którym nie miała jak go uniknąć.

Nieostrożny posążek z kamienia, który uporczywie trzymał we łbie dłoń Antaresa, stracił głowę. Jego ciało padło nieruchome na ziemię, jednak szczęka wciąż pozostała zawieszona na jego ręce przez wbite w nią kamienie i dodatkowo go obciążała. To sprawiło trudności z walką. Pierwszy z lisów uniknął rozcięcia łapy, jednak następny ruch ocalił blondyna, ponieważ, mimo że wykonał krzywe cięcie, to udało mu się uszkodzić statuę, która na chwilę została oszołomiona. Druga bestia naskoczyła znad oszołomionej. Tę Antares zabił bez ogródek, jednak masa rozpędzonego kamienia zawaliła się na herosa. Nie połamała mu ona kości, jednak uderzając w klatkę piersiową głową, a resztą masy ciała w okolice pasa, na moment sprawiła, że ten nie mógł wziąć oddechu. Głos różowowłosej ucichł, musiała przemienić się w kamień całkowicie. Czy ona też będzie z nim walczyć? Mężczyzna w masce nie ujawnił się, jednak jego córka już tak. Rzuciła zaklęcie na zranioną i oszołomioną lisią bestię, a ta powstała.

Jego zamysł jednak nie poszedł do końca tak, jak tego chciał. To niepodważalny fakt, że duma, jaką odczuwał z dzierżenia miecza, nie była w stanie dodać mu doświadczenia ani umiejętności. Co prawda nawet ze zranioną ręką i dodatkowym obciążeniem wiszącym na niej dał radę zabić jedną kamienną bestię, a inną oszołomić uderzeniem ostrza.Jednak nie mógł zapominać, że nie jest tu z nimi sam. A raczej te posągi nie walczą z nim same. Wciąż nie dawało mu spokoju niewiadome położenie mężczyzny, któremu usiekł dłoń. Mężczyzny, który powstrzymał jego atak. Blondyn również nie mógł zapomnieć o drugiej humanoidalnej figurze. Miał nadzieję, że ktoś inny zneutralizuje ją przed nim, lecz to, że ta zwróciła uwagę właśnie na niego, to nawet lepiej. Mniej zmartwienia na jego sercu o towarzyszy broni.Heros syknął pod nosem, gdy lisia statua powstała po tym, jak wykluczył ją na jakiś czas z walki. Jeśli to była sprawka tamtej kobiety, to mogło to oznaczać, iż mogła ona naprawić swojego bezrękiego towarzysza, czyniąc z niego jeszcze groźniejszego przeciwnika.Mimo wszystko najgorsze było to, że już nie słyszał różowołosej. Przez jego głowę przelatywały najczarniejsze scenariusze. Musiał szybko rozprawić się ze wszystkimi przeciwnikami, aby je potwierdzić, albo i odrzucić, lecz po prostu nie było jak. Uderzenie kamieniem wybiło go z rytmu. Nie sądził, że te mniejsze lisy będą w stanie sprawić mu taki ból. Zmagając się z trudnościami ze złapaniem oddechu, upadł na kolana, zginając się w dół z braku powietrza i bólu, jaki z tym się wiązał.

Trudność Antaresa i jego upadek z powodu obrażeń — to mogło oznaczać dla mężczyzny koniec, gdyż przed nim pojawił się niespodziewanie mężczyzna w lisiej masce, oczywiście przemieniony w kamień. Jego ręka ponownie zaczęła odrastać, najpewniej za sprawą magii jego córki, która również była w postaci kamienia, a co gorsza wcześniej ogłuszony posąg również stanął do ataku. Blondwłosy mógł przed oczami widzieć już swoją śmierć, ale jednak! Nagle wszystkie posągi jak jeden mąż przybrały swoją naturalną oryginalną postać, a wraz z kamienną otoczką zniknęła agresja skierowana w stronę Antaresa.

Antares upadł, lecz nie miał zamiaru się poddawać. Nawet jeśli miałby zginąć w walce ze wszystkimi kamiennymi figurami, nie zamierzał pozwolić na zamienienie koleżanki w jedną z nich. Dlatego pomimo braku tchu, usiłował wstać, podpierając się orężem. Zanim został zaatakowany przez uzdrowionego lisa, jego miecz zabłysnął intensywnym światłem.– Błogosławieństwo gwiazdozbiorów – wywołał zaklęcie, po czym został przez nie wzmocniony i wstał, łapczywie łapiąc tlen, oraz przybierając pozycję walki dogodną do ruszenia na przeciwnika.– Przemoknięcie achondrytu – kumulując energię magii gwiazd wokół nóg, aktywował kolejną umiejętność magiczną, dzięki której mógł znaleźć się tuż przed statuą prawie w mgnieniu oka.Gdy doskoczył do kamiennego liska i już robił zamach, aby uciąć mu głowę, ujrzał go. Mężczyznę z maską, który jeszcze przed chwilą był niewidzialny. Blondyn postanowił szybko zmienić kierunek natarcia i dopadł do według niego potężniejszego wroga. Pędząc do posągu z maską, ponownie tchną w ostrze moc gwiazd, lecz teraz już tą niszczycielską.– Rozcięcie umierającej gwiazdy
Jego miecz postawiony równolegle do lewego barku w pędzie zostawił za sobą ciemnoczerwoną smugę, gdyż emitował światło właśnie tej barwy.
Kiedy Antares znalazł się przy posągu, uwolnił moc zaklęcia, wykonując cięcie na wysokości szyi. Wtedy zauważył, że ten, kogo uważał, że nie sprzymierzeńca, nie okazywał wobec niego agresji. Przestawał być kamienną figurą. Jednak było już za późno. Nie mógł zatrzymać rozpędzonego ostrza.

Antares użył wszystkich swoich umiejętności, aby pokonać kamienną szkaradę. Nie przewidział jednak szczęśliwego zakończenia, które zostało zrealizowane przez Fospaidi. Na szczęście przed sobą miał Herosa, który po Sylvaris stąpał kilka stuleci i znał swoje umiejętności o wiele bardziej niż młody bohater. Co więcej, najpewniej sama córka mężczyzny miała więcej na liczniku, aniżeli blondyn. Bariera, Antares usłyszał słowo "chroń" wypowiedziane z wpół przemienionych ust dziecka. Jego miecz w czasie zetknięcia odbił całą siłę skierowaną w stronę mężczyzny. Zauważyć mógł on, że drasnął lisowatego w szyję, jednak nie śmiertelnie. Broń wypadła mu z rąk i wbiła się z impetem w kamień.— Nic Ci nie jest chłopcze? — zapytał opiekuńczo mężczyzna głosem pełnym przejęcia. Wydawał się całkowicie świadomy tego, co się stało.

Antares przez chwilę milczał, musząc poukładać sobie w głowie to, co właśnie się stało. Nie miał pojęcia, skąd wynikała nagła zmiana nastawienia tej dwójki. Jednak szybko przyszło mu zaadaptowanie się do sytuacji i także pozbył się zapału do pokonania ich. Chociaż nie miał innego wyjścia, po tym, jak miecz wyleciał mu z dłoni i wbił się gdzieś w kamień. Spojrzał z aprobatą na herosa stojącego przed nim, nic nie robiąc sobie z jego pytania. Nie tylko udało mu się przeżyć Rozcięcie umierającej gwiazdy po raz drugi, lecz przeżyć w sytuacji, kiedy blondyn atakował tym, będąc pod wpływem dwóch pozostałych zaklęć. Przemknięcie achondrytu znacznie zwiększyło jego szybkość, a Błogosławieństwo gwiazdozbiorów pokrzepiło jego atrybuty fizyczne, w tym także miało wpływ na rozpęd tego cięcia. Więc impet uderzenia odbity przez barierę musiał być naprawdę duży.
– To ja powinienem spytać, jakim cudem nie jest nic tobie. Eh jesteście naprawdę nieznośnie silni. Aż nie chcę sobie wyobrażać, jakim sposobem zostaliście zamienieni w posągi. Em… cóż przepraszam, że próbowałem skrócić cię o głowę.
Wtedy jednak coś sobie przypomniał i jego opanowanie zniknęło. Zaczął się nerwowo rozglądać, martwiąc się o to, co się stało z różowowłosą koleżanką.

Perspektywa Azu...

Istota złożona z kamiennego szkieletu zachwiała się delikatnie, jednak nie została dostatecznie zraniona przez czarnowłosego mężczyznę, aby padła na miejscu, Dwa ze środkowych żeber ułamały się, spadając na ziemię, a kręgosłup wgłębił się delikatnie w jednym miejscu, jednak istota dalej była w stanie chodzić. Podeszła do mężczyzny, po czym złapała w zęby jego kijek, próbując przeciągnąć go w przód, jakby oczekiwały, że ten zbliży się do ich właściciela, basyliska.

Cios okazał się trochę słaby, a stworzenie postanowiło dać mu coś do zrozumienia. Warknął cicho, po czym wydłużył kij, mając nadzieję, że stworzenie zostanie końcówką ukłute. Podczas tej skromnej dystrakcji zamierzał zbliżyć się do pustego, czaszkowego łebka i na niego dosłownie skoczyć, jednocześnie nadal trzymając zawzięcie włócznię. Czekał na moment, gdy ją puści, by móc ją zabrać z zasięgu paszczy i posłać z impetem na jednego z mniejszych przeciwników. Lekki wyskok zapewniony przez największego z przeciwników mógł przechylić szalę na jego stronę poprzez dołożenie atutu sprzyjającej grawitacji. Na wypadek, gdyby nie udało mu się wbić w kamienne cielsko mniejszego z przeciwników, liczył, że uda mu się bezpiecznie wylądować na gruncie tak, by nie mieć żadnego z przeciwników za plecami. Nie miał czasu zastanawiać się, czy wypatrywać kompanów, jego uwaga skupiała się na przetrwaniu.

Azu dekapitował jedno z mniejszych zwierząt, przez co padło ono na ziemię w bezruchu. Szkielet, który trzymał kamiennymi zębiskami broń czarnowłosego, nie zdołał się uratować. Jego łeb, wraz z kręgosłupem, zostały wyrwane dzięki sile odskoku. Gdyby jednak nie było wystarczającego powodu do świętowania, to przed Azu pojawiła się skamieniała różowowłosa dziewczyna, która trzymała w dłoni nóż. Zdecydowanie jej postawa wskazywała na to, że będzie w stosunku do mężczyzny agresywna, gdyż skierowała końcówkę noża w jego stronę. W tym samym momencie ledwo co nadziana czaszka kamiennego stwora spadła z broni mężczyzny.

Niby szło zgodnie z planem, a jednak nie do końca. Kamienie okazały się bardziej kruche, niż się spodziewał, co grało ewidentnie na jego korzyść. Inna sprawa, że znikąd pojawiła mu się w zasięgu różowowłosa, generując konflikt logistyczny, co właściwie zrobić. W ferworze walki chętnie by ją po prostu posłał na urokliwą ścianę pomieszczenia, co by sama skończyła jako drobny mak, z drugiej strony to trochę wyższy poziom szkodliwości czynu, niż unieszkodliwienie raz na zawsze dwóch czy trzech zwierzątek w samoobronie. No właśnie, miał jeszcze jednego liska na głowie... Czy naprawdę nie mógł ktoś pozbyć się prowodyra zamieszania? Azu był święcie przekonany, że to zasługa stworka z otwierającą się paszczą...
Nie moglibyście się tam sprężyć z tym czymśtam?
Poeta i mówca, jak nic. Zasłonił się włócznią, licząc, że jak zagra chwilę na czas, to może jednak magicznie się coś zadzieje, że typiarka wróci do normalności... No, jak go zaatakuje, to zamierzał się bronić, w końcu przyjął stosowną postawę. Ale nie miał jeszcze takiego pociągu do śmierci.

Azu był świadkiem, jak dziewczyna, przed którą próbował się obronić, niemal w mgnieniu oka odmieniła się z kamienia i osłabła, padając na kolana. Wszystkie istoty, których Azu nie zabił, czyli mniejszy lisek, również wrócił do naturalnej formy. Wszystko, co dziwniejsze dobiegło końca, nic z nim już nie chciało walczyć, nic nie próbowało go zabić.— To było straszne... — powiedziała różowowłosa dziewczyna, która pierwszy raz miała na twarzy ukazaną tak silnie prawdziwą emocję przerażenia, że emanowało to i wpływało na bardziej empatyczne osoby. Na te mniej, raczej nie.

Widocznie musiał się wydrzeć. Jak ręką odjął skończył się problem - różowowłosa w okamgnieniu się odkamieniła, dając do zrozumienia, że komuś coś wyszło. Rozluźnił się w sumie natychmiast, wyraźnie odczuwając ulgę... Dziwny ten dzień był. Wyprostował się trochę, uświadamiając sobie, że w sumie nadal cieknie mu pewnie krew po brzuchu. Westchnął niezadowolony i spojrzał na towarzyszkę niedoli z grymasem niechęci.
— Ta? Co ty nie powiesz...
Jej wyraz twarzy mógłby ukazywać największą mękę i rozpacz, nie robiło to niestety na Azu krztyny wrażenia. Ba, w duchu nadal prowadził kalkulację, czy lepiej może było ją jednak zabić. Zdenerwowała go dostatecznie. Ostatecznie uznał jednak, że szkoda sobie psuć opinii w okolicy, kto wie, kiedy będzie potrzebował trochę grosza czy łaski jakiegoś mieszkańca którejś z wioch...
— Widzicie gdzieś wyjście?
Ostatnie pytanie rzucił dość głośno, co by go wszyscy na terenie jaskini usłyszeli, w końcu... Skoro kamienie wróciły do normy to w jego skromnym przeczuciu zagrożenie było już zażegnane, a kolejnym krokiem wycieczki było wypełźnięcie z dziury tych katakumb.

Zgodnie z życzeniowym myśleniem Azu, kolejny krok wycieczki nie był wcale tak odległy. Dzięki Fospaidi, która zajęła się bazyliskiem, przetrwałe walkę figury powróciły do swojego naturalnego stanu, pozwalając nie tylko zwierzętom, lecz przy okazji uwięzionym ludziom na ucieczkę. Uznając to za dobry moment, by przerwać zlecenie, reszta drużyny postanowiła odprowadzić mężczyznę i jego córkę w stronę świątyni, gdzie po upewnieniu się, że eskortowani są bezpieczni, rozdzielili się.

Kocia parada

Viiomi

Festiwal rozpoczął się hucznie, ale nie bezproblemowo. Wasi bohaterowie jeszcze tego nie wiedzą osobiście, ale plotki głoszą, że ktoś wynalazł miksturę, która przemienia ludzi w pół zwierzęta! Dokładniej mówiąc koty! Warto przebadać tę sprawę własnoręcznie, gdyż spore zainteresowanie nie przejawia się w ilości osób noszących zwierzęce elementy. Krótkie działanie? Drożyzna? Na pewno nie to drugie, gdyż ponoć są darmowe!

Gracze, biorący udział w evencie

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na evencie

Główny plac

W sercu tętniącego życiem miasteczka, gdzie festiwal osiągnął swój szczyt, centralny plac zamienił się w scenę radości i celebracji. Rozbrzmiewająca muzyka, grana przez utalentowanych grajków na skrzypcach, bębnach i flecie, porwała tłumy do tańca. Muzycy, odziani w barwne stroje, z piórami zdobiącymi ich kapelusze, z pasją oddawali się swojej sztuce, tworząc melodię, która wprawiała serca w drżenie.Po prawej stronie placu rozciągała się ulica uciech, kusząca gości obietnicą rozkoszy. Piękne kobiety, ubrane w zwiewne suknie, zapraszały przechodniów do zajęcia miejsc przy stolikach. Przygotowywały one napary z różnych liści, których aromat unosił się w powietrzu, powodując odprężenie i chwilę zapomnienia. Rozmowy, jakie prowadziły z gośćmi, często przybierały dwuznaczny charakter, rozpalając zmysły i pobudzając wyobraźnię.Na wprost od głównego placu znajdowały się stanowiska zabaw, gdzie można było spróbować swojego szczęścia i wygrać wiele ciekawych nagród. Mikstury, pieniądze, a nawet przydatne przedmioty, takie jak rękawiczki, kapelusze i ozdoby w postaci biżuterii, które kusiły swoim blaskiem. Okrzyki radości zwycięzców podczas odbierania swoich wygranych dominowały lamenty i bluźnierstwa przegranych.Po lewej stronie placu wznosiła się karczma, przed którą dwie służki głośno zachwalały magiczne, uspokajające zioło. Według ich zapewnień wystarczyło włożyć je do papierka, podpalić i wziąć głęboki wdech, aby zaznać błogiego spokoju. Ich słowa przyciągały uwagę zmęczonych świętowaniem gości.Wiele uliczek prowadziło od centralnego placu do różnych atrakcji. Jedna z nich, szczególnie intrygująca, prowadziła do ogromnego namiotu, jeszcze zamkniętego. Jego płócienne ściany zdobiły tajemnicze symbole, a z wnętrza dochodziły stłumione dźwięki. Szepty osób, które z niecierpliwością wyczekiwały otwarcia tego niezwykłego miejsca, przerodziły się w szum.Ozdobione średniowieczne budynki, otaczające plac, odzwierciedlały starania tubylców w organizację festynu. Zbudowane z kamienia i drewna, miały strome dachy, wąskie okna i ozdobne fasady. W oknach niektórych domów widać było mieszkańców, którzy wyglądali, aby podziwiać festiwalowe widowisko.Ludzie ubrani byli w stroje typowe dla tamtych czasów. Mężczyźni nosili tuniki, spodnie i buty z wysokimi cholewami. Kobiety ubrane były w długie suknie i bawełniane chusty. Na ulicach panował gwar i tłok, a powietrze wypełniało się zapachem jedzenia, przypraw i perfum.

Pierwsze zlecenie panienki skończyło się w sposób nieoczekiwany. Dziewczyna była niezwykle zmęczona po wydarzeniach związanych z Elizabeth. Miała jedynie nadzieję, że sąd nie skaże dziewczyny na śmierć, a jeśli to przynajmniej bezbolesną. W końcu zakończyła życie co najmniej dwóch osób. Heroska po tych wydarzeniach, miała w sobie o wiele mniej werwy i uśmiechu, co zostało zauważone przez osoby, z którymi spędzała swój wolny czas. Wysłali więc ją do jednej ze staruszek w okolicy, której ogródek był jednym wielkim bałaganem. Dalia, widząc małą, pomarszczoną kobietę zakasała jedynie rękawy i obiecała, że ogarnie. Zajęło jej to trochę, ale przy nadmiarze pracy nie miała czasu myśleć o swoich nowych znajomych ze zlecenia, ani o wydarzeniach go dotyczących. Każdy wieczór kończył się nalewką od babuszki i szybkim pójściem upitej Dalii spać. Staruszka jak na swoje lata miała możliwość zapicia biednej heroski pod stół. Z czasem Dalii kompletnie wyparowały myśli na temat zdarzeń byłego tygodnia. Pewnego wieczoru jak wróciła zmęczona z ogrodu i przysiadła na werandzie babcia przysunęła laską do brunetki pudełko i z uśmiechem oznajmiła, że to nagroda za pracę. Dalia niewiele myśląc, otworzyła pudełko, tam też lezały nowe ubrania. Prosta czerwona spódnica za kolanko, biały płaszcz z pomalowanymi na złoto wykończeniami i czarna lekka bluzka z golfem ozdobiona fioletowymi różami, do tego proste czarne czółenka. Babcia wtedy powiedziała herosce o nadchodzącym festiwalu i życzyła dobrej zabawy. Tak więc ubrana Dalia przybyła na festiwal.
Ulice były pełne życia, a sama heroska czuła się jak ryba w wodzie. Dołączyła się do tłumu tańczących ludzi, bawiąc się do momentu, aż bolały ją stopy. Odpoczywając, usłyszała ciekawą plotkę, na temat intrygującej mikstury. Chciała zobaczyć jej działanie na własne oczy. Nic w końcu nie jest za darmo i chciała poznać, gdzie znajduje się haczyk. Potańczyła jeszcze kilka godzin, zadając pytania na temat tego alchemicznego cuda swoim partnerkom i partnerom. Uzyskała niewiele informacji, czego mogła się spodziewać. Musiała więc sama odnaleźć najlepsze źródło plotek. Gdzie więc nogi ją poniosły? Do dzielnicy uciech. Tam też usiadła przy jednym z wolnych stolików, czekając na towarzystwo. Poprosiła jedynie o wodę, nie chciała na razie się rozpraszać. Starała się przysłuchać rozmowom dookoła, była przekonana, że większość tu obecnych jest dla pięknych pań, ale na pewno jest z jedna czy dwie osoby, które puszczą pare z ust i podrzucą podczas rozmowy kilka ciekawych informacji. Dalia przysłuchując się, udawała zamyśloną, wpatrując się w stolik i gdy szklanka wody dotarła, bawiła się brzegiem naczynia i paznokciem pukała lekko w brzeg szklanki, gdy ją trzymała w dłoni.

Cała ta sprawa z Elizabeth totalnie mnie wymęczyła. Usłyszałem o jakimś festynie, więc uznałem, że przejdę się zobaczyć, co to jest z nadzieją, że może uda mi się, uspokoić głowę i przywrócić spokój ducha. Dzięki temu, że między tamtymi wydarzeniami a festynem pracowałem w karczmie i pomagałem przy wszystkich fizycznych zajęciach, bez chęci uzyskania żadnej zapłaty, właściciel karczmy uznał, że zasłużyłem na zestaw nowych ubrań, które zamówił dla swojego starszego syna. Chłopak podróżował i niedawno wysłał ojcu list, że jeszcze przez długi czas nie wróci. Ubrania czekałyby długo, więc uznał, że może mi je dać, a synowi spokojnie zdąży zamówić nowe. Przechadzałem się w nowym beżowym płaszczu ze srebrnymi guzikami, golfie w takim samym kolorze oraz w obcisłych czarnych skórzanych spodniach i butach. Ten strój bardzo pasował mojemu stylowi, nie miałem na co narzekać. Spacerując kupiłem na jednym ze stoisk parujący napój, gorzki, ale zdecydowanie trafiający w moje gusta. Atmosfera była radosna i dzięki temu ja także zaczynałem się w nią wczuwać. Wspomnienia dawnych wydarzeń zaczęły zanikać i czułem się coraz lepiej. Spacerowałem po różnych stoiskach próbując różnych potraw. Idąc z napojem w jednej ręce i ogromnym szaszłykiem z różnymi rodzajami mięs, dostrzegłem Dalię siedzącą samotnię przy stole. Nie mając nic lepszego do roboty, przywitałem się z nią i dosiadłem do stołu.
-Hejka, Pani Heros, miło widzieć cię ponownie. Jak bawisz się na tym festynie? Znalazłaś już jakieś jedzenie, które by ci pasowało? Moja rada? Na stoisku, dwie ulice stąd mają fajne ciasta, a ty wyglądasz na kogoś to lubi słodycze.- czekałem na jej odpowiedź delektując się soczystym mięsem na patyku.

Zlecenie zakończone. Z jakimkolwiek efektem. Amande już to nie interesowało, gdy zadowolona wróciła do miasta i w karczmie opowiadała o swoich wyczynach. Oczywiście zabarwione o dodatkowe, szokujące elementy. Czas, jaki spędziła od zlecenia do festynu pozostał wręcz niezmienny. Jedną część dnia poświęcała na dbaniu o siebie, drugą część dnia na zbawianiu ciekawszych jegomości, a trzecią cieszyła się postawionymi napitkami, strawą i czasami drobnymi upominkami. Wyjątkiem stanowił dzień, gdy bardziej zamożny mężczyzna chciał jej ofiarować sukienkę w ramach prezentu z okazji zbliżającego się festiwali. Oczywiście ta propozycja nie była bezpodstawna, a starannie przez nią podsuwana i subtelnie narzucana. Nie do końca sama wybierała kreację, ale doszło do kompromisu. Krój ubrania należał do awangardowych. Zaczynał się przy samej szyi i wpierw witał głęboki dekolt, podtrzymywany wiązaniem. Przód był frywolnie odkryty, ale kilka warstw falowanego materiału, który rozpoczynał się przy biodrach i zakrywał całe tył, rekompensował tę nagość. Rękawy miał bufiaste, odkrywając ramiona. Wszędzie był falbanki, a jej kolor był biały z drobnymi akcentami. Całość dopełniały pończochy i buty na lekkim obcasie. W sukience kobieta wyglądała jak lalka, co bardzo kontrastowało z demonicznymi atrybutami i tatuażami. Jednak nie zamierzała się wykłócać, tym bardziej że mężczyzna ewidentnie miał na tym punkcie swego rodzaju dewiacje.
Nadszedł dzień festiwali, który dla Amandy nie mogła zacząć się inaczej niż od tańca bez pamięci i kilku wyskokowych trunkach. Bawiła się z dopiero co poznanymi osobami oraz wzbudzała kontrowersyjne szepty. Wraz w całym tym szaleństwie do jej uszu wpadła ciekawa plotka. Istna dzika mikstura, której każdy mógłby spróbować. Koty, a tym bardziej kocie panie o dziwo są popularnym obiektem słodkiego pożądania wśród ludzi. Dlatego Amanda się tym zainteresowała. Jej poszukiwania informacji, prócz zapytania kilku zaznajomionych ludzi, skończyły się na zatrzymaniu się niedaleko dwójki bohaterów, którzy beztrosko siedzieli przy stole.
Kto inny byłby wnikliwie zainteresowany magicznymi miksturami, bardziej niż herosi? Dodatkowo Amanda nie należała do osób nieśmiały i niezdecydowanych. Pewnym zgrabnym krokiem podeszła do ich stolika, po czym zwróciła na siebie uwagę, kładąc dłoń na stole i pochylając się między nimi.
Przepraszam, że wam przeszkadzam gołąbeczki, ale mam skromne pytanie. Tak heros do herosa… Słyszeliście coś o… Hm magicznym kocim napoju, który ma być tu rozdawany? – Odparła, kręcąc drugą dłonią w geście nakreślenia jej problemu.

Do trójki osób, które zebrały się przy jednym stoliku, podeszła z tacką w dłoni jedna z kelnerek. Nachyliła się ona nad ramieniem Dalii i posłała ciepły uśmiech reszcie.
— Dzień dobry, mogłabym już zebrać państwa zamówienia? A może coś zaproponować? — zapytała, podsuwając Dalii menu wypisane ręcznie na kartce papieru. Zaczynało się ono od alkoholi. Następnie kolejne egzemplarze wręczyła Amandzie oraz Orfundowi.
1. Festiwalowe drinki:
- Tajemniczy gość (woda sodowa, sok z malin, wódka)
- Królowa tańca (espresso, syrop z wanilii, mleko, miód, wódka)
- Ogród zabaw (cytrynowa woda sodowa, wódka, wyciskany sok z jabłek, kocia mięta).
2. Piwa lane:
- książęce
- góralskie
- chłopskie
- własnej produkcji
* możliwość smakowego po dodaniu syropu (jabłkowego, malinowego, borówkowego, miodowego)
3. Napoje:
- woda
- woda sodowa
- woda sodowa z syropem
- sok z owoców
- kawa
- herbata
4. Jedzenie:
- Carachtarski placek z serem
- grillowany stek
- podpłomyki
- zapiekane pyry

Nie zdołała niczego usłyszeć, gdy to dosiadł się do niej ktoś znajomy. Twarz brunetki cała się rozpromieniła i nie miała już czasu zwracać uwagi na otoczenie oraz co dookoła ludzie mówili.
~ Miło ciebie widzieć, również. Bawię się całkiem dobrze, starałam się znaleźć sobie miejsce po kilku godzinach tańczenia. Nawet chęci czasem nie pomogą w obcasach. – dziewczyna zaśmiała się lekko, wzruszając lekko ramionami. Po tym ruchu położyła łokieć na stole i oparła policzek o wnętrze dłoni. Troszkę się zdziwiła, słysząc fragment o słodyczach i wyraźnie zarumieniła. - No można tak powiedzieć… Bardzo po mnie widać? - dziewczyna zakłopotana zaczęła się oglądać po sobie, po czym zakryła się mocniej płaszczem, wstydząc widocznych fałdek. Całe szczęście przed zażenowaniem uratował ją czysty fart. Nowa osoba dołączyła do ich stolika. Dalia szybko obejrzała kobietę wzrokiem i uśmiechnęła się promiennie.
~ Witamy. Tak szczerze, sądzę, że nie wiemy wiele więcej, niż to, co wisi w powietrzu. Plotki jedynie i żadnych konkretnych informacji. Chciałam w tej dzielnicy dowiedzieć się czegoś więcej, ale chyba trzeba będzie kogoś przekupić, aby czegoś konkretnego się dowiedzieć, albo też zagrozić jego zdrowiu, życiu bądź też zdolności prokreacji. - kobieta wzruszyła ramionami, po czym wstała i odsunęła bliskie krzesło. - Chcesz się dosiąść? Im więcej głów rozwiązujących zagadkę, tym bliżej będziemy do jej rozwiązania. – po czym puściła oczko do nieznajomej. Gdy tylko miała zacząć ponownie temat, przybyła do stolika kelnerka.
~ Dziękuję, serdecznie. - Odpowiedziała kobiecie, po czym szybko rozeznała się z menu. – Poproszę ogród zabaw. A wy? – zwróciła wzrok do swoich towarzyszy, kładąc menu na stół i bawiąc się jego rogiem. Kątem oka przyglądała się pięknej nieznajomej, musiała przyznać, że miała piękny strój. Na pewno podkreślający wszystkie jej zalety, do tego towarzyszącą temu pewność siebie. Nawet podobała się jej nowo poznana osoba. Gdy tylko reszta zamówiła, Dalia wyciągnęła dłoń do kobiety. - Na imię mam Dalia, a mogę poznać twoje?

Słysząc reakcję Dalii, byłem zaskoczony i szybko dodałem:
-Nie to miałem na myśli, chodziło mi o to, że masz aurę osoby, która lubi słodycze, nie była to aluzja do twojej wagi. Wręcz przeciwnie, masz talię osy.-puściłem Dalii oko.
Nowa osoba zaskoczyła mnie, ale nie była niechcianym towarzystwem. Nadal nie znałem tu za wielu osób więc byłem chętny, aby się zapoznać. Wstałem i jak rasowy gentleman, stanąłem za krzesłem, które odsunęła Dalia, aby pomóc jej zająć miejsce przy stole. Jeśli przyjęła gest, usiadłem z uśmiechem, jeśli nie, to też z uśmiechem, ale trochę bardziej wymuszonym.
W międzyczasie słuchałem rozmowy między kobietami. W wolnej chwili wtrąciłem:
-Nie słyszałem ani słowa o kocich miksturach, ale brzmi nieźle i tak nie zapowiadało się, że będę miał co innego do roboty niż jedzenie i picie. Przy czym sam nie byłem tym nadmiernie wcześniej zainteresowany, więc nie pytałem. Natomiast chętnie się z wami zabiorę.-
W odpowiedzi na przybycie kelnerki i zamówienie swojej towarzyszki, dodałem tylko:
-Dla mnie Piwo, może być książęce.- słysząc jak Dalia przedstawia się nowoprzybyłej, wtrąciłem na szybko -Ja jestem Orfund. Uszanowanie-

Ślepy strzał. Niestety. Jednak dziewczyna - Pierwsza która się odezwała - Wydała się dla Amandy przystępna. Tym bardziej z jej pomysłami o wyciągnięciu informacji na temat tej tajemniczej mikstury.
Masz bardzo niecne myśli, kochana. – Odpowiedziała z chichotem.
W postawie Amandy nie było ani chwili wahania, gdy została zaproszona do stołu. To dusza towarzystwa, pragnąca kontaktu. Tym bardziej że nie tylko odsunięto jej krzesło, ale i drugi towarzysz pomógł jej zająć miejsce.
Ho, ho, w jakim tu taktownym towarzystwie się obracasz, skarbie. – Skomentowała żartobliwie w stronę kobiety.
Skrzydlata przyjęła gest i zasiadła do stołu. Zarzuciła nogę na nogę, kładąc obie dłonie na kolanach w kurtuazyjnej pozycji.
Oczywiście do pokonania nieznanego, nie ma lepszych osób niż grupa herosów. – Odparła na propozycje rozwiązania wspólnie zagadki.
Nagle do stolika podeszła kelnerka. Amanda przeleciała wzrokiem po menu, po czym długim czerwonym paznokciem postukała w jedną z propozycji.
Królowa tańca, brzmi i pasuje. – Odparła z figlarnym uśmiechem.
Wcześniej już oczywiście wypiła dwa kieliszki, lecz jej wprawiony organizm rozkręca się dopiero po większej ilości mililitrów. Kobieta odsunęła kartę, skupiając całą swoją uwagę na towarzystwie. Widząc wyciągniętą w jej kierunku dłoń i słysząc imię, od razu objęła ją swoimi dwiema dłońmi. Nie był to uścisk, a bardziej czuły gest, głaskający dłoń Dalii.
Amanda, różyczko. – Odpowiedziała z życzliwym uśmiechem. –I … – Zwróciła swoją uwagę na mężczyźnie, który również się przedstawił.
Bezwstydnie omiotła go wzrokiem, aby po chwili prychnąć ze śmiechem.
Co ty masz na głowie? To są rogi? – Odsunęła jedną dłoń, aby zakryć nią swoje usta. –To się nazywa być hojnie obdarzonym. Nieporównywalne do moich dwóch gałązek.

Kelnerka z uwagą zebrała zamówienia, po czym wzrokiem omiotła stolik. Najpewniej po to, aby sprawdzić, czy nie należy zebrać brudnych talerzy. Jedynym pozostawionym na stoliku naczyniem była w połowie pusta szklanka wody. Menu, które było trzymane przez Amandę, pozostało jedynym w okolicy stolika herosów. Odłożone przez Dalię zostało delikatnie podniesione przez młodą kobietę, która odeszła, aby przekazać barmanowi, co należy przygotować. Swoją postawą może nie wykazywała przy Herosach, że jest początkująca, jednak słowa, które dochodziły zza baru, dały im wyraźnie do zrozumienia, że procesy obsługi i zebrania zamówienia nie zostały wykonane poprawnie. Barman zarzucił kobiecie, że powinna pytać się gości biorących drinki z kocią miętą, czy oczekują do swojej porcji zwykłej mięty, czy może chcieliby dopłacić simira za łyżeczkę kattedrikk. Decyzja została podjęta za osobę zamawiającą. Wybrana została opcja z dopłatą, a kelnerka zaczęła zapewniać barmana, że zapytała się o tę konkretną opcję. Poza małym nieporozumieniem siedzący naprzeciwko innego stolika Orfund zobaczyć mógł, jak do jednego z mężczyzn podchodzi inna osoba z kelnerskiej obsługi i podaje wraz z łyżeczką szklankę czegoś przypominającego swoim wyglądem miód. Kelner zaczął coś tłumaczyć gościowi karczmy, jakby miał pokazywać sposób zażycia lekarstwa.

Słowa Orfunda uspokoiły trochę Dalię, nie sądziła, że nagłe speszenie będzie, aż tak widoczne. Odwróciła wzrok i zaczęła bawić się kosmykiem włosów. Wyraźnie jednak widać, że jej ulżyło. Po chwili spojrzała ponownie na rogatego towarzysza. Zebrała się w sobie, aby mu odpowiedzieć, gdy nowa osoba się do nich dołączyła. Nie miała jednak nic przeciwko temu. Po zleceniu czuła się nie do końca sobą, a może nowa osoba coś poprawi. Dalia uwielbia poznawać nowych ludzi, a tym bardziej takich, do których należeć mogła Amanda. Kobieta w odczuciu pani przeznaczenia była towarzyska, nie potrzeba było specjalnie ją zachęcać do obcowania z innymi. Dosłownie bezwiednie wtopiła się w towarzystwo dwójki pozostałych bohaterów.
Dziewczyna zachichotała na komentarz heroski odnośnie do swoich rozmyślań i propozycji. Zakryła usta dłonią, ale błyszczące, rozbawione oczy zdradzały ledwo ukrywaną psotność. Odkryła usta i dłonie położyła na kolanach.
~ Trzeba być otwartym na wszelkie możliwości, jeśli chce się uzyskać swój cel. Oczywiście w ramach rozsądku, nie zniszczymy połowy miasta. - kiwnęła z wdzięcznością Orfundowi, gdy ten pomógł nowej koleżance usiąść. Spodziewała się tego, ale miło jest widzieć, że nie myliło się co do osoby.
~ Wiem, jest czarująco szarmancki. - kobieta odpowiedziała na komentarz Amandy i puściła oczko w stronę mężczyzny. Odwdzięczyła się w ten sposób za jego poprzedni komplement. Słysząc wybory towarzyszy, stwierdziła w myślach, że napoje w pewien sposób do nich wszystkich pasowały.
Na niespodziewane pogłębienie styczności fizycznej podczas przedstawienia się brunetka dostała ciarek. Cieszyła się, że miała na sobie płaszcz, bo zapewne byłoby to widać. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że dawno nie miała z nikim kontaktu fizycznego w lekko intymnej formie. Dalia odpowiedziała na to, lekko głaszcząc opuszkami palców wnętrze dłoni Amandy. Podobało jej się to uczucie, wywoływało motylki w brzuchu i przyjemne ciepło w okolicy klatki piersiowej.
~ Bardzo miło ciebie poznać. I… Różyczko? - na policzkach kobiety wykwitła lekka czerwień. Całe szczęście, uwaga kobiety przeszła na jedynego mężczyznę w towarzystwie. Wtedy też Dalia usłyszała rozmowę kelnerki z barmanem. Zmarszczyła lekko brwi. - Czym jest kattedrikk… - mruknęła pod nosem, może to łączyło się z plotkami, które słyszeli. W końcu dziwne, że specjalnie w menu była kocimiętka. Gdy kelnerka przyszła, Dalia uśmiechnęła się szeroko. - Przepraszam najmocniej. Jestem tutaj od niedawna i chciałabym się coś więcej dowiedzieć o tej kocimiętce w moim napoju. To dosyć nietypowe, aby jej używać w czymś konsumowanym przez ludzi. Jak to pan barman nazwał? Katedruk… Katidri… Kattedrikk? - Dalia starała się utrzymać pogodny i ciekawski ton głosu. Na twarzy zaś ukazywała pełne niewinności zaciekawienie.

Twoje rogi nie są wcale mniej eleganckie, myślę, że dobrze pasują do całej twojej postawy-powiedziałem do nowo przybyłej-Nadają ci swoistą aurę tajemnicy i odrobiny…dzikości?-
Barman rozdarł się tak bardzo, że nie mogłem nie usłyszeć, jak gada na niekompetencję kelnerki. Nigdy nie rozumiałem, opierdalania swoich podopiecznych przy innych osobach. Powinno się zwracać uwagę, w momentach, kiedy nikt tego nie usłyszy, aby nie podkopać pewności siebie nowej osoby ani nie dać innym okazji do szydzenia z niej. No nic, chłop był definitywnie idiotą. Rzuciło mi się w oczy, jak ktoś otrzymał przy stole prawdopodobnie ten dodatkowo płatny specyfik. Dalia ewidentnie była tym zainteresowana, dopytała kelnerkę, a ja tylko delikatnie puknąłem ją palcem w ramię i wskazałem klienta, który właśnie to otrzymał, aby zwrócić jej uwagę. Nie mogłem się już doczekać dobrego piwa. W sumie to jedyna rzecz, która mnie interesowała to jedzenie, próbowanie różnych rodzajów alkoholi i innych napoi, które mógłbym tu znaleźć. Mikstury, które zmieniały twój wygląd, albo zabierały kontrolę nad zmysłami nie były czymś co by mnie interesowało, ale oglądanie jak inni odwalają manianę mogłoby być zabawne, więc uznałem, że pomogę kobietom znaleźć to czego szukają.

Amanda puściła dłoń Dali, choć jej uwadze nie umknęła reakcja kobiety. Urocza. Będzie się z nią droczyć.
Schlebia mi to. – Odparła, kompletnie niewzruszona komplementem.
W końcu słyszy je wiele razy. Jest bardzo pewna siebie, jeśli chodzi o wygląd.
– Nie martw się. Bardzo lubię to jak się prezentuje, choć mógłby być mniej przytłaczający. – Z tymi słowami machnęła długim, grubym ogonem, uderzając delikatnie w udo Orfunda. –Potrafi to początkowo speszyć odbiorcę. Nie masz takiego odczucia u siebie? – Zagaiła do mężczyzny, mając nadzieje, że potrafi zrozumieć jej małe strapienie.
Kobietę mało interesowało, co działo się wokół niej. Tym bardziej z młodą kocią kelnerką. Rzuciła jedynie spojrzeniem, gdy różyczka zapytała o … Tę chyba miętę o dziwnej nazwie.
Obsługiwała nas kocia kelnerka. Nie zdziwiłabym się, jakby serwowali tu szklankę mleka. – Skomentowała, leniwie opierając się łokciem o stół. –Wracając do miau miau mikstur. Może rozdają je jako nagrody pocieszenia w strefie gier? – Zarzuciła pomysłem.

Kelnerka podeszła z tacą, na której stały już oba drinki oraz sporej wielkości kufel. Część herosów jednak nie tliła się do osoby, która mogła wiedzieć nieco więcej na temat mikstury zmieniającej ludzi w koty. Była jednak jedna osoba skora do rozmowy z podawaczką, a tą damą była Dalia. Kelnerka spojrzała się na nią lekko spanikowanym wzrokiem. Dłonią ozdobioną w koronkową bransoletkę podała brązowowłosej herosce drinka. Szklanka była dosyć prosta w kształcie — wąska, okrągła i wysoka. Dno miała wyścielone listkami mięty, a przez półprzeźroczysty napój wpadający w lekko żółtawe odcienie denko było niezwykle dobrze widoczne. Lodu w szklance było niezwykle dużo, można było odnieść wrażenie, że był przeważającym składnikiem napoju. Garnisz złożony był z dwóch ćwiartek cytryny, listka mięty wyciętego na wzór kociej głowy oraz rurki. Podawaczka oparła czubek łyżeczki oraz jej rączkę o krawędzie szklanki. Jeżeli miodopodobne coś wpadło, a Dalia zdecydowała się to wymieszać, to drink był bardzo słodki. Jeżeli nie pozwoliła na to, to ta substancja pozostała niezwykle słodka, a drink kwaśny, ale rześki gęsty złoty płyn zaczął powoli staczać się z łyżki, niemal wpadając do napoju.— Kocimiętka? Coś takiego? Ach! Kocia mięta? No to jest po prostu kotek wycięty z mięty, takiej do jedzenia przez ludzi. Po prostu ten rodzaj mięty sprawia, że koty są bardziej potulne.Wytłumaczyła dziewczyna o kocich atrybutach, po czym postawiła do obrzydzenia gorzkie piwo na stole — Proszę bardzo — zwróciła się do Orfunda, po czym zamieniła dłonie. Amanda nie dostała swojego drinka. Leżał on wciąż na tacy. Był on w nietypowym naczyniu. Miało ono szeroką, okrągłą podstawkę, która potem przeszła w cieniutką nóżkę, która podtrzymywała odwrócony stożek. W naszym świecie znanym jako kieliszek do martini. Był brązowego koloru. Na górze, beżowa pianka udekorowana była garniszem z trzech ziarenek kawy. Drink, który nie został Amandzie wręczony, powinien być średnio słodki jednak mocno kawowy w smaku. Kelnerka przed udzieleniem odpowiedzi herosce chwyciła za nóżkę szkła i trzymała ją w dwóch palcach. Jeden z nich ozdobiony był pierścieniem.— Tak właściwie, kattedrikk to mikstura, którą udało się zdobyć naszemu barmanowi po znajomości. Jedną zalecaną porcję rozdzielił na wiele sztuk, więc nie ma ona pełnego działania, ale po spożyciu jej wraz z kocią miętą, podwyższa uczucie ekstazy.Powiedziała z uśmiechem, kryjąc, że połączenie tych dwóch składników pobudza erotyczne myśli i chęć działania. Jednym, krótkim sformułowaniem, człowiek czuł się niemal jak po spożyciu pewnej dawki alkoholu. Tylko miała mały dodatkowy efekt.- A mleka nie sprzedajemy.

Napój był nadzwyczajnie uroczy, aż ślinka pociekłaby z ust Dalii, gdyby ta nie miała manier. Wysłuchała jednak grzecznie kelnerki, kiwając głową. Przyjrzała się też reszcie rozdawanych napoi, zanim zaczęła swoją osobistą ucztę. Orfunda napój był prosty i wyglądał gorzko, ale pasował do niego. Drink Amandy wyglądał ekstrawagancko i równie smakowicie co ten stojący naprzeciwko Pani przeznaczenia.
~ Dziękuję serdecznie za wytłumaczenie. Czy barman byłby chętny podzielić się swoimi znajomościami? – to mówiąc, brunetka klasycznie mocno gestykulowała, a co się z tym wiąże, jedno z jej przedramion poleciało za daleko, powodując, że drink wylał się na ubrania kobiety. Dalia w szoku próbowała szybko odsunąć się od stołu, aby więcej substancji nie zniszczyło spódnicy. Wszystko bowiem wylało się na górną część ciała kobiety. Wstając tak gwałtownie, zaplątała nogi o krzesło i próbując nie upaść na tyłek, rzuciła swoje ciało do przodu z dłońmi wyciągniętymi na prosto w stronę kelnerki. Całym swoim ciężarem więc względem zasady bezwładności i pędu poleciała na biedną pracowniczkę. Chwyciła ją za nadgarstek, na którym była koronkowa bransoletka, zapewne koniuszkami palców zahaczając i zrywając ją z nadgarstka, tym samym pewnie wylewając drink na siebie, kelnerkę i zapewne przy okazji Amandę. Ostatniego nie będąc pewna, jako że nie mogła nawet się spojrzeć do tyłu, lecąc na glebę z oparciem w ciele kelnerki.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że Dalia dopiero po chwili odczuła zażenowanie oraz klejące się ubrania. Szybko zeszła z kelnerki i usiadła obok, zapewne nie zauważając, że dalej kurczowo trzymała kawałek materiału w dłoni. Wolała obecnie nie wstawać, obawiając się, że znowu coś odwali. Nie mogła jednak się skupić na kelnerce, ponieważ starała się, aby inne płyny nie wpadły do jej oczu, wykręcając marynarkę na drugą stronę i używając jej jako tymczasowego ręcznika. O stan ubrań będzie martwiła się później.

Całe zamieszanie wywołane przez Dalię wydało się mi perfekcyjną możliwością.
Widząc zakłopotanie kobiety, wstałem i pomogłem kelnerce posprzątać rozlewisko, które powstało z rozlanych napoi. Jednocześnie rozejrzałem się za toaletą. Po zakończeniu sprzątania podszedłem do towarzyszki i podając jej dłoń powiedziałem.
-Pozwól, że zaprowadzę cię do toalety i załatwię Ci jakieś serwetki do osuszenia powiedziałem do niej. Zwróciłem się do Amandy, z krótkim skinieniem głową i dodałem:
-Za niedługo wrócimy.
Starałem się prowadzić kobietę, w taki sposób, aby złapać mężczyznę, który miał słoiczek z miksturą z odwróconym od nas wzrokiem i kiedy będziemy przechodzić, złapać słoik, zanim się zorientuje i iść dalej w stronę toalet. Jeśli byłby czujny złapałbym tylko łyżkę, na której definitywnie zostało trochę specyfiku. Idąc między stolikami, starałem się nie zwracać na nas uwagi postronnych, aby plan poszedł dobrze. Powiedziałem cicho do Dalii:
Spokojnie, zaraz ogarniemy twoje ubrania, ale proszę nie zwracaj na nas chwilowo uwagi, mam pewien pomysł.
Byłem spokojny i pewny swoich ruchów. Nie spieszyłem się i aby nie potknąć się o żadne krzesła, pilnowałem swoich ruchów.

Kelnerka była przerażona wydarzeniami, które zastała w tak niewielkim czasie. Oczywiście Dalii została ofiarowana pomoc. Kobieta nie szczędziła chwili, aby niezwykle zmartwionym tonem zacząć przepraszać brązowowłosą kobietę.
- Proszę poczekać w toalecie, przyniosę Pani jakieś ubrania na zmianę. Najmocniej przepraszam
Powiedziała z ogromnym poczuciem winy. W końcu dwójka herosów odeszła. Orfund złapał za łyżeczkę i odeszli do toalety, gdzie zauważyli dwie pożółknięte karty z wizerunkami czarnych wilków. Jedna z nich ukazywała strudzone stworzenie upuszczające porcelanę, druga z kart zaś przedstawiała wilka przebitego trzema strzałami. W toalecie znajdowała się umywalka, obok której zawieszony był ręczniczek oraz sedes, przy którym kończył się papier toaletowy.

Amanda miała nieco inne plany, gdyż postanowiła sterroryzować młodą, nieudolną kelnerkę zaraz po zaskarbieniu sobie biżuterii. Do heroski podeszła inna pracownica z przygotowanymi małymi kieliszkami. W nich była słodka miodopodobna mikstura. Gdy jeden z nich został podany Amandzie, reszta ułożona została na stoliku.
- Na koszt firmy. Mamy nadzieję, że zapomną państwo o napotkanych niedogodnościach.
Powiedziała, wręczając po chwili Amandzie pożółkniętą kartę, z wizerunkiem dwóch wilków i wielkiego serca.

Sytuacja była kłopotliwa, jednakże Dalia wyszła z niej w większości cało. Pozwoliła Orfundowi siebie zaprowadzić do łazienki, gdzie oparła się o umywalkę. Tam też dojrzała bardzo interesującą rzecz, dwie, dziwne kartki. Dalia sięgnęła do tej, gdzie wilk został przebity strzałami. Wskazała na nią oraz drugą Orfundowi.
~ Dziwne, skąd takie rzeczy się tutaj wzięły. - to mówiąc, przyjrzała się z wszystkich możliwych stron karcie i niewiele więcej zapewne znajdując, schowała ją w saszetki skórzanej na później. Zdjęła z siebie płaszcz i podmieniła na wieszaku z ręcznikiem. Ręcznik położyła na skraju umywalki i pierwsze co zrobiła, zaczęła myć włosy. Nie ma bowiem nic okropniejszego niż klejące się włosy. Obmywając je, posłała pełen wdzięczności uśmiech towarzyszowi.
~ Dziękuję za pomoc. Patrząc na to, co się stało, mogłabym równie dobrze jeszcze raz zaliczyć bliskie spotkanie z podłogą, a jeszcze nic nie piłam. - to mówiąc, kobieta zachichotała. Po obmyciu włosów zaczęła je delikatnie suszyć ręcznikiem, następnie zarzuciła je na plecy. Pozostało jej już czekać na pomoc od kelnerki i zmianę ubrań.
~ Niezły bałagan narobiłam, wybacz - powiedziała kobieta i zaczęła bawić się swoimi palcami zakłopotana sytuacją. Miała dobrze się bawić, a wszystko popsuła. Nawet nie wypiła drinka i nie poznała odpowiedzi na swoje pytania. Miała nadzieję, że reszta przygody inaczej się potoczy.

Obecność losowych kart tarota w festiwalowym kiblu była dziwna. Co one tu do cholery jasnej robiły? Zapewne jakiś nawalony heros je tu zostawił no ale cóż, jego strata.
-Prawda, dziwna sprawa. Pewnie jakiś podpity ekspert je tu zostawił. Ale to już jego strata, weź je, jeśli chcesz. Mnie osobiście na nich nie zależy.-położyłem łyżkę umazaną w substancji, będącej celem rozmów minionych wydarzeń.-Masz. Jest na niej to co chciałaś odnaleźć. Nie przepraszaj za bałagan-machnąłem lekceważąco ręką-nic się nie stało. I tak zaczynałem się już nudzić. Spokojnie zajmij się swoim ubraniem, a ja poczekam na zewnątrz.-. Opuściłem toaletę i oparłem się o ścianę obok niej. Sytuacja była dla mnie zabawna. Jak Dalia opuści już toaletę, zamierzałem zgarnąć Amandę i wybrać się na spacer po stoiskach z jedzeniem i alkoholem. Było to zdecydowanie ciekawsze niż siedzenie i czekanie na jakąś “kocimiętkę”

Drobne show zrobiła i tak jak oczekiwała, dostała nagrodę. Oczywiście chciałaby to pociągnąć, ale biedna kocia dziewczyna już uciekła. Szkoda mogła być z tego dobra zabawa z napawania się jej zakłopotaniem i przerażeniem.
Amanda założyła ręce na krzyż, podkreślając swoje niezadowolenie w sytuacji, w jakiej się znalazła, mimo iż nie było tak intensywne. Gdy podeszła do niej inna kelnerka, blond włosa jedynie rzuciła a nią spojrzeniem, obserwując co ze sobą niesie. Na jej twarzy ukazało się zdezorientowanie, gdy pracownica podała jej pożółkłą kartkę. Wzięła ją bez słowa, przyglądając się uważnie namalowanym na niej rysunku. Dziwne.
Jeśli mam zapomnieć, to przynieś jeszcze do stolika coś znacznie mocniejszego niż drink. Jestem cała w nerwach. – Odparła do kelnerki, z powrotem siadając na swoim miejscu.
Koniec spektaklu. Jeśli tylko pracownica odeszła, to blond włosa zerknęła na zgarnięty pierścionek. Ładny, choć nie do końca w jej stylu. Od razu założyła go na serdeczny palec, nie chcąc go zgubić. W przypadku karty, cóż… Schowała go pod materiał sukienki w biuście. Na pewno nie wypadnie.
Amanda rozglądnęła się wokół siebie w poszukiwaniu nowo poznanych towarzyszy. Miała nadzieje, że nie zostawili jej ot, tak. To złamałoby jej biedną duszę. W oczekiwaniu stukała paznokciem o blat stołu i sięgnęła po podany kieliszek. Kobieta mogła się domyślić, że drink jest prawdopodobnie poszukiwaną kocią miksturą. Jednak przez te całe zawirowania z napojami oraz słuchanie jednym uchem kociej kelnerki, jakoś jej to nie przyszło do głowy. Była zaaferowana innymi myślami i beztrosko wzięła łyk do pół kieliszka miodowej mikstur.

Amanda
Kelnerka, która w większej części odpowiedzialna była za zniszczenie szkła ze względu na powolne wykonywanie swojej pracy, minę miała zaprawdę przerażoną. Amanda widziała, że najpierw udała się ona do barmana, później najpewniej na zaplecze znajdujące się za barem, aby następnie udać się w towarzystwie mężczyzny do ubikacji, w której znajdowała się Dalia. Po wypiciu części kieliszka zmysły Amandy znacząco wyczuliły się, na tyle, że słyszała nie tylko swoją rozmowę. Do jej uszu dopływała w niemal idealnej jakości rozmowa Orfunda z zawołanym przez obsługę barmanem. Po przyjęciu przez skrzydlatą heroskę karty i napiciu się aktualnie obsługująca ich stolik kelnerka się odezwała.
- Jest to ulotka z mocami ze stoiska, w którym można kupić artefakty. Rozumiem, że sukienka mogła być niezwykle droga, dlatego proponujemy, że wybiorą sobie państwo coś na stoisku, a my postaramy się pokryć połowę ceny.
Zaproponowała kobieta z uśmiechem, po czym przesunęła kartą drinków po stoliku.
- Z mocniejszych alkoholi mamy tylko to, co w ofercie, w ostateczności mogę przynieść jeden z alkoholi występujących w naszych drinkach.
Orfund
Mężczyzna zdecydował się wyjść z ubikacji, co pozwoliło mu zobaczyć z daleka, jak Amanda wraz z inną kelnerką rozmawiają zażycie o czymś, jednak nie był w stanie usłyszeć o czym. Z daleka jedna z dziewczyn przygotowywała mopa, aby za niedługo zetrzeć pozostałości napojów oraz zebrać rozbite szkło. Obok herosa prześlizgnęła się kelnerka, wcześniej rzucając krótkim “przepraszam”. W dłoniach miała najzwyklejszą, dzienną, beżową sukienkę w kratkę. Wchodząc do toalety, pamiętała, aby zamknąć za sobą drzwi. Żadne zbłąkane oko nie mogło zajrzeć do środka, chociaż przy wykazaniu się nazbyt dużymi chęciami wystarczyło drzwi otworzyć. Razem z kelnerką szedł barman, który jednak nie zdecydował się na wejście do środka. Był postawny, z wyglądu lekko nerwowy i nazbyt honorowy.
- Dostałem informację, że chcą państwo porozmawiać ze mną na temat sprzedawanych przez nas trunków, a raczej na temat ich dostawców.
Odparł do herosa mężczyzna, zawołany przez kelnerkę, odnosząc się do wcześniejszego zapytania Dalii o jego znajomości.
Dalia
Kobieta zdecydowanie najdłużej ze wszystkich czekała, aby mieć możliwość porozumienia się z kimś z obsługi, chociaż o porozumieniu ciężko było mówić. Po kilku minutach do Dalii weszła kelnerka, która wcześniej lekko nieudolnie ich obsługiwała. Oczywiście zapomniała o zapukaniu w drzwi, więc delikatnie mówiąc wprosiła się.
- Jeszcze raz najmocniej panią przepraszam. Obiecuję, że zajmiemy się wyczyszczeniem pani ubrań do wieczora, o ile wyrazi pani na to zgodę.
Powiedziała bez wahania, podając herosce najzwyklejszą dzienną sukienkę, której tkanina miała wzór niewielkiej kratki.

Wdzięczność to za dużo powiedziane, ale jednak ciepło się na sercu Dalii zrobiło ze względu na dobroć i wyrozumiałość Orfunda. Z zaintrygowaniem przyjrzała się łyżce i prawie podskoczyła z radości, widząc złotą substancję na jej końcu. Wzięła delikatnie łyżeczkę i wpierw powąchała zawartość na nią leżącą, po czym, gdy towarzysz wyszedł, niewiele myśląc, oblizała ją. Zapewne niewielka ilość złocistej substancji niewiele jej zrobi, a może powiedzieć coś więcej o tym, czym jest. Po oblizaniu sztućca umyła łyżeczkę pod zlewem i odłożyła na bok.
Młoda kelnerka musiała się jeszcze wiele nauczyć, całe szczęście Dalia jeszcze przez chwilę zastanawiała się, czy nie zdjąć z siebie bluzki i nie zacząć prać. Z wdzięcznością przyjęła sukienkę od kelnerki i pokiwała głową.
~ Oczywiście, będę bardzo wdzięczna, a teraz pozwól, że się przebiorę. Wyniosę ubrania, jak już będę gotowa. - to mówiąc, brunetka wypchnęła delikatnie kelnerkę za drzwi i spróbowała jakoś przyblokować wejście, czy to zamkiem, zakładką czy własnym ciałem. Szybko się przebrała i dokładnie złożyła wcześniejsze ubrania w kosteczkę. Wyszła z łazienki i podała ubrania kelnerce, jeżeli ta czekała. Widząc, że Orfund z kimś rozmawia, przystanęła kilka kroków dalej, rozglądając się po barze i przy okazji trochę podsłuchując.

Nie musiałem długo czekać, aż kelnerka doniosła Dalii nową sukienkę. Prosta, ale szykowna. Kobieta na pewno będzie w niej wyglądała dobrze. Widziałem, że mężczyzna, który do mnie przyszedł, był zażenowany całą sytuacją. Było mi go szkoda, bo przecież chłop nie był niczemu winny, tak samo kelnerka. Nie spodziewałem się, że Amanda tak bardzo zacznie się wydzierać. Na słowa mężczyzny machnąłem ręką lekceważąco i powiedziałem:
-Szczerze to mnie to akurat nie interesuje nadmiernie. Ale moje towarzyszki to co innego. One byłyby zainteresowane użytym specyfikiem. Poza tym naprawdę nie musisz się przejmować całą tą sytuacją. Wypadki się zdarzają. Jeśli chcesz ujawnić swoje źródła, to pogadaj z moją przyjaciółką po tym jak się przebierze. A my możemy w zamian wypić po kufelku piwa, ja stawiam!- było mi szkoda chłopa, który na pewno chciał tylko spokojnie zarobić na tym całym festynie, a tu taka sytuacja. Uznałem, że warto dogadać się z karczmarzem, kiedyś może znajdzie dla mnie jakąś fajną robotę.

Amanda zamarła w miejscu, gdy jej zmysły nagle się wyostrzyły. Potrzebowała dłuższej chwili, aby przyswoić i uświadomić gwałtowną zmianę. Dlatego pozostała w milczeniu, gdy kelnerka opowiadała jej o możliwości wybrania artefaktu. Atrakcyjnie. Jednak ciężko było jej dobrać słowa, gdy tak dokładnie słyszała wiele rozmów jednocześnie. Ta coś mówi o rekompensacie, a tu słyszy o miksturze i piwie. Wszystko zwieńczone gwarem festiwali. Aż rozbolała ją głową. Kiwnęła do kelnerki głową z rozkojarzonym grymasem.
Przynieś do stolika wódkę i sok… Jakikolwiek. Proszę. – Mruknęła, łapiąc się jedną dłonią za głowę w wyniku prze bodźcowania.
Kobieta szybko połączyła fakty, iż winą jej męki był przyniesiony trunek. Choć prędzej stawiałaby na narkotyk niż poszukiwana kocia mikstura. Nie tego się spodziewała.
Amanda gwałtownie wstała od stołu, mając dość czekania na tę dwójkę. Kobieta nie należy do cierpliwych osób, tym bardziej, gdy doskwiera jej nuda. Ostatni raz rzucił wzrokiem na swój lekko wypity kieliszek i jednym chlustem, dokończyła go. Nim nawet zdążyła go przełknąć, złapała za dwa kieliszki towarzyszy. Dokładnie wiedziała gdzie są, nawet nie patrząc w ich stronę. Orfund i Dalia rozmawiali z barmanem, jednak tej ekstrawaganckiej kobiecie w żaden sposób to nie przeszkadzało. Beztrosko wbiła się między nimi, wciskając nowopoznanym po trunku.
Do dna kochani! - Zawołała, niewinnie się uśmiechając od ucha do ucha.

Jeżeli chodzi o Dalię, która przebrana wyszła, udało jej się ustalić odbiór ubrań na dzień następny. Co do Orfunda, prawdopodobnie znalazł sobie ciekawy kontakt, gdyż oferta darmowego piwa urzekła mężczyznę, z którym rozmawiał. Nakłonienie przez Amandę do wypicia wspólnego toastu zachęciło pozostałą dwójkę, która zgodnie z tym słynnym powiedzeniem opróżniło naczynie z napoju wyskokowego. Jednak czy w takim stanie dało się w ogóle wykonać jakiekolwiek zlecenie? Ostatecznie Orfund widząc, że Dalia okazała się mieć nieco słabszą głowę, niż zakładała ustawa, przeprosił Amandę, mówiąc, że powinien dziewczynę odprowadzić w jakieś spokojne miejsce, by ta mogła odpocząć i wytrzeźwieć. Nic, włącznie z faktem, że zabrakło jej towarzyszy, nie trzymało Amandy przy tym, by siedziała tam resztę dnia.

Między wrony

Viiomi

Jeszcze, póki świta, jest czas, aby stworzyć podniebne ognie. Niestety proch potrzebny do ich produkcji zaginął! Bez tego specjalnego elementu wieczorny pokaz fajerwerków się nie odbędzie, trzeba więc znaleźć złodziejaszka, a dla osoby, która śmieszka pojmie i doprowadzi do strażników patrolujących teren festiwalu, jest przewidziana nagroda! 20 simirów!

Gracze, biorący udział w evencie

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na evencie

Główny plac

W sercu tętniącego życiem miasteczka, gdzie festiwal osiągnął swój szczyt, centralny plac zamienił się w scenę radości i celebracji. Rozbrzmiewająca muzyka, grana przez utalentowanych grajków na skrzypcach, bębnach i flecie, porwała tłumy do tańca. Muzycy, odziani w barwne stroje, z piórami zdobiącymi ich kapelusze, z pasją oddawali się swojej sztuce, tworząc melodię, która wprawiała serca w drżenie.Po prawej stronie placu rozciągała się ulica uciech, kusząca gości obietnicą rozkoszy. Piękne kobiety, ubrane w zwiewne suknie, zapraszały przechodniów do zajęcia miejsc przy stolikach. Przygotowywały one napary z różnych liści, których aromat unosił się w powietrzu, powodując odprężenie i chwilę zapomnienia. Rozmowy, jakie prowadziły z gośćmi, często przybierały dwuznaczny charakter, rozpalając zmysły i pobudzając wyobraźnię.Na wprost od głównego placu znajdowały się stanowiska zabaw, gdzie można było spróbować swojego szczęścia i wygrać wiele ciekawych nagród. Mikstury, pieniądze, a nawet przydatne przedmioty, takie jak rękawiczki, kapelusze i ozdoby w postaci biżuterii, które kusiły swoim blaskiem. Okrzyki radości zwycięzców podczas odbierania swoich wygranych dominowały lamenty i bluźnierstwa przegranych.Po lewej stronie placu wznosiła się karczma, przed którą dwie służki głośno zachwalały magiczne, uspokajające zioło. Według ich zapewnień wystarczyło włożyć je do papierka, podpalić i wziąć głęboki wdech, aby zaznać błogiego spokoju. Ich słowa przyciągały uwagę zmęczonych świętowaniem gości.Wiele uliczek prowadziło od centralnego placu do różnych atrakcji. Jedna z nich, szczególnie intrygująca, prowadziła do ogromnego namiotu, jeszcze zamkniętego. Jego płócienne ściany zdobiły tajemnicze symbole, a z wnętrza dochodziły stłumione dźwięki. Szepty osób, które z niecierpliwością wyczekiwały otwarcia tego niezwykłego miejsca, przerodziły się w szum.Ozdobione średniowieczne budynki, otaczające plac, odzwierciedlały starania tubylców w organizację festynu. Zbudowane z kamienia i drewna, miały strome dachy, wąskie okna i ozdobne fasady. W oknach niektórych domów widać było mieszkańców, którzy wyglądali, aby podziwiać festiwalowe widowisko.Ludzie ubrani byli w stroje typowe dla tamtych czasów. Mężczyźni nosili tuniki, spodnie i buty z wysokimi cholewami. Kobiety ubrane były w długie suknie i bawełniane chusty. Na ulicach panował gwar i tłok, a powietrze wypełniało się zapachem jedzenia, przypraw i perfum.

Luminea w końcu mogła odpocząć. Po dość męczącym i zawiłym zleceniu z bestią postanowiła się zabawić. Postanowiła zatem przyodziać się w elegancki strój i zrobić na tę okazję makijaż, który podkreśla kolor jej oczu. Na szczęście przed samym ogłoszeniem festiwalu napotkała pewnego kupca. Znając gadatliwość szatynki, od razu nawiązała się między nimi rozmowa. Jedyna, czego Lumi nie rozumiała, to jego speszonego wzroku, gdy była wobec niego zbyt bezpośrednia, a później błagania, aby została z nim na dłużej. Heroska musiała dać jasno do zrozumienia, że pomimo sympatii, jakim obdarowała mężczyznę, to nie mogła się tutaj osiąść. Jej życie polegało przecież na ciągłym podróżowaniu, poza tym, kot chodzi własnymi ścieżkami, czyż nie? Zdruzgotany sprzedawca postanowił zatem dać niebieskookiej pewien elegancki strój, aby “nigdy o nim nie zapomniała”. Szczerze, Luminea nie potrafiła pojąć skąd te miłe słówka i podarki, przecież znali się krótko, jednakże nie narzekała tak, Lumi jest totalnie nieogarnięta, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Czerwona, zwiewna sukienka z dość sporym dekoltem ładnie podkreślającym krągłości szatynki oraz komponujące się z tym cienie do powiek w odcieniu wiśniowym. Do tego złota biżuteria z rubinami, którą posiadała już wcześniej. Włosy postanowiła spiąć w ciasny kucyk, aby nie przeszkadzały jej podczas zabaw. Lumi czuła się znakomicie, niczym dziecko puszczone samopas. Z ciekawością przyglądała się muzykom, którzy wyglądali niczym kolorowe ptaki. Kobieta nie krępowała się wzroku innych i sama przez chwilę dołączyła do tańca, zachęcona przez jednego z grajków. Klaskała w dłonie i głośno się śmiała. Była po prostu sobą. Zabawa nie trwała długo, ponieważ jej wzrok przykuły uwagę stragany, gdzie można było wygrać nagrody. Lumi z rumieńcami na policzkach podeszła do nich i zaczęła się przyglądać asortymentowi.
- Jakie piękne! - westchnęła przy stoisku z błyskotkami. - Gdybym tylko miała więcej gotówki…
Miała ochotę jej dotknąć, ale wiedziała, że kupcom to się nie spodoba, albo co gorsza, zostanie posądzona o kradzież, więc pomimo jej krzyczącej wręcz ciekawości, postanowiła się tylko przyglądać tym pięknym rękodziełom. A właśnie, złodzieje! Przecież powierzono jej zadanie, oraz innym osobom, które jeszcze nie zjawiły się na miejscu, odnalezienia pewnego rzezimieszka. Ów chuligan podobno wykradł proch do fajerwerków, co uniemożliwiało odbycie się pokazów fajerwerków. Jednak ilość bodźców sprawiała, że ciekawość Lumi wzmagała z każdą chwilą i postanowiła się jeszcze pokręcić na rynku. Kto wie, może dzięki temu trafi na jakiś ciekawy trop? Nie trzeba było długo czekać, ponieważ znalazła coś interesującego, a mianowicie, namiot, skąd dobiegały szepty. Kobieta postanowiła zatem podejść do konstrukcji, która była ozdobiona dziwnymi symbolami. Jej ręka spoczęła na materiale i delikatnym ruchem go przesunęła, próbując chociaż trochę podejrzeć, co tam w środku się dzieje. No co? To było jednak silniejsze od niej…

Festiwal. Słowo, którego kobieta nie potrafiła początkowo pojąć umysłem, który zapomniał wiele rzeczy. Jednakże potrafiła rozpoznać, co oznaczają bardziej popularne słowa tj. "krzesło" czy "stolik", co ją bardziej przechylało ku temu, że w świecie, z którego pochodziła, taka rozrywka najpewniej nie istniała. Oczywiście nie trzeba było jej dokładnie tłumaczyć, jakiego rodzaju rozrywką był festyn. Kobieta już po usłyszeniu słowa "zabawa", będące podobno nierozłączne z festiwalem, zdecydowała, że nie zamierza przepuścić takiej okazji. Niestety nie miała pieniędzy, ani także szczęścia w zdobywaniu sercu nieznanych kupców, dlatego jej wygląd nie różnił się od tego, jak się prezentowała na co dzień. Dlatego prośba o złapanie złodzieja prochu była dla niej niczym zesłanie pomocy z niebios, tajemniczym znakiem. Może wejdzie na festyn ubrana jako wojowniczka, a wyjdzie w miarę przyzwoicie?
Nikt jednakże nie wspomniał kobiecie, że na festyn nie powinno się przynosić broni. Nawet parę niepewnych spojrzeń w jej stronę naprowadziły na ten sam wniosek. Na zmianę decyzji było jednakże już za późno. Stało się, dlatego mimo górowania nad uczestnikami festiwalu, starała się utrzymywać mały uśmiech. Nie było to trudne z powodu wielu interesujących ją rzeczy. Różne kolory, stroje, czy samo, proste doświadczanie czegoś nowego. Nie była na Sylvaris więcej niż tydzień, ale mimo to poczuła zderzenie kulturowe, które nadeszło z innych wysp. Było to odświeżające uczucie, podobne do tego, gdy odkrywała nowe smaki życia.
W pewnym momencie przystanęła na środkowym placu.
- Tak w prawdzie, to nie mam pojęcia, gdzie szukać tego prochu.
Mruknęła do siebie, rozglądając się wokoło. Przy tak ogromnej ilości nieinteresujących ludzi, potrafiła dostrzegać pewne perełki. Herosi, często o dość specyficznym wyglądzie, mieli trudność z ukryciem się przed wzrokiem kobiety. A właśnie takowego widziała, heroskę dokładniej, która się wyróżniała nie tylko zwierzęcymi elementami na głowie, ale również i suknią. Przechyliła głowę, obserwując jej próby zajrzenia do środka ogromnego namiotu.
Kilka sekund wystarczyło, aby przekonać siebie samą, że również jest ciekawa, co się znajduje w środku. Postanowiła więc powolnym krokiem się tam zbliżyć.

Festiwal był czymś, czego blondyn nie mógł się doczekać, gdy wypoczywając po zleceniu w stolicy Sylwaris, usłyszał od wędrownego kupca o tym, że taka atrakcja się odbędzie. Na noc przed wydarzeniem nie mógł zasnąć z ekscytacji. Był ciekawy, co się kryje za tym słowem, wypowiadanym z podnieceniem przez coraz więcej mieszkańców.
Kiedy nastał ten ważny dzień i gdy dotarł na miejsce, zrozumiał, że to świetna okazja, aby nawiązać nowe znajomości w tym też przyjaźnie, oraz by po prostu dać się ponieść zabawie. Nigdy dotąd nie widział tylu osobistości zebranych w jednym miejscu. To znaczy ani razu, odkąd obudził się na wyspie. Dlatego był wniebowzięty, oddając się rozmowom z napotkanymi uczestnikami zabaw, także biorąc w nich udział.
Jednak nie zapominał o zadaniu. Co prawda ono mogło poczekać, lecz nie byłby sobą, gdyby odrzucił poleconą mu misję na rzecz rozrywki. Więc w jego rozmowach przemycał pytania takie, jak Gdybyś był złodziejem, gdzie byś się udał, aby ukryć swój łup? Nie miał zielonego pojęcia o złodziejach. Nie był w stanie wyobrazić sobie tego, kim taki ktoś mógłby być, albo jak mógłby się zachowywać. W jego głowie złodziej był tylko słowem. Musiał więc nadać mu znaczenie łapiąc jednego, a żeby to się udało, powinien najpierw dowiedzieć się od miejscowych o naturze takich osobistości. Tym sposobem trafił na gościa, który sprzedawał różnego rodzaju stroje. Z początku miał z nim tylko porozmawiać o rabusiach, lecz dziwny sprzedawca, widząc blondyna, od razu się zarumienił z niewiadomego powodu, a jego sprośny wzrok zaczął krążyć po ciele herosa, niczym laser. Antaresowi spodobał się jeden ze strojów na wystawie. Poprzednio widział przystojnych mężczyzn, noszących akurat takie specjalne wdzianka. Jednak nie miał pieniążków, aby móc pozwolić sobie na zmianę odzieży. Jednak podejrzanie patrzący na niego człowiek zaproponował mu zakład. Jeśli udałaby mu się wygrać z nim w karty, dostałby wybrany strój za darmo, lecz gdyby przegrał, musiałby oddać mu swój dotychczasowy ubiór na czas trwania festiwalu i nałożyć taki wybrany przez niego.
Wyzwanie zachęciło Antaresa. Co prawda nie potrafił grać w karty, lecz przystąpił do tego z klasycznym dla siebie podejściem. Na spontanie. Wszystko wyjdzie w praniu.
Okazało się, że napotkany mężczyzna nawet nie przyłożył uwagi do nauczenia go zasad gdy. Co więcej, tego zakładu po prostu nie dało się wygrać. Karty były tak potasowane, że na zwycięstwo w każdej sytuacji mógł liczyć gospodarz pojedynku. Krótko mówiąc, to było oszustwo. Jednak Antares o tym nie wiedział.
Kostium, który musiał nosić po porażce do końca festiwalu, wyglądał specyficznie. Był to bowiem damski strój pokojówki. Taki z fartuszkiem, zakolanówkami i chokerem. Odsłaniał on część jego ud i obojczyk. Blondyn, zbierając na sobie spojrzenia wszystkich w pobliżu, zarumienił się ze wstydu. Nie sądził, że to będzie te karne wdzianko.
Po chwili z odległości dało się usłyszeć, jak krzyczy na zwycięzcę zakładu.
– Ty zboczeńcu! Nawet nie powiedziałeś mi, jak się w to bawi! Mam w tym chodzić do końca festiwalu?! Chyba mózg ci zjadła anomalia!
Sfrustrowany odszedł w alejkę. Musiał poszukać okazji do zdobycia czegoś normalniejszego i przebrania się w to. Jak on miał złapać złodzieja przebrany za pokojówkę? Chociaż wiedział, że to go nie powstrzyma. Odnajdzie go za wszelką cenę, nie ważne, w co by go zboki ubrali. Bez prochu nie będzie fajerwerków. Rozmawiając z ludźmi na festiwalu, słyszał wiele o ich niezwykłym pięknie. To było właśnie to, co najbardziej chciał pierwszy raz zobaczyć.

Po feralnym spotkaniu, albo raczej przesłuchaniu z użyciem środków perswazyjnych, na wzgórzu niedaleko Carachtar, Cyrene nie pragnęła niczego innego, jak luźnej rozmowy i nieco milszego rozmówcy. Po prostu kogoś, kto nie wyceluje do niej z broni gdy zaczepi pierwsza i może odpowie jej na kilka pytań. Dlatego była zadowolona, kiedy jej droga na ten krótki odcinek czasu skrzyżowała się z pewnym kupcem.
Jednak o ile ciemnowłosa była wdzięczna za ciekawe rozmowy z mężczyzną i za to, że opowiedział jej co nieco o świecicie w którym się znalazła, tak w pewnym momencie Cyrene odnosiła wrażenie, że kupiec polubił ją bardziej niż powinien. Te jego spojrzenia i niektóre czułe słówka… to powoli było dla niej za dużo. Dlatego ostatecznie dziękując za towarzystwo, kobieta postanowiła się odłączyć i ruszyć w swoją stronę. Im szybciej tym lepiej, na wypadek gdyby mężczyzna zapragnął nie wiadomo czego od tej krótkiej znajomości. Nie obeszło się jednak bez pożegnania, podczas którego zauroczony kupiec wręczył Cyrene nową ciemnozieloną sukienkę i pasujący do tego cienki biały kardigan. Niby prezent na pamiątkę, ale też ze słowami, że liczy iż jeszcze kiedyś ją spotka. Właśnie te nowe ciuchy Cyrene postanowiła założyć na festiwal. Bo czemu nie, skoro i tak przyjęła prezent? Poza tym, jeśli to coś w rodzaju święta, to chyba powinna wyglądać nieco inaczej. Tak przynajmniej myślała.
Festiwal w Carachtar był pierwszym, na jakim Cyrene miała okazję być po utracie pamięci. Od razu jednak stwierdziła, że to kocha. Zabawa, muzyka, tańce, ludzie, kolory, pozytywna energia. Ciemnowłosa była po prostu oczarowana tym wydarzeniem. Tańczyła w rytm muzyki granej przez grajków, kręciła się między stoiskami podziwiając oferty kupieckie, od których też na wszelki wypadek postanowiła trzymać z daleka swoje łapki, aby na końcu udać się na spacer po terenie festiwalu. Pochłonięta nowymi widokami, kobieta kompletnie zapomniała o tym, że początkowo przyszła tutaj w poszukiwaniu złodzieja, za którego oferowano trochę kasy, której de facto potrzebowała. Misja jednak nie wykluczała odrobiny zabawy, prawda? Poza tym i tak nie wiedziała gdzie i kogo szukać...
Słysząc wrzask dochodzący gdzieś niedaleko od niej, Cyrene ciekawa zamieszania, spojrzała w tamtą stronę. A widząc między innymi bywalcami festiwalu krzyczącego chłopaka w dziwnym kobiecym stroju, ciemnowłosa uniosła brwi szczerze zaskoczona.
A to ciekawe... – mruknęła pod nosem Cyren.
Zaraz po tym, poprawiając jasny materiał kardigana na ramionach, kobieta niespiesznie ruszyła w kierunku alejki, do której odszedł dziwnie przebrany nieznajomy. Ta sytuacja wydawała się po prostu za ciekawa dla jej zdecydowanie za wścibskiej natury.

Każdy z herosów, a nie chwila, siedemdziesiąt pięć procent z nich, którzy zjawili się pod namiotem, posiadali swój unikalny strój. Dwie damy w pięknych sukniach otrzymanych od swoich adoratorów, kobieta o czarnych włosach w stroju codziennym oraz blondwłosy mężczyzna w stroju pokojówki. Wszyscy znaleźli się mniej więcej w podobnym przedziale czasowym w podobnym miejscu. Ciekawość Luminei zmusiła ją do spojrzenia w głąb ogromnego namiotu. Okazało się, że odsunęła ona namiotowe drzwi, które po wpływie niewielkiego podmuchu powietrza i stworzenia przeciągu, ukazały ją trzem mężczyznom stojącym między zwierzęcymi klatkami. Każdy mógł ich zauważyć niemal idealnie, a Cyrene, Luminea oraz Antares mieli okazję rozpoznać swoich adoratorów. Mężczyźni, którzy obdarowali kobiety balowymi wręcz sukniami, sami właśnie założony mieli podobne wdzianko, co ich jedyny męski towarzysz. Czyżby również przegrali w karty?— Och, panienko Lumineo, proszę zaczekać! Jak to wspaniale znowu cię ujrzeć moja droga — powiedział, kierując się w jej stronę. W tym momencie drzwi namiotowe pchnięte przez wiatr zasunęły się. Czy dziewczyny wraz z blondynem zdecydowali się uciekać od miłosnych dewiantów? A może jednak chcieli porozmawiać?

Luminea była tak zafrasowana tym, co jest w środku namiotu, że nawet nie zauważyła stojącej obok niej wysokiej kobiety. Dopiero jakiś męski głos krzyczący o oszustwie wytrącił jej początkową ciekawość. Szatynka odwróciła się, zauważając czarnowłosą ubraną w zwykły, ale na swój sposób również szykowny, strój. Odruchowo posłała nieznajomej uśmiech i gwizdnęła, lekko zadzierając głowę.
- No proszę, mam szczęście do spotykania wysokich ludzi - powiedziała rozbawiona, mając w pamięci Persesa. Hałasy sprzeczki zdawały się coraz bardziej wyraźne, a Lumi mogła dostrzec blondyna, który był przebrany w strój… Pokojówki. Niebieskooka odruchowo zakryła usta dłonią, próbując powstrzymać napad chichotu. No co? Może to nie było zbyt miłe, ale nie na co dzień spotyka się młodzieńców, którzy paradują w takim odzieniu. Nic dziwnego, że ów mężczyzna nie tylko przykuł uwagę szatynki - za nim podążała pewna niebieskowłosa kobieta. Lumi zmrużyła oczy i postanowiła na trochę dłużej zawiesić na niej wzrok. Cóż, jej wygląd na pewno wydawał się intrygujący. “Wygląda jak królowa śniegu w wiosennej odsłonie” - pomyślała i nabrała wielkiej chęci na podejście i dotknięcia jej kwiatów, które kobieta miała wplecione we włosy. Cóż, w pamięci jednak miała spotkanie z chłopczykiem, który jednak okazał się dorosłym herosem. On dość skutecznie nauczył Lumi, aby nie dotykać nikogo po głowie, chociaż jej ciekawość aż kusiła, aby sprawdzić owe ozdoby. Szatynka była tak zafrasowana tym, co się dzieje dookoła, że aż zapomniała o trzymanym materiale namiotu, który otwierał wnętrze konstrukcji. Dopiero dość znajomy głos wybudził ją z obserwacji. Luminea stanęła jak wryta, a na jej twarzy zapłonęły dwa dość spore rumieńce, na szczęście delikatnie maskowane przez jej śniadą cerę. Ostatnią rzeczą, którą spodziewała się, to kupca, który usilnie błagał, aby z nim została. Zakłopotana Lumi postanowiła podnieść wzrok i znów zgłupiała. Ale tym razem już nawet nie próbowała ukryć rozbawienia, gdy zobaczyła, że dwóch mężczyzn również było przebranych w stroje pokojówek. Na szczęście podmuch wiatru sprawił, że drzwi opadły, dając tym szansę kobiecie na uspokojenie się. Gdy już trochę spoważniała, ocierając wierzchem dłoni łzy rozbawienia w jej głowie pojawił się obraz zwierzęcych klatek, które znajdowały się w środku konstrukcji. Chwila… Niebieskooka czuła, jak wzbiera się w niej złość. A co, jak tych dwóch pajaców męczą biedne zwierzęta? Już miała pewną przygodę z okrutnymi eksperymentami na niewinnych istotach i więcej nie pozwoli na krzywdzenie braci mniejszych. Lumi nie myśląc ani chwili dłużej, odsłoniła ponownie kotarę i z impetem wparowała do namiotu, a na twarzy heroski malowało się istne oburzenie. Wskazującym palcem o mały włos nie wydziobała oka swojemu adoratorowi i oskarżycielskim tonem zaczęła do niego mówić:
- Co te klatki mają znaczyć? Czy to jest w ogóle legalne? Prawo pozwala na trzymanie zwierząt w takich warunkach? Masz jakąś podstawę prawną? A może zamiast się wygłupiać, to zadbacie o komfort zwierząt, co? Może ja ciebie zamknę w klatce i zobaczymy czy ci będzie miło! - syknęła.
Cóż, Lumi jak zwykle działała pod wpływem emocji, zamiast chociaż przez chwilę pomyśleć i dojść do jakiś racjonalnych wniosków... Oby tego nie żałowała.

Będąc bliżej, kobieta mogła bliżej się przyjrzeć niższej osobie o zwierzęcych atrybutach. Jej zainteresowanie zostało zapoczątkowane właśnie przez tą parę odmiennych uszu. Była ciekawa, jakie to uczucie. Jak bardzo się różni od normalnych uszu? Z początku miała zamiar się o to od razu spytać, ale coś innego przykuło uwagę kobiety. Słowa Lumi wyraźnie wskazywały, że nie była jedyną wysoką osobą. To ją zaintrygowało.
- Doprawdy? Miał on również potężne mięśnie i też nosił topór równy jest wzrostowi?
Nie kryła swojego dobrego humoru. Uwidaczniał się on w postaci sympatycznego uśmiechu. Z wysokich osób uznawała jedynie Uznika. Choć czy z powodu bycia wyższym nawet od niej, dalej można go tylko "osobą"?
Jej uwaga, podobnie jak uszatej dziewczyny, skupiła się na innej sytuacji. Widok herosa w ubraniu pokojówki jedynie pogłębił jej uśmiech, którego w przeciwieństwie do Lumi, nie zamierzała ukrywać.
- Wygląda niezwykle uroczo. A podążająca za nim dziewczyna ma bardzo dobry gust.
Bez zająknięcia wyznała na głos swoją pozytywną opinię. Krótko po tym usłyszała męski głos. Z punktu, w którym stała, nie widziała, co się działo wewnątrz. Tak samo działało w drugą stronę, trójka adoratorów nie była w stanie zobaczyć kobiety o nietypowych oczach. Słysząc słowa "moja droga", cicho prychnęła rozbawiona.
- Czyżby twój..
Nie dokończyła, będąc świadkiem zmiany emocji na twarzy dziewczyny. Nie potrzebowała znać powodu, dlatego bez słowa obserwowała jak zwierzęcoucha wparowała do środka namiotu.
- Powodzenia.
Dorzuciła cicho, po raz ostatni zerkając na dwójkę herosów, zanim się obróciła na pięcie i ruszyła porozglądać się po innych stanowiskach. Wolała nie przeszkadzać młodości, która rozkwitała wokół niej.
Jej kroki podążyły w stronę największych wyjców tego festiwalu. Hazard, krzyki zwycięzców i skowyt przegranych. Była to niezwykła kakofonia różnych emocji. Pobudzało to kobietę z mieczem o jej wzroście, ale nie ekscytowało. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegała żadnego herosa.. choć może to dobrze? Nie chciałaby grać przeciwko osobie, która korzysta z magii do oszukiwania. Musiałaby wtedy grać na "równych" zasadach, a wtedy jej przegrana byłaby pewna.
Postanowiła się porozglądać, zobaczyć, czy znajdowało się tutaj cokolwiek ciekawego warte gry i dołączenia do zwycięzców lub przegranych.

Blondyn postanowił ponowić swe poszukiwania. Idąc alejką, dostrzegł duży namiot, który przykuł jego uwagę. Zamierzał rozejrzeć się tam i zobaczyć, co znajduje się w środku. Dlatego lekko przyspieszył kroku.
Mimo że cały czas myślał o pokazie fajerwerków, udało mu się zauważyć kobietę, która szła za nim. Pewna część jego wiedziała, że to przez niecodzienne odzienie ludzie tacy jak ona zwracają na niego więcej uwagi, lecz chłopak uznał to za atut. Atut, który może umożliwić mu rozmowę. Odwrócił się do niej z przyjaznym, lekkim uśmiechem na twarzy.
– Hej, gdybyś była złodziejem, który ukradł proch potrzebny do fajerwerków, gdzie byś ukryła się ze swoją zdobyczą? – zadał nietypowe pytanie i obserwował jej reakcję, zrównując swoje tempo chodu do niej. W ten sposób mogli porozmawiać w drodze do namiotu, ponieważ obaj szli w akurat tamtą stronę.
Kiedy podeszli bliżej, zaobserwował, że ktoś właśnie wchodził pod materiałowe sklepienie. Bez zbędnej zwłoki, podążył za tamtą osobą, aby móc zobaczyć, co kryje się we wnętrzu.
Jego oczy były pełne zdziwienia, gdy zobaczył człowieka, z którym przegrał zakład. Widząc znajomą osobistość, bez skrupułów wparował do środka.
– Załóżmy się jeszcze raz. Jeśli wygram, oddasz mi moje ubranie i powiesz mi, co to za miejsce i co tu porabiasz.

Ułożone przez nią pytanie, które chciała początkowo zadać Cyrene, szybko uciekło z jej głowy, gdy nieznajomy chłopak nagle odwrócił się do niej z lekkim przyjaznym uśmiechem na twarzy. Kobieta nie wiedziała czemu, ale w takiej sytuacji, gdy za nim bezczelnie szła, spodziewała się chyba bardziej kolejnych wrzasków albo pytań pełnych pretensji, dlaczego za nim idzie niżeli... tego.
Eeee… nie wiem? Chyba w miejscu, o którym nikt normalnie by nie pomyślał – Zaskoczenie wymalowało się na twarzy Cyrene, gdy usłyszała jego pytanie. Zaraz po tym coś sobie przypomniała. Coś, co na pewno nie było jej pierwotnym powodem podążania za nieznajomym. – Chwila… Ciebie też najęli do szukania złodzieja prochu na te całe fajerwerki?
Cóż, ironia losu albo „przeznaczenie”, przeszło przez myśl kobiecie, gdy obok przebranego blondyna szła w kierunku namiotu. Cyren kompletnie nie spodziewała się, że tak szybko spotka kogoś z kim będzie współpracować podczas zlecenia. Pomyśleć, że to tylko dlatego, że chciała zadać jedno pytanie dotyczące jego nietypowego ubrania i wcześniejszych wrzasków.
Zbliżając się do namiotu, Cyrene niemal od razu zauważyła dwie kobiety. Jedna, wysoka ciemnowłosa, odchodziła właśnie w przeciwnym kierunku, podczas gdy druga, ubrana w czerwoną suknię z kocimi uszami, wchodziła właśnie do środka namiotu. Cyren przekrzywiła głowę, zastanawiając się czy to był dobry pomysł. Namiot wcześniej, o ile ją pamięć nie myliła, wydawał się zamknięty dla ludzi. Przynajmniej na razie.
Podczas gdy blondyn w sukience wpadł do środka bez zawahania, Cyrene dosłownie zastygła w bezruchu na widok znajomego kupca. Też w stroju pokojówki. Cóż, to było dość zaskakujące. Nawet bardzo.
Nagła niezręczność uderzyła w nią, gdy dotarło do niej kogo widzi, dosłownie popychając jej ciało do odwrotu. Cyrene nie była gotowa na kolejne, do tego tak szybkie, spotkanie z mężczyzną, który, jak podejrzewała, pomimo krótkiego stażu ich znajomości polubił ją bardziej niż powinien. Po prostu nie.
Mhm, czyli wszyscy trzej przegrali w karty… więcej chyba nie chce wiedzieć – wymamrotała do siebie, słysząc głos blondyn chłopaka, gdy jej ciało robiło w tył zwrot.
Tak. Cyrene wybrała ucieczkę i nie wstydziła się tego. A przynajmniej spokój na jej twarzy nie pokazywał jej wewnętrznego zmieszania, jakie czuła ze świadomością, że wolała po cichu czmychnąć niż rozmawiać z kupcem, przy którym po otrzymaniu prezentu czuła się po prostu niekomfortowo.

Luminea i Antares
Mężczyźni nie wydawali się przerażeni nerwami Luminei, nie robiło to na nich zwyczajnie większego wrażenia, ponieważ na festiwalu było setki herosów, którzy przybyli, aby pierwszy raz w życiu zaznać znaczenia jego nazwy.
— Oh, droga damo, proszę nie szargać sobie urody, w końcu złość piękności szkodzi. — powiedział, po czym otworzył klatkę — W dotychczasowym więzieniu odbywają się wycieczki, a więc zorganizowaliśmy tu chwilowe zamknięcie dla osób, które swoim zachowaniem zasługują na ograniczenie wolności. — wytłumaczył spokojnie.Antares został zaś przyjęty z otwartymi ramionami, gdyż drugi z mężczyzn szybko się zgodził — Oczywiście, z tobą piękniutki zawsze, jednakże jeżeli wygram, to założysz te oto cuda — powiedział, wyciągając króliczy ogonek na pasku oraz uszy na opasce. Wiedząc, że Antares jest chętny, potasował karty i usiadł na ziemi w celu rozpoczęcia gry.Bezimienna i Cyrene
Bezimienna wraz z uciekającą Cyrene zostały zawołane ruchem dłoni przez jednego sprzedawczyka. Na swoim biurku miał stos kartek, długopis, cztery przyciski — każdy w innym kolorze, dziwne czarne pudełko oraz cztery żarówki. Każda ze szklanych żarówek pomalowana była na kolory odpowiadające przyciskom. Zielony, żółty, niebieski i czerwony. Obok tego leżały pluszaki możliwe do wygrania.
— Zapraszam piękne panie! Za wygranie, pluszaków branie! — starał się rymować, a po swoich słowach napił się zaparzonej herbaty z porcelanowego kubka i kontynuował — Zagadka złożona, nie bardziej niż moja żona. — powiedział radośnie i dłonią zachęcił obie, aby podeszły. Na straganie było siedem pluszaków, największy był niedźwiedziem z ogromnym sercem, wielkością zaraz po nim osiemdziesięciocentymetrowy czarny kotek, następny był puchaty pies w beżowych odcieniach. Do najmniejszych pluszaków należały kolejno dwa pingwiny, jeden z kokardą na głowie, a drugi z krawatem na szyi, królik o szaro białych odcieniach i zniszczony lis, którego ogon niemal odpadał. Ktoś musiał za niego pociągnąć. Szkoda, bo był najurokliwszy ze wszystkich.

Bezimienna i Cyrene biorą udział w zagadce...

Kobieta podeszła, zachęcona samym gestem ręki. Czyżby mężczyzna zauważył po niej, że poszukuje rozrywki? Musiał mieć więc bardzo dobre oko lub zwykłe szczęście. A to były najlepsze cechy dotyczące hazardu. Bo.. tym to było, prawda? Kobieta miała do tego wielkie wątpliwości, patrząc na dziwne urządzenie. Dotychczas hazard kojarzyła z kartami lub kośćmi, więc ten widok ją zdziwił. Może powinna bardziej uznawać to za zagadkę, jak to rymował mężczyzna? Właśnie, rymy. Z drobnym uśmiechem, zastanowiła się nad odpowiedzią. Nie wahała się przed wzięciem udziału w nieznanej jej grze, nie tylko za pomocą urządzenia, ale również i słownej.
- Dostrzegam wyzwanie, a więc odpowiadam na wołanie. .. Gra ta jest dla mnie nieznana, o wytłumaczenie zasad proszę pana. ..
Słyszalnie chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz postanowiła zrezygnować, nie potrafiąc odnaleźć zadowalającego rymu. Już po samej przerwie dało się wyczuć, że miała trudności z ich wymyślaniem, lecz nie był to powód, by miała tak łatwo z tego zrezygnować.
W międzyczasie opuściła swój miecz na ziemię, by choć trochę odciążyć swoją prawą rękę od ciągłego dźwigania broni. Ze wszystkich pluszaków zainteresowały ją najbardziej dwa z nich: Największy miś i lis z podniszczonym ogonem. Powód był bardzo prosty. Jedno było największe, a drugie najurokliwsze. Nie interesowały ją nagrody nie będące "naj".

Nie miała konkretnego pomysłu gdzie się udać po tym, jak uciekła spod namiotu. Wiedziała jednak, że na razie na wszelki wypadek wolała się trzymać z daleka od tamtego miejsca. Z daleka od namiotu, w obawie przed niekomfortowym spotkaniem.
Słysząc nawoływanie, Cyrene mimowolnie spojrzała w kierunku sprzedawcy, unosząc brew. Rymował i gestami dłoni, zachęcał do podejścia i wzięcia udziału w grze. A to ciekawe. Ten sposób wymowy brzmiał zabawnie i interesująco zarazem. A sama gra… w sumie nie brzmiała tak źle. Choć kobieta nie była do końca pewna, na czym polegała oferowana przez sprzedawce zabawa.
Podchodząc z zaciekawieniem do stolika, Cyren stanęła obok ciemnowłosej wysokiej kobiety, którą dostrzegła wcześniej przy namiocie. Posyłając jej mimowolny uśmiech i kiwając głową na znak przywitania, Cyrene spojrzała zaintrygowana na maskotki ustawione na stoliku.
Z tych wszystkich pluszaków, uwagę kobiety przykuł w sumie tylko jeden. Zniszczony lisek. Jednak nie dlatego, że gdyby nie wada to byłby najurokliwszy z nagród, lecz właśnie dlatego, że posiadał skazę. Odstawał od reszty swoim defektem, choć nie było to coś, czego nie można by było naprawić. Ten naderwany ogonek jednak w jakiś sposób czynił pluszaka wyjątkowym w oczach Cyren. A ona sama miała chyba słabość do rzeczy ciekawych i dziwnych, patrząc na jej dotychczasowe decyzje.
Usłyszałam twe wołanie, postanowiłam odpowiedzieć na wezwanie – oznajmiła niezbyt kreatywnie Cyrene, spoglądając przy tym na sprzedawcę, a zaraz po tym na porcelanowy kubek z którego upijał herbatę.
Przyglądając się rozłożonym na stole przedmiotom, kobieta mimowolnie przekrzywiła głowę, czekając aż usłyszy zasady i wyjaśnienia jak grać. Cóż, nie nastawiała się jakoś bardzo na swoją wygraną, jednak zawsze warto było próbować. Dla niej w tym momencie liczył się chyba bardziej sam udział, bo gdy zaczęła uważniej przyglądać się prawdopodobnym materiałom do gry, jej szmaragdowe oczy rozbłysły ciekawsko.

— To jest łamigłówka, przy której musi pracować panienek główka. Skupcie na niej swój wzrok, bo gdy na chwilę spojrzycie w bok, rozwiązanie pójdzie w mrok. Nie wprowadzam zamętu, ale nie przewidujcie podstępu. Gdy chwycę przycisk czerwony i ułożę go wraz z żarówką z prawej strony, a niebieski chwycę i umieszczę, uwaga tu panie zachwycę, obok czerwonego. I nie zataję niczego. Dwa następne kolory umieszczę z lewej strony. —Powiedział i zaczął pokazywać sztuczkę. Na moment jej tłumaczenia przestał starać się rymować.— Bądźcie uważni moi mili, abyście się nie pomylili, machina nie jest zaklęta, a jedynie z obcego świata wyciągnięta. Jej mechanizm jest prosty. Nagroda wybrana jest dla pani, która rozwiąże, w jaki sposób działa mechanizm.Uwaga, zagadka się rozpoczyna!Są 4 żarówki, niebieska, czerwona, żółta i zielona. Są 4 przyciski, niebieski, czerwony, żółty i zielony. Przygotowanych jest w pudełku 8 miejsc, cztery na żarówki, położone w jednej linii i cztery wypustki na przyciski, również w jednej linii.1. W linii żarówek na pozycji numer jeden umieszczamy żarówkę koloru niebieskiego, a po nim kolejno czerwonego, żółtego i zielonego. Naprzeciwko nich ustawiamy pasujące kolory przycisków. Na pozycji numer jeden w linii przycisków dajemy niebieski, później kolejno czerwony, żółty i zielony.Pokaz start.
Mężczyzna naciska najpierw niebieski przycisk, zapala się żarówka na pozycji pierwszej, czyli niebieska. Następnie naciska przycisk o kolorze czerwonym, zapala się lampka na pozycji drugiej, o kolorze czerwonym.
Trzecim naciśniętym przyciskiem jest żółty, a po jego naciśnięciu odpala się żarówka na pozycji trzeciej, o kolorze odpowiadającym przyciskowi. Identycznie staje się w przypadku czwartego, zielonego przycisku — po jego naciśnięciu zapala się żarówka na czwartej pozycji, o kolorze zielonym.
— Proszę wymieszać dowolnie przyciski. — zwrócił się do Cyrene — A panienka niech wymiesza dowolnie żarówki. — odparł do Bezimiennej.
Obie miały cztery miejsca — 1, 2, 3 oraz 4. Musiały w wypustki wpasować cztery kolory, dowolnie, jeśli chodzi o kolejność.

Kobieta odwzajemniła kiwnięcie głowy do Cyrene. Zrobiła to z mieszanymi uczuciami, co nie było dokładnie widoczne. Jaki był powód, że osoba uwielbiająca się otaczać herosami, nie cieszyła się z tej sytuacji? Czuła lekkie zmartwienie. Widziała ją podążającą za innym herosem, a teraz znalazła się tutaj. Pokłócili się? Może coś innego się stało? Potrzebowała pomocy w rozwinięciu ich znajomości? Miała szczere chęci pomocy, lecz zdrowy rozsądek ją powstrzymywał przed działaniem. Najpierw powinna się skupić na tym, co znajduje się przed nią.
Usłyszawszy zasady, zrozumiała, że będzie musiała współpracować z dziewczyną, ale jednocześnie z nią rywalizować. Początkowo chciała zagrać w tą grę z desperackiej próby znalezienia rozrywki, ale jeśli tak się sprawy mają, to szczerze będzie czerpać przyjemność z tej łamigłówki. Miała też początkowo wątpliwości, czy zezwoli im zagrać bez żadnej opłaty. Ale widocznie festiwal działał na własnych zasadach, a jej obawy były bezpodstawne.
- Hm.. zaczynam rozumieć.. .. zobaczmy, co to znaczy "umieć". ..
Odparła rozbawiona, nie kryjąc swojego beztalencia w wymyślaniu rymów. Szybko jej dobry humor przerodził się w czystą dezorientację, gdy za sprawą zwykłego naciskania w przyciski, zapalały się pokolorowane żarówki. Tak natychmiastowo, bez żadnego ognia, czyste światło.
- Czy to.. magia?
Wyrzuciła z siebie pełna zaskoczenia, gdy pokaz się zakończył. Pewnie przez dłuższą chwilę wpatrywałaby się w czarne pudło, nie bardzo wiedząc, czego właśnie doświadczyła, gdyby nie uchwycone jedno słowo. Jej tymczasowo otwarte z szoku usta się zamknęły i się wykrzywiły w pełny politowania uśmiech.
- "Panienka"? Panna.
Poprawiła mężczyznę, by skupić swoją uwagę na zagadce. Zanim jednakże do niej przystąpiła, postanowiła sięgnąć po dwie kartki i długopis. Jedną z nich zostawiła sobie, gdy drugą podała Cyrene. Postanowiła jako pierwsza zapisać wyniki z pierwszego pokazu. Po tym podała długopis dziewczynie i przystąpiła do wymiany żarówek tak, aby ich ułożenie było następujące: Żółty, Niebieski, Czerwony, Zielony.
- Może zostawmy zielony na swoich miejscach?
Zaproponowała, zostawiając ostateczny wybór wspólniczko-rywalce.. Chyba powinien istnieć określenie na taką relację, prawda?
W trakcie czekania na decyzję dziewczyny, postanowiła zwrócić się do mężczyzny z następującymi słowami.
- Nie goni nas czas czy ilość zmian? .. Nie pochłonie nas żadna grań? ..

Cyrene skupiła się na wyjaśnieniach, nie odrywając wzroku od żarówek, guzików i dłoni mistrza zagadki. Więc gra polegała na zgadnięciu jak działa ten mechanizm, jak on to określił, z obcego świata wyjęty. Czy to oznaczało, że sprowadzony przez anomalię tutaj? Tak jak herosi? Czy może po prostu zrymował w taki sposób, aby pobudzić ich zaciekawienie i przywołać aurę tajemniczości?
Nie, skup się na tym co masz przed sobą Cyren. Najpierw gra, potem ewentualne pytania do tego człowieka, upomniała siebie.
Jak zaczarowana patrzyła na pokaz działania żarówek i guzików. Oczy Cyrene rozszerzyły się z zaskoczenia, gdy żarówki zaświeciły się po naciśnięciu odpowiedniego przycisku. Tak po prostu. To było... Jej dłoń momentalnie wysunęła się w kierunku świecących żarówek, by palec w białej rękawiczce niepewnie dotknął jednej z nich. Zupełnie tak, jakby kobieta nie wierzyła w to co widzi.
Niesamowite... – wykrztusiła cicho, patrząc na czarne pudełko i zabierając rękę.
Żarówki zapaliły się od tak… gdy mężczyzna dotknął nacisnął guzik. Bez ognia czy innego środka zapalnego. Nie potrafiła w to uwierzyć, a jednocześnie jej umysł aż wrzeszczał z ciekawości. Jak to możliwe? Skąd on to wytrzasnął? Jak to działa? To po prostu postęp rozwojowy tego świata czy jakaś magia? Miliardy pytań pojawiały się w jej oczach pod postacią iskierek nagłej ekscytacji. Nawet jeśli przegra, nie żałowała podejścia do stoliczka. Słysząc polecenie mistrza zagadki, Cyrene przekrzywiła głowę. Uśmiechając się mimowolnie, kobieta oparła policzek na dłoni, wpatrując się w pudełko i guziki. Miała zamienić przyciski. Dowolnie. Ciekawe. Niech pomyśli chwilę...
O, dziękuję. – Te dość spokojne i ciche słowa wybrzmiały z ust Cyrene, gdy, wyrwana z rozmyśleń, dostrzegła kartkę, którą podała jej nieznajoma.
Biorąc z niej przykład, Cyren mimowolnie rozrysowała sobie układ i wynik pierwszego „pokazu”, jednocześnie mocno się nad czymś zastanawiając. Były w sumie dwie rzeczy, które chciała teraz sprawdzić, o ile będzie okazja.
Spoglądając na zmianę kolejności żarówek poza jedną, Cyrene uśmiechnęła się lekko. Pomysł nieznajomej, z którą musiała jednocześnie współpracować i rywalizować był dobry. Pokrywał się trochę z tym, co Cyren sama chciała sprawdzić. Kiwając lekko głową, Cyrene wyciągnęła dłoń w kierunku przycisków.
Dostrzegając ledwie widoczne drżenie jej palców, kobieta skrzywiła się w uśmiechu. Ogarnij się Cyrene, to tylko gra a nie walka na śmierć i życie. Nic się nie stanie jak spartaczysz, pouczyła sama siebie, gdy jej dłoń zmieniała guziki.
Czerwony, żółty, niebieski i na końcu nietknięty zielony.

Kontynuacja zagadki2. W linii żarówek na pozycji numer jeden umieszczamy żarówkę koloru żółtego, a po nim kolejno niebieskiego, czerwonego i zielonego. Naprzeciwko nich ustawiamy przyciski. Na pozycji numer jeden w linii przycisków dajemy czerwony, później kolejno żółty, niebieski i zielony.Mężczyzna nacisnął przycisk o kolorze żółtym, który znajdował się na drugiej pozycji. Żarówka na pozycji jeden, o tym samym kolorze, zabłysnęła swoim światłem na nowo. Kolejną zapaloną żarówką była niebieska, na pozycji drugiej, a stało się to, gdy mistrz zagadki przycisnął trzeci przycisk, o odpowiadającej jej barwie. Teraz, tak jak wcześniej, dwie żarówki świeciły. Trzecim z kolei załączonym przyciskiem był ten na pozycji pierwszej, o kolorze czerwonym, a wraz z jego przyciśnięciem zapaliła się czerwona żarówka, o trzecim w kolejności przyłączu. Na koniec mężczyzna zapalił czwartą, zieloną żarówkę ostatnim w linii przyciskiem.— Macie dowolną ilość prób zmiany w kolejności przycisków i świecących się szkiełek, a pytanie jedno. Jakim cudem niezależnie od wymieszanych przycisków i kolorów, zawsze świeci się prawidłowa lampka? — zapytał z uśmiechem i spokojny o nagrody wziął łyka herbaty. Nie odpowiadał na pytania kobiet, jedynie za każdym pytaniem i zachwytem kiwał ucieszony głową. Nie mógł im podpowiadać

Po ustawieniu nowej kombinacji, kobieta spodziewała się wielu scenariuszy, jednakże to, czego była świadkiem, ją zdziwiło. Nawet po zmianie pozycji przycisków oraz żarówek, te po naciśnięciu dalej potrafiły się zgodnie zaświecić. Choć wzięła jako pierwsza długopis, pusto wpatrywała się w zagadkę, nie mając pewności, na co patrzyła. Pytanie mężczyzny ją z powrotem ściągnęło na ziemię.
- Uhh..
Przekrzywiła głowę i rzuciła całkowicie niepoważnie.
- Bo oszukiwał pan?
Bezwiednie przepisała wynik drugiej kombinacji na swoją kartkę i oddała długopis dziewczynie.
- Bo kolejność przycisków nie jest ważna? Nie.. to nie to. To.. też nie może być przypadek. Kolejność została zmieniona, ale to dalej nie to.
Palcem postukała parokrotnie w swoją kartkę, zastanawiając się nad rozwiązaniem tej łamigłówki, a także następnym ruchem. Ostatnie, mocniejsze stuknięcie było oznaką, że coś zdecydowała.
- Nie zmieniam kolejności żarówek. Zmiany pozostawiam Tobie, moja piękna wspólniczko.
Rzuciła z uśmiechem do Cyrene, wracając myślami do tego, co się zadziało. Jej nietypowe tęczówki skupiły się na mężczyźnie.
- Sprytny jest pan. Myślałyśmy, że mamy całkowitą kontrolę nad zmianami, a tu jednak wkradł się pan ze swoją zmianą kolejności wciskania przycisków. Nieładnie.
Na tym poprzestała, zastanawiając się nad wynikiem trzeciej, kolejnej kombinacji.

I znowu wszystkie żarówki się zaświeciły. Cyrene zamrugała zdezorientowana, nie potrafiąc wykrztusić słowa. Jak to możliwe? Kolejność pomieszana, a mimo to po naciśnięciu takiego żółtego przycisku wraz zaświeciła się żółta żarówka. Jak?! Na dłuższą chwilę kobieta poczuła się naprawdę głupia.
Jak to działa...
Skanując wzrokiem pudełko, przyciski i żarówki, kobieta zmarszczyła brwi w skupieniu. Słowa mistrza zagadki zapętliły się w głowie niczym zacięte nagranie. Jakim cudem niezależnie od wymieszanych przycisków i świecących się szkiełek, zawsze świeci się prawidłowa lampka? Dobre pytanie. Cyrene to zastanawiało jeszcze bardziej niż wcześniej.
Musiało przecież istnieć jakieś wytłumaczenie.
Ale zajawka, trafiła się niezła zagadka – wymamrotała pod nosem kobieta, sięgając po długopis, który podawała jej nieznajoma.
Rozrysowując wynik drugiego pokazu, Cyren dorysowała coś na swojej kartce, zawieszając wzrok na papierze. Błądząc w swoich myślach, jednym uchem słuchała słów towarzyszki i co jakiś czas zerkała na pudełko. Zaraz po tym zastygła w bezruchu, gdy przez jej myśli przebiło się spostrzeżenie wspólniczki w rozwiązaniu tajemnicy.
Kolejność wciskania przycisków została zmieniona. To nie mógł być raczej przypadek… Chyba. Spoglądając po raz kolejny na swoją kartkę, Cyrene dopisała coś w tych prowizorycznych notatkach. Dobra, próbujemy jeszcze raz.
Skoro mam dowolną ilość prób zamiany, to jeszcze pokorzystamy – uśmiechnęła się w odpowiedzi do nieznajomej, zamieniając miejscami guziki żółty i zielony, aby po tym zwrócić się do mężczyzny. – Mistrzu tej gry, jeśli prośbę mieć mogę, guziki po kolei wciskać tym razem proszę.

- Nie mogę spełnić pani żądania, bo odebrałoby mi to zabawę. Kolejność naciśniętych przycisków ja wybieram, Pani wybiera szkiełka, a Dama — tu zwrócił się do Bezimiennej — przyciski. - Następnie przystąpił do pokazu.Kontynuacja zagadki3. W linii żarówek na pozycji numer jeden umieszczamy żarówkę koloru zielonego, a po nim kolejno niebieskiego, czerwonego i żółtego. Naprzeciwko nich ustawiamy przyciski. Na pozycji numer jeden w linii przycisków dajemy czerwony, później kolejno żółty, niebieski i zielony.Mężczyzna nacisnął przycisk o kolorze zielonym, który znajdował się na czwartej pozycji. Żarówka na pozycji jeden, o tym samym kolorze, zabłysnęła swoim światłem na nowo. Kolejną zapaloną żarówką była niebieska, na pozycji drugiej, a stało się, to gdy mistrz zagadki przycisnął trzeci przycisk, o odpowiadającej jej barwie. Trzecim z kolei załączonym przyciskiem był ten na pozycji pierwszej, o kolorze czerwonym, a wraz z jego przyciśnięciem zapaliła się czerwona żarówka, o trzecim w kolejności przyłączu. Na koniec mężczyzna zapalił czwartą, żółtą żarówkę ostatnim w linii guzików przyciskiem.Tym razem do kobiet nie zostało nic powiedziane. Wszystkie cztery żarówki świeciły się, a mężczyzna bacznie obserwował ich reakcje.

Trzecia kombinacja potwierdzała jej przypuszczenia, nie tylko odnośnie mechanizmu, ale również do jej przypuszczeń. Mężczyzna wodził ich za nos i nie krył się z tym przy swojej ostatniej odpowiedzi. Nie robił tego w sposób denerwujący, a miało to za zadanie zmusić ich do krążenia wokół zmyślnych schematów i "magii" samego pudełka. Prawda jednakże najpewniej była inna.
- To prawda, taką prośbą zabrałybyśmy całą tą zabawę, całą tą frajdę z wodzenia nas za nos. Ha ha.
Cicho zaśmiała się kobieta, która nawet nie sięgała już po długopis. Ba, nawet przestała zerkać na kartkę, która była zapisana, w jej przekonaniu, bezużytecznymi informacjami.
- To urządzenie tylko zapala żarówki, a dlaczego pasują kolorystycznie? Bo Pan Spryciula tak pragnie. Naciska Pan przyciski zgodnie z kolejnością lampek, gdyż tak należy robić.
Krótko się zastanowiła, aby ostrożniej wypowiedzieć następne słowa.
- "Żarówki się zapalą, jeśli wciśnie się odpowiadający im kolorystycznie przycisk.." albo.. "Każde naciśnięcie przycisku zapala następną żarówkę zaczynając od pierwszej.".
Taka była jej odpowiedź, dlatego skupiła swoją uwagę na reakcji mężczyzny. Jeszcze do końca nie skończyła, dlatego kontynuowała, aby wyjaśnić swoje rozumowanie.
- Potwierdzenie obu wymagałoby zmiany kolejności. A jeśli musiałabym wybierać, to byłaby to druga wersja. Wtedy dla Pana jest to największa frajda wodzenia nas za nos. Nakierowanie innych do wymyślania reguł, których tak naprawdę nie ma.
Na krótko przypomniała sobie jego pierwsze słowa. Potwierdzałoby to, że nie było tutaj żadnego podstępu. A jeśli się myliła.. to musiała przyznać, że nieźle ją wyprowadził w pole.

Cyrene zmrużyła oczy, słysząc słowa mężczyzny. Osz ty, przeszło jej przez myśl, gdy ponownie wszystkie żarówki zaświeciły po naciśnięciu guzików wybranych przez mężczyznę. Czyli to on wybierał kolejność wciskania guzików, koniec kropka. Niezbyt fajne. Jej ekscytacja przygasła nieco, choć nadal chciała znać odpowiedź.
Słysząc słowa nieznajomej, Cyren mimowolnie spojrzała w jej kierunku. Słuchała jej odpowiedzi na zagadkę, przekrzywiając przy tym głowę. Teoria jej towarzyszki brzmiała dość logicznie. Prawdopodobnie właśnie został wyłoniony zwycięzca.
Zawieszając wzrok na pudełku, ciemnowłosa uśmiechnęła się mimowolnie. Drąc swoją kartkę na miliardy kawałków, Cyren zrobiła ze swoich notatek prowizoryczne konfetti, jednak powstrzymała się przed wyrzuceniem ich w powietrze.
Przynajmniej na razie.
Idąc za odpowiedzią mojej bystrej towarzyszki… To prawdopodobnie każde miejsce na żarówkę w pudełku jest połączone z każdym miejscem na przycisk. Wówczas każda żarówka, nie ważne jaki ma kolor, jest połączona z każdym guzikiem, który może ją zapalić, gdy przyjdzie jej kolej. – Cyrene w tej chwili wydawała się bardziej gdybać nad, na razie, teorią nieznajomej, niżeli faktycznie odpowiadać na zagadkę.
Dłoń Cyren sięgnęła przez stolik i korzystając z tego, że mistrz zagadki skupił się na nieznajomej i ich odpowiedziach, delikatnie chwyciła jego kubek z herbatą. Wycierając palcami brzegi, kobieta upiła łyk jego herbaty, wskazując wolną ręką na pudełko.
Chciałabym zobaczyć, jak naciska pan guziki po kolei. Albo lepiej, ja chce je ponaciskać – oznajmiła spokojnie Cyrene, zupełnie tak, jakby nie słyszała jego pierwotnej odmowy. Ją chyba po prostu świerzbiały paluszki...

Koniec zagadki
Mężczyzna zdziwił się, spoglądając na bezimienną. Minęła dłuższa chwila, nim jego twarz przybrała zdumiony wyraz. Kobieta zaimponowała mu. Przesuwając zabawkę, w stronę Cyrene, przeniósł pluszaki na przedni blat w taki sposób, aby obie kobiety mogły sobie wybrać po jednym.
— Gratuluję, zgadza się. Niezależnie od użytego przycisku, zawsze pierwszy wciśnięty guzik zapali pierwszą żarówkę, drugi wciśnięty guzik zapali drugą. Liczy się jedynie kolejność wciskania przycisków. Należy się nagroda dla pań. Jesteście pierwszymi, którym udało się rozwiązać tę łamigłówkę. Proszę wybrać sobie nagrodę. Powinienem opowiedzieć coś o nich? Może coś zasugeruję?Zapytał się obu, posyłając ciepły uśmiech w stronę Cyrene, po czym wyciągnął swoją dłoń po porcelanowy kubek.
— Mogłem nalać pani świeżej herbatki do czystego kubka.
Do wyboru: niedźwiedź z ogromnym sercem, osiemdziesięciocentymetrowy czarny kotek, puchaty pies w beżowych odcieniach, pingwin z kokardą na głowie, pingwin z krawatem na szyi, królik o szaro białych odcieniach, zniszczony lis.

Kobieta uznała początkowe zdziwienie mężczyzny za zły sygnał. Tak bardzo to była niewiarygodna i nieprawdziwa odpowiedź, że nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia? Jak się szybko okazało, była to tak naprawdę poprawna odpowiedź. Mocniej bijące serce było dowodem, że zależało jej na wygranie. Dlaczego tak nagle? Było to tylko kolejne z wielu nagłych pragnień, które kobieta chciała zaspokoić. Uspokoiła się wraz z większym odetchnięciem powietrza.
- Sama prawie wpadłam w te pańskie, niewinne sidła.
Rzuciła krótko na komentarz, że były pierwszymi zwyciężczyniami. Chociaż na żaden gorszy tytuł nie zasługiwała. W końcu była heroską, bohaterką, boginią tych wszystkich ludzi. Tak, zdecydowanie ta wygrana spowodowała, że jej humor stał się jeszcze lepszy, jeśli w ogóle było to możliwe. Gdy miała już wybrać nagrodę, zawahała się. Już zdecydowała, co zamierzała zrobić, lecz postawiona przed rzeczywistym wyborem, straciła tą pewność siebie. Postanowiła skorzystać z pomocy mężczyzny o sprycie przewyższającym jej wzrost.
- W takim razie, poprosiłabym o sugestię..
Jeden jej krok wystarczył, aby przejść za Cyrene i delikatnie położyć swoje dłonie na jej ramionach. W tym czasie dokończyła swoją myśl.
- ..która z nagród by była najlepsza jako prezent dla tej ślicznej pani?
Na jej twarzy zagościł radosny, szeroki uśmiech. Czyżby od początku planowała oferować swoją nagrodę wspólniczce?
Jej miecz już od dobrej chwili, dwóch stał oparty o stanowisko mężczyzny, nie wadząc nikomu swoją obecnością.

Były pierwszymi, którym udało się odgadnąć? Nagroda dla pań? Czekaj chwilę, że niby dla mnie też?, te myśli rozbrzmiały w głowie nieco zdezorientowanej Cyrene, gdy usłyszała werdykt mistrza zagadki. Zgadły… obie? Ale ona nawet nie czuła się, jakby odpowiadała. Według samej siebie tylko snuła teorię nawiązując do słów towarzyszki. Tylko czy to aby dobry pomysł, aby mówić to na głos?
Patrząc na ostatni pokaz i słuchając wyjaśnienia jak działa zagadka, kobieta mimowolnie przekrzywiła głowę. Czyli jednak to była prawda. Liczy się tylko kolejność naciskania guziczków. W tym momencie ciemnowłosa nabrała szczerej ochoty pogratulować mężczyźnie sprytu i pomysłowości na łamigłówkę.
Zanim to jednak zrobiła, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
W takim razie... – zaczęła melodyjnie, wyrzucając papierkowe konfetti z notatek nad siebie i nieznajomą. – Brawa i oklaski dla nas! Pierwsze które odgadły, to tytuł całkiem wpadający w ucho.
Zaraz po tym Cyrene spięła się lekko, gdy usłyszała uwagę dotyczącą kubka. Śmiejąc się cicho, kobieta oddała mistrzowi zagadki jego własność z czymś na kształt przepraszającego uśmiechu. Szczerze, to nie uwierzyła za bardzo w jego słowa. Wątpiła, aby poczęstował ją herbatą gdyby poprosiła, ale postanowiła zostawić to bez komentarza.
Wodząc wzrokiem po pluszakach, nie czuła jakby zasłużyła na któregoś… ale skoro mistrz zagadki kazał wybrać. Jej palce ostrożnie złapały zniszczonego liska, podnosząc go z miejsca. To był jej wybór, zwłaszcza, że uszkodzony pluszak przykuł jej uwagę już na początku.
Czując dotyk na ramionach, Cyrene, w ułamku sekundy zadarła głowę w górę, aby spojrzała na swoją towarzyszkę. Zdezorientowanie wymalowało się na twarzy Cyren.
Co? – wypaliła bez zastanowienia, przyglądając się nieznajomej nieco skołowana. – Czemu nie wybierzesz czegoś dla siebie, skoro to też twoja wygrana?

— Cóż, więc każdy z tych pluszaków ma w sobie zaklętą magiczną moc. — wytłumaczył mężczyzna — Pluszak liska, który chyba już znalazł swoją adoratorkę, po wypowiedzeniu słowa "Fuchs" sprawia, że jego właściciel rozróżnia wypowiadane kłamstwo od prawdy. Wie, co jest iluzją i fałszerstwem, a co realnym obiektem i oryginałem. Osobiście polecałbym niedźwiedzia, gdyż jest to obrońca, pingwiny pomagają znaleźć drugą połówkę, pluszak z krawatem sprawia, że za właścicielem oglądają się panienki, a z kokardką kawalerowie i nie tylko. — powiedział, dając dosadną aluzję, że może być powodem zdrady. Dalej, kontynuował opowiadanie.— Kot pozwala stać się niewidzialnym i bezszelestnie skradać. Pies odstrasza mniej groźne istoty, jak jadowite węże, pająki, czy wilki, a królik sprawia, że właściciel o wiele szybciej może się przemieszczać. — po skończeniu swoich wyjaśnień, przeczesał swoje włosy dłonią i pozwolił Bezimiennej namyślić się co do wyboru swojej nagrody.

Parę skrawków prowizorycznego konfetti zatrzymało się na ubraniach kobiety. Nie zdawała się nimi przejmować, pozwalając im się dosiąść na gapę. Sposób celebracji z wygranej był dość dziecinny. Rozbawiło ją to.
Kobieta odwzajemniła swoje spojrzenie. Z jej różnokolorowych krążków dało się wyczytać czystą radość, zwłaszcza z powodu reakcji Cyrene. Czerpała z tego ogromną satysfakcję, co uzewnętrzniało się w postaci szerszego, szczerego uśmiechu.
- Ale to ode mnie zależy, co zrobię z tą wygraną, tak?
Krótka, pewna odpowiedź. Uznawała to za niepodważalny argument, nie wymagający głębszego rozwodzenia się. W międzyczasie, gdy mężczyzna tłumaczył o dodatkowych mocach i magicznych właściwościach pluszaków, dłonie Bezimiennej zbliżyły się do karku Cyrene, aby palcami ugniatać kciukami mięśnie nad łopatkami. Przeszła do niespodziewanego masażu.
- Jesteś bardzo spięta. Rozluźnij się, w końcu jesteśmy na festiwalu. Naciesz się atmosferą, póki trwa.
Dorzuciła radośnie, a gdy mężczyzna skończył swoje wypociny, również puściła kobietę. Zbliżyła się bliżej do pluszowych maskotek, by obdarzyć je wszystkie ostatnim, powierzchownym spojrzeniem. Już miała swojego faworyta, a słowa zachęty mężczyzny tylko ją w tym upewniło. Wydawała się nawet nie słuchać połowy tego, co mówił.
- A więc potrafią coś więcej. To świetnie! A więc wybieram.. Ciebie.
Rzuciła, obiema rękoma sięgając po największą nagrodę, ogromnego, pluszowego misia z sercem. Jego rozmiar wystarczył, aby przy przenosinach przez przypadek zahaczyć o miecz, który zabrzęczał na ziemi. Kobieta przelotnie zerknęła na swój oręż, aby się odwrócić do swojej wspólniczki.
- Patrz, co dla Ciebie mam~𝆕 Jest tak samo wielki, co ja, nie? - Jej głos był pełen ekscytacji i cała ta sytuacja sprawiała jej ogromną radość. Wychyliła się zza prezentu. - I tak samo uroczy jak osoba, która zaraz go otrzyma. - dorzuciła bez żadnego zająknięcia. Trudno znaleźć kogokolwiek innego, kto potrafi tak płynnie prawić komplementy. Nie były one również sztuczne ani fałszywe.
Po tym wcisnęła swoją nagrodę w ramiona Cyrene, by po tym na krótko się odwrócić i z przysiadem sięgnąć z powrotem po swój oręż, który na stałe zawitał w jej lewej ręce. Dopiero coś sobie przypomniała, dlatego zwróciła się mężczyzny z pełnym oczekiwania głosem.
- Miś też posiada swoje słowo?
Swój wzrok utkwiła na wspólniczce, ciekawa czy napotkała jakieś problemy z trzymaniem niespodziewanego prezentu. Nie zamierzała jej pomagać, a nawet radowałaby się jeszcze bardziej, gdyby to sprawiło dziewczynie niewinny kłopot.

Wzdrygając się, Cyren instynktownie spróbowała odgonić palce nieznajomej od swojego karku, próbując uwolnić się od nieoczekiwanego masażu.
Nie jestem spięta. Poza tym, owszem, to twoja nagroda i możesz z nią zrobić co chcesz, ale słyszałaś go? To ma umiejętność magiczną, może kiedyś ci się przydać. Zastanów się jeszcze – argumentowała, a raczej próbowała argumentować, Cyrene z niejaką nadzieją, że zmieni zdanie nieznajomej.
Zachowanie towarzyszki w oczach Cyren było po prostu dziwne. I w pewien sposób niepoważne. Przynajmniej z punktu rozumowania ciemnowłosej kobiety. Nieznajoma wygrała maskotkę, która mogłaby jej się przydać w przyszłości. Do tego, skoro miała jakąś umiejętność magiczną, prawdopodobnie nie była wcale taka bezwartościowa czy mało cenna, jak w przypadku zwyczajnego pluszaka. To był artefakt, nawet jeśli pluszowy. Cyrene nie widziała powodu, dla którego tamta powinna się go od razu pozbywać.
Tym bardziej dlaczego niby miałaby ją oddawać komuś, kogo nawet nie zna? Nadzieja Cyrene jednak uleciała z niej tak szybko, jak się pojawiła. Słysząc słowa ekscytacji skierowane w jej stronę, Cyren zmarszczyła brwi, czując nagłe uczucie dyskomfortu. Nie było na szczęście tak mocne, jak w przypadku ponownego zobaczenia kupca, przed którym uciekła. Nie podjudzało ją jeszcze do wycofania się czy ucieczki, ale na pewno sprawiało, że czuła się… po prostu zdezorientowana. Zwłaszcza, że wysoka nieznajoma nie wydawała się w tym momencie żartować czy z niej kpić.
Nie rozumiem, przeszło jej przez myśl, zanim instynktownie nie dźwignęła wciśniętego w jej ramiona miśka.
Na moment straciła widok na to co ma przed sobą. Widziała tylko pluszaka. Mrugając, Cyrene wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić i spróbować odgonić dyskomfort.
Dlaczego obdarowujesz takimi cennymi rzeczami obce osoby? – zapytała Cyren, opuszczając miśka nieco w dół, aby móc spojrzeć na towarzyszkę. – Nawet mnie nie znasz. A ja nie mam nic, co mogłabym dać Ci w zamian za niego.

Cyrene podchodziła do tego logicznie i obiektywnie, ważąc zyski obu stron z tej szalonej decyzji. Nic dziwnego, że nie potrafiła pojąć tego ruchu, gdy wyższa od niej kobieta kierowała się pragnieniami, czymś emocjonalnym i subiektywnym, kontrastującym z logiką czy nawet rozsądkiem. Nie znaczyło to, że tego ostatniego nie posiadała. Chociaż dla niej istniała tylko wersja "sugestii rozsądku".
Oparła się o miecz, przyjmując wygodniejszą pozycję.
- Bo kocham rozweselać innych herosów, a szczególnie tak uroczych jak Ty.
Wyznała prawdę. Jak mogłaby kłamać przed takim widokiem? W oczach kobiety Cyrene była małą dziewczynką, na którą nagle położono ogromną misję uratowania całego świata. Nie tylko na nią. Na całej Avarii było wiele osób o podobnym ciężarze, a Bezimienna nie potrafiła tego ot tak zaakceptować i nic nie robić. Tak narodziła się jej wewnętrzna misja pomocy każdemu herosowi.. i tylko herosom. Czuła żal do zwykłych mieszkańców za to, że tak ochoczo przenieśli swój ciężar na rozwiązanie, które przyszło im z nieba.
- Tobie też należy się trochę miłości, chwili wytchnienia i wsparcia między narażaniem swojego życia dla mieszkańców. Herosi też mogą być samolubni. A nawet powinni.
Prócz słów, pragnęła samym swoim tonem głosu przekazać, że miała same szczere i dobre intencje. Chciała pomagać takim jak Cyrene i nie oczekiwała niczego w zamian.
Po tym wyprostowała się i podniosła swój miecz, by go utrzymywać te kilka centymetrów nad ziemią. Zwróciła się do mężczyzny obsługującego stoisko podczas obracania się.
- Było zabawnie. Podobało mi się.
Nie zapomniała również o pożegnaniu się z samą Cyrene.
- Do następnego, moja urocza wspólniczko~𝆕
W taki sposób odeszła zadowolona, pozostawiając stoisko oraz lodową heroskę za sobą.
Górując ponad innymi, miała łatwiejszy widok na resztę atrakcji. Choć częściowo była zainteresowana wyczuwanymi aromatami i wizją porozmawiania z kobietami w zwiewanych sukienkach, ale.. jej ekscytacja umierała, gdy sobie uświadamiała, że będzie zmuszona tylko do kontaktów ze zwykłymi ludźmi. Idea była zachęcająca, ale zawód był większy. Z tego powodu postanowiła spróbować czegoś, co nie wymaga tak wielu kontaktów. Ostatecznie skierowała się do karczmy, zaintrygowana zachwalanym produktem, by doświadczyć czegoś nowego.

Rozweselać herosów? Jej też należy się trochę miłości, chwila wytchnienia i wsparcie? Herosi też mogą być samolubni, a nawet powinni? Ale przecież… co?
Zaciskając palce na otrzymanym od nieznajomej pluszaku, Cyrene zmarszczyła brwi. To brzmiało… po prostu dziwnie. Przynajmniej dla niej. Słowa odchodzącej towarzyszki powoli zakorzeniały się w jej pamięci, im dłużej nad nimi myślała. Rozumiała zdania, które do niej wypowiedziała, ale… zamiast czuć satysfakcję z uzyskanej odpowiedzi na pytanie i odpuścić temat, Cyrene miała wrażenie, że teraz ma ich tylko jeszcze więcej.
Kocha rozweselać herosów? Dlaczego? I jak niby? Swoim kosztem czy stawianiem ich w niekomfortowych sytuacjach? Bo tak to na razie wyglądało w oczach Cyren. Nieznajoma oddała jej coś, co powinno trafić do niej i tłumaczyła to chęcią rozweselenia jej? Czyste szaleństwo i dziwota. Do tego nawet nie zapytała jej o zdanie, po prostu postawiła przed faktem dokonanym. I co niby miało znaczyć, że herosi powinni być samolubni?
Ta wysoka heroska była po prostu dziwna, co w umyśle Cyren znaczyło prawie to samo co interesująca. Mimo to nie zaczepiła jej ponownie, tylko patrzyła jak odchodzi. Cyrene pokręciła mocno głową, aby choć na chwilę odgonić myśli. Wbrew temu, co mogła myśleć nieznajoma, ona nie czuła się rozweselona. Zamiast tego to co najwyżej zdezorientowana i skonfliktowana.
Dziękuję za zagadkę, była ciekawa… i sprytna. – Pożegnawszy mężczyznę, kobieta niespiesznie ruszyła przed siebie z powrotem w kierunku głównego placu, instynktownie zaciskając w ramionach wielkiego pluszaka.
Nie czuła, jakby na niego zasłużyła w jakimkolwiek stopniu, a mimo to go wzięła. Choć nie wiedziała czemu. Może po to, aby nie zrobić przykrości nieznajomej, która miała dobre intencje? Mimo wszystko, to był jednak prezent… nawet jeśli od osoby, której nie znała. A może po prostu przyjęła go, bo bała się wyjść na idiotkę przy odkładaniu artefaktu na stolik? Nie wiedziała i czuła się przez to jeszcze bardziej niekomfortowo. Ale póki sama nie znajdzie w sobie odpowiedzi, spróbowała umotywować swoją decyzję tym, że dodatkowy pluszowy artefakt może jej się na coś przydać… Jej zysk, strata nieznajomej. A przynajmniej tak próbowała myśleć.

Cyrene udaje się z powrotem...
W międzyczasie, z perspektywy Antaresa...

Usiadł na ziemi, naprzeciwko człowieka, z którym już raz przegrał. Wiedział, że musi być ostrożny. Jednak wyraz przenikliwości mieszał się na jego twarzy z beztroską i chęcią podjęcia akcji.
– Tylko tym razem właściwie wytłumacz mi zasady. Nigdy wcześniej nie grałem w karty, wiesz?
Tym razem stawka była nieco poważniejsza. Nie przeszkadzało mu, że ludzie się będą na niego patrzyli jeszcze bardziej, lecz to, co już było wyraźną przeszkodą, to to, że ci będą wobec niego uprzedzeni. Będą uważać go za dziwaka. Nie polubią go. Nici z nawiązywania przyjaźni na festiwalu i z dobrej zabawy. Tym bardziej że zwracając na siebie uwagę, ciężej będzie mu odnaleźć zaginiony proch. A jeśli zguba nie znajdzie się na czas, nici z pokazu fajerwerków. Mimo wszystko to, co mu się najbardziej nie podobało, to wizja drugiej porażki z tym samym przeciwnikiem. Kiedy karty zostały potasowane i nastąpiło rozdanie, pewnym ruchem zabrał swoją talię. Nie zdradzał niepewności. Tym razem zamierzał pokazać mężczyźnie, dlaczego nie powinno robić się z niego żartów.

Mężczyzna, który grał z Antaresem, był widocznie zainteresowany blondynem. Na jego prośby był aż nadto uległy.— Minimalna liczba graczy w tym przypadku to dwóch, maksymalna zaś dziesięciu. Do gry wykorzystuję talię, składająca się z 52 znaczonych kart. Jeśli chodzi o reguły gry, to musisz wiedzieć przede wszystkim o tym, że ja jestem rozdającym i mam największą kontrolę, która karta trafi do kogo. Uczestnicy gry, którzy siedzą po jego lewej stronie, są zmuszeni, aby włożyć do puli stawkę w ciemno. W naszym przypadku jest to zakład czynowy. Potem następuje rozdanie każdemu z graczy po dwóch zakrytych kartach, a ich wartość może być znana tylko samym posiadaczom. Po nim do dyspozycji masz trzy ruchy: spasowanie, sprawdzenie lub podbicie. Następnie wyciągane są trzy karty wspólne. Każdy z uczestników może posłużyć się nimi w trakcie rozgrywki. Kiedy gracze znów wykonają swoje ruchy, przechodzi się do wyłożenia na stół czwartej karty. Na niemalże koniec, na stole ląduje piąta karta. Ostatni krok w rozgrywce to wyłożenie wszystkich kart. Gracze mogą skorzystać z pięciu kart spośród dostępnych siedmiu. Wszystko oczywiście po to, aby ułożyć najlepiej punktowany układ. Najsilniejszą kombinacją, jest poker królewski, najsłabszą z kolei wysoka karta. — wytłumaczył, po czym zaczął rozgrywkę, która musiała być oszukana, gdyż Antaresowi trafiły się nie najsilniejsze, jednak jedne z silniejszych kart. Nie było mowy o tym, aby Antares przegrał.— Mogę zaproponować Ci nieco inny układ. — odparł jakby pewny swojej przyszłej wygranej — Ja wytłumaczę Ci, dlaczego nie możesz wygrać i podaruję Ci moje karty, a Ty zorganizujesz drużynę i udasz się z nimi o godzinie szesnastej do podziemi znajdujących się nieopodal na północ. — powiedział, licytując się z Antaresem przed wykazaniem ostatecznej kombinacji.

Antares, chociaż próbował zrozumieć, o co chodzi. Wydawało się, że uważnie słucha. Możliwe, że nawet i tak było.
– Czyli całość polega na zbieraniu odpowiednich kombinacji. Brzmi całkiem łatwo.
Kontynuował rozgrywkę, utrzymując pewność siebie. Niekoniecznie wiedział, czy na pewno uda mu się ułożyć ze swoich kart jakąś kombinację, lecz wydawało mu się, że tym razem los mu się poszczęścił. Jednak po chwili został on wytrącony z transu pewności siebie i zaczął zastanawiać się nad tym, czemu nie może wygrać.
– Naprawdę nie mogę? Czyli jednak jest jakiś haczyk, sztuczka? W takim razie, na co mi oszukane karty? Wizja oszukiwania ludzi do mnie kompletnie nie przemawia. Lepiej, abyś je zatrzymał. Jesteś w tym zdecydowanie lepszy ode mnie. Chociaż jeśli wyrządzisz komuś krzywdę poprzez stosowanie takich sztuczek, możliwe, że w przyszłości spotkamy się jako wrogowie. Jednak tylko gwiazdy znają nasze przeznaczenie. A co do podziemi… Jasne, mogę tam pójść. Tylko… obecnie szukam pewnego złodzieja. Jeśli go nie znajdę, nie będzie pokazu fajerwerków! Byłoby wspaniale, gdybyś spróbował się czegoś dowiedzieć na ten temat pod moją nieobecność. Jak wrócę, powiedziałbyś mi, co o tej sprawie sądzisz. W takim wypadku mogę udać się tam nawet sam. Chciałbym zabrać ze sobą kogoś to towarzystwa i pomocy, ale tak będzie szybciej i sprawniej. Tylko chciałbym wiedzieć, dlaczego miałbym się tam wybrać.

— Nie są oszukane. — odparł mężczyzna z delikatnym śmiechem — Pozwalają zawsze na wygraną swojego właściciela od taki haczyk. — powiedział radośnie, po czym podał Antaresowi resztę talii, aby na nią spojrzał.— Widzę, że nie lubisz przestępców. To dobrze się składa. Zbierz drużynę herosów i sprawdź dla mnie piękny, dlaczego osoby, które biorą udział w zabawie festiwalowej, znikają bez wytłumaczenia. — odparł, dając Antaresowi gorszą zagwozdkę, niżeli zwykły proch do fajerwerek.— Ale nie idź do podziemi sam, bo nie dasz sobie rady. Musisz mieć drużynę. A jak rozwiążecie zagadkę to spełnię jedną Twoją prośbę.

– Czyli ostatecznie są oszukane! – Warknął półżartem, półserio, słysząc o specjalnej zalecie tych kart. Pomyślał, że skoro zawsze pozwalają na zwycięstwo, są nieuczciwe względem tych, którzy przystępują do gry.
– To nie tak, że nienawidzę przestępców. Każdy może mieć swoje powody i nie lubię od razu osądzać. Jednak nie mógłbym spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, gdybym sam dopuszczał się oszustw. – Wyjaśnił naprędce, nieświadomie zmieniając zdanie o rozmówcy. Nie powinien w ogóle uważać go za zboczeńca, nawet go nie znając, lecz ostatnio stres zrobił swoje z jego nerwami.
Im dalej szła ta rozmowa, tym mina blondyna przybierała coraz poważniejszy, niepodobny do niego ton. Nagle w jego oczach można było dostrzec nutkę strachu.
– Znikają? Jak to znikają? Tak bez śladu? Przecież to nierealne… – w tym momencie wiele myśli piętrzyło się, biegnąc w jego głowie, jednak wszystko sprowadzało się do jednego słowa, które już dobrze znał, chociażby z jego poprzedniej misji. – To tak jakby… anomalia.
Wtedy zbliżył się do mężczyzny od kart. Intensywnie spoglądając na niego heros, dał mu znak, że może mu ufać.
Niebieskooki wiedział, że jeśli podejmie się tego, jeśli obieca, że tam pójdzie, już nie pozwoli sobie na odwrót, nawet jeśli miałby o to zginąć.
– Zrobię tak, jak powiedziałeś. Znajdę kogoś do pomocy i uporam się z tą tajemniczą sprawą, obiecuję. Tylko… Mógłbyś najpierw oddać mi mój miecz i strój? Będzie ciężko, aby ktokolwiek wziął mnie i tę kwestię na poważnie, jak będę paradować w tym wdzianku, a bez miecza mogę sobie nie poradzić z tym… cokolwiek stoi za znikaniem ludzi bawiących się na festiwalu.

— To nie oszustwo jak wykorzystuje się je do zabawy. — zaśmiał się mężczyzna i kontynuował, już na poważnie oddając Antaresowi zarówno miecz, jak i ubrania — Brzmi nierealnie, a jednak jest prawdziwe. Nie wiem, gdzie znikają. Nie sądzę jednak, że to anomalia. Herosów możesz poszukać przy ringu, który stoi za wszystkimi atrakcjami, na których można coś wygrać. Są tam pokazy różnych sztuk walki.

Antares przebrał się i przypiął swój oręż do pasa. W końcu jego cel stał się bardziej klarowny i mógł coś nim zdziałać.
– Pokazy sztuk walki? Brzmi ciekawie! Dziękuję za radę. Udam się tam niezwłocznie.
Odwrócił się na pięcie, odrzucając dłonią pelerynę, aby poprawić jej ułożenie. Następnie w miarę szybkim krokiem wyszedł z namiotu. Idąc dalej, we wskazaną przez znajomego stronę, mijał przeróżne, zachęcająco wyglądające atrakcje. Wyglądały na tyle interesująco, że chciał stać się częścią niektórych i się pobawić, lecz minął je, cały czas mając w głowie jeden cel, czyli miejsce, które interesowało go najbardziej. Ponadto, zdawał sobie z tego sprawę, że jeśli szybko upora się z incydentem znikających ludzi, może zostanie mu jeszcze trochę czasu na odnalezienie prochu do fajerwerków. Za nic nie chciał odpuścić sobie tego pokazu.
W końcu skręcił za ostatnią z atrakcji i zobaczył plac, na którym stał wspomniany wcześniej ring.

Antares udał się w poszukiwaniu drużyny. Na pewno spośród pijanych herosów oraz wieśniaków nie miał zbyt różnorodnego wyboru. Z daleka, idąc na stoiska zgodnie z poleceniem mężczyzny, zauważył ring, a pod nim różne akcesoria do sztuk walki, pasy, stroje, rękawice, taśmy, kaski i ochraniacze. Aby wziąć udział, trzeba było znaleźć drugiego chętnego, a tych było jak na lekarstwo. Na jego drodze zastał jednak już spotkaną wcześniej heroskę... z dwoma sporymi pluszakami w dłoniach.

Gdy heros tylko zauważył plac, na którym stał ring, od razu się tam udał. Miał szczęście, wbijając się w grupę herosów, bacznie oglądających to, co się działo na polu starć. Próbował zagadać do jednego, czy drugiego, dołączając się do wiwatów, okrzyków, rad krzyczanych do walczących, lub też narzekań na ich porażki. Planował w międzyczasie wpleść do rozmów temat tajemnicy znikających ludzi oraz swojej misji, lecz nie przyniosło to oczekiwanego przez chłopaka skutku. Herosi, którzy mogliby mu pomóc, byli zbyt pochłonięci oddawaniu się przyziemnej rozrywce wraz z wieśniakami. W dodatku większość z nich nie była w stanie pozwalającym na przeprowadzenie poważnej rozmowy.
Jeden z nich, widząc miecz u pasa Antaresa, nawet chciał się z nim pojedynkować. Blondynowi było to bardziej niż na rękę. Gdyby w takich chwilach nie przekomarzał się i nie pałał zapałem do walki, po prostu nie byłby sobą. Co więcej, gdyby wygrał, zdobyłby parę simirów i atencję wszystkich, więc może ktoś dołączyłby się do jego zadania.
Już miał wchodzić na ring i szykować się do dobycia oręża, gdy ujrzał kobietę, którą spotkał już wcześniej, kiedy z nie do końca własnej woli paradował po terenie festynu w damskim stroju pokojówki. Posłał uważne spojrzenie swojemu niedoszłemu przeciwnikowi, po czym stwierdził, że ten chwiał się na nogach. Nie chciał stawać w szranki z kimś takim. Wydawało mu się, że wystarczyłoby lekkie popchnięcie, a nieznajomy odleciałby w krainę snów. Ciężko byłoby mu myśleć o tym, jako o równym pojedynku, więc jego chęci do dalszego angażowania się w to odeszły. Znów mu się poszczęściło, że zobaczył znajomą, bo mógł porozmawiać z nią, zamiast brnąć w to dalej.
– Zawalczę z tobą, kiedy poczujesz się lepiej – rzucił przez ramię do prawie przeciwnika, po czym zostawił go i zadowolony pomaszerował do niebieskowłosej.
– Hejka! Co porabiasz? Wpadłaś na jakiś trop w sprawie tego prochu? – Przywitał się z nią z szerokim uśmiechem na twarzy.

Cyrene nie była pewna co powinna teraz ze sobą zrobić. Dwa pluszaki w ramionach zdecydowanie ograniczały ją w momencie, gdyby chciała wziąć udział w jakichś zabawach. Dlatego też kobieta zdecydowała się na chwilę wycofać w festiwalu, aby zostawić pluszowe artefakty w bezpiecznym miejscu. Tam gdzie w sumie zostawiła resztę swoich rzeczy, gdy się tutaj wybierała.
To brzmiało w jej głowie jak dobry plan i zamierzała go wykonać. Dopiero potem wrócić do zabawy na festiwalu, bez obawy, że podczas ewentualnej następnej gry ktoś jej te pluszaki zakosi. Co jak co, ale według niej były za cenne, aby zostawiać je byle gdzie. Zwłaszcza tego podarowanego niedziwienia...
Mijając bywalców festiwalu Cyren, pogrążona w swoich myślach, ignorowała w sumie większość swojego otoczenia. Nie interesowali ją na razie przechodnie, ani tym bardziej podchmieleni festiwalowicze czy herosi kręcący się przy prowizorycznym ringu. To ostatnie w sumie zamierzała ominąć jak najszybciej, bo szczerze miała złe przeczucia, gdy patrzyła na tak chętnie bijących się ze sobą ludzi w trakcie trwania czegoś, co w jej mniemaniu powinno polegać na zabawie… nie bójkach.
Dopiero słysząc znajomy głos gdzieś w tłumie, Cyrene przystanęła. Dostrzegając blond czuprynę, mimowolnie uniosła brwi. To ten chłopak w sukience? Chwila, a gdzie sukienka, rozbrzmiało w jej głowie, gdy wcześniej spotkany heros podszedł do niej z uśmiechem na twarzy.
O, hej… widzę, że ktoś tutaj zdążył się przebrać – przywitała się, mimowolnie spoglądając na jego ubranie. Jakoś nie spodziewała się, że zobaczy go tak szybko. Tym bardziej w czymś, co nie było damskim odzieniem. Jakoś w jej główce utrwaliła się myśl, że biedak będzie latał w sukience do końca festiwalu.
Słysząc pytanie, Cyrene spięła się instynktownie. Jej palce zacisnęły się na pluszakach. Przekrzywiając nieco głowę, kobieta uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Ah, proch… ten skradziony proch… ten, który miała znaleźć… znowu zapomniała. Zabawa i dziwna wysoka heroska idealnie wybili jej z głowy misję. Przynajmniej na chwilę...
Powiedzmy, że się rozglądam… i nadal szukam – odpowiedziała wymijająco, nie chcąc się przyznawać przed nim i przed sobą, że faktycznie zapomniała.

W międzyczasie Bezimienna...

Bezimienna idąc w swoją stronę, napotkała przeszkodę. Przed budynkiem stało dwóch mężczyzn. Jeden wieśniak, który przeliczał zdobyte simiry, najpewniej za jakąś usługę oraz mężczyznę w kowbojskim kapeluszu, którego mina wskazywała na wysokie niezadowolenie. Nie wyglądał na tutejszego, a tę teorię mogła potwierdzać dziwaczna metalowa broń, z którą nieliczni herosi się pojawiali. Rewolwer.— Jeżeli chcesz przejść, to przygotuj 10 simirów, pan właściciel stwierdził, że mają jakiś pokaz darmowych napojów. A wejście, aby się napić, kosztuje. — odparł lekko poirytowany i zdjął kapelusz, przecierając pot z czoła.

Kobieta od momentu przebudzenia miała dużo okazji kontaktu z różnymi osobami. Nie stroniła od nich, nawet jeśli jej pewna część była niezadowolona. Właśnie podczas zbliżania się do karczmy te małe doświadczenie podpowiadało jej, że nie będzie to tak prosta sprawa, aby wejść do środka. Jej pierwszą myślą było udawanie ślepiej, lecz mężczyzna jako pierwszy się do niej zwrócił. Niechętnie się zatrzymała i oparła swoją broń o ziemię. Wzrostem górowała nad mężczyznami, na szybko zastanawiając się nad opcjami. Zaakceptowanie tego bez prób obejścia nie było w jej stylu. Na jej twarzy pojawił się drobny uśmiech, gdy się pochyliła ku kowbojowi.
- Darmowy napój przydałby się Tobie, mój drogi. - rzuciła współczującym tonem. Palcem prawej ręki sięgnęła po jego kapelusz, by nieznacznie go nacisnąć od góry. Ten ruch nie był nachalny, ale ciężko było go całkowicie zignorować. - Stanie na takim słońcu jest tylko solą w oku. Chwila orzeźwienia - tego Ci trzeba. Byłabym w stanie ją zapewnić, jeśli tylko na krótko przymkniesz oko.
Nietrudno było się domyślić, że próbowała wejść bez płacenia najprostszą możliwą sztuczką: wymianą przysług posypaną własną urodą. W końcu będąc w takiej pozycji kowboj miał najlepszy widok na jej zakryty biust, a miała czym się chwalić. Nie patrzyła mu się prosto w oczy, wodziła wzrokiem po jego ubraniu, momentami zatrzymując wzrok na rewolwerze, nie mając żadnych podejrzeń, że była to broń. Nie znajdowało się to w sferze jej zainteresowań.

Ludzie nie byli jednak ulegli, a już na pewno nie herosi. Mężczyzna zignorował starania bezimiennej.— Płacisz albo odchodzisz, nie jesteśmy charytatywną stołówką. — powiedział skąpiec, który miał zamiar liczyć każdy grosz. Piersi kobiety nie zrobiły na nim większego wrażenia, nawet jeżeli były bardzo estetyczne. Najpewniej jego fantazją było jedynie otrzymywanie zapłaty w formie simirów. Jeżeli Bezimienna zdecydowała się posłuchać sugestii i odejść, to zauważyła dwójkę herosów. Antaresa i Cyrene przy ringu.

Bezimienna dołącza do reszty.

Antaresowi już niemal były przekazane taśmy bokserskie. Jeden z mężczyzn dał mu je do rąk, jednak mężczyzna zdecydował się na podjęcie innych czynności. A szkoda, mógł wygrać ogromne pieniądze, jeżeli poświęciłby cały dzień na walkę.W tym czasie Bezimienna wróciła na główny plac po delikatnym wzburzeniu do walki o darmowe napoje innych wieśniaków. Na jej dłoniach z kowbojskiego kapelusza pozostał nieprzyjemny swąd męskiego potu.

– Pogadałem z człowiekiem, z którym przegrałem zakład i wyjaśniłem z nim sobie kilka spraw, więc odzyskałem swoje rzeczy.
Nie winił jej, że nie wniosła do poszukiwań nic nowego. Wręcz przeciwnie. Mógł odetchnąć z ulgą, bo sam nic nie zrobił. Nic, oprócz władowania się w sprawę gorszych kłopotów.
– Ja też niestety nadal poszukuję. Naprawdę chciałem zobaczyć ten pokaz fajerwerków... Jednak okazuje się, że na tym festiwalu dzieją się straszniejsze rzeczy, niż możliwość odwołania tej atrakcji z powodu braku prochu. Bo widzisz… – Przez chwilę się zawahał, co było do niego niepodobne. Zastanawiał się, jak miałby wyjaśnić jej tę sprawę. Zazwyczaj takie rozmowy przychodzą mu z niezwykłą łatwością i wie, że wszystko, co musi zrobić, to po prostu poprosić o pomoc. Dla niego nic trudnego. Jednak dopiero co ją poznał, a omawiana kwestia mogła okazać się nieco poważniejsza, niż szukanie złodzieja i jego łupu. Nie kazał jej czekać długo, bo po chwili wydusił z siebie wypowiedź, już nieco poważniejszym tonem, niż dotychczas.
Ludzie znikają. Niektóre osoby spędzające czas na festynie, zaginęły bez śladu. Naprawdę znikają. Tak, że byli, ale nagle ich nie ma. Dostałem wskazówkę od osoby, która według mnie może coś o tym wiedzieć. Obiecałem, że udam się w pewno miejsce, gdzie prawdopodobnie tkwi sedno tej tajemnicy. Myślałem, że dam radę uporać się z incydentem znikających ludzi samodzielnie, lecz zostałem ostrzeżony. Potrzebuje w tym pomocy. Nie chciałabyś na moment dotrzymać mi towarzystwa?
Blondyn rozejrzał się wokół przez złe przeczucie, które podpowiadało mu, że nawet jeśli heroska zgodzi się pójść tam z nim, mogą nie dać rady we dwójkę. Obawiał się przez brak wiedzy na ten temat. Jednak nie dał tego po sobie poznać.
– Weźmy kogoś jeszcze, aby było raźniej i nie za nudno – oznajmił z zapałem, sam do siebie, w wypadku, gdyby niebieskowłosa nie zgodziła się na udzielenie mu pomocy. Już miał pójść, aby zacząć szukać kogoś jeszcze. Kogoś spoza zgrai pijanych herosów albo kto wśród nich nadawałby się do pomocy w rozwiązywaniu tego sekretu, lecz nagle się zatrzymał i znów odwrócił się do koleżanki.
– Swoją drogą, nie zapytałem cię jeszcze o imię. Chciałbym wiedzieć, jak się do ciebie zwracać. Zostańmy przyjaciółmi.

Ta krótka próba jasno pokazała stanowczość i nieugiętość mężczyzny. Przez krótki moment kobieta nie wydawała się patrzeć na mężczyznę, a lodową górę nie do ruszenia. Cofnęła się o pół proku, uderzona jego brakiem zawahania. Odrzucenie nie zabolało, a raczej pozostawiło całkowite zaskoczenie na twarzy kobiety. Szybko się uspokoiła, akceptując swoją porażkę.
- Już mnie tu nie ma.
Rzuciła, zakręcając się do tyłu. Nie chciała sobie psuć nastroju przepychankami z rewolwerowcem. Jego powaga i skupienie na swoim zadaniu również wskazywało, że na próżno by szukała u niego zabawnych, żywych reakcji. W dodatku nie miała innego pomysłu, jak mogłaby mu pomóc, więc pozostawało jej tylko odejście i poszukanie rozrywki gdzie indziej.
Jej uwagę na krótko przyciągnęły dwie sylwetki herosów, które kojarzyła.
- Wolałabym tak szybko nie krzyżować naszych dróg. Wtedy nasze pożegnanie straci na wadze..
Z takim, krótkim monologiem planowała skręcić jeszcze gdzie indziej, lecz jej wzrok skupił się na czymś, co się znajdowało w ich tle. Ring. Walki. To ją już zainteresowało. Na szybko określiła możliwe ścieżki i niestety musiała się pogodzić, że przy każdej możliwej będzie musiała przejść niedaleko tej dwójki, a z jej wzrostem i cechami charakterystycznymi rozpoznanie jej nie będzie problemem. Mały grymas przemknął po jej twarzy, zanim się zdecydowała ruszyć w kierunku ringu.
Jaki posiadała plan, aby nie zostać rozpoznaną? Żaden. Nie zamierzała się ukrywać, ale za to zamierzała udawać, że nie widzi bohaterskiego duetu. Całkowicie się skupić na dotarciu do celu, jakim był ring. Przechodząc niedaleko Antaresa i Cyrene musiała mocno wewnętrznie walczyć, aby nie odwrócić ku nim i chociażby krótko pomachać dłonią. Ale nie mogła. Znajdzie się inna, lepsza okazja. Z tego też powodu kobieta mogła się wydawać sztywniejsza, zwłaszcza w okolicach karku. Jednocześnie jej umysł był wypełnioną mantrą: "Proszę, niech żadne z nich do mnie nie podchodzi. Proszę, niech żadne z nich do mnie nie podchodzi..."
Dalej targała ze sobą miecz długi na jej wzrost.

Zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy, gdy przetworzyła w głowie uzyskane od chłopaka informacje. To brzmiało… dziwnie. Interesująco też, ale przede wszystkim dziwnie w tym bardziej niepokojącym znaczeniu, jak tak słuchała jego słów.
Ludzie znikają? Jeśli tak, to czemu do tej pory nikt z organizatorów festiwalu czy władza nie zainteresowały się tym? Cyren spędziła już tu nieco czasu i jakoś nikt do tej pory nie zgłaszał żadnych zaginięć. Albo inaczej: nie słyszała jeszcze, aby ktoś poruszał tutaj temat jakichkolwiek zniknięć. Marszcząc brwi, kobieta przyjrzała się blondynowi.
Obiecywanie czegokolwiek komuś, kto według ciebie może wiedzieć coś więcej na ten temat, nie jest zbyt rozsądne… upewniłeś się, że nie będziesz następnym zaginionym? – zapytała sceptycznie i prosto z mostu Cyrene, nawet nie gryząc się w język. – Bo jeśli twoje źródło „wskazówek”, to ta sama osoba, dzięki której biegałeś w uroczej sukience, to naprawdę zazdroszczę zaufania.
Patrząc na chłopaka z powątpiewaniem i uważnie obserwując jego reakcję, kobieta przekrzywiła głowę. To śmierdziało kłopotami, w które Cyrene niekoniecznie chciała się pakować. Do tej pory błądząc między ludźmi festiwalu nie słyszała nic o zaginięciach, a tu nagle wyskakuje on z jakimiś informacjami i zadaniem stawienia się w takim i takim miejscu. Do tego z drużyną. Z jednej strony brzmiało to ciekawie, z drugiej Cyrene była do tego nastawiona… po prostu sceptycznie.
Widząc jednak jak chłopak rozgląda się za potencjalnymi dodatkowymi członkami drużyny, Cyrene poczuła lekki ucisk w klatce piersiowej. To było chyba odzywające się w niej poczucie obowiązku. Bo jeśli ludzie faktycznie znikali… a ona i tak już tutaj była, do tego trzeźwa i w miarę kompetentna… poza tym, istniała szansa przygody, nawet jeśli to był jakiś podstęp...
Cholerna idiotka, nie potrafiąca odmówić pomocy nawet herosowi!, przeklęła samą siebie.
Daj mi kilka minut. Odniosę tylko fanty i zgarnę broń – oznajmiła w końcu, podejmując decyzję dołączenia. Zaraz po tym chciała się faktycznie oddalić, aby dotrzymać swoich słów, gdy usłyszała pytanie o imię. A zaraz po nim coś, co brzmiało bardziej jak ponowne postawienie jej przed faktem dokonanym, niżeli propozycja czy pytanie. Uśmiechając się krzywo, Cyren powstrzymała się od parsknięcia.
Cyrene. I jeśli okaże się, że wciągnąłeś mnie w jakiś przekręt, to stawiasz mi obiad blondi. Takie „przyjacielskie podziękowanie” za towarzystwo.
Jak już ma mu w czymkolwiek pomóc, to nie za darmo.

Luminea, gdy to usłyszała, to aż zacisnęła odruchowo dłonie w pięść. Z wyższością spojrzała na mężczyznę, rzucając mu pogardliwe spojrzenie.
- Żebym ja zaraz panu coś nie szarpnęła - prychnęła zirytowana.
Po chwili jednak początkowe zirytowanie minęło, ponieważ ciekawość zwyciężyła. Kobieta zamrugała zdziwiona. Cóż, tego się nie spodziewała, że klatki dla zwierząt posłużą do kary izolacyjnej dla przestępców. Nie wydawało się to herosce zbyt humanitarne, ale lepsze to, niż gdyby mieli katować niewinne istoty. Ci ludzie raczej sami zasłużyli na taki los. Lumi wzruszyła ramionami.
- Dość dziwne miejsce do zwiedzania. Wątpię, aby ktoś chciał podziwiać miejsce, gdzie przebywają ludzie łamiący prawo - mruknęła pod nosem, gdy nagle coś ją tknęło.
Złamanie prawa, kradzież, proch… No tak! Lumi otrząsnęła się z tego i skinęła jedynie głową swojemu adoratorowi.
- Raczej nie było zbyt miło, ale praca czeka - powiedziała bezpośrednio. - Do widzenia.
Chociaż, może lepiej nie, skoro mężczyzna podpadł Lumi. Niby problem wydawał się błahy, ale szatynka była dość wrażliwa na krzywdę bezbronnych istnień. Poza tym, pewne zlecenie również pozostawiło na jej psychice ślad. Niewiele myśląc, wyszła z namiotu i udała się na plac.
- Od czego by tu zacząć? - rzuciła cicho sama do siebie, rozglądając się dookoła.
Miała przed sobą tłum ludzi, więc złodziejem na dobrą sprawę mógłby być każdy. Takie okoliczności na pewno sprzyjały rzezimieszkowi, bo zbytnio nie musiał się ukrywać. Hałas oraz pijani ludzie byli idealnym kamuflażem. Kto zauważy, że zachowujesz się dziwnie? Nikt - albo zwalą winę na alkohol, albo na to, że jesteś introwertykiem i niezbyt dobrze się czujesz w tym gwarze. A może posłuchać się przysłowia, że najciemniej pod latarnią? No dobrze, tylko co będzie “rzeczoną latarnią”? Lumi kompletnie nie miała pojęcia od czego zacząć. Jej wzrok zahaczał o przypadkowych ludzi, gdy nagle zatrzymał się na grupce osób, którzy żywo ze sobą dyskutowali. Luminea zaplotła ręce na klatce piersiowej. Cóż, chyba najlepiej zacząć od samego początku i znaleźć grupę. Nie była pewna, czy również zostali wysłani na zlecenie, ale w razie czego ich rekrutuje! Szatynka przecież nawet by nieboszczka zagadała, więc istnieje opcja, że owe osoby zgodzą się jedynie dla świętego spokoju. Już te osoby kojarzyła - niektóre przyciągnęły uwagę szatynki, a z niektórymi nawet zagadała chwilowo. Damska wersja Persesa, wiosenna królowa śniegu oraz mężczyzna-już-nie-pokojówka. Niebieskooka z niezwykłą pewnością siebie, a także gracją, podeszła do trzyosobowej bandy.
- Witam piękne panie - skłoniła się teatralnie. - Panów również, nie dyskryminujemy nikogo - błysnęła rządkiem białych zębów, salutując przy tym. - Cóż, kto pyta nie błądzi, a że ta czynność najlepiej mi w życiu wychodzi, to przychodzę z prośbą o pomoc… Chociaż wróć, zacznę od początku - Luminea zamotała się w swoim słowotoku, ale to nie sprawiło, że się w jakikolwiek sposób speszyła (to była dla niej norma, jakby nie patrzeć). - Jestem Luminea to po pierwsze, więc miło. A jeśli formalności mamy za sobą, to postawię karty na stół - również szukacie podbieracza prochu? - ściszyła lekko głos, bo zbyt głośne kłapanie jęzorem nie byłoby zbyt mądrym rozwiązaniem. Przestępca mógłby ją usłyszeć i się spłoszyć. - Jeśli tak, to cudownie, w grupie zawsze łatwiej szukać celu. Jeśli nie, to druga część zdania jest nadal aktualna. Nie podejrzewam was o bycie sprawcą tego haniebnego czynu, więc stąd moja bezpośredniość. Cóż, a jeśli jednak macie coś z tym wspólnego, to gratuluję sprawiania pozorów. Może jakaś szkoła aktorska czy coś? - zaśmiała się, puszczając do nich oczko. Pewnie pozostali mogli poczuć się lekko zmieszani gadulstwem Lumi, albo co gorsza zgubić wątek tak, jak sama autorka, ale jej szczery uśmiech sprawiał, że nie można było szatynce zarzucić złych zamiarów. - To jak?

Blondyn rozglądał się po placu przed ringiem, uważnie słuchając znajomej. Kiedy usłyszał o tak tajemniczej i poważnej sprawie, nie mógł odmówić. Po prostu chciał działać. Oczywiście mógł się zabawić na festiwalu i jego żądza przygód też byłaby częściowo zaspokojona, lecz jeżeli już dowiedział się o dziejącej się tragedii, nie pozwolił sobie ot, tak przymknąć na nią oka. Jak mógłby beztrosko się bawić na festiwalu z wiedzą, że to zignorował, nie robiąc nic?
– Masz rację. To było nierozsądne. Jednak nie będę kolejnym zaginionym. Może to przeczucie, a może tylko bezmyślny optymizm, lecz teraz już na pewno nie dam się zaginąć.
Pomimo odczuwania niemałego stresu związanego z owianymi sekretem okolicznościami zaginięć, wierzył w siebie i swoje umiejętności. W końcu to mu powierzono to zadanie, więc nie może obawiać się o to, że zostanie kolejnym zaginionym bez śladu.
– Znów mnie masz. – Zaśmiał się niewinnie, zdając sobie sprawę, że napotkana kobieta czyta z niego jak z otwartej księgi. – To ten sam gościu. Rozmawiałem z nim w namiocie. Mimo iż czasem pogrywa nieczysto, nie sądzę, aby kierowały nim złe intencje. Myślę, że tak naprawdę to on nie jest zły. Wierzę mu.
Wtedy zauważył, że podeszła do nich jakaś kobieta. Jej sylwetka i twarz były dla niego znajome. Najpierw nie pamiętał, skąd dokładnie ją kojarzył, lecz po chwili przypomniał sobie, że był z nią w namiocie. Zrozumiał, co jest na rzeczy, od razu po tym, jak wspomniała o kradzieży prochu. Szybko zorientował się z jej chęci współpracy i dzięki temu mógł odetchnąć z ulgą. Może się okaże, że ona pomoże mu w rozwiązaniu dwóch spraw. Tylko jakby to jej wyjaśnić… Zwrócił się do niej z przyjacielskim uśmiechem, aby właściwie zacząć rozmowę.
– To prawda, szukamy złodzieja. Jednak obecnie jestem zajęty czymś innym. Pchamy się w kłopoty, aby zaoszczędzić ich ludziom bawiącym się na festiwalu. Właśnie… od początku. Nazywam się Antares. – Ostatnie zdanie skierował do obu dam, po czym wyjaśnił Luminei to, że niektóre osoby bawiące się na festiwalu znikają w tajemniczych okolicznościach i właśnie zamierza udać się z Cyrene, aby je odnaleźć, lub odkryć źródło tych zaginięć.
– To jak, idziesz z nami?
Nawet jeżeli mężczyzna z nietypowym gustem chowałby jakieś ukryte motywy, niebieskooki zamierzał odpowiedzieć dobrem na to zło. Złożył obietnicę, więc dołoży starań, aby w tym pomóc, nawet jeśli miałby skończyć w okropnych tarapatach.
– Jasne, na bank ci się odwdzięczę – rzucił do Cyrene, patrząc, jak odchodziła po broń.

Gdy niezaczepiona dotarła w okolice ringu, określiła swój prosty plan za wielki sukces. To małe zwycięstwo było jednakże podejrzanie zbyt łatwe. Ustawiła miecz przed sobą i ostrożnie się o niego oparła, rzucając wzrokiem za siebie. Szybko odnalazła przyczynę, dlaczego tak się stało. Do dwójki herosów dołączyła inna heroska i zaczęła z nimi rozmowę. A niedługo jej niedawna wspólniczka postanowiła się odłączyć od tej małej grupy. Zerknęła na ring, wyraźnie ważąc decyzje, aż jedna z nich zapadła w głowie kobiety. Postanowiła do nich podejść, nie będąc z żadnym stopniu świadoma, że Cyrene niedługo wróci.Nieśpiesznie podeszła zza pleców Lumi, wychylając się znad jej ramienia.
- Jak się czujesz po spotkaniu ze swoim adoratorem? - Przyjrzała się jej twarzy. Wymalowane aktualnie emocje wydawały się spokojniejsze, kontrastując tymi, sprzed wejściu do wnętrza namiotu. - Kamień z serca, że już Ci lepiej. Czy on żyje?
Ostatnie pytanie rzuciła ciszej z wyraźnie sztucznym przejęciem. Na krótko nawet zakryła swoje usta, lecz szybko je odkryła, ujawniając swój radosny uśmiech. Teraz jej uwaga przeniosła się na blondyna, któremu się przyjrzała od stóp do głów. Choć w tamtej chwili nie mogła dokładniej mu się przyjrzeć, teraz była pewna, że była to ta sama osoba, za którą podążała tamta dziewczyna.
- Czy.. przypadkiem nie nosiłeś stroju pokojówki? Bardzo Ci pasował. - Jeszcze raz spojrzała się na ich dwójkę. - Czyżbym w czymś przeszkodziła?
Kobietę jednakże nie obchodziła odpowiedź, zamierzała być w tej chwili częścią ich grupy.

Gdy odchodziła szybkim krokiem, za plecami usłyszała tylko, jak jakaś kobieta podchodzi do blondyna i jak ten wyjawia swoje imię. Tamta chyba też się przedstawiała, ale to już niezbyt dokładnie dotarło do uszu Cyren. Za dużo tam padło słów, a ona nie obejrzała się nawet za siebie, nie chcąc tracić czasu. Jak już dała słowo, to chciała się wyrobić w te kilka minut. Zwłaszcza, że broń zostawiła niedaleko – u pewnej miłej starszej kobiety, która zgodziła się popilnować jej ubogiego dobytku.
Analizując w głowie uzyskane informacje, Cyrene mogła powiedzieć, że zapowiadała się kłopotliwa, ale też na swój sposób ciekawa przygoda pod dowództwem Antaresa. Tak przynajmniej próbowała sobie powtarzać, gdy zostawiała pluszowe artefakty, zamieniając je na swoje codzienne ciuchy i broń.
Żeby to tylko nie był żaden przekręt ani pułapka, powtarzała sobie kobieta, gdy wracała z powrotem na plac przygotowana do przygody. Poprawiając szablę przy pasie, Cyrene skrzywiła się lekko. Pomimo tlącego się w niej poczucia obowiązku i podjętej decyzji, jakaś część niej miała ochotę się wycofać. I w sumie, jakby na to popatrzeć, miała teraz okazję do odwrotu. Antares na pewno znalazłby kogoś na jej miejsce. Może nawet kogoś bardziej kompetentnego? Kogoś, kto potem nie ściągnie z niego tego obiadu za pomoc…
Wracając na plac i widząc w oddali znajomą blond czuprynę z dwiema towarzyszącymi mu sylwetkami, Cyrene przystanęła. Ostatni moment na zmianę decyzji. Jeszcze jest szansa się wycofać. Przecież masz możliwość wyboru.
Powiedziałaś a, to powiedz i b, Cyren... – zamruczała do siebie, ruszając do trójki herosów.
Nie wiedziała o czym rozmawiali podczas jej nieobecności, ani tym bardziej o czym gadali teraz i czy dwie kobiety zamierzały dołączyć do nich. Widząc jednak znajomą wysoką kobietę, Cyrene uniosła brwi. Do następnego, co?, miała ochotę skomentować, jednak postanowiła się powstrzymać. Przynajmniej na razie. Zamiast tego jej wzrok spoczął na kocich uszach drugiej kobiety. Szmaragdowe oczy Cyrene zamigotały, gdy stając za plecami Luminei, mimowolnie wyciągnęła dłonie w rękawiczkach i delikatnie dotknęła jej uszu.
Wróciłam~ a ty to masz tak od zawsze? Jakie urocze, jak u kotka... – oznajmiła spokojnie, nie odrywając wzroku od kocich uszu.

Luminea położyła dłonie na biodra, przechylając lekko głowę.
- Pchamy się w kłopoty powiadasz? Świetnie, mam w tym wprawę - cmoknęła zadowolona.
Oczywiście Lumi nie zrozumiała wpierw aluzji, ale czego wymagać, od tej naiwnej i nieogarniętej istoty? Musiała rzucić tekstem dla rozluźnienia powagi. Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia dotarło do niej, że chłopak mówił do niej eufemizmami. Niebieskooka uniosła znacząco brew, przypatrując się blondynowi.
- Chwila, ale co masz na myśli? Chyba nie chodzi ci o to, że na festiwalu grasuje oszust, który zmusza biednych mężczyzn do zakładania sukienek i chcesz ich wspaniałomyślnie przed tym uchronić - kąciki ust kobiety drgnęły lekko do góry, układając się w cwaniacki uśmiech, aby po chwili, na jej twarzy pojawił się dość niewinny wyraz. - Wybacz, to było silniejsze ode mnie. Wracając do głównego wątku - to nie kradzież jest tutaj głównym problemem, jak mniemam? Co się jeszcze dzieje? - szatynka ponownie zniżyła głos, bo rozmawianie o takich rzeczach jej dość ekstrawagancką manierą byłoby nierozsądne.
Słysząc znajomy głos za jej ucha, Lumi odruchowo się wzdrygnęła, po czym odwróciła wzrok w stronę czarnowłosej. Cóż, szatynka nie miała oporów do inicjowania kontaktu fizycznego, a wyrażenie “przestrzeń osobista” nie istniała chyba w jej słowniku. Rozbawiona dziubnęła swoją rozmówczynię w ramię.
- Ej, nie wyglądam na aż tak straszną - udała obruszoną. - Poza tym, zależy jak zdefiniujemy słowo “przeżył”. Na pewno jego życie miłosne legło w gruzach po tym, jak zrobiłam mu burdę o klatki - położyła dłoń na policzku, wzdychając rozbawiona. - A ciebie gdzie poniosło w tym czasie siostro Persesa? - błysnęła zębami.
O ile Luminea nie czuła wstydu podczas zaczepiania innych osób, tak dotykanie jej uszu było niczym naruszenie pewnego sacrum. Tak było i tym razem - szatynka od razu je położyła, przez co wyglądała niczym zezłoszczony kot (gdyby tylko miała ogon, to w tej chwili byłby napuszony). Niebieskooka po pierwszym szoku, odskoczyła lekko w bok i wyciągnęła ręce w geście obronnym.
- Nie tykać! Nie tykać! - zaczęła powtarzać, machając przy tym dłońmi. niczym Kuzco z Kronkiem XDD

Podczas rozmowy podszedł do was mężczyzna, który wyglądał, jakby rozdawał ulotki, albo szukał kogoś, mając w ręce karteczki. W momencie, gdy dostrzegł Antaresa, w jego ręce wcisnął trzy karty, a potem dwie z nich wyciągnął i dał Bezimiennej. Ostatnią zamachał przed nosem Luminei i donośnie powiedział.
- Zapraszamy na stoisko z artefaktami!
Po tych słowach uciekł od herosów. Karta w dłoni Antaresa przedstawiała podróżującego wilka, a karta Bezimiennej dwa wilki z jednym sercem. Czas ich gonił. Powinni ruszyć w drogę, nim będzie za późno.

Ciekawe czy ktoś nawet teraz znika, kiedy my tu rozmawiamy. Ta myśl zaprzątała głowę blondynowi, nawet jeśli w ogóle nie wyglądał na zmartwionego.
– Ludzie znikają – odpowiedział krótko i z opanowaniem dziewczynie z kocimi uszami, po czym odwrócił się w poszukiwaniu drogi.
W którą stronę to ten cwaniak mówił, abym się udał? Wspominał coś o zejściu do podziemi. Chłopak dostał od niego niewiele informacji, dlatego musiał się skoncentrować, rozglądając się po okolicy. To nie tak, że w ogóle wyciszył się z rozmowy.
– Tia… przegrałem zakład w karty i musiałem to nałożyć. Byłaś wtedy gdzieś w pobliżu, prawda? Dobrze się bawisz? – Kiedy podeszła do nich czarnowłosa kobieta, bez wahania powrócił do gadatliwej postawy. – Oczywiście, że nie! Im liczniejsze towarzystwo, tym lepiej!
Prawie kompletnie się rozkręcił, beztrosko opowiadając jej, co tu robi i jakiemu nietypowemu wydarzeniu musi się przeciwstawić.
Dopiero mężczyzna roznoszący ulotki zdołał przerwać herosowi w opowiadaniu i co jakiś czas zalewaniu jej gradem pytań.
Uważnie obejrzał kartę podarowaną mu przez tajemniczego przechodnia. Lekko się uśmiechnął, widząc wilka. Lubił te zwierzęta, tak jak i lisy, z którymi już miał za sobą ciekawą przygodę. W pewnym sensie sam mógł być głodnym przygód wilkiem, włóczącym się tu i tam, gotowym rozerwać na strzępy każde zło, które stanie mu na drodze.
– Ciekawe co to takiego, co nie? Jaką kartę wam podarował? Też macie wilka? – Schował papierową kartkę do kieszeni płaszcza, próbując rzucić okiem na kartkę podarowaną dla czarnowłosej. – Swoją drogą, myślę, że powinniśmy już iść. Nie mamy wiele czasu do stracenia. Jak się szybko z tym uporamy, to może jeszcze uda nam się odnaleźć ten proch do fajerwerków i obejrzeć pokaz. Idziesz z nami? Em... jak masz na imię?
Zaczął kierować się na północ, w stronę wejścia do podziemi. To znaczy, myślał, że idzie na północ, dając ponieść się spontaniczności i przeczuciu. Po chwili zdał sobie sprawę z pewnego faktu i na jego twarzy pojawił się prawie niezauważalny rumieniec. Postanowił obrócić to w półżart.
– No to ciekawie się dobraliśmy. Wygląda na to, że jestem jedynym chłopakiem w naszej grupce. – zaśmiał się z tego zrządzenia losu, po czym lekko przyśpieszył kroku.

Szybko się okazało, że grupka, do której się właśnie wkręciła, była bardzo żywa. Całe szczęście, że kobieta potrafiła się w takich odnaleźć, nie gubiąc przy tym całkowicie żadnego wątku. A przynajmniej jej się to dotychczas nie zdarzyło. Na krótko rzuciła uśmiechem do blondyna, dając niemo twierdzącą odpowiedź. Możliwe, że na wszystko jego pytania. Powróciła uwagą na uszatą, by pośpiesznie dorzucić.
- Ależ nie to miałam na myśli. Sama uważam Ciebie za słodką.
"Siostro Persesa" było dziwnym określeniem. Rozbawienie Lumi wskazywało jasno, że nie było to żadne obraźliwe określenie, a nawet jeśli, to Bezimienna by tego nie załapała. "Cóż.." westchnęła, zauważając zbliżającą się uroczą wspólniczkę.
Jej krótkie zamyślenie, co powinna począć w takiej sytuacji, zostało przerwane przez mężczyzna. Przyjęła kartę, choć zrobiła to niechętnie. Wyprostowała się i przyjrzała się awersowi. Był.. ładny, chyba. Widząc, że blondyn wyraźnie chciał podejrzeć jej kartę, postanowiła mu to ułatwić z uśmiechem.
- Dwa wilki.
Krótko opisała to, co uznała za najważniejsze. Miała jednakże problemy ze znalezieniem miejsca, gdzie ją schować, a brak kieszeni w tym w żaden sposób nie ułatwiał. Uznała, że schowa ją pod swoją koszulę, na biuście. Będzie jej nieznacznie niewygodnie, ale przynajmniej nic nie będzie krępować jej ruchów. Nie robiła tego dyskretnie. Zaskoczyła ją informacja, że blondyn wspomniał o zaginionym prochu. A więc nie była jedyną. To znacznie ułatwiało jej życie, gdyż mogła tę sprawę pozostawić im, a ona zajmie się zabawą na festiwalu.
Na samą myśl na jej twarzy wymalował sie szeroki uśmiech, ruszając razem z grupą. Normalnie by zignorowała taki problem znikania osób, lecz nie mogła pozwolić, aby wśród ofiar znajdowali się herosi. Nie mogła pozostawić ich grupę bez jej opieki.
- Z pewnością w pobliżu takiego porządnego faceta nie musimy się o nic martwić.
Dorzuciła lekkim tonem do półżartu blondyna, nie czując się skrępowana dysproporcją płci.
Bezimienna umyślnie zignorowała pytanie o imię.

Nie tykać, dobra. Cyrene uniosła dłonie w geście kapitulacji, uśmiechając się mimowolnie. Uroczo, przeszło jej przez myśl. Choć miała nadzieję, że nowa znajoma nie miała jej tego dotknięcia uszu za złe. A przynajmniej nie na tyle, aby potraktować ją później bronią.
Przyglądając się zebranej grupce i słuchając ich wymian zdań, kobieta uśmiechnęła się mimowolnie. Ci ludzie... na pewno byli interesujący. Każdy na swój sposób. Cyren powoli aż przestawała żałować, że zgodziła się wziąć udział w tym „zleceniu”. Choć to było nieco zaskakujące, że Antares znalazł chętnych do pracy podczas festiwalu tak szybko. Cyrene podejrzewała, że spędzą trochę więcej czasu na szukaniu samych towarzyszy, ale nie zamierzała mówi tego głośno.
Gdy do grupki podszedł mężczyzna z jakimiś kartkami, Cyrene instynktownie usunęła się na bok, aby zbliżyć się ponownie dopiero, gdy jej towarzysze otrzymali kartki. Zaglądając zza ramienia Luminei na jej zdobycz, kobieta mimowolnie uniosła brwi. Festiwal coraz bardziej ją zaskakiwał.
Sugerując się tym, co wykrzyknął mężczyzna… stawiałabym, że ulotka reklamowanego stoiska – skomentowała pytanie Antaresa, przekrzywiając głowę. – Chyba...
Zaraz po tym spoglądając na blondyna, mimowolnie uniosła brwi. Miała ochotę wypalić, żeby skupił się najpierw na tej pierwszej rzeczy. Czyli na zbadaniu sprawy zaginięć. Dopiero po tym, o ile zdążą i nic im się nie stanie, szukaniem prochu. Ugryzła się jednak w język. Przynajmniej na razie powinna się chyba powstrzymywać od niektórych komentarzy. Spoglądając na swoje towarzyszki, Cyrene uśmiechnęła się mimowolnie, ruszając za Antaresem.
Potencjalny przywódco prowadź, przeszło jej przez myśl, gdy splotła dłonie za plecami.
Spokojnie, nie gryziemy – zaśmiała się cicho na słowa chłopaka. – Raczej...

Luminea uniosła brew do góry, wyraźnie zmieszana tym faktem. Cudnie, nie dość, że ktoś ukradł zimne ognie, to jeszcze ktoś, lub coś, porywało ludzi. Chyba, że chłopak miał na myśli jakąś aluzję do innego stanu faktycznego. Luminea po zleceniu związanym z sektą naprawdę nie kwapiła się do wplątywania się od nowa w paranormalną aferę, ale jednak trzeba było pamiętać, że jakby ciekawość miała się jakoś nazywać, to by się nazywała Lumi. Mimo traumy, zainteresowanie wygrywało ze zdrowym rozsądkiem.
- Znikają? Tak o? No nie, znowu się okaże, że jakaś sekta jest za to odpowiedzialna i trzeba będzie łazić w poszukiwaniu potworów - jęknęła, krzywiąc się lekko. - No cóż, nowy dzień, nowe wyzwanie, czy jakoś tak.
Na szczęście humor szatynki szybko się poprawił, gdy usłyszała resztę zdania. Skinęła głową, a na jej twarzy mimowolnie pojawił się cwaniacki uśmiech.
- Owszem, byłam. Nie powiem, było to naprawdę ciekawe zjawisko. Nie często spotyka się mężczyzn przebranych w stroje pokojówki - zaśmiała się pod nosem. - Jednak szanuję za dotrzymywanie słowa, większość panów by poddało się, nie zważając na wcześniejszą obietnicę - błysnęła zębami.
Lumi położyła rękę na policzku, próbując przybrać jak najbardziej niewinny wyraz twarzy.
- Kto wie, może to tylko pozory? - rzuciła z przekąsem, uśmiechając się przy tym cwaniacko. - Mimo wszystko dziękuję - mówiąc to oparła dłoń o mostek i delikatnie skinęła głową.
Jeśli chodzi o niebieskowłosą królową śniegu, to na szczęście odpuściła dotykanie uszu szatynki. Możliwe, że reakcja była przesadzona, dlatego aby załagodzić sytuację, Lumi machnęła ręką.
- Nic nie szkodzi, ale na przyszłość pamiętaj królowo śniegu - puściła do niej oczko.
Kobieta nawet nie zastanowiła się, czy aby takie spoufalanie w postaci rzucania ksywkami będzie w porządku dla jej nowej towarzyszkami. Cóż, Lumi mogła przynajmniej zapytać o imię, ale po co używać rozumu? Przecież byłoby to zbyt oczywiste.
Zanim jednak padła odpowiedź, to grupy podszedł mężczyzna z ulotkami. Zaczął coś wciskać blondynowi oraz czarnowłosej, a przed nią tylko pomachał kartką. Szatynka odruchowo wyciągnęła dłoń w stronę nieznajomego, ale ten cofnął się, zapraszając na swoje stoisko.
- Pff, typowa zagrywka kupiecka - zaplotła ręce pod biustem. - Co tam dostaliście? - spojrzała na resztę.
Na kartkach były namalowane dwa wilki - jeden kroczący, a drugi z sercem. Lumi w ostatniej chwili powstrzymała się, aby nie wyciągnąć po nie ręce.
- Ładne - powiedziała, a jej oczy błysnęły. - Masz rację, raczej by nie rozdawali za darmo artefaktów… A może to jakiś sposób na przyciągnięcie klientów? Wiesz, że dostajesz za darmo słabsze artefakty, a jak chcesz więcej, to musisz wydać sporo kasy - powiedziała do niebieskowłosej. - No nic, może przekonamy się podczas podróży, bo faktycznie czas nagli.
Luminea zaśmiała się pod nosem.
- Jak chcesz się wpasować, to możesz ponownie założyć strój pokojówki - błysnęła zębami. - Jak nie, to będziesz czuć się po prostu wyjątkowy.

Podziemia

W półmroku podziemi, wilgotne powietrze przesycone zapachem mokrej ziemi i kamienia wypełniało otoczenie. Ściany wydawały się zupełnie nietknięte przez ludzką cywilizację, surowe i nierówne. Pajęczyny zwisające z każdego zakamarka wraz z mchem pokrywającym skały jeszcze bardziej pogłębiały wrażenie opuszczenia. Pod stopami okruchy skał dają znać przechodzącym, że w pomieszczeniu znajdują się jedynie cztery osoby, co dawało swego rodzaju poczucie osamotnienia.Odnalezienie podziemi, o których Antaresowi wspomniał mężczyzna, nie było trudne. Wejście tam również nie wydawało się najmniejszym problemem. Drzwi były otwarte na oścież, jakby ktoś czekał na gości. Jegomość przed nimi wyraźnie wskazał, że odwiedzających może być dwójka wraz z jednym przewodnikiem. Bohaterowie, którzy zostali wybrani do zbadania sprawy zaginionych ludzi dostali swoich przewodników. Luminea wraz z Cyrene oprowadzane miały być przez kobietę, która co jakiś czas z poirytowaniem pociągała nosem. Do Antaresa i bezimiennej przydzielony został przystojny mężczyzna, z wyraźnie zarysowaną sylwetką. Wewnątrz zapanował mrok, zaraz po tym, jak przeciąg spowodował zamknięcie się drzwi. Grupa rozdzieliła się, gdyż innego wyboru nie miała. Pytanie, jak zamierzali się ze sobą skonsultować? Skoro domniemanie miały ginąć w podziemiach osoby o kocich uszach… to czy należało ufać przewodnikom?Przed wejściem do podziemi stała niewielka kolejka. Część osób pochodziła z odległych miasteczek i oczekiwała oprowadzenia po lochach. Mężczyzna odpowiedzialny za pilnowanie kolejki skrupulatnie opisywał regulamin, którego pod żadnym pozorem nie wolno było łamać.
— Nie wolno wam, wchodzić w większej grupie niż trzy osoby, z czego jedna musi być przygotowanym przez nas przewodnikiem. Przewodników wyznaczamy my, nie zezwalamy na gromadzenie się pod konkretnymi atrakcjami, surowo karane będzie oddalenie się od przewodnika oraz wejście w miejsca oznaczone czerwoną wstęgą. Głosy, które będziecie słyszeć, należą do naszych statystów. Jeżeli ktoś przejawia lęki, proszony jest o natychmiastowe opuszczenie kolejki, gdyż w środku przewidywane są atrakcje mająca na celu was przestraszyć lub wprowadzić w niepokój. W środku prosimy o zachowanie ciszy, a herosów o nieużywanie swoich magicznych umiejętności.
To mężczyzna powtórzył kilka razy, a następnie jako pierwsi dostęp do przewodnika dostali Antares oraz Bezimienna. Mężczyzna miał około studziewiećdziesięciu centymetrów wzrostu, blond włosy i niebieskie oczy. U bioder przypasany miał miecz dwuręczny, który kolidował z jego eleganckim ubiorem.
— Witam, nazywam się Luiso, będę przez najbliższe dziesięć minut państwa przewodnikiem, w razie wystąpienia pytań zachęcam do zadawania ich. W miarę możliwości odpowiem na nie.

Odparł i skierował się do środka, zachęcając, aby dwójka herosów poszła za nim, a dosłownie chwilę później do Cyrene oraz Luminei podeszła brązowowłosa, skromna w budowie kobieta, która o ile była heroską, to skupiała się głównie na zaklęciach magicznych, gdyż w jej dłoniach, ani przy elementach ubrania, nie znajdowały się widoczne elementy bitewne.
— Miło mi was poznać, Elena, jesteście właśnie przed wejściem do podziemi, które prowadzą do nieużywanych lochów. Oprowadzę was po nich, w razie pytań, jestem do dyspozycji.
Mówiła to, gdy pierwszy z przewodników właśnie wchodził do środka.
— Odczekamy tu pięć minut i zaraz wejdziemy. Niestety przez ciasne korytarze musimy ograniczyć ilość wchodzących osób.

Antares naturalnym dla siebie lekko pośpiesznym i dynamicznym krokiem, wyznaczył drogę do miejsca, o którym dowiedział się podczas rozmowy w namiocie. Podziemia. To tam podobno miał znaleźć rozwiązanie sprawy zaginionych ludzi lub chociaż jakieś poszlaki prowadzące do jej rozwikłania. Idąc tam, miał cichą nadzieję, że miejsce stoi puste i da się wejść do niego ot, tak, to znaczy włamać się niepostrzeżenie. Delikatnie się zdziwił, gdy ujrzał ludzi stojących przed wejściem i zrozumiał, jak bardzo się mylił. Jednak ten fakt w ogóle mu nie wadził. Był zadowolony z takiego obrotu spraw. Przynajmniej teraz może porozglądać się po tym miejscu w odpowiedni sposób, nie czyniąc nikomu ani nikomu żadnej szkody. Tylko było jedno, ale, które pojawiło się w głowie Antaresa, kiedy przewodnik recytował punkty regulaminu. Nie mógł nikomu obiecać, że będzie stosować się do tych zasad, jeśli zaczną one kolidować z jego własnymi, czyli przeszkodzą mu w próbie pomocy zaginionym ludziom i mężczyźnie, któremu obiecał przysługę. Nie mógł się z tego nie wywiązać przez jakieś okoliczności. Musiał znaleźć jakiś sposób na to, aby sobie poradzić, dostosowując się do nich, lub aby niepostrzeżenie je obejść.
Po cichu dał znać czarnowłosej koleżance, która akurat była obok niego o tym, że może będą musieli złamać zakaz umiejętności magicznych.
– Statyści będą próbować nas... przestraszyć? Czyżby to była jedna z atrakcji? Ha! No to powodzenia im. Nie obawiam się niczego. – Nie tolerował kłamstwa, szczególnie tak oczywistego, lecz w tamtym momencie stał się nielubionym przez siebie kłamcą. Dlaczego chciał tak to ująć? Nawet nie wiedział. Narzucił sobie niewzruszoną postawę, której musiał się trzymać, aby spełnić własne wymagania.
Następnie przyszedł czas, aby się rozdzielić. Blondyn nie chciał tego robić, bo po pierwsze, dopiero poznał trzy znajome. Po drugie, cała ta sytuacja ze znikaniem ludzi brzmiała dla niego na lekko podejrzaną. Nie martwił się o siebie, ale co jeśli któraś z jego koleżanek okaże się kolejną zaginioną osobą? Po trzecie, nadal pamiętał ostrzeżenie karciarza. Sądził on, że blondyn sam sobie nie poradzi i musi zebrać drużynę, aby się z tym uporać. No to teraz ma z kim iść, ale nagle okazuje się, muszą się rozstać.
Mimo wszystko zmusił się do przyjęcia tej niedogodności z uśmiechem na twarzy i wyrazem pewności siebie w oczach, ponieważ naprawdę chciał pójść dalej i nie zamierzał się wycofać.
Z entuzjazmem złapał za przedramię czarnowłosą, nie bardzo dając jej wybór, tylko dlatego, że w tym momencie rozmawiał akurat z nią o zakazie używania umiejętności magicznych i pomaszerował pod oblicze przewodnika.
– Idziemy? – Uśmiechnął się do niej szeroko, jakby chciał zapewnić ją, że będzie super.
Jednak zanim zgłosił się do mężczyzny, odwrócił się i rzucił spojrzenie w kierunku Cyrene i Luminei. Jego wyraz twarzy nagle stał się poważny na tę krótką chwilę.
– Gdyby cokolwiek się stało, natychmiast postarajcie się nas znaleźć, nie zważając na regulamin. Byłoby świetnie, gdybyście poszukały jakichś poszlak. Spotkamy się tak szybko, jak będziemy mogli. – Po cichu pożegnał się z parą kobiet, po czym był już gotowy na rozmowę z przewodnikiem.
– Nazywam się Antares. – Zaczął go zagadywać, jak we trójkę wchodzili do podziemi. – Ciekawi mnie kilka rzeczy. Dlaczego nie wolno wchodzić w miejsca oznaczone czerwoną wstęgą? Ktoś tam pracuje?
W trakcie rozmowy heros mógł dokładniej się przyjrzeć blondynowi, który był od niego wyższy i bardzo dobrze zbudowany. W dodatku miał przy pasie miecz. Przez ten jeden aspekt, Antares czuł, że się z nim dogada.
– Więc Luiso… wyglądasz na kogoś silnego. Zgaduję. Czyżbyś był herosem?

Po dotarciu na miejsce, jak zgadywała kobieta, wyznaczonego przez Antaresa, delikatnie przechyliła głowę. Szybko się okazało, że były to lochy i zostały one wyznaczone lub przebudowane pod zwiedzanie. Była to więc kolejna atrakcja? Nie przeszkadzało to bezimiennej, dla której wizja niewinnej zabawy lepiej do niej przemawiała niż jakaś niebezpieczna misja z nadstawianiem karku.
Ilość zasad trochę zdusił jej wewnętrzny entuzjazm. W dodatku proszą o zachowanie ciszy? Co z przerażonymi krzykami? Z pewnością chciała usłyszeć wysoki pisk od Antaresa, jednakże.. może nie być jej dane, jeśli postanowił to wszystko wziąć tak bardzo na poważnie. Zwłaszcza po otrzymaniu od niego znaku, że nie zamierzał do końca podążać za tymi zasadami. Jakie było jej stanowisko? Zamierzała się ich trzymać.. do momentu, gdy uzna to za zabawne.
Pozwoliła więc się porwać, nie tracąc przy tym równowagi i mocniej ściskając swoją broń, którą stale targała przez cały festiwal. Widok wyposażonego mężczyzny w miecz dwuręczny przekonało ją, że nie powinna się tym martwić. Zapewniła siebie tym, że to jest normalne.
- Oczywiście.
Rzuciła z nieukrywanym uśmiechem. Miała pewnego rodzaju obawy, czy Antares będzie się dobrze bawić z powodu tych wszystkich obaw i starań, aby wypełnić swoją misję. Właśnie, misja. Bezimiennej ponownie wypadło z głowy o jej istnieniu i nie trwało to długo, nim ponownie przestała się nią przejmować.
Jako pożegnanie do dziewczyn szeroko się uśmiechnęła i rzuciła krótkim:
- Zobaczymy się po drugiej stronie.
Po wejściu do środka, nie trwało długo, nim dalej trzymający jej przedramię heros, postanowił zalać pytaniami ich przewodnika. Dotyk nie przeszkadzał bezimiennej, a nawet sama nieco przestawiła trzymaną rękę, by było jej wygodniej, nie uwalniając się. Gdyby miała wiedzę, mogłaby zażartować, że to była randka. Wśród pytań Antaresa, bezimienna dorzuciła swoją małą obserwację.
- Myślałam, że się krzywo patrzy na chodzenie po festiwalu z bronią. Jest mi trochę mniej głupio, gdy nie jestem w tym sama.
Dorzuciła z uśmiechem, mając wyraźnie na myśli dwuręczny miecz Luiso.
Z powodu bycia wysoką, postanowiła skupić większą swoją uwagę na strop, by nie zahaczyć o niego, ani swoją głową, ani swoim mieczem.

Coś strasznie tu tłoczno jak na miejsce, gdzie podobno znikają ludzie – mruknęła z przekąsem Cyrene, gdy tylko dotarli do celu.
To miejsce bardzie przypominało jej kolejną atrakcję festiwalu niżeli miejsce związane z jakimiś tajemniczymi zaginięciami. Widząc kolejki ustawiające się pod wejściem i recytowane na bieżąco zasady, kobieta mimowolnie uniosła brew. Wchodzenie w grupach max trzy osoby z czego jedna to przewodnik? Zakaz oddalania się? Wchodzenia za czerwoną wstęgę? Jeśli to wszystko tutaj tak to działało… to jakim cudem ludzie znikali? O ile w ogóle znikali...
Cyrene im dłużej patrzyła na zbiegowisko ludzi pod wejściem, tym bardziej była skłonna zwątpić w te zaginięcia. Ale mimo wszystko przyjrzeć się wnętrzu tych całych podziemi można by było, skoro już i tak się tutaj pofatygowali. Podziemia i lochy brzmiały dla niej interesująco. Zawsze to jakiś dreszczyk emocji. Cyren jednak szczerze wątpiła czy uda jej się być cicho w momencie, gdy zobaczy jakieś robaki. Albo pająki.
Choć będąc szczerą, najbardziej zmartwił ją podpunkt podzielenia ludzi na grupy. Widząc, jak dwójka z jej towarzyszy odchodzi już do przodu, Cyrene uniosła brwi z powątpiewaniem. Podzielenie się mogło faktycznie pomóc w poszukiwaniu jakichś wskazówek czy potencjalnych poszlak ale… właśnie, dla niej było jedno ale. Czysto teoretycznie, jeśli zaginięcia były prawdziwe i coś się za tym kryło, jak podzieleni na dwie grupy mieli dać sobie z tym radę? Jak mieli się ze sobą skontaktować?
Machając na pożegnanie Antaresowi i bezimiennej czarnowłosej herosce, Cyrene westchnęła ciężko. Nienawidziła się rozdzielać i odłączać od grupy. Zawsze wtedy zaczynała się martwić, że jej wady i niedoskonałości staną się widoczne. Że jej lęki staną się widoczne, a wraz z nimi jej prawdziwa twarz. Cyrene nie chciała tego. Dodatkowo w tym momencie nie uważała się za kompetentną towarzyszkę do szukania poszlak, ale za cholerę nie chciała tego pokazywać. Wolała zachować spokojną postawę, palcem jedynie wystukując rytm na rękojeści swojej broni.
Spoglądając na stojącą obok niej uszatą kobietę, Cyren mimowolnie uśmiechnęła się krzywo.
Cóż, wychodzi na to, że zostałaś na mnie skazana – skomentowała pół żartem. – Królowa śniegu to piękna ksywka i wyjątkowo podnosi mi ego, ale na wypadek gdybyśmy miały wrzeszczeć o pomoc, jestem Cyrene.
Mówiąc to, Cyren wyciągnęła dłoń w rękawiczce do uszastej kobiety. Gdy tylko ich przewodniczka stanęła przed nimi, kobieta mimowolnie zeskanowała ją spojrzeniem, zanim nie uśmiechnęła się lekko.
Witaj Eleno, w sumie ja mam pytanie. Nawet kilka. Dlaczego w środku należy zachować ciszę i powstrzymać się od używania umiejętności? – zapytała na start Cyrene, przekrzywiając głowę z ciekawym spojrzeniem utkwionym w przewodniczce.

Mam złe skojarzenia z podziemiami - pomyślała Luminea, gdy zaczęli wchodzić do podziemi, a wokół zaczął ogarniać ich półmrok. Na szczęście herosi szybko odnaleźli miejsce docelowe i o dziwo było dość sporo osób, jak na lokalizację, która raczej powinna wzbudzać obrzydzenie niż chęć eksploracji. Kobieta delikatnie skrzywiła się i rzuciła w stronę grupy, chociaż można było zrozumieć, jakby mówiła to do bardziej do siebie.
- Ludzie to mają dziwne pomysły. Żeby z własnej nieprzymuszonej woli zwiedzać takie rzeczy. Nie lepiej pójść do parku czy coś? Przecież to melancholii można się jedynie nabawić - powiedziała, nie ukrywając zgorszenia.
Zapach wilgoci drażnił nozdrza szatynki i z całych sił próbowała nie zacząć kichać. Widocznie nie tylko jej przeszkadzała woń tego miejsca, ponieważ przewodniczka przed nimi również nerwowo pociągała nosem. Oczy Lumineii z każdą chwilą przyzwyczajały się do ograniczonego dostępu do światła, dlatego mogła dojrzeć przed sobą dwie zarysowane sylwetki - jedna należała do wcześniej wspomnianej kobiety, a druga do dobrze zbudowanego mężczyzny, który wydawał się być pogodnym duchem. Niestety, ich nieszczęście cała czwórka musiała się rozdzielić. Lumi nie podobał się ten pomysł, zwłaszcza że wchodzili do podziemi, gdzie znikali ludzie.
- Może ustalmy jakiś sygnał, który nadamy w razie kłopotów? Chociaż nie wiemy, jak grube są tu ściany, w jakich odstępach będziemy i tak dalej - westchnęła, ściszając głos, aby postronni ich nie usłyszeli. - No nic, w razie czego improwizujemy - uniosła delikatnie kąciki ust do góry.
Zaczęła się przysłuchiwać poleceniom kierownika. Szatynka przechyliła delikatnie głowę.
- I ludzie z własnej nieprzymuszonej woli pragną zostać nastraszeni? - prychnęła rozbawiona.
Znając impulsywność szatynki, musiała ona uważać, aby przez przypadek nie uderzyć jakiegoś statysty. No cóż, ale raczej ludzie tutaj pracujący powinni wiedzieć, co to znaczy ryzyko zawodowe. Raczej.
Luminea skinęła głową, gdy blondyn oraz czarnowłosa ich żegnali.
- Jasne. Wy też uważajcie na siebie i jak tylko coś zauważymy godnego uwagi, to damy znać - powiedziała z należytą powagą, po czym gdy została sama z niebieskowłosą, to zwróciła się do niej. - Możliwe, że teraz porwania są w modzie, a my po prostu jeszcze nie uaktualiniłyśmy swojej wiedzy - rzuciła z przekąsem, zerkając na pozostałych turystów.
Luminea od razu uścisnęła dłoń, błyskając przy tym zębami.
- Takie skazanie mi się podoba. Tak samo, jak twoje imię, ale pozwolisz, że aby zaoszczędzić na czasie będę wołać Cyr? - rzuciła pogodnie. - Lumiena swoją drogą, ale w razie czego krzycz Lumi - zaśmiała się pod nosem.
Do ich grupy została przydzielona szatynka, która w przeciwieństwie do poprzedniego przewodnika nie posiadała broni. Heroska skinęła głową na powitanie, po czym również dołączyła się do pytań.
- Macie niezły ruch, ale chyba przeważnie zwykli ludzie niż herosi wybierają tę atrakcję, czyż nie? Poza tym, wybacz moją bezpośredniość, ale wcześniejszy przewodnik miał przy sobie broń. Czy to oznacza, że mogą nas przestraszyć nie tylko statyści? Czy to tylko tak dla ozdoby? I zauważyłam, że ty nie posiadasz… Pewnie jesteś heroską, tak? - uśmiechnęła się miło, mimo tego że to pytanie mogło wydawać się niezbyt taktowne.

Ostatecznie przygoda okazała się niczym innym jak zwyczajnym zwiedzaniem ruin. Żadne niebezpieczeństwo nie czekało na grupę, nawet po rozdzieleniu, mogli się oni więc rozkoszować widokiem lochów w podziemiach, o których przewodnicy opowiadali zainteresowanym. Być może to przewodnicy okazali się wystarczająco ostrożni albo to cynk o porywaczach był fałszem, tego nie wie nikt.

Uporczywa zielarka

Konok

Raz na rok podczas Festiwalu Kwitnących Drzew, poza znamienitymi osobistościami, kupcami czy podróżnikami pojawia się również pewna... dziwna kobiecina. Chociaż nie rozkłada żadnego stoiska w centrum, dość łatwo można ją znaleźć, gdyż z namiotu przy granicy lasu unosił się dym o przyjemnym, owocowym zapachu. Niestety poglądy, jak i przedstawiane przez nią "dobra" sprawiają, że nie jest mile widziana przez mieszkańców. Prośba wychodzi tutaj od samego Liama Vermonta, który zebrał skargi obywateli Carachtar. "Przegońcie staruszkę, jednak nie krzywdźcie jej." — z taką dobrze płatną ofertą wychodzi wójt, chcący zapewnić dobrą zabawę jak największemu odsetkowi ludzi.

Gracze, biorący udział w evencie

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na evencie

Namiot za miastem

Z namiotu przy granicy lasu unosił się dym o przyjemnym, owocowym zapachu. "Przegońcie staruszkę, jednak nie krzywdźcie jej." — z taką misją przyszło zmierzyć się raczej nietypowej czwórce herosów, którzy po przeczytaniu ogłoszenia spotkali się pod "posiadłością" staruszki. Owocowy dym, dobiegający ze środka jasno świadczył o zgodności miejsca ich spotkania ze zleceniem, jakie otrzymali. Ponura atmosfera dookoła, związana z bliskością zakazanego lasu, była dodatkowo pogłębiana przez porozstawiane świeczki, czy rozłożone kości zwierzęce, ponabijane na pal. Z pewnością można było stwierdzić, że staruszka nie była zwykłym, szarym mieszkańcem wioski. Największa zagadka kryła się jednak wewnątrz szmat, które złożone zostały w formę schronienia.

Do grupy czwórki herosów należała Astra, której ubranie nie wyróżniało się od tego, co zwykle nosi. Mogła to potwierdzić Hex, która wielokrotnie widziała jej identyczny zestaw ubrań przy przypadkowych spotkaniach i krótkich, małoznaczących rozmówkach. Jednooka, jak i każdy inny, kto korzystał z usług koszar specjalnie dla herosów, był świadkiem metodologii Astry w wielu sprawach. Składanie pościeli, pranie odzieży, wszystko starała się wypełniać punktualnie i tak, jak powinno. Nawet miała określone pory wstawania i zaśnięcia.
Całe Carachtar żyło aktualnie Festiwalem. Zachęciło to Astrę, aby zobaczyć, co się na takowych robi, doświadczyć atmosfery. I choć przypadkowo po drodze spotkała Hex, to jej czerpanie zabawy musiało zaczekać z powodu ogłoszenia podpisanego przez samego wójta. Choć samo przeczytanie tego sprawiło Astrze wiele problemów. Nagroda pieniężna nie interesowała dziewczyny. Przy akceptowaniu zadania kierowała się chęcią zabawy festiwalu i nie chciała, aby została ona przerwana przez sytuację z zielarką... jakakolwiek by była.
Jak się niedługo okazało, nie były one jedyne, które przyjęły tę nagłą prośbę, formując czteroosobową grupę. Astra jedynie krótko przyjrzała się nowym osobom, a raczej ich sylwetkom, na ile jej światłowstręt pozwalał. Podczas tego wyciągnęła papierosa z papierośnicy, włożyła go do ust i zapaliła jedną z zapałek. Jej postawa, ruchy, a także samo obchodzenie się wyglądało, jakby robiła to przynajmniej tysiąc razy. Można nawet pomyśleć, że zasmakowała dymu równie wiele razy.
- Kh.. Khe...
Jej duszący kaszel jednak zdradzał, że nie miała żadnego doświadczenia przy paleniu papierosów. Jej płuca, czując choć najmniejszy, toksyczny dym robiły wszystko, aby się go pozbyć. Każdy skurcz mięśni dawał o sobie znać ze zdwojoną siłą przez dalej utrzymujące się skutki trucizny. Gardło również drapało, powodując, że każdy następny wdech był drażniący. Papierosy nie były dla niej i raczej cierpiała bardziej niż czerpała z nich przyjemność. Jednakże trwała przy nich i również tym razem powróciła do oddychania przez nos z papierosem w ustach, pozwalając mu się powoli, samoistnie dopalać.
Jej oczy się zmrużyły, gdy postanowiła skupić się na otoczeniu chatki. Świeczki, kości, skóry.
- Festiwal Kości..? Kh.. khh..
Rzuciła w eter nim ponownie złapała ją krótka fala kaszlu przez przypadkowy wdech dymu tytoniowego.
Nic więcej nie powiedziała. Nie przedstawiła się, ani nie zapytała innych o imiona. Pozwalała sytuacji się rozwinąć bez jej ingerencji.

Ubiór i wygląd Hex również był dokładnie taki, jak zwykle. Na lniane części garderoby przywdziała kolczugę, którą dodatkowo wyczyściła w beczce z piachem przed wybraniem się w drogę. Do tego standardowo naramienniki, nagolenniki i rękawice z ćwiekami. Na ramionach spoczywał ciemny płaszcz, którego kaptur przysłaniał niemalże całą twarz dziewczyny poza jej ustami i podbródkiem - także rewolwer był w ten sposób ukryty. Za pomocą pożyczonej osełki zadbała również o stan zdobytego ostrza, które umieściła w nowej skórzanej pochwie przypiętej do pasa na biodrach i to akurat dało się dostrzec, jeśli akurat odgarnęła połę płaszcza na bok. Wyglądała tak, jakby gotowa była stanąć w każdym momencie do walki, co z pewnością kontrastowało z ubranymi w sukienki dziewczynami gaworzącymi o nadchodzącym festiwalu. Sama myśl o tym całym wydarzeniu budziła w rudowłosej wyraźną niechęć. Spodziewała się, że ciężko będzie wytrzymać ten "wesoły" czas pełen harców, zabaw i śpiewów. Planowała nawet zamiast przebywać w Carachtar wybrać się na długą podróż po całej wyspie, badając odległe osady i gąszcze, poznając nową faunę oraz florę, a także zdobywając nieco pieniędzy, bo po ostatnim zleceniu pozostała z pustą sakiewką, jednakże w gruncie rzeczy przez własną decyzję. Zdecydowanie dobrym pomysłem jawiło się wyjechanie hen daleko i powrót dopiero, kiedy wszyscy się wyszaleją i festiwal pozostanie wspomnieniem.
Do czasu aż przeczytała ogłoszenie o tajemniczej zielarce. W ogóle nie zamierzała akceptować tego "zadania" związanego z przepędzeniem staruszki. Nie miała żadnych informacji na temat zapłaty, więc w żaden sposób to rudowłosej nie zmotywowało. Właściwie to miała więcej powodów, aby wcale nie pomagać wójtowi. Po pierwsze, spokojny przebieg festiwalu wcale Hex nie interesował, a nawet nieco więcej satysfakcji miałaby z tego, gdyby jednak doszło do komplikacji i zostałby wywinięty jakiś psikus świętującym.
Po drugie, pragnęła dowiedzieć się więcej o samej sztuce zielarstwa, więc jak już to chętnie zagaiłaby o możliwość nauczenia się czegoś od kogoś już obeznanego. Po trzecie, jak już stawili się w tej dziwnej zbieraninie przed namiotem zielarki to była wręcz zachwycona ponurym i mrocznym wystrojem, jaki dobrała sobie kobieta. Te czaszki, kości, pale, świeczki! Hex to się spodobało. Na razie nie pożałowała, że tutaj przyszła. Taka zielarka mogła mieć chociażby wiedzę o truciznach... co bardzo odpowiadało rudowłosej. Żeby tylko okazała się otwarta na rozmowę.
Cóż, Hex wolałaby przybyć tu sama. Podejrzewała, że towarzysze ślepo będą chcieli ją wygonić i tyle. Herosi zwykle widzieli świat w czarnobiałym barwach i jak otrzymywali rozkaz to go wykonywali. Jeszcze może dojść do tego, że zaczną się spierać. Dlatego dziewczyna z niechęcią spoglądała na pozostałych uczestników, za jedynym wyjątkiem w postaci Astry.
Ciężko powiedzieć, aby jej nieufna postawa wobec Gwiazdy uległa zmianie. Nadal uważała ją za dziwną i nieprzewidywalną. Mimo to ich krótki wspólny pobyt w koszarach wcale nie pogorszył opinii dziewczyny, a to już coś. Dało się ją znieść na dłuższą metę. Nie była męcząca.
— O wiele ciekawiej brzmi niż ten festiwal kwiatów. - skomentowała cicho, nie kryjąc wzgardy dla wydarzenia, którego nazwy nawet nie do końca pamiętała. Ale coś z kwiatami chyba w nim było?
Hex nie ociągała się w działaniach. Wykonała już krok ku wejściu do namiotu, kiedy zorientowała się, że może jednak warto najpierw wykazać minimum zainteresowania do pozostałych ludzi.
— Jestem Hex.

Festiwal Kwitnących Drzew, ciekawe skąd nazwa. Prawdopodobnie ze względu na okres wiosenny, podczas którego natura wraca do życia, w przeciwieństwie do niej hehe. Wróćmy do sprawy wydarzenia, bo zamiast rozstrzygać, czy Neffaleh żyje, czy nie żyje, czy festyn jest na cześć okresu wiosennego, a co za tym idzie odrodzenia, czy nie, lepiej się skupić na nim samym, to znaczy, co ma do zaoferowania, a tego było sporo. Począwszy od zróżnicowanych stoisk, na których znajdowały się wszelkiej maści bibeloty, zabawy, kończąc na enigmatycznych namiotach z dziwaczną obsługą. Najpewniej naciągacze i hazardziści, a takie wydarzenie to dla nich istna gratka, w końcu wydojenie nieświadomego klienta to przyjemność oraz zysk, a te dwie rzeczy należy łączyć. Naturalnie, że miała zamiar skosztować tutejszych atrakcji, ale nim do tego doszło, przez spory okres wędrowała pomiędzy stanowiskami, oglądając, co mają konkretnie do zaoferowania. Teoretycznie, mogłaby się na chama wprosić do trupy jako asystentka magika, który “przecina” podopieczną na pół, a potem magicznie ją składa. Tylko że w przypadku Neffaleh faktycznie zostałaby rozcięta w pół, gdzie nogi ganiałyby pośród publiczności i ją straszyły. Ciekawe kto, by je złapał. Poprzebijać siebie mieczami albo odciąć rękę i przyszyć w śmieszne. Najlepsze byłoby odcięcie sobie głowy, by trzymać ją w dłoniach, idealna straszna atrakcja. Szkoda, że raczej tego nie mogła zrobić, chyba? Innymi słowy, miała spore poletko do okazania swojej artystycznej duszy.
Ponadto festyn jest świetną okazją, aby wyjść do ludzi w kompletnie nowym i jednocześnie prawdziwym wizerunku, nie zasłaniając się toną fałszu w postaci mocno zakrywającej odzieży. Teraz w pełnej klasie prezentowała swoje prawdziwe ja, bez jakichkolwiek obaw. Głęboka rozmową z Panną M wryła się w umysł nieumarłej. Zresztą, nie wyglądała najgorzej i dopiero przy dłuższym przyjrzeniu się kobiecie, dało się wywnioskować, że jest nieumarłym. Nie interesowało ją to, czy inni się boją, ich problem, nie jej. Ostatecznie nie miała okazji uczestniczyć w oferowanych atrakcjach, ponieważ przyjęła zlecenie oferowane przez wójta. Zabawne, że w nawet takim miejscu, znajdzie się robota dla herosów, jakby nie można było zgarnąć bandy wielkich chłopa i przegonić starego kurwiska. Doprawdy, ludzie się jej tak obawiali, że potrzebowali herosów? Jeszcze mieli jej nie skrzywdzić, zabrali całą zabawę! Kogo obchodzi, czy stara baba będzie miała dziurę w klatce piersiowej, czy rozerwany łeb. Mają problem, a zabraniają najprostszego i najskuteczniejszego rozwiązania. Znaleźli się pieprzeni altruiści.
Namiot znajdował się przy granicy lasu, a z niego wydobywał się dym o przyjemnym, owocowym zapachu, a dookoła porozstawiane były świeczki oraz zwierzęce kości, ponabijane na pal. - Totalne bezguście. - Stwierdziła z dezaprobatą, gdy podziwiała okoliczny krajobraz. - Festiwal miał sporo targów z alkoholem… A tutaj musimy się użerać z jakimś starym babsztylem, gdzie zlecono nam jej nie krzywdzić. - Prychnęła kpiąco. - Jednak myślę, że to stanie się szybko nieaktualne. Obstawiam, że jest jakąś wiedźmą i ta wizyta nie skończy się przyjemnie. - Mieli ją przegonić, a nie zabawiać się, więc miło nie będzie. Widząc, jak Astra krztusi się fajkami, wyciągnęła nieco kościstą dłoń w jej kierunku, mówiąc. - Lepiej mi to daj, bo jeszcze się udusisz. - Rzuciła żartobliwie. - Witaj Szczurołapko. - Zwróciła się w kierunku Hex, uśmiechając się szelmowsko. Nie mogła ukrywać, że była ciekawa reakcji ze strony Szczurołapa, o ile pamięta Neff.

Nudziło mu się. Jak zwykle, ale tym razem jednak wyjątkowo. Liczył, że Yuuna znajdzie jego kryjówkę w sadzie, idąc za dyskretnie podaną wskazówką, lecz się mylił. Król został pozostawiony przez gwardzistki i nadwornego błazna
Postanowił się rozerwać. Na festiwal, o którym dowiedział się od mężczyzny, u którego mieszkał, udał się szybko. Ubrał się w swoje typowe za duże szaty i przeogromny kapelusz, który przysłonił mu wieśniaczkę, zaczepiając go w centrum pobliskiej wioski. Dowiedział się od niej o ciekawym zleceniu, dzięki któremu mógłby zarobić na pierdoły na festiwalu, jak i pomóc swojemu przyszłemu królestwu. Poprawiwszy kapelusz, aby znów blokował mu wizje na twarze osób wyższych od niego, udał się do wójta po resztę informacji. Po zdobyciu podstawowych informacji na temat zlecenia poczekał na resztę drużyny, tak jak zostało mu zalecone.
Przyszłemu królowi trafiła się niezła drużyna. Sądząc po ubraniach nieznajomych kobiet, były wprawione w boju i co gorsza, o wiele wyższe od niego. Nie mógł przez to obejrzeć ich twarzy. Zdjęcie kapelusza byłoby za bardzo frajerskim zachowaniem. Podróż do wyznaczonego miejsca zajęła im trochę czasu, który minął w kompletnym milczeniu całej czwórki. Finn nie miał zamiaru rozpoczynać rozmowy w grupie, gdzie jako jedyny miał jaja. Przemierzając las, starał się iść w środku grupy.
Gdy dotarli do namiotu, otoczonego kośćmi, niebiesko włosy lekko się przeraził, ale nie zamierzał uciekać. Jako przyszły król musiał być odważny i dzielny.
Problemy z wypaleniem papierosa Astry go rozśmieszyły. Jednak szybki ruch prawą ręką i zasłonięcie ust, ukryły jego rozbawienie. Postanowił również nie komentować prostackiego wywodu Neffaleh i po prostu zająć się zadaniem.
— Jestem Finn, przyszły król Avarii, miło mi was poznać — powiedział młodzieniec z dumą w głosie. Czy naprawdę wierzył, że będzie kiedyś władcą? Tak i miał zamiar zrobić wszystko, aby tak się stało. — Zgaś tego papieros, ten owocowy dym to znacznie lepszy zapach. — rzucił w kierunku Astry i ruszył w stronę wejścia do namiotu z zamiarem poznania się ze staruszką.

Niezależnie od motywów, nastawień czy ogólnego zachowania całego zebranego zespołu, jedno trzeba było przyznać — owocowy dym bardzo, ale to bardzo kusił. Najbardziej skory do grania lidera okazał się co prawda niski, lecz nadrabiający pewnością siebie hydromanta. Kiedy młodzieniec wszedł do raczej ciasnego namiotu, w jego wnętrzu niewiele rzucało się w oczy. Rozpalone na środku ognisko ogrzewało staruszkę, która siedziała naprzeciwko wejścia. Miejsce zajmowała zaraz przy źródle ciepła, na rozłożonej, słomianej kupce do spania. Czy miejsce to spełniało jakiekolwiek normy przeciwpożarowe? Nie, skąd, ale przynajmniej wydawało się przytulne.~ Och, dawno nie miałam gości, witaj drogie dziecię, ogrzej się przy ognisku, zaraz zaparzę herbatki.Odparła, chociaż nie ruszała się jeszcze, a siedząc, wręcz nie dała wypowiedzieć się Finnowi ~ Twoi znajomi, rozmawiałeś z kimś na zewnątrz, czy nie mylą mnie moje stare uszy? Czemu nie zaprosisz ich do środka wnusiu? Jestem pewna, że też ich suszy po podróży w te obskurne okolice.Mówiąc to, czekała na kolejnego gościa, którym prawdopodobnie była Hex. Jednak na ten moment dzieliła chwilę z młodzieńcem o niebieskich włosach.

Złote tarcze zegarowe skupiły swoją uwagę na wyciągniętej dłoni nieumarłej, analizując nie tylko i gest, ale również i towarzyszące słowa. Nie tylko jej, ale również i Finna nazywającego się przyszłym królem Avarii.
- Nie znam Cię. Czemu miałabym się dzielić cierpieniem przynoszącym ukojenie?
Mimo to, sięgnęła po papierosa utkwionego w jej wargach. Czyżby, mimo słów, zamierzała jej go przekazać? Jak się miało okazać - nie. Zgasiła go ostrożnie ścierając go o swoje skórzane rękawice. Z pewnością mogło to być wielkim marnotrawstwem w oczach innych, a nawet obrazą.
- Owoce zwykle mają łagodny i słodki zapach, w przeciwieństwie do ostrych i gorzkich ziół.
Dorzuciła do słów Finn'a, którego słowa miały największy wpływ na aktualne czynności Astry. W końcu to za jego propozycją zrezygnowała z zatruwania okolicznej atmosfery. Wzrok bezskrzydłej anielicy podniósł się na twarz Neff. Zamrugała.. a raczej dalej mrużyła swoje oczy z powodu światłowstrętu, który dalej jej doskwierał i nie zamierzał ustępować. W ciągu tych ostatnich dni w miarę się do tego już przyzwyczaiła.
- Wyglądasz na martwą, ale Twoje oczy temu przeczą. W dodatku martwisz się o utratę oddechu u innych, nie narzekając na swój bezdech. Hm.
Przemówiła tym samym, zaciekawionym tonem. Dziewczyna nie wydawała się przejmować niecodziennym wyglądem heroski, gdyż sama wyróżniała się na tyle mieszkańców Avarii. Nie widziała w niej niczego "pięknego" ani "brzydkiego".. choć takim nastawianiem obdarzała każdą istotę. Kiwnąwszy głową do Neff, powolnym krokiem skierowała się w stronę namiotu. Trudno stwierdzić, czy to była jej forma przywitania.
W środku, na szybko rozejrzała się po całym wnętrzu namiotu, aby chwiejnie, acz ostrożnie zająć miejsce, gdzie nie będzie nikomu przeszkadzać. To miejsce było za małe, a światło za jasne. Prawą ręką zakryła większą część twarzy, a dokładniej prawej oko, by widzieć świat pomiędzy palcami.
Nie była pewna, czy Finn już przełożył ich cel wizyty, dlatego postanowiła sama to zrobić.
- Przyszliśmy panią przegonić.
Nic więcej nie powiedziała. Postanowiła zaczekać.
W międzyczasie zaczęła się zastanawiać, czy zapach owoców.. czy to na pewno owoce? Tak więc nie ruszając się z miejsca, starała się odszukać wzrokiem źródła zapachu.

Hex przymrużyła oko, spoglądając na kobietę, której wcześniej nigdy nie widziała – za to mogłaby dać sobie drugie oko wydłubać. Była zadziwiająco wręcz piękna, a przynajmniej jak na specyficzne i nietypowe gusta rudowłosej. Zapamiętałaby kogoś takiego, na pewno. Jednakże coś mówiło władczyni cieni, że to wcale nie była nieznajoma. Tembr jej bezczelnego głosu zdawał się przywoływać jakieś wspomnienie… ciemnej piwnicy, zapachu krwi i prochu. Sam sposób bycia ciemnowłosej aż emanował arogancją i taką dzikością, jakiej można oczekiwać od niewychowanego zwierzęcia, które w jednej chwili tarzało się z przyjemnością w błocku, a w drugiej ktoś je wpuścił między ludzi.
Większą uwagę poświęciła przypominaniu sobie, a mniejszą na faktyczny sens słów kobiety, która stała w największej opozycji względem Hex. Nietrudno było zauważyć, że strzelczynię ciągnęło do krwawej jatki i wręcz liczyła na opór stawiany przez staruszkę tylko po to, aby mieć większą zabawę. Może jeszcze dojdzie między nimi do wyczekiwanego pojedynku. Pomimo atrakcyjnej aparycji rudowłosa nie miałaby oporów, aby sprowadzić ją do parteru i choć na moment uniemożliwić to ujadanie. Zanim w jakiś sposób zareagowała na tupet kobiety, jej uwagę przykuł niski, patykowaty chłopak w kapeluszu. Wydawał się być tutaj najbardziej niedopasowany i przypadkowy. Może Hex nie byłaby dla niego od razu wredna, gdyby nie fakt, że wystrzelił nagle z tą informacją o byciu przyszłym królem. Wtedy aż parsknęła z politowaniem.
— Na jak długo mama pozwoliła Ci się od niej odłączyć? – zapytała Finna, który wydał polecenie Astrze, jakby w ogóle miał tutaj naprawdę coś do powiedzenia. Niestety, jasnowłosa już wcześniej wykazywała zbyt dużą posłuszność i ufność względem obcych osób. Była trochę niczym papierowa łódka na wodzie, która zdecyduje się popłynąć dopiero wtedy, gdy ktoś dmuchnie w jej cienkie żagle. I to w wybranym już kierunku. Jej słowa o kobiecie nie niosły w sobie wiele sensu według Hex.
Nie brała w ogóle pod uwagę, by nieumarli w tym świecie mogli normalnie chodzić i mówić. Uznała tę wypowiedź za kolejne z dziwactw Gwiazdy.
Na szczęście wszyscy postanowili wejść do namiotu zamiast stać przed nim. Kiedy Hex wymijała blisko Neff, szepnęła do niej:
— Szczurobójca – podkreśliła to słowo, ale bez nacisku, za to z lekkim uśmieszkiem w kąciku warg. — z tego łatwiej awansować na Królobójcę.
Puściłaby jej oko, ale z jednym to wyglądałoby po prostu na zwykłe mrugnięcie. Wewnątrz obrała taką pozycję, aby odsunąć się od wszystkich jak najdalej pomimo ciasnego wnętrza. Owocowy dym nie zachwycał dziewczyny. Właściwie to preferowała duszącą nutę tytoniu, ale papieros został zgaszony. Nic do zielarki nie mówiła, czujnie obserwując jej postawę i to, co robi z dłońmi. Wydawała się… niegroźna, a przez to rozczarowująca. Czy to w ogóle może być potężna wiedźma znająca tajniki trucizn?
Astra była Astrą, a dla niej szczerość jest równie naturalna, co oddychanie. Hex zgromiła ją spojrzeniem nie dlatego, że ich „wydała”, a dlatego, że użyła liczby mnogiej i ją wepchnęła do jednej grupy z obecnymi tutaj intruzami.
— Ja przyszłam dowiedzieć się, co pani potrafi. – sprostowała swój powód wizyty tutaj, niejako dopiero teraz wyjawiając reszcie, że może mieć inne zamiary.

Równowaga nietypowej, damskiej drużyny została zaburzona przez dołączenie niskiego, chudzielca w kapeluszu. Serio? Dlaczego przez ostatni czas głównie spotykała nieogarniętych, dziwacznych chłopaczków o nieskazitelnych gębach. Dosłownie, aż ją świerzbi, aby oszpecić mu mordę. Raz miała szczęście, spotykając ogarniętego, choć nieco nudnego chłopa, ale nadal lepszy on, niż ta dzieciarnia. Parsknęła, spoglądając na Finna z politowaniem, gdy ten przedstawił się jako przyszły król Avarii, jeszcze robiąc to z taką dumą, jakby naprawdę wierząc, że jego marzenie się kiedyś ziści. - Wysokie progi jak na twoje nogi. - Rzuciła kpiąco, a na jej twarzy zawitał drwiący uśmiech. - Głupio z twojej strony, że to powiedziałeś. Teraz będziesz mieć na karku skrytobójców. - Drwiący uśmiech przeistoczył się w podły, jednocześnie delikatnie nachylając się nad chłopakiem i ściskając w dłoniach dubeltówkę. Czyżby planowała go skrzywdzić w niedalekiej bądź dalekiej przyszłości? Możliwe albo po prostu się z niego nabijała i go straszyła, co było bardziej prawdopodobną opcją. Ustrzelenie takiego kogoś, jak on nie byłoby wielce przyjemne. Przewróciła oczyma, kiedy Astra zgasiła papierosa. Dała mu niepotrzebną satysfakcję, jeszcze mu ego wystrzeli. Powinna dać papierosa Neffaleh. - Nie tylko wyglądam. - Odparła tajemniczo, wskazując dłonią na siebie. Dopowiedzenie sobie dalszej części zdania było wręcz oczywiste. - Nie martwię się, tylko chciałam Ci zademonstrować. - Dokładniej rzecz ujmując dostać darmową fajkę. Wielka szkoda, że natychmiast nie rozpoznała truposzki, a potrzebowała chwili, by sobie przypomnieć. Naprawdę, zapomnieć o kimś takim, jak ona?!
Wręcz ją to uraziło. Myślała, aby nie odwzorować pozy, którą wykonała przy pierwszym spotkaniu z rudą w celu odświeżenia pamięci Szczurołapki. Dopiero gdy zwróciła się do Hex za pomocą pseudonimu, coś jej zaświeciło w głowie. - Szczurołap zabijający Króla, zyska większy poklask. - Odparła, uśmiechając się szelmowsko. Niemniej, w głębi siebie nadal pamiętała o opinii dotyczącej ksywki “Szczurobójcy”. Weszła za pozostałymi do namiotu, spoglądając na staruszkę. Wyglądała zwyczajnie, nie było w niej nic niezwykłego, nietypowego, co mogłoby wzbudzić odrazę ludzi. Strasznie to kontrastowało z przestrzenią na zewnątrz, coś tutaj ewidentnie nie grało. Korzystała z iluzji, by ukryć swój koszmary wygląd? Kątem oka, rozglądała się za czymś podejrzanym. Ciekawe intencje ze strony Rudej, dowiedzieć się, co potrafi starucha. - Ludzie chcą, abyś się stąd wyniosła dlaczego? - Obstawiała, że raczej dojdzie do walki, ale może się przy okazji czegokolwiek dowiedzieć.

Finn nie polubił swojego zespołu. Wszystkie 3 przypominały mu kogoś ze swojego dawnego życia. Osobę, której nie pamiętał, lecz nie darzył niczym poza niechęcią. Postanowił zignorować ich wszystkie kąśliwe uwagi, oprócz tej of Neffaleh.
— Jestem magiem, nie obawiam się skrytobójców z metalowymi drągalami. — odparł drwiąca, choć tak naprawdę przestraszył się nieumarłej. Wydawała mu się najpotężniejsza i najbardziej szalona z całej drużyny. — A może ma Pani racje? Nie wiem. Porozmawiamy po zleceniu — odparł, kończąc głupkowatym uśmieszkiem skierowanym do Neffaleh.
— Nie są moimi znajomymi proszę Pani. Kompletnie nie umieją zajmować się dziećmi. Tragedia z nimi — odparł staruszce, odwracając się na wchodzące do namiotu kobiety.
— CIIIIIIIIIII, pani Kobieto — wystrzelił od razu, gdy Astra zdradził cel ich przybycia staruszce. Aby podkreślić wagę swoich słów, palec wskazujący Finna powędrował na usta Astry, nawet lekko popychając jej twarz do tyłu. — Pozwól, że ja będę mówił. — zaproponował i usiadł wygodnie na stercie liści. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Hex i Neff zdradziły swoje powody dla przybycia tutaj.
Chłopak westchnął i nie powiedział nic dalej. Czekał po prostu na odpowiedź staruszki, przeglądając członkinie swojej grupy niepewnym spojrzeniem.
— Z kim ja musze pracować... — powiedział pod nosem, zasłaniając twarz rękami.

Staruszka nie spodziewała się, że odwiedzi ją taka gromada. Chociaż Astra spróbowała natychmiast wyjawić cel ich zlecenia, dopóki nie próbowała przekrzyczeć uciszającego ją niebieskowłosego, to Hex pierwsza wyraziła swoje poglądy.~ Co ja potrafię, a czy to takie ważne? ~ uśmiechnęła się, po czym swoją laską wskazała na garnek znajdujący się zaraz koło jednookiej ~ Jakbyś mogła mi pomóc powiesić dymfer ponad fojerkę, byłoby mi bardzo miło. Ale jak mi ino wylejesz wodę z dymfra, to cię ciepne tym kijem, że popamiętasz.Zaraz po tym żartobliwym tekście, obejrzała się po reszcie gości i ręką wskazała hydromancie, by ten się zbytnio nie przejmował. Następnie odetchnęła, po czym odparła na resztę... nazwijmy to powitaniami, chociaż pozostawiały wiele do życzenia.~ Już żeh myśloła, że mnie jaki zaszyt trofił, że tu tylu bohatyrów. Ino spokojnie panocki, żodyn borok mi nie dogoda, żebym to ja się stąd zawinoła. Pewno te pamponie ze miasta mi chco dżistać, że to łokolica je fest ponuro do ich zobow.Posługując się zdecydowanie mniej zrozumiałym sposobem mówienia, niż do tej pory mieli okazję słyszeć. Nie była jednak głupia, znała naturę herosów i wiedziała, że nie dadzą jej spokoju, dopóki nie będą mieli z tego zysku, dlatego podniosła się, opierając o laskę, ze swojego siedziska, by podejść do sterty książek, zakrytych skórami.~ Ty żeś chcioła znać co umi, ja? To przyjdź mi tu ino i zerknij se na te łone.O ile Hex zainteresowała się książkami, te zawierały zapiski zielarki, najpewniej sporządzone przez cały okres jej bóg wie jak długiego życia. Zaraz potem, o ile jednooka pomogła jej z garnkiem, wzięła stamtąd pudełeczko z ziołami, by następnie dosypać ich sporą ilość do gotującej się powoli wody, licząc na to, że ktoś jednak skorzysta z jej gościnności.

Astra opuściła wzrok, aby skupić swoją uwagę na palcu, który uniemożliwił jej dokończenie szczerej myśli. Słów, które uznawała za najlepsze do przejścia do sedna całej tej sprawy. Zamiast tego pozostałe osoby postanowiły, że będą dopytywać o inne rzeczy. Papierowa łódka Astra odwróciła głowę, powracając na wpatrywanie się po przedmiotach znajdujących się w namiocie, dając tym samym sygnał, że Finn dokonał swego, uciszył złotooką, która nawet nie zamierzała się odwdzięczać za to żadną uwagą. Zrezygnowała więc na chwilę obecną od zdradzania ich oczywistego powodu przybycia.
Oczywistym było, że przeszkadzała jej ta sytuacja, jednakże w przeciwieństwie do poprzedniego zlecenia, nie miała żadnego lepszego pomysłu. "Wygonić kogoś bez robienia krzywdy.". Już samo zerknięcie na kobiecinę wystarczyło, by wiedzieć jedno: Nawet mocniejszy ścisk mógłby pozostawić ślad na dłużej. Trzeba było wpaść na mniej oczywisty pomysł, a w takich wypadkach kreatywność Astry często zawodzi.
Dziewczyna nie zamierzała stać bezczynnie i tylko zajmować miejsca. Nie przepadała za bezcelową bezczynnością, dlatego poszukała jakiegoś podłużnego metalu, który mógłby posłużyć w roli pogrzebacza. Zerknęła na krótko na Hex, pozostawiając jej kwestię przeniesienia garnka nad ogień. Astra była nawet chętna pomóc, gdyby była taka potrzeba. Staruszka wykazywała chęci zaspokojenia jej wiedzy.. chyba. Język, w jakim zaczęła ona mówić, wydawał się.. dziwny. Czyżby zaczęła odchodzić od zmysłów? Drugą dłonią pociągnęła się za policzek. Nie, to nie było to.
Mimo dotykającego ją światłowstrętu postanowiła zająć się ogniem. Nie znalazła pogrzebacza, toteż potrzebowała improwizować w inny sposób. Nie była na tyle głupia, aby myśleć, że magia ją uchroni przed temperaturą. Dlatego sięgnęła po swoją aureolę, która dotychczas dalej widniała nad swoją głową i pewnym ruchem pociągnęła, by ją "wyrwać" ze swojego miejsca. Następnie usiadła niedaleko, a dłoń zakrywająca jej połowę twarzy, przeniosła bardziej na oczy. Razem z mrużeniem oczu, ograniczała dostęp światła do swoich złotych źrenic do minimum, prawie całkowicie ślepnąc na resztę otoczenia. Wpływało to naturalnie na jej ruchy, które były o wiele bardziej ostrożniejsze. W dodatku przez konstrukcję aureoli nie miała dostępu do najgłębszych miejsc, by się nie poparzyć. Musiała jednakże z tym się zwyczajnie pogodzić.

Uśmiechnęła się z politowaniem w stronę chłopca, a następnie odparła nęcącym tonem z delikatną nutą sadyzmu. - A powinieneś. - Nachyliła się nad chłopakiem, po czym dodała. - Ten metalowy drągal potrafi zdewastować cztery litery, w tym twoje. - Wyprostowała się, rzucając Finnowi mordercze spojrzenie, połączone z niepokojącym uśmiechem. Czyżby groziła i faktycznie miała zamiar w przyszłości mu wyrządzić krzywdę, czy tylko chciała go nastraszyć, a może obydwa? Prędzej ta druga opcja, bo mimo wszystko w głębi duszy miała niezły ubaw, ze straszenia Niedoszłego Prezydenta Białegostoku Króla Avarii. Udawał odważnego, a tak naprawdę się bał. No władca dobry z niego nie będzie, ale popychadło prędzej. - W tych dwóch kwestiach na pewno mam rację. - Odparła, jakby musiała odpowiadać na głupie pytanie, jednocześnie kiwając głową. Aczkolwiek w jednej kwestii musiała się zgodzić z magiem, nie potrafiła zajmować się dziećmi. Doprawdy, oddając w kościane łapska Neffaleh dzieci, ktoś musi być wyjątkowo głupi lub chce się pozbyć bachorów. Parsknęła, kiedy Finn stwierdził, że to on będzie mówić, chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę niezwykłą bezpośredniość i nieumiejętność Astry do pojmowania między wersami, to hydromanta wydawał się lepszą opcją. Uniosła jedną brew do góry, słysząc, w jaki sposób wypowiada się staruszka. Jakaś dziwna, ledwo zrozumiała gwara. - Czyżby? Ludzie skarżą się, szczególnie na przedstawiane “dobra” oraz “poglądy”, cokolwiek to znaczy. Może zechce się nimi Pani podzielić, rozwiać nasze wątpliwości? - Starała się mówić w miarę grzecznie, ale to tylko pozory, bo w tonie nieumarłej dało się wyczuć nacisk, chęć wyduszenia ze staruszki wszystkiego, co jest istotne. W międzyczasie palec strzelczyni powoli zaczął wędrować na spust. Nie miała zamiaru strzelać, przynajmniej teraz, jednakże wolała być przygotowana, bo coś jej mówiło, że to jest podejrzane.

Ta ekipa wydawała się Hex jeszcze bardziej nietypowa niż poprzednia - a na pewno o wiele gorzej się ze sobą dogadywała. Rudowłosa miała wrażenie, że mogą tu powstać konflikty, których tak prosto się nie rozwiąże. Najspokojniejsza wydawała się w tym Astra, ale to dlatego, że ona po prostu nie posiadała własnego zdania. Przynajmniej Hex tak to postrzegała. Oni się w trójkę pożrą, a Gwiazda stanie z boku skonfundowana.
Nie odpowiadała już Neffaleh. Hex nie zależało na żadnym poklasku, a już na pewno nie z jej strony. Balansowała na cienkiej linie, gdy próbowała pogodzić swoje wysokie poczucie dumy z podejściem, że nie będzie liczyć się ze zdaniem kogokolwiek innego. Jednakże zdołała nauczyć się już kontrolować swój gorący temperament, dlatego rzadko zdarzało jej się wybuchać. Teraz wybrała sobie milczenie, bo i tak ten niebieskowłosy młodzieniec zadecydował, że to on będzie mówił. Po czym z tego od razu zrezygnował. Hex przesunęła subtelnie dłonią po twarzy, rozmasowując sobie spięte mięśnie.
Wydawało się, że kobieta nie do końca umie mówić zwykłym językiem, jakim posługiwali się mieszkańcy wysp, jakie do tej pory czarownica odwiedziła. Może była z zupełnie innego miejsca? Ciekawe. Ale utrudniało to też mocno rozumienie. Na szczęście wraz ze słowami użyła gestów, a Hex zrozumiala o co chodzi, gdy został wskazany garnek. Postąpiła krok naprzód, sięgnęła po żeliwne naczynie i umieściła ponad ogniskiem. Stanęła blisko ognia. Może i kontrolowała ciemność, ale nie oznaczało to bynajmniej, że nie w smak jej były wszelkie źródła światła. W końcu to właśnie one rodziły cienie. Dzięki płomieniom po całych płóciennych ścianach namiotu tańczyły mroczne sylwetki, znaki, symbole. Mogłaby im wszystkim tutaj urządzić prawdziwy pokaz.
Zdawało się, że uniknęła ciepnięcia kijem staruszki. Zbyt miła była, jak na gust Hex, ale co poradzić. Dziewczyna ze skrywanym za maską niewzruszenia zainteresowaniem zajrzała do zapisków zielarki. Momentalnie jej wszelkie grymaszenie (chociaż przeżywane tylko wewnętrznie) zostało znacząco odsunięte na bok. Książki. To było to, co właśnie czyniło cały ten trud podróżowania po Avarii jako tako znośnym i wartościowym. Niech sobie tam ci herosi ją wypytują, niech kombinują, jak ją wygonić... Hex delikatnie wzięła jedną ze skór i położyła sobie pod tyłkiem, gdy usiadła wraz z jedną z grubszych książek, aby zatopić się w lekturze. Miała tylko nadzieję, że język w nich będzie bardziej przystępny niż ten, którym teraz uraczyła ich kobieta. W tamtym momencie rudowłosa odkleiła się od rozmowy zaabsorbowana możliwością poznania czegoś nowego.

Finn miał już dość swojej drużyny, zwłaszcza chodzącego trupa z dubeltówką. Naprawdę nie wierzył, że jakaś kobieta jest w stanie go aż tak denerwować. Uważała się, za nie wiadomo kogo, A PRZECIEŻ DOSŁOWNIE NIE ŻYŁA. Może prawda, że tylko przez chwile i, że została ożywiona, ale nie zmieniało to zdania niebieskowłosego na jej temat.
— Wybacz, nie lubię starszych — odpowiedział na groźbę, którą za pogróżki nie wziął. Zrozumiał ją jako chorą propozycję na wieczór po zleceniu, co nie przypadło mu do gustu. Z perspektywy niedojrzałego nastolatka, Neff wydawała się strasznie dziwna. — i martwych… — dodał pod nosem po chwili, kończąc zdanie wymuszonym kaszlem.
Nie zrozumiał nic z bełkotu staruszki. Gdy Astra i Hex wykonywały jej zalecenia, on po prostu siedział i gapił się, jak anielica używa aureoli jako podżegacza. Nie zrozumiał nic oprócz tego, że jak ktoś wyleje wodę z garnka, dostanie laską po głowie, więc postanowił nie ryzykować i pozwolić, aby białowłosa dostała w miejsce, nad którym chwile temu lewitowała Aureola. Z nudów zaczął sobie cicho nucić piosenkę usłyszaną ostatnio w karczmie. Była skoczna i radosna. Chłopak nie pamiętał, o czym dokładnie opowiadał jej tekst, ale melodia wryła mu się głęboko w pamięć.

Cóż, chociaż staruszka przekazała już jednej z nich swoje zapiski, zdecydowanie nie zaspokoiło to ciekawości reszty grupy. Młoda Astra wydawała się najmniej ciekawska z tej grupy, grzebiąc w ognisku, nie wyglądała na zainteresowaną rozważaniami całej reszty. Kiedy babunia zauważyła, że ta naraża się na oparzenia, natychmiast podeszła do niej i trzepnęła ją kijem w głowę, po czym podała swoje narzędzie miniaturowej zbrodni.~ Nowet jak na bajtla, pieruńsko tępy. Trzym, jok chcysz hoczek to bier to. Nie shajcuje się.Zaraz potem przestała się jakby przejmować aniołkiem, który zdecydowanie igrał z ogniem. Może była zbyt spokojna, a jest szansa, że po prostu zielarka chciała pogadać z resztą, by mieć później czas na pogaduchy ze srebrnowłosą i Finnem, który na ten moment siedział sobie i nucił.
Jako że obecnie jedyną pytającą była Neffaleh, to ona stała się centrum uwagi staruszki.
~ Głupiaś jak oni. Poglądy, phi, niech zwą to jok im się widzi, jo ino prawdę godom. Toć ja ino mom ziele na przedzej. Doczkej, już ja ci ino...Widocznie pytanie, które wspomniało o zdaniu mieszkańców na jej temat, wyraźnie zirytowało kobietę, która natychmiast ruszyła do innego pudełka, leżącego zaraz koło miejsca, w którym siedział hydromanta.~ Uhuhu, pieśniczka przednia, synku gdybyś ino wiedzioł, co tyś nucisz.Poklepała go po kolanie, gdyż do ramienia nie dosięgła, po czym chwyciła za skrzynkę z ziołami, w której wnętrzu były poukładane... przynajmniej do czasu. Kiedy wracała do Neffaleh, by pokazać jej bliżej swoje cuda na sprzedaż, potknęła się o jedną z porozrzucanych książek, a cała wartość skrzynki, jak równy mąż, poleciały prosto w ogień, co spowodowało gwałtowne podsycenie płomieni, jak i wielokolorowy, spektakularny dym, który zapełnił w trymiga wnętrze namiotu.~ Niech to jerun! Moje ziele, diobły wszystko wzie... ~ kobieta pomimo swojego przejęcia musiała zakaszleć, gdyż stare płuca zdecydowanie nie pomagały w reakcji na dym. Co do reszty przebywających w namiocie... Niezależnie od prędkości reakcji, cała czwórka mogła poczuć, jak siły opuszczają ich ciała. Po ledwie paru chwilach poupadali na ziemię, tracąc przytomność...
@unknown-role przenosimy się do Katedra Seath'deglais

Katedra Seath'deglais

Po przebudzeniu na zimnej posadzce czwórka herosów mogła początkowo być przytłoczona światłem słonecznym, wpadającym przez szyby. Jeżeli którekolwiek przestudiowało widoczne w oknach witraże, mogli rozpoznać sylwetkę z zaciekawieniem pochylającą się nad nimi. Sześciooki kapłan po chwili odetchnął z ulgą, po czym odezwał się do młodzieńca siedzącego przy jednej z ław kościelnych.~ Anord, mój drogi, nasi goście się przebudzili. Zaopiekuj się nimi, jak tylko dojdą do siebie. Prawdopodobnie będą potrzebowali wyjaśnienia, gdzie tak dokładnie się znaleźli.Głos jego był zdecydowanie nietypowy, głęboki, acz czuć od niego było łaskę i dobre zamiary. Nawet najbardziej nieufna dusza mogła czuć się pewnie w jego obecności.

- Umf.
Wyrwało się, gdy została nagle uderzona w głowę. Puszczona aureola wpadła głębiej do ognia, a Astra podniosła wzrok. Na jej twarzy wymalowywało się jasne zdumienie i niezrozumienie, jednakże nie było ono widać przez dłoń zakrywającą jej znaczną część. Z jej perspektywy miała wszystko pod kontrolą. Zerknęła na podany kij i niepewnie go przyjęła. Przypatrzyła mu się dokładniej, nim niemo, wdzięcznie przytaknęła.
Choć drewniane narzędzie zdaniem Astry nie było lepszą opcją, postanowiła z niego skorzystać. Przeszkadzała w tym teraz jednakże zatopiona w ogniu jej własna aureola. Nie na długo. Jedna myśl dziewczyny wystarczyła, aby ta się rozpadła i się uformowała z powrotem nad jej głową. Jakby nic się nie stało. Nawet nie parowała z powodu nagłej różnicy temperatur. W taki więc sposób Astra powróciła do sprawniejszego odgarniania popiołu, uważając, aby końcówka narzędzia nie stała się pochodnią.
Próby zrozumienia kobiety były bezowocne. Słowa, choć podobne, traciły sens i kontekst z doborem innych, których nigdy nie słyszała. Bez konkretnych informacji nie potrafiła się jasno postawić i jaką decyzję podjąć. Dlatego dalej czekała i słuchała innych.
Nie trwało to jednakże długo, gdyż nagły wypadek spowodował, że duża chmura dymu buchnęła prosto w Astrę, by potem się rozprzestrzenić po całym namiocie. Popełniła błąd. Szybko się podnosząc z cofnięciem: zaczerpnęła nieświadomy łyk gazowej mieszanki. Na przeniesienie dłoni na usta i nos było już za późno. Czuła, jak siły ją opuszczają.
- Ponownie.. gaz..?
Zdołała z siebie wydusić, zanim straciła przytomność.
Z perspektywy Astry była to natychmiastowa zmiana. Nagłe ciepło namiotu zostało zmienione na zimną posadzkę, a intensywność światła nie pozwalała jej na udawanie czegokolwiek. Nawet nie mogła pogrążyć się w ciemnej pustce. Przemknęła jej krótka chęć bycia ślepą.
- Ghr...
Warknęła, zmuszając do zakrycia oczu swoim przedramieniem, który docisnęła drugą dłonią. Odetchnęła z odczuwalną ulgą. Kij podarowany przez staruszkę gdzieś się zapodział. Plan odszukania go zszedł jednakże na drugi plan, gdy usłyszała nieznany głos. Jej mięśnie się napięły, gotowa do podniesienia się i walki, ale zniechęcił ją sam ton razem z niesionymi słowami.
- Czy to Ty jesteś Bogiem zasiadającym na tronie, gdzie nie sięga wzrok śmiertelników? Czyżbym doświadczyła śmierci i oczekiwała Twojego zbawienia, bądź potępienia?
Nie była jednakże sama. Słyszała inne szelesty materiałów ubrań niedaleko siebie. Nie tak sobie wyobrażała sąd pośmiertny. "Rozsądek" szybko do niej zaczął powracać.
- Moje odczuwanie rzeczywistości.. rozpada się. To jest moje ciało.. prawda?
Zagubiona nie potrafiła odnaleźć się w nowej sytuacji. Przewróciła się na brzuch. Marmurowa posadzka była pierwszą, co zauważyła Astra po otworzeniu oczu. Szybko je musiała przymrużyć, gdy podnosiła głowę, a światło znajdowało nowe kąty do drażnienia jej wzroku. To miejsce nie wyglądało na namiot, a tym bardziej na las. Nie rozpoznawała go. Światłowstręt skutecznie utrudniał rozpoznanie czegokolwiek na witrażach.
Nie chcąc pozostawać na zimnej podłodze, postanowiła się podnieść z zamkniętymi oczami. Dopiero gdy ustała niepewnie na nogach, z powrotem je otworzyła, by utrzymać je przymrużone.
- Jak długo byłam nieprzytomna?
Rzuciła pytanie z dużą rezerwą w eter, dalej nie będąc do końca pewna, czy to wszystko się dzieje naprawdę.

Pozostawała skupiona na tej jednej książce, jaką wzięła. A przynajmniej przez te kilka minut rozmowy, bo nic z zapisków nie wynikało, jakby nic tam nie było. Może dopiero po godzinie czytania cokolwiek by z tych stronic wyciągnęła, może nadal tylko rozczarowujące, puste nic. Ostatnimi czasy ten świat rozczarowywał jednooką częściej niż mogłaby się tego spodziewać, a należało do naprawdę mocno sceptycznych osób.
Nie odcięła całkowicie swojego kontaktu ze światem zewnętrznym przy czytaniu. Raz na jakiś czas unosiła wzrok, aby zarejestrować możliwe zmiany w otoczeniu chociaż głównie bazowała na słuchu. Nie oczekiwała, że zielarka nagle dokona całkowitej metamorfozy i zrzuci maskę niegroźnej dziwaczki, dlatego jednak jak już to zwracała uwagę na zachowanie samych herosów. Astra nie wiedzieć czemu otrzymała cios w głowę. Chyba jednak wcale nie taka niegroźna ta dziwaczka. Dziewczyna już i tak przez parę dni męczyła się ze skutkami gazu potwora, o czym świadczyło jej osłanianie się przed światłem, a teraz na dodatek próbowano nabić jej guza. Gdyby Hex była bardziej opiekuńcza to pewnie by się tym przejęła. Słowa Neff tylko rozjuszyły kobietę, która zaczęła wyrzucać z siebie więcej niezrozumiałych słów. Chłopiec coś nucił pod nosem i tak im właśnie leciała ta fascynująca rozmowa, a Hex cieszyła się, że z własnej woli się z niej wycofała.
Rudowłosa mrugnęła i gwałtownie odsunęła od siebie lekturę, zauważając nagłe potkniecie się o coś staruszki połączone z jej okrzykiem. Wzrok błękitnego oka został skutecznie zasłonięty barwnym dymem, jaki buchnął z ogniska i wypełnił cały namiot. Zapach spalonych ziół niósł ze sobą niezwykłą mieszankę doznań i rozsądek podpowiadał dziewczynie, że to się może skończyć tragicznie. Jeśli tutaj nie spłoną to równie dobrze mogą zostać skazani na nasilone skutki połączenia tajemniczych roślin.
Nawet bardzo optymistyczne założenie, że żadne nie czyniło krzywdy nie gwarantowało bezpieczeństwa, bo wdychanie mieszanki mogło tak czy siak zaszkodzić.
Zdążyła zasłonić połą płaszcza twarz i wstać, ale niewiele to dało. Jeden krok, drugi w stronę wyjścia był ostatnim, co zdołała zarejestrować w swoim otumanionym umyśle. Głos Astry wspominający, że to istotnie jest powtórka z ich zlecenia wywołał w głębi Hex parsknięcie, ale na zewnątrz jej ciało już runęło ku podłożu, wyprzedzając tym gonitwę niespokojnych myśli.
Nienawidziła tracić przytomności. Nienawidziła również być gdzieś przenoszona bez zgody. A więc nie tylko gaz to powtórka, ale i nagła „teleportacja” w jakieś kompletnie inne, dziwaczne miejsce. Od razu przypomniała sobie pojawienie się w kosmicznej przestrzeni, gdzie jej kroki wywoływały fale cząsteczek materii. Czy tutaj również spotka tajemniczą personę, która potraktuje ją jak personalną rozrywkę? Prawdopodobnie. Różnica była taka, że w katedrze znalazła się nie sama, a z pozostałą trójką herosów. Gdzie staruszka? Czy książka, którą Hex zaciskała w dłoni podczas całego wypadku z ogniskiem dalej była w jej dłoni? Spojrzała na swoje palce. To mogło pomóc w rozpoznaniu czy minął jakiś czas i ich po prostu odnaleziono w tym namiocie, a następnie przeniesiono czy może nastąpiło to w ciągu zaledwie ułamka sekundy. Wpływ ziół?
Cały budynek przepełniało bogactwo. Złote zdobienia Hex widziała oczywiście po raz pierwszy w tym krótkim, kilkutygodniowym istnieniu. Ale zdecydowanie nie było czasu, aby zastanawiać się nad tymi wszystkimi witrażami. Coś… coś wyjątkowo dziwnego stało nad nimi. Dziewczyna wycofała się okrakiem do tyłu, zdecydowanie nie mogąc logicznie zaakceptować istnienia równie groteskowej istoty, która jeszcze potrafiła mówić. Zdecydowanie nie nawykła do tego, co Avaria potrafiła jej zaprezentować. Z ogromną nieufnością obserwowała istotę, zastanawiając się w pierwszym odruchu czy najpierw strzelać czy wycofać się w cień i stamtąd zaatakować.
— Jasna cholera – wydusiła z siebie, mrugając. W głosie Hex nie pobrzmiewał lęk, ale wiele innych negatywnych emocji już tak. Głowa rudowłosej odwróciła się w stronę Gwiazdy, która pytała istotę o to czy jest bogiem. Jednookiej wydawało się to absurdalne. To coś... Prędzej to jakieś dziecię zrodzone przez Anomalię niż bóg. Jego przyjemny dla ucha głos mógł być bardzo zwodniczy. W przeciwieństwie do Astry wyższa dziewczyna niemal natychmiast skoczyła na równe nogi po minięciu pierwszego szoku. Teraz stała wyprostowana, a ukryte pod płaszczem dłonie ułożyła na swoich broniach. Niedobrze, było tu bardzo jasno, a więc niewiele miejsca na wykorzystanie umiejętności. Jednakże potencjalnych wrogów była dwójka, ich czwórka. W tej sytuacji miała nadzieję, że Neff okaże się równie bojowa nastawiona, co wobec zielarki.
— Lepiej się natychmiast wytłumaczcie. – powiedziała, zaciskając silnie szczęki. — Co to za miejsce i kim jesteście?

Tak, tak. Pomagajmy staruszce w pichceniu jej dziwactw, a zanim się obejrzymy, rzuci na nas urok. Nieumarła nadal obstawiała, że jest wiedźmą, wszystko na to wskazywało. Szemrana lokacja namiotu, zwierzęce kości, owocowy aromat, zapomniane księgi i duperele związane z alchemią. Przecież równie dobrze można zabić staruchę i zabrać jej rzeczy, zapłata za “przegonienie” babki. - A ja młodszych, więc nie prędko nam do siebie… I w sumie dobrze. - Odparła Finnowi, mierząc go z pobłażliwością. Chyba nie do końca pojął, co miała na myśli i zupełnie inaczej to zinterpretował. Ledwo cokolwiek rozumiała z tej gwary, a co gorsza nigdy wcześniej jej nie słyszała. Musiała nie być stąd lub dosłownie z totalnego, zapomnianego zadupia Sylvaris. Nikt w tutaj nie mówił w ten sposób. - Co rozumiesz poprzez prawdę? - Możliwe, że mówiła coś niewygodnego lub coś w stylu starczego pierdolenia, które każdemu zaczęło przeszkadzać, więc poprosili herosów o wygonienie staruszki. Tylko dlaczego w takim wypadku prosili o pomoc bohaterów? Coś istotnego musiało być na rzeczy, ponieważ dociekliwość Neffaleh ją irytowała. Staruszka chciała truposzce coś pokazać, ale pech chciał, że potknęła się o książkę, a cała zawartość skrzynki poleciała w ogień, co spowodowało gwałtowne podsycenie płomieni, nieduży wybuch oraz wielokolorowy dym. Zasłoniła dłonią oczy, aby jakiś ewentualny pył czy pomniejsze skrawki, nie wpadły do jej nowiusieńkich gałek. Nagle dziwnie się poczuła, jakby osłabiona, wiedziała. Resztki świadomości jej podpowiadały, aby szybko opuścić to miejsce, nim jednak to zrobiła, odcięło ją. Nagle przebudziła się, będąc w zupełnie innym miejscu.
Gwałtownie się rozejrzała po sali, ale nie żeby ogarnąć, gdzie jest, tylko szukała dubeltówki, na szczęście była. Dopiero wtedy ogarnęła, że nad nią pochyla się nietypowa istota z sześcioma oczyma. Zaraz, czy nie o nim wspominała Panna M?
Pamięta, że raczej niechętnie o nim mówiła, jakby coś do niego miała. Idealna okazja, by dowiedzieć się dlaczego. Chwyciła oręż, po czym wstała, dokładnie lustrując miejsce. - Nie, nie doświadczyłaś śmierci. - Odparła Astrze, mniej więcej wiedząc, jak ona tutaj działa. - Miejsce kultu… - Mruknęła nito do siebie, nito do reszty, spoglądając na witraże. - Albo siedziba tych tam. - Wskazała palcem na osoby widniejące na witrażach. - Lub jedno i drugie. Z czego, co widzę przyniesienie nas tutaj, było raczej celowe, niż zwykłym wypadkiem. - Oczekiwali na nich, nawet kapłan użył zwrotu “goście”. - Jesteśmy tu duchem czy również ciałem? - Zapytała, chociaż przypuszczała drugą opcję, bo w przypadku pierwszej dubeltówki po prostu nie byłoby.

Cóż, mężczyzna zdecydowanie spodziewał się reakcji tego typu. To oczywiste, że wzbudzał strach z taką aparycją. Można by go było przyrównać do anielskiej istoty, tej biblijnie poprawnej, która próbowała wzbudzić zaufanie słowami "nie lękajcie się". Skoro już jednak o aniołach mowa, na pierwsze zadane pytanie zareagował dość spokojnie, zresztą jak później na resztę.~ Żaden ze mnie bóg, proszę się nie martwić. Co do kwestii przytomności... prawdę powiedziawszy, to zależy od perspektywy. Dla mnie były to ledwie minuty, mniej niż pięć, można by rzec. Jednak nie wiem, ile czasu minęło w twojej podświadomości, a to, co odczuwamy w głębi duszy, jest chyba najbardziej istotne, czyż nie?Chociaż Hex prędko powstała z ziemi, zaraz po przebudzeniu, nie zaskoczyło to jakoś przemawiającego do nich Sagarta ~ Nie lękaj się, jednooka. Pozwól, że Ci wytłumaczę. Świat, w którym się znalazłaś, zwie się Avarią. Miejsce to pełne magii trawi nieuleczalna jak dotąd choroba, jednak z perspektywy mieszkańców jest prawdopodobnie straszliwsza, niż z naszej. Nie obawiaj się więc.Z jego słów herosi mogli wywnioskować jedną rzecz — Sagart był niemal pewien, że dopiero co znaleźliście się na tym świecie. Po udzieleniu odpowiedzi przeszedł jednak dalej, gdyż kolejna osoba wysnuła całkiem ciekawe, chociaż nie do końca zgodne wnioski.~ Oj uwierz mi, chciałbym by to była nasza siedziba. Jednak jest to opowieść z lat dawnych, odległych na tyle, że przez niektórych jest już traktowana jak legenda. Co do przeniesienia, niestety niezbadana jest wola tego świata, o ile jakakolwiek istnieje, jednak mogę przynajmniej zapewnić, że jak najbardziej jesteście materialni.

Tym samym, sześciooki kapłan zakończył swoją wypowiedź, a do młodych herosów podszedł białowłosy naukowiec, ubrany w biało-złotą szatę, którego nieskazitelną twarz zdobiły oczy w odcieniach perfekcyjnego błękitu. Błyszczące niczym kryształ wpatrywały się we wszystkich przybyłych, dokonując przy tym chłodnej analizy. Zdecydowanie, w przeciwieństwie do swojego — mogłoby się zdawać — przełożonego, ten nie powinien ich już tak przerażać. Co więcej, jak tylko się odezwał, mogli poczuć podobne ciepło na sercu, co w momencie, gdy słuchali Sagarta.~ Wygląda na to, że wasz towarzysz jeszcze się nie wybudził. Niesamowity fenomen, rzadko kiedy się zdarza, żeby czwórka herosów przybyła na ten świat w tym samym czasie i miejscu. Być może to zwiastun nowej nadziei, nie uważasz mistrzu?Nie doczekał się on jednak odpowiedzi od kapłana, zresztą pytanie było zadane w taki sposób, jakby nie spodziewał się niczego innego. Anord podał dłoń Astrze, która jako jedyna nie wydawała się co do nich podejrzliwa, po czym wyjawił swe imię.~ Jak mogliście już słyszeć, jestem Anord. Prowadzę badania nad zdrowiem i odpornością zarówno tubylców, jak i herosów, rzecz jasna pod opieką mistrza. Dzisiaj jednak, z takiej okazji przyznana mi została inna rola. Oprowadzę was nieco po terenie, co wy na to?Kolejne pytanie retoryczne, gdyż niezależnie od udzielonej odpowiedzi, o ile Finn się ocknął w miarę prędko, podążył do drzwi katedry.~ Macie wielkie szczęście moi drodzy, w mieście akurat trwa huczne święto. Jestem pewien, że nic tak nie rozweseli was, jak świetna zabawa.

Kwestia percepcji wyraźnie chwycił język za język Astry i jeśli ktoś miał dość jej filozoficznych i mało sensownych stwierdzeń, to teraz mógł czuć, że zaczyna się otwierać niemałe piekło. Szczególnie ten temat był przez dziewczynę szeroko rozpatrywany przy każdej okazji i było ono głównym budulcem jej charakteru. Albowiem jak można poznać siebie jak obserwować siebie i otoczenie przez pryzmat innych?
- Obie te kwestie są istotne, jednakże pańska perspektywa jest obiektywniejsza, prawdziwsza i bliższa rzeczywistości. Nie rejestrowanie zmian nie oznacza, że się nie zadzieją. Zajęcie myśli magicznie nie przyśpieszy czasu świata. Jeśli bym więc powiedziała, że byłam nieprzytomna przez sekundę, gdy minęło pięć minut, to zostałabym uznana za kłamczynię przez logikę, która stoi ponad czasem, znającą prawdę i tylko prawdę.
"Krótko" jej się wyrwało. Jednakże Astra nie potrzebowała ostrzeżenia od Hex, że nie mają czasu na takie dyskusje. To było silniejsze... nie, zwyczajnie skorzystała z okazji, aby sobie ulżyć. Od momentu zlecenia, nie spotkała żadnego herosa zdolnego do abstrakcyjnych rozważań. Każdego dnia był przynajmniej jeden moment, w którym Astra zastanawiała się, co odpowiedziałby Łosoś. Szybko dodała, chcąc w ten sposób przekazać, że nie będzie kontynuować tych rozważań.
- Dziękuję za pańską perspektywę.
Przetarła oczy, dalej mając problemy ze światłowstrętem. Zgodnie z podejrzewaniami Anorda, Astra nie czuła od nich żadnego zagrożenia, dlatego sama nie czuła potrzeby, by być w gotowości. Największy wpływ była sama barwa ich głosów, a dziewczyna była bardzo podatna na takie zabiegi manipulacyjne. Słowa Kapłana jednakże trochę jej pomieszało w głowie. Nie chodziło jednakże o kwestię perspektyw, a raczej jego słowa skierowana do jej towarzyszek. Brzmiał, jakby dopiero się pojawiły.. Ale..
Jej myśli zostały przerwane zauważeniem (co było dalej trudne) wystawionej dłoni. Ta szybka zmiana między myśleniem abstrakcyjnym, a logicznym tak pomieszało w głowie Astry, że podążyła za impulsem. Wyciągnęła dłonią i położyła ją NA jego dłoni. Osoby obserwujące z boku mogły bardzo łatwo ten gest skojarzyć z podawaniem łapy przez psa, gdzie to Astra była tym złotookim zwierzakiem z aureolą. Szybko jednakże się poprawiła, łapiąc go tak, jak powinna była na pierwszym miejscu.
- Star.
Przedstawiła się pierwszym lepszym, acz swoim, imieniem. Szybko została "porwana" przez mężczyznę, gdyż jak raz go złapała, nie zamierzała puszczać. W dodatku postanowił je oprowadzić, dlatego uznała, że mógłby robić za jej tymczasowego przewodnika z powodu jej światłowstrętu. Naturalnie zamierzała posłusznie za nim podążyć, starając zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazła. Nie minęło długo, gdy z ust Star zaczął wypływać słowotok. Nie był jednakże na tyle głośny, by nie móc go całkowicie zignorować. Nie przerywało to więc to żadnej ewentualnej rozmowy, jaką inni chcieliby prowadzić w tym czasie.
- Kwestia różnicy perspektyw i doświadczeń. Z Waszej perspektywy pojawiliśmy się kilka minut temu, w tym samym miejscu. Przywołanie bohaterów, to logiczny wniosek, ale niezwykle nieprawdopodobny. Sam Anord o tym wspomniał. Niezwykły fenomen. Czemu ignorować teleportację? Inne zniekształcenie przestrzeni lub rzeczywistości? Bo tak jest łatwiej? Dodatkowo pojawiliśmy się w budynku. Nie należy to do rzadkości?
Wzięła większy oddech.
- Z naszej perspektywy zatruliśmy się gazem i straciliśmy przytomność. Co było potem? Opóźniona teleportacja? Takie zielne połączenie istnieje? Możliwe. Dalej, mało prawdopodobne. Dlaczego tu.. Tu? Gdzie jest "tu"? "Avaria", czy to jest ta sama, co poprzednia? A co, jeśli poprzednia była fałszywa? Święto, dalej jesteśmy na Sylvaris? Ten sam czas? A może inny? A jeśli inny.. to dlaczego pojawiliśmy się na czas święta? Kolejny przypadek? Nie, za dużo nieprawdopodobieństw. To nie jest przypadek.
Kolejny oddech.
- To nie teleportacja. Czym więc innym? Zagięciem czasu? Nie, to coś prostszego. Iluzją? Nie, czuję ciepło dotyku, ból oczu oraz powiew na policzkach. Chodzę, ale czy na pewno? Poruszam nogami, ale czy należą do "mnie"? Materialność.. czym ona jest? Czy można ją zduplikować? W tym świecie, gdzie istnieją teleportacje i magiczne gazy, jest to bardzo prawdopodobne. Coś, co jest jednocześnie snem i jawą. Coś fałszywie prawdziwego lub prawdziwie fałszywego. Ale czy to ja jestem "prawdziwa", czy "fałszywa"? Nie, to nie jest ważne. Moje cele się nie zmieniają. A co z innymi? Nie, to też nie jest ważne, Moje cele pozostają niezmienne.
Jej słowotok nagle się zakończył. Gdy w końcu mogła się skupić na tym, co się działo wokół niej, postanowiła rzucić dwoma pytaniami w kierunku Mistrza oraz Anorda.
- Jaka jest data według Waszej perspektywy? I czy Wy jesteście materialni?
Star nie miała żadnych oczekiwań, ani nie zgadywała żadnych odpowiedzi. Była zarówno pewna, że mogła się mylić, ale również i mieć rację.

W Hex dominowało teraz poczucie wytrącenia z równowagi. Widok istoty niepodobnej do niczego, co zdążyła dotychczas zauważyć w Avarii budził w rudowłosej odrazę. Nagle myśl, że Neffaleh mogłaby faktycznie być nieumarłą przestawała być taka szokująca i nieprawdopodobna skoro to chodziło po ziemi. Nie potrafiła otworzyć swojego umysłu na próbę poznania, czym właściwie jest ich gospodarz. W jej głowie dalej określała go właśnie jako to „coś”, a nie osobę. Hex musiała powściągnąć emocje, które prawie wzięły górę nad chłodnym rozumem. Cała się zjeżyła, gdy nieznajomy odezwał się wprost do niej.
— Nie lękam się – zaprzeczyła odruchowo, bo aż skręcała ją myśl, że odczytuje to zachowanie jako strach. Zamykała się całkowicie na możliwość odczuwania jakiegokolwiek lęku, uznając go za swojego największego wroga. Chociaż… wypuściła powoli powietrze nosem, próbując uspokoić ten instynkt, aby się bronić przed podobnymi stwierdzeniami. Powinna wiedzieć lepiej i nie czuć potrzeby udowadniania tego innym.
Poza tym czy aby na pewno się nie boi? Pod całą tą fasadą nieufności, wstrętu, a nawet złości, jakie teraz dość jasno malowały się na niezbyt ładnych rysach twarzy jednookiej dziewczyny kryło się coś więcej. Wszystko to zostało zbudowane na jakimś wyraźnym fundamencie. Być może właśnie strachu. Hex nie była w stanie tego przeanalizować. Praktycznie sama siebie nie znała. Wspomnienia, które mogły pomóc zrozumieć czemu stała się taka, a nie inna zostały odebrane. Z tego ciągu przyczynowo skutkowego zniknęła świadomość przyczyn, a pozostała jedyna konieczność radzenia sobie ze skutkami. To było jak układanie puzzli, gdy ma się tylko jedną piątą części. Obraz, jaki powstawał, pełen był dziur, stanowił wyjątkowo pokraczną i nieestetyczną mozaikę.
Zostało jej wyjaśnione, że to Avaria. Już raz to przechodziła.
— Anomalia – żachnęła się, gdy była mowa o chorobie trawiącej krainę, ale nie padła ta najbardziej popularna nazwa wprost. Uznała to tłumaczenie działania świata za absurd i początkowo znów rozgniewała się, że istota uważa ją za głupią. Dopiero później zrozumiała, że chodzi o coś innego. Jeszcze jeden głęboki wdech pozwolił Hex na rozluźnienie rąk i odsunięcie ich od swojego ostrza oraz rewolweru.
Błękitne oko zwróciło się ku młodzieńcowi o białych włosach. Tak perfekcyjny, bez skazy, całkowite przeciwieństwo rudowłosej. Nieludzki. Przydałoby się odnaleźć jego słabość. Jakąkolwiek rysę. Hex cieszyła się, że nie wyciągnął ręki do niej tylko do Astry, która miała już cztery imiona. Obserwowała Anorda niezwykle uważnie, mając od razu milion spostrzeżeń. Zafascynowało ją najbardziej to, że jest naukowcem, ale postanowiła nie dawać tego po sobie poznać. Nie rozumiała też dlaczego tylko on się przedstawił, a jego Mistrz nie, ale być może o tym zapomniał.
— Ten festiwal kwitnących drzew czy coś takiego. – doprecyzowała, nieco zaciskając dłoń w pięść na chwilę, gdy usłyszała o świetnej zabawie. Jakby tak wróciła na miejsce namiotu zielarki to co by tam znalazła? Próbowała nad tym pomyśleć, ale ciągle niezamykające się usta Astry skutecznie uniemożliwiały skupienie się. Złotooka nie potrafiła przestać gadać. I jeszcze żeby to miało jakiś sens. Hex wszystkie te słowa o perspektywach, zniekształceniach rzeczywistości, materialności i śnie wymieszały się w jeden wielki kocioł. Zatrzymała wszystkich krótkim ruchem dłoni, odwracając twarz skrytą pod kapturem w stronę towarzyszki.
— Zamiast tyle pieprzyć to mogłabyś od razu przejść do sedna i wyjaśnić naszą sytuację. – skarciła ją, z jakimś takim niesmakiem przenosząc wzrok na to, jak kurczowo trzymała się dalej dłoni Anorda. Mruknęła coś cicho pod nosem.
— Źle zinterpretowaliście sytuację. My nie jesteśmy nowymi herosami na tym świecie. Byliśmy w jednym miejscu, a nagle znaleźliśmy się w innym - tutaj. Mógł to być skutek wrzucenia różnych ziół do ogniska. Z nami była również stara zielarka. Najlepiej byłoby zobaczyć, co zastaniemy na miejscu, z którego zostaliśmy przeniesieni. Ta katedra znajduje się… właściwie gdzie? W Carachtar czy nie?

Finn obudził się jako ostatni. Swoje obudzenie zakomunikował głośnym ziewnięciem i kilku sekundowym rozciąganiem na zimnej posadzce katedry. Przeszedł do luźnego siadu, trąc zamknięte jeszcze oczy. Gdy je otworzył, przeraził się. Przecież przed chwilą znajdował się w chatce miłej staruszki, nucąc sobie jakąś piosenkę, a teraz jest na podłodze w jakiejś kaplicy. Rozejrzał się nerwowo. Niestety jego towarzyszki również zostały przeniesione, ale one już się odnalazły w nowym środowisku. Nawet rozmawiały z dwoma przerażająco nieludzkimi istotami.
Niebieskowłosy po zauważeniu ich istnienia, zerwał się na nogi i schował za najbliższą Hex.
— Jak mnie obronisz, stawiam ci piwo — wyszeptał, stojąc bezpiecznie za kobietą.
Chłopak uspokoił się po kilku głębszych oddechach i przeprosił:
— Wybaczcie moją reakcję, dość nietuzinkowa sytuacja się nam wydarzyła — powiedział już spokojnie, robiąc krok zza pleców Hex, aby rozmówcy mogli go widzieć. — Byliśmy na zleceniu, aby przepędzić staruszkę, która sprawiała problem lokalnemu burmistrzowi. Po krótkiej rozmowie w jej chatce wsypała jakieś zioła do ogniska i znaleźliśmy się w tym miejscu. Mogliby państwo nam pomóc dostać się do Carachtar, abyśmy mogli dokończyć zlecenie? — wyjaśnił obszernie i dodał swoją prośbę na koniec.
Podążył za Arnordem do drzwi katedry, jeśli ten się nie zatrzymał po jego wyjaśnieniach.

Kwestia percepcji świata, czasu, obiektywności i tym podobnych mogłaby ciągnąć się w nieskończoność, jednak Sagart zrozumiał po podziękowaniach, że nie ma takiej potrzeby. Z radosnym wyrazem twarzy, oznaczonym głównie charakterystycznym przymrużeniem oczu, kapłan skinął w jej kierunku. Co do reszty herosów, ich dalsze interakcje z sześciookim nie wprowadziły zbytnich zmian w dalszym przebiegu zdarzeń.

Anord za to spotkał się z dość nietypowym przywitaniem, gdyż zamiast ująć dłoń anielicy, niczym na dobrze wychowanego chłopca przystało, dostał potężnej zwiechy w momencie, kiedy ta położyła mu ją... na ręce? Różnica niby niewielka, ale jednak jakaś. Szybko się jednak poprawiła, a słysząc imię dziewczyny, białowłosy nie miał większego problemu, by skomplementować dziewczynę.~ Przyznaję, że chociaż nie wiem czemu, czuję, że może to do panienki pasować.Po zwykłym, jednak przedstawieniu się, nie spodziewał się kolejnej, tym razem dłuższej, serii filozoficznych przemyśleń. Rzeczywiście, głupotą z ich strony było założenie jednego powodu pojawienia się czwórki herosów w kaplicy. Co więcej, poruszała ona nie tylko kwestię ich niewłaściwej dedukcji, ale także kwestie metafizyczne, sposób przeniesienia... dużo by opowiadać, jednak pomimo ilości napływających informacji, słuchał. Postanowił jednak nie zanudzać pozostałych towarzyszy podobną dywagacją, więc odpowiedział tylko na jedno jej pytanie.~ Jeżeli mogę krótko, mamy 167 rok kalendarzowy według ery po-Arthoriańskiej. Jeżeli interesuje cię konkretny dzień, jest to pierwszy dzień piątego tygodnia. I bardzo chętnie bym się włączył w te dywagacje, jednak nie jestem pewien, czy rozumiem wystarczająco waszą sytuację. Co do materialności, sama mnie już dotknęłaś, nieprawdaż Star?Zaraz po usłyszeniu znajomej, chociaż odległej mu nazwy uśmiechnął się, po czym odpowiedział na pytanie Hex.~ Słyszałem, że tak nazywają się obchody w miejscu, zwanym początkiem legend, zważywszy na Arthorusa i świętej pamięci Leach'a. Sylvaris, o ile mnie pamięć nie myli. Aż dziwi mnie, że ta nazwa zawędrowała z wami z tak daleka.
Zaraz jednak wszystkie jego wątpliwości rozwiały wyjaśnienia, które usłyszał od samej jednookiej, jak i hydromanty, który niedawno doszedł do swojej przytomności.
~ A zatem wasze pojawienie się w tym miejscu jest za sprawą tajemniczej zielarki bądź ziół przez nią upuszczonych? Wybaczcie, jednak pomimo naszych chęci, podróż ta byłaby zbyt długa, by jakiekolwiek zlecenie utrzymało swoją rację bytu. Czekałaby nas co najmniej kilkumiesięczna przeprawa, wszakże Dia'sagart znajduje się dość daleko od wyspy, na której rzekomo znajduje się legendarne Carachtar.Nie wspominając o absurdalnym dystansie, młodzieniec o błękitnych niczym czyste niebo oczach wydawał się, jakby nigdy nie opuścił obecnej krainy, a przynajmniej nie zapuszczał się na tyle daleko, by badać odmęty Sylvaris i jej podobnych. Stąd nie miał nawet pewności, czy ta istniała.

Ale! Co z ich czwartą towarzyszką, Neffaleh, która nagle ucichła? Być może oczarowani urokiem lub przerażeni podejrzaną według niektórych perfekcją istot koło nich przebywających, herosi nie zauważyli, jak ich towarzyszka opuszcza teren katedry. Pytanie tylko, czy zauważywszy to, herosi coś z tym zrobią?

Star odwróciła na krótko głowę, gdy słowa Hex były kierowane do niej. W tym momencie była jedyną, która "pieprzyła zamiast przejść do sedna". To prawda. Nie pomyślała o takiej możliwości, jednej z najprostszych wprawdzie. Spieranie się o to nie miało sensu. Wina leżała po stronie Star.
- Masz rację. Powinnam była od tego zacząć.
Nie przeprosiła jednakże, mimo że potrafiła korzystać z tych trzech "magicznych słów". Po tym wróciła uwagą na Anorda, który właśnie odpowiedział na jej pytania. ... Jednakże nic z tego nie zrozumiała. Nic jej to nie pomogło, aby zrozumieć lepiej ich sytuację. Kolejna różnica perspektyw.
Jednakże, jeśli Anord mówił prawdę, to potwierdzało podejrzenia Hex, że znaleźli się gdzie indziej. Tego Star również nie zakładała. Nie znała się na architekturze (ignorując fakt, że przez jej światłowstręt nie rozpoznałaby żadnego istotnego szczegółu) charakterystycznej dla Sylvaris. Za bardzo skupiła się na czasie, na który naprowadziło ją wspomnienie o hucznym święcie.
Ale nic z tego nie negowało jej abstrakcyjnych domysłów.
- 167 rok po-Arthoriańskiej? Czy to jest to samo, co 574 rok Dia'taris? - Spojrzała się na Hex i Finna, dodając do tego niepewnie. - Po-Arthuriański, czyli po śmierci Arthorusa. A Dia'taris było od czego? - Brakowało jej wiedzy ogólnej, która w tym momencie była jej bardzo potrzebna. Szybko naszło ją coś innego. Dlaczego się zwróciła tylko do tej dwójki? Powinna być trójka. Mimo trudności z oczami, zdołała dostrzec odchodzącą sylwetkę Neff. Szybko przeszła do działania.
- Nie pozwolę.
Wyszeptała. W tym również momencie puściła, a nawet wyrwała się z uścisku Anorda, chcąc jak najszybciej się uwolnić. Jej uwaga całkowicie się skupiła na Neff, tkając w prawej dłoni z cienia dwunastometrowy sznur. Gdyby nie była w zasięgu, podbiegłaby, aby zamachnąć się "biczem" od góry. Chciała, aby się do niej przyczepił, najlepiej na skórze, by zaprzeć się nogami o posadzkę i ją tym sposobem zatrzymać. Być może Star pominęła parę kroków grzecznościowych, ale jej poważne spojrzenie jasno wskazywało, że miała to gdzieś. Podniosła swój głos.
- Gdzie się wybierasz? Już tak ochoczo uznajesz to miejsce za swój dom, nic o nim nie wiedząc? Nie zezwalam. Postanowiłam, że mogę być fałszywką, ale sprowadzę nas wszystkich z powrotem. ... Ale też nie zamierzam zabierać wolności. Chcesz odejść? To chociaż się pożegnajmy.
Star nie zamierzała odpuszczać, ale była świadoma, że jej bolące mięśnie nie zezwolą na powstrzymanie nieumarłej czystą siłą. Zwyczajnie nie rozumiała tej sytuacji i zgodnie za radą Hex, zamierzała je załatwiać od razu, bezpośrednio.
- Nie mamy przecież pewności, że to jest prawdziwa rzeczywistość. A materialność można łatwo uzyskać samą magią. W końcu cienia się nie da dotknąć, a właśnie go trzymam.
Podzieliła swoją szaloną teorią z pozostałymi. Słyszalnie ją zaakceptowała jako najprawdziwszą prawdę i dokonywała decyzji na jej podstawie. Można było ją nazwać hipokrytką, gdyż robiła to samo, co dwójka herosów, która ich znalazła. Spośród wszystkich dostępnych możliwości wybrała tą najmniej prawdopodobną i najbardziej naciąganą. To wszystko można było po prostu wytłumaczyć teleportacją, która nie załapała pałki trzymanej przez Star oraz książki oferowanej Hex, a cała ta debata na temat daty była niepotrzebna i obie się pokrywały, mimo innego nazewnictwa.

Z wewnętrzną irytacją spostrzegła, że samozwańczy dziedzic tronu Avarii postanowił schować się właśnie za nią. Jak na ironię, bo ze wszystkich obecnych tu istot Hex byłaby pewnie pierwsza w kolejce do uczynienia mu krzywdy. Nie była jednak psychopatką, a sadystką jedynie w niewielkim stopniu. Potrafiła trzymać na wodzy swoje myśli.
— Odczep się. – rzuciła do Finna ostrzegawczo, mrużąc oko. Po co on tu w ogóle był? Kompletnie bezużyteczny. Jeszcze może się okaże, że będzie trzeba go pilnować i robić za niańkę. Nie skupiała się jednak na własnej niechęci wobec chłopaka, ponieważ kolejne informacje przekazywane przez Anorda były bardzo ciekawe. Zdecydowanie obiły się o uszy Hex te nazwy. Niektórzy mieszkańcy powtarzali te historie i legendy, tłumacząc jej na samym początku kim są herosi i o co właściwie może chodzić. Nie posiadała jednak żadnych konkretów, a już na pewno niczego potwierdzonego. A całe to miejsce, ta katedra, witraże z sylwetkami różnych osób, ta przedziwna istota… Postanowiła, że nie będzie podążać w stronę wyjścia, a tutaj zostanie, aby się przyjrzeć otoczeniu. I tak nie byli już rzekomo w Carachtar, a więc za szybko nie wrócą na miejsce. Nie tęskniła za Sylvaris, mogłaby już się tam nie pojawiać. Czekało tam na nią wyłącznie rozczarowanie i frustracja. Kiedy już miała zadać kolejne pytanie nastąpiła ta absurdalna sytuacja z Neffaleh, która po prostu bez słowa poszła na zewnątrz.
— Gdzie… - zaczęła, podobnie jak Astra próbując podjąć interakcję z towarzyszką, ale złotooka dziewczyna przeszła do działania o wiele szybciej. Utworzyła z cienia bicz, a jedna z brwi Hex poszybowała ku górze. Jakim cudem ona potrafiła kontrolować ciemność? Czy naprawdę trafiła na kogoś o identycznych zdolnościach? Jakie były na to szanse, aby już dwukrotnie wybrała się z nią na zlecenie i teraz się dowiedziała. Ale fakt, poprzednim razem została wyłączona z walki i nie widziała wiele.
Rudowłosa nie odczuwała szczególnych emocji w związku z tą nowinką. Ani złości, że nie jest wyjątkowa, ani radości, że nie jest sama. Aczkolwiek była pewna, że nigdy nie próbowała nawet utworzyć mrocznego lasso. Być może w związku ze swoją magią obie nauczyły się zupełnie innego wykorzystywania many? Szczerze mówiąc to poczuła większe zaciekawienie Gwiazdą, ale musiała odsunąć to na później, ponieważ Astra jak zwykle wyprawiała coś szalonego i niestosownego jednocześnie. Dosłownie ani chwili spokoju nie dawała odkąd zaczął się ten cyrk z zielarką.
— Jeśli kiedykolwiek odejdę bez słowa, ani się waż używać na mnie tego bicza. – zwróciła się do towarzyszki, kręcąc głową w wyrazie politowania na taki sposób zatrzymania kogoś. Hex nie zdziwiłaby się, gdyby Neff za coś takiego postanowiła odstrzelić niższej dziewczynie głowę. Została bowiem zaatakowana.
— A zresztą – westchnęła rudowłosa, kierując swoje kroki między ławami i podchodząc do najbliższego z witraży – zakapturzonej strzelczyni. Wyglądało na to, że postanowiła mieć tamtą sytuację gdzieś. — powiedz, Anordzie, co to za miejsce? Kim są przedstawione tu osoby? Czy to… pierwsi herosi? – zaryzykowała swoje podejrzenie, odwracając głowę, aby zerknąć na młodzieńca.

Anord cieszył się na możliwość rozwiewania wątpliwości, gdyż gromadzona przez lata wiedza znajdywała w końcu jakąś wartość. Z łagodnym wyrazem twarzy odparł więc, starając się pozbyć niepotrzebnych komplikacji.~ Tak w zasadzie Dia'taris i po-Arthoriańska to dwie różne nazwy na tę samą erę. 574, jakże przedziwna data została mi przedstawiona, z pewnością w tamtym okresie musi panować już pokój.Odparłszy naiwnie, z pewnością wprowadził swoich rozmówców w stan konfuzji. Czyżby cofnęli się w czasie? A może coś innego im się przydarzyło? Jednak w jakim celu, za sprawą czego? Te rozmyślania jednak musieli odłożyć na dużo, dużo później, ze względu na szereg zdarzeń po tym.

Złapana Neffaleh nie była zadowolona, zatem przywołała do swojej broni dwa strzały. Jednym wycelowała prosto w łeb zatrzymującej ją heroski, kolejny sekundę później skierowała na cienisty twór, który ją trzymał w tejże katedrze. Na szczęście, chociaż sam Anord nie był jeszcze na tyle wprawiony, śrut został zatrzymany przez kapłana, który w mgnieniu oka znalazł się między gwiazdą a nieumarłą. Zmierzył strzelającą wzrokiem pełnym pogardy, a rany spowodowane strzałem, którego pociski wylądowały na klatce piersiowej Sagarta, natychmiast się zagoiły. Niezadowolona tylko splunęła na posadzkę katedry, po czym ponownie odwróciła się w stronę wyjścia.~ Nie próbujcie mnie zatrzymywać, do kurwy nędzy. Sama znajdę wyjście z tego bagna. Bo wątpię, że ta boidupa mi w tym pomoże.Skomentowała ponownie nieobecnego umysłem w ich towarzystwie hydromantę, po czym opuściła komnatę, dając jasne pożegnanie. Jeżeli ktoś próbował ją gonić, Sagart zatrzymał je dłonią, przemawiając do nich.~ Wygląda na to, że wasza towarzyszka zadecydowała o swoim losie. Jej broń i magia są wszakże niebezpieczne, szczerze wątpię w to, by gonitwa za nią była w waszym interesie.

Anord za ten czas zdążył się upewnić, że poza jego mistrzem, nikt nie został trafiony, po czym pewnie odpowiedział na nurtujące Hex pytanie.~ Jeżeli chodzi o katedrę, nazwa wam zapewne nic nie powie. Jednak to właśnie tutaj, pod pieczą mistrza Sagarta, badamy aspekty życia, a także szukamy sposobów na to, by zapewnić je jak najdłuższe, dla wszystkich. Co do obrazów przedstawionych na szkle, jest to doprawdy cudowny element kultury tego miejsca. Na samym środku widnieje, jak zapewne się domyślacie, Arthorus, wzór do naśladowania przez każdego, kto pojawił się na tym świecie. A pozostała szóstka, zgadza się, to są przedstawieni pierwsi herosi... a raczej to, co z nich zostało. Większość już dawno nie żyje, jeden przepadł bez śladu, a sam mistrz... być może swoje trwanie zawdzięcza magii, którą go obdarzył ten świat. Sam bym nazywał to klątwą, swego rodzaju, jednak on uznaje to za dar, dzięki któremu może ratować więcej żyć, mimo tego, że opuścili go wszyscy dawni towarzysze... Ale dość tych smutków, pozwólcie, że was w końcu zaprowadzę. Na całe szczęście jesteśmy praktycznie w centrum miasta, zatem wystarczy przejść przez te drzwi, by dołączyć do zabawy. A powiem wam, atrakcje są świetne.Tym samym, mężczyzna podążył śladami Neffaleh, a jeżeli herosi opuścili z nim katedrę, zobaczyć mogli przez powoli zamykające się wrota, że na posadzce, którą kilka minut temu sami zdążyli poczuć, pojawia się nieprzytomny, niebieskowłosy okularnik. Czyżby do jego pojawienia nawiązywała historia, w której centrum się znaleźli?

Informacja związana z datą sugerowała, że się cofnęli w czasie, co Star dotychczas już rozważała na swój chaotyczny sposób. Wszystko w jej głowie układało się w jedną całość, a ich zadanie zaczynało się pojawiać przed jej oczami. Problem aktualnie stanowiła sytuacja z Neff, którą złotooka powstrzymała przed samowolką.
- Nie wykluczę najefektywniejszej opcji, gdy będę postawiona pod ścianą. Ale..
Odpowiadała na szybko Hex, stale wpatrując się bez najmniejszego strachu w nieumarłą. Anielica nie rozumiała sensu podnoszenia broni podobnej do maczugi i wymierzaniu w jej stronę. Szybko tego pożałowała, gdy nagły błysk ją zabolał w oczy, przerywając jednocześnie jej wypowiedź. Panicznie je zamknęła, czując nieprzyjemne pulsowanie pod powiekami. Krótko po tym poczuła jak naprężony sznur nagle ustępuje, przerwany śrutem i palony resztką żaru iskier. Zanim przyśpieszający ogień dotarł do Star, odczepiła swoją magię, pozwalając się jej doszczętnie spalić.
Przetarła swoje powieki palcami i z trudem je otworzyła. Szybko się zorientowała, że jej wzrok jeszcze bardziej pogorszył. Nawet jakby chciała, nie była w stanie jej gonić. Choć możliwe, że dalej by próbowała, gdyby taka była intencja. W końcu to Star. Jej instynkt samozachowawczy prawie nie istniał.
- Zgadza się, nie jest.
Zgodziła się z herosem, który przez ten mały chaos pojawił się przed nią. Wydawało jej się również, że słyszała rozpad tkanek, rozszarpanie i trzask czegoś, ale widok całego, niezranionego Sagarta ją zgłupiało. Uznała, że tylko jej się zdawało i postanowiła nie przywiązywać do tego większej uwagi.
Co następnie robiła Star? Stała w miejscu, mrużąc i przecierając oczy. Korzystała w ten sposób z okazji, aby skupić się na słuchaniu tego, co miał do powiedzenia Anord. Ten mały fragment informacji jasno jej pokazał, jak dużo jeszcze nie wiedziała o świecie.
- Różnica perspektyw.
Krótko dorzuciła do słów Anorda, gdy wspominał o długowieczności jako klątwie lub cudzie.
Po zaproponowaniu wyjścia z katedry, Star drgnęła niepewnie. Jej wzrok jeszcze nie powrócił do bycia użytecznym, stąd dalej czuła się bycia blisko ślepą. Mimo to, spróbowała wszystkich sił, aby za nimi podążyć. O przewrócenie się nie musiała się chyba martwić z powodu równej posadzki, choć momentami niebezpiecznie blisko zbliżała się do ław.
Na zewnątrz zaatakował ją kolejny ból. Niezadowolony grymas przemknął po jej obliczu, gdy zakrywała swoje oczy przed intensywnym światłem słońca. Przez ciekawość, starała się to przezwyciężyć, aby przyjrzeć się festiwalowi, który odbywał się poza katedrą, nie oglądając się za siebie.

Informacja związana z datą sugerowała, że się cofnęli w czasie, co Star dotychczas już rozważała na swój chaotyczny sposób. Wszystko w jej głowie układało się w jedną całość, a ich zadanie zaczynało się pojawiać przed jej oczami. Problem aktualnie stanowiła sytuacja z Neff, którą złotooka powstrzymała przed samowolką.
- Nie wykluczę najefektywniejszej opcji, gdy będę postawiona pod ścianą. Ale..
Odpowiadała na szybko Hex, stale wpatrując się bez najmniejszego strachu w nieumarłą. Anielica nie rozumiała sensu podnoszenia broni podobnej do maczugi i wymierzaniu w jej stronę. Szybko tego pożałowała, gdy nagły błysk ją zabolał w oczy, przerywając jednocześnie jej wypowiedź. Panicznie je zamknęła, czując nieprzyjemne pulsowanie pod powiekami. Krótko po tym poczuła jak naprężony sznur nagle ustępuje, przerwany śrutem i palony resztką żaru iskier. Zanim przyśpieszający ogień dotarł do Star, odczepiła swoją magię, pozwalając się jej doszczętnie spalić.
Przetarła swoje powieki palcami i z trudem je otworzyła. Szybko się zorientowała, że jej wzrok jeszcze bardziej pogorszył. Nawet jakby chciała, nie była w stanie jej gonić. Choć możliwe, że dalej by próbowała, gdyby taka była intencja. W końcu to Star. Jej instynkt samozachowawczy prawie nie istniał.
- Zgadza się, nie jest.
Zgodziła się z herosem, który przez ten mały chaos pojawił się przed nią. Wydawało jej się również, że słyszała rozpad tkanek, rozszarpanie i trzask czegoś, ale widok całego, niezranionego Sagarta ją zgłupiało. Uznała, że tylko jej się zdawało i postanowiła nie przywiązywać do tego większej uwagi.
Co następnie robiła Star? Stała w miejscu, mrużąc i przecierając oczy. Korzystała w ten sposób z okazji, aby skupić się na słuchaniu tego, co miał do powiedzenia Anord. Ten mały fragment informacji jasno jej pokazał, jak dużo jeszcze nie wiedziała o świecie.
- Różnica perspektyw.
Krótko dorzuciła do słów Anorda, gdy wspominał o długowieczności jako klątwie lub cudzie.
Po zaproponowaniu wyjścia z katedry, Star drgnęła niepewnie. Jej wzrok jeszcze nie powrócił do bycia użytecznym, stąd dalej czuła się bycia blisko ślepą. Mimo to, spróbowała wszystkich sił, aby za nimi podążyć. O przewrócenie się nie musiała się chyba martwić z powodu równej posadzki, choć momentami niebezpiecznie blisko zbliżała się do ław.
Na zewnątrz zaatakował ją kolejny ból. Niezadowolony grymas przemknął po jej obliczu, gdy zakrywała swoje oczy przed intensywnym światłem słońca. Przez ciekawość, starała się to przezwyciężyć, aby przyjrzeć się festiwalowi, który odbywał się poza katedrą, nie oglądając się za siebie.

Ostatnie chwile spędzone na festiwalu wydawały się dla mnie snem, jedyne co pamiętałam to jak byłam oparta o drzewo spoglądając na Lucasa. Sama rozmowa całkowicie mi wypadła z głowy, jedyne co wiedziałam to fakt, że miała miejsce i na tym koniec. Ból głowy towarzyszący mi przez cały czas pozwalał na przypomnienie sobie co miało miejsce. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, gdzie się znajduję. Przypomniawszy sobie całe wydarzenie poczułam spory niepokój rozlewający się po całym ciele. Mężczyzna, który krzyczał na scenie zachęcając ludzi do konkursu w pewnym momencie złapał się gwałtownie za klatkę piersiową i spadając na ziemie przestał się ruszać jedynie wpatrując się pustymi oczami w nicość. Nie było wiadomo, dlaczego tak się zadziało, czyja to była sprawka i jaki był cel. Co było dalej jedynie pamiętałam jakiś spory namiot z którego wydobywał się dym oraz niewielką kłótnię z Lucasem, aby pomóc innym. Po tym incydencie zapadła ciemność aż dotąd. Czując zimne marmurowe podłoże wzdrygnęłam się próbując wstać. Migrena nie dawała za wygraną przez co trzymając się za czoło drugą próbowałam złapać się czegoś aby stanąć na równe nogi. Po dłuższej chwili udało mi się osiągnąć pierwszy cel, drugim było zorientowanie się gdzie jestem oraz gdzie jest Lucas. Opierając się o ławkę jedną z nielicznych zauważyłam ogromny witraż mieniący się na różne kolory przez który wpadało światło. Poczułam jak moje oczy zaświeciły się z ekscytacji podziwiając te cudowne dzieła bo cała Katedra wyglądała na bardzo bogatą. Chwilę jeszcze spędziłam rozglądając się po sklepieniach, ścianach oraz kolumnach. Każde elementy idealnie komponowały się zresztą przez co miałam ochotę skąd nie wychodzić.Moja fascynacja minęła w momencie gdzie zorientowałam się, że nie jestem sama w danym miejscu. Radość, jaką miałam wymalowaną na twarzy szybko zniknęła zmieniając się w niewielki grymas zażenowania swoim zachowaniem. Szybko analizując całą tą sytuację zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama, koło mnie leży Lucas i jakiś inny mężczyzna. W katedrze znajdują się inni ludzie w postaci rudej kobiety, platynowłosej dziewczyny oraz 3 mężczyzn, z czego ten sześciooki wywierał na mnie spore wrażenie wymieszane z przerażeniem. Lekko zmieniając pozycję na zamkniętą obserwowałam ich nie chcąc wpaść w kolejne tarapaty. Rudo włosa wydawała się na podirytowana daną sytuacją przez co trudniej było mi znaleźć odpowiednie słowa aby wbić się do rozmowy, która miała miejsce jeszcze podczas tego jak byłam nieprzytomna.

Wciąż uśmiechając się, Lucas powoli założył z powrotem swoje okulary i przyglądał się reszcie uczestników konkursu, słuchając jednym uchem tego co miała do powiedzenia Lilly. Żaden z pozostałych ludzi nie przykuło jego uwagę, przez co szybko stracił zainteresowanie i spojrzał ponownie na Heroskę. Słysząc jej pytanie, chciał właśnie odpowiedzieć, ale w tym samym momencie głos organizatora się załamał. Najwyraźniej jego ciało zbrzydło ciągłe nawoływanie i postanowiło się poddać, gdy ten padł na ziemię łapiąc się za klatkę piersiową w okolicach serca. Część publiki wybuchła paniką, podczas gdy reszta stała i obserwowała. Heros wykrzywił twarz w grymasie niesmaku i zawodu. No i co teraz miał zrobić. Pokręcił głową i pociągnął Lilly za sobą, łapiąc ją za ramię. Biedaczka najwyraźniej była w szoku, ponieważ nie reagowała w żaden sposób. Dał jeszcze znać dwóm ochroniarzom, że się zbierają, po czym poszli dalej. Dwójka wynajętych mężczyzn ponownie zaczęła torować dla nich drogę wśród ludzi, póki nie dotarli do granicy festiwalu. Heroska, którą do tej pory ciągnął za sobą, najwyraźniej się trochę wybudziła, bo strąciła jego rękę i spojrzała w bok, wskazując na jakiś namiot, z którego wydobywał się ziemny dym. Zdecydowanie więcej niż powinno. Oznajmiła jedynie, że musi to zobaczyć, po czym pobiegła w jego kierunku. Lucas zdążył złapać ją znowu za ramię, ale ta ponownie ją strąciła. Mag spojrzał na plecy oddalającej się Heroski z irytacją, po czym zdjął swoje okulary i zerknął na ochroniarza, którzy tępo stali, czekając na jego rozkazy. Westchnął i kazał im zostać, po czym sam się skierował ku namiotowi. Dziewczyna już dawno zniknęła w jego wnętrzu, więc Lucas nie mam zbyt wielkiego wyboru. Dym nie pachniał jako produkt pożaru, ale i tak wolał go nie wdychać. Przykrył usta i nos dłonią, po czym wkroczyuł do środka.Świat mu zawirował, a kiedy ponownie otworzył oczy, leżał na marmurowej podłodze. Na podłodze? On? Poczuł, jak ciśnienie mu się podnosi i prędko stanął na równe nogi, otrzepując ubrania i poprawiając włosy. Rozejrzał się pospiesznie. Najwyraźniej był teraz w jakiejś katedrze, a sam jej wystrój bardzo przypadł mu do gustu. Kiedy założy już swoje imperium, takie katedry właśnie będzie chciał. Ogromne, bogato zdobione i dostojne. Nie był to jednak czas na to. Spojrzał na zebranych, w tym Lilly, która nie wyglądała za dobrze. Zerknął na nieprzytomnego mężczyznę, który leżał przy jego nogach, po czym przeniósł wzrok na ludzi, którzy mieli dość zażartą dyskusję. Najwyraźniej jedna z nich była bardzo wkurzona, ale jej wściekłość nie zwróciła za bardzo uwagi Lucasa, bo ten się skupił na istocie, która nie przypominała człowieka. Trzy pary oczu i biała skóra? Jeżeli to nie był potwór, to w takim razie był Herosem. Na myśl o tym, kąciki ust mężczyzny lekko się uniosły i przemówił, przerywając rozmowę nieznajomym.- Wybaczcie, że przeszkodzę, ale czy może ktoś nam powiedzieć gdzie my właściwie jesteśmy?

Sceptyczność nowych towarzyszy lekko zaskoczyła samego Anorda, za którym podążyła jedynie Astra oraz Finn, podczas gdy Hex coraz mocniej wyrażała swoją irytację. Nie podobało się to za bardzo białowłosemu, który odpowiedział na to pytanie raczej dobitnie.~ Jest to festiwal pamięci. Przez najbliższy tydzień, poczynając od dzisiaj, mamy zamiar w celu upamiętnienia najbliższych, uświęcenia wspomnień o nich, świętować dotychczasowe aspekty życia. Potraktuj to jako... hołd składany naszym poprzednikom, jeżeli to pozwoli ci czerpać z tego równie chętnie, co waszym towarzyszom... zresztą nasz nieobecny niebieskowłosy chyba już zdecydował się poszukać rozrywek na własną rękę.Do takiego wniosku doszedł, chociaż nie dało się ukryć, że równie dobrze mógł przestraszyć się wściekłości Hex, niezrozumiałej dla niego sytuacji albo po prostu...
Zresztą nieważne były jego powody, a fakt, że zniknął.
~ Obudził...? ~ to było coś, czego nie spodziewał się usłyszeć, obrócił się więc i dostrzegł nie jednego, a aż trójkę kolejnych przybyszy ~ To... nie wygląda za dobrze. Taki zbieg okoliczności, a raczej zbiegi, nie zdarzają się zbyt często, a jak już, to nie zwiastują niczego dobrego.To mówiąc, podszedł i pomógł wtrącić się Lilly w rozmowę, zresztą z całkiem żywą pomocą Lucasa.~ Jesteśmy na wyspie Dia'sagart, w miejscu, w którym badamy wszelakie aspekty życia. Jeśli mogę zapytać, jak daleko wstecz sięga wasza pamięć?Zadawszy to pytanie, ustalił, że dwójka nowo-przybyłych pojawiła tu się w okolicznościach innych, niż przywołanie, chociaż jeden z nich z pewnością był świeżo upieczonym herosem... i przy tym bardzo niemym, gdyż zaraz po pobudce, łapiąc się za głowę, przysiadł na ławce kościelnej, by pozbierać myśli.~ Reszta waszych znajomych doinformuje waszą dwójkę o tym, do czego już doszli, jednak jeżeli dalej nalegacie, by wrócić do miejsca, z którego przybyliście, mam jedną wskazówkę, która może okazać się przydatna. Avrille, bardzo utalentowana kobieta, prowadzi swój własny dziennik na temat zielarstwa. Chociaż jest rdzenną mieszkanką Avarii, może wam nieco pomóc, jeśli przedstawicie jej swoją sytuację.

Niewiele mogła dostrzec przez własny światłowstręt, jednakże drgnęła i się rozejrzała na tyle, ile mogła, usłyszawszy o samowolce kolejnej osoby z ich grupy. Dobrze dla Finna, nie potrafiła go dostrzec. W przeciwnym wypadku sytuacja z Neffaleh by się powtórzyła.. w bardziej brutalny sposób z powodu braku innych środków. Całe jego zniknięcie jedynie zaalarmowało Star. Odeszła od nich druga osoba. Po krótkim zastanowieniu postanowiła się cofnąć i zbliżyć się do Hex. Musiała jakoś zapewnić sobie, że chociaż jedną osobę sprowadzi z powrotem, jedna osoba jej nie opuści. Opcja oplecenia jej własnym cieniem przewinęła się przez głowę Star. Zanim zwróciła swoją głowę w kierunku nowych osób, złapała jednooką za skrawek materiału.
Trzy nowe sylwetki, u których z trudem mogła wyróżnić głównie kolory. Większą uwagę jednakże zwróciły jej słowa Anorda, na które zareagowała natychmiastowo.
- Nie jesteśmy znajomymi.
Nie potrzebowała rozpoznawać twarzy. Zwyczajnie wiedziała, że prócz Elessara, nikogo innego nie znała. Jednakże to nie było wszystko, co powodowało, że Star zaczęła wątpić w intencje Anorda, zwłaszcza, że dziewczyna czepiała się szczegółów, które lubiła nadinterpretować. Samo słowo "nalegacie" określało, według Star, że w Anord miał swój interes, aby nie puszczać ich tak szybko. Jednakże z powodu aktualnej sytuacji, uległ. Częściowo. Nie wiedzą, gdzie znajduje się zielarka, toteż na aktualną chwilę będą zmuszeni dopytywać się uczestników festiwalu, co najprawdopodobniej też było częściowo w interesach Anorda.
Star wzięła głęboki oddech. Postanowiła, że to ona będzie tą, która przekaże własne wnioski.
- Wyspa Dia'sagart, rok 167 ery po-Arthoriańskiej lub inaczej, ery Dia'taris. Jeśli pochodzicie z innego okresu.. Nie, nie przenieśliście się w czasie. Nie traktujcie tego też jak zwykły sen, a inny świat, do którego zostało wrzucone Wasze jestestwo, kwintesencję istnienia. Śmierć nie jest ucieczką. Zapoczątkujecie tym sposobem jedynie własny koniec w obu światach.
Zastanowiła się, czy coś jeszcze powinna dodać.
- Wyzbądźcie się przeświadczenia, że to wszystko to jakiś przypadek czy zbieg okoliczności. Wszystko tutaj ma jakiś cel. Festiwal Pamięci, spotkanie Anorda i...
Obróciła głowę na Sagarta, który się nie przedstawił, toteż odwracając się z powrotem do nowych osób, kontynuowała.
- Jego. Tak samo pobudka wszystkich w tym jednym miejscu. Nasza dwójka nie jest częścią tego wspomnienia. Co z Waszą trójką?
Przez cały ten czas Star brzmiała, jakby przekazywała im wiedzę powszechną. Nie zająknęła się w żadnym momencie, wskazując, że głęboko wierzyła w to, co mówi. Trudno jednakże określić, czy w jakkolwiek sposób jej słowa były zbliżone do faktycznej prawdy. Warto też wspomnieć, że przez cały ten czas strasznie mrużyła oczy, co świadczyło o dokuczającym ją światłowstręcie. Z tego też powodu jej oczy wędrowały po wszystkim.
Nie zamierzała również oddalać się od Hex, której się uczepiła.

Hex przez dziewięćdziesiąt procent czasu wydawała się wściekła, ale tak naprawdę w większości przypadków wynikało to z tego, że ona po prostu ma taką twarz. Wiecznie w grymasie i skrzywieniu, które tylko odejmowało jej urody. Ale czasami zdarzało się, że naprawdę wpadała w złość pomimo ogólnego panowania nad sobą. Taki moment nadszedł właśnie teraz, gdy działo się to wszystko.
Mimo ciężkiej sytuacji irytacja nagle zmieniła się w rozbawienie. Ledwo mogła uwierzyć w to, jakiej odpowiedzi udzielił jej Anord. Upamiętnienie najbliższych i wspomnień o nich – ach, tych, których absolutnie żaden heros już nie pamięta? Świętowanie dotychczasowych aspektów życia – podczas, gdy ich życie trwało od kilku dni do kilku tygodni, bo tak krótko tu przebywali? Anord zupełnie nie przemyślał tego, co mówił, a Hex utwierdziło to w przekonaniu, że nie będzie osobą, którą zacznie szanować. Odwróciła się z cieniem uśmiechu prosto do Astry, gdy tylko skończył mówić.
— Jakie to zabawnie ironiczne, że mamy przejmować się uczczeniem pamięci, gdy doznałyśmy całkowitej amnezji, prawda, Gwiazdo? – wypowiedziała na głos to, co aż tak ją ubawiło w tych wyjaśnieniach czemu powinna cieszyć się z festiwalu. Może nikogo innego to aż tak nie ruszało, że została im wyczyszczona pamięć. Część herosów zwyczajnie odpuszczała sobie próby przypomnienia o tym, kim byli dawniej. Ale Hex dalej to dręczyło. Co jeśli miała tam rodzinę? Dziecko? Co w ogóle mogliby pomyśleć, gdy z dnia na dzień rozpłynęła się w powietrzu? Że uciekła? Gdzieś głęboko w duszy rudowłosej kłębiła się gorycz, ale ukrywała to przed potencjalnymi obserwatorami. Nie ma sensu pokazywać, co cię boli, bo ktoś to wykorzysta.
Odejścia jednego z chłopaków nie komentowała. Od samego początku była na tyle rozsądna, aby do nikogo się nie przywiązywać. Jedynie Astra dotychczas cały czas pozostawała obecna, zarówno w lesie, jak i teraz. Czasami uznawała to za minus, ale zdarzało się, że wcale nie żałowała towarzystwa złotookiej. Tak jak teraz, kiedy odpowiedziała twardo Anordowi, że nie są znajomymi, chociaż Hex źle to zinterpretowała – pomyślała, że Astra mówi o tym, że ani ona ani Hex nie są znajomymi białowłosego naukowca. Zdecydowanie wolała taką Izarrę niż tę, która nie mogła się odkleić od jego ręki. Może dlatego nie warknęła na nią, gdy złapała ją za skrawek płaszcza, a jedynie spojrzała z góry i zdecydowanym ruchem wyciągnęła materiał z jej objęć.
Anord faktycznie uważał chyba, że może im mówić, co mają robić. Wydawał się robić to nieumyślnie, jakby był przyzwyczajony do tego, że ludzie wykonują jego polecenia, nawet jeśli są to nieznajomi. Nie umknęło to jednak uwadze Hex, która szczerze nie lubiła dyrygowania.
W czasie, gdy Astra postanowiła faktycznie wyjaśnić dopiero co teleportowanym osobom parę kwestii, rudowłosa im się czujnie przyglądała. Zwłaszcza temu, który pozostawał cicho i sprawiał wrażenie, jakby to były jego pierwsze chwile w Avarii. To właśnie do niebieskowłosego powoli zbliżyła się, opierając jedną z rąk o ławę sąsiadującą z tą, przy której usiadł.
— Stracenie wspomnień utrudnia orientację. Jedyne, co ja pamiętałam to swoje imię. Czy Ty znasz swoje? – zapytała go, jak na siebie, całkiem uprzejmie. Każdy w inny sposób reagował na te drugie narodziny.
Astra tłumaczyła w zawiły sposób, jednak Hex na razie nie uzupełniała historii o swoją własną perspektywę, która byłaby o wiele bardziej prosta, przyziemna i konkretna. Wyłowiła słowa o kolejnej zielarce. A więc Anord podejrzewał, że to zioła przyczyniły się do takiego zamieszania? Warto byłoby usłyszeć, co pamięta dwójka nowych herosów.

Słysząc jak Lucas wrócił do gry podnosząc się na równe nogi poczułam ulgę na sercu. Odwróciłam się w jego kierunki a słysząc jak ten od razu przechodzi do sedna postanowiłam zbliżyć się do niego. Przy nim czułam się o wiele pewniej, niż jakbym miała rozmawiać z nowo poznanymi osobami zupełnie sama. Przyglądając się uważnie każdemu z osobna moją uwagę przykuł białowłosy mężczyzna. Jego słowa powoli dochodziły do mnie będąc przetwarzane przez umysł.-Na jakiej wyspie? Diasa...co?- zakłopotana bardziej schowałam się za Lucasem dobrze, że przynajmniej on wiedział, co powiedzieć i miał na tyle charyzmy, aby zwracać na siebie całą uwagę. Pytanie mężczyzny skłoniło mnie do intensywniejszego myślenia, a raczej szukania w głowie ostatnich wspomnień.- Kiedy sięga moja pamięć? Tak naprawdę ciężko mi to stwierdzić raczej około 2 tygodni może być nawet dłużej. Więcej niż 3 tygodnie wydaje mi się, że nie będzie.- Starałam się odpowiadać z sensem jednak dni zlewały mi się a poczucie czasu przestawało powoli istnieć. Ból głowy cały czas mi dokuczał co można było dostrzec po lekkim grymasie, chociaż równie dobrze mogliby odebrać go w zupełnie inny sposób. Nie mogąc wytrzymać postanowiłam usiąść w jednej z ławek opierając głowę na ręce. Zaraz po mężczyźnie odezwała się dziewczyna o platynowych włosach trochę bardziej wyjaśniając nam obecną sytuację. Myśląc o tym wszystkim powoli każdy strzępek informacji zaczynał mieć sens tworząc powoli to wszystko w całość. Słysząc o śmierci w obu wymiarach poczułam jak spora gula zaczyna mi się tworzyć w gardle a do oczu zaczynają napływać łzy. Niezbyt rozumiałam dlatego mój organizm w ten sposób reaguje niemniej nadal słuchałam dziewczyny starając się przy okazji nie poznać po sobie obecnego stanu. Zalewanie mnie informacjami nie było dobrym pomysłem większość już wyleciała mi z głowy. Jedyne co mnie pocieszało to fakt, że nie tylko ja mam problem odnośnie do jakichś dysfunkcji ciała, widząc jak kobieta energicznie mruga oczami co wskazywało na to, iż również z czymś się zmaga.Następnie zwróciłam uwagę na rudowłosą również się przyglądając, miałam nadzieję, że Lucas nie zrobi czegoś na tyle głupiego co pogorszy jej humor. Wyglądała na osobę, z którą nie ma żartów a mimika twarzy oznajmiała, iż nie należy do zadowolonej z obecnej sytuacji.
Oddając pałeczkę Lucasowi zaczęłam jedynie obserwować innych mając nadzieję, że złe samopoczucie szybko minie na tyle szybko jak zniknięcie łez w oczach.

Blondyn przenosił powoli swój wzrok po zebranych, którzy po kolei się odzywali, poniekąd odpowiadając mu na jego pytanie w granicach swoich możliwości. Był zadowolony, że w zupełnie nieznajomym miejscu, wśród obcych mu ludzi, jego słowa wciąż miały przebicie. Co tu się jednak dziwić, w końcu był Cesarzem. Słucham uważnie, okazując szacunek ludziom, którzy odpowiadali na jego pytanie. W końcu zasłużyli przynajmniej tyle. Co prawda były one trochę pogmatwane i nieskładne, wyciągnął jednak wystarczająco informacji, żeby zrozumieć mniej więcej zaistniałą sytuację.Skupił się głównie na słowach platynowłosej kobiety i reakcjach Lilly. Według nieznajomej, przenieśli się z Festiwalu Kwitnących Drzew do Festiwalu Pamięci. Czemu nie? Brzmiało to ciekawiej, niż oglądanie prowadzącego umierającego na zawał. Co do Lilly, to w momencie, gdy ta schowała się za nim, w obawie przed innymi, kącik ust blondyna delikatnie uniósł się ku górze. No i gdzie się podziała ta zadziorność dziewczyny, która nie dość, że go odrzuciła, to jeszcze przeciwstawiała się jego słowom. Jeszcze nie wiedział czy ta sytuacja była szczęściem, czy pechem, ale gdyby nie Lilly, to w ogóle by się tutaj nie znalazł. W zalezności od wyniku albo jej wybaczy przeszłe przewinienia, albo doda to wszystko do tej listy.Dziewczyna w końcu nie wytrzymała, najwyraźniej zmęczona myśleniem i stresem, siadając na pobliskiej ławce. Ach, biedna duszyczka. Lucas postanowił ponownie zaszczycić ją swoją obecnością, zasiadając obok. Założył nogę na nogę i zaczął poprawiać rękawy swojej zielonej koszuli. Robił to przez chwilkę, uśmiechając się delikatnie, kiedy poczuł, że uwaga zebranych skupiła się na nim.- Rozumiem, Festiwal Pamięci i jesteśmy wewnątrz jakiegoś wydarzenia z przyszłości. - powiedział, podnosząc wzrok i patrząc w oczy złotookiej - Na wyspie Dia'sagart. - przeniósł wzrok na białowłosego - Zdaje się, że jesteśmy tutaj gośćmi, więc może zajmijcie wszyscy jakieś miejsce i zobaczymy co, to wspomnienie ma nam do zaoferowania? - zapytał się, opierając się plecami i kładąc lewy łokieć na oparciu - Wpierw odpowiadając na pytania, które tutaj padły. Moja pamięć nie sięga dalej niż 2 tygodnie, aczkolwiek ta amnezja jest zaledwie małą niedognością w życiu. W końcu jako Heros przeznaczone mi są czyny wielkie, w co nie wątpię. Gdzie nie pójdę i tak zdobędę przynależne mi miejsce, więc na co mi pamięć? - spojrzał rudej kobiecie prosto w oczy. Najwyraźniej jej bardzo nie podobała się ta cała utrata pamięci, ale co mogła zrobić? Albo jeszcze lepiej. Po co jej była ta pamięć? Patrząc na jej wygląd i stracone oko, raczej nie prowadziła spokojnego życia, więc co to za różnica czy była w Avarii, czy w poprzednim świecie. Lucas, na przykład, był zapewne personą o wielkim autorytecie, ale jakoś nie ubolewał nad utratą swojej władzy, bo ta prędzej czy później i tak do niego wróci. W końcu przeznaczone mu miejsce było na tronie - Kontynuując jednak, na imię mi Lucas, a moja towarzyszka zwie się Lilly. Jesteśmy Herosami, czego zapewne już się domyśliliście. - dokończył z uśmiechem, w końcu przenosząc wzrok na sześciooką postać - Zdaje mi się jednak, że postacie istniejące w tym wspomnieniu czekają na to, aby ich uczcić, więc ponawiam moją prośbę, aby po tej wymianie imion, zasiąść na miejscach i zobaczyć co ma dla nas do zaoferowania przeszłość.

Dla Anorda intrygującym była różnica podejść, jakimi wykazywali się herosi do zaistniałej sytuacji, jak i wytłumaczenia Astry. Młody z pozoru naukowiec, przyglądając się ich reakcjom, doszedł do jednego wniosku, którym wcześniej szarowłosa w dobitny sposób się podzieliła. Perspektywa to jest jednak ważna sprawa. Z tego powodu uznał, że należałoby sprostować jego intencje, by nikt nie wyciągnął pochopnych wniosków.~ Nie mi oceniać stan waszego położenia, sami uznacie, czy jest to moment tragiczny, czy raczej triumfalny. Jednak jeżeli jest to dla was zaledwie wspomnienie, nie będę was zatrzymywać przed próbą rozwikłania kłopotu lub szansy, z jaką się spotkaliście.W międzyczasie, z zeznań niepewnej Lilly i wręcz nadwyraz pewnego siebie Lucasa, mężczyzna doszedł do wniosku, że ta dwójka z pewnością dzieliła podobny problem, co pierwsza czwórka, jednak niebieskowłosy okularnik, który dalej jednał się ze swoimi myślami, nie różnił się od zwykłych herosów, dopiero przybyłych na ten bezkresny świat. Widząc jednak, że Hex już się nim próbowała zająć, postanowił pozostawić ich samych sobie, następnie wysłuchawszy Lucasa, zaśmiał się pod nosem, zakrywając dłonią swój delikatny uśmiech.~ Ależ skąd, w żadnym wypadku nie musicie nas czcić. Ani ja, ani mistrz Sagart nie liczymy na pochwały, a jedynie na możliwość, by pomóc cierpiącym duszom na tym świecie. Taka jest nasza misja.

W międzyczasie młodzieniec, który ledwo zjawił się na tym świecie, dalej cierpiący na migrenę łapał się za głowę, po chwili poprawiając okulary z jednym zbitym szkłem, by przygotować się na rozmowę... a w zasadzie praktycznie monolog Hex, zważywszy na małą rozmowność maga, którego odpowiedź składała się z prostego... ~ Nie.Krótka piłka, nie i koniec. Jednak poczuł się nieco źle, z tym że jego ból głowy w negatywny sposób mógł wpłynąć na ich rozmowę, więc po chwili zdecydował się sprecyzować... ~ Wszystko... jakby we mgle.

Jakby wrażeń było mało, do katedry, otwierając na oścież masywne drzwi, wbiegła z kopa dziewczyna o niebieskich oczach, ciemnych włosach, ubrana w prostą, zieloną sukienkę opiętą pasem wokół talii, na którą narzucona była peleryna, a jej dekolt zdobił naszyjnik z liściem. Jednak to nie było najważniejsze, gdyż dziewczyna w rękach trzymała na oko czteroletnie dziecko, ciężko ranne w dodatku. Z otwarcia na prawym ramieniu sączyło się osocze, jednak dodatkowy połysk nadawała fioletowa ciecz.~ Anord, pomóż, proszę. Próbowałam wszystkich dostępnych mi ziół, ale poza zatrzymaniem krwawienia i zakażeń nic więcej nie mogę zrobić!Jej głos był roztrzęsiony, lecz niebieskooki chłopak pochwycił dziecko w dłonie, po czym podążył bliżej sześciookiego, dając swojej znajomej zapewnienie. "Spokojnie, zajmę się nim, ale mam prośbę. Nasi goście potrzebują informacji, a ty możesz pomóc." - to słysząc, kobieta zwróciła się zaskoczona do zebranej grupy, w którą nieświadomy jeszcze heros został wciągnięty.~ Najmocniej przepraszam, nie zauważyłam was. Pewnie przerwałam wam rozmowę... Jestem Avrille Raceth, znachorka, adeptka niemagicznej medycyny niekonwencjonalnej. Jak mogłabym wam pomóc?

Na krótko wracając do momentu sprzed chwili, Star jedynie przytaknęła na słowa Hex odnośnie ironii związanej z festiwalem i ich utraconej pamięci. Częściowo się z tym zgadzała. W innej sytuacji byłaby bardziej niż chętna, aby jasno nakreślić swoje zdanie, jednakże wywody te zbaczałyby za bardzo z tematu. Warto też wspomnieć, że po tym, jak Hex jasno jej dała znać, że nie życzy sobie, aby ją łapała za materiał, Star zaniechała dalszych prób. Nie potrzeba było jej mówić czy pokazywać dwa razy. Lekkie drgnięcie brwi wskazywało, że powstrzymała się przed wyrażeniem zdziwienia.
Powoli przechodząc do teraźniejszości, Gwiazda przez swój światłowstręt nie była w stanie dostrzec u Lilly ukrywanego strachu, a także tego, że zalanie jej nadmiarem informacji miało odwrotny efekt. W międzyczasie starała się podążyć wzrokiem za Hex. Domyśliwszy się, że postanowiła zainteresować się wyalienowaną od nowych osób personą, powróciła uwagą na dwójkę, którzy wydawali się nie być bezpośrednimi uczestnikami historii, a jej obserwatorami, podobnie jak Gwiazda i Hex.
- A więc dalej jestem najmłodsza..
Rzuciła ciszej, gdyż nie było to powiązane z tematem. Ile Gwiazda chodziła już po Avarii? Wydawało jej się, że niecały tydzień, czyli zdecydowanie krócej od tego, co wyznała dwójka herosów. Szybko jej głos powrócił do zwykłego, gdy odnalazła moment po wypowiedzi Lucasa, by się wbić ze swoimi słowami. Kierowała te słowa głównie do niego.
- Przeznaczenie. Jeden heros, podobnie jak ty, Lucasie, twierdził, że pochwyci je i dokona czegoś wielkiego. Dzień, w którym wypowiedział te wzniosłe słowa, był jego ostatnim.
Nie była to groźba, a zwykła przestroga napędzana doświadczeniem. Jednakże przez bezpośredniość i brak taktu Gwiazdy, mogła być ona różnie rozpatrywana. Myślała nad dodaniem paru słów zapewnienia, że dołoży wszelkich starań, aby przeżył przynajmniej dzisiaj, lecz nie potrafiła wypowiadać słów, w które sama nie wierzyła. Jej niezauważalnie rozpadająca się pewność siebie była zakrywana kolejnymi, krótkoterminowymi celami, o których nikt nie miał pojęcia.
Wyjątkowo Gwiazda nie uważała, aby była to odpowiednia sytuacja na odpoczynek, stojąc tak, jak stała. Nie potrafiłaby odnaleźć spokoju w aktualnej bezczynności. Zanim też podzieliła się przemyśleniem na ten temat, odwróciła się w stronę dźwięku drzwi od klasztoru. Domyślenie się kształtów i ruchów trwało za długo i zanim Gwiazda domyśliła się, co się dzieje, sytuacja się rozwiązała, a przed nimi stała zielarka, którą mieli szukać.
- Nasza rozmowa jest mniej ważna od twojej wiedzy.
Rzuciła dosadnie, dalej mrużąc oczy.
- A jest ona nam potrzebna, aby zrozumieć naszą sytuację.
Tu przerwała, "zerkając" po innych, o ile wyraźny obrót głowy można było nazwać zerknięciem. Czyżby po raz kolejny była zmuszona do przedstawiania ich sytuacji? Gwiazda nie widziała w tym żadnego problemu i byłaby w stanie powtórzyć jej perspektywę.

Patrzyła na niebieskowłosego bez krzty współczucia. Na pewno o wiele bardziej przydałaby się w tej sytuacji empatyczna jednostka, która pomoże łagodnie wdrożyć mężczyznę do rzeczywistości i delikatnie uświadomi w tym, że jego życie diametralnie się zmieniło. Ale jednak to Hex z nim rozmawiała, na jego nieszczęście.
— Lepiej szybko przystosuj się do nowego położenia. – ostrzegła, a może udzieliła dobrą radę okularnikowi, którego dręczył ból głowy. Nie chciała ciągnąć go za język. Jeśli zechce rozmawiać to się sam odezwie. Odwróciła więc głowę w stronę nieznajomych, natychmiast zwracając uwagę na skuloną na ławce ciemnowłosą istotę. Czy… Hex widziała łzy? Najpierw to Astrę zaobserwowała przy płaczu w lesie, a teraz znowu ktoś był na skraju wpadnięcia w ten stan, którego władczyni cieni kompletnie nie akceptowała.
— Weź się w garść, dziewczyno. – powiedziała do niej wprost, prostując się wyraźnie i licząc na to, że oschły ton otrząśnie Lilly z przygnębienia, chociaż równie dobrze mógł ją tylko dodatkowo wystraszyć.
Wyższy od Hex młodzieniec nie zrobił na niej od razu najgorszego wrażenia, dlatego że pozostawał bardzo opanowany. Wydawało się, że będzie można się z nim całkiem normalnie porozumieć. Jednak jego kolejne słowa zaprzepaściły tę szansę i przypomniały rudowłosej o tym, jak napuszony dzieciak zaledwie kilka chwil temu nazywał się przyszłym władcą. Odruchowo przewróciła okiem, nie mogąc znieść tego wychwalania herosów, do których zdążyła się mocno zniechęcić. Lucas reprezentował sobą roszczeniowość, a jego pewność siebie przechodziła w zwykłą arogancję. Kiedy spojrzał w błękitną tęczówkę dziewczyny mógł w niej zobaczyć nutę wzgardy wobec niego.
— Nie jesteś zbyt inteligentny, co? – skomentowała cierpko. Hex nie zwykła wdawać się w dyskusje mające na celu coś komuś wytłumaczyć lub przerzucać się argumentami. Dla niej ktoś albo sprawę rozumiał, albo uczył się na własnych błędach na tyle długo, aż dochodził do odpowiednich wniosków. Obserwowanie, jak Lucas sprowadzany jest do parteru z pewnością sprawiłoby jej dużo satysfakcji. Astra również trafnie skomentowała jego słowa, a rudowłosa popatrzyła na nią, aby cicho zapytać „Łosoś?”, jakby oczekiwała potwierdzenia, że pomyślały o tej samej osobie.
Najpierw Lucas powiedział o przyszłości, potem zaś o wspomnieniu z przeszłości, ale rudowłosa nie czepiała się już głośno. Zgodnie ze swoimi planami też wolała pozostać w katedrze niż wychodzić do miasta, gdzie trwał festiwal. Przynajmniej na moment, aby jeszcze raz zebrać myśli oraz fakty. Nie siadała jednak nadal, tylko stała przy ławie.
— A co ostatniego pamięta- – zaczęła pytać, ponieważ tego ta dwójka nie wyjaśniła, ale niemalże w tym samym momencie drzwi katedry się otworzyły i kolejni nieznajomi pojawili się w wejściu. O wiele ważniejsza była teraz rozmowa z zielarką, o której wspomniał Anord. Na ranne dziecko Hex nawet nie rzuciła okiem.
— Jestem Hex. – przedstawiła się, nagle przypomniawszy sobie o tym, że sporo osób tutaj jeszcze nie poznało jej imienia. — Znasz jakieś zioła, które umożliwiają teleportację w miejscu i czasie?

Łzy dosyć szybko zniknęły z moich oczu dodatkowe warknięcie rudowłosej pomogło mi w ogarnięciu się oraz zachowania dystansu pomiędzy mną a resztą zebranych. Biorąc jeden większy wdech poczułam jak płuca wypełniają się po czym powoli wypuściłam je z nich ustami. Poczułam ulgę jedyną przeszkodą była migrena, która przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawała się mijać powoli. Śledziłam wymianę zdań pomiędzy nieznajomymi zastanawiając się gdzie można znaleźć daną zielarkę. Ten cały Anord wydawał się miłą osobą i na razie mimo wszystko wywierał najlepsze wrażenie z całej grupy. Jego słowa ciągle wierciły w mojej głowie kilka pytań, na które nie byłam pewna czy jestem gotowa znać odpowiedź na obecny moment.Posyłając delikatny uśmiech spojrzałam na pewnego siebie Lucasa, który wydawał się zadowolony z obecnej sytuacji. Będąc przynajmniej przez większą chwilę w centrum uwagi mógł poczuć się ważny. Rudowłosa dziewczyna wydawała się być bardzo zimną osobą jednak niektóre jej teksty w stronę Lucasa rozbawiły mnie tym bardziej stwierdzenie ,,Nie jesteś zbyt inteligentny, co?,, sprawiło, że parsknęłam przyglądając się reakcji Panicza.Zastanawiałam się, w jaki sposób mężczyzna zareaguje, ja przynajmniej starałam się miła i delikatna odnośnie do jego persony w końcu bogaci ludzie potrafią mieć głęboko kij w czterech literach. Ku mojemu zaskoczeniu poczułam, że mimo swojej arogancji i pyszności polubiłam blondyna w końcu mimo tego, że nie posłuchałam się jego udał się za mną do namiotu. Poczułam nieprzyjemne uczucie jakby było mi głupio, że wpakowałam naszą dwójkę w daną sytuację. Chcąc dodać swoje pięć groszy planowałam odezwać się na niektóre słowa towarzyszy jednak moja chęć została przerwana przez głośny wręcz huk otwierających się drzwi. Widząc kobietę z zakrwawionym dzieckiem wstałam gwałtownie jednak po chwili łapiąc się za tył ławki widząc lekko rozmazany obraz. Po chwili jednak ruszyłam idąc w stronę zielarki, dziecka i mężczyzny, który dostał ofiarę. Wpatrując się zmartwiona raz na dziecko raz na mężczyznę w końcu odezwałam się.
- Co mu się stało?- widząc fioletową ciecz poczułam jak puls przyspiesza a stres zalewa moje ciało, jakby sam fakt rannego chłopczyka nie był dobrym powodem.
-Co to za ciecz? Mogę jakoś pomóc?- Nie wiedząc, czy nawet mój ojciec byłby w stanie pomóc temu maluchowi zaczęłam panikować. Mogłam otworzyć notatnik, ale w nim nic bym nie znalazła na taki przypadek, niestety nie byłam na tyle wyuczona jedynie podstawy podstaw, które i tak ledwo mi wchodziły do głowy. Bezradnie wpatrywałam się w Anorda czując to okropne uczucie bezsilności i bycia zbędnym balastem dlatego odsunęłam się mając nadzieję, że chociaż dostanę odpowiedź na moje pytania. Na chwilę odwróciłam się w stronę Lucasa, aby poczuć, chociaż krztę... ,,odwagi’’?W danym momencie byłam chyba jedyną osobą, która bardziej przejmowała się cierpiącym chłopcem niż dostaniem reszty informacji na temat poprzednio poruszonych kwestii przez rudowłosą oraz jej towarzyszkę. Niezbyt rozumiałam jak można było być nie poruszonym, nawet jeśli krzywda była czymś codziennym, nie znaczyło to jednak, że była czymś dobrym. Biorąc kolejny wdech spojrzałam na zielarkę marszcząc brwi.-Są o wiele ważniejsze rzeczy niż jakaś rozmowa.. Lilly miło mi Ciebie poznać. Na pewno twoja wiedza przyda nam się w rozwiązaniu niektórych kwestii jednak..- urwałam spoglądając ponownie na białowłosego już nie dokańczając zaczętego zdania. Ból głowy nie pomagał a sądząc, że po tym wszystkim dostanę kolejnego słownego plaskacza od Hex uznałam, że lepiej zamilknąć i wrócić do obserwowania tak jak robił to od samego początku niebiesko włosy, który mimo wszystko mi umknął.

Blondyn uśmiechnął się i odpowiedział jedynie lekkim skinieniem głowy na słowa białowłosego. Nie planował ich i tak czcić. Chciał jedynie uszanować ich występ w tym wspomnieniu. Traktował ich tak, jak traktował aktorów jakiegoś przedstawienia. Każdy taki zasługiwał na szansę, ale najwyraźniej nieznajomy nie pozwolił, aby ta jego dobroć uderzyła mu do głowy i znał swoje miejsce. Nie to, co niektórzy. O ile, słowa Astry zrozumiał jeszcze za jakiś typ przestrogi i troski, to to, co powiedziała Hex, napełniła jego serce irytacją. Ha, co ona niby wiedziała. Kobieta co się martwiła o rzeczy tak przyziemne, jak swoja przeszłość. Zapewne była tak nieznacząca, że nie czuła własnego przeznaczenia. Nie dziwiło go to, ale irytował go sam fakt, że nie znała własnego miejsca, ale spotykał już takich ludzi. Po prostu nie będzie im dane chwycić się jego wielkości i czerpać z przywilejów. - Pfft. - parsknął, odwzajemniając spojrzenie pełne pogardy, uśmiechając się. Co taki przyziemny szczur mógł wiedzieć. Nie wierzył w przypadki, ale jej pojawienie się tutaj musiało być przypadkiem. Ciągnięcie tej rozmowy nie miało zupełnie sensu, zwłaszcza że drzwi katedry gwałtownie się otworzyły i co innego skupiło na sobie uwagę wszystkich zebranych.Akcja, która odegrała się przed Lucasem, nie wywarło na nim jakichś większych wrażeń, jedynie dało mu czas, by powrócić do swojego normalnego uśmiechu. Rana dziecka zdawała się dość poważna, co poruszyło niebieskowłosego mężczyznę, który ruszył prędko z nim w kierunku sześciookiej istoty. Lucas obserwował to wszystko z zainteresowaniem. Miał przeczucie, że sobie z tym poradzą, co nie można było powiedzieć o Lilly, która od razu zaczęła się pytać o sposób, w jaki mogłaby pomóc. Wertowała jakiś notatnik i najwyraźniej nie mogła nic znaleźć, przez co spojrzała na Panicza, ewidentnie szukając jakiegoś wsparcia. Heros spojrzał na nią pytająco, po czym westchnął i powiedział:- Wszystko będzie dobrze. Spójrz na tego sześciookiego jegomościa. Coś mi mówi, że uzdrowi to dziecko. Jesteśmy w końcu w katedrze. Poza tym jesteśmy, w jakimś wspomnieniu. Wszystko, co się stanie, już się kiedyś wydarzyło, nie masz o co się martwić. - ich działania i tak nie zmienią przeszłości. Lepiej po prostu obserwować całe przedstawienie - Na razie wysłuchajmy, co ta panienka ma nam do powiedzenia. - dodał, poprawiając się na ławce i kierując wzrok na Avrille.

Sytuacja chłopaka, chociaż początkowo tragiczna, malowała się raczej ciepłymi barwami od momentu przejęcia przez Anorda. Chociaż zielarka była teraz głównym ich rozmówcą, kto chciał, mógł zobaczyć, jak białowłosy zbiera z rany fioletową ciecz, którą następnie przekłada do fiolki, najpewniej w celu zbadania. Po tym widać było tylko, jak z nadgarstka sześciookiego sączyła się srebrna, gęsta ciecz prosto na ranę chłopaka, która po zaledwie chwili się zamknęła. Wracając jednak do punktu programu, którym dla zagubionych we wspomnieniu była zielarka...~ Przepraszam, ale nie mam pojęcia, czy istnieje takie zioło. Jeżeli chodzi o przenoszenie się w przestrzeni, jest naprawdę wiele materiałów pozwalających na takie efekty, jednak jeśli mowa o czasie... Wybaczcie, jest to raczej absurdalny pomysł.Nie chciała tymi słowami urazić nikogo, jednak wyraziła swoje szczere zdanie. Patrząc jednak na nich, uznała, że nie może zostawić herosów w potrzebie, więc po chwili namysłu odparła ~ Jeżeli jednak dacie mi szansę, mogę znaleźć jakieś poszlaki w swoim zielniku. Co więcej...Przyglądając się Astrze, podeszła bliżej, by następnie pogłaskać ją po policzku ~ Twoje oczy... strasznie mrugasz, pewnie cię coś uczuliło, mam rację? Chociaż patrząc na sterylność tego miejsca i okoliczności... czy to światłowstręt? Tak się składa, że mam jak na to zaradzić. Chodźcie ze mną, do mojego mieszkania. Tam mam odpowiednie zioła, przy okazji może znajdziecie poszlakę ku temu, czego poszukujecie.Tym samym zaprosiła całą czwórkę, niebieskowłosy postanowił jednak również się dołączyć z pytaniem ~ Czy znajdzie się coś na ból głowy? ~, które szybko spotkało się z odpowiedzią pozytywną.

Hex również uśmiechnęła się do Lucasa, gdy wyższy i lepiej od niej ubrany chłopak parsknął z pogardą. Dosyć urocza reakcja, której więcej nie komentowała, bo zwyczajnie nie zależało jej na wszczynaniu konfliktów, w czym się akurat chyba obydwoje zgadzali w tamtym momencie. Ale na pewno jeszcze później pożeruje na jego poczuciu dumy, skoro była podatna na takie słowne ciosy.
Odwróciła na moment twarz, aby dostrzec proces uleczania rannego dziecka. Ten sześciooki kapłan wydawał się ciekawą istotą. Nie dość, że kule Neffaleh nie wywarły na nim żadnego wrażenia to i teraz błyskawicznie uleczył kogoś jakąś srebrną cieczą. Czyżby to była jego "krew"? Rudowłosa przelotnie zastanowiła się czy dałoby się ją zebrać w celu wykorzystania.
— Dłuższy czas już tak ma. - odezwała się w kwestii światłowstrętu Astry.
Tej sytuacji z ziołami nie wiedziała już, jak komentować. Wszystko zaczęło się od tajemniczej zielarki i teraz mogło zakończyć się dzięki kolejnej tajemniczej zielarce. Jako że zainteresowanie Hex nauką nadal istniało to myśl o zajrzeniu do notatek, które jej faktycznie coś istotnego powiedzą okazała się skutecznym motywatorem.
— W takim razie pójdziemy do ciebie. - stwierdziła prosto, głównie wypowiadając się za siebie i Astrę. Już się nasiedziała w katedrze. Była przeciwnikiem postawy Lucasa, czyli jego chęci siedzenia tu i czekania aż rzeczy zaczną się dziać. Pasowało to jednak do jego wizerunku. Takie przeświadczenie, że jest się pępkiem wszechświata. Czy jednakże nie sprawdziło się to w momencie, gdy nagle do katedry wbiegła osoba, której mieli właściwie szukać? Łosoś mógłby coś tutaj powiedzieć o przeznaczeniu, jakie macza palce w wydarzeniach.
— Co zaatakowało tego chłopca? - dopytała, podchodząc do Avrille i przyglądając się jej z bliska. Pytanie o to, co zaszło zadała już wcześniej Lilly, ale nie uzyskała odpowiedzi, a właściwie Hex też wolałaby wiedzieć czy to jakiś potwór z anomalii czy co takiego.

Tak jak sądziłam spojrzenie w stronę Lucasa dodało mi trochę otuchy jednak nie spodziewałam się niczego wyjątkowego jeśli chodziło o wsparcie z jego strony. Jako zadufany w sobie szlachcic i tak dobrze sobie radził w społeczeństwie, nie byłam jednak pewna czy to było wszystko za sprawą jego przystojnej twarzy, czy może rangi społecznej.
Niemniej nawet jego słowa sprawiły, że poczułam swojego rodzaju wsparcie. Lekko podniesiona na duchu i tak będąc zignorowaną przez osoby, od których oczekiwałam jakiejś informacji postanowiłam wrócić na swoje miejsce. Wracając się w stronę Lucasa ostatni raz zerknęłam na chłopczyka po czym zajęłam miejsce tuż obok blondyna milknąć. Miał rację skoro to miało być wspomnienie to i ta za wiele bym nie uczyniła w danej chwili. Dlatego jedyne co mi pozostało to obserwować tak jak niebiesko włosy i blondas robili od początku.
Przejęcie chłopka i danie na jego ranę jakiejś srebrnej cieczy wprawiło mnie w nieprzyjemne uczucie obrzydzenia. Wyglądało to jakby sześciooki podarował małemu swoją krew mieszając obie cieszę ze sobą co nie wyglądało za przyjemnie. Niemniej rana zaczęła się zasklepiać co za tym idzie mały mógł przeżyć a to dla mnie było najważniejsze w danej chwili. Przyglądając się uważnie całemu zajściu słysząc słowa zielarki poczułam ulgę. Wieść o zielniku sprawiła, że moje oczy zabłysły mając w nic niewielkie iskry ciekawości i fascynacji. Avrille wydawała się na dobrze zapoznaną z daną dziedziną zielarką, która ma sporo wiedzy. Jedna z mojej zachłannej strony chciała poznać wszystkie jej tajemne notatki abym mogła je potem wykorzystać w rozwoju osobistym. Machając nogami, które nie dosięgały do podłoża zdawałam się być powoli zmęczona ilością osób znajdującą się w pomieszczeniu.
Gdy padł pomysł o pójściu do jej mieszkania miałam nadzieję, że reszta będzie przychylna temu pomysłowi. Nie musiałam długo czekać, ponieważ Hex od razu oznajmiła, że ma zamiar udać się tam, jednak nie wiedziałam co miała na myśli mówiąc ,,pójdziemy’’. Słysząc kolejne zdanie lekko uśmiechnęłam się ciesząc się, że nie tylko ja byłam ciekawa co sprawiło, że młody był w takim stanie.
Być może dziewczyna uzyska odpowiedź na swoje pytanie, wyglądała jakby była pewna siebie a ludzie znajdujący się w pomieszczeniu oczywiście oprócz Lucasa pałali do niej szacunkiem. Po westchnięciu zwróciłam spojrzenie na blondyna siedzącego koło mnie tak jakbym chciała się go w ten sposób zapytać co on uważa o propozycji zielarki aby udać się do jej miejsca zamieszkania. Na tym poprzestałam nadal machając nogami co jakiś czas uderzając czubkiem butów o klęcznik.

Młodzieniec Przysłuchiwał się jednym uchem rozmowie, która działa się obok niego. Rozumiał, co się dzieje i jakie padły słowa, ale jego dużo bardziej interesowała ta sześciooka istota i to, co chciała zrobić z dzieckiem - Hoho. - powiedział, widząc, jak srebrna ciecz spływa po nadgarstku Herosa i skapuje na ranę chłopaka, tym samym ją lecząc. Moc bliźniaczo podobna do jego. Co za zbieg okoliczności. Tylko po samym kolorze można było stwierdzić, że był klasę wyżej, gdyż jego krew była złota, a przecież każdy wie, że złoto jest bardziej wartościowe od srebra. Tak czy inaczej, Lucas pokiwał z uznaniem głową. Była to dostojna moc. Już polubił tego cichego lekarza. Patrząc na to, jak mieszkańcy tego wspomnienia zwracają się do niego z szacunkiem, musiał być też bardzo ważną postacią. Porozmawiałby z chęcią z sześciookim, ale nie lubił się angażować w nie swoje rzeczy. Tak, jak już o tym wspomniał, wspomnienie pozostaje jedynie wspomnieniem. Nie ma po co się starać, skoro to wszystko i tak już się wydarzyło setki lat temu.Przeniósł swoją jak to drogocenną uwagę na Lilly, która najwyraźniej rozczarowana, postanowiła do niego wrócić, siadając ponownie obok. Przywitał ją jedynie uśmiechem, po czym się zamyślił. Czekał, aż reszta skończy już mówić o ranie chłopaka i skupią się na czymś innym. Wtedy dopiero da jej swoją odpowiedź na temat tego, co sądzi o wycieczce do mieszkania zielarki. Na ratunek przybył mu niebieskowłosy okularnik, który poprosił o jakieś zioła na ból głowy. Skorzystał z okazji i szeptem odezwał się do swojej towarzyszki, która patrzyła na niego wyczekująco.- Możemy pójść pod jednym warunkiem. Widzisz, ufam mieszkańcom wspomnienia, bo oni nie mają wpływu na to, co się dzieje poza nim, ale co z resztą? Kto wie, co będą chcieli zrobić. Więc mam propozycję, która zapewni ci, jak i mi odpowiednią ochronę. - zamrugał z uśmiechem na twarzy - Moja moc również tworzy krew, która leczy, ale ma też inne zdolności. Powiedzmy, że wzmocni twoje zdolności o bardzo dużo w wybranym przeze mnie momencie. Wystarczy, że klękniesz przede mną na jedno kolano i obniżyć głowę. Wyznaczę wtedy ciebie jako mojego wasala i zapewnię ci wsparcie. Moim zdaniem to uczciwa cena. W końcu kto wie, co użarło tego chłopca. - dokończył, pokazując oczami kierunek, w którym znajdował się uprzednio zraniony, teraz już zdrowy, chłopak.

Cóż, jeżeli chodzi o zainteresowanie chłopakiem, chociaż nie zrobiła tego celowo, zielarka poczuła się nieco głupio, gdy pytanie zostało powtórzone przez jej nieuwagę i brak odpowiedzi. Z lekkim zakłopotaniem na twarzy musiała przez chwilę zebrać swoje myśli, by pokrótce odpowiedzieć.~ Ach, tak, przepraszam. Nie wiem, co konkretnie zaatakowało tego biednego chłopca. Wiem tylko, że zapuścił się do lasu bez żadnej opieki.Co do tego, w jaki sposób reszta zareagowała na jej propozycję, zielarka była w miarę ucieszona z takiego obrotu wydarzeń.~ Tak, mam nawet parę dobrych sposobów na bóle głowy i nie tylko. Myślę, że z czymkolwiek do mnie przyjdziecie, jakoś damy radę. ~ jej pewność siebie jednak wyparowała, kiedy usłyszała wypowiedź Lucasa, wyraził się bowiem w taki sposób, że zupełnie się nie połapała w tym, o co mu chodziło ~ Przepraszam, ale niezbyt rozumiem, co masz na myśli. Wspomnienie... to jest twoim zdaniem przyczyna waszego przybycia tutaj? No i ten, ja nie mam żadnych mocy, proszę mnie nie zrozumieć źle, nie jestem żadnym herosem.Dlaczego uznała ona, że wypowiedź została skierowana w jej stronę? Gdyż rozpoczął on ją od zgody na udanie się z nimi, czyli bezpośredniej odpowiedzi na jej pytanie. Miała tylko nadzieję, że nie urazi chłopaka swoim brakiem zdolności do domyślania się.

Gwiazda wyraźnie się wyłączyła na pewien czas. Było to spowodowane pytaniem o światłowstręt i wyraźnie proponowaną opcją wyleczenia jej z tego. Naturalnie, w normalnych okolicznościach z chęcią by zaakceptowała tą możliwość, lecz Gwiazda lubiła wszystko nadinterpretować. Czy odwiedzenie historii z jej prawowitych torów nie spowodowałoby, że będą mieć mniejszą szansę na powrót? Czy w ogóle była szansa, aby jej światłowstręt był wyleczony? Albo coś jeszcze innego. W taki sposób umysł dziewczyny się zapętlił, nie odnajdując przez dłuższą chwilę odpowiedzi na to pytanie. W trakcie swojego transu, gdzieś z daleka usłyszała potwierdzenie od Hex. Pójdą. Zamknęła oczy, przecierając je.
- Ja..
Zaczęła, lecz nie dokończyła, ponownie zagłębiając się w wewnętrzny spór. Tym razem szybciej się z tym zorientowała, odcinając się od tych zapętlonych myśli.
- Za dużo myślę nad tym, nad czym nie mam wpływu.
Rzuciła w eter, otwierając oczy z niepolepszonym wzrokiem.
- Nawet nie będąc heroską, możesz zostać bohaterką. ... Poczekam przy wyjściu.
Rzuciła ostatnie słowa do zielarki i ostrożnie skierowała się wzdłuż ław, opierając się o nie jedną ręką. To dzięki meblom katedry potrafiła określić, że poruszała się w odpowiednim kierunku. Nie przeszkadzało jej lekkie obijanie się o drewno. Nie chciała również pomocy, w końcu to była jej decyzja. Zgodnie ze swoimi słowami po dotarciu, niemalże na ślepo, pod wrota katedry, zatrzymała się. Nie otwierała ich i chcąc odczuć choć ulotną ulgę, zamknęła z powrotem oczy, wsłuchując się w to, co ją otacza. Może powinna się nauczyć nawigować bez zmysłu wzroku? Zastanowiło ją, ile to by jej to zajęło. Kilka lat?

— Nie wiem, jak tutejsze lasy, ale te przy Carachtar zdecydowanie nie były przyjazne dzieciom. - mruknęła sarkastycznie, przypominając sobie trupy i wielkiego pająka. Dzieci miały jednak to do siebie, że robiły co chciały i średnio dawały się upilnować. Nie pamiętała tego, ale przeczuwała, że była identycznie nieposłuszna w tym wieku.
Hex nie miała już wiele do dodania. Właściwie to dobrą taktyką było zwyczajne milczenie. Dokładnie tak robiła ta nieśmiała istota zwana Lilly. Rudowłosa podejrzewała, że po prostu nie ma nic mądrego do powiedzenia, ale przynajmniej była tego świadoma i nie kłapała dziobem zupełnie niepotrzebnie, tak jak to miała na przykład w zwyczaju Astra. Lucas coś do czarnowłosej długo szeptał, więc Hex tego nie słyszała, ale Avrille już tak. Znowu gadka o tym całym wspomnieniu. Jakoś średnio wierzyła, że znaleźli się w katedrze z jakiegoś konkretnego powodu, bardziej uważała to za przypadek wynikający z potknięcia się zielarki.
Oczekiwała już przy wyjściu z budynku, licząc na to, że wyruszą, ponieważ wątpiła, aby coś jeszcze miało tu ich czekać. Zerknęła jeszcze tylko na Anorda oraz kapłana, którzy się nie odzywali.

Cóż, biorąc pod uwagę, że wszyscy byli raczej zgodni, by przejść się do niej do mieszkania w celu rozwiązania ich problemów i zagadek, które przykrywały ich umysły, zdecydowała się nie zwlekać dłużej i ruszać. Cała kompania, czyli czwórka zagubionych w czasie i jeden przynależący do tego miejsca, mogła wkrótce dostrzec drzwi do dość wysokiego domu, które skrywały za sobą klatkę schodową wykonaną z solidnego drewna, które nie wyglądało na zestarzałe. Docierając z nią na trzecie piętro, wzrok ich mogły przyciągnąć dębowe drzwi oznaczone tabliczkami z imionami, jednak ciemnowłosa zatrzymała się przed takimi, z których zwisała nie tylko tabliczka z nazwiskiem, ale też zawodem opisanym jako "Zielarstwo i Pomoc Medyczna". Najwyraźniej, jeżeli okoliczni mieszkańcy potrzebowali pomocy, była to ich pierwsza przystań nadziei.

Mieszkanie Avrille

Po uchyleniu drzwi przez kobietę, która przez jakieś dobre pięć minut siłowała się z tym, by znaleźć odpowiedni klucz, bohaterowie mogli zobaczyć przede wszystkim ozdabiające ściany biblioteczki, czyli pełne książek szafy z półkami, u których stóp zbierał się już stos przeróżnych książek, najpewniej zielarskich i medycznych. Jak tylko spojrzeć się na lewo od wejścia, można ujrzeć skromną kuchnię zachowaną we względnej czystości, a jak się przejdzie dalej, można dostrzec jeszcze jedne drzwi oraz kanapę między nimi a kuchnią, która zaścielona była bardzo puchatym kocem i paroma poduszkami. Patrząc po stanie książek, osoba ta nie spodziewała się gości o takiej godzinie, jednak syfu nie miała.Wchodząc do środka, ta szybko udała się do biurka znajdującego się przy oknie, by otworzyć i szybko przeszukać duży, całkiem schludny tom, w którym pismo było zdecydowanie ręczne. Zaraz potem ruszyła do kuchni i zaczęła przeszukiwać szufladki, by następnie zmieszać parę ziół w moździerzu, przesypać utworzoną mieszankę do wody i dodać do niej miodu i zamieszać. Następnie podała ją Astrze.~ Pij, powinno Ci pomóc. Dodałam miodu dla smaku, żebyś nie musiała się krzywić.Zaraz potem zaczęła ponownie grzebać po swoich kuchennych schowkach, tym razem jednak, zanim skompletowała swoje arcydzieło, postanowiła zadać im pytanie, chcąc utrzymać rozmowę ze swoimi gośćmi.~ Jeśli chodzi o waszą sytuację, potrzebuję dokładnie zapoznać się z tym, co was spotkało, zanim tu trafiliście. Im bardziej dokładny opis otrzymam, tym więcej będę mogła skojarzyć.

Wyjście na zewnątrz i podążanie za zielarką nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem dla Gwiazdy, która musiała się zmagać ze swoim światłowstrętem. Początkowo próbowała rozejrzeć się po mieście, zapamiętać, w jakim miejscu się znaleźli, ale ból oczu oraz kilka potknięć przekonały ją do opuszczenia głowy i ślepego podążania za innymi. Będąc w środku budynku, sytuacja trochę się polepszyła z braku ogromnej, oświetlonej przestrzeni. Odczuła ulgę, choć daleko jeszcze było do uczucia komfortu.
- Mieszkanie tutaj.. większa koncentracja nieszczęść..
Rzuciła w eter, rozglądając się po tabliczkach. Nie miała niczego lepszego do roboty podczas, gdy Avrille przerzucała klucze. Nie znała tego budynku, tej architektury. Ale podświadomie wprawiały ją w ponury nastrój, jakby wtargnęła na cmentarz. Odcięła się od tych myśli, gdy wchodziła do środka.
Światło. Gwiazda mruknęła coś niezrozumiałego, gdy desperacko chciała odzyskać choć cząstkę komfortu, której doświadczała na korytarzu. Na próżno. Zatrzymała się na uboczu, darując sobie rozglądanie się po nowym otoczeniu. Krótko po tym przyjęła nieznany wywar sporządzony przez zielarkę. Zanim postanowiła to wypić, postanowiła przekazać fragment swoich wspomnień zgodnie z prośbą.
- Dym z ogniska. Nieznana ilość ziół i nieznanych mi właściwościach wylądowała w ognisku, którego byłam strażniczką...
W tym momencie zorientowała się, że nie udało jej się po raz kolejny czegokolwiek ochronić. Opuściła głowę, czując jak nieprzyjemne uczucia ją wgniatają w podłogę. Ignorując swój stan, kontynuowała.
- Wszystkie zostały zebrane przez podstarzałą zielarkę lubującą malować swój namiot w mrocznych klimatach, dekorując je licznymi czaszkami.
Po tym zdaniu natychmiastowo przytknęła naczynie do ust i przechyliła, starając wypić całą jego zawartość jak najszybciej. Gwiazda nie miała żadnych wątpliwości, że to, co pije, to lek. Ten moment potwierdzał jej ufność.
Postanowiła zamknąć oczy i otworzyć je, gdy odczuje efekty.

Hex miała wrażenie, że trafia na nieciekawych towarzyszy. Wpierw dwójka odeszła w siną dal, teraz kolejni nowi milczeli, pozostając bezczynnymi. Nic dziwnego, że rudowłosa do tego stopnia nie lubiła ludzi. Widziała w nich wyłącznie coraz więcej rozczarowań.
Zielarka też nie wzbudziła wcale jej sympatii. Była taka miła, pomocna, zdecydowanie nie zyskała tym zachowaniem aprobaty. Z krótkim westchnieniem podążyła za kobietą aż do jej mieszkania, oglądając się dookoła na miejsce, w którym rzekomo się znaleźli. Te obserwacje również nie przyniosły nic. Kiedy tworzyła miksturę dla Astry to Hex przyjrzała się wykonywanym ruchom, próbując rozpoznać używane zioła. Naprawdę chciała zająć czymś w końcu umysł. Potem zaczęła przechadzać się przy biblioteczkach, bezpardonowo sięgając po różne książki, czytać ich tytuły oraz otwierać na losowych stronach. Coś jej podpowiadało, że i to działanie będzie bezowocne, ale co miała robić, stać jak kołek?
— Tak było - mruknęła, gdy Astra w miarę przedstawiła historię ich dwójki. — Chociaż nie wiem, jaki w tym w ogóle jest sens. - przyznała, dalej nie potrafiąc zrozumieć całej sytuacji.
— I co, rozwiązaniem będzie również rozpalenie ogniska i wrzucenie losowych ziół? - zadrwiła, nie usiłując powstrzymywać negatywnych emocji, jakie wywołało przeniesienie jej wbrew woli, napotkanie dziwacznego stworzenia, potyczka z odchodzącą Neff, pojawienie się pyszałkowatego jegomościa, a teraz wrócenie do punktu wyjścia. Kręcili się w kółko.

Od samego początku przyglądając się każdemu z osobna analizowałach ich postawę ciała ale również to w jaki sposob się odnoszę do innych. Nadal będąc w Katedrze nie miałam zamiaru odzywać się nie pytaną, ponieważ prędzej czy później zostałabym zignorowana przez reszte ludzi a to nie napawało mnie optymizmem. Jedynie do kogo mogłam się odezwać to o dziwo był Lucas, spoglądając na niego ukradkiem wsłuchiwałam się w to co miał do powiedzenia do niebieskowłosego. Sytuacja mimowolnie się zmieniała przez co udając się za grupą do mieszkania Avrille podziwiałam krajobrazy orasz architekturę tutejszego miejsca. Miałam przeświadczenie o tym, że dobrze jest doceniać nawet małe rzeczy, to dawało nadzieję i chęć do pozostania na tym ciężkim świecie. Wchodząc za resztą do budynku pierwsze co rzuciło mi się w oczy to stos ksiązek znajdujących się w szafie, do tego mase różnego rodzaju ziół przygotowanych i schowanych do przezroczysto szklanych słoików, które pięknie się prezentowały na wystawie. Zapach pomieszczenia nawet po przekroczeniu progu bił w nozdrza mieszanką różnorakich ziół. Bardzo lubiłam ten zapach, a mieszkanie samo w sobie było o wiele lepiej wyposażone niż miejsce ojca. Wiele rzeczy przydałyby mu się, aby zaczęły ułatwiać mu pracę. Ignorując na samym początku resztę zachwycałam się całym wystrojem. Podchodząc do różnych półek i przyglądając się jej zawartości. Oczy migotały fascynacją pochłaniając całe piękno. Dopiero dźwięk moździerza wybił mnie z tego stanu. Tym razem poszłam za zielarką obserwując jak przygotowuje lek dla dziewczyny, która nie wyglądała za najlepiej. Stając bliżej gwiazdy widziałam jak ta pochłania wcześniej przygotowany specyfik przez zielarkę. Pytanie kobiety sprawiło, że momentalnie wspomnieniami wróciłam do czasu, zanim się znalazłam w katedrze razem z Lucasem.-Jeśli chodzi o nas, czyli mnie i Panicza Lucasa to mogę powiedzieć z mojej perspektywy jak to wszystko wyglądało. Czekaliśmy aż rozpocznie się festyn jednak po śmierci prowadzącego dostrzegłam w oddali dym. Niezbyt myśląc ruszyłam sprawdzić to i być może pomóc potrzebującym ratunku ludziom. Nie wiedziałam, czemu namiot płonął. Wbiegając do niego czułam nieprzyjemny zapach palonych ziół wymieszanych z dymem. Jedyne co pamiętam to czaszki, a potem ciemność. Potem po otworzeniu oczu byłam już w katedrze i tam spotkałam Hex i Gwiazdę oraz..- mówiąc to szukałam wzrokiem chłopaka z którym rozmawiał wcześniej Lucas. Nie widząc go w okolicy dokończyłam zdanie bez pokazywania go wzrokiem.-Oraz niebiesko włosy, który albo nie podał imienia, albo nie zwróciłam uwagi, gdy to robił.- kończąc to znowu wpatrywałam się ogromnymi bursztynowymi oczami na zielarkę, co jakiś czas przeskakując nimi na Hex lub Gwiazdę. Na Hex dlatego, że miała poczucie, aby pilnować się przy tej kobiecie, sprawiała wrażenie surowej i nieprzyjemnej osoby a przy takich ludziach czułam się jeszcze bardziej niepewnie niż zazwyczaj. Jeśli chodzi o Gwiazdę to wpatrywałam się w nią dlatego, że chciałam ujrzeć na jej twarzy uglę, że lekarstwo zadziałało a dziewczyna doznała zbawienia w bólu. Słysząc irytację rudowłosej jedyne co mi pozostało to trzymanie się od niej z daleka, aby nie dodawać sobie niepotrzebnych problemów wprowadzanie ją w stan podenerwowania.

Jeśli chodzi o lek na ból głowy dla niebieskowłosego, zielarka o imieniu Avrille właśnie kończyła swoją robotę i przygotowany proszek rozpuściła mężczyźnie w naczyniu z wodą, po czym dała do popicia. Zbierając od wszystkich wypowiadających się informacje, zdecydowała o jednym. Skoro Lilly i Lucas przybyli razem, nie trzeba było czekać na wersję wydarzeń blondyna, skoro miała być podobna.~ Mamy zatem jeden punkt wspólny, czyli dym. A także wiemy, że przed waszym pojawieniem się tutaj, ktoś, najpewniej staruszka, o której mówi nasza srebrnowłosa, wrzucił do ognia zioła.W międzyczasie Astra mogła odczuć poprawę samopoczucia, najpewniej dzięki lekom przygotowanym przez zielarkę, za to na drwinę Hex, brunetka nie bała się odpowiedzieć nieco mniej miło niż zwykle.~ Jeżeli twój umysł jest ograniczony do zwykłego odtwarzania widzianych wcześniej sytuacji, nie zdziwię się, jeśli oko straciłaś w równie lekkomyślny sposób. Jeżeli rzeczywiście "cofnęliście się w czasie" i pochodzicie z innego miejsca, najprostszym wyjaśnieniem są halucynacje. Dlaczego wszyscy odczuwacie dokładnie te same, to już może zależeć od ziół wrzuconych w ognisko. Być może jest to powiązane z osobą wrzucającą. Tak czy inaczej, mogę wam pomóc. Standardowe kadzidło oczyszczające umysł powinno rozwiązać sytuację, ale nic bez odpowiedniej zapłaty.Odparła, najwyraźniej zakończywszy swoje pokłady dobrej woli. Chociaż w grę wchodziła też opcja, że była po prostu zwykłym, biednym mieszkańcem, który jakoś musiał łączyć koniec z końcem.~ Jesteście herosami, więc nie powinno to dla was stanowić problemu. Pozbieracie mi parę ziół, których potrzebuję do badań. Tak się składa, że albo możecie je zdobyć w lesie, szukając ich na ślepo i licząc się z niebezpieczeństwem, albo staniecie w szranki z najbardziej złowieszczymi istotami, które są bardziej zwodnicze niż najsilniejsza iluzja w tym świecie, wystawcami konkursów. To jak będzie?

Lekarstwo wyraźnie zaczęło działać, jednakże Gwiazda nie była zielarką i nie potrafiła ocenić czy ta względna ulga, którą odczuła, była tym oczekującym efektem? Powinna tak trwać z zamkniętymi oczami, aby doczekać do innego, konkretniejszego odczucia? Czy jeśli teraz otworzy oczy, to efekt nagle pryśnie?
Coś jednak było silniejsze od zapatrzenia się we własną nadinterpretację. Były to słowa zielarki, szczególnie te mniej przyjemnie i nawiązujące do braku oka Hex. Co prawda nie znała jej na tyle, aby przewidzieć, jak jednooka zareaguje, ale wolała chuchać na zimne. Zwłaszcza, że według Gwiazdy zielarka była kluczowa do powrotu do namiotu, przynajmniej w tej sytuacji. Dlatego skupiwszy swój wzrok na Hex, planowała wejść między kobiety, gdyby do czegoś miało dojść. W tej kwestii nie zamierzała ustąpić.
Jak można się domyślać, lek zadziałał. W jaki sposób? Czy efekt się utrzyma po "pobudce"? Te kwestie nie były w żaden sposób ważne. Dzięki temu mimika Gwiazdy zyskała na powadze, a jej oczy - na ostrości. Choć wcześniej dało się dostrzec nieregularnie tykające tarcze zegarowe, tak teraz były lepiej dostrzegalne przez brak ciągłego mrugania czy ich przecierania.
- Wybieram la.. - szybko się powstrzymała, przypominając sobie, co się stało poprzednim razem. Szybko zerknęła po całej drużynie. Szczerze nie chciała stracić nikogo więcej, więc zrezygnowała z bardziej wygodnej metody na rzecz bezpieczeństwa innych. Jednakże pozostawała pewna kwestia.
- Jeśli wystawcy to złowieszcze istoty, to czy mogłabym im dać cielesną nauczkę na przyszłość?
Powstrzymała się przed powiedzeniem "przelaniem frustracji", choć jej intencja została jasno przekazana tym samym, spokojnym, niemalże filozoficznym tonem. Nie wydawała się też z tym żartować. Może szukała powodu, aby powstrzymywać się na tych całych "konkursach".

Hex odwróciła swoje ciało w stronę przerywającej milczenie dziewczyny o ciemnych włosach. Wreszcie wyjawiała, jak ta dwójka w ogóle dołączyła do tego całego wydarzenia, ale już pierwsze słowa wprawiły rudowłosą w konsternację. Chociaż może bardziej wprawił ją w konsternację kompletny brak zdziwienia czy reakcji ze strony innych ludzi.
— Po jakiej śmierci prowadzącego? - wyrzuciła z siebie odruchowo, nie mogąc ogarnąć, skąd akurat taki brutalny element znalazł się w opowieści i czemu został wypowiedziany tak... normalnie, jakby Lilly opisywała pogodę, a nie to, że ktoś utracił życie? Hex nie mogła uwierzyć, że na tle pozostałych obecnych wychodzi tutaj na najbardziej poruszoną czyimś zgonem personę. Brzmiało to całkiem zabawnie, chociaż jej już od dawna nie było wcale do śmiechu, a wręcz miała śmiertelnie poważną mimikę twarzy.
Ten sam kamienny i zimny wyraz towarzyszył dziewczynie, gdy przenosiła wzrok na zielarkę, która przestała być miła.
— Jako heros sama nie wiem w jaki sposób je straciłam - odezwała się powoli, patrząc na rozmówczynię, jak na kogoś o zdecydowanie niższym ilorazie inteligencji. Ciężko wyciągać nauki z błędów przeszłości, jeśli o tej przeszłości wiedziało się całe nic. Rudowłosa nie była żadnym furiatem ani psychopatką, aby cokolwiek za to wytknięcie jej kalectwa robić kobiecie, więc Astra nie musiała wkraczać do akcji. Zresztą, to nawet lepiej, że Avrille nie podkuliła ogona. Takie zachowanie zadziałałoby na Hex prawdopodobnie jeszcze gorzej.
— Och, czyli wcale nie jesteś taką dobrą osobą, skłonną do bezinteresownej pomocy zagubionym – skomentowała całkiem radośnie, pozwalając sobie na uniesienie kącika ust. Lubiła dowiadywać się, że ktoś nie jest tak nieskazitelną istotą, na jaką może pozornie wyglądać. Potwierdzało to jej osobisty pogląd, że każdy ma brzydką stronę swojej osobowości lub chce po prostu wykorzystać sytuację dla własnego zysku. Hex zastanawiało, czy to przez jej niewyparzony język zielarka postanowiła wymagać zapłaty. Być może, jakby jej tutaj w ogóle nie było, to zgodziłaby się pomóc tak po prostu. Przynajmniej nie zażądała pieniędzy – cieniolubna nie posiadała żadnych simirów.
— My już faktycznie mamy raczej dosyć lasów – mruknęła, gdy Astra również się zawahała przy tym wyborze. Musiały pomyśleć o tym samym, wydarzeniach, które kosztowały wiele osób życie, a na Hex do tej pory ciążył zawarty pakt, chociaż nic się w związku z nim nie działo.
Aczkolwiek konkursy brzmiały wcale nie lepiej. Pozostała więc na neutralnym gruncie. Cokolwiek reszta przegłosuje to będzie.

Słuchając wypowiedzi i wyborów całej drużyny, Avrille zrozumiała jedno. Lilly ze swoim towarzyszem postanowili szukać rozwiązania na własną rękę, przeszukując lasy. Zresztą nic nie szkodzi, w końcu dla nich była to jedynie iluzja, halucynacja, a przynajmniej było to jedyne rozsądne rozwiązanie. W przypadku tego, do czego odniosła się Hex, rzeczywiście uwaga ta raczej nie była jedną z tych najspokojniejszych, w przeciwieństwie do tonu Lilly. Jednak to nie trzymało się świata, w którym żyła Avrille, a przynajmniej nie tej "rzeczywistości", więc nie robiła nic z tym faktem, nawet się nie zainteresowała. Komentarz Hex na temat utraty oka olała, gdyż kontynuacja tego tematu nie doprowadziłaby ich do żadnej zgody, lecz zdecydowała się zabrać głos, gdy usłyszała o "dobroci", a raczej jej braku.~ Gdybym codziennie narażała się, by zebrać odpowiednie zioła, bądź wydawała na nie pieniądze, by ostatecznie przyjąć pacjentów bez wynagrodzenia, wyszłabym na minus, nie mogłabym zaopatrzyć się w kolejne zioła, czy też opłacić mieszkania. W gruncie rzeczy jak sami spojrzycie, nie jestem wcale tak bogata, by być w pełni bezinteresowna.To mówiąc, słysząc, że za głosem Astry, której oczy powinny już dostosować się do światła słonecznego w tym wspomnieniu, podążyła również Hex, Avrille odetchnęła spokojnie, nie czekając na słowa niebieskowłosego.~ W takim razie idziemy na konkursy. I od razu mówię, nie karzemy nikogo fizycznie, chciwość to ludzka natura, stąd to normalne, że wystawcy będą określani jako złowieszczy. Przygotujcie się na to, że będą próbowali was oszukać.Odparła, idąc w stronę drzwi, by ostatecznie w późniejszym czasie doprowadzić trójkę herosów na główny plac, gdzie odbywały się wszelkie atrakcje. Kenza widząc, że może odwdzięczyć się za pomoc z bólem głowy, bez napomnienia ruszył za zielarką.

Główny Plac

Miejsce, które normalnie stanowi centrum handlu w stolicy wyspy Dia'sagart, teraz stało się jeszcze bardziej komercyjne. Wystawcy szykujący stragany pod swoimi sklepami, jak również artyści próbujący zarobić na swojej sztuce, czy to, co interesowało naszych herosów najbardziej, konkursowicze, nawołujący ludzi do wydawania pieniędzy w zamian za wątpliwą szansę uzyskania nagrody głównej. Ciekawostką było to, że parę stoisk zapewniało podobne fanty, jednak Avrille doprowadziła herosów najpierw do tego najmniejszego. Zabawa w strącanie kubków pistoletem na korki, a nagroda główna? Dla kogoś, kto nie jest znawcą, zwykłe zielsko, jednak dla samej zielarki coś bardzo cennego, najpewniej rzadkiego przy tym.

Gwiazda nie wtrącała się w wymianę zdań między Hex, a Avrille. Dalej jednakże wydawała się być czujna i gotowa do interwencji, mimo braku ku temu powodów. Była to główna rzecz, na której dziewczyna mogłaby się skupić, zająć swoje myśli. Inną odskocznią była odmienna decyzja dwóch innych herosów. Jej ściągnięte brwi jasno wyrażały niezadowolenie takim obrotem sytuacji. Chciałaby ich powstrzymać, chociażby siłą, lecz ponownie - to była ich decyzja. A Gwiazda nie mogła być w zupełności pewna, czy jej sposób będzie tym jedynym bądź najlepszym. Jako oznakę buntu, postanowiła odwrócić głowę, by nie spoglądać na Lilly i Lucasa.
Nie trwało to długo, gdyż zielarka postanowiła ich zaprowadzić do całych tych "wystawców konkursów".
- "Chciwość to ludzka natura"..?
Powtórzyła słyszalnie nie potrafiąc się do tego odnieść.
Czy jestem chciwa? Czy pragnienie bezpieczeństwa innych jest czymś chciwym? Choć, czym ono jest? Chciwość. Czy osoba pozbawiona wszystkiego sięgnie po wszystko, będzie chciwa? Czy osoba posiadająca wszystko sięgnie po jeszcze więcej, będzie chciwa? Czy ja mam wszystko czy nie mam nic? Dla mnie.. nie mam nic, ale to wszystko, co potrzebuję. Nie sięgam po rzeczy, ale nie puszczam, gdy przechodzą przez moje dłonie. Czy.. potrafię sięgać? Czy potrafię być chciwa?
- Wydaje mi się więc, że nie potrafię być człowiekiem.
Wypaliła, gdy podeszli do stoiska. Był to wniosek, do którego dotarła po całych tych przemyśleniach, które były przyczyną jej grobowego milczenia i skupionego gdzieś w dali spojrzenia. Potwierdzało to jej nagłe rozejrzenie się po otoczeniu, które się zmieniło pod jej nieuwagę.
Zawody w zestrzeliwaniu kubków. Astra z pełną uwagą wysłuchała zasad i instrukcji obsługi pistoletu na korki. Były one na tyle proste, że nie potrzebowała zadawać żadnych pytań uzupełniających. Gdy chwytała za broń, wydawało jej się, że odczuła słabą i ulotną nostalgię. Z powodu oczekiwań innych osób, nie mogła dokładnie złapać tego uczucia. Postępując zgodnie i książkowo zgodnie z instrukcjami postanowiła wystrzelić tak, jak od niej oczekiwano - w stronę kubków.
Po swoim uczestnictwie ustąpiła miejsca, przenosząc swoją uwagę na inne stoiska.
- To na tym polegają konkursy? Imitowaniu różnych sytuacji bojowych?

Już nie komentowała kolejnych słów Avrille. Zupełnie nie musiała się tłumaczyć ze swojej niechęci, aby ot tak oddawać im cenne zioła, ale najwyraźniej czuła wewnętrzną potrzebę, aby jakoś logicznie to przedstawić. Dla Hex to było kompletnie bez znaczenia, co nią kierowało i jak sobie to zielarka wykoncypowała. Zyskała potwierdzenie swojego poglądu na życie i ludzi, teraz już tak zostanie. Osoby takie, jak Avrille, potrafiła zrozumieć. W przeciwieństwie do na przykład Astry, której psychika zdawała się sięgać o wiele głębiej i dalej niż prostolinijne oraz czarno-białe podejście rudowłosej. Kiedy złotooka stanowiła idealne uosobienie overthinku, Hex odgrywała raczej przeciwieństwo w tej kwestii. Kiedy tylko zerkała w stronę towarzyszki to odnosiła nieustannie wrażenie, że w jej głowie aż się gotuje od myśli oraz rozważań.
Lucasa i Lilly zignorowała. Nie byli warci większej reakcji.
— "Złowieszczy" wystawcy... no istotnie przerażające. - parsknęła, bo te osoby zostały tak przedstawione, jakby potwory z anomalii to był przy nich pikuś i trochę ją to bawiło. W kwestii oszustw Hex posiadała wyrobioną jakimś sposobem odporność na wszelki bullshit, nagabywanie czy wymuszanie. Liczyła jedynie na to, że owi przedsiębiorcy znać będą pojęcie nietykalności cielesnej.
— A ty będziesz tak podążać wiernie jak pies gdziekolwiek ktoś ci wskaże? - podczas drogi na główny plac miasta odezwała się nagle ze wzgardą do bardzo milczącego niebieskowłosego, jakby kompletnie nie popierała tego krycia się w cieniu i na uboczu. Dotychczas łagodnie pozwalała mu ogarnąć nową rzeczywistość, ale już oczekiwała jakiegoś... działania czy po prostu mówienia. Nawet jeśli w ogóle nie miała prawa niczego oczekiwać od nieznajomego. Nie potrafiła empatyzować z jego trudnym położeniem - a przecież sama to przechodziła.
— Możesz być czymś innym, pełno tu różnych dziwactw odstających od ludzi - rzuciła do Astry po jej tajemniczych słowach. Akurat tego mogła się domyślić, że chodziło o to, że ona nie jest chciwa. Hex na pewno posiadała tę wadę, chociaż nie ujawniała się zawsze. I często chodziło o coś innego niż zwyczajne pieniądze. Była w pełni człowiekiem, zarówno poprzez wzgląd na idące z tym plusy, jak i minusy.
Stoisko okazało się w miarę znośne, bo dotyczyło strzelania, a więc tego, co rudowłosej naprawdę się podobało. Dlatego bez narzekań lub sarkastycznych komentarzy wzięła zabawkowy pistolet. Ustawiła się w odpowiedniej pozycji, aby oddać strzały, z których dwa okazały się trafionymi. Astra odniosła takie samo zwycięstwo. Najwyraźniej wszelkie dolegliwości ze światowstrętem już jej minęły.
— A walczyłaś kiedyś z kubkami? - uśmiechnęła się do jasnowłosej po jej głupim pytaniu.

Cóż, jakby nie patrzeć przemyślenia również były czymś na tyle ludzkim, by jednak odróżnić Gwiazdę od nierozumnej bestii, której instynkt podpowiadał optymalną ścieżkę przetrwania. Avrille słysząc, że wprowadziła dziewczynę w konsternację, miała coś powiedzieć, jednak Hex najwyraźniej dobrze zaznajomiona ze złotooką już podjęła się dyskusji. Dobrze, nie było co wtrącać się w to, co nie było głównym tematem ich działań.

W przeciwieństwie do gadatliwej jednookiej, czy wyrażającej swoje przemyślenia na głos Astry, Kenza nie był wcale taki skory do rozmowy. Jedynie zgadzał się na to, co przygotował dla niego los, na to, o czym mówiła zielarka. Słowa tej, która sama była pewnie świadoma swojej prostolinijności, spokojnie pobudziły go jednak do krótkiej, mając nadzieję, wymiany zdań.~ Nie mam zbytnio wyboru, by robić co innego w miejscu mi nieznajomym. Mogę równie dobrze iść na pożarcie przez tych "chciwców", zamiast korzystać z dobroci naszej przewodniczki.Tym samym wyjawił rudowłosej powód swojego posłuszeństwa, licząc na to, że nie będzie kwestionować już jego decyzji. Co więcej, zdecydował się jednak nie kończyć dyskusji na jednej przedstawionej opinii, gdyż zaraz wyjawił kolejną.~ Cicha obserwacja potrafi często wyjawić więcej odpowiedzi niż zadawanie serii pytań.Przynajmniej nie łapał się już z bólu za głowę, jednak małomówność nie była czymś, co miało ustąpić zbyt szybko.

Jeżeli zaś chodziło o pojedynek z kubkami, cóż poradzić, nagroda główna przeleciała obu dziewczynom koło nosa, gdyż jak w przypadku Gwiazdy trzeci strzał okazał się nietrafionym, tak Hex spartaczyła drugi z trzech strzałów. To jednak nie przeszkodziło mężczyźnie, który prowadził stoisko, by odpowiedzieć srebrnowłosej, jednocześnie nakłaniając ich do kolejnej próby.~ Ach herosi, nigdy nie wiadomo co wam w głowach siedzi, mam rację? Ale masz tu trochę racji moja panno. Nawet jeśli to tylko kubki, ten konkurs to idealna okazja, by rozwinąć pasję młodych strzelców! Zapraszam jeszcze ciebie, trzeci towarzyszu. Spróbuj swoich sił w gratisie, a może uda Ci się pobić wynik twoich koleżanek!To mówiąc, zachęcił niebieskowłosego, który... wszystkie trzy strzały dostępne dla niego poprowadził w stronę ściany stojącej za stojącymi celami, na co zawiedziony bez słowa ustąpił, odkładając broń. Jednak nic tak nie motywowało, jak frustracja prawie zdobytą nagrodą główną, prawda?~ Cóż, niestety nie jestem organizacją charytatywną, więc nie mam żadnych nagród pocieszenia, ale naszym dwóm panienkom jednak wypada coś podarować.To mówiąc, wyciągnął skrzynkę z biżuterią, która na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem porządnie, chociaż...~ Możecie wybrać sobie po jednym, ale jeśli chcecie, możecie wymienić nagrodę na jeszcze jedną próbę. Możecie też i wziąć nagrodę i zapłacić niecałe 5 simirów, by spróbować jeszcze raz swoich sił!

Gwiazda nie potrafiła zrozumieć zdania wypowiedzianego przez Hex. Rozejrzała się wokoło, lecz nie dostrzegała żadnego "dziwactwa" wśród ludzi. Na krótko skupiła swoją uwagę na swojej aureoli, po którą sięgnęła i dwukrotnie stuknęła. To prawda, wystarczająco się wyróżniała będąc herosem. Nie powinna starać się wtapiać w tłum, którego od początku nie była częścią. Niemo przytaknęła i powróciła uwagą na zawody.Dwa trafienia. Poszło jej o wiele lepiej niż podejrzewała.
- To był mój pierwszy raz.
Odpowiedziała jednookiej. Naturalnie nie wyczuła w tym wszystkim oczywistego sarkazmu.
Słowa od wystawcy ją zbiły z tropu. Nagroda pocieszenia? To znaczy, że zbicie dwóch było niewystarczające?
- A więc nagradzasz jedynie perfekcjonizm.
Podzieliła się swoją obserwacją. Gdy mężczyzna wystawił skrzynkę, skupiła swoją uwagą z powrotem na kubki, zastanawiając się nad inną rzeczą. Wyraźnie nie była zainteresowana biżuterią, dlatego słysząc o możliwości wymiany nagrody, zgodziła się niemalże natychmiast.
- Wymieniam. Nabranie różnych doświadczeń brzmi lepiej niż targanie kolejnych kosztowności.
Choć tak mówiła, nie dało się na jej personie dostrzec żadnego mieszka czy kosztowności, o których mówiła. Taka była jej decyzja. Zerknęła na pozostałych, chcąc się upewnić, że popierają jej zdanie i postanowiła przystąpić do zawodów po raz kolejny. choć starała poprawić swój poprzedni błąd, tak trudno było przewidzieć, jak jej pójdzie tym razem.

Już miała się znowu żachnąć typowym dla siebie sposobem kogoś, kto z jakiegoś powodu "wie lepiej". Napomknąć, że wraz z zostaniem herosami utracili tylko pamięć, a nie cały rozum i prędzej czy później należy nauczyć się podejmować te decyzje. Wtedy jednak Hex powstrzymała swój skłonny do ciętych uwag język, zaciskając usta w wąską, bladą linię. Rzuciła z ukosa okiem na niebieskowłosego i zastanowiła się głębiej nad tym, co powiedział w późniejszej części. Miał właściwie rację. Pobyt w tej krainie... odnosiła wrażenie, że zmieniał ją w jakiegoś barbarzyńcę. Była zbyt wieloma rzeczami rozgoryczona oraz niezadowolona, przestawało jej zależeć na czymkolwiek, nie wiedziała o co walczy i po co. Być może okularnik słusznie przypomniał dziewczynie, że czasami warto zamilknąć i poobserwować.
Swoim niepełnym powodzeniem przy kubkach nie przejęła się wcale. Posługiwała się bronią palną od zaledwie paru tygodni, dodatkowo była kaleką i brak oka ograniczał jej czasami percepcję w oczywisty sposób. Pomimo wewnętrznego perfekcjonizmu akceptowała, że nie od razu zostanie mistrzem na tym polu. Prawie powiedziała "gratuluję" do Astry, uznając, że w jej słowach chodzi o to, że pierwszy raz strzelała, ale nie zwykła przyznawać, że komuś coś dobrze poszło. Może gdyby Gwiazda zrzuciła wszystkie trzy kubki to jeszcze by to rozpatrzyła.
— Nie, po prostu nie nagradza całkowitej porażki - sprostowała, bo jej się wydawało, że zrozumiała słowa wystawcy nieco lepiej. Spojrzenie władczyni cieni nie prześlizgnęło się po bezimiennym towarzyszu. Grunt, że spróbował.
Skrzynka z biżuterią wywołała tylko grymas niesmaku na twarzy wysokiej heroski. Nie ma to jak badziewie ze straganów - i co, wyciągnął akurat to, bo są kobietami? Hex nosiła bardzo męski strój, stojąc tak odziana w kolczugę, nagolenniki, naramienniki i obłożona bronią - zdecydowanie nie gustowała w świecidełkach. Machnęła ręką na tę nagrodę, decydując identycznie jak Astra. Nie wiedziała natomiast, jakie kosztowności jej towarzyszka już rzekomo posiada. Może to znowu coś metaforycznego.
Oddały kolejne strzały.
— Mhm. Ciekawe, że wyniki się powtórzyły. - skomentowała, nabierając nagle podejrzeń, co do rzetelności tych zawodów. Otaksowała więc mężczyznę uważnym wzrokiem, w którym nie było zbyt wiele przyjacielskości.

Jedno było pewne. Zwykły chytry szary obywatel nie chciał podpadać herosowi, nawet jeśli ten w łatwy sposób mógł u niego wydać pieniądze. Widząc, jak obie dziewczyny wymieniły swoje nagrody na ponowną próbę, postanowił zaproponować drugą szansę za skromną opłatą również Kenzie, ten jednak odmówił, najpewniej ze względu na puste kieszenie, bądź po prostu przejrzał już, że to wszystko pic na wodę. Kiedy Astra podjęła się drugiej szansy, jej wynik był podobny co wcześniej. Dwa strzały trafione, tym razem ostatni spudłował. Jeśli chodziło o Hex, również osiągnęła identyczny co wcześniej wynik, ze środkowym pociskiem nietrafionym. Kiedy tylko wyraziła swoje podejrzenia, sprzedawca się lekko zestresował i zaczął ratować sobie skórę, licząc na to, że nie popsują jego biznesu.~ Ależ co panienka mówi, toż to tylko sprawdzenie waszych umiejętności. Widzę jednak, że nagroda główna siedzi wam w głowach od początku, a kosztowna biżuteria zupełnie nie rusza, więc co powiecie na wymianę dwóch waszych niepełnych zwycięstw na jedną trzecią... nie, połowę tego, co mam z naszego gwoździa programu?Zapytał się, spoglądając również na Avrille, która odetchnęła i sama pokiwała głową, decydując poniekąd za dziewczyny. Najwyraźniej nie potrzebowała tego zielska tak dużo. Gorzej jednak to wyglądało, kiedy mężczyzna przekazał im nic innego, jak bukiet kwiatów maku i mleczy. Kobieta najwyraźniej z twarzy nie skojarzyła się mężczyźnie z kimś szczególnym. Czyżby nie była wcale tak popularna w mieście, pomimo kontaktów z samym Sagartem i Anordem?

Widząc poddenerwowanie zielarki, niebieskowłosy mężczyzna spojrzał się na sprzedawcę, po czym pogardliwym tonem odparł.~ Naprawdę, będąc na tym świecie tak krótko, już zdążyłem doświadczyć takiego pokazu głupoty. Najpierw próbujesz ugłaskać to, że odkryto twój przekręt, by następnie wcisnąć jeszcze większy?Na tym jednak skończył, jako że będąc początkującym herosem o budowie patyka, którego ciało było dostosowane do korzystania z magii, nie wyglądał na tyle strasznie by móc grać złego glinę, ani też nie przebudził jeszcze zdolności, które pomogłyby mu we wcielaniu się w rolę. Jak zareagowali inni?

Niezależnie od decyzji, jakiej podjęli się konkursowicze, dwójka użytkowników cienia mogła poczuć nagły, ostry ból głowy, który poprzedzał omdlenie. Niezależnie od powodu, było to uczucie na pewno nieprzyjemne. Po przebudzeniu obojga, okolica mogła wydawać się dziewczynom znajoma. Ponury klimat, czaszki zwierząt na palach, z tym że spoglądając w górę, zamiast sklepienia namiotu dostrzec mogli oni błękitne niebo, a przy tym dwie dziwnie znajome sylwetki. Jedna z nich spoglądała się z żalem na trzymaną w swoich dłoniach staruszkę dobrze znaną zleceniobiorcom. Nikogo innego poza ich teraz łącznie piątką nie było. Białowłosy mężczyzna o błękitnych oczach nie wypowiedział ani słowa, mimo tego, że we wspomnieniu to Anord właśnie był najbardziej wygadany. Ubrany w białe szaty zakrywające to, czym chwalić się nie powinien, po chwili zniknął za sprawą jednego z kluczy do wymiaru, który Hex tak dobrze znała. Zostało ich tylko trójka.~ A więc Avrille w końcu spotkała się ze śmiercią... ~ te słowa mogli usłyszeć od niebieskowłosego okularnika, który pozostał nad nimi ~ Wasi towarzysze, a przynajmniej Ci, którzy koło was leżeli, już dawno poszli. Mówilli coś o zleceniu, słyszałem też coś podobnego od tutejszego wójta. Przyjmijcie proszę ten skromny podarunek. Ostatecznie to, z czym mieszkańcy mieli problem, już nie będzie stanowiło dla nich dyskomfortu.Tym samym rzucił koło dwójki herosów dwa woreczki, każdy po 15 simirów, po czym spojrzał się na księgę leżącą koło Hex, podnosząc ją.~ Umysł, chociaż inteligentny, jakże niezrozumiały z perspektywy czasu i osób tego wieku. Widzę, że zainteresowała Cię wiedza staruszki. Może to nie być wiele, ale podejrzewam, że przyda Ci się bardziej niż mnie.Mężczyzna podarował jednookiej niepozorny zeszyt obity w skórę, którego kartki były puste, chociaż sprawiały nieodparte wrażenie zawierania treści.
~ Tusz reaguje na roślinność. Wystarczy włożyć dowolny kwiat pomiędzy strony tego zielnika, a po ponownym otwarciu dowiesz się wszystkiego, co o niej wiadomo. Nie wszystkie zioła zostały jednak opisane.
Tym samym zwrócił się do Astry, która notabene została pozostawiona jedynie z wypłatą. Bądź co bądź, wyglądało to głupio, więc naprędce przeszukał swoje kieszenie, wyciągając małe, złote pudełeczko.~ Podobno grzebałaś w ogniu przed utratą przytomności, to mówił przynajmniej niebieskowłosy hydromanta, który mi wszystko wyjaśnił przed odejściem. Jeżeli lubisz bawić się ogniem, to Ci się może przydać.Mówiąc to, podał srebrnowłosej przedmiot, który ostatecznie po bliższej obserwacji okazał się zapalniczką, prawdopodobnie miała swoje ukryte właściwości.~ Żeby nie było, pomagam wam, gdyż mam w tym swój cel. Liczę na to, że dalej będziecie chętni pomagać mieszkańcom tego świata, nawet jeżeli ta ciężka robota wydaje się dość... niewdzięczna.Kończąc swój wywód, mężczyzna również odszedł, podobnie jak białowłosy uprzednio znikając, tym razem jednak za sprawą własnej magii.

Całe to oszustwo przeszło Astrze całkowicie nad głową. Biedna mogła tylko niezrozumiale spoglądać to na Hex, wystawcę, Avrille, a nawet Kenzę. Czuła się jak dziecko, które znalazło się wśród dorosłych, gdy Ci podejmowali ciężkie i zawiłe tematy. Postanowiła się nie wtrącać w całą tą sytuację, uważając, że nic wartościowego nie wtłoczy do tej wymiany zdań.
Zanim miała okazję być świadkiem wyniku tego wszystkiego, złapała się nagle za głowę. Wciągnęła nagle powietrze, walcząc z nagłym bólem, który zaatakował ją znienacka. Z mocno ściągniętymi brwiami podniosła wzrok, zauważając podobne objawy u Hex. Nikt inny tego nie doświadczał. Wniosek był szybki i oczywisty - koniec czasu. Zanim jednakże zdołała wpaść na jakiś plan, jej otaczająca rzeczywistość się zmieniła.
Obudziły się w swojej rzeczywistości. Potwierdzał to po części światłowstręt, który powrócił do Astry, gdy otworzyła oczy. Ból głowy przeniósł się na znaną już bolączkę gałek ocznych. Z trudem się podniosła do siadu, na krótko przecierając oczy. Po rozejrzeniu się po swoim otoczeniu, skupiła swoją uwagę na osobach. Mimo problemów ze wzrokiem, rozpoznała leżącą sylwetkę w rękach białowłosego. Potwierdziło to słowa niebieskowłosego. Nie wpłynęło to na nią wielce. W końcu nie traktowała śmierci jako coś ściśle złego.
- Avrille?
Powtórzyła, jakby coś do niej dopiero dotarło. Gdyby spojrzeć na tą sytuację z szerszej perspektywy, to było logiczne, aby wspomnienia, których doświadczali, należałyby do osoby najbliżej nich. Choć świadomość, że reszta drużyny się wybudziła zarówno uspokajało Astrę, a jednocześnie ją wtrącało w gorzki nastrój.
Sięgnęła po mieszek. Nie wykonywała tego zlecenia dla pieniędzy, ale nauczyła się, że za każdą pracę powinno się wymagać wynagrodzenia. Stąd też zdziwiła się, gdy wręczono jej złote pudełko, które okazało się zapalniczką. Choć rozgryzienie mechanizmu i wytworzenie ognia zajęło dłużej niż małemu dziecku, to zgaszenie go zajęło o wiele krócej. Przede wszystkim z powodu nagłego bólu. Nie wolno zapominać, że dalej Astrze doskwierał światłowstręt.
- Ogniem nie powinno się bawić, a zrozumieć. Zwłaszcza, gdy jest to ogień duszy, manifestacja czyjejś egzystencji.
Dorzuciła od siebie, nie chcąc, by jej pilnowanie ognia było zapamiętane jako piromancka zabawa. Nie odpowiedziała na ostatnie zdanie z prostego powodu. Nie znała swojego zdania na ten temat. Czy powinna dalej pomagać mieszkańcom, mimo że sama jej obecność sprowadza śmierć?
Po krótkiej, niemej konteplacji na ten temat, podniosła się na równe nogi. Zapalniczkę schowała tam, gdzie zapałki, przy okazji upewniając się, że jej papierośnica dalej jest na miejscu. Pozostała jedynie sprawa z zapłatą. Wystawiła przed siebie dwie dłonie. W jednej był mieszek, gdy druga była pusta. Na tej drugiej zaczął się formować cień, który kształtem zaczął przypominać sakwę. Po tym cień się wycofał z materiału. Astra to tym przesypała otrzymane Simiry do sakwy. Sądząc po wadze i dźwięku, ich ilość właśnie przekroczyła trzycyfrową liczbę. Prawdopodobnie tym były "kosztowności", o których Astra wspominała we wspomnieniu. Dziewczynie skupiła się, aby sakwę ponownie pokryła własna magia i zniknęła z widoku. Pusty mieszek schowała do innej kieszonki, planując się go jakoś pozbyć przy dogodnej okazji.
- Czy festiwale polegają na oszustwach?
Rzuciła w eter, bazując całe swoje doświadczenie z nimi właśnie na tym ze wspomnienia. W końcu chciała ukończyć to zlecenie właśnie po to, aby się cieszyć z festiwalu. Ale w końcu istniały różne definicje zabawy, czy wśród nich odnajdzie się taka, która przypadnie Astrze?

Sprzedawca sam się wkopał w idiotyczny sposób, ponieważ Hex w ogóle nie zarzuciła mu oszustwa. Jej słowa były jedynie stwierdzeniem faktu, że trafiły znowu tak samo. On natomiast spiął się tak, że wyłożył swoje karty na stół. Hex pokręciła głową z politowaniem, rezygnując z zastraszania mężczyzny wymianą pistoletu na korki na jej Remingtona. Był zbyt żałosny, aby marnować więcej słów. Mrugnęła i nagle w głowę wwiercał się jej niezidentyfikowany ból.
Dość szybko pojęła zaistniałą przy namiocie sytuację. Zwłaszcza użycie klucza do wymiaru obudziło w rudowłosej wyraźne wspomnienie. Ile osób wiedziało o czymś takim? Powinna być może się z Anordem skontaktować... kto wie, kiedy nieznajoma zechce skorzystać z zawartego paktu. Ale i tak została pozbawiona możliwości mówienia o niej głośno.
— Przecież... minęło chyba sporo lat - mruknęła, obserwując stare ciało zielarki i zupełnie niezmienione ciało okularnika z podejrzliwością. Coś się tutaj nie kalkulowało. Herosi żyli wiecznie? Czy w takim razie ona też nie będzie się nigdy starzeć? Dziwna myśl. Podobnie, jak fakt, że Avrille była jednocześnie tą zwyczajną zielarką, jak i tą mówiącą w kompletnie pokręcony sposób staruchą. Postanowiła odegnać od siebie myśli o tym. Była martwa - nie miała znaczenia.
Aż otworzyła szerzej oko, kiedy dostała potężny notatnik. Wątpiła, aby zasłużyła na jakąkolwiek nagrodę. Zdecydowanie to wszystko śmierdziało. Kenzę traktowała szorstko, więc skąd podobny przypływ dobroci? Wyjaśniło się to, gdy powiedział, że ma w tym swój własny cel. No świetnie. Podobnie jak zielarka nie był bezinteresownie miły. Hex wykrzywiła twarz w niesmaku, słysząc któryś raz z kolei o przeznaczonej herosom roli. Sama nie zamierzała dziękować, ale spodziewała się tego po Gwieździe, jednak ta również nie wyraziła wdzięczności.
Zwróciła większą uwagę na Astrę, kiedy znowu używała swoich mocy. Hex nie zapomniała, że jej towarzyszka posługuje się tą samą magią cieni, ale w zupełnie odmienny od niej sposób. Wyglądało to tak, jakby przechowywała swoje kosztowności w niedostępnym dla innych miejscu. Swoją drogą, rudowłosą aż dziwiło, skąd ona zdążyła tyle zarobić. Może niepotrzebnie ostatnio oddała jej simiry, nie zatrzymując nic dla siebie?
— Jakie to ma znaczenie? Wystarczy nie dać się oszukać. - odezwała się chytrze, przymrużając oko i szeleszcząc płaszczem przy obrocie ciała. — Wrócił ci światłowstręt? W takim razie rozejrzyjmy się po tym całym festiwalu. Może uda się zgarnąć okulary o ciemnych szkłach.
Należało uznać to za jasną propozycję. Wspólnie ruszyły ku rozpoczynającym się zabawom.

Honorowy Przybysz

Konok

Wieść niesie, że wraz ze startem festiwalu na Sylvaris, do portów powietrzno-morskich dobijają statki należące do ciekawskich podróżników, czy też kupców szukających sposobu na rozszerzenie biznesu. Jak się okazuje, nawet światowe sławy mogą zauważyć potencjał rozrywkowy w tak peryferyjnej krainie. Znany na cały świat projektant, przede wszystkim kojarzony ze swojej nietuzinkowej wyobraźni, zastosowania metali i kamieni szlachetnych jako integralnej części odzienia wierzchniego. Nazywany wizjonerem, przybył w tak odległe zakamarki świata, by szukać inspiracji. A nią będziecie właśnie wy! Herosi, którzy ledwo co otarli mleko spod nosa, zostali poproszeni przez samego Nikolasa Odena, który to oferuje sowitą zapłatę za zapewnienie mu rozrywki i stanie się jego kolejną muzą.

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Belial

Nawet jeżeli port w Carachtar można nazwać przez większość czasu obskurnym, ciasnym i niezdatnym do większego ruchu, podczas Festiwalu Kwitnących Drzew sprawa ma się nieco inaczej. Mieszkańcy doskonale wiedząc o przybyszach z różnych stron świata, co roku przywracają go do ładu, wymieniając zgniłe deski, odsuwając w niewidoczne miejsce wszystkie beczki i inne badziewia, o które mógłby się ktoś potknąć, a co poniektórzy nawet poświęcają czas na to, by odmalować te mniej zachęcające budynki. Do tegoż portu, jako jeden z gości, dobił dość nietypowy okręt. Chociaż nieporównywalnie mniejszy, gdyż nie miał mieścić więcej niż kilka osób, swoją kolorystyką i dodatkami jasno zaznaczał swój prestiż, wyróżniając się nawet na tle Władcy Zachodu. Statek powietrzny "Belial", jeżeli ktoś szukał w porcie większej szychy, jego prestiż jasno dawał o sobie znać, zupełnie jakby miał na sobie tabliczkę "tu jest ktoś ważny".

Zielone trzewiki odbijały się głuchym echem o świeżo wymienione deski odrestaurowanego portu. A choćby takie wrażenie odbierali Państwo L, głucho i niemalże bezinteresownie, przykuwając swoją główną uwagę na to co dzieje się w ich głowie - zamiast rzecz jasna tego, co tak naprawdę ich otaczało. Jednakże co mogło być tak ważne, że zazwyczaj czujni L - no może nie aż tak czujni - tak beztrosko maszerowali teraz przed siebie? Odpowiedź mogła kryć swoją obecność w niedawno zakończonym zleceniu…
— L. Wyjmijcie dłonie z kieszeni. To nam nie przystoi. — Od czasu dokonania wyboru przez samych L, który swoją drogą szedł nie po myśli towarzyszących mu głosów, akompania ucichła. Uziemiony oraz Nieustraszona coraz to rzadziej dawali o sobie znać, a młodzieniec został skazany na niemal nieskończone “wykłady” Sprawiedliwych. Jak to się mówiło? Z deszczu pod rynnę. Choć też nie było tak tragicznie! Niespodziewane wzmianki od któregoś z dwóch wycofanych głosów, sprawiały zielonookiemu niezmierną przyjemność - kto mógłby pomyśleć, że po tym wszystkim L zaczną za nimi tęsknić?
”Zimno mi w dłonie. Poza tym - lubię to. Wybacz, U.”...lecz kto mógł zakazać L na użycie delikatnej stopy, którą zaczynał kłaść coraz to mocniej na żądania swych niematerialnych towarzyszy? W tych momentach w których było to wymagane, L uczyli się różnych zachowań od wcześniej napotkanych kompanów ich podróży. Hex? Stawiaj na swoim. Percy? Troska nie jest słabością. Odetta? Podejrzliwość i nadmierna paranoja nie posłużą Ci na dłuższą metę - przestań się zamartwiać. Oczywiście na tej liście znajdowały się jeszcze dwa inne, odrębne charaktery, których pogląd na życie oraz na powinność z bycia Herosem, nadal trzymały L w kółku pytań bez żadnej odpowiedzi. Kuruk oraz Nergiwulg. Jedno z brakiem perspektyw na życie herosa, a drugie z czymś - wytłumaczonym dla L przez Uziemionego - na wzór olbrzymiej bezinteresowności wobec ludzkiego życia. Czy nasi zielonoocy młodzieńcy w tym momencie odrobinę nie przesadzali? Może tak, a być może nie, ale kto by ich tam wiedział - oni sami mogliby Wam odpowiedzieć jedną dość interesującą rzeczą, o której zaraz mieli opowiadać Sprawiedliwi.
— Widzimy Wasze zagubienie, L. Możecie myśleć iż ich osobowości są warte minuty czy dwóch na głębszą analizę, ale naszym skromnym zdaniem, uważamy to za zwykłą stratę czasu. Oni? Zwyczajne karykatury tego, czym Heros naprawdę powinien być! —
Jednakże nasi szatyni zostali całkowicie wybici z rytmu gdy ich oczom nareszcie ukazał swe lico cel całej tej milusiej przechadzki. O czym mówię? Otóż Państwo L nie mieli żadnej ochoty spoczywać na laurach! Dopiero niedawno do ich uszu dotarła wieść o nadchodzącym święcie, którego obszar miał podobno pokrywać całe Sylvaris - tym samym L nareszcie zrozumieli swoje położenie w tych nieznajomych krainach! Podobno znajdowali swoje istnienie na Sylvaris - lewitującej, a tak choćby plotkowano, wyspie z której wywiedli swe pochodzenie pierwsi z Herosów!
— Czy w ogóle słyszeliście o tym, o czym do Was mówiliśmy? — Aczkolwiek nawet i tej wzmianki nasi L nie byli w stanie jakkolwiek odpowiedzieć. Widok tak interesującego obiektu kompletnie objęła wszelką uwagę oraz pole widzenia zielonookiego.
”Widzieliśmy tu niejedną łódź… Acz jeśli to te łodzie nazywa się statkami…? To rzeczywiście zasługują na swoje nazewnictwo. Piękna rzecz.” Klasycznie, dłonie młodzieńca ze schizofrenią chwyciły za końcówkę swojego małego węgielka oraz specjalnie wyglądającą kartkę. Czemu specjalnie? A to dlatego, że takowa mieściła na jednej stronie opis, który jak czarnym na białym, zapraszał wszelkiej maści Herosów do niejakiego Nikolasa. Gdybyśmy mieli być teraz ze sobą całkowicie szczerzy? L przyszli tu tylko dla ładnych widoków - gdyby tylko poświęcili minutę dłużej na dokładne przeczytanie zerwanej kartki, może też wtedy zrozumieliby po co są tu tak naprawdę potrzebni…

Przechodząc tak przez ulice miasta, Percy rozglądał się nie tylko za różnymi ziołami, medykamentami, ale także książkami. Mimo iż posiadał swoje doświadczenie związane z pomocą innym, dalej nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy, jakie ten świat miał do zaoferowana. Jego powieki same mówiły, że spędzał dłuższą część swojego czasu na czytaniu i analizie, która była dla niego niczym innym jak nudną formalnością. Idąc tak przez całe miasto, musiał w końcu się zgubić, i znalazł się w dzielnicy portowej. MImo wyglądającego w tej okolicy pięknie przebudowanego portu, coś mu tutaj nie pasowało, zdecydowanie inaczej wyobrażał sobie takie miejsca, miały wyglądać bardziej obskurniej, a marynarze którzy najpewniej się tutaj znajdywali od spędzonego czasu w pobliskich tawernach spaliby obszczani w okolicach jakiś wolnych beczek. Najwidoczniej festiwal, o którym on sam się dowiedział od pobliskich mieszkańców, był na tyle wyjątkowy że z totalnej rudery musieli oni to przerobić na drugie niebo, nie dziwił im się. Z daleka dostrzegł statek, którego nie mógł sobie nigdy wyobrazić, zwłaszcza że tutaj był port a nie lądowisko na takie maszyny, zaciekawiony podszedł bliżej, aby mu się przypatrzeć. I podczas przypatrywania mu się z daleka, dostrzegł on jedną charakterystyczną postać, powiedziałby że wręcz znajomą. Niemy L, którego wcześniej spotkał i chciał pomóc, a nawet poczęstował go papierosem, aktualnie przyglądał się statku. Nie chcąc zbytnio stać jak ostatni kołek, niepewnie podszedł do młodzieńca mówiąc do niego formalnym tonem.-Witaj chłopcze, pamiętasz o chuście, którą ode mnie dostałeś L?-Gdy chłopak najpewniej się obrócił w stronę Percyego ten wystawił dłoń chcąc się z nim przywitać. Sytuacja dla niego samego? Bardzo niezręczna, pamiętał że ostatni raz poszli we dwójkę, a następnie on sam musiał odejść od chłopaka była dla niego czymś bym powiedział nieprzyzwoitym z jego strony, zwłaszcza że powinien mu towarzyszyć do miasta, a zamiast tego słysząc o tym że chłopiec w wiosce potrzebował pomocy, to musiał się z L pożegnać. Stojąc tak dalej z wyciągniętą ręką czuł jak pot spływał mu po policzku, a jeszcze dodatkowo stanie w tak małym tłumie można byłoby powiedzieć że wprawiała go w małe zakłopotanie. Co powienien zrobić? Stać tak dalej odezwać się? Czy pytanie które zadał teraz było odpowiednie z jego strony? Myśli objęły przez chwilę umysł Percyego zatrzymując go na moment.

Minęło kilka dnia od momentu, gdy Shimodoru obudził się w tym świecie. Choć samego początku nie można było nazwać dobrym, jeśli ktoś chciałby to zrobić w ekstremalnie łagodnych słowach, to po paru nocach, podczas których obudził się z krzykiem, szaman zaczął stawiać powolne kroki, jeśli chodzi o egzystencje. Nieocenioną pomocą była kobieta towarzysząca mu nieprzerwanie od pierwszego dnia. Reika, duch wojowniczki, która została jego pierwszym duchem stróżem. Niewidoczna dla innych, jednak dla niego obecność stała niczym kotwica, trzymająca jego umysł i emocje na poziomie człowieka. Bez niej już dawno popadłby w szaleństwo. Każdego dnia uczyli się o sobie więcej, poznawali się bardziej, a ich więź stawała się silniejsza. Połączeni czymś, czego nie był w stanie zrozumieć nikt inny, byli sobie coraz bliżsi.
- O!
- Woah!
Dwa słowa, wypowiedziane jednocześnie przez ducha i szamana, idealnie podkreślały panujące w nich emocje, po zobaczeniu miasta, do którego skierowali swoje kroki, choć otaczający mężczyznę ludzie, mogli usłyszeć tylko to drugie. Reika, była dla nich całkowicie niewidoczna. Dlatego też spoglądali z uśmiechem i niekiedy dumą, na widok reakcji obcego. Byli dumni ze swojego miasta, a w szczególności portu, Shi wcale im się nie dziwił. Oczywiście, nie wiedział, jak wyglądało ono zazwyczaj, jego oczom ukazywało się tylko piękno odrestaurowanego miejsca. Jeśli pojawiłby się tutaj kilka dni po festiwalu, jego wyobrażenie mogłoby ulec zmianie. Niczym w odwrotnej bajce, piękna księżniczka na powrót stałaby się obskurną służką. Jednak w tym momencie nie miało to znaczenia! Mężczyzna spacerował uliczkami, rozglądając się dookoła, jednocześnie płynąc przez tłum. O ile Uznik był lodołamaczem, który swoją masą parł do przodu, roztrącając ludzi niczym statek łamiący krę, szaman był wodą, płynącą tam, gdzie chce i delikatnie obmywającą każdą przeszkodę. Lawirował w tłumie, starając się, aby nikt go nie dotknął, gdyż nabawił się dyskomfortu, jeśli chodzi o ten aspekt. Nieprzyjemny prezent, który otrzymał po pojawieniu się w tym miejscu.
- Jak Ci się podoba to miasto?
Usłyszał w myślach łagodny głos swojego stróża, który niczym ochroniarz cały czas był u jego boku, przenikając po prostu przez otaczające go przeszkody. Shi uśmiechał się delikatnie pod nosem, widząc to wszystko. Reika nie przejmowała się grupkami ludzi, straganami, czy wozami. Po prostu parła przed siebie. To tak bardzo pasowało do jej istoty. Zastanowił się przez chwilę, po czym odpowiedział.
- Wszystko jest tak dziwnie znajome. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że w moim poprzednim życiu też dużo wędrowałem, byłem wśród ludzi. Samo miasto wygląda pięknie, ciągnie do siebie niczym skrzynia skarbów, która czeka tylko na otwarcie. W sumie, jak wyglądało za Twoich czasów?
Zapytał, ponieważ jak ustalili wcześniej, dzięki pomocy napotkanych wędrowców, Reika żyła około trzystu pięćdziesiąt lat wcześniej. Było to szokiem dla ich obojga, z którym musieli sobie poradzić. I znów ich więź dużo pomogła, przegadali to i aktualnie było lepiej. Kobieta popatrzyła na niego, zbierając myśli.
- Na pewno miasto było mniejsze, muszę przyznać, że rozbudowali się przez ten cały czas. Pamiętam to miejsce, jako skromne miasteczko portowe, które zaczynało dopiero rozkwitać. Była tutaj dwa, może trzy razy. Zdziwiłbyś się, jak mała była to osada.
Zaczęła opisywać mu wszystko, co pamiętała, a Shi próbował sobie wyobrazić i porównać przeszłość, z teraźniejszością. Rzeczywiście, zmiana była kolosalna, a on kolejny raz ucieszył się, że dzięki swojej mocy i paktowi, który zawarł z duchem wojowniczki, ma możliwość dostrzegania, jak niektóre rzeczy się rozwijają.
Przemierzali uliczki, aż w końcu dotarli do właściwego miejsca, czyli portu. To tutaj czekało ich spotkanie, które mogło odmienić ich los. Praca dziwna, jednak dająca nadzieję na niezły zarobek. Jak w ogóle do tego doszło? Shi uratował młodą kobietę, która wracała z obstawą przed bandytami. Samotny wojownik pojawił się po prostu w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, przechylając szale bitwy na stronę obrońców. Później został zaproszony do posiadłości, gdzie ojciec Róży, bo tak miała na imię, wylewnie mu podziękował, a także dostarczył jakże cennych informacji. To w tamtym miejscu Shimodoru dowiedział się, że jest herosem. Istotą, przyzwaną z innego świata, która utraciła wspomnienia, jednak otrzymała moc. Choć chciał go obdarować złotem i zamierzał dać stałą pracę, to szaman odmówił. Czuł, że nie może zagrzać w jednym miejscu, musiał wędrować dalej, coś, czego nie był w stanie wytłumaczyć, ciągnęło go przed siebie. Na jego szczęście w posiadłości znajdował się pomocnik pewnego znanego projektanta. Z tego, co rozumiał, wędrował on podobnie jak kilku innych już od jakiegoś czasu po okolicy, wyszukując osoby, które mogłyby stać się inspiracją dla ich mistrza. Jakimś cudem sądził, że Shimodoru ma w sobie to coś, co może zostać zaprezentowane światu. Czy szaman miał jakąkolwiek możliwość odmówienia? Absolutnie nie. Czy miał to w planach? Odpowiedź także był przecząca. Wiedział, że prędzej czy później musiał udać się do większych osad w poszukiwaniu pracy, a dzięki temu dziwnemu zleceniu miał szansę, ułatwić sobie w pewien sposób start.
W ten sposób teraz już stawiał kroki po deskach, które delikatnie skrzypiały pod jego stopami, słuchał pokrzykiwań kupców i od czasu do czasu brał gryza kandyzowanych owoców, które udało mu się dostać za pomoc pewnej staruszce, która nie była w stanie rozłożyć własnego kramu, a on po prostu jej pomógł. Czuł na sobie spojrzenie rudowłosej, która jednym okiem wwiercała się w niego. Jak się okazało, był to ulubiony smakołyk wojowniczki. Gdy w końcu dotarli do rzędów statków, Shi zaczął się rozglądać za miejscem docelowym swojej wędrówki. Miał szukać statku, który od razu powie mu, iż jest tym jedynym. Takie słowa usłyszał od pomocnika, zanim ten opuścił go w pośpiechu, aby opowiedzieć swojemu mistrzowi o odkryciu, jakim był szaman. Po pięciu minutach krążenia, w końcu znalazł to, czego szukał. Jego przekonanie utwierdził krzyk dziecka, które przebiegło między nogami jakiegoś olbrzyma. Najwidoczniej to miejsce ściągało wszystkich nawet takich gigantów. Shi skinął delikatnie do siebie głową, po czym ruszył w tamtym kierunku.
- Dasz radę?
Usłyszał łagodny głos i zerknął kątem oka na Reikę.
- Myślę, że tak, chociaż, gdy mam w głowie, że będą mnie dotykać, to czuję gniecenie w żołądku. Chociaż jeśli żadne z nich nie będzie miało białych włosów, to będzie zdecydowanie łatwiej.
- Martwię się.
- Wiem i dziękuję Ci za to. Cieszę się, że to właśnie Ty związałaś się ze mną tego dnia. Bez Ciebie nie dałbym rady Rei.
Wymówił łagodnie zdrobnienie jej imienia, które o dziwo zaakceptowała za pierwszym razem.
- Muszę jednak zacząć wychodzić do ludzi, a takie zlecenie może być solidnym kopem w tyłek, którego potrzebuje. W razie czego po prostu ucieknę.
Uśmiechnął się do niej lekko, choć oboje wiedzieli, że tego nie zrobi. Duma by mu nie pozwoliła. Raz podjętego zadania nie można było odrzucić. W końcu po kilku chwilach znalazł się przed statkiem, który na tle innych wyglądał niczym klejnot w morzu zwykłych kamieni. Tylko co teraz? Powinien kogoś zawołać?

Herosi, którzy przybyli na miejsce, przed statek, zobaczyć mogli jak zbite mordy, które próbowały albo zapisać się na zlecenie, albo zwyczajnie ograbić statek, w niemal kreskówkowy sposób wylatują za burtę. Następnie spostrzegli, jak z najpewniej głównej kajuty wychodzi niesamowicie przyodziany mężczyzna, którego styl z pewnością nie wywodził się z Sylvaris. Młodzieniec o przystojnej twarzy, jednak z dobrze nakreśloną szczęką, strzepywał ręce, jakby właśnie wyniósł śmieci. Jego białe spodnie, a dokładniej część nogawki znajdująca się najbliżej podłoża, poplamiona była czymś czerwonym, co najpewniej było krwią.~ Ugh, oczywiście, że banda śmieci musiała mi jeszcze popsuć moje szykowne wdzianko... ~ wydał z siebie niezwykle niezadowolony komentarz, a na jego twarzy widać było obrzydzenie. Wnet spojrzał się na linię brzegową i od razu się rozweselił.Dwóch rozmawiających ze sobą, nawet jeśli dyskusja była jednostronna, oraz dwóch, którzy nie wyglądali na zbyt związanych z resztą grupy. A mimo to cała czwórka pozornych herosów stała przed jego środkiem transportu morsko-powietrznego.~ No proszę, cóż za ciekawa gromada. Olbrzym, wojownik, oraz dwójka... dość niemrawych osobistości. W końcu mam do czynienia z kimś, kto nie przyniesie hańby moim kreacjom. Śmiało, wskakujcie na pokład, zaprowadzę was do garderoby. Liczę na to, że będziecie mądrzejsi, niż ta dwójka niegrzecznych przyjemniaczków.W jego głosie mogli wyczuć tym razem inne emocje. Zamiast obrzydzenia pojawiło się zaciekawienie, a irytację przepędziła ekscytacja. Czyżby aż tak ucieszyli go nowi modele? Jak, a w zasadzie, jeżeli tylko czwórka ta podążyła za poleceniem mężczyzny, w środku kajuty, z której niedawno wyszedł, mogli zobaczyć mnóstwo kreacji, dziwnych, lecz zdecydowanie kosztownych. Sam mężczyzna czekał na nich w środku, lecz nie bezczynnie, już przebierał ubrania w poszukiwaniu tych najlepszych, które będą godnie zdobić czwórkę herosów, chociaż jego zdaniem to oni będą pełnić funkcję ozdoby, dla odzieży.

Próbował zobaczyć ukradkiem oka podczas spotkania z L, co tamten bogatozdobiony człowiek robi, jednak widząc krew na nogawce domyślał się że to nie jego interes, jedyne co zrobił to zaczął oceniać go wzrokiem. Wynoszenie ciał? Czyżby jakiś pracownik źle domył pokład? Wolał tego nie wiedzieć. W każdym razie dostrzegł że przysłowiowe jakieś dwa wielkoludy, lub mężczyźni o większych rozmiarach, lepiej chyba z tego powodu ich było nie wkurzać, gdy nagle usłyszał jak tamten wcześniejszy mężczyzna, co wynosił wzroki zwrócił od tak na nich uwagę. Zresztą słysząc jak ten zwraca na nich uwagę, po prostu nasunął bardziej czapkę na czoło próbując złapać wewnętrzne myśli, po chwili zastanawiając się przez moment, zareagować na tą propozycję ze strony mężczyzny, czy może on miał sens jakiś tam pójść, póki co wolał zobaczyć co inne osoby, które tam stały zareagują, i czy przestaną mu zasłaniać światła słonecznego, zresztą on sam zrobił kilka kroków w stronę słońca, uwielbiał zawsze spędzać czas na plaży połączonej z falami oceanu, przy których można byłoby się bardzo odprężyć.

Olbrzym oglądał powietrzno-wodny środek transportu, gdy nagle przez burtę przeleciało kilkoro przepijaczonych mord. Przez drzwi nieopodal miejsca startowego podejrzanych jegomościów, wyszedł pyszniący się jak paw mężczyzna w niemal nienagannym ubiorze. Niemal, bo nogawkę jego białych spodni znaczyła krwawa plama, pewnie z rozbitego nosa jednego z nieopierzonych lotników.
Taka odsłona jego przyszłego chlebodawcy, który najwyraźniej osobiście rozprawił się z goścmi, była znacznie przyjemniejsza dla Uznika.
Wysoki mężczyzna obserwował w milczeniu tę scenę, krzyżując ramiona na piersi.

Gdy tak stali przy brzegu nagle dostrzegł, jak z łodzi wylatują dwa ciała, które zostały ciśnięte niczym śmieci. Zatoczyły pełen łuk i wylądowały z dużym pluśnięciem w wodzie. Shi skrzywił się lekko, gdyż wiedział, że mimo pięknego wyglądu miasta to woda w dokach nie należała do najprzyjemniejszych do kąpieli. Najwidoczniej nie byli mile widziani na pokładzie jego przyszłego pracodawcy.
- Nieźle sobie z nimi poradził.
Usłyszał głos Reiki, która stała obok niego i obserwowała całą sytuację.
- Tak, musi być niezwykle silny, albo posłużył się magią. Jedno i drugie sprawia, że trzeba na niego uważać.
Odpowiedział jej w myślach, na co rudowłosa zgodziła się, delikatnie kiwając głową. Praca, pracą, zlecenie, zleceniem, ale jako pierwsze musieli mieć na uwadze własne dobro i bezpieczeństwo. A teraz właśnie zobaczyli, że mężczyzna, który był tak bogaty, iż mógł sobie pozwolić na przybycie do tego miejsca wytworem, o jakim innym mogło się nie śnic, to jeszcze sam w sobie był dosyć silny. Czy było to podejrzane? Być może, jednak dopóki jego głowy nie przyozdabiały białe włosy, to szaman nie spinał się cały w sobie. Słysząc jego głos, skinął lekko do siebie i ruszył powoli w stronę łodzi, przyglądając się przy okazji pozostałym uczestnikom tego zlecenia, którzy znajdowali się obok niego. Z tego co rozumiał wcześniej, nie miał brać w nim udziału sam, a teraz mógł zaznajomić się przynajmniej powierzchownie ze swoimi "towarzyszami". Olbrzym, którego widział wcześniej, a także dwójka mężczyzn, najwidoczniej znających się już wcześniej. Zdecydowanie nie prezentowali sobą oblicz, które przychodziły na myśl, jeśli myślało się o tego typu zleceniu, jednak najwidoczniej ich chlebodawca tego właśnie potrzebował.
Gdy znalazł się w garderobie, uderzył go jeszcze większy przepych niż wcześniej, wśród którego krzątał się projektant. Jednak w tej chwili, Shi zacisnął pięści, gdy jego nos uchwycił zapach krwi.
NIE! NIE! PROSZĘ NIE!
Krzyki mężczyzny, który traci swoją ukochaną i dziecko, płacz dzieci, śmiech białowłosego potwora. Śmierć Reiki, przerażenie, które czuł. Mężczyźni tracący życie spod jego ręki, a także Ci z urwanymi głowami. Cały kalejdoskop śmierci i terroru zaatakował jego umysł, choć z zewnątrz nie było niczego widać. Ułamek sekundy, który dla niego ciągnął się przez wieczność.
- Shi!
Mentalny krzyk jego ducha stróża i postać, która pomknęła w jego kierunku, łącząc się silniej z duszą mężczyzny. Świadomość, która otuliła jego własną, wzmocniła i pomogła przeciwstawić się mrokowi wspomnień. Mężczyzna poczuł w sobie siłę, aby otrząsnąć się z tego niczym pies, który strzepuje z siebie krople wody po kąpieli. Wciągnął mocniej powietrze, a później powoli wypuścił z siebie, powracając do rzeczywistości. Choć serce waliło mu jak młot, to obecność drugiej świadomości koiła jego postrzępione nerwy.
- Dziękuje.
Powiedział do niej i posłał wdzięczność przez ich mentalną więź.
- Nie musisz mi dziękować. Ty zrobiłeś to samo dla mnie.
Odpowiedziała, a następnie oboje skierowali swoje spojrzenie w stronę projektanta.
- Bądź jeszcze chwilę ze mną, dobrze?
- Będę zawsze.
Usłyszał jej ciepły głos.
Została użyta fuzja.

Co do dwójki nieprzyjemnych osobistości, zaczęli oni, co prawda z obitymi twarzami, ale starać się dopłynąć do brzegu. Czyli żyli. Przechodząc jednak do rzeczy ważnych, Nikolas z pewnością pomimo wystawienia zlecenia, nie miał wpływu na to, kto weźmie w nim udział. Stąd miał taki problem z doborem stroju dla co po niektórych osób. Pierwszą rzeczą, jaką wyciągnął, był wysokiej klasy strój w barwach czerni i czerwieni. Skóra zdecydowanie nie do pozyskania w tych rejonach zdobiona była szkarłatem, cały ten ubiór, mimo ograniczonej kolorystyki, dopełniał się doskonale. Przyjrzał się jeszcze przez chwilę całej zgrai, po czym podszedł do Shimodoru, odkładając w widoczne miejsce wyciągniętą kreację.~ Jakbyś mógł się na chwilę nie ruszać, byłoby wręcz cudownie, mój drogi. ~ to mówiąc, złapał go swoją prawą dłonią za lewe ramię. Nie był to silny uścisk, przypominało to bardziej badanie tekstury, gdyż co jakiś czas, przechodząc od barku w stronę dłoni, uciskał delikatnie poszczególne miejsca, w których mięśnie powinny mieć największy wpływ na kształt ręki. Następnie to samo zrobił z drugą, by w trzeciej części swoich działań zmierzyć go wzrokiem. Następnie wykorzystał obie swoje ręce, by poklepać go parę razy po talii, przechodząc spod pach aż po pas mężczyzny, nie wchodząc rękoma rzecz jasna pod ubrania. Miał swoje standardy.~ No proszę, pasuje jak ulał. Weź ten strój, wyjdź i skieruj się w lewo. Pierwsze drzwi po prawej doprowadzą cię do przebieralni, ale na miłość boską, co z was za niemowy? Przedstawcie się, trochę żywiej poproszę, mamy w końcu festiwal.Tym samym, starając się wprowadzić pozytywną atmosferę do grupy, przeszedł do następnej osoby.Uznik był dla niego największym wyzwaniem w kwestii niestandardowych rozmiarów, więc wybrał sobie na kolejnego modela państwa L.~ Jeśli chodzi o ciebie... przydałoby ci się trochę więcej koloru, mam dla ciebie coś wręcz idealnego.Nie trzeba chyba powtarzać, co mężczyzna zrobił, zanim podał schizofrenikowi strój. Po powtórzeniu tego samego rytuału, co z Shimodoru, Nikolas przeszedł się do zbioru ciuchów, by po chwili namysłu z dumą odrzec ~ Tutaj, mam cię. ~ tym samym podał swojemu drugiemu modelowi garnitur barwny niczym kościelne witraże, bądź pawie pióra ~ Jak sądzę, wiesz gdzie iść. No, chyba że chciałbyś przebierać się tutaj, wtedy nie musisz się krępować.Po dodaniu tego komentarza przeszedł do Percy'ego. Nie wiedząc o jego zdolnościach, nie przygotowywał dla niego nic specjalnego pod przemianę, jednak po sprawdzeniu jego wymiarów odetchnął tylko.~ Strasznie ponury się wydajesz, wiesz? Tobie chyba żadne kolory nie pomogą. ~ to mówiąc, wyciągnął z garderoby iście demoniczną kreację, której połączenie czerni i fioletu dodawało złowrogości. Coś, co zdaniem projektanta najbardziej pasowało do mężczyzny ~ Tylko błagam, zdejmij tę czapkę.No i przyszła kolej na najwyższego, a przy tym również najbardziej umięśnionego.Podczas mierzenia jego wymiarów, projektant mierzący spokojnie z metr dziewięćdziesiąt położył dłoń na jego klatce piersiowej i zaśmiał się w głos.~ Już dawno nie widziałem takich imponujących rozmiarów. Nie powiem, bardzo cieszę się na naszą współpracę. Coś czuję, że zapewnisz mi dużo przyjemnych wrażeń ~ po niepozornym oblizaniu ust, brunet odsunął się od wypatrzonego kąska, by wyciągnąć strój, a raczej zestaw dość różniący się od reszty ~ Takiego olbrzyma nie ma co na siłę uciskać. Chociaż bardzo bym chciał, nie sądzę, by zapinanie cię było efektywne. Przymierz to, koszula i spodnie zostaną idealnie dopełnione przez płaszcz, który nie powinien cię ruchowo ograniczać.Tym samym rozdał wszystkim odpowiednie kreacje, które, co warto od razu zaznaczyć, pomimo swojej klasy, były dodatkowo w pewnym sensie bardzo elastyczne, co pozwalało każdemu na pełną swobodę w wykonywanych ruchach.

Szkic w ich dłoniach już nabierał ładnego kształtu, gdy to kompletnie znienacka, koncentracja L legła w gruzach. Kto mógłby pomyśleć, iż w tak ładny dzień, przy tak ładnej łodzi niemalże zdobionej szafirem...! Nasi Państwo L ponownie spotkają...
— Percy! — Głos Uziemionego zareagował szybciej niż samo ciało w którego głowie przebywał owy głos. Nawet jeśli sami Państwo L i tak naprawdę szybko odwrócili swoje lico w stronę znajomej twarzy - ówcześnie chowając swój "szkicownik" złożony z kilku kartek (o tym później), w mgnieniu oka oraz dużej głębokości ich kieszeni. Węgielek tuż po chwili był następny.
— Eh... To nie Hex, ale w sumie? Niech będzie. Przyjmę jakąkolwiek znajomą gębę. — Pomimo tego że już sama obecność Percy'iego podnosiła kąciki ust chłopaczyny do góry, tak również, całkiem sarkastyczna, wzmianka od Nieustraszonej wywołała na twarzy szatyna szczery uśmiech. Rzecz jasna L szybko doszli do siebie i równie prędko chwycili za znajomą dłoń - tym razem regulując swój uśmiech do minimalnego uniesienia ust.
Nie zapomnieliśmy wyprać tej chusty... No nie..? Hej..? Towarzysze..?
Gdyby w tej chwili zielonoocy mieli opisywać swoje uczucia, to najlepszym przykładem byłby komicznie zekranizowany wodospad nerwowego potu z tyłu ich głowy - w porę z pomocą przybył trzeci głos.
— Hej, L. Przecież wypraliśmy tę chustę dwa dni temu. Jeśli pamięć nas nie zawodzi... To czy ona nadal nie jest w naszym małym obozowisku? — Gdyby szatyn mógł, a w sumie mógł tylko nie chciał wyjść na jeszcze większego głupa, to tak w sumie strzeliłby sobie ich własną magią prosto w twarz - jakim cudem mogli zapomnieć o tak ważnym wydarzeniu, które zajęło im praktycznie cały dzień?
Tutaj musimy cofnąć się o kilka dni wstecz. Dokładniej to... Niedawno po zakończeniu pewnego - tak wprawdzie to ich pierwszego w życiu - zlecenia o zaginionej córce pewnego barona. Wydarzenia same w sobie choć niezbyt ruszyły samych L podczas ich przeżycia, tak też zakończenie tego całego harmidru pozostawiło szatyna z jeszcze gorszym bólem głowy - no i kryzysem egzystencjalnym o byciu Herosem, ale wiecie to tak w bonusie. Taki sobie "bonus" zostawił naszych kompanów o zielonych trzewikach z podwójnym utrapieniem - materialnym i mentalnym. Teraz nareszcie mieli okazję do zakupu normalnego jedzenia i w końcu spokojnego przespania nocy! Acz z drugiej strony cała ta radość była jak namiętnie, tak wyniszczająco, wyciągana z L poprzez nikogo innego niż kompanów z ich własnej głowy - prowadzone przez nich kłótnie nie dawały chłopaczynie żadnego spokoju. Tak, tak, spokoju a spokoju, ale nadmiar tego złego - zdrowego rozsądku. L mieli pewność, taką samą z siebie, iż daliby sobie radę bez tak nadmiernego użytku miejskich... udogodnień. Niestety wszystko zawiodło, a oni zamiast dobrze przygotować się do wędrówki w nieznane, woleli za to przysłowiowo "przetańczyć" połowę dobytku ze zlecenia - na całe szczęście za kilka z tych tańców, zdążyli przede wszystkim zakupić sobie kilka kartek od kompletnie zagubionego taką interakcją sprzedawcy. Do czego z tym zmierzam? Otóż Państwo L doszli z powrotem pod dobrze zapamiętane drzewo - dokładnie pod miejsce z którego pożegnali jednooką wojowniczkę. To tam mieli zamiar rozbić mały obóz, który tak naprawdę nie był niczym jak zwykłym stosikiem zerwanej trawy - idealnie robiący za łóżko z partii “3w1” - oraz kilkoma suchymi gałązkami otoczonymi różnymi kamyczkami - czyli znak, że L jednak jakiś tam cykl ewolucji musieli przebyć, aby umieć rozpalać ogniska. A to wszystko? Stało się niemalże dwa dni temu. Zielonoocy nareszcie czuli jakąkolwiek kontrolę, więc dlatego wyprali chustę. Może ponowna nagonka głosów spowodowała w nich tak dziwny zanik pamięci? Któż to może wiedzieć - na pewno nie L, którzy z niewyjaśnionych przyczyn, byli właśnie przenoszeni w nowe miejsce.
Gdyby tylko nasi Państwo L nie siedzieli tak we własnej głowie to i może doszedłby do nich fakt, iż właśnie do ich rąk został przekazany jakiś strój!
H.. Huh? Co do…
— Nieustraszona, błagam Cię, już nigdy nie stawaj za sterami u nóg. Już od tak dawna nie musiałem się najeść takiego wstydu! Jak to mówili? Kobieta rzeczywiście nie umie prowadzić! — Orkiestra - ale psychicznej niedołęgi niźli grudniowego ducha - z głosów Nieustraszonej i Uziemionego, była pierwszym na co nieszczęście L zwrócili uwagę.
— Wypchaj się. Mam nadzieję że tym wstydem się jeszcze zadławisz. Tylko tak zadławisz, że nawet jakby chciało to rzycią Ci nie pójdzie. — Można sobie było zadać pytanie - skąd taki cięty język? L, skromnie wcinając swoje myśli, uważał że Nieustraszona podłapała te słowa w jednym czy drugim barze podczas posiłku szatyna.
— L. Czemu nie powiedzieliście nam że przyjmujecie kolejne zlecenie? — Zielonooki nie mogli położyć na tym palca, ale zdawało się im jakoby Sprawiedliwi… brzmieli dosyć gniewnie? Wszystkiego było znowu za dużo na tak nie rozwinięty umysł. Kłótnia z lewej, a oskarżenia z prawej - L serdecznie witają we własnych progach.
— Ugh… Nieważne! L są na nogach. Które bierze się za wytłumaczenia? — Młodzieńcy mogli niemalże poczuć jak sugestia Uziemionego szybuje do trzeciego głosu i odbija się o niematerialną ścianę cichego osądu - L przez Sprawiedliwych rzecz jasna.
— Dobra. L, luzaku, słuchajcie. Kiedy wy popłynęliście w odmęty jakichś wspomnień, ja oraz inni podążyliśmy za naszą ciekawością. Oddaliśmy Percy’iemu chustę - S chyba bierze jakaś amnezja - oraz obejrzeliśmy ten Wasz szkic, a raczej co pod nim było. L. Jesteście teraz na pokładzie statku Nikolasa Odena - sławnego projektanta, który podobno uchodzi jeszcze za niejakiego “Wizjonera”. Nadążacie? Jeśli tak, to przedstawcie się swoim kompanom. I z gracją! — Większość słów Nieustraszonej zmyła się chłopaczynie w jedną papkę, ale chyba najważniejsze co mieli usłyszeć, było powiedziane na samym końcu.
Toteż nasi zielonoocy protagoniści energicznie potrząsnęli głową w lewo to prawo, aby następnie spojrzeć na otaczającą ich trójkę nigdy dotąd nie widzianych twarzy. Pan Nikolas rzecz jasna wpadł jako pierwszy - ktoś musiałby być ślepy, żeby na pierwszy rzut oka nie zwrócić uwagi w stronę tak szykownie ubranej persony. Drugi z kolei sprawiał wrażenie, iż gdyby ktoś był ślepy, to żeby przeoczyć takiego olbrzyma, trzeba by sobie było owe gałki oczne wydłubać i nie odczuć przy tym żadnej różnicy. Trzeci, ostatni, ale tym razem naprawdę nie najgorszy - mężczyzna o czerwonych oczach. Gdyby tylko dane było L trochę czasu - i swobody na głupotę - zapewne chwycili by oni za kartkę do kolejnego szkicu. Na szczęście tak się nie stało, gdyż L poczuli w sobie nieduże uczucie - później opisane przez Uziemionego jako trema - które nakazywało im jak najszybciej wykonać swoje wyjście. Fart nawet tego chciał, iż sam zleceniodawca podarował zielonookiemu taką możliwość jak na tacy, gdy tylko rzucił komentarz o przedstawieniu się. Więc L delikatnie przełożyli podarowany im ubiór - nie mając nawet jeszcze okazji do zadania pytań czy też przeglądu tego “prezentu” - na swój bark i donośnie klasnęli dłońmi. Nieprzyjemne uczucie wzrosło dziesięciokrotnie, aczkolwiek młodociani trzymali fason i tuż po upewnieniu się iż wszystkie oczy były skierowane ku ich kierunku, pokazali na siebie jedną dłonią a drugą uformowali literę “L”. Dopiero po chwili doszło do nich iż taka forma przywitania mogła zostać bardzo źle przyjęta… więc jako taktyczny odwrót wskazali na Percy'iego. Z masą różnych przeprosin w ich głowie dla znajomego herosa i speszonym uśmieszkiem, trzewiki L pokierowały nimi tuż pod drzwi wcześniej wspomniane - mały strzępek informacji, uzyskany od Nieustraszonej tuż po przywitaniu.
— Postaram się Wam wszystko wytłumaczyć gdy będziecie się przebierać - tylko poczekajcie aż ten przed nami skończy, a choćby się namyśli, bo widzę że mu jajca chyba ciężkie. O! Swoją drogą L? Przywitanie takie dwa na dziesięć, ale ujdzie. —

Wpatrzył się jeszcze przez chwilę w stronę L, jednak widząc że ten stał zakłopotany nie mógł zbytnio go bardziej nękać o chustę.-Ehh oddasz mi najwyżej kiedy indziej L-Odparł ponurym głosem Percy odwracając się w stronę jego zdaniem dziwnego mężczyzny, jakby sam nie był dziwny. Widząc że zaczął on przymierzać marynarkę jednemu z kilku innych osób które stały obok niego, dość bardzo się ździwił.-Oby tylko nie wymagał ogromnej zapłaty za ten strój...--Percy szanowny projektancie.-Odparł bez większego zastanowienia na słowa mężczyzny gdy poprosił ich o to aby się przedstawili. W sumie miał mężczyzna rację, festiwal był od poznawania ludzi niżeli, braku jakiejkolwiek komunikacji, chociaż L, cóż będzie miał problemy z tym, najwyżej będzie starał się wyprzedzać fakty i czytać co napisze. Dostrzegając jak projektant wyciąga w jego stronę cóż, w miarę wyglądającą kreację, chociaż jak na jego gust, za mało było fioletu, przyjął prezent patrząc czy pasuje... zaskakująco pasowało.- Dziękuję bardzo za tą marynarkę.Wiem że nie wypadałoby prosić, ale byłby pan w stanie zszyć moją aktualną marynarkę? Niestety ostatniego czasu uszkodziła mi się nie pamiętam nawet dlaczego... Oczywiście postaram się pokryć wszelakie koszty.-W pewnym momencie zdjął swoją marynarkę, a inni mogli dostrzec przekrwawioną koszulę, z zaschniętą krwią na obu ramionach. Co go urządziło, cóż długa historia, żeby opowiadać, w każdym razie można było widzieć dwie blizny po ranach kłutych. Mężczyzna po chwili przymierzył marynarkę, która pasowała prawie idealnie, a swoją wcześniejszą dalej trzymał w rękach, mając nadzieję że projektant zszyje mu ją...

- Co?
Zdążył rzucić pytanie, a następnie poczuł na swoim ciele dotyk. Choć nie było kontaktu ze skórą, to także delikatnie spiął się w sobie i lekko cofnął, głośniej wciągając powietrze. Czuł współczucie płynące od Reiki, przez ich mentalną więź.
- Dasz radę?
- A mam inne wyjście?
Choć było to nieprzyjemne i po pierwszym delikatnym szoku, mężczyzna odetchnął głośniej i pozwolił, aby projektant dokończył, co zaczął. Ciekawość pomogła przezwyciężyć mu dyskomfort, który odczuwał w tym momencie. Zastanawiał się, po co to było.
- Może chodzi o zmierzenie ciała, tak jakby miał szykować zbroję w Twoim rozmiarze?
Reika rzuciła, przyglądając się uważnie jego oczami, temu, co działo się wokół szamana, z którym była związana.
- W sumie, stroje, które ma zaprezentować, są już gotowe, a nie wiedział dokładnie, kto zjawi się w sprawie zlecenia. Może chodzi o to, żeby sprawdzić, czy nie potrzeba jakichś przymiarek?
Gdy Nikolas zakończył swoje oględziny i podał mu strój, Shi nie mógł się oprzeć temu, aby spojrzeć na niego uważnie. W końcu w tym miał spędzić jakiś czas. Co tu dużo mówić. Był piękny. Czerń i czerwień pasowały do niego, lubił te kolory, a przynajmniej tak mu się wydawało. Delikatnie przeszkadzały mu te kawałki tkaniny przy rękawach, ale nie miał chyba nic do gadania, prawda? Słuchając instrukcji swojego pracodawcy, jednocześnie przyglądał się swoim towarzyszom jeszcze bardziej. Potwierdziły się jego przypuszczenia, że dwójka z nich poznała się już wcześniej. Zdecydowanie tworzyli naprawdę dziwaczną zgraję. Zanim udał się w kierunku miejsca mu wyznaczonego, pokłonił się delikatnie ludziom stojącym w jego pobliżu.
- Przepraszam za mój brak manier. Nazywam się Shimodoru, cieszę się na naszą współpracę. Jednakże chciałbym zaznaczyć jedną rzecz na przyszłość. Proszę wcześniej zapytać o pozwolenie albo poinformować, jeśli któryś z was ma zamiar mnie dotknąć.
Po tych słowach, odwrócił się do nich plecami i ruszył w kierunku miejsca, gdzie miał się przebrać. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Krzesełko, wieszak, skrzynia na ubrania i lustro. Nie mniej i nie więcej. Shi skinął lekko do siebie głową, po czym zaczął się rozbierać, uprzednio odkładając swoją broń, jednak tak, aby była blisko niego.
- Będziesz ją brać?
Usłyszał głos swojego stróża, który po tym, jak upewnił się, że Shimodoru jest spokojniejszy, przerwał fuzję i znowu pojawił się obok.
- Nie brałem pod uwagę innej możliwości.
- A jeśli się nie zgodzi?
- No to straci modela. Kolczyki także zostają.
Odpowiedział jej, wyszczerzając się szeroko, na co kobieta skinęła głową. Przebranie zajęło mu jakieś trzy minuty, razem z przypięciem broni. Poruszył delikatnie rękoma, a następnie nogami, wysunął ostrze z pochwy i wykonał kilka podstawowych cięć, sprawdzając, w jaki sposób materiał reaguje. Choć ubranie było zdecydowanie eleganckie, to jednocześnie było dopasowane do niego i nie krępowało ruchów, co było dużą zaletą. Po tych udanych oględzinach wsunał ostrze z powrotem do pochwy i odetchnął głośno.
- No dobra, chodźmy do naszego pracodawcy i zobaczmy, jak zareaguje.
Mruknął do niej, po czym wyszedł z przebieralni i skierował się z powrotem do garderoby.

Nikolas oddając swoje kreacje, liczył na to, że zostaną one ciepło przyjęte. Niemrawy chłopaczyna wydawał się małomówny, gdyż nawet się nie przedstawił, a może to symbol przedstawiony przez niego miał zagrać w ten sposób? Coś na L... zresztą, później będziemy się tym przejmować. Shimodoru swoją reakcją tylko skusił projektanta do dodatkowego żartu w jego stronę, zatem odrzekł, zaraz po jego wystosowanej prośbie.~ Ależ nie ma o co się tak spinać mój drogi, wszakże to było jedynie pobieranie wymiarów. Nie przejmuj się jednak, pod moją pieczą nie dopadnie cię zły dotyk.Tym komentarzem pożegnał go, kiedy Shimodoru, który jako jeden z dwóch przedstawił się werbalnie. Następnie wyszedł również L, więc przyszła pora na dyskusję z Percym. Ale najpierw...~ Nie uraczysz mnie rozmową? Straszny z ciebie nudziarz. Jednak to, co mówią, okazuje się prawdą. Rozmiar nie ma znaczenia, jeśli charakterem nie potrafisz pobudzić drugiej osoby do działania.Tym samym wypchnął Uznika za drzwi, by ruszył się przebrać, zostając w garderobie sam na sam z ponurakiem.~ Jeśli chodzi o marynarkę, mogę Ci pomóc ją zszyć, jednakże prosiłbym, byś wpierw otarł się z niepotrzebnej krwi, nie chciałbym, by moje kreacje poszły do prania po zaledwie minucie noszenia. ~ to mówiąc, podał mężczyźnie mokrą ściereczkę, której mógł użyć do obmycia się.~ Na twoje szczęście poza marynarką pozostaje cały zestaw do ubrania, więc możesz się równie dobrze pozbyć tej beznadziejnej koszuli. W kwestii tego jednak, czy zszyję ci to, o co poprosiłeś, uznajmy to więc za formę przysługi, którą kiedyś mi zwrócisz.To powiedziawszy, liczył na to, że Percy przebierze się w pełni, a kiedy już reszta zebrała się w garderobie po przebraniu, obejrzał się po nich zdumiony.~ No, no. Pasują jak ulał. Ale skoro przebieranki mamy już z głowy, pozwólcie, że przedstawię wam zadanie. Jestem tutaj pierwszy raz, jednak nie interesuje mnie festiwal sam w sobie. Już umówiłem się z kupcami na sprzedaż tego, co mam do zaoferowania, więc nic tu po mnie. Dużo bardziej mnie ciekawi, czy stroje te będą przydatne herosom. Prawdę mówiąc, tworząc je, trochę eksperymentowałem. Chciałbym zobaczyć was w akcji.

-Dobra daj mi chwilę...-Znowu zdjął marynarkę, którą otrzymał od projektanta, po to aby tym razem zdjąć koszulę, a wraz z nią bandaże, pokazując tym samym dwie gojące się rany. Nałożył na nie nowe opatrunki, a następnie założył resztę zestawu na siebie.-Oczywiście. Jeśli będzie koszula dobrze zszyta to równie dobrze odpłacę za to.-Po tych słowach ruszył w stronę garderoby, i stając już tak w samym środku tłumu tylko słuchał co projektant ma do powiedzenia. Że niby chce zobaczyć ich w akcji? Ledwo co się mu rany zagoiły a ten znowu będzie musiał... Ehh mówi się trudno, w końcu nie bez powodu dostał taki strój, coś za coś.-No dobrze ale chyba na festiwalu nie ma żadnych zagrożeń które moglibyśmy zwalczyć? W końcu dużo ludzi raczej się bawi niżeli, walczy z potworami.-

Wielkolud był co najmniej oszołomiony. Przygotował się, że dziwny jegomość wynajmie tę świtę do zabicia smoka, ukatrupienia wywern, ocalenia wioski wieśniaków przed zmutowanym kretoszczurem, albo przynajmniej do rozbicia szajki piratów, niepokojących pobliskie wody i przerywających handel i połów. Tymczasem, po wejściu do przesadzonego okrętu, pełnego przepychu i krzyczącego "JESTEM BOGATY" cały jego światopogląd i spojrzenie na sprawę zrobiły obrót o stoosiemdziesiąt stopni, fiknęły przez głowę, a następnie z całym wdziękiem robiąc salto, wypadły przez okno.
Sam Nikolas z bliska prezentował się jako okazały mężczyzna, bardziej mimo wszystko przypominający woja, niż artystę. Tymczasem ten człek, zamiast oferować im jakąś sensowną bitkę, zaczął wyciągać dziwne stroje, godne królewskich paziów, niż wojowników.
Uznik obserwował w milczeniu, gdy Oden niczym z kapelusza, wyciągał skądś przeróżne zestawy strojów i ubiorów. Jednemu z jego towarzyszy trafił się całkiem ładny czarny strój, przeszywany miejscami czerwienią. Biła od niego władza, powaga i kunszt, jednak przydługie poły płaszcza nie były zbyt praktyczne w walce. Nie dość, że w rozumienia Uznika łatwo było je zabrudzić na polu bitwy, to jeszcze można się w nie zaplątać.
Skrzywił się niezauważalnie przy drugim stroju, który swoimi kolorami przywiódł mu na myśl jakąś egzotyczną papugę. Tak jaskrawe kolory wręcz krzyczały "TU JESTEM, STRZEL MI PROSTO W TWARZ!". Zupełnie, jakby ten kto je nosił miał się stać chodzącą tarczą strzelecką, albo wabikiem na potwory.
Uznik wziął głęboki wdech, gdy kolej na przymiarkę trzeciego stroju minął, a zleceniodawca przeszedł do zbierania rozmiarów z niego. Spojrzał w dół, bo choć projektant był rosły i na pewno przebijał wzrostem przynajmniej dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa, sięgał mu ledwo ramion.
Nie powiedział nic, gdy na światło dzienne wyszedł chyba najbardziej zwyczajny ze wszystkich strój. Na myśl przywodził lokaja, lub pingwina. Biała koszula, zapinana na fikuśne guziki, płaszcz z fikuśnymi zdobieniami i tłoczeniami i pas o dużej klamrze były na pewno imponujące, ale mijające się jednak z tym, co olbrzym zwykł nosić na co dzień. Uznik już chciał odwrócić się na pięcie i wyjść, bo chyba zamiast na poważne zlecenie, zdarzyło mu się trafić na bal przebierańców. Z drugiej jednak strony, być może ten czas minie szybko i wielkolud napełni kiesę, którą potem wymieni za ciepły posiłek i pokój. W końcu nie był w tym świecie na tyle długo, aby zbudować swój majątek.
Gdy tak bił się sam ze swoimi myślami, nie zauważył, że reszta zespołu już ruszyła do przebieralni, i zanim zdążył odezwać się słowem, jego gospodarz rzucił kąśliwą uwagą i wepchnął go za drzwi.
Jop twa mać — mruknął pod nosem, po czym znalazł sobie dogodny kąt i zaczął zrzucać z siebie wszystko.
Wór, broń, odzież, nawet buty - wszystko poszło w bok, a Uznik zaczął oglądać strój ze wszystkich stron. Mozolnie, delikatnie i niejako z niechęcią wdział na siebie czarne portki, nałożył białą koszulę, a na to narzucił płaszcz. Mimo jego obaw, strój nie krępował go, gdy stał prosto i się nie ruszał, był też zadziwiająco wygodny. Problem pojawił się jednak, gdy tylko zapiął pas - jak się okazało, ledwo co starczyło długości, aby nim się owinął, i klamra trzymała się rozpaczliwie na ostatnich centymetrach języka, budząc wątpliwość czy nie wystrzeli przy głębszym wdechu.
Fikuśne guziki koszuli, choć trzymały ją w ryzach, nie pozwalały się zapiąć pod samą szyję - zwyczajnie jej obwód był zbyt duży, więc dwa górne guziki pozostały odpięte. W stroju brakowało butów, więc wojownik założył swoje własne - nie ukrywajmy, niezbyt pasujące do kunsztu, jakim cechowała się cała reszta.
Płaszcz okazał się całkiem porządny, lekki, wygodny i na pewno też dopasowany do stroju - jednak brak obycia z osobami rozmiarów Uznika dał o sobie znać. Gdy ten napiął mięśnie i ściągnął ręce do przodu, przyciskając do siebie, poczuł ucisk w okolicach łopatek i na karku. Z cichym sapnięciem wielkolud pokręcił głową, wiedząc, że strój może rozerwać się przy użyciu jego mocy, zwłaszcza jeśli zwiększy swoje rozmiary.
Kolejnym problemem był topór - nie miał gdzie go przytroczyć, bo uprząrz strasznie źle leżała na płaszczu. Nie chcąc jednak narzekać komuś, kto dał mu strój wart pewnie co najmniej pół pobliskiej wsi, postanowił po prostu zwinąć swoje rzeczy w tobołek, upchnąć je z boku garderoby, aby nikt ich nie ukradł, po czym wziął topór w dłoń i ruszył z powrotem do sali, w której Nikolas prezentował im te cudaczne ubrania.Widok rosłego woja, który musiał schylić się podczas przechodzenia przez drzwi, z grymasem na twarzy jakby go pchły w odbytnicę gryzły, z toporem większym niż najwięksi żołnierze w okolicy, musiał naprawdę budzić niepokojące, śmieszne lub przynajmniej osłupiające wrażenie.
Wielkolud po wejściu do sali poczekał na resztę, a gdy Nikolas wypowiadał się na temat jego planów i chęci sprawdzenia stroju w akcji, aż oblizał usta i oczy mu się zaświeciły. No! W końcu coś się dzieje!
Mam tylko nadzieję — zaczął spokojnie ** — że gdyby w walce mnie ten strój krępował, to nie obrazisz się jak owinę go wokół szyi jakiejś bestii i go nim zaduszę. Prawda? ** — zapytał z nieznacznym uśmieszkiem i odrobiną sarkazmu w głosie, patrząc na Nikolasa.
Ten jegomość musiał jednak kryć niejedną tajemnicę, nie chciał go więc urazić, bo być może uda mu się zbudować ciekawy i pomocny kontakt w tym świecie. W końcu, jeżeli ten projektant faktycznie potrafił robić tak wyśmienite stroje i był tak bogaty, jak wskazuje na to okręt, to na pewno przyda się mieć u niego jakąś przysługę, albo chociaż możliwość składania zamówień.

Gdy wszyscy już znaleźli się z powrotem, Shimodoru z nieukrywaną ciekawością przyjrzał się swoim towarzyszom, jak prezentowali się w strojach, oferowanych im przez ich zlecedoniawcę. Uznik, którego imienia jeszcze nie poznał, wyglądał najmniej "wytwornie" w swoim odzieniu, jednak biła od niego siła i dzikość. Wyglądał niczym ledwo powstrzymywana fala przypływu. Pozostała dwójka prezentowała się odmiennie, jednak jeśli wziąć po dowagę całą ich czwórkę dopełniali się wzajemnie. Shi po przejściu do garderoby samemu stwierdził, że jego strój naprawdę dobrze na nim leży, choć samemu usunąłby te kawałki materiału przy dłoniach.
Słysząc początkowe słowa ich pracodawcy, przekrzywił delikatnie głowę w bok. Skoro miał już załatwione kontrakty, to po co mu byli tacy jak oni? Jednakże kolejne zdania rozjaśniały mu w głowie i coraz mnie mu się to podobało. Reika, która była przy nim także zmarszczyła brwi, patrząc w stronę Nikolasa, jakby próbując go przejrzeć.
- Nie podoba mi się to.
Usłyszał jej słowa w swoich myślach, na co niedostrzegalnie skinął głową. Bądź co bądź przyszli tutaj, aby brać udział w czymś, co nie miało wymagać walki, a teraz dowiadywali się, że jednak mogą niej dostąpić. Shi oparł się bokiem o framugę i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem tutaj od niedawna. Skoro chcesz zobaczyć, jak Twoje kreacje działają w warunkach bojowych, to dlaczego nie zgłosiłeś się do bardziej wpływowych osób? Poza tym, jak to miałoby wszystko wyglądać? Nie wiem jak inni, ale jeśli ma dojść do tego, aby komuś stała się krzywda, świadoma, bądź nie, to od razu możesz mnie wykreślić, oddam strój i pójdę sobie w swoją stronę.
Powiedział spokojnie, jednak w jego głosie brzmiała pewność siebie i powaga. Oczywiście miał świadomość, że łączyło się to z brakiem zarobku, jednakże jego własne przekonania, a także istoty, która splotła z nim swoje istnienie, prowadziły tą samą drogą. Takie postępowanie byłoby haniebne, czego nie mogli do siebie dopuścić.
- Shi, powinieneś uważać. Ten człowiek może wprowadzić nas w jakieś kłopoty, po czym wyprze się tego i wyłga dzięki wpływom, a my będziemy mieli przechlapane.
Reika stała obok niego, trzymając dłoń na rękojeści miecza, którym walczyła za życia. Szaman kolejny raz delikatnie skinął głową.
- Spokojnie, nie mam zamiaru w ciągu niecałych kilku dni przezywać dwa razy czegoś, na co nie do końca mam ochotę.
Odpowiedział jej spokojnie, samemu jednocześnie nie spuszczając oczu z jego rozmówcy. Ciekawy był, o jakiego rodzaju pracę mu chodziło.

Mężczyzna, przedstawiając swoją ofertę nowym herosom, zdecydowanie nie spodziewał się tego typu reakcji. Po młodocianych bohaterach zwykle ktoś zwykł liczyć na gotowość do działania, nie wspominając już o tym, że mieli okazję zarobić przy dobrej zabawie... bijatyce. No ale nie wszyscy byli tutaj zbyt chętni do tego, co przywodziło mu na myśl, że coraz więcej przybyłych myśli bardziej o sobie, niż o innych. Czyżby archetyp idealnego wybawiciela powoli ulegał przełamaniu? To sprawiło, że jego zainteresowanie zleceniobiorcami wzrastało.~ Ależ spokojnie, powiedziałem wam jedynie, że chcę zobaczyć was w akcji. Nie określiłem jeszcze przecież, co dokładnie miałem przez to na myśli, nieprawdaż? ~ jego barwa głosu była niemal hipnotyzująca, a tęczówki wpatrujące się w każdego z niechętnych przywodziły na myśl żmiji, która skrywając się, kusiła do skosztowania zakazanego owocu ~ Widzę jednak, że dzisiejsi herosi niekoniecznie są skorzy do pojedynków, no może z wyjątkiem niektórych kąsków. Co do sposobu wykonania zadania...Mężczyzna podszedł do Percy'ego, po czym ze swojej kieszeni wyciągnął srebrną monetę, przedstawiającą węża z rubinowymi oczyma.Włożył ją do dłoni chłopaka, po czym skierował się z drugą, taką samą, w stronę sceptycznego samuraja.~ Co do waszej dwójki, mam pewną propozycję. Kilka konkurencji ma się odbyć niedaleko portu, o ile kojarzę, to gdzieś na rynku głównym. Jeżeli nie uśmiecha się wam walczyć, nie w moim interesie leży was przymuszać, czy tracić takich cudnych modeli. Żeby było jasne, nie oczekuję zwycięstw, gdyby chodziło mi o rezultaty, wynająłbym droższą, acz lepszą kadrę. Zależy mi na sprawdzeniu użyteczności dobrej jakości strojów w sytuacjach bardziej znanych herosom. ~ zaraz potem skierował się w stronę Uznika ~ A co do ciebie, olbrzymie, widzę, jak się rwiesz do akcji. Słyszałem, że w tym całym przeklętym... nie, zakazanym lesie, jest ponoć jakiś stwór, którego istnienia nie da się ot, tak wyjaśnić. Byłoby głupio, gdyby nasi kochani miejscowi ucierpieli ze względu na nią, nieprawdaż? Będziesz mógł się wykazać w walce, oczywiście bez stresu o to, czy coś się zniszczy bądź rozerwie, w końcu to jedynie faza testów.Tym samym spojrzał się jeszcze na L, który jak do tej pory przejawiał postawę neutralną, może nawet i po prostu ignorował ich sam w sobie.~ A co do ciebie, moja blada papużko, co wolisz? Walka ramię w ramię z najbardziej rosłym mężczyzną, czy może zabawa u boku naszych sceptyków?

Słysząc słowa wielkoluda spojrzał się na niego unosząc brew. Że on myślał żeby udusić stwora swoim ubiorem? Barbarzyństwo. Zwłaszcza że wykonanie takiego stroju raczej nie trwało tygodnia... o ile nie miesiąca.Widząc jak znowu gospodarz do nich podchodzi, spojrzał się na niego niepewnie nie wiedząc co ma w planach. Danie monety? Kolejna dziwna rzecz zdziwiła zdrowo myślącego Percyego.-Prawdę mówisz, nie widzi mi się walczyć. Jednak jeśli temu dużemu stanie się jakaś krzywda to mnie wezwij.-Po chwili odwrócił wzrok i spojrzał się na samuraja, biorąc przy tym lekki wdech.-Chciałbyś iść z gigantem, czy bardziej wolisz udać się na festiwal?-Wolał zapytać Shimidoru niżeli iść z nim na siłę zobaczyć festiwal, zwłaszcza że tłuczenie dużego potwora z pewnością naszemu barbarzyńcy samemu raczej nie powinno pójść łatwo.

Shi słuchał tego, co miał im do powiedzenia pracodawca i skinął do siebie lekko głową. Nie kwapił się do pojedynków, ponieważ miały one tylko jeden cel. Wykorzystanie przemocy to uciechy gawiedzi. A tego zdecydowanie nie chciał robić. Czuł, że pojawił się na tym świecie obdarzony konkretnymi umiejętnościami, aby pomagać żywym i umarłym zaznać spokoju. Tych pierwszych chroniąc od krzywdy, drugich prowadząc ku światłu. Dlatego też stronił od przemocy, dopóki to nie było konieczne. Czuł, że Reika podziela jego zdanie, jak przystało na tak wspaniałego herosa.
- Nigdy nie byłam wspaniała.
- To, co robiłaś, jest odzwierciedleniem bohatera. Tylko w ten sposób jestem w stanie Cię opisać.
- Przecież nie wiesz...
- Wiem.
Odpowiedział jej krótko, na co ta zamilkła na moment, przyglądając się mu z lekko rozszerzonymi źrenicami.
- Jak?
Zapytała cicho, na co Shi uśmiechnął się lekko do siebie.
- Gdy śnię, oprócz koszmarów mam też inne sny. Z miejsc, których nie rozpoznaje, ludzi, których nie kojarzę, a jednak czuję, jakby były bliskie memu sercu. Skoro to nie należy do mnie, musi być twoimi wspomnieniami. Podejrzewam, że to efekt naszej więzi. Opuszczamy mury, które chronią nasze umysły, ponieważ wiemy, że nie możemy wzajemnie się skrzywdzić.
Odpowiedział rudowłosej, jednocześnie słuchając w dalszym ciągu słów Nikolasa. Gdy wspomniał o zakazanym lesie, delikatnie szarpnął głową, niczym ogar, który wyczuł ślad świeżej krwi.
- Czyżby chodziło mu o....
- ....ten las, z którego odeszliśmy. Jeśli znajduje się tam coś, co zagraża życiu mieszkańców.
Shimodoru wyciągnął dłoń, jednak nie wziął monety, a tylko zacisnął palce projektanta na metalu.
- Jeśli w tym lesie jest coś, co może zranić niewinnych, to udam się tam razem z olbrzymem.
Powiedział stanowczo i z przekonaniem w głosie. Czyż dlatego właśnie nie obudził się w tym lesie? Czuł, jak jego duch stróż przyznaje mu rację. Nie mogli po prostu odpuścić i pójść gdzie indziej. Dlatego się połączyli. Ponieważ oboje wiedzieli, że muszą zawalczyć z tą cholerną niesprawiedliwością.

Papużce... najwyraźniej nie spodobała się żadna forma wysiłku w nietuzinkowym stroju, gdyż po pytaniu Nikolasa pokręcił głową. Być może nie chciał ubrudzić takich szat, bądź co bądź każdy miał inne podejście do takich spraw. Chociaż wiązało się to z lekkim zawodem, dopóki młodzieniec oddał strój, na który w końcu nie zapracował, nie miał zamiaru stroić żadnych fochów. Inna sprawa polegała na tym, że młodzieniec, który tak silnie wyraził dezaprobatę wobec walki, teraz zmienił zdanie. Nie ma co, całkiem niezdecydowana z nich się zrobiła grupa.~ Tak sądziłem właśnie, że niekoniecznie ci się widzi... niech będzie więc. Percy przetestuje stroje podczas korzystania z atrakcji, jakie zapewnia ten festiwal, bodajże na placu głównym, a co do waszej dwójki, pójdziecie więc ze mną do lasu.Tym samym upewnił się wzrokiem jeszcze raz, że każdy otrzymaną monetę ma ze sobą, po czym pierwszy podążył przez drzwi kajuty, w której się znajdowali, wychodząc na pokład statku, a następnie przechodząc do samego portu.~ Mam nadzieję, że wiesz dobrze, gdzie się znajduje plac główny, mogę mieć małe problemy, by odprowadzić was w dwa różne miejsca.Tymi słowami postanowił pożegnać niepozornego medyka, po czym skierował się w stronę lasu.

Zakazany Las

Pomiędzy kilkoma mniejszymi wioskami rozciąga się las będący w zasadzie smutnym świadectwem tego, jakich zniszczeń potrafi dokonać Anomalia. Będący niegdyś żywym i pełnym zieleni oraz lokalnej fauny miejscem dziś straszy szarością, obumarłymi lub dotkniętymi mutacją drzewami oraz gęstą mgłą. Najpoważniejszym zagrożeniem są jednak zamieszkujące las potwory, które tylko czekają na to, aż nieświadoma ofiara znajdzie się w ich zasięgu i stanie się ich przekąską. Władze w wielu wioskach już lata temu postanowiły zabronić wchodzenia do lasu zwykłym mieszkańcom w obawie o to, że mogą tam zginąć, lub — co gorsza — po powrocie z tego miejsca nie być już tym samym człowiekiem. Dostęp tam mają tylko odpowiednio doświadczeni i wyszkoleni mieszkańcy, którzy wiedzą jak się zachować w lesie i otrzymają specjalne zezwolenie oraz oczywiście Herosi, którzy czasem wręcz są tam wysyłani w ramach zleceń, aby oczyścić teren z mutantów zapuszczających się zbyt blisko ludzkich siedzib. Granicząca z Carachtar część, pomimo festiwalu, który nanosi na twarze mieszkańców uśmiechy, nie jest wcale mniej niebezpieczna niż była.

Zakazany las. Dość ciekawa nazwa, która na pewno miała coś związane z wymaganym pozwoleniem na choćby zbieranie tutaj grzybów. Aczkolwiek, biorąc pod uwagę, że grzyby mogłyby pewnie pod wpływem mutacji zacząć zbierać grzybiarzy, a potem przerabiać ich na ściółkę, mało kto próbował się tu zapuszczać. Trzeba było być wyjątkowo odważnym, przebiegłym, nieustraszonym, szczęśliwym, lub po prostu głupim, aby wejść tutaj bez armii i tysiąca pochodni, aby cały ten las puścić w diabły.
I dlatego właśnie Uznik szedł dziarskim krokiem, gdzieniegdzie łamiąc gałęzie czy przesuwając pniaki, aby jego wielkie cielsko zmieściło się w ogóle w chaszczach, otulających zapomniane ścieżki.
Niejednokrotnie gdzieś na skraju wzroku przemknął cień, echu łamanych przez wielkoluda gałęzi towarzyszyły nagłe, szybkie odgłosy dalekich kroków, albo słychać było jak coś ociera się o martwy pień drzewa hen daleko. A mimo tego, wojownik raczej zacierał ręce, niźli zwalniał kroku.
Nie zrozumcie mnie źle - mimo, że ekscytacja i adrenalina w jego żyłach zaczynały przybierać poziomy bardzo wysokie, Heros był w stanie gotowości. Z uśmiechem, lecz czujnie, rozglądał się na boki, w górę oraz pod nogi. Słyszał, zanim weszli tu grupą, że w tym lesie nawet i kamień pod stopą może okazać się zmutowanym żółwiem zdolnym odgryźć rosłemu chłopu twarz. Albo niepozorna liana, zwisająca smutno z drzewa, mogła udusić nawet woła. Nazwa "Zakazany" nie wzięła się aby odstraszać młodych pachołków i panny od balowania na polanach, tylko z powodu czyhających niebezpieczeństw, które były powodem śmierci wielu ludzi.
I to sprawiało, że wojownik wreszcie odżył. Jego mięśnie, już gotowe i napięte, ledwo mieściły się w stroju danym mu przez Nikolasa. Topór, zwykle na plecach, teraz przyjemnie pieścił zaciśniętą pięść wojownika. Broń tej wielkości dla niektórych mogła być ciężarem, lecz Uznik czuł ją jak przedłużenie ręki. Kilkukrotnie już wymierzył lekki cios, aby ostrze pozbyło się zwisającej gałęzi, albo szpikulcem sprawdzał czy ziemia przed jego stopami jest stabilna i nie kryje dziwnych pułapek.
Każdy taki zamach był szybki, pozbawiony elementów dekoracyjnych, zadany bez wysiłku i niemal bez rozmachu. Wyglądało to trochę, jak gdyby był to naturalny ruch przy spacerowaniu.
—** Nikolasie, czy władze wiosek mówiły co i gdzie tutaj czeka? Czy idziemy na oślep, aż trafimy na coś, czego mordercze intencje będą aż nazbyt jawne? ** — zapytał Uznik niewinnie, patrząc na pracodawcę, który najwyraźniej prowadził ich w konkretne miejsce, z nadzieją i rosnącą ekscytacją.Nie było powodu, aby to ukrywać - wojownik chciał zmierzyć się z czymś na śmierć i życie, aby móc wypróbować cały swój potencjał. Nie korzystaj jeszcze zbyt często z darów, jakie otrzymał - wiedział jednak jak ich używać, ta wiedza była porównywalna do oddychania. Nie musisz się go uczyć, nie musisz tego robić świadomie, wiesz że to jest i robisz automatycznie.
I to właśnie to powodowało, że na walkę z monstrum napalił się jak młodzieniec nad jeziorem na panny po żniwach. Dzięki temu mógł sprawdzić na co tak naprawdę go stać, ile wytrzyma jego topór oraz czy jest przed nim jakakolwiek przyszłość.

- I znowu tutaj.
Usłyszał cichy głos Reiki, gdy razem ze swoim zleceniodawcą dotarli do zakazanego lasu. Podobnie jak parę dni wcześniej, gdy zjawił się w tym świecie, to miejsce odpychało od siebie wyglądem i aurą. Shimodoru rozglądał się uważnie, chcąc zarejestrować wszystko, co działo się dookoła. Dokładnie wiedział, co może się tutaj znaleźć i zdecydowanie nie chciał, by natrafili ponownie na potwora.
- Nie wiem jakie macie doświadczenia z tym miejscem, ale miejcie oczy dookoła głowy i mówicie o nawet najmniej podejrzanej rzeczy. W szczególności uważajcie na obcych, może się okazać, że nie są tym, za kogo się podają.
Powiedział do swoich towarzyszy, przyglądając się martwym drzewom. Ponownie na wierzch wypłynęły obrazy tego miejsca, które widział we wspomnieniach duchów, napotkanych po pobudce. Do jego uszu także docierały dźwięki wydawane przez las, dlatego też trzymał dłoń na rękojeści, gotowy w każdej chwili do walki.
- Ciekawe, czy kiedyś uda nam się przywrócić ten las do pierwotnego stanu?
Mruknął do siebie w myślach, na co i Reika, która szła obok nich, niczym kolejny towarzysz, jednak widoczny tylko dla niego, spojrzała na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Masz to w planach?
- Oczywiście. Przecież widziałaś w moich wspomnieniach, jak to wyglądało i co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Drzewo grzechu, które zostało nakarmione przez śmierć tych niewinnych dzieci. Podejrzewam, że jeśli udałoby się nam je zniszczyć, to las powinien móc zwalczyć tę chorobę.
Powiedział do niej spokojnie w swym umyśle, jednocześnie dodając kolejną rzecz do zrobienia, na swojej prywatnej liście. Był pewien, że gdyby pozbyli się tego plugastwa, to las sam w sobie odrodziłby się na nowo. Niczym wycięcie raka, niszczącego zdrowe ciało. Czyżby też szaman miał być kimś w rodzaju lekarza, który ma za zadanie wyleczyć nie tylko umysł zarówno umarłych, jak i żywych, ale także polepszyć stan otaczającego go świata? Dlaczego by nie? W końcu, jeśli wszystko pójdzie okej, to będzie jeszcze egzystował na tym świecie, przez dłuższy czas. Widział, że Uznik, który im towarzyszył, aż rwał się do walki, więc najprawdopodobniej miała to być jego pierwsza potyczka w tym miejscu. Westchnął cicho w duchu, gdy pomyślał o narwaniu swojego towarzysza broni.
- Przynajmniej wygląda na takiego, co nie ucieknie ze strachu.
Reika przyglądała się wielkoludowi z uznaniem, widząc, jak pewnie stawia kroki mimo swojej masy ciała.
- Nie wiemy tego. Każdy chce walczyć, dopóki nie dostrzeże swojego przeciwnika. W razie czego po prostu pójdziemy na pierwszą falę. Chyba nic gorszego od białowłosego potwora nie możemy tutaj spotkać, prawda?
Rzucił lekko, choć wewnętrznie delikatnie się wzdrygnął. Jedyne, czego nie chciał spotkać tutaj to właśnie jego. Wiedział, że nie ma jeszcze wystarczająco sił, aby móc z nim zawalczyć jak równy z równym.

-Dlaczego dałem się namówić tutaj przyjść...-Pomyślał przez chwilę Percy widząc wejście, do umierającego już lasu. Mimo próby nieprzyjęcia się tym miejscem, przeszły przez niego lekkie ciarki, a on sam przez chwilę stanął patrząc się w stronę lasu.Aż przerwało jego analizę tego miejsca, usłyszał jak Uznik rzucił kłodą, gdzieś na bok, i momentalnie wrócił do przemieszczania się za resztą osób.-Niestety nie mam zbyt dużych doświadczeń z lokalną fauną i florą, no może poza manipulacyjnymi roślinami próbującymi ciebie przekłuć, niestety ta historia jest na inny moment.-Odrzekł ze spokojem, obserwując lewą stronę ścieżki.-Jak dla mnie to była moja historia Percy.-Usłyszał głos w swojej głowie, jednak on sam nie odpowiedział nic, spojrzał się jeszcze tylko na właściciela, aby ten mógł coś więcej powiedzieć, natomiast on sam wrócił do obserwowania lewej strony. On sam starał w tych odgłosach drzew, wiatru znaleźć jakiś spokój, o ile w ogóle dało się takowy odczuć.

Nikolas prowadząc ich przez las, miał jeden cel, jedno miejsce, do którego chciał ich doprowadzić. Chociaż właściwie nie tyle miejsce go obchodziło ile bardziej istota, o której usłyszał podczas dobijania targu. Istota, która może przysporzyć naszym bohaterom kilka ciekawych doświadczeń. Shimodoru milczał, chociaż ekspresja jego twarzy zdradzała, że był na czymś skupiony, Percy okazał się wspomnieć o czymś istotnym, jak zaznajomienie z lokalnymi terenami, a raczej o jego braku, za to Uznik — najbardziej skory do pojedynków z nich wszystkich — zadał dość standardowe pytanie.~ Jeśli chodzi o nasz cel, dostałem zbliżoną lokalizację i opis, lokalni kupcy byli bardzo hojni, kiedy odparłem, że się zajmę ich problemem. Oczywiście nie zamierzam zabierać wam za wasze zasługi, dostaniecie wynagrodzenie, mi nieszczególnie zależy na zapłacie, a na przetestowaniu kreacji w boju.Tym samym po jeszcze chwili spaceru, grupa w końcu dotarła do miejsca lekko różniącego się od reszty lasu. Połamane drzewa, gałęzie, do tego wypalona na czerń ściółka leśna, wszystko przywodziło na myśl domysły, że coś na pewno musiało się tam wydarzyć. Jeżeli ktokolwiek o bystrym oku rozejrzał się, mógł spostrzec dwa śnieżnobiałe ślepia wgapiające się w grupę.

Po uzyskaniu bardzo skompresowanej, chociaż rzeczowej odpowiedzi, Uznik zamilkł na dłuższą chwilę, analizując słowa Nikolasa. Wbrew opinii, którą można sobie wyrobić oceniając po wyglądzie, wojownik wcale nie był tylko chodzącą kupą mięśni do ofensywy. Miał trochę oleju w głowie, i łączył fakty.
Jak wiadomo, dla kupców zawsze pieniędzy jest za mało, i wszystko co wydają, obracają pięć razy w dłoni - a skoro byli bardzo hojni, to najwyraźniej sprawa była nad wyraz nagląca. Możliwe też, że nie byli pierwszymi, którzy zapuścili się w te rejony. Co stało się z poprzednimi? Czy ich cel, jak to nazwał Nikolas, był nie byle stworem, a wręcz postrachem?
Z drugiej strony, nie mógł być niepokonany - kto jak kto, ale ich gospodarz pewnie by o tym wiedział i nawet nie próbował się tu zapuścić wraz z nimi, tylko czekał bezpiecznie na swym okręcie.
Mimo wszystko jednak, wysoki woj nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju - i w celu przygotowania się do walki, która na pewno ich czekała, postanowił sięgnąć do swojej torby i wyciągnął z niej trochę prowiantu.
Jego moce działały stricte w połączenu z wydolnością organizmu, nie mógł więc pozwolić sobien a odczuwanie głodu lub pragnienia. Zmęczony na szczęście nie był, mimo machania toporem, jednak nie jadł już od kilku godzin. Musiał więc uzupełnić "zapasy".
Ciszę ich spaceru przerywało chrupanie marchewki, dźwięk odrywającego się chleba z bochenka, pomlaskiwanie przy opędzlowywaniu jabłka i gulgotanie mleka, którym popijał wszystko. Musiało to wyglądać zabawnie z boku, jednak mniej zabawnym byłoby stracić siły w połowie zapasów z tajemniczą istotą.I zanim Uznik dokończył swoje pożywne szóste śniadanie, dotarli do miejsca bardziej martwego, niż wcześniej. Wojownik poczuł, jakby uderzyło go w samą twarz, niepokojące uczucie i atmosferę tego miejsca. Wszystko w jego ciele wręcz krzyczało "PRZESTAŃ ŻREĆ, BROŃ W GÓRĘ!" i wojownik, wiedząc że instynktu się słucha, opróżnił ręce z jedzenia, by sięgnąć po topór i oburącz trzymać go w pozycji do szybkiego sparowania potencjalnego ataku.
Okolica była cicha, martwa, niepokojąca. Spalenizna, połamane drzewa, coś Uznikowi mówiło, że zabrał ze sobą za mało broni.
Dlatego wojownik uśmiechnął się drapieżnie, lekko zgarbił, rozstawił szeroko stopy i oblizał usta. Był gotów do przyjęcia ciosu, wyprowadzenia natychmiastowej kontry i zapasów. Był skupiony, gdyby musiał użyć swojej mocy. Ale przynajmniej nie był głodny
— **To tu, prawda? ** — zapytał cicho, twardym głosem, rozglądając się czujnie.

Shimodoru słuchał, tego, co ma im do powiedzenia ich zleceniodawca i skinął do siebie głową.
- Dlatego skoro byli chętni sypnąć groszem, to musimy podnieść o przynajmniej jeden stopień zagrożenia tego, czego się spodziewamy. Pieniądze dla nich są jak krew i dzieci, więc nie wydawaliby ich tak szczodrze, gdyby problem nie był poważny, taki do którego nie chcą brać się własnymi siłami. Po drugie uważajcie na wszystko, co się tutaj dzieje. W każdej chwili możemy zostać zaatakowani.
Powiedział, uważnie rozglądając się dookoła. Trzecia myśl, która przyszła mu do głowy opiewała o naturę ich celu. Czyżby to było zwierze, na które miał wpływ ten las, a może chodziło o potwora, którego zrodziło drzewo grzechu? Jeśli było w stanie przeobrazić ten teren na modłę koszmaru dziecka, to dlaczego by nie stworzyć monstrum? Shi słysząc dźwięk, który wwiercił się w zestaw słyszanych naturalnie, szybko obrócił się w jego stronę, po czym po prostu się uśmiechnął. To ich olbrzymi kompan wziął się za jedzenie.
- Normalnie to bym się na niego wydarła, ale raz nie mogę, bo mnie nie usłyszy, a dwa rozumiem, że nie chce głodny ruszać do walki. Widać, że facet wie, co jest ważne w życiu.
- No tak, ale nie bierzesz pod uwagę najważniejszej rzeczy.
- Jakiej?
- Przecież on musi ważyć tyle, co młody koń! Wiesz, ile to potrzebuje energii do poruszania się?!
Zawołał w myślach, na co jego duch stróż parsknął śmiechem i pokręcił głową. Choć przekomarzał się z nią lekko, to jego oczy nadal lustrowały otoczenie, po czym w końcu trafili do miejsca, które zdecydowanie różniło się od reszty lasu.
- To...
Zaczęła Reika, na co Shimodoru skinął lekko głową.
- ....tutaj.
Powiedział na głos. Spalone źdźbła trawy, okolica, która wyglądała jakby była efektem ogromnego wybuchu.
- Przypomina mi to Twoją walkę.
Mruknął cicho do swojej towarzyszki i wyostrzył zmysły, przeczesując wzrokiem okolicę, po czym włosy stanęły mu dęba, gdy dostrzegł parę ślepi wpatrzonych w nich. Nie miał wątpliwości, że trafili na swojego przeciwnika. Chwycił dłonią katanę, a następnie wysunął ją z pochwy.
- Po lewej stronie Uznik. Dwa białe ślepia wpatrzone w nas. Percy do tyłu, Nikolas, jeśli nie chcesz walczyć to Ty też. Wołajcie do nas, gdyby cokolwiek dziwnego zostało przez was zauważone. Wielkoludzie, jesteś w stanie walczyć na froncie? Ja spróbuję po naprzykrzać się naszemu towarzyszowi.
Rzucił do towarzyszy, jednocześnie uspokajając oddech i bicie serca. Reika, stanęła za nim, przyglądając się stworzeniu. Była gotowa, aby wspomóc szamana, z którym dzieliła myśli.

”To jakiś potwór?”Momentalnie Percy odwrócił się w stronę Uznika by dostrzec jak barbarzyńca pożerał biedną marchewkę.Las po chwili przekształcił się chyba w jakieś pole bitwy, jednak żadne ślady nie wskazywały na to żeby cokolwiek tutaj walczyło musiało zostać pożarte, nie podobało się to Percyemu. Wpierw wsłuchał się w słowa Nikolasa, myśląc po chwili że zapłata za pokonanie takiego czegoś na pewno powinna być sowita, jednak pieniądze go nie interesowały zbytnio. Gdy Shimodoru powiedział żeby się cofnąć, Percy wycofał się by po chwili odpowiedzieć.-Nie wydaje się że tyły mogą być bezpieczne, ale moja znajomość strategi nie jest zbyt duża aby się sprzeciwić twoim słowom Shimodoru-

Jeżeli chodzi o domysły niektórych, mogły być dobrym tematem do dalszej dyskusji, gdyby nie to, że muszą wykonać zadanie. Mężczyzna, słysząc dedukcję Shimodoru, wyszczerzył się, po czym pokręcił głową.~ Przywiązanie do grosza charakteryzuje tych, co potrzebują oszczędzać. Większość tych opasłych świń lubi pochwalić się swoim pożal się boże majątkiem, rozrzucając pieniądz na lewo i prawo, bo nie chcą sobie ubrudzić rączek. ~ wypowiedział pozornie egoistyczną kwestię ~ Dodajmy do tego to, że tutejsi boją się walki nawet z przerośniętą wiewiórką, jeśli jest to znak Anomalii.Na pytanie o to, czy teren, do którego doszli, jest lokalizacją ich celu, brunet skinął głową ze słowami "Na to wygląda", a jako że zdecydował się doglądać tego, jak walczą w jego strojach, posłuchał się Shimodoru.~ Robi się gorąco, podoba mi się to.

Białe ślepia, które obserwowały bohaterów, wkrótce przeniosły się wyżej, z poziomu krzaku, zza którego początkowo wyglądały, coraz wyżej i wyżej, sięgając wysokości dwóch i pół metra. Zaczęły się też zbliżać, powoli ukazując sylwetkę... tak, sylwetkę, bo inaczej tego nie można było nazwać. Ciemna istota o białych, pustych ślepiach, wydawało się, jakby emanowała światłem, chociaż właściwie było to jego przeciwieństwo. Poza dziwną strukturą ciała, istota wydawała się humanoidalna. Dwie nogi, dwie ręce, głowa, do której przymocowane było coś na kształt jelenich rogów. Na dodatek jedna z rąk wydawała się dziwnie wygięta, jakby posiadała dodatkowy staw, a może po prostu była złamana? Niezależnie od stanu ręki, widząc spięcie i przygotowanie do możliwej potyczki, niezidentyfikowana istota wydała z siebie nieznośny, głośny lament, po czym przywołała do swojej dłoni małego płomiennego duszka. Ten wyglądał na zmartwionego, próbował uspokajać bestię, ale zanim coś uzyskał, został ciśnięty w stronę Uznika.

Następujące po sobie wydarzenia były całkiem szybkie. W chwili, gdy wojownik stanął i przyjął postawę do walki, Shimodoru zajął pozycję tuż obok, a po chwili dobył imponującego oręża. Długi kawał stali, smukły i wydaje się, pełny gracji - kontrastował z wielkim toporem, który dzierżył blondyn. Ten jednak wiedział, że tych broni nie wolno do siebie przyrównywać. Obie zostały skonsutruowane i stworzone do zupełnie innego typu potyczek i stylów walki. Obie miały swoje własne wady i zalety, były lepsze i gorsze na różnych płaszczyznach. Blondyn jednak doceniał, że będzie miał wsparcie.Walka na froncie to coś, do czego mnie rodzice stworzyli, Krupkij czelovek — powiedział, dodając na końcu nawet dla niego niezrozumiałe słowa.Już chciał odezwać się do Nikolasa i Percy'ego, jednak skierował wzrok w miejsce wskazane przez szamana. I wtedy, gdy Uznik już był przekonany, że przyjdzie im się mierzyć z czymś przerażającym, w krzakach dało się dojrzeć sylwetkę. Czarną niby-mgłę, która na oczach wojownika formowała się w humanoidalną postać. Tylko białe punkciki oczu pozwalały odróżnić ją od ciemności nocy.
Woj czuł dreszcze na całym ciele, gdy widział jak bestia prostuje się. Wyglądała jak koszmar dziecka; głowa zaopatrzona w rogi, jedna z rąk wykręcona, jak gdyby próbowała sięgnąć w sam głąb dziecięcej duszy i wyrwać ją z ciała, i te oczy. Białe punkty, zero emocji.
I wtedy wojownik wyszczerzył się jeszcze bardziej, bo istota okazała się wyższa niż blondyn, co było już samo w sobie wyczynem. Gdy otaczające ich powietrze rozdarł głośny lament, wojownik ani myślał się nie przyłączyć - wydarł się głośno, tubalnie, pozwalając krzykowi zmienić się w pierwotny zew - zew, jaki w dawnych czasach wydawali z siebie drapieżnicy poczuwszy krew ofiary.
Przerzucił topór z ręki do ręki, potem uchwycił go oburącz, i w tym właśnie momencie w jego stronę posłana została niewielka ognista kula. Woj zasłonił się ramieniem, gotowy na piekielnie ognie, gdy jednak nie poczuł nic większego, niż lekki ciepły podmuch, wytrzeszczył oczy szeroko. Tak straszna bestia, a tak żałosne ataki?
Nu maladiec — zaczął, jednocześnie skracając dystans między nim a istotą. —** Pokaż na co cię stać, i dlaczego jesteś tak straszny**.
Zaczął powoli zbliżać się do przeciwnika, czujnie jednak i ostrożnie dobierając kroki. Nie wiadomo co mogło kryć się w podłożu, czy nie ma zastawionych pułapek, lub czy bestia nie zaskoczy go nagłym atakiem.A ciche trzaski napiętego materiału koszuli, pod którym kotłowały się spięte mięśnie, dodawały całej scenerii akcentu nadchodzącego mordobicia.

Shi skinął głową zarówno do Percego, jak i Nikolasa, jednak zwrócił się do tego pierwszego.
- Jeśli masz jakieś umiejętności, które są w stanie nam pomóc podczas walki, to używaj ich śmiało, tylko najpierw nas ostrzegaj, żebyśmy wiedzieli, że to Ty.
Gdy Uznik przyjął postawę bojową z wyciągniętym toporem, Shi popatrzył uważnie na broń. Nie był pewien, a raczej miał pewność, iż samemu nie byłby w stanie dzierżyć takiego oręża. Potrzeba było do tego ogromnej siły, którą najwidoczniej posiadał Uznik. Słysząc jego słowa, uśmiechnął się lekko, chociaż nie zrozumiał tych dwóch ostatnich słów, które wypowiedział jego tworzysz walki. Zapisał je sobie w głowie i postanowił, że o ile przeżyją, to później o to zapyta. Stał obok wielkoluda, pozwalając, aby myśli odpłynęły w niebyt, ponieważ ich oczom zaczęła ukazywać się pozostała część ciała, do którego należały obserwujące ich ślepia.
Przyznać trzeba było, iż postać, ukazująca się im z sekundy na sekundę, robiła coraz groźniejsze wrażenie. Istota humanoidalna, która jednak nie przypominała człowieka. Rogi zdobiące głowę przywodziły raczej na myśl demona z koszmarów sennych.
- Shi, jego ręka.
Usłyszał obok łagodny głos swojego ducha stróża, na co skinął głową.
- Wiem, też to zauważyłem, ale dzięki.
Odpowiedział, po czym zwrócił się do Uznika.
- Miej się na baczności, przed jego górną kończyną. Wygląda tak, jakby mogła się wygiąć pod kątem niemożliwym dla nas. Atakuj w taki sposób jak chcesz, ja będę zawsze z drugiej strony.
Skupił uwagę na anatomii swojego przeciwnika, szukając słabych punktów, w które mógł uderzyć, jednocześnie zaciskając na moment mocniej dłonie na rękojeści, po czym je rozluźnił i skierował czubek ostrza w stronę istoty.
- Młot i igła?
Reika, była pod wrażeniem słów, które przed chwilą jej podopieczny skierował do swojego towarzysza. Podczas ich długich rozmów opowiadała mu o specjalnej taktyce, której używano za jej życia. Para wojowników, z których jeden polegający na czystej sile i mocy atakował otwarcie przeciwnika, natomiast drugi nastawiony na zwinność w tym czasie starał się przechwytywać zagrażające swojemu towarzyszowi ataki, a jednocześnie sam szukał słabych punktów przeciwnika. Najwidoczniej Shi postanowił wykorzystać ją podczas tej walki. Szaman uśmiechnął się lekko do siebie, po czym skinął jej głową.
- Wydaje mi się, że to będzie odpowiedni sposób walki w tym momencie, jeśli coś będzie się działo w trakcie, zawsze będę mógł zareagować.
Słysząc ryk zarówno ich przeciwnika, jak i Uznika roześmiał się w duchu. Dwie bestie już od początku próbują pokazać, która jest silniejsza! Oczywiście, miał nadzieję, że okaże się, że to ta sojusznicza wygra. Widząc atak potwora, spodziewał się głębokich oparzeń, jednak ślad był minimalny. Oczywiście, mogło się okazać, iż potwór był silny fizycznie, za to słaby magicznie. Sam był tego przykładem. Jednak cały czas miał się na baczności. W przeciwieństwie do Uznika Shi zaczął poruszać się na boki, idąc do przodu, po chwili na skos, w następnej sekundzie pół kroku do tyłu. Chciał w ten sposób zdezorientować przeciwnika.

Percy kiwnął w stronę Shimodoru aż zobaczył to."Nie podoba mi się to."Pomyślał odwrotnie niż Nicolas Percy dostrzegając istotę o białych ślepiach, wyglądała mu bardziej jak postać wyciagnięta z bajek dla dzieci, które nie powinny zapuszczać się w las. Czegoś mu brakowało w tej istocie, pomyślał przez moment, wydawało mu się że jelenie rogi mogły w jakikolwiek sposób symbolizować upadłego ducha lasu? Najpewniej, jednak zaciekawiło go bardziej czy może byłaby inna opcja do tego żeby jakkolwiek z nim się dogadać, zamiast walczyć, no jednak zapomniało tym że Uznik już ruszył w jego kierunku.Widząc że został on sam i Nicolas, Percy próbował rozejrzeć się dokładniej po terenie na którym się znajdowali, ewentualnie jakichkolwiek innych wskazówek, które byłyby w stanie im pomóc w walce. Nie widział innej opcji jaką mógł aktualnie podjąć, zwłaszcza że najpewniej gdyby tam podszedł to istota ta, by go zabrała ze sobą a następnie rozszarpała na miejscu, a on nie chciał znowu przyzywać, Yorimoru, przyzywanie go dla niego było czymś w rodzaju katuszy, wiedział że jego umiejętności na tą walkę mogłyby im się przydać, ale strach przed tym do czego byłby posunąć się demon, cóż dawał do zrozumienia Percyemu że aktualnie najlepszą opcją będzie wspieranie towarzyszy poza polem walki, w tym jakże szykownym wdzianku jakie wyszył im pan Nicolas, co jak co ale przynajmniej na swoich pogrzebach będą ładnie wyglądali.

Cóż, przyglądając się zachowaniu bestii, każdy mógł stwierdzić co innego, jednak ostatecznie bądź co bądź przystąpiła do ataku, nawet jeśli płomień ten nie wyrządził zbytniej krzywdy Uznikowi. Widząc, jak mężczyzna się zbliża, a także dostrzegając dziwne, dezorientujące ruchy Shinodoru, bezimienna istota wzięła się na baczność i obserwowała uważnie swoimi świdrującymi ślepiami. Po chwili na jej ramieniu ponownie pojawił się płomień, co więcej wyglądało to, jakby miał swego rodzaju twarz, której próbował użyć, by komunikować się z istotą. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, został zgnieciony w dłoni ciemnej sylwetki. Bohaterowie mogli dostrzec, jak dodatkowy staw powoli wracał do normy. Czyżby bestia wyleczyła w ten sposób swoje rany? A może nieznanego pochodzenia płomień pozwalał jej na dowolną zmianę kształtu? Tego nie mogli się przekonać zbyt szybko, gdyż Lumin, jeśli tak skrótowo nazwać ich przeciwnika, położył dłonie na ziemi, by wokół zbliżających się do niego osób pojawiły się dwa czerwone kręgi o średnicy trzech metrów każda, z których chwilę później wyrosły trzymetrowe ściany ognia. Czas na reakcję, jaki mieli bohaterowie, był krótszy niż sekunda, a gdyby działania miały za sobą jakąś ideę, prawdopodobnie objawiłyby się krzykiem "nie zbliżaj się"!

Uznik kątem oka obserwował zachowanie swoich towarzyszy. Nie chciał się jednak nimi rozpraszać, uważał że są dorośli i poradzdą sobie z tym, z czym każde z nich się będzie mierzyć. On miał na celu sprawdzić siłę tych tak zwanych anomalii. Chciał poznać smak walki z nimi, wypróbować ich siłę, zaciekłość. Poczuć jakimi są przeciwnikami.
Wysoki woj obserwował jak bestia najpierw jest otaczana przez jakiś płomień, a potem nagle kładzie ręce na ziemi. Nim zdążył mrugnąć, pojawił się pod Nim dziwny okrąg. Wiedząc, że może to być dosłownie wszystko, wojownik spiął mięśnie do skoku i przechylił się w bok lekko kucając. I w tym momencie właśnie z ziemi wyrósł słup ognia, obejmując obszar na jakim wojownik się znajdował. Jedyne co zdążył jeszcze zrobić, to zakryć twarz połą płaszcza.
Uznik szybko rozprostował nogi, wystrzeliwując się w bok, w kierunku sczerniałego drzewa. Poczuł swąd palonych włosów, poczuł pieczenie na twarzy, dłoniach i karku.
Ciepło, ciepło, ciepło! — wrzasnął mężczyzna, lecąc na spotkanie z ziemią. Puścił ubiór, rzucił topór na ziemię kilka metrów przed miejscem gdzie chciał wylądować. Gdy już miał spotkać się z glebą, zrobił przewrót przez lewy bark, przeturlał się i wstał natychmiast, łapiąc broń.
Jego włosy były znacznie krótsze, przypalone nieregularniei. Wyglądało to dość komicznie, zwłaszcza, że jedną brew także obłapały płomienie - nie zakrył jej cudownym frakiem Nikolasa.
Obie dłonie, kark i szyja, szybko się zaczerwieniły, a na lewym uchu pojawił się czarny strup. Uznik jednak nie zawył wcześniej z samego bólu, chociaż oczywiście to też miało wpływ - krzyk był wyrazem wściekłości i ekscytacji.
— **A więc bawisz się na odległość? ** — warknął wojownik, który w ciągu sekundy od przewrotu dopadł do sczerniałego, opalonego drzewa.
Jednym, szybkim i mocnym ciosem orąbał spory kawał konara, który ważył dobre trzydzieści kilo. Złapał za niego i ruszył w stronę potwora - konar chciał wykorzystać wpierw do rozproszenia potencjalnego ataku, jak i również aby rzucić potem w kierunku adwersarza aby go rozproszyć.
Jego kroki szybko przerodziły się w ługie susy, które dudniły o ziemię i aż wprawiały ją w lekkie drżenie. Nie chciał się dać spalić, a więc zamierzał natychmiast skrócić dystans.

Kolejny płomień, który pojawił się w pobliżu bestii ponownie miał twarz zbliżoną do ludzkiej i zachowywał się tak, jakby chciał jej coś powiedzieć. Jednak Shi zawuażył, że zamiast tego przeciwnik po prostu go zgniótł. Co było jeszcze dziwniejsze, staw będący wczesniej w dość nieregularnej pozycji wracał do "normy". Czyżby w ten sposób bestia się leczyła? Jesli tak, to musieli mieć to na uwadze w późniejszym etapie walki. Nie chcieli przecież aby po zadanych jej ciosach po prostu się poskładała do kupy. Zanotował sobie to w pamięci, po czym ruszył podobnie jak Uznik przed siebie.
Nie uszli jednak kilku kroków, gdy bestia przeszła do ataku. Nagle pod nogami wojowników ukazały się kręgi. Choć miał tylko sekundę na reakcję, to rzucił się w bok.
- Shi!
Usłyszał obok siebie głos swojego stróża, a po chwili poczuł, jak ogień atakuje nogi. Ból był odczuwalny, jednak nie paraliżował go, był w stanie walczyć dalej. Zamiast skupiać się na nim, dodał do listy w umyśle kolejną notatkę. Jeśli bestia chciała zaatakować w ten sposób, najpierw kładła obie łapy na ziemi. To było chwilowe ostrzeżenie, które musieli mieć w pamięci, jeśli chcieli przetrwać tę walkę. Gdy podobnie jak Uznik wykonał przewrót, tylko w drugą stronę, zerwał się na nogi, odetchnął raz głęboko i rzucił się w kierunku bestii. Jego olbrzymi kompan przemierzał kolejne metry dzięki swojej sile i wielkim rozstawie nóg, Shimodoru korzystał ze swojej prędkości. Miecz trzymał ostrzem do dołu, a on sam koncertował się na poczynaniach bestii.
- Bez połączenia?
Usłyszał w myślach głos Reiki, na co skinął lekko do siebie głową. Na razie nie chciał wyciągać swojej najsilniejszej i tak naprawdę jedynej karty atutowej, jaką posiadał. Nie wiedział jaką siłę posiada ich przeciwnik, jeśli będą w ruchu, to powinno udawać im się unikać ataków zasięgowych, a wtedy mogli wykorzystać swoje największe atuty. Ryk, jaki wydał z siebie Uznik, był czymś zwierzęcym, wyzwanie, które sie podjął. Rozumiał, że teraz uderzy w przeciwnika wszystkim co ma i było mu to na rękę. Mając przy sobie takiego dzikiego wojownika, który raczej ściągnie na siebie uwagę, samemu mógł skupić się na tym, co chciał zrobić. Wyszukiwać słabsze punkty przeciwnika, a jeśli będzie próbować użyć swoich sztuczek to zareagować odpowiednio do sytuacji. Czekając na atak wielkoluda, samemu znalazł się po drugiej stronie, aby wykonać swoje cięcie w tym samym czasie.

Obserwacja od strony Percyego szła w najlepsze, zwłaszcza że istota najwidoczniej nie dość że uleczyła swój staw w jakiś sposób, to dodatkowo znowu zgniótł ognika, po to aby nałożyć dwie ogniowe ściany na dwójkę, on sam obserwował tylko jak płomienie ranią jego towarzyszy.-Panie Nicolasie, te stroje które pan uszył aby na pewno są ognioodporne? I wogóle w jaki sposób mają one pomóc im w walce?-Zadał pytanie w stronę Nicholasa, powoli wyciągając skalpel z kieszeni, coś mu nie pasowało w tej istocie, a na wszelki wypadek będzie mógł w jakikolwiek sposób siebie obronić lub tego gościa z którym tutaj się udało. Coś go lekko zdziwiło że istota raczej się broniła niżeli jakkolwiek zachowywała się agresywnie w stosunku do innych.-Wiem że nie wypada wam tego mówić chłopaki, ale wydaje mi się że przemoc nie zawsze jest rozwiązaniem…-Powiedzial w stronę mężczyzn walczących z istotą, jednak on sam po chwili odszedł od Nicholasa i zaczął iść w ich stronę powoli i niepewnie. Myślał nad tym aby nie zbadać tej istoty i ocenić czym konkretniej ona jest, albo czy nie ma gdzieś w okolicy jakiś rzeczy które mogłyby nawiązywać do tej postaci.

Cóż, jeżeli chodzi o sposób, w jaki dwójka herosów "uniknęła" większych obrażeń, z pewnością mogli dalej walczyć, nawet jeśli trochę się przy tym spiekli. Nadpalone włosy i brew Uznika, połączona z delikatnym oparzeniem na nieosłoniętych częściach ciała, najpewniej drugiego stopnia, dzięki szybkiej reakcji były raczej mało dotkliwe. Gorzej, jeżeli by został w ogniu na dłuższą chwilę, wtedy nawet frak by go nie ocalił przed ranami. Co do obrażeń Shimodoru, wyglądało to podobnie, z tym że jedynie na nogach. Z pewnością mógł odczuć gorąco atakujące jego kończyny, jednak stroje podarowane przez projektanta osłabiły obrażenia, jakie ten otrzymał, dzięki czemu oparzenie dobiło co najwyżej pierwszego stopnia, dzięki osłonie.Widząc, jak po nieudanej próbie zatrzymania olbrzym i szaman rzucili się na niego, bezimienny stwór wykonał kolejny charakterystyczny gest. Wznosząc ręce gwałtownie do góry, postawił przed sobą ścianę ognia, prostą i niezaokrągloną. Mierzyła ona siedem metrów długości, w centrum na wysokości swojego wywoływacza. Jak poradzą sobie z tym bohaterowie, którzy przypuścili frontalny atak?

Co do samego projektanta, ten z uwagą przyglądał się walce, przyglądając się temu, jak stroje reagują na poszczególne ruchy herosów, jak i ataki bestii, które przyjmują na siebie. Na pytanie, a raczej pytania Percy'ego zaśmiał się w głos i odparł rozbawiony.~ Jeśli już o tym wspominasz, są jedynie trochę bardziej odporne niż zwykła tkanina. Ale jakby postali trochę w tym ogniu, pewnie zajęłyby się nim. Co do pomocy w walce, przede wszystkim lepiej wyglądają. No i nie ograniczają przy tym nikomu ruchu, to ich największy atut. Jak widzisz, mimo przewrotów i innych akrobacji, jeszcze się nie uszkodziły, a twoi towarzysze raczej nie narzekają na niemożność ruchu.Odpowiadając mężczyźnie, spokojnie zwrócił uwagę na fakt, że poza niesamowitym wyglądem, ciuchy te nie dodawały, ale też nie ujmowały za wiele herosom.~ Jeżeli chcesz się dołączyć do zabawy, to musisz się chyba pospieszyć. Wygląda na to, że twoi koledzy się zawzięli i wkrótce dopadną bestię.

Wielki wojownik obserwował, jak bestia wykonuje kolejny manewr. Jej szpony uniosły się wysoko, a chwilę później wysoka ściana ognia zasłoniła widok wojownikowi. Była ogromna, kilkukrotnie wyższa od woja. Blondyn nie zwolnił, nie potknął ze zdziwienia, ani nie zawahał w swoim szaleńczym biegu. W prawej ręce dalej dzierżył swój lojalny topór, a w lewej konar wcześniej ułamany z drzewa. Był to stosunkowo płaski kawał drewna, szeroki na jakieś trzy dłonie. Mógł mu robić za tarczę.
O welikaja woda - zaczał basowym głosem wojownik, skupiając się na swoim ciele. Przestał widzieć ścianę ognia, widział jak krew krąży w jego organizmie. Czuł każde ścięgno, mięśień, kośći i stawy. Zaczerpnął głęboko w siebie, upewnił się że żołądek ma pełny. Był skupiony, podekscytowany i pełen entuzjazmu. Drugą część zdania niemal ryknął: — Istseli moju kożu. I teraz się zabawimy, stworku!
Gdyby ktoś miał wzrok równie mocny jak mikroskop laboratoryjny, dostrzegłby jak w ciele Uznika zachodzą zmiany. Zwiększyła się ilość różnych elementów układu odpornościowego i krwionośnego, metabolizm przyspieszył, a wiele składników odżywczych zaczęło krążyć po ciele i dbać o odbudowę tkanek w przyspieszonym tempie.
Wojownik uśmiechnął się szerzej, czując jak jego ciało wypełnia adrenalina, i rzucił się wprost w ścianę ognia. Gdy był już kilka metrów od niej, trzymany w lewej ręce konar najpierw opuścił, aby ten zahaczył o podłoże i nabrał trochę ziemi, po czym poderwał w górę i rzucił nisko w ścianę ognia. W tym samym momencie podskoczył, i skulił aby jak najmniejszą powierzchnią dotknąć ognia.
Kawał drzewa przeleciał przez ścianę, rozpraszająć płomienie i biorąc na siebie całe ich gorąco, a skulony wojownik przeleciał na drugą stronę i wylądował twardo na stopach. Nie tracił czasu na przewroty, tylko wylądował ciężko na lekko ugiętych nogach i dopadł do bestii. Jego ciało, lekko przysmażone, nie ucierpiało tak bardzo tym razem, a dzięki wzmocnieniu regeneracji nawet mieszki włosowe brwi były na dobrej drodze, aby powrócić do naturalnego stanu.
Priwjet — przywitał się z bestią, gdy był tuż przy niej. I, korzystając z topora jak tarana, z impetem wpadł w potwora, wyrzucając jednocześnie przed siebie ramiona z orężem, aby wytrącić oponenta z równowagi i zmusić do walki wręcz, bez użycia magicznych sztuczek ze ścianami i ogniem. Siła, z którą Uznik wykonał ten manewr, prawdopodobnie przewróciłaby byka.
Przyszedł Pan Wpierdziel — dorzucił, gdy dopadł do stwora niemal twarzą w twarz. Ten nieznacznie górował nad Uznikiem, jednak wojownik nadrabiał to masą i siłą.

Kolejny ruch potwora, który aktywował magię, tym razem ścianę ognia, trafił do umysłu szamana. Choć widział już, jakie obrażenia może otrzymać, to jednak nie bał się aż tak bardzo. Oczywiście miał na uwadze, że może im to zagrozić. Nie był głupi, jeśli chodziło o walkę. Gdy Uznik zaczął działać i radzić sobie z tą przeszkodą na swój własny sposób, czyli niczym taran, Shimodoru odbił w prawa stronę, przyspieszając kroku. Jednocześnie pociągnął coś w swoim umyśle. Owa linka sprawiła, że Reika, podążająca obok niego nagle wystrzeliła w stronę swojego szamana. Ich połączenie nie miało żadnego efektu wizualnego. Zmieszanie z sobą umysłów było niczym ciepły uścisk. Choć na początku, gdy tego próbowali, wzrok szamana lekko się mącił, to teraz nie było żadnych skutków ubocznych.
- WIelkolud będzie szybciej od Ciebie.
Powiedział do niego, na co szaman wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wiem i właśnie na to liczę.
Trzy długie susy w prawy bok, obiegnięcie ściany i sprint w kierunku swojego sojusznika. Dzięki wzmocnieniu swojego panowania nad mieczem, a także ruchów, który każdy teraz przypomniał starannie zaplanowany krok, Shi już w trakcie mógł zaplanować swoje kolejne ruchy. Umysł pracował na najwyższych obrotach. Gdy dotarł w końcu, choć zajęło mu to maksymalnie dwie sekundy dłużej, niż swojemu towarzyszowi, mógł zobaczyć, jak ten wbija się w potwora, chcąc go złapać w walce wręcz. Shi skupił się na odnóżach bestii. Podejrzewał, że zwykły atak, który miałby ją zabić, nie będzie skuteczny, dlatego chciał spróbować czegoś innego. Gdy znalazł się blisko niej, zaatakował swoim orężem obie dolne kończyny przeciwnika. Starał się przeciąć jej więzadła, aby osłabić postawę. Dzięki czemu siła Uznika, z którą atakował stwora, miałaby większy impakt.
- Po przeciwnej stronie kolana!
Krzyknęła w jego umyśle rudowłosa, na co szermierz uderzył tak płynnie i precyzyjnie jak tylko mógł, wykorzystując do tego zarówno masę swojego ciała, jak i skręt. Jeśli w międzyczasie bestia spróbowałaby po raz kolejny użyć swojej mocy, miał zamiar zranić jej dłonie.

-Hmm dobrze wiedzieć, chociaż liczyłem że coś więcej mają one do zaoferowania, jak na wykonawcę który je stworzył.-Odpowiedział ze spokojem w głosie Percy, następnie dostrzegł jak w tym momencie reszta drużyny była już za ścianą,ahh dostrzegł te oparzenia drugiego stopnia i jego chęć do tego żeby walczyć zdecydowanie przekonała go do tego żeby raczej został z tyłu.-Czasami nawet małe gesty potrafią pomóc-Z tymi słowami schował on skalpel, i podniósł z ziemi losowy kamień, którym rzucił, w taki sposób aby ten wylądował za potworem. Jaki był w tym cel? Cóż odpowiedź była prosta wywołać efekt zaskoczenia, że coś jeszcze może być za stworem i przestraszenie go, on sam po rzucie popatrzył się jak leci hen daleko, po czym postawił swoją torbę na ziemi, szukając jakichś rzeczy na oparzenia…

Wzmocnienie zdolności regeneracji ciała przy próbie przebicia się przez szeroką, lecz cienką ścianę ognia, było dobrym pomysłem. Dzięki temu wykonana w zawrotnym tempie taranująca szarża nie poskutkowała wielkimi obrażeniami, co najwyżej uczuciem niewyobrażalnego gorąca. Reika swoimi spekulacjami trafiła w dziesiątkę, gdyż przebicie się przez ścianę było na pewno szybszym sposobem na dotarcie, niżeli obejście przeszkody. Chociaż sceptyczne, działanie Percy'ego również miało swój skutek. Kamień rzucony za bestię rozproszył ją na tyle, że nie zauważyła ona lecącego przez ścianę drzewa. Problem w tym, że dostając tym kawałem drewna, odsunęła się na bok. To jednak nie zniwelowało trafienia. Uznik zwyczajnie, zamiast centralnego trafienia, swoją taranującą siłą przetrąciłby bark istoty, gdyby była normalnym tworem... jednakże ze względu na jej kruchą budowę, skończyło się na urwaniu jej prawej ręki, jako że odskoczyła w swoje lewo. Ten manewr pozwolił jednak Shimodoru na dotarcie do celu, co więcej precyzyjne zaatakowanie kolan stwora. Czego mógł się nie spodziewać, to fakt, że przez utratę równowagi nie tylko przeciął lewe ścięgno, ale także całe prawe kolano istoty, co skończyło się już definitywnym upadkiem. Na barku lumina pojawił się płomyk, który w akcie desperacji próbował wykrzyczeć do dwójki herosów błagalne, prawdopodobnie ostatnie słowa.~ Nie zabijajcie go! Ten głupiec atakuje to, co uzna za zagrożenie, nie jest wcale złym Herosem!Rozpaczliwy krzyk przeniknął do uszu każdego, w tej spalonej okolicy, niezależnie od odległości. Pytanie tylko, jak na to zareagują nasi modele, poza tym, że sam projektant uniósł brew w zaciekawieniu?

Uznik poczuł się dziwnie, gdy wielka bestia zamiast stawić opór, niemal rozpadła się pod wpływem jego uderzenia. Widział, jak ramię w które uderzył, odrywa się od ciała. Miał wrażenie, po bliższym przyjrzeniu się, że mógłby dosłownie złapać bestię i spróbować rozerwać ją w połowie - co prawdopodobnie by się udało.
Wojownik jednak nie miał czasu na takie rozmyślania. Gdy obrócił się do oponenta, gotowy zablokować jakikolwiek nadchodzący atak, zauważył jak jego kompan Shishumuroku, czy jakoś tak - Uznik nie był pewny - ciął bestię po kończynach.
I wtedy wojownik doznał kolejnego zdziwienia - ponieważ przez czarne ciało bestii ostrze jego kolegi przeszło niczym rozgrzany nóż przez masło, a chwilę wcześniej pozbawiona ramienia bestia, przewróciła się - tym razem z roharatanym kolanem, jak gdyby ktoś strzelił w nie szrapnelem.
Poparzenia Uznika bardzo szybko się leczyły, czuł że już skóra go nie ciągnie i może śmiało brać szerokie zamachy.
Słabyś. Strasznie — powiedział wojownik, unosząc swój topór wysoko nad głowę w momencie, gdy stwór leciał na ziemię. Wszystko, od pierwszego zdziwienia woja, wydarzyło się w mniej niż 3 sekundy.Topór drzewcowy zawędrował wysoko nad głowę. Zamierzał skończyć to jednym, prostym ciosem. Biorąć pod uwagę jednak jak łatwo ostrze tnące przechodziło przez ciało wroga, odwrócił topór obuchem w stronę istoty. Chciał go zmiażdżyć.
Pociągnął z całej siły. Wszystkie mięśnie pleców, ramion, brzucha, otaczające biodra, ale także mięśnie nóg spiął i w kierunku lumina ruszyło uderzenie o sile spadającego z gór głazu.
W połowie drogi jednak dostrzegł nagle, jak na ciele bestii coś się pojawiło, a chwilę potem jego uszy wypełnił dziwny krzyk. Uznik wyłapał tylko jedno słowo.
— ** Heros? ** — zapytał sam siebie, w głowie. Neurony w ludzkim ciele reagują bardzo szybko, więc myśli natychmisat dostały się do kończyn olbrzyma. Ale nawet jego siła nie byłaby wstanie nagle zatrzymać topora - to nie science fiction.Dlatego wielkolud zrobił jedyne, na co mógł zdobyć się w tej sytuacji - wszystkie mięśnie, które wcześniej pociągnęły obuch w pionowym locie po kursywie w stornę głowy potwora, spiął teraz aby skierować broń w lewo. Kosztowało go to niemało, poczuł jak coś w jego prawym barku przeskakuje - takie manewry nie były ani bezpieczne, ani łatwe - jednak obuch zmienił swoją trajektorię.
Ułamek sekundy później uderzył kilka centymetrów od głowy potwora z siłą, która wstrząsnęła pobliskim gruntem, a sam potwór prawdopodobnie na ułamek sekundy uniósł się kilka atomów ponad podłożę, na którym leżał.
Broń tymczasem zagłębiła się w miękkiej ziemi, więc Uznik będzie musiał włożyć trochę siły, aby ją wyciągnąć.
Z szoku zapomniał, że nadal nie zna stwora i nie zasłonił się przed ewentualnym ciosem.

Akcja potoczyła się tak szybko, jak się tego spodziewał, chociaż same rany zadane przeciwnikowi były większe, niż zakładał. Uznik niczym czołg przebił się przez ścianę ognia, a następnie wyprowadził potężny cios w kierunku potwora, który nim zachwiał na tyle mocno, że precyzyjny atak Shimodoru zrobił więcej, niż zakładał .W tym momencie idealnie przedstawiali sobą działanie taktyki obranej przez szamana, której nauczyła go Reika. Teraz tylko wystarczyło dobić to nieszczęsne stworzenie i zakończyć misję, prawda? Otóż taki chuj, bo jesli drogi czytelniku naprawdę myślałeś/aś, że właśnie w taki sposób wyglądają sprawy w tym świecie, to jesteś w błędzie. Świat, który zrodził białowłose monstra, osobowości z kryształu, ludzi, którzy dzierżą ostrza z własną świadomością, a także takich, posiadających swoje własne duchy, nie mógł zrobić czegoś tak po prostu.
- ** Nie zabijajcie go! Ten głupiec atakuje to, co uzna za zagrożenie, nie jest wcale złym Herosem!**
Słowa, które wykrzyczała ognista twarz, uderzyły w niego niczym obuch. O ile Uznik, który wykonał już swoje cięcie, musiał użyć całej swojej monstrualnej siły, aby je przekierować, tak Shimodoru, używający w walce raczej zręczności i precyzyjnych cięć, natychmiast pohamował swoje ostrze, a następnie przysuwając się trochę bliżej, stanął w takiej pozycji, aby mógł nadal zaatakować.
- Jeden zły ruch i zaatakujemy. Czym Ty do cholery jesteś?
Zapytał, po czym odwrócił się w kierunku Nicolasa.
- Mógłbyś tutaj podejść?! Percy Ty też! Ten stwór z tego, co rozumiem w jakimś sensie jest herosem!

Coś czuł że z istotą którą się jego towarzysze zmierzyli nie była wcale zła istotą, tylko czymś spaczonym przez ten las. Mężczyzna natychmiast podszedł do Uznika i Shimodoru.-Nie musisz o to prosić, kogo mam opatrzeć pierwszego?-W tonie jego głosu można było wyczuć powagę, zresztą w jego szybkim kroku również. Gdy podszedł do drużyny, postawił na moment torbę z medykamentami.-Mógłbyś się przez chwilę nie ruszać Uznik? Przejże czy wszystko z tobą w porządku, i będziesz mógł dalej robić swoje figle z toporem…-Tutaj można było wyczuć w nutce jego głosu jeszcze większą powagę, najwidoczniej poważnie traktował swoją misję. Rozpoczął on przeglądając głowę, cóż chyba jedyna rzecz której nie dało się w jakikolwiek sposób naprawić, zresztą oparzenia drugiego stopnia były dla niego większym wyzwaniem, tylko wzdechnął z irytacji, wyciągając przy tym swój bukłak z wodą i ścierkę, aby stopniowo zacząć schładzać nie tylko obszary na których występowały oparzenia ale także przyłożyć mu szmatkę do lekko nadpalonej brwi. Po całej akcji tylko zapytał z ciekawości.-Lepiej się czujesz wielkoludzie? Niestety z nadpalonymi włosami nic nie zrobię, będziesz musiał je cóż próbować wychodować na nowo…-

Mężczyzna również usłyszał tę interesującą kwestię, zresztą jak było wspomniane, zainteresował się nią. Jednak dopiero wezwanie przez Shimodoru spowodowało, że jakakolwiek chęć zajęcia się tematem przemknęła przez jego głowę. Czy aby na pewno jednak powinien się w taki sposób zwracać do wpływowego jegomościa?~ Ciesz się, że was polubiłem. Większość pracodawców za taki ton już dawno by wam obniżyła wynagrodzenie.To mówiąc, skierował się ku bestii, której ściana ognia już dawno przestała działać, po czym spojrzał na nią z góry, niejako ignorując dwójkę herosów wraz z uspokajającym istotę duszkiem. Wtedy też zauważył jedną rzecz, która bardzo go zaciekawiła, dlatego wystawił rękę w stronę oderwanego ramienia cienistego stwora.~ No proszę, ciekawy z Ciebie przypadek. Nigdy nie widziałem takiej mutacji, więc sądzę, że to coś może mówić prawdę.Bystre oko mogło zauważyć węża o białych łuskach, który najpierw w zębach przyprowadził do reszty korpusu kończynę, by następnie owinąć się w miejscu jej oderwania i... Magicznie ją przyłączyć, zamieniając się w ciemny pył. Podobna sytuacja po chwili nastąpiła przy nodze, a gniewna istota, chociaż próbowała się jakoś poruszyć, najwyraźniej nie miała sił. Wycieńczenie walką, najpewniej zużyciem magii, musiało doprowadzić jej organizm do takiego stanu.~ Ciało całkowicie wykonane z czarnych cząsteczek światła. Nic dziwnego, że takie kruche. Pozwólcie, że się nim zajmę, właściwie to już widziałem, co chciałem, więc możemy się rozejść. Co do waszego wynagrodzenia...Wypowiedź przerwał na chwilę, by rzucić swoim kontrahentom po mieszku wypełnionym monetami.~ Dwadzieścia pięć simirów na głowę, wraz z możliwością zatrzymania strojów przez was noszonych, to powinno wam starczyć.Tym samym projektant pstryknął palcami, a zbiorowisko białych węży o czerwonych ślepiach pojawiło się pod upadłym herosem, a poruszając się, przemieszczały również jego, prosto do okrętu powietrznego, a przynajmniej w tamtą stronę.

Zlecenie

Mg

abcxyz

Gracze, biorący udział w zleceniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne i potwory, które pojawiły się na zleceniu

Trzy potęgi

Konok, Glitch, Apophis

Pierwszy dzień czwartego tygodnia 574 roku ery Dia'taris. Dzień nie zapowiadał nieść ze sobą nowych wyzwań, z wyjątkiem tych codziennych. Nowe przeniesienia, kolejni Herosi z amnezją, mnożące się jak króliki potwory oraz zlecenia, których nigdy nie dość. Nikt nie mógł wiedzieć o tym, że sielanka ta kryła za sobą wielką tajemnicę, spotkanie, którego skutków nie można przewidzieć.

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne, które pojawiły się podczas wydarzenia

Przestrzeń pomiędzy płaszczyznami

Przestrzeń pomiędzy wymiarami, a raczej pomiędzy płaszczyzną rzeczywistą i umysłem. Puste miejsce, do którego dostęp możliwy jest dzięki jednemu z dziewięciu kluczy, artefaktów stworzonych przed wiekami, przez jednego z pierwszych herosów. Miejsce odcięte od świata materialnego, gdzie czas płynie inaczej. Nie jesteś w stanie powiedzieć, czy spędzasz tu minuty, czy może dni. Będąc otocznym przez bezkresną pustkę, jedyne co możesz robić to czekać, jeśli to nie posiadasz jednego z kluczy.

Pojawiwszy się w wymiarze, który w przeciwieństwie do tego błędnego świata, poprawnie można by nazwać bezkresem, białowłosy mężczyzna o oczach błękitnych niczym błyszczący szafir nie wyglądał na spanikowanego. Jego grobowa ekspresja pozostawała niezmienna, nawet w obliczu czegoś, przy czym zwykła istota mogłaby nawet zwariować. Po ogarnięciu wzrokiem pustki, jaka go otaczała, mężczyzna o delikatnych rysach twarzy spojrzał się na zakrytą szatami dłoń, na której znajdowała się bransoleta.~ Zaiste, dziwne jest oblicze tego przedmiotu.Stawiwszy pierwszy krok, niczym jak po tafli wody, delikatne fale rozpłynęły się po całej płaszczyźnie. Wykonał więc kolejny — to samo. Naukowiec, badając możliwości tej dziwnej przestrzeni, przyglądał się wszystkiemu ze szczególną uwagą. Nie znał jeszcze pełnych możliwości tego wymiaru, jednak jego przenikliwy wzrok analizował każdą najdrobniejszą tkankę, składającą się na niego.~ Pustka, jakże dziwne uczucie, chociaż niczym nieotoczony, przytłaczające to uczucie.Zaciskając dłoń na swoim kosturze, mężczyzna odetchnął, rozładowując tym samym nabudowane niezadowolenie, związane z niedawną, nazbyt żywą dyskusją z pewnym irytującym modnisiem.

Puste, kamienne korytarze, idealnie odbijały puste odgłosy kroków czerwonookiego. Mężczyzna, przemierzając bezkresne ścieżki labiryntu, jedynie zapisywał jakieś informacje w swoim dzienniku. Językiem, który to jednak został już dawno zapomniany, a jego znajomością pochwalić mogą się jedynie nieliczni, posiadający nadwyraz rozległą wiedzę. Czy to o historii, czy to na temat arkanów magii. Wszak stosowali go jedynie mieszkańcy wyspy, niegdyś uznawanej za raj, dziś postrzeganej jako siedlisko koszmarów. Jak to jednak powiadają, nic co dobre nie trwa wiecznie. Gdy jeden z artefaktów białowłosego, rozbłysł wyblakłym światłem, ten już zrozumiał sytuację. Na wcześniej, pozbawionej emocji twarzy osobnika, pojawił się ledwo widoczny zarys uśmiechu. Ktoś odnalazł kolejną, pytanie pozostało jednak kto i ile wie o przedmiocie, w którego wszedł posiadanie. Przypinając swój notatnik do pasa, położył dłoń na ścianie, aby to ta rozpadła się i ukazała wyrwę w rzeczywistości. Tak szybko, jak się pojawiła, tak szybko i zniknęła, zamykając się od razu, gdy tylko ten znalazł się po drugiej stronie. Normalnie zapewne poszukiwanie kogokolwiek w tej pustej przestrzeni, oznaczałyby wieczną męczarnię. Jednak nie w tej sytuacji. Artefakty wszak są ze sobą połączone, ten kto przez przypadek go aktywował, musi tu jeszcze być. Poza tym, skoro ma klucz, przemieszczanie się również nie jest problemem. Dlatego też starczyła mu jeno chwila, a by to wyłonić się przed nieznajomym, z iluzji zapadającej się przestrzeni.
— Interesujące… Czyli wszedłeś w posiadanie szóstego oka… Patrząc jednak na twoją reakcję, na moje przybycie… Sprowadza mnie to do konkluzji, że nie znasz natury tego artefaktu… — Głos czerwonookiego rozbrzmiewał głuchym echem, gdy to ten zadawał się jednak swoją uwagę… Przykładać do bransolety, a nie tego, kto ją nosi. Zupełnie jakby w jego oczach, persona przed nim była jedynie dodatkiem. Jakby to on był narzędziem dla artefaktu. Cóż, nigdy nie uznawał ludzi za istoty, wartę uwagi, czy ratowania. Choć i ta opinia mogła się zmienić, jeśli byli w stanie zagwarantować mu odpowiednie informacje.
— Najlepiej chyba będzie, jeśli oddasz mi Oko Yggdrasilu, jako iż i tak… Nie pojmujesz prawdziwej jego wartości. — Wypowiadał się spokojnie, głosem pozbawionym większych emocji. Stale jednak utrzymując odpowiedni dystans, ze swoim rozmówcą.

Spojrzenie oczu białowłosego mężczyzny, leniwie przesuwało się po powierzchni ścian miejsca, w którym obecnie się znajdował. Strzeliste, bielone kolumny stworzone z przedziwnej, antycznej mieszanki najpotężniejszej magii i najczystszego marmuru wznosiły się wysoko, praktycznie niknąć w ciemności, jaka rozpościerała się nad jego wypełnioną myślami głową. Monumentalne rzędy podpierających sufit gargantuicznej jaskini filarów już dawno przestały robić na nim jakiekolwiek wrażenie, podobnie jak fakt, iż cała ta przestrzeń powstała jedynie ze względu na trwający zaledwie sekundę kaprys jedynej osoby, którą ktoś taki jak on mógłby nazwać swoim przełożonym. Mimo tego więc, że sam mężczyzna wyglądał jak znudzony przechodzeń, podążający po raz setny tą samą drogą, i wypatrujący chociaż jednej, nowej rzeczy w tym układzie architektonicznych konstruktów, jego oczy wypatrywały czegoś zupełnie innego. Powierzchownie znudzone, zabłąkane i jakże leniwe spojrzenie gałek ocznych mężczyzny, w nieznanym nikomu celu zakrytych warstwą czarnego materiału, przesuwało się z lewej strony na prawą, naprawdę dając wrażenie, jakby mimo pozornej niechęci do spaceru, ten próbował coś odnaleźć. Blask tychże oczu był skutecznie ukryty przez niecodzienny element ubioru, lecz osoby które kiedykolwiek miały okazję zobaczyć białowłosego bez przepaski, jaką ten miał obecnie założoną, mogły być pewne, że jego jakże wyjątkowe oczy dalej jaśniały tym nienaturalnym, wywołującym ciarki na plecach blaskiem, zdającym się przeszywać na wylot nawet najdrobniejsze składowe ludzkiej duszy. Niestety, nawet i ono nie było w stanie zapewnić herosowi rozrywki, zmuszając go do jakże żmudnego przemierzania jaskini, co też robił zawsze, gdy chciał odciąć się od nadmiernej ilości bodźców. Idealnie biały krajobraz, stworzony z lśniąco białego podłoża i wspomnianych kolumn, powoli wtapiający się w mrok, próbujący go pochłonąć na granicy rzucanego przez sam minerał światła, które niknęło daleko w oddali, ustępując ciemności. To właśnie to miejsce, od setek lat niezmienne w swojej nieskazitelności, tak bardzo przypasowało mężczyźnie, obecnie będącego jedną z niewielu osób, będących w stanie dostać się do tego zapomnianego przez Boga kaprysu. Być może tylko przez nieskazitelność tego miejsca, porównywalną do tego, jak bardzo nieskazitelne było jego oblicze, z idealnie białymi włosami, bladą i czystą, pozbawioną jakichkolwiek skaz skórą, a także oczami o barwie bardziej nieskazitelnej, aniżeli dowolny akwen wodny, który mogły przypominać swoją barwą. A może samo istnienie tego miejsca przypominało mu o jego pierwszych krokach na jednej z wysp Avarii, oraz fakcie że w zasadzie samo jego życie i obecność na tym świecie również była źródłem kaprysu podobnego do tego, który stworzył otaczającą go scenerię? Nie było to jasne, być może nawet i dla niego, jasnym było jednak to, za coś nagle się zmieniło. Spojrzenie białowłosego utkwiło nagle w jednym punkcie, a na jego idealnej twarzy pojawił się lekki, spokojny uśmiech. — Interesujące… — Cichy głos, graniczący wręcz o szept wydobył się z jego ust, przerywając ciszę, która być może trwała w tym miejscu od wieków. W tym samym momencie, odziany w czarny, idealnie dopasowany do ciała uniform mężczyzna, rozciągnął się kilkukrotnie, zupełnie jakby przygotowując się do czegoś, a z każdą kolejną sekundą, uśmiech na jego twarzy się nasilał. — Koordynaty wyznaczone, a teraz… — Jedna z jego rąk, równie leniwym ruchem co wcześniej, odchyliła nieco opaskę z jego czoła. Błękitna poświata rozświetliła przy tym delikatnie jego twarz, a uwolnione spod materiału oczy, przeszyły przestrzeń w całej swojej okazałości, dalej jakby utkwione w kompletnie innym miejscu.
Gdyby spojrzeć na to wszystko z boku, tak zdawać by się mogło, iż w spojrzeniu białowłosego zamknięty jest dosłownie cały wszechświat, tak głębokie było jego spojrzenie, w którym co zaskakujące, można byłoby zauważyć również nutę radości i zaciekawienia. On sam nie czekał więc długo z kolejnymi ruchami, przenosząc drugą rękę przed siebie, łącząc następnie dwa palce w gest, który na pierwszy rzut oka nie niósł za sobą żadnego przesłania. Świat wokół jednak momentalnie na mojego zareagował. W czasie krótszym aniżeli ułamek sekundy, praktycznie nie do zaobserwowania dla zwykłego obserwatora, cała przestrzeń w bliskiej odległości od błękitnookiego zafalowała, a on nagle całkowicie zniknął, by pojawić się w zupełnie innym miejscu. Przestrzeni, której nigdy wcześniej nie było mu dane zbadać, lecz teraz, gdy dwójka innych herosów naruszyła jej granice, tak i on był w stanie zaobserwować fluktuacje przestrzenne, które temu towarzyszy. W miejscu docelowym pojawił się również szybko, co zniknął z poprzedniej lokalizacji swojego pobytu, po prostu pojawiając się nagle, bez żadnych formalności bądź inkantacji temu towarzyszących. Mogło to wywołać zdziwienie u dwóch osób, w odległości paru metrów od których ten się pojawił, była to jednak ostatnia rzecz o jaką mężczyzna zdawał się dbać. Pierwszą z nich było zakrycie oczu materiałem, tak jak miało to miejsce wcześniej, by jedynie przez jakże ulotny fragment sekundy pozostałe osoby w tej dziwnej przestrzeni mogły zauważyć ich niezwykły blask, drugą zaś o dziwo włożenie rąk do kieszeni spodni, by następnie bezceremonialnie rozejrzeć się dookoła, kompletnie ignorując resztę zgromadzonych osób. Na twarzy białowłosego stale malował się lekki uśmiech, a on sam zdawał się nie zważać na to, w jakim dziwnym miejscu się znalazł. Kręgi odbiegające od stóp i pusta wokół nie były dla niego najwidoczniej niczym wyjątkowym, aczkolwiek ewidentnie rozglądając się subtelnie w każdym kierunku, mężczyzna w jakiś sposób szacował właściwości lokacji w której się znalazł. — A jakaż to wartość? — Równie bezceremonialnie, co się pojawił, heros dołączył przy tym do rozmowy, wyłapując jedynie jej zakończenie, dopiero teraz skupiając się na osobach, do których zdecydował się odezwać. Pod pewnymi względami te były takie jak on, posiadały silną magię, lecz… Błękitnooki w tym momencie był pewny, że nie ma do czynienia z innymi magami przestrzennymi, ani tym bardziej władającymi tym samym elementem, jaki był w jego posiadaniu. — Och, mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w jakimś tajnym spotkaniu… — Idąc bardzo powoli w kierunku obcej pary, mającej o ironio podobny kolor włosów do tych jego, posiadacz wyjątkowego spojrzenia wyjął w końcu dłoni z kieszeni, delikatnie je rozkładając w geście powitania. —... nie, żeby jakiejkolwiek tajne zgromadzenia mogły odbywać się bez mojego udziału, przynajmniej jeśli mają do siebie jakikolwiek szacunek. — Ton wypowiedzi białowłosego był dość ostentacyjny i ironiczny, nie próbował on jednak obrażać swoich rozmówców, przynajmniej jeszcze nie. Jego twarz w przeciwieństwie do nich nie była wyprana z emocji, podobnie zresztą jak ton głosu. Ten zdawał się lekko rozbawiony, ale i zaciekawiony, co potwierdzał lekki uśmiech rozciągający jego policzki, jak i maniera chodu. Kim jednak był? Z pewnością żaden z dwójki mężczyzn nie widział go nigdy wcześniej nie oczy, nie mając również okazji usłyszeć o podobnym magu. Jego ubiór również pozbawiony był jakichkolwiek symboli czy ornamentów, a jednak… a jednak udało mu się dostać do przestrzeni, która teoretycznie powinna być zamknięta dla każdego, poza wąską grupką wybranych osób.

Nużąca wszechobecność pustki, której potencjału pozornie młody mężczyzna nie znał, została dość szybko zakłócona, co niezmiernie zirytowało białowłosego. Wyłaniając się z pustki, czerwonooki intruz dość prędko zwrócił całą uwagę naukowca na siebie. Ten zaś nie był na tyle głupi, by niepotrzebnie się zbliżyć. Wręcz przeciwnie, chociaż pełen dumy i wiary w swoje możliwości, jego analityczna część charakteru nakazała mu zachować czujność, cofając się o dwa kroki dalej, niż był na początku.~ Szóstego... A zatem ten bezmózg przekazał mi błędne informacje. ~ namyślił się chwilę, spoglądając na bransoletę, po czym schował ponownie dłoń pod swoją białą, zdobioną szatą. ~ Moja reakcja nie ma nic wspólnego ze stanem mojej wiedzy. Tylko głupiec nie zważałby na obecność kogoś nieznajomego, nawet jeśli..."...przypominałby mu robaka." To chciał rzec, jednakże głupi nie był.
Numer dziesiąty wyczuwał bijącą od białowłosego siłę, niezależnie od tego, czy był mu równy, czy też nie. Jednak nie to przykuło jego uwagę, czy też zatrzymało lecącą obelgę — był to stan wiedzy rozmówcy.
~ Jak na kogoś, kto wydaje się całkiem doinformowany, przemawiasz do przedmiotu, nie zważając na... zresztą nieważne. Oświeć mnie, o wielki znawco, jaki szanujący się badacz byłby na tyle głupi, by wypuścić ze swojej dłoni tak ciekawy przedmiot?Niestety, niedane mu było otrzymać odpowiedzi zbyt szybko, gdyż strefę naruszył kolejny nieproszony, z perspektywy niebieskookiego, gość. Pozornie nie wyróżniał się niczym, jednak właśnie to powodowało, że z całej zebranej trójki stwarzał wrażenie najbardziej nietypowego.~ Pytasz o wartość przedmiotu, którego nawet nie posiadasz? Ciekawość potrafi doprowadzić do zguby.Bazując na tym, że poprzedni intruz posiadał wiedzę, liczył na dozę nowych informacji również od ubranego na czarno, lecz...~ Już myślałem, że będziesz mieć do dodania coś wartego uwagi... Widocznie ten kretyn przekazał mi defekt, jeżeli nawet tutaj nie mogę zaznać świętego spokoju.W ten oto sposób skomentował, trzymając w lewej dłoni Kostur Głupca, podejście nowego nieznajomego. Cóż pozostało jednak, jak nie przywitać się ciepło i zawiązać zażyłą przyjaźń.~ Możecie czuć się zaszczyceni. Nie wiem, kim jesteście, niezbyt mnie to interesuje. Jeżeli nie zamierzacie jednak prędko opuścić tego miejsca... Anord.

Każde kolejne słowo, które to padało z ust nieznajomego, jedynie coraz to bardziej utwierdzało czerwonookiego, w jego przekonaniu. Ten, kto wszedł w posiadanie kolejnej bransolety, kompletnie nic o niej nie wiedział. Zaprawdę ignorancja jest grzechem w mniemaniu Al’seta śmiertelnym. Jak się miało jednak okazać, ten również nie miał mieć czasu, aby się wypowiedzieć. Sytuacja bowiem ponownie uległa zmianie, gdy ten usłyszał trzeci głos. Kierując swój wzrok na owego przybysza, lekko uniósł jedną brew. Od razu oddając się analizowaniu sytuacji. Niestety to, taka już była jego natura. Mężczyzna bowiem nigdy nie postrzegał siebie, jako herosa, jako wojownika. Ten był przede wszystkim badaczem. Personą, dla której największą wartością jest wiedza. Nie winno więc raczej być niczym dziwnym, iż obecne warunki, pozwalały mu dość łatwo określić przynajmniej część informacji na temat swoich rozmówców.
— Interesujące… Dostałeś się do pustki istnienia, nie posiadając klucza… Oznacza to, że musisz posiadać dostęp, do jakiejś formy magii przestrzennej… Patrząc również na odizolowanie pustki i gęstość występującej tu many, musisz posiadać nad wyraz precyzyjną kontrolę nad swoją magią… Ehh, kolejna problematyczna zmienna… — Głos mężczyzny, jak z początku wydawał się pusty i pozbawiony czegokolwiek. Tak im to dłużej się wypowiadał, tym bardziej dało się wyczuć w nim zmęczenie i spadające chęci. Zarazem była to właśnie zmienna, którą trzeba było brać pod uwagę. Z tego też powodu, wykonał prosty gest. Pstryknięcie palcami u prawej dłoni, któremu towarzyszyło lekkie światło bransolety. Tuż za Al’setem wyłoniło się krzesło, na którym to zasiadł, biorąc do ręki swój notatnik i zaczynając go ponownie uzupełniać.
— Biorąc pod uwagę, twoje zachowanie oraz podejście, szansę na pokojowe pozyskanie szóstego z dziewięciu oczu, niestety oscylują w okolicach zera… Możesz zapomnieć, o mojej wcześniejszej wypowiedzi, nie jestem zainteresowany pozyskiwaniem artefaktów poprzez konflikty… Jeszcze posiadam, jak to powiadając… Godność… — Ton białowłosego ponownie stał się pusty. Brak jakichkolwiek emocji zdawał się dla niego czymś w rodzaju normy. Zupełnie jakby postrzegał je jako zwykłą przeszkodę. Można jednak powiedzieć, że jeden z jego rozmówców, jakkolwiek zyskał w jego oczach? Nie jest to żadna znacząca zmiana, jednak coś zawsze. Faktycznie bowiem, sam wspomniał o owej godności, a dla pozostałych wciąż pozostawał bezimienny. Jak się wydawało jednak, że nie za bardzo miał zamiar wstawać ze swojego krzesła, czy przerywać tworzenia notatek.
— Al’set… Główny badacz artefaktów Chaldea od dwustu siedemdziesięciu ośmiu lat, czterech miesięcy i dwunastu dni. — Taaak… Raczej nikt nie spodziewał się dostania od niego, aż tak szczegółowych informacji. Poza tym, co z tym czasem?

Obserwowanie reakcji pozostałej dwójki białowłosych, było więcej aniżeli zabawne, przynajmniej z perspektywy posiadacza wszystkowidzących oczu. Napięcie, zobojętnienie i znużenie na ich twarzach, ta niechęć do rozmowy z innymi, używanie gry półsłówek podczas mówienia, cudowna farsa, nieobca oczywiście również jemu. Nie bawiło go to jednak, już nie. Zresztą, dlaczego w ogóle miałby próbować dopasowywać się do zachowania pozostałej dwójki, albo próbować coś przed nimi ukryć? Śmiesznie małostkowe zachowanie, z którego powodu białowłosy szczerze się zaśmiał, gdy mężczyzna przedstawiający się później jako Anord zwrócił mu uwagę na jego pytanie, mierząc zaś wzrokiem tego z herosów, który wydawał się wiedzieć na temat otaczającej go przestrzeni najwięcej. — Ciekawość jest motorem napędowym tego świata, nie uważasz? — Białowłosy odparł wpierw w kierunku drugiego błękitnookiego, neutralnie ciepłym tonem, jakże różnym od tych wypranych z emocji, zmęczonych głosów, które dobiegały do jego uszu, by następnie usiąść, na wzór Al'seta. Posiadacz artefaktów wpłynął jednak na rzeczywistość wokół samą w sobie, materializując w pustce przedmiot, którego wcześniej tam nie było. Imponująca kontrola artefaktu, której odziany w czarny kombinezon heros jednak nie potrzebował.
Manipulując wiązaniami swojej magii, ten po prostu osadził się w powietrzu, siadając na jej splotach, delikatnie unosząc się przy tym w przestrzeni, w możliwie najbardziej swobodnej i komfortowej pozycji, z nogą założoną na nogę i plecami lekko odchylonymi do tyłu. — Wartego uwagi... Zapewne już wiesz, że jesteś w posiadaniu jednego z kilku artefaktów związanych z tą bezkresną i pozbawioną pojęcia czasu przestrzenią, powiązanych przed setkami lat wyjątkowo dokładnymi i precyzyjnymi splotami magii, jakich obecnie ciężko jest uświadczyć. Ich niezwykła trwałość i subtelność w emitowanej energii wskazuje na to, że wytworzył je ekspert w tej dziedzinie, tworząc ich pierwotnie nie więcej niż... — Heros zmrużył na sekundę swoje skryte za przepaską oczy, jakby czemuś się przypatrując i faktycznie, wodził w tym momencie wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego, a dokładniej od jednej bransolety zdobiącej ich ramiona, do drugiej. — Cóż, ja bym stwierdził że dziesięć, ale zdam się tutaj na opinie eksperta od artefaktów ze słynnej Chaldei. Ale jak mówiłem, pewnie o tym wszystkim już wiedziałeś, w końcu to rzeczy, które widać na pierwszy rzut oka... — Błękitnooki uśmiechnął się niewinnie w kierunku Anorda, który jako jedyny zdawał się nie być powiązany w żaden sposób z nikim, kogo on sam mógłby rozpoznać. Inaczej było jednak w przypadku Al’seta. Komuś takiemu jak on Chaldea obiła się nie raz o uszy, nachodząc się wszakże z paroma badaniami na tereny, którymi interesowała się komórka w której skład wchodził on sam. A skoro już o tym mowa, nie można było pozwolić, by odziany na czarno mężczyzna był jedynym, który jeszcze się nie przedstawił. — Raz udajecie największe na świecie enigmy, by następnie szastać imionami i nazwami na lewo i prawo. Naprawdę, mój chwilowy kaprys przeniesienia się tutaj sprawił, że trafiłem na bardzo ciekawych ludzi w ten pozbawionej Boga pustce… — Mężczyzna raz jeszcze się zaśmiał, wprowadzając chociaż odrobinę życia między ponure twarze jego rozmówców, by następnie dodać, nieco, ale tylko nieco bardziej oficjalnym tonem. — Pierwsza spośród trzech głównych gałęzi Sephirot, Pride. — Rzucił w eter, bez tracenia czasu na zbędne wyjaśnienia i tłumaczenie, zupełnie tak, jakby albo był pewny, iż obydwaj rozmówcy wiedzą o czym mówi, albo kompletnie go to nie obchodziło. Chociaż, członek Chaldei powinien słyszeć o grupie zrzeszającej badaczy magii, przynajmniej jeśli nie był zaledwie malutkim trybikiem w tej maszynie kolekcjonującej zaklęte przedmioty stworzone przed wiekami. A przynajmniej zgodnie ze swoimi słowami, nie był. Zagadką pozostawał jednak drugi z mężczyzn. Ilość emitowanej przez niego many również nie była najniższa, lecz dziwne fluktuacje z jego wnętrza uniemożliwiały dokładne oszacowanie, z kim miało się do czynienia. I to właśnie było w tym wszystkim najciekawsze, jego enigmatyczność, i jednoczesny brak wiedzy połączony z tą imitacją odprysku świtu, jaką nosił na jednym ze swoich ramion. Doprawdy ciekawe połączenie, które sprawiało, że przeszywające nawet pomimo zakrycia przepaską spojrzenie Pychy, spoczywało właśnie na nim przez większość czasu, mimo że to Al'set zdobył w oczach herosa większe uznanie swoją wiedzą i koneksjami.

Chaldea, Sephirot... Ciekawe osobistości odwiedziły Anorda w tej pustce, trzeba było to przyznać, chociaż mężczyzna nie zamierzał przyznawać się do tego, jak zainteresowała go nagle rozmowa. Dalej na twarzy widniał niezmienny, pokerowy wyraz, jakby wszelkie emocje poza pogardą już dawno opuściły jego zlodowaciałe serce.~ Ten cały motor napędowy... bywa zgubny, jeżeli nie posiada się wiedzy, jak go kontrolować. ~ odpowiedział, nie podzielając tego samego entuzjazmu, którym mężczyzna próbował zarazić resztę rozmówców.Widząc, jak czerwonooki korzysta z bransolety, by wytworzyć coś z niczego, chociaż jego brak ekspresyjności silnie to ukrywał, poczuł niejaką zazdrość, rządzę wiedzy posiadanej przez Al'seta. Dlatego w momencie, gdy pozostał jedynym bez odpowiedniego siedziska, odetchnął z pożałowaniem.~ Tupetem jest pozostawić rozmówcę bez odpowiedniej gościny. Radziłbym wam radować się z tego, że spośród robactwa wyróżniacie się siłą i wiedzą, inaczej musiałbym czyścić buty z waszych wydzielin.Tym samym wyraził swoje niezadowolenie z obecnie zaistniałej sytuacji, w której został postawiony. Nie zamierzał jednak uniżać swojej godności dla jakiegoś krzesła, a jedynie wykonał gest, jakby siadania, by w podobnej jak Pride idei zawiesić się w powietrzu. To, co odróżniło go od drugiego niebieskookiego to fakt, że w tym celu wykorzystywał nie magię, lecz siłę mięśni. "Robactwo" nazwałoby ten gest... krzesełkiem.~ Młodzieniec Al'set z Chaldei oraz Pride z Sephirot... zaprawdę powiadam, nic mi nie świta, gdy słyszę tak wymyślne nazwy. Nie czujcie się urażeni, zwyczajnie nie interesuję się sprawami śmiertelników. Jednakże skoro już tu jesteśmy, stratą czasu byłaby zwyczajna wymiana tożsamości. Przedstawcie swoje cele, jeśli łaska.

Sytuacja zadawał się robić nieco bardziej klarowna, przynajmniej jeśli to mówimy o tożsamościach, pozostałych person, które to odwiedziły pustkę. Persony, które to wcześnie postrzegał jedynie jako to, kolejne problematyczne
zmienne. Zaczęły jednak ujawniać nieco informacji na swój temat, co jednak sprowokowało czerwonookiego, do wykorzystanie jednej ze swoich zabawek. Upewniając się, że nie pozostawi to żadnego śladu wizualnego, aktywował posiadany przy sobie artefakt, czy raczej… Jeden z posiadanych przy sobie. Tyle to w zasadzie wystarczyło, aby na wcześniej niezmiennej twarzy Al’seta, pojawił się lekki uśmiech. Tak jednak wciąż, postanowił przemilczeć fragment rozmowy, czekając po prostu na odpowiedni moment. Wszak odsłonił już wystarczająco kart, aby to mieć szerokie pole do zmian i adaptacji. Mógł również wykorzystać tę chwilę, na szybką ewaluację swoich rozmówców. Czego to zresztą nie omieszkał pominąć. Przysłuchując się ich słowom oraz obserwując gesty, w pewnym momencie odłożył swój notatnik na nogi i… Klasnął w dłonie. Proste, pojedyncze klaśnięcie to wszystko, co zrobił, a co stało się katalizatorem zmian w ich sytuacji. Wpierw pod pozostałą dwójką, pojawiły się siedziska, dopasowane do nich. Wszelkie wymiary był idealnie spasowane, wysokość od podłoża, nachylenie oparcia czy długość i wysokość podłokietników. Pozostaje jednak pytanie, po co takowe siedzisko osobie, która zasiadła w powietrzu? Bowiem wraz z klaśnięciem, nie tylko pojawił się siedziska. Jednak i noszący opaskę opadł z powietrza. Nagięte przez niego sploty magii wciąż tam były, zdawały się jednak nie pełnić, wcześniej nadanej im funkcji.
— Badacze magii Sephirotu… Do tego jedna z głów gałęzi… Tłumaczyłoby to zarówno twoją kontrolę nad magią przestrzeni oraz posiadane artefakty. Prosiłbym jednak, iż wstrzymał się z jej użytkowaniem. Jak sam zaznaczyłeś, sploty magii są tu trwałe, ale i subtelne. Z tego też powodu, mogą zostać łatwo uszkodzone przez magię przestrzenną. Wolałbym jednak uniknąć, ryzyka przeniesienia tu jakiegoś miasta. — Można by odnieść wrażenie, że czerwonooki był tu jedyną personą, zdolną do użycia słowa “proszę” w jakiejkolwiek formie. Cóż zapewne nie było to też dalekie od prawdy. Jego ton pozostawał jednak niezmienny. Pusty, pozbawiony emocji. Niektórzy mogliby odnieść wrażenie, jakby to rozmawiali z maszyną nie człowiekiem. W ten jednak jego wzrok przeniósł się na kolejną osobę.
— Niestety nie było dane mi posiąść daru prawdziwej wieczności, o której to marzy każdy, prawdziwy badacz. Jednak z twojej wypowiedzi rozumiem, że sytuacja ma się inaczej u ciebie. Interesujące jest również pytanie o informację, bez zaproponowania czegoś w zamian. Przykładowo… Dokładniejsze dane, o możliwościach iluzjonistycznych twojego kostura?

Anord zdawał się nie podzielać entuzjazmu członka Sephirot, dalej trzymając na twarzy maskę chłodu i zobojętnienia, co powoli zaczynało nieco nużyć jeden z ośmiu grzechów śmiertelnych. Sytuacja ta została jednak po chwili zmieniona, gdy ten zdecydował się usiąść nie przy pomocy Artefaktu, z którego najwidoczniej nie umiał korzystać na taką skalę, co ich drugi rozmówca, a korzystając z mięśni własnych nóg. Widząc to, jak i słysząc komentarzy herosa jakże podobnego do siebie z wyglądu, Pride uprzejmie zaklaskał, ewidentnie ledwo tłumiąc śmiech. Uśmiech ten następnie jedynie się poszerzył , gdy klaśnięcie w dłoniach spowodowało rozejście się niezauważalnej gołym okiem falii many w powietrzu. Energia ta wzruszyła strukturę, którą błękitnooki wcześniej rozłożył, zmuszając go do odpadnięcia na siedzisko, jakie zostało umieszczone idealnie pod jego pośladkami. Mógłby wprawdzie natychmiast przywrócić manę do poprzedniego stanu, słysząc jednak słowa Al'seta zachichotał jedynie, wstając z krzesła. — Hahha, niech będzie. Faktycznie przestrzeń tutaj jest dziwna, zarazem tak łatwo dająca się sobą manipulować, ale i zdająca się jednocześnie być delikatniejsza niż kartka najcieńszego pergaminu. — Rozciągając się wokoło raz jeszcze, Pride obrócił krzesło tak, by móc na nim usiąść opierając brodę i ręce o oparcie, następnie skupiając wzrok jeszcze raz na bransoletach noszonych przez jego rozmówców, jak i na nich samych. — A szkoda, chętnie pokazałbym Wam prawdziwie nieskończoną pustkę... — Odnosząc się prawdopodobnie do jakiejś swojej umiejętności, mężczyzna dalej dokonywał oględzin rozmówców, którzy z każdą kolejną sekundą coraz bardziej go ciekawili. Poprzednio Al'seta ledwie omiótł wzrokiem, skupiając się bardziej na jakże dziwnie zaburzonym pod kątem many Arnordzie, jednak tym razem, to właśnie na badaczu Chaldei skupił się bardziej, wytężając swój nadnaturalny wzrok. I jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył to, co zobaczył. Al'set oczywiście mógł wyczuć na sobie spojrzenie Pride'a, ten nijak nie krył się ze stroną, w którą patrzył, lecz wątpliwym jest, by czerwonooki mógł spodziewać się reakcji, jaką jego podświadome działania wywołały. — Hahahhaahahah — Nie mogąc powstrzymać się dłużej od śmiechu, błękitnooki w końcu nim wybuchnął, przez chwilę zawieszając dłoń na krawędzi przepaski, jakby chcąc zdjąć ją z głowy. Finalnie jednak powstrzymał się przed tym z sobie tylko znanego powodu, by dodać z uśmiechem od ucha do ucha. — To spotkanie trwa zaledwie dwie minuty, a już przestało być stratą czasu. Kto by pomyślał, że po tylu setkach lat przyjdzie mi spojrzeć na coś takiego. — Ewidentnie przeszczęśliwy heros zaśmiał się raz jeszcze, następnie odchylając się lekko na krześle, idealnie balansując ciężarem swojego ciała, by utrzymać je na podłożu przy pomocy tylko jednej nogi. — Nie wiem czy mam ochotę dzielić się czymkolwiek z kimś, komu nazwy Sephirot i Chaldea nic nie mówią, ale może właśnie dlatego zasługujesz na moją uwagę. Nie widzę nic niezwykłego w tym, że ich główny badacz jest w posiadaniu tak niezwykłego artefaktu, ale jakim cudem ktoś bez koneksji z kolekcjonerami imitacji prawdziwych odprysków, zdobył jeden z nich? I to jeszcze tak potężny? — Wyglądało na to, że jak przystało na badacza Chaldei, ten mógł w jakiś sposób oszacować sposób działania zaklętych przedmiotów, jakie pozostali rozmówcy mieli przy sobie. Nie, żeby herosowi przeszkadzało to w jakikolwiek sposób. Jedynie jego przepaska była jakkolwiek przydatna, odejmując mu sporadycznych bólów głowy, strój w końcu był jedynie dodatkiem wręczonym mu przez Lilith wiele lat temu. Chcąc nie chcąc musiał go wtedy przyjąć, chociaż pomimo upływu setek lat nie zdarzyła się jeszcze okazja, w której musiałby w ogóle pamiętać o jego właściwościach, a co dopiero musieć z nich skorzystać.

Cóż, domysły Al'seta nie były do końca błędne, chociaż też nie wiadomo, czy były prawdziwe. Ciężko bowiem stwierdzić, czy istota jest długowieczna, dopóki nie przyjdzie jej umrzeć ze starości. Anord siedząc w powietrzu, nasłuchiwał, jak jego rozmówcy wzajemnie wymieniają się czymś na wzór komplementów, jak i informacji na temat przestrzeni. Sam nie posiadał żadnej wiedzy, czy to dotyczącej pustki, czy to magii przestrzennej. Użytkownik dość... osobliwego rodzaju mocy był więc w tej sytuacji jak trzecie koło u wozu. Szkoda, że dziewiąty nie podzielił się z nim niczym przydatnym podczas przekazywania artefaktu, zwłaszcza że z pewnością miał ich więcej przy sobie.Kiedy siedzisko, w przypadku Anorda całkiem zadowalający tron, zostało zmaterializowane, jegomość w białym płaszczu, wydawałoby się, że spoczął. Po chwili jednak do uszu mężczyzny dotarło dość osobliwe pytanie.~ Widać Chaldea reprezentuje sobą jakąś wartość, jeżeli udało Ci się bez problemu rozpoznać właściwości Kostura Głupca. Dobrze więc...~ w tym momencie sylwetka białowłosego naukowca zniknęła, a zza tronu ujawnił się wcześniej niewidoczny, prawdziwy Anord.Chociaż niewidoczny, gdy był ukryty pod płaszczem iluzji artefaktu, teraz wyróżniał się chyba najbardziej, a to z prostego powodu. Chociaż wcześniej przywdziewał szlachetne szaty, teraz jego tors zdobiło coś na wzór ciemnych uwypukleń, jak gdyby jego skóra popękała, napęczniała, a następnie obumarła. Nie trzeba wspominać o tym, jak rozbudowana była jego masa mięśniowa w górnej partii ciała — chociaż na kulturystę nie wyglądał, z pewnością nie należał do ludzi, których można by było określić mianem patyka. Czujne oko mogło zauważyć, że wcześniej wspomniane ciemne rany nasilały się im bardziej w dół. Co do reszty aparycji, na całe szczęście nie był na tyle zidiociały, by nie posiadać ubioru. Czarne spodnie owinięte pasem komponowały się bardzo dobrze z nietypowymi, opancerzonymi bowiem butami na obcasie.
Czym był zatem jego poprzedni wygląd? Czyżby wspomnienie, tęsknota do dawnego ja, czy może zwykła próba zmylenia nieświadomego oka wątłym ciałem naukowca?
~ Zdradzę Ci, skoro tak bardzo chcesz. ~ odparł, zasiadając na tronie, zarzucając nogę na nogę i opierając, jakby w geście znudzenia, głowę o swoją lewa dłoń ~ Chociaż ograniczone pewnymi czynnikami, mogę z łatwością wytworzyć miraże, myląc oczy głupców. Wyjątkowo trafna zdolność jak na nazwę tego narzędzia.Po udzieleniu odpowiedzi Al'setowi, wrócił swoją uwagę drugiemu rozmówcy, który doszukał się całkiem ciekawej kwestii.~ Głupiś, jeśli myślisz w ten sam sposób, w jaki mówisz. Ale zabawię cię trochę, skoro już i tak nie traktujesz tego spotkania nazbyt poważnie. Pozwolę Ci zadać jedno pytanie, a ja, zarzekając się na ~ "zepsuty", pomyślał ~ honor sześciookiego kapłana, udzielę na nie odpowiedzi.Skoro już jednego z nich obdarzył wiedzą na temat posiadanego artefaktu, czemu drugiego nie nagrodzić tak samo? Zwłaszcza że dzięki temu mógł uzyskać więcej informacji na tematy, których samemu nie chciało mu się badać.

Pomyśleć, że ten pierwotnie przybył tu jedynie ze względu na możliwość pozyskania artefaktu. Do czego to jednak doprowadziło? Spotkanie z jedną, z głów Sephirotu oraz spotkanie persony, dzierżącej dość interesujący artefakt. Cała ta sytuacja rozwijała się również, zadziwiająco szybko. No, a przynajmniej z perspektywy czerwonookiego. Teraz jednak musiał to skupić się nieco bardziej na obecnej sytuacji i tego, dokąd zmierza. Posiadał już bowiem pewnego rodzaju portrety psychologiczne swoich rozmówców. Choć raczej winno się to bardziej określić, jako własne opinie na ich temat. Cóż, Al’set jednak posiadał nieco innej podejście do tematu. Anord w jego oczach to istota przepełniona pychą i dumą. Patrząca z niższością na absolutnie każdego poza nim. Choć zdaje się patrzeć nieco przychylniej na tych, którzy posiadają w jego oczach jakąś wartość. Pride natomiast, przynajmniej według czerwonookiego, podchodził do wszystkiego jak gry. Po prostu sposobu na zabicie czasu i nie uważając obecnych tu, za jakąkolwiek formę zagrożenia dla niego. Tak musiał jednak przyznać, iż dostosowanie się do wcześniejszej prośby, było jednak przyzwoite z jego strony. Zdaje się, że nawet jeśli nie bierze tego na poważnie, tak potrafi spojrzeć na sytuację racjonalny okiem. Nie mógł jednak odmówić sobie lekkie komentarza do zakrywającego swe oczy rozmówcy, zwłaszcza po tym śmiechu, samej wypowiedzi czy nawet faktowi jak ostentacyjnie się w niego wpatrywał.
— Interesujące… Biorąc pod uwagę działanie artefaktu na twoich oczach, zatrzymanie próby jego zdjęcia oraz samo twoje zachowanie… Zdaje się, że posiadasz naprawdę “wyjątkowo” wzrok. Przepraszam więc, jednak nie zda się on na wiele, jeśli chodzi o mnie, panie Pride. — Głos czerwonookiego był… Poniekąd już nużący? W sensie każdy z jego rozmówców, nieważne jakie, tak prezentował w swoim tonie emocje.
W przeciwieństwie do Al’seta, którego wypowiedzi wciąż pozostawały kompletnie puste, jakbyś to rozmawiał z pozbawioną emocji maszyną. Sytuacja miała to jednak ulec pewnej zmianie, na krótko po tym, jak Anord ukazał swoją prawdziwą formę. Dość szybko po tym przedstawieniu, mężczyzna wstał ze swojego krzesła, które to dość szybko zniknęło. Od razu w zasadzie wyciągając lewe ramię w stronę Anorda, czy raczej jego artefaktu, który to… Wystrzelił z dłoni swojego właściciela, aby to zawisnąć w powietrzu przed Al’setem. Ten nie czekał nawet sekundy, aby to otworzyć swój notatnik na pustej stronie i zacząć szkicować tam ów artefakt. Korzystając z ołówka, odmierzył jego wymiary. Prędko wymieniając przedmiot w swojej dłoni. Teraz bowiem w powietrzu wisiał notatnik, a trzymany przez mężczyznę był kostur.
— Hmm… Wstępna waga oszacowana — Powiedział do samego siebie pod nosem, z jawnie wyczuwalną nutą ekscytacji. Tak ekscytacji, w końcu jakieś emocje ze strony białowłosego. Który to postanowił dokonać pewnego eksperymentu, tworząc własną iluzję i przywołując swoje odbicie. Do którego to od razu podszedł i zaczął się mu przyglądać. Ponownie wymieniając notatnik i artefakt miejscami, zaczął coś notować. W pewnym momencie nawet chwytając swoje odbicie za podbródek i przemieszczając go, zupełnie jakby czegoś szukał.
— Interesujące, tworzy faktycznie idealną kopię… Potencjalne zastosowania są nad wyraz szerokie…

Przemiana młodzieńca noszące imię Anord nie była dla Pride'a żadnym zaskoczeniem, w końcu ten od samego początku widział daleko poza sploty magii, tworzące jego gustowną i trwałą, ale jednak tylko iluzję. Nie z jej powodu wpatrywał się w niego momentami tak intensywnie, a ze względu na to, co ukazało się po chwili nawet tym nieuzbrojonym w dodatkowe zdolności oczom. Spaczenie wbijało się głęboko nie tylko w skórę muskularnego mężczyzny, ale również w istotę jego magii i być może i samą duszę, czego najpotężniejszy spośród grzechów na ten moment nie był jeszcze w stanie oszacować. Domysły jednak może wcale nie musiały być konieczne, skoro Anord w swojej hojności zaoferował odpowiedź na jedno pytanie ze strony błękitnookiego. — Sześciookiego... — Uśmiech na odkrytej części twarzy herosa na moment stał się nieco bardziej tajemniczy, lecz nie przeszkodziło mu to w żadnym stopniu w kontynuacji dialogu. — Minęły długie lata, odkąd ostatnio ktoś w mojej obecności wspomniał to chodzące panaceum. Przypomniałeś mi o tym, jak bardzo swojego czasu liczyłem na możliwość przebadania jego martwego ciała, ten jednak jakimś cudem wciąż oddycha, przez tyle długich wieków... — Mówiąc to, Pride z lekkim przekąsem rozejrzał się po rozmówcach, dodając po chwili rozbawiony. — Chociaż to ostatnie zapewne dotyczy nas wszystkich. Ale niech będzie, skoro sam oferujesz się jako trefniś, tak grzechem byłoby nie skorzystać. — Przez krótką chwilę heros wpatrywał się jeszcze w ciało młodego wyglądem mężczyzny, by w końcu wypalić, wciąż rozbawiony tym, co wychodziło spomiędzy jego warg. — Powiedz więc, Ty któryś stoi ponad nie potrafiącymi przejrzeć iluzji głupcami... Jakim cudem jeszcze żyjesz? — Nie można było być pewnym, do czego dokładnie odnosił się mężczyzna, chociaż znając życie Anord jak najbardziej mógł się tego domyślać, nawet jeśli nie tylko przez utkwiony w sobie wzrok Pride'a, co ze względu na ironiczny uśmiech, gdy ten przesuwał nim po bliznach na jego klatce piersiowej. Tak, zgodnie z tym, co właśnie padło z ust badacza Chaldei, jego wzrok zdecydowanie był "wyjątkowy", który to komentarz heros uprzejmie nagrodził skinięciem głową. — Hahha, faktycznie, przypomniałeś mi o tym, jak to jest patrzeć w lustro. — I ponownie odpowiedź zrozumiała wyłącznie dla uszu właściwego odbiorcy, połączona z wymownym uśmiechem. Najwidoczniej mężczyzna taki już był. Sytuacja w puste jednak nagle się odmieniła, w chwili gdy przez głowę jednego z grzechów śmiertelnych przepłynęła myśl na temat tego, że dwójka jego rozmówców nie powinna go już zaskoczyć wieloma rzeczami. Nagle ożywiony Al'set, korzystając z innego niż wcześniej z niego emanował rodzaju magii, zabrał paniczowi jego zabawkę, samemu zaczynając się nią bawić. Błękitnooki jedynie uniósł brew, patrząc jak ten zdawał się odciąć od świata wokół, skupiony nagle na artefakcie tak bardzo, że nawet w jego dotychczas martwym głosie pojawiły się emocje. Do tego dochodzi fakt użycia wiązań grawitacyjnych, zamiast kontroli pustki artefaktem tak, jak miało to miejsce wcześniej. Pozostawało pytanie, czy jego zdolność do refleksji była kolejną, zdobytą w jakiś sposób wrodzoną magią, czy może umiejętnością kolejnego artefaktu. Doprawdy, angażująca umysł spekulacja.
Ruch ze strony czerwonookiego był naprawdę miłą odmianą i w zasadzie fakt, że badacz Chaldei skupiał się tak bardzo na swojej pracy nie powinien dziwić, Pride jednak był ciekawy kilku rzeczy. — Naprawdę, badanie artefaktów to jedyna rzecz, która sprawia Ci przyjemność? — Mężczyzna mówiąc to był szczerze zdziwiony, przypatrując się z pewnym niedowierzaniem, jak badacz obraca swój miraż. Coś jednak się zmieniło, co zostało przez niego odnotowane delikatnym przekrzywieniem głowy. — Ciekawe, szczególnie ta różnica w stworzonych iluzjach... Ale nie są idealne, a jedynie imitują lustrzane odbicie. — Heros dołączył się do dywagacji, średnio jednak zainteresowany naturą artefaktu samego w sobie, nie był to w końcu jego konik. — Kilka porów na ciele się nie zgadza, ale poza tym... Dawno nie widziałem tak kunsztownie wykonanej iluzji. Nawet różna gęstość splotów magii jest wykonana tak, by imitować budowę tych prawdziwych. Można wyczuć pewne zawahania many w granicach kilkuset mikrometrów, ale i tak, naprawdę solidne wyposażenie. — Mówiąc to, po chwili Pride skierował swoją uwagę na Anorda, który prawdę mówiąc nie wyglądał na osobę, która od tak pozwoliłaby sobie zabrać swoją własność. — Dlatego jestem zdziwiony, że nie trzymałeś go nieco mocniej... Na ten moment heros powstrzymywał się od szerszych komentarzy, obecna sytuacja bawiła go wystarczająco mocno w takiej formie, w jakiej obecnie się prezentowała. Zaniechał nawet swojej początkowej myśli w głowie na temat tego, by delikatnie naruszyć przestrzeń raz jeszcze, materializując w swoich dłoniach jakąś zagadkę logiczną. Ludzie sami w sobie bowiem, z nich wszystkich byli najciekawszą zagadką.

Anord z pewnością trafił na ciekawą gromadę, gdyż przez ostatnie parę wieków jego życia mało kto zdołał go zaskoczyć. Sytuację tę odwróciło dość odważne posunięcie jednego z rozmówców, jednak do tego dojdziemy później. W pierwszej kolejności należy zająć się bowiem wątkiem, który się rozpoczęło.~ Możesz mówić to, co tylko ci się wydaje, jednak jeżeli przyjdzie nam jedynie czekać, ten wybryk natury nigdy nie postawi stopy na, jak to mówią, tamtym świecie.Wyrzekł spokojnie, dalej jeszcze w tamtej chwili trzymając kostur, którym zdecydował się chwilę pobawić, balansując na palcu, znajdując niemal natychmiast środek jego ciężkości. Można uznać, że podobnie jak Al'set z bransoletami, niebieskooki był dość dobrze obyty w posługiwaniu się swoim własnym artefaktem.~ Chociaż można to uznać za oznakę jego tchórzostwa. Wszak każdy robak ma szansę na życie wieczne, o ile nie zostanie uprzednio zgnieciony. ~ tym samym dał sobie wprowadzenie do odpowiedzi, jaką mógł udzielić uosobieniu grzechu ~ W istocie masz dość bystre oczy. Wiesz, co odróżnia wartościowe istoty od robactwa? Sposób postrzegania życia. Dla większości głupców jest to dar, jakkolwiek ciężkich zmagań by nie mieli, cenią sobie swoje bezwartościowe istnienie ponad wszystko. Tylko garstka potrafi rozpoznać w egzystencji nic więcej, a niżeli klątwę, im dłuższej tym bardziej uciążliwą. Co do mojego cierpienia, obdarzył mnie nim zarówno ten świat, jak i kapłan życia sam w sobie.Białowłosy przedstawił swoją teorię z pełną pewnością, nawiązując do historii sprzed paru wieków. Pytanie tylko ile rzeczywistej prawdy w tym było, tego jednak nie określiłby nawet najlepszy wykrywacz kłamstw, gdyż była to prawda, w którą Anord wierzył całym swoim istnieniem.
Jednak widać apetyt rośnie w miarę jedzenia, skoro pomimo zaprezentowania im dość smakowitego kawałka wiedzy, pewien jegomość postanowił, że jeszcze głodu nie zaspokoił. Na twarzy do niedawna dzierżącego kostur pojawiło się zmęczenie, w momencie, gdy czerwonooki przyciągnął do siebie artefakt. Jakby w odpowiedzi na pytanie Pride'a, z westchnieniem odparł.
~ Najwyraźniej posiadanie Kostura Głupca wiąże się z klątwą. Albowiem powiadam wam, otaczają mnie sami głupcy...Tym samym mężczyzna aktywował umiejętność niegdyś znaną jako Bramy Niebios. Teraz jednak trafniejszą nazwą byłoby określenie "Wrota Zaświatów", gdyż istota, jaka z nich wypełzła z pewnością do najbardziej witalnych nie należała. Z leniwą wręcz gracją doczłapała się do badacza, klękając przed nim na jedno kolano i wyciągając dłonie, jakby oczekiwała zwrócenia artefaktu. Póki cienista sylwetka egzystowała, zmaterializowane za Dziesiątą Plagą bramy stały otworem.

Prawdę powiadając, zdawać by się mogło, że od momentu jak ten tylko wstał i zaczął poświęcać swoją uwagę artefaktowi. Kompletnie przestał kontaktować z resztą “świata”, choć to akurat nie do końca była prawda. Wszystkie słowa jego rozmówców, zapadały w pamięci Al’seta, który to jednak nie postrzegał odpowiadania im jako priorytet w obecnej sytuacji. Nie można również powiedzieć, że nie poświęcał uwagi swojemu otoczeniu. Niepotrzebne było bowiem wcale dużo czasu, aby dostrzegł znajdującą się przy nim istotę. Do której to jednak jedynie wyciągnął lewą dłoń, aby ta po chwili zaczęła zmierzać ku bramie, z której wyszła. Wcale nie tak długo po tym zresztą, mężczyzna zamknął swój notatnik i odesłał kostur do jego posiadacza. Wcześniej oczywiście, pozbywając się wytworzonego mirażu. Przypinając go ponownie do swojego pasa, spojrzał na szybko po swoich rozmówcach, kręcąc ołówkiem w palcach.
— Głupcami są Ci, którzy nie potrafią dostrzec wartości wiedzy. Szczególnie jeśli ta może być w stanie doprowadzić Cię, do twojego celu. — No i oczywiście, ton mężczyzny ponownie wrócił do jego klasycznego, pozbawionego emocji stanu. Cóż, mam nadzieję, że jego rozmówcy tęsknili za rozmową z maszyną, gdyż zapewne teraz nie będę mieli za dużego wyboru, przynajmniej jeśli chodzi o Al’seta. Który to swoją drogą, skierował swój wzrok na Pride’a.
— Pozyskiwanie nowych informacji zawsze było dla mnie swego rodzaju… Rozrywką. Dodatkowo każda informacja na temat artefaktów, jaką uzyskamy, może być w stanie przybliżyć mnie do mojego celu. Nawet jeśli nowe informacje mogą podważyć moją hipotezę, tak bez badań, nie będę w stanie ruszyć do przodu.

Wyglądało na to, że Anord faktycznie miał jakąś urazę do jednego z pierwszych herosów, lub próbował wybadać, jak Pride zachowa się widząc to, w jaki sposób odnosi się do tej istoty. Kapłan w końcu był wręcz bóstwem dla niektórych wieśniaków, jak i wzorem do naśladowania dla herosów, którzy zaczynali swoją przygodę w Carachtar. A takich ostatnimi czasami było coraz więcej. — Gdzie w tym zabawa? Zabicie nieśmiertelnej pod kątem starzenia istoty nie przyniesie mi ani rozrywki, ani żadnych danych. — Faktycznie, zabicie tego, który był przez wieki zwany kapłanem, nie stanowiło wyzwania dla osoby takiej, jak on. Nie miał jednak ku temu podstaw. O wiele ciekawsze było obserwowanie, jak ten toczy walkę z czasem samym w sobie, walkę w której obie strony biorące w niej udział, zdawały się być sobie równe w niektórych aspektach. Spaczony mężczyzna w międzyczasie kontynuował przedstawianie swojego stanowiska, jednocześnie prezentując swój pogląd na świat. Pogląd, z którym o kilkaset lat młodszy Pride mógłby nawet się zgodzić. Obecny jednak lekko się uśmiechnął, poniekąd zdziwiony faktem, jak często kapłan życia pojawiał się w słowach wypowiadanych przez młodzieńca. — Według mnie jest zupełnie inaczej. To właśnie moc by przezwyciężyć śmierć samą w sobie, przez lata będącą dla ludzi jedyną pewną rzeczą na świecie sprawia, że jesteśmy tak wyjątkowi. Życie samo w sobie nie jest jednak ani darem, ani klątwa. To zasób, który można wykorzystać na setki różnych zasobów. A czyż nie jest tak, że ci, którzy mają więcej jakiegoś zasobu, najczęściej są lepsi od innych? — Z tymi słowami błękitnooki przedstawił część swojego spojrzenia na świat, wpatrując się w pozbawioną większych emocji twarz rozmówcy. — Wydajesz się z jakiegoś powodu nienawidzić kapłana i przyznaję, że wprawia mnie to w ciekawość, szczególnie jeśli spojrzeć na przepływ Twojej wypaczonej many, czemu więc nie odbierzesz mu tego, co ma najcenniejsze? Pieniądze, władza, a nawet wiedza którą wydaje mi się, że wszyscy sobie wysoce cenimy - to wszystko blednie w obliczu wartości, jaką jest życie. Skoro ktoś w Twoim mniemaniu powinien umrzeć, to zabij go własnymi rękoma. Udowodnij, że Twoja egzystencja na tym świecie jest warta więcej, aniżeli ta jego. Oderwij go od życia, którego uczepił się tak kurczowo, że przez setki lat nie chciał go puścić i patrz, jak w jednej chwili je traci na skutek Twoich działań... — Tak radykalne słowa, połączone z delikatnym, kojącym uśmiechem herosa... Jak wielu ludzi ten zabił w swoim życiu? Pytanie to mogło pojawić się w głowach jego rozmówców, lecz jednocześnie postawa jaką ten przyjął, ton jego głosu i jego ciepło zdawały się przeczyć temu z całych sił. Rozmowa na temat światopoglądu została jednak przerwana, a Anord wbrew temu, o co prosił Al'set, użył w pustce swojej magii. Upiorna brama otwarła się za jego plecami, a z jej mrocznego wnętrza wypełzła istota stworzona z mroku. Oczy skryte pod opaską poruszyły się z ciekawością, rozkładając zaklęcie na czynniki pierwsze, mężczyzna będący ich posiadaczem póki co jednak nic nie mówił, przypatrując się dalszemu obrotowi wydarzeń.
Badacz Chaldei zresztą póki zdawał odciąć się w pełni do świata, tudzież pustki wokoło i od swoich rozmówców, notując coś w imponującym tempie. Nie umknęło mu jednak użycie jednej ze zdolności przez zasiadającego na tronie. Widząc efekt, jaki wywołał ruch ręki naukowca, Pride obrócił się na krześle, siadając na nim w końcu względnie normalnie, ze słowami. — Rozumiem, a więc tak to działa. Nic dziwnego, że spojrzałem wówczas w lustro... Haha — W tym samym czasie, Pride wraz z Anordem doczekali się wreszcie odpowiedzi ze strony czerwonookiego, który wrócił do swojego dawnego tonu, za którym grzech zdecydowanie nie tęsknił, a wręcz przeciwnie. — W życiu warto mieć więcej aniżeli jedną rzecz, która sprawia Ci przyjemność. Słuchaj, grałeś kiedyś w szachy? — Heros początku chciał w tym miejscu wstawić słowo kręgle, ale nie, to zdecydowanie nie pasowało do osoby, z którą rozmawiał. — A jaki to cel? Coś, co sprawia że tkwisz tutaj setki lat, odcięty od świata, mając za jedyne źródło rozrywki badanie zaklętych przedmiotów. Co takiego sprawia, że taki sposób życia jest tego warty? — Pride był więcej niż szczerze ciekawy tego, co Al'set mógł odpowiedzieć w stosunku do jego pytania, jego spojrzenie jednak nagle uciekło w bok, a oczy rozświetliły się na tyle, by ich błękitny blask delikatnie przebijał się przez opaskę, podświetlając ich okolice w zauważalny sposób. Heros dawno nie czuł podobnej magii, co zresztą było widać po jego białych zębach, które wyłoniły się spomiędzy warg w szerokim uśmiechu. — Wygląda na to, że w okolicy Twojego ulubionego kapłana jest jeszcze jedna osoba, która mogłaby dołączyć do naszego spotkania. Szkoda, że obecnie jest zajęta własnymi sprawami... —

Mężczyzna cenił sobie wiedzę, znał doskonale jej wartość. Właśnie dlatego nienawidził się nią dzielić, przynajmniej tak by się mogło wydawać po jego podejściu i irytacji związanej z odebraniem mu kostura. Głupi jednak nie był, przebywał obecnie w przestrzeni, którą można było bezpiecznie określić jako terytorium potencjalnego wroga. Tym samym w ciszy liczył na to, że jego wysłannik wykona powierzone mu zadanie, odzyskując artefakt, na którym Al'set położył swoje niegodne łapy, nawet jeśli tylko przysłowiowo. Z takim podejściem nie można się dziwić, że zignorował ostrzeżenia dotyczące korzystania z magii w tym konkretnym wymiarze. Jakże zaintrygowała go jednak ciągnąca się dyskusja na temat tego, który zgodnie ze słowami Anorda przeklął go, skazując na wieczne katusze.~ Najwyraźniej źle mnie zrozumiałeś, lecz co się dziwić. Nie każdy może ot, tak pojąć intencje jednostki... ~ chociaż miał w planach wypowiedzieć "wyższej", pohamował się, uznając wywyższanie za czyn niegodny lepszego ~ Mówię jedynie, że póki nikt mu w tym nie pomoże, sam nie zniknie. Jednak chociaż jego egzystencja jest mi drzazgą w oku z powodu dawnych zaszłości, nie życzę mu przedwczesnej śmierci.O tym, że przeszkodziłoby mu to w planach, jednak już zdecydował się nie mówić, zachowując dla siebie przynajmniej ten rąbek tajemnicy. Jednak nie skończył mówić o jednej, a już kolejna intryga przyszykowała się, gdy istota nie dość, że nie dokonała swojego zadania, to jeszcze raczyła wracać z pustymi rękoma do bramy. Nic dziwnego więc, że gdy mijała siedzącego na tronie, białowłosy wyciągnął dłoń, kładąc ją na głowie pomiotu śmierci.
Następstwem tego był szybki skręt nadgarstka, który wywołał wręcz teatralny upadek cienistej figury na ziemię, zupełnie jakby żywej istocie skręcił kark. Ta, wraz z bramą, zaczęła swój rozpad, zmieniając się w popielaty pył.
~ Bezużyteczny śmieć. ~ tymi dwoma słowami skwitował całą sytuację, decydując się na zaniechanie dalszych akcji, chociaż miał niezwykłą ochotę sprawdzić kolejne zdolności Al'seta.Dostał jednak w swoje ręce z powrotem Kostur Głupca, stąd odpuścił sobie na razie przedstawienia.~ Jeżeli badanie artefaktów to jedyna rozrywka dla takich jak ty, sprawia to, że gdyby wyjąć ten jeden czynnik, Twoje życie byłoby bezwartościowe. Zaprawdę powiadam, chociaż wydajesz się trzymać gardę, krucha z ciebie istota.

Niezależnie od tego, jak bardzo zaburzone było postrzeganie czasu w tej nowej dla większości uczestników przestrzeni, dysputa na temat zainteresowań czy sensu życia nie trwała zbyt długo. Dla niektórych nie był to konik, którym mogliby się interesować, inni zwyczajnie zostali albo pozostawieni sami sobie, albo potrzebowali zająć się czymkolwiek innym. Niezależnie jednak od powodów rozejścia się tej kawalerii, trzeba napomnieć jedno. Spotkanie tych trzech indywiduów niezależnie od ich wpływu na świat, z pewnością odciśnie swoje piętno na Avarii prędzej, czy później.

Konfrontacja

Konok, Apophis

Siódmy dzień piątego tygodnia 574 roku ery Dia'taris. Dzień stojący w opozycji do tego, gdy do kolebki herosów zawitał Arthorus. Tamten zapisał się w historii świata złotymi zgłoskami, ten zaś takimi, które zostały wyryte w niej przy pomocy krwawego pióra. Pióra należącego do anioła, który pojawił się nad głowami mieszkańców Sylvaris, zgromadzonych podczas trwającego Festiwalu Kwitnących Drzew w samo południe, trwające nieprzerwanie od wielu godzin. Wielu z nich początkowo uznało zatrzymanie słońca za dobry omen, mający wydłużyć celebrację festiwalu, organizowanego corocznie ku czci wszystkich dzielnych herosów, broniących świata. Gdy anioł zaczął jednak przemawiać, głosem trafiającym do umysłów wszystkich mieszkańców wyspy, uśmiechy radości prędko zniknęły z ich twarzy...

Lokalizacje oraz historia

Postaci graczy i niezależne, które pojawiły się podczas wydarzenia

Carachtar

Główny plac festiwalu w ostatnim dniu jego trwania, samo południe.

Wśród gwaru setek, jeśli nie tysięcy roześmianych głosów, cały falujący niczym rzeka tłum, zdawał się nie zauważać jednej jednostki, która niczym wielki głaz wrzucony do wody, opierała się jej prądowi. Szczupła postać, raczej średniego wzrostu i normalnej postury stała centralnie pośrodku placu, pozwalając reszcie odwiedzających go osób na wymijanie go, a niekiedy nawet na trącanie jego odzianej w długą, białą togę osoby. Mężczyzna ten nie robił sobie nic z uderzających go niekiedy osób, z lekkim uśmiechem obserwując niebo. Jego twarz była zasłonięta kapturem i niewidoczna, jedynie kilkoro dzieci pod odpowiednim kątem mogło dojrzeć delikatne uniesienie się kącików ust tejże osoby, w chwili gdy słońce nad Sylvaris znalazło się w swoim zenicie. Ktokolwiek obserwował w tym momencie niebo nad wyspą, mógł doznać szoku po upływie kilku kolejnych chwil, gdyż jaśniejący punkt na niebie przestał się poruszać po jego sklepieniu, jakoby zakotwiczony w jednym miejscu nieznaną siłą. Był to też moment, w którym nieznajomy zniknął ze swojego miejsca, rozpływając się w powietrzu, niezauważony przez nikogo. Miał on pojawić się na miejscu ponownie w późniejszym czasie, lecz dopiero wtedy, gdy po upływie dwunastu godzin ludzie zaczęli panikować. Na miejscu pojawiło się wielu badaczy, którzy głowili się nad naturą tego przedziwnego zjawiska, lecz żaden z nich nie był w stanie wytłumaczyć, dlaczego słońce wstrzymało swój ruch. Niepokój narastał, a ludzie głowili się nad tym, czy był to omen dobry, czy też zły, lecz wkrótce ich wątpliwość miały zostać rozwiane. Podobnie jak wcześniej zniknął z oczu wszystkich, tak tym razem tajemniczy mężczyzna pojawił się raz jeszcze, na wysokości około dwudziestu metrów nad rozmawiającym tłumem. Co rusz unosząc głowy w kierunku nieba, pierwsi ludzie szybko go zauważyli, zaczynając pokazywać w jego stronę palcem j szturchać osoby obok, rozprowadzając wzdłuż i wszerz nową sensację. On jednak nie przejmował się tym, że został zauważony, zamiast tego powoli zaczął odkrywać swoją twarz, oburącz zsuwając kaptur z głowy. W sekundzie, gdy ten opadł całkowicie, a wiatr rozwiał jego jasne włosy, osiem par oczu zwróciło swoje spojrzenia w kierunku, w którym heros unosił się nad ziemią. Niezależnie od odległości, wysokości i punktu w przestrzeni w jakim ich posiadacze się znajdowali, spojrzenia te skierowały się synchronicznie i perfekcyjnie prosto w ten jeden, konkretny punkt w przestrzeni. Oczy te patrzyły się na mężczyznę z Dumą, Gniewem, Melancholią, Zazdrością, Chciwością, Pożądaniem i Głodem, błyszcząc na osiem różnych barw. Oprócz tych emocji, w każdym spojrzeniu znalazło się również miejsce na pewną dozę zdziwienia, a może i nawet przerażenia. Tym, co odpowiedziało im patrząc na twarz herosa, był spokój. Niczym niezmącony, niczym nie splugawiony spokój i delikatny uśmiech, padający na ludzi pod nim wraz ze spojrzeniem chłodnych, błękitnych oczu, w których wnętrzu pływały drobiny złotego pyłu. — Tacy słabi... Tacy krusi... Tacy pozbawieni własnych ambicji, podążający za pierwotnymi potrzebami i nieświadomi tego, co przyniesienie jutro... — Melodyjny głos herosa rozbrzmiał w przestrzeni, o dziwo trafiając do uszu każdego. Nie tylko każdego, kto stał w tym momencie na głównym placu festiwalu, a do dosłownie każdej osoby przebywającej obecnie na terenie Sylvaris. Zupełnie tak, jakby był transmitowany prosto do umysłów zarówno ludzi, jak i herosów. — Pogrążeni w grzechu, sami w sobie jesteście tym, co Was zgubi. Odwróciliście się od swojego świata, niszczycie go sprowadzając na niego zagładę i przede wszystkim, nie czujecie z tego powodu żadnej skruchy... — Mężczyzna powoli rozkładał ręce, a na świecie zaczęły dziać się dwie niezależne od siebie rzeczy.
Pierwszą z nich było pojawienie się za jego plecami ośmiu skrzydeł, które rozwinęły się niczym pąki kwiatów, skryte wcześniej w innym wymiarze. Drugą zmianę zaś, mieszańcy Sylvaris mieli ujrzeć dopiero za moment. — Widziałem już ten cykl zbyt wiele razy, na zbyt dużej ilości światów... — Spokojny ton herosa mocno kontrastował z tym, co za chwilę miało się wydarzyć. Na ten moment nic wprawdzie nie wskazywało na katastrofę, lecz osoby potrafiące czytać magię i wyczulone na jej punkcie mogły odczuć, jak jej niebotycznie wielkie ilości zaczynają zbierać się na niebie. Ilości większe, niż mógłby kontrolować najprawdopodobniej każdy mieszkaniec Sylvaris razem wzięty i z pewnością zbyt spore, by być pod władaniem wyłącznie jednej osoby...
Ilość tak duża, że zaczęła barwić niebo na złoto, podobnie jak na złoto zaczęły błyszczeć oczy herosa. Chociaż, czy aby na pewno można było stosować wobec niego to miano? — Ale nie musicie więcej się obawiać, jestem tutaj, by Was uratować. Uratować Was od zguby, jaką na siebie sprowadzacie. Uratować Was, od Was samych... — Ręce mężczyzny zostały rozłożone w pełni, podobnie jak jego skrzydła, a mana utrzymywana na nieboskłonie, stworzyła w jednej chwili ogromne halo, pierścień rozpościerający się nad całą wyspą, szeroki praktycznie tak samo, jak jej granice. Krystalicznie złoty, naładowany energetycznie tak silnie, że na skutek działających w nim sił, sam zaczął ją generować, co z pewnością nie umknęło uwadze osób bardziej doświadczonych we władaniu magią. Osobliwe jednak było to, że cała ta moc zdawała się nie być żadnym zaklęciem, nie należała również do żadnego ze znanych elementów. Musiało upłynąć jednak jeszcze kilka kolejnych chwil, zanim najlepsi badacze z przerażeniem zdali sobie sprawę, na co tak właściwie patrzą. — Nie potraficie zapanować nad swoimi żądzami, nie nadajecie się, by Wami wkładano. Kolejny smutny świat, na którym prawo do życia zaskarbiło sobie zaledwie kilka jednostek... Ale to nic złego, nie obawiajcie się i bądźcie spokojni, albowiem nadszedł kres Waszego zmartwienia. — Wraz z brzemieniem tych słów, jako pierwsza osoba, Kenza Tanaka w końcu zrozumiał, gorączkowo badając sploty magiczne na niebie, a raczej ich brak. To nie była magia. Istota przemawiającą w umysłach każdego mieszkańca wyspy nie robiła nic innego, jak kontrolowała manę samą w sobie. Było to coś, co zaburzało całą znaną nauce wiedzę na temat magii, coś co zdawało się niemożliwe, a jednak. Co więcej, mana nie zdawała się kontrolowana, a wręcz przeciwnie. Każda jej cząsteczka skupiała się w jednym miejscu jakby z własnej woli, chcąc wkupić się w łaskę tego, który był przez nią pobłogosławiony. — Zastanawiacie się, dlaczego wszyscy nie będziemy zbawieni? Dlatego, że nie wszyscy będą tego chcieli. Łaska, która jest darmowa, zbawia tylko pragnących dostąpić zbawienia, a tych, którzy tego nie chcą, nie zbawia. — Pierścień na niebie zaczął emitować łagodny dźwięk zbliżony do setek trąb, a brzegi wyspy zaczęły się trząść. Wkrótce trzęsienia ziemi miały rozpocząć się na całej jej powierzchni, lecz póki co następowało dopiero preludium do wydarzenia, jakie nieznajomy błękitnooki miał przynieść temu światu. — Siądźcie więc spokojnie i obserwujcie koniec, albowiem ten jest bliski. Dzień sądu, który na Wasze życzenie nadejdzie oraz dzień, w którym odzyskam mój Utracony Raj... — Pierścień rozbłysnął raz jeszcze, a Sylvaris zaczęło się trząść u podstaw. Zewnętrzne krawędzie wyspy kruszyły się i odpadały w dół, ku pustce, a trzęsienia ziemi narastające z każdą kolejną minutą, rozbijały miasta i wioski niczym domki z kart. Czy naprawdę właśnie nadszedł koniec wyspy początku, kolebki wszystkich herosów?

Tajemnica za tajemnicą, z każdym dniem festiwal przynosił coraz więcej niewiadomych, zagadek, lecz tak mało rozwiązań. Nie inaczej było w przypadku tego, który panował nad wymiarami. Nawet mag znany pod wieloma tytułami nie potrafił pozbyć się mnożących niczym głowy hydry sekretów. Wiele dawno niewidzianych twarzy, przy tym sporo pytań. Innymi słowy, Festiwal Kwitnących Drzew można było spokojnie potraktować jako okazję do nauki na temat tego świata. Nikt, zupełnie nikt nie spodziewał się tego, co ma nadejść ostatniego dnia, podczas finału wszystkich zabaw, wystaw, okazji na handel. Nagła, wręcz telepatyczna informacja od kogoś, kto uważał się za sędziego tego świata i jego mieszkańców sprawiła, że zmysły okularnika się wyostrzyły. Niesamowicie skondensowany, a przy tym niezrozumiały przepływ many nie zwiastował niczego dobrego, tym bardziej na tle ostatnich, niepokojących wydarzeń, w tym zatrzymania się punktu oświetlającego nieboskłon w jednym miejscu. Posiadacz Wszystkowidzących Szkieł, wsłuchując się w słowa nowego zagrożenia, doświadczył przerażających wizji. Przyszłość, w której kolebka herosów ma się niezbyt dobrze, zaintrygowała go na tyle, że czym prędzej skontaktował się z najbardziej wpływowymi na tej wyspie, by rozpocząć ewakuację mieszkańców Sylvaris. Na sam początek trzeba było sprowadzić wszystkich mieszkańców w jedno miejsce, tylko to się liczyło. W międzyczasie sam nikczemny okularnik czym prędzej podjął się najtrudniejszego zadania, czyli spowolnienia tego niechybnego procesu, który zamierzał zgotować im uskrzydlony.
Korzystając ze swojej wypracowanej przez lata kontroli nad przestrzenią, dostanie się na wysokość mężczyzny, który kończył swoją przemowę, nie było dla niego problemem. Przede wszystkim należało mu pozwolić się wypowiedzieć, przerwanie jego monologu mogłoby rozgniewać tego, którego błędnie można było pojąć za herosa. Jaki heros bowiem dążył do uczynienia takich zniszczeń?
~ Doprawdy, przypominasz mi z twarzy osobę, którą niegdyś przyszło mi znać. Jednakże wasze ideały się różnią. Nie uważasz, że odgrywanie roli sędziego, zdolnego do panowania nad losem milionów, jest nazbyt pyszne? Prawisz ludziom morały na temat zbawienia, czy jednak jesteś świadom, cóż to zbawienie oznacza?Kenza wkroczył na ścieżkę filozoficznej rozmowy, czegoś, czego nauczył się od pewnego naukowca sprzed kilku wieków. Liczył na to, że rozmowa ta pozwoli na odroczenie wyroku, który, chociaż dało się jakoś ominąć, z zaskoczenia stanowił zdecydowanie śmiertelne zagrożenie.~ Skąd wiesz, że ludzie tu przebywający nie pragną zbawienia? Każdy codziennie stara się zapewnić rodzinom bądź sobie samym bezpieczeństwo, jednocześnie licząc na zbawienie z rąk tych silniejszych, herosów, od zła, jakim jest Anomalia. Nikt, żadna jednostka, nie ma prawa, by sądzić całe społeczeństwa.

Skrzydła tego, który jeszcze nie wyjawił swojego imienia powoli falowały, migocząc na złoty, opalizujący w świetle kolor. Ich posiadacz był świadomy tego, że ludność próbuje się ewakuować, lecz nie uważał tego za istotne. Było to częścią procesu, jaki zamierzał zgotować temu światu. Zawsze części ludności uda się uciec z wyspy na wyspę, lecz w końcu zabraknie im miejsca do dalszej ucieczki, a wtedy los Avarii będzie przesądzony, więc działania Kenzy, rozpoczęte na tyle prędko, by móc uznać, iż mag zasługuje na pochwałę, rozgrywały się na drugim planie. — Gdy maluczki pragnie władać wieloma, jest to pyszne. Gdy Bóg wydaje swój osąd nad maluczkimi, jest to słuszne. — Spokojne spojrzenie anioła skoncentrowało się na okularniku, który przeniósł się prosto przed jego oblicze. — Oznacza powrót do Źródła, do Wiru, który od zarania wszelkich wymiarów oplatał je, przekazując między nimi dusze. Oznacza porzucenie swoich słabych, cielesnych powłok i stanie się częścią wielkiego kolektywu dusz. Oznacza porzucenie zmartwień, bolączek i smutku, oznacza życie bez strachu i nienawiści. — Złote oczy mężczyzny wbijały się w okularnika, jakby zadając mu pytanie, które zresztą po chwili padło również i z jego ust. — Czy to naprawdę tak ciężkie do przyjęcia rozwiązanie? Ofiaruje Wam, maluczkim łaskę, na którą nie zasługujecie, ale której potrzebujecie, by uwolnić się ze spirali grzechu i samozniszczenia...— Złoty krąg na niebie zamigotał, a brzegi wyspy zaczęły kruszeć, zupełnie jakby erozja przyspieszyła w skrajnie nienaturalnym tempie. — Dziecko, które widziało zaledwie jeden świat, jakże pysznym jest ogłaszanie rzeczy w taki sposób, jakby stanowiły nierozerwalne prawa natury... — Anioł westchnął, słysząc ostatnią wypowiedź Kenzy, a krąg opuściła pierwsza, złota błyskawica, która rozorała niebo, uderzając w jedną z wiosek położonych na południu Sylvaris, paląc ją do gołej ziemi. — Pewnie uważasz się za kogoś wyjątkowego. Za głos ludu, obrońcę uciśnionych i herosa, który przybył tutaj by ich ocalić. Widziałem już tysiące takich jak Ty, na każdym ze światów, które paliłem do gołej ziemi znajdowała się przynajmniej jedna osoba, która za cenę swojego życia buntowała się przed zbawieniem z mojej ręki. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że gdyby nie jednostki Twojego pokroju, wiele osób przyjęłoby zbawienie z rozłożonymi rękami. To Wy, samozwańczy bohaterowie zasiewacie w nich ziarna zwątpienia, przez które walczą i cierpią katusze, których mogliby uniknąć... — Anioł, całkowicie zrezygnowany pokręcił ze smutkiem głową, dodając jeszcze. — Jeśli uważasz chłopcze, że masz prawo osądzać mój osąd, tak stań ze mną w szranki. Lecz wiedz, dziecię, że moja pamięć sięga eony lat wstecz. I mam już w niej zapisaną scenę Twojej przegranej, ze świata w którym nie byłeś tylko marną namiastką bohatera, a kimś kto realnie przewodził wojskami świata, zjednoczonymi by mnie pokonać... — Kolejne gromy spadały z nieboskłonu, a anioł skończył swoją przemowę, oczekując dalszego ruchu Kenzy. Od tego ruchu zależał los tysięcy ludzkich istot, gdyż te ginęły coraz szybciej, pochłaniane zarówno w wyładowaniach, jak i trzęsieniach ziemi.

Nie pierwszy raz mężczyzna słyszał tego typu zwroty, zapewne też nieostatni. Heros, a może i Dewiant, który pysznił się swoją siłą na tyle, by przyrównywać się do istoty boskiej, nie był czymś rzadkim w tym świecie. Gorzej, jeżeli cierpiały na tym miliony, tysiące, setki, dziesiątki, czy nawet jedna osoba, wtedy należało się taką istotą zająć. Nie inaczej było w przypadku nieznajomego jegomościa, który swoją manipulacją many już kruszył wyspy, niszczył pierwsze wioski, paląc je do gołej ziemi, a w szkłach Kenzy powodował jeszcze bardziej dotkliwe zniszczenia.~ Nikomu oceniać kto jest maluczkim, kto zaś bogiem. Jeżeli bóstwo potrzebuje zasiać najpierw niepewność i strach w sercach milionów, zamiast natychmiast zapewnić im zwane przez ciebie zbawienie, czy na pewno może nazywać się bogiem?Kolejne słowa mężczyzny o białych włosach i nieskazitelnej cerze zasiały w niebieskowłosym niepewność, chociaż niewpływającą na jego działania. Opcje były dwie. Mężczyzna blefował bądź odkrył sposób na odzyskanie wspomnień. Do głowy Kenzy nie przychodziła żadna trzecia opcja, która również mogłaby być możliwa. Jednakowoż nie wpłynęło to w żaden sposób na osąd czarownika.~ Zadaniem przybyłych na ten świat jest chronić lud tutaj zamieszkały. Stąd podejmuję się tej roli, niezależnie od przeszłości, jaką mam za sobą. Jestem jednak pewien, że jeżeli twym celem jest palić kolejne ziemie, krainy, wiedz, że nie mogę do tego dopuścić.Dopuścić, tak samo, jak myśli o tym, że kiedykolwiek przegrał wcześniej walkę z tym osobnikiem. Niezależnie od przeszłości, o ile taka istniała, był on teraz innym człowiekiem, istotą uczącą się przez stulecia nad kontrolą swojej mocy, zdobywającą nieustannie kontrolę nad swoją mocą. Mocą, którą miał zamiar wykorzystać w tej chwili. Nie wiadomo, które zaklęcie było potężniejsze, jednakże z całą pewnością oba imponujące w swojej skali.
Wykonując charakterystyczne gesty rękoma, wpierw zaczynając od złożenia rąk w gest przypominający modlitwę, kończąc na powolnym ich rozdzielaniu, utworzył on przejście przecinające przestrzeń, które sięgało wysokością aż po dachy najwyższych budynków, szerokością zaś rozciągało się od murów zachodnich, aż po wschodnie osłony Carachtar. Ratunek ten owszem był ograniczony do ludności obecnie przebywającej w stolicy, ta jednak była tego dnia wyjątkowo wzmożona, na cześć końcówki festiwalu. Po utworzeniu portalu, mającego zabrać ewakuujących się na inną, bezpieczną krainę, mężczyzna ponownie złączył ręce, tym razem jednak z wydźwiękiem klaśnięcia, które zapoczątkowało pewną zmianę. W oczach mieszkańców jednostki przebywające w powietrzu zwyczajnie zniknęły. Błękitnooki jednak mógł zauważyć, jak dookoła niego rozciąga się nieskończona, nieskalana żadnym budynkiem łąka. Kenza doskonale wiedział, co robił, sam bowiem się pojawił wraz z samozwańczym sędzią tego świata, licząc na to, że jego nieobecność nad Sylvaris przerwie niszczycielskie skutki jego działań.
~ Wymiar Głupca, wyjątkowo dobrana nazwa, gdyż osoba polegająca wyłącznie na zaklęciach popełnia niejako samobójstwo, przyzywając ze sobą przeciwnika do sfery, która w zupełności pozbawiona jest many.Odparł Kenza, a jego towarzysz niedoli mógł odczuć, jak umięśnione ramiona innego obrońcy sprawiedliwości zaciskają się wokół niego, krępując jego ruchy rąk, dociśniętych teraz do torsu.~ Na całe szczęście zaklęcie to nie jest ograniczone do dwóch osób, mogę przenieść ze sobą większą ilość głupców.Odniósł się do obecności nikogo innego, jak Rio Quadore, największego siłacza obecnego na wyspie, wycierając spod nosa stróżkę krwi, która sygnalizowała silne zużycie magiczne. Portale postawione przez niego przed przeniesieniem się do innego wymiaru stały dalej z narzuconym przez okularnika czasem działania.

— Widzę, że to Twoje pierwsze spotkanie z bytem na poziomie Archonta... Chociaż mogłem się tego spodziewać, patrząc na odizolowanie tego świata i ten dziwny mechanizm pozbawiający pamięci. Definicją bycia "bogiem" nie jest czynienie dobra, nie jest nią podążanie za ideami, ani troszczenie się o maluczkich... — Złote oczy anioła wbijały się intensywnie w twarz prawiącego mu morały okularnika, który zaczął zbierać i wiązać ze sobą pokłady many, które mogły zawstydzić sporą część spośród innych, najpotężniejszych magów tego świata. Energia przepływała przez jego ramiona, barki, aż wreszcie dłonie, odbijając ich ruch w świecie rzeczywistym, podczas gdy ten dalej mówił, przedstawiając swój pogląd na świat. — Nie macie żadnego "zadania", sami sobie narzuciliście to pęto na szyję, stając się służącymi tych, którzy mają na świecie do odegrania jeszcze niższą rolę, niż Wy sami. Istoty czwartego rzędu wysługują się Wami w charakterze praktycznie służby, a Wy z uśmiechem na ustach robicie to, co Wam powiedzą... — Białowłosy westchnął, jakby lekko zniecierpliwiony, obserwując, jak przestrzeń się rozdziela na imponująco wielkim obszarze. Ludzie oczywiście zaczęli tłumnie biec w kierunku tejże wyrwy, lecz wzrok mężczyzny zdawał się spoczywać gdzieś dalej, jakby poza granicami Sylvaris, spoglądając tam, gdzie uciekinierzy mieli zaznać spokoju. Czy aby na pewno rozsądnym ruchem było otwieranie portalu tuż przed jego oczami? — Wracając zaś do definicji Boga, jest zaledwie jedna rzecz, jaka ją określa. Czysta siła. — Wraz z tymi słowami, byt określający się mianem Archonta, machnął skrzydłami, a wraz z tym ruchem, wyrwa w przestrzeni zmniejszyła się o połowę, zsuwając się niczym za pociągnięciem zamka błyskawicznego. W tym samym czasie jednak, strażnik Sylvaris aktywował drugie zaklęcie, pomimo przeciążenia zużytą maną, nie dając sobie ani odrobiny czasu odpoczynku. Nie był zresztą w odpowiednim momencie, by próbować łapać oddech. Rozciągnięcie sztucznego podwymiaru poskutkowało uniesieniem lewej brwi anioła, który prędko został również złapany nie tylko w sidła magii Kenzy, lecz w potężny uścisk innego bohatera. — Nie chcesz słuchać moich lekcji, dziecko, lecz mimo to dam Ci jeszcze jedną. — Rio, zaciskając swoje muskuły wokół ciała anioła mógł poczuć, jakby próbował siłować się z kawałkiem skały. Jego siła nie była marna, wręcz przeciwnie, mimo to jednak, udało mu się zacieśnić uścisk zaledwie odrobinę bardziej, niż na początku. — Nie ma na tym świecie wiele miejsc, które pozbawione są many. Można zamrozić ruch jej magikuł, można spróbować przenieść ją z jakiegoś obszaru na inny, ale całkowite oczyszczanie go jest poza zasięgiem istot takich, jak Wy. A teraz zadam Ci pytanie, magu przestrzeni, z czego utkałeś ten wymiar swoim zaklęciem? — Siłacz, jakby wiedziony pierwotnym instynktem wojownika, w jednej chwili odskoczył, cudem unikając kolejnego ruchu anioła. Podłoże pod jego stopami w ułamku sekundy rozpłynęło się z formy, w którą ułożyło ją zaklęcie Kenzy. Jedna z połaci łąki tworzącej wymiar, zmieniła się w złoty pył, taki sam jak ten, który tworzył dysk, unoszący się dalej nad Sylvaris. — Głupcami są ci, którzy myślą, że nie da się wykorzystać many tworzącej czyjeś zaklęcia, albo płynącej w czyichś żyłach... — Skoro mowa już o tym, Rio nawet pomimo uniku, nie uniknął całkowicie obrażeń. Jego klatkę piersiową zrobiło wiele drobnych ran, wywołanych gwałtownym ruchem skrzydeł Archonta. Krew z nich osiadła na jego złotych piórach, zaczynając parować i również zmieniać się w złoty pył, wraz ze słowami wychodzącymi z ust mężczyzny. — Magia przestrzenna... Chociaż może bardziej magia wymiarów? Szkoda, że nie uwolniłeś z niej pełnego potencjału. Tworzenie podwymiarów to coś zupełnie innego, niż zdolność do uformowania własnego świata, wyzwolenie jaźni w postaci Domeny, której staram się nauczyć moich akolitów.
Gdybyś zamknął mnie w jednej z nich, może nawet bym Cię oszczędził i pozwolił patrzeć, jak ten świat płonie... Ale teraz, skoro wybrałeś poświęcenie swojego życia w zamian za wydłużenie cierpienia tych kilku osób, którym udało się uciec, pozwól że pokaże Ci, jak używa się Twojej magii. — Anioł otoczył się świetlistą powłoką, która zgodnie z jego wolą zaczęła się zmieniać. Manie została nadana forma, kształt a wręcz smak, tak bardzo znajomy dla maga, jakim był Kenza. Smak jego magii, władającej przestrzenią i wymiarami. — Nie wykorzystujesz nawet połowy jej prawdziwego potencjału, zdajesz sobie z tego sprawę? — Prowadzone trzepotem skrzydeł, w kierunku bohaterów nagle ruszył zbiór cięć rozcinających rzeczywistość, z których każde zbliżając się do celu, zmieniało swój kształt, długość i rozmiar, momentami wręcz znikając z pola widzenia magów. Nie było to jednak oczywiście nic, czego dwójka tak potężnych herosów nie byłaby w stanie uniknąć. Problem zaczął rodzić się dopiero później. — To może teraz moja kolej, by przearanżować tę przestrzeń? — Anioł spytał retorycznie, a wraz z kolejnym ruchem skrzydeł, krajobraz dookoła faktycznie się zmienił. W mgnieniu oka herosi nie stali już na pozbawionej życia łące, a na brukowanym dziedzińcu, obserwując wokół siebie szalejące płomienie płonącego miasta. — Borygard, pamiętasz to miejsce? To właśnie tutaj stoczyliśmy jedną z naszych ostatnich walk. To na niebie nad tym miastem, udało Ci się mnie zadraśnąć, za cenę utraty większości służących za dywersję towarzyszy... Pamiętasz chociaż, jak nazywała się tamta kobieta o płomiennych włosach, która poświęciła wtedy za Ciebie swoje życie? Pamiętasz, jak bardzo zmarnowana była jej ofiara dlatego, że i tak ze mną przegrałeś? — Rozpościerający się wokół, gorejący koszmar był niczym w porównaniu z uczuciem bycia obserwowanym przez złote oczy, które nie zdawały się w tym momencie kłamać...

Kto by się spodziewał, że istota przypominająca herosa, uzna się za coś zupełnie innego. Nie, żeby to wywarło wrażenie na mężczyźnie, który ze względu na swój zmysł taktyczny starał się ograniczać na tle wpływu na swój własny umysł. Brednie czy nie, prawda czy kłamstwo, mącenie w głowie było taktyką wystarczającą ku temu, żeby zdobyć przewagę nad przeciwnikiem.~ Ależ nie odnosiłem się do Twych idei... ~ zaczął mag, starając się również mącić w głowie tego, który zwał się Archontem ~ Jeżeli definicją bóstwa jest czysta siła, czemu nie pozbyłeś się tej wyspy bez objawiania swoich intencji? W końcu bóg mógłby zrobić to samym mrugnięciem.Pytanie tylko, czy taka prowokacja zda im się na plus, czy może zaszkodzi. Na pewno zniszczenie połowy portalu ewakuacyjnego mogłoby sprawić trudności ludom Sylvaris, jednakże właśnie po to kupił czas swoją kolejną sztuczką. Sztuczką, która najwyraźniej nie zrobiła wrażenia na aniele.~ Może i nie jest wystarczająca na takiego potwora jak Ty, jednak nie chodzi mi po głowie pokonanie Ciebie. Zbyt wiele niewiadomych nie pozwala mi na podjęcie się takiego ryzyka.Odpowiedział mu spokojnie Kenza, który, chociaż nazywany był samymi zdrabniającymi określeniami, nie przejmował się tą prowokacją. Ciągle zachowywał zimną krew, nawet w momencie, gdy Rio otrzymał rany.
Kolejna istotna informacja została zawarta. Mężczyzna manipulujący samą istotą many zdecydowanie mógłby zostać nazwany zagrożeniem.
~ Głupcami są Ci, którzy odkrywają wszystkie swoje karty przed przeciwnikiem podczas pierwszej wymiany.Skomentował kwestię, która miała urazić jego dumę. Że niby mężczyzna doskonalący swoją magię przez wieki miał nie uwolnić pełnego potencjału? Cóż, kto wie...~ I widzę, że z głupcem mam do czynienia, jeżeli liczysz na to, że pamiętam cokolwiek, o ile to, co mówisz, w ogóle jest prawdą. ~ starał się mówić pewnie, jednak widząc raczej prawdomówny wyraz przeciwnika, zawahał się. Limit czasowy istnienia podwymiaru powoli dobiegał końca, z czym Kenza liczył się, mając nadzieję na pełną ewakuację zarówno tubylców, jak i herosów z Sylvaris ~ Widzę w tobie wiele osobistości, lecz nie kłamcę. Jednak niezależnie od przeszłości, teraz jestem innym człowiekiem. Nie zamierzam popełnić tych samych błędów. A skoro udało mi, jak to zwiesz "maluczkiemu", Cię zadrasnąć, czy naprawdę możesz się zwać bogiem?W tym momencie jeden z budynków na brukowanym dziedzińcu uległ zniszczeniu, a uosobienie pracy nad własnym ciałem nie powstrzymał się, przed solidną dywersją. Rzut jedną ze ścian wprost w białowłosego mógł kupić dwójce herosów odrobinę czasu, być może nawet życia, kiedy Kenza zdając sobie sprawę z bezużyteczności magicznych zdolności, zwyczajnie ukrył się, by wykupić jak najwięcej czasu. W końcu wkrótce mieli ponownie pojawić się na oczach uciekających obywateli.

Dyskusja między magami trwała, podczas gdy otaczający ich świat płonął, powoli obracając się w ruinę. Budynki przewracały się pod własnym ciężarem, a walczący na ulicach wojownicy, wzorowani na osobach z pamięci anioła, zdawali się przegrywać z zalewającymi je potworami. Czy naprawdę taki los miał czekać również wszystkie wyspy Avarii...? — Mrugnięciem, powiadasz? Tocząc podbój, zdobywając i paląc kolejne światy, zawsze daje ich mieszkańcom szansę. Wyciągam do nich dłoń, którą mogą chwycić. Ogromne masy nią wzgardzają, jednostki takie, jak Ty ciągną ich ku temu, lecz zawsze znajdzie się kilkoro osób z otwartym umysłem, akceptujących prawdę. W tym wymiarze znalazłem ich ośmioro, a za tą ósemką poszły rzesze kolejnych. Ciekawi Cię, czemuż nie pozbędę się Was wszystkich za jednym zamachem? Właśnie dlatego, że jestem bogiem, dobrotliwą istotą, która daje szansę i ofiaruje łaskę... — Płomienie zdawały się nie imać unoszącego się w powietrzu mężczyzny, paliły jednak otaczający ich krajobraz coraz dotkliwiej, podobnie zresztą jak miało to miejsce na terenie Sylvaris. —... Nawet teraz, pozwalam Ci na marnowanie mojego czasu i przeprowadzenie tej małej dywersji. Nie sądzisz, dziecię, że powinieneś okazać wdzięczność? — Anioł nic nie robił sobie z docinek ze strony Kenzy, z nazywania go potworem czy podważania jego boskiej natury w sumie dość ciężki do obronienia sposób. Dopiero kolejna dywersja ze strony umięśnionego giganta, spotkała się z jakąś reakcja z jego strony. Kenza zdołał wykorzystać tę sekundę by skryć się w sumie i ruinach, lecz młody mag nie wiedział jeszcze, na jak cienkiej linii balansował wraz ze swoim towarzyszem. — Niczym muchy... — Archont westchnął, nie tylko rozbijając ścianę w złoty pył, lecz decydując się jednocześnie na przerwanie zaklęcia i ukrócenie planu Kenzy w postaci kupienia czasu uciekinierom. Rozłożenie skrzydeł na pełną długość dosłownie rozbiło sztuczny wymiar, uwalniając falę many, która rozbiła go na kawałki przypominające stłuczone lustro. Trójka herosów znowu znalazła się bezpośrednio na terenie Sylvaris, które nie przypominało już siebie za czasów świetności. Wyspa dosłownie rozpadała się na kawałki, fragmenty budynków zniszczonej stolicy więziły pod sobą wielu przerażonych cywili, których powoli również dosięgał ogień, zupełnie jak w wizji, którą anioł zdecydował się pokazać herosom. Dysk zawieszony na niebie raził złotymi piorunami praktycznie co sekundę, a samo Sylvaris pękało już nie tylko od krawędzi, ale i na całej szerokości opuszczając w pustkę kawałki wielkości całych miast. Ewakuacja dalej trwała, dzielni herosi próbowali pomagać uwięzionym pod gruzami mieszkańcom, lecz również oni ginęli co chwilę, spaleni na popiół błyskami z nieba. W końcu strach wziął górę praktycznie nad każdym, i ludzie widząc ponowne pojawienie się Archonta, który wrócił bez żadnych skaz, zatracili się w panicznej ucieczce, zostawiając na pastwę losu nawet swoje najbliższe rodziny. — I to właśnie to, kim naprawdę jesteście... Psami, od bycia którymi chciałem Was uwolnić. — Mężczyzna westchnął ze smutkiem, kumulując w dłoni pobliski ogień, którym zaczął ciskać w uciekający tłum, zmniejszając ich szansę na przeżycie jeszcze bardziej. Nie było w tym nawet krztyny złości, białowłosy zwyczajnie szedł powoli, zabijając mężczyzn, kobiety i dzieci, uciekające przed jego boskim osądem. Nie każdy jednak stał wobec tej sytuacji bezczynnie. Kenza zdecydował się na skupieniu na ewakuacji, chcąc przedłużyć żywot jak największej ilości osób, Rio nie potrafił jednak zachować zimnej krwi. Wzmacniając swoje mięśnie do granic możliwości, heros najpierw zasłonił przed ogniem grupkę dzieci własnym ciałem, umożliwiając im wznowienie biegu, by następnie pomimo potwornych obrażeń zaszarżować na boga. Ten widząc to przestał na moment dobijać rannych, postanawiając zamiast tego przyjąć cios wojownika prosto na twarz. Jego impet był tak duży, że na moment zgasił falą uderzeniową pobliski ogień, jednakże...
— Mówiłem Wam, że to na nic się zda... — Jego ruch ręki anioła później, potężna kończyna Rio leżała już na ziemi, odcięta przy pomocy jednego z mieczy białowłosego, który w iście magiczny sposób pojawił się w jego dłoni, dobyty szybciej, aniżeli olbrzym mógł zareagować. Wściekły okrzyk bojowy Rio nie osłabł mimo to ani o jotę, a wręcz urósł w siłę. Nie zważając na brak jednej ręki, a wręcz przeciwnie, dzięki temu mogąc przekierować więcej swojej magii do reszty ciała, heros niczym najprawdziwszy Berserk ruszył do ponownego ataku. Uderzenia jego pięści o błękitny metal, z którego wykonany był miecz anioła sprawiały, że ziemia zdawała się trząść jeszcze bardziej. Na czas tej krótkiej wymiany ciosów, z których każdy zostawał odbity płazem miecza Archonta, nic innego się nie liczyło. Małe grupki ludzi zatrzymały się nawet i z podziwem patrzyły na swojego najsilniejszego obrońcę, walczącego z Bogiem jak równy z równym. Niestety, to były jedynie pozory. Po kolejnym ciosie Rio, jego przeciwnik nie odbił go w powietrze jak wcześniej, zamiast tego przechodząc do ofensywy. Jego miecz był czymś więcej, niż przedłużeniem ciała, można było mówić tutaj wręcz o przedłużeniu duszy, nie to jednak liczyło się dla tłumu, który spoglądał z nadzieją na tę walkę. Wstrzymane oddechy i rozszerzone oczy, przy użyciu których mieszkańcy Sylvaris mogli zobaczyć, jak w mgnieniu oka druga ręka Rio zostaje rozdzielona od ciała, a sam miecz zagłębia się po rękojeść w jego klatkę piersiową. — Dobrze walczyłeś, możesz być z siebie dumny, najsilniejszy spośród maluczkich... — Przekręcając miecz w ciele herosa, anioł szepnął mu prosto w pogrążoną w agonii twarz, tym razem to jednak rzekomo boski byt pomylił się co do efektu swoich działań. Postawiony w parę sekund na skraju śmierci, przytłoczony prawie bezkresną siłą i pozbawiony rąk Rio, raz jeszcze spojrzał w kierunku płaczących za nim dzieci, dla których w tej chwili był ostatnią nadzieją. Moment najwyższej próby, w którym nadeszła pora, by heros umierając prześcignął legendę, którą obrósł za życia. I tak też się stało. Jeden wyskok do przodu, przemieszczenie się o zaledwie piętnaście centymetrów tułowiem i uderzenie Boga w bark swoim masywnym czołem, wraz z przekazaniem światu swojej ostatniej woli. — PRZEŻYJCIE!!! — Kobiety ściskające swoje dzieci wybuchnęły płaczem, odwracając się plecami i zaczynając ponownie biec do kurczącej się wyrwy, a mężczyźni żegnali swojego bohatera okrzykami, raz jeszcze stając jak jeden mąż i próbując ponownie ostatkami sił pomóc uwięzionym pod gruzami. — Zaprawdę, mrówka ponad mrówkami... — Anioł uśmiechnął się łagodnie, chwytając Rio za zakrwawioną twarz, by następnie dobić herosa, który swoim poświęceniem uratował setki istnień. Karą za to okazała się jednak bolesna śmierć. Archont zaczął bowiem zmieniać ciało i duszę Rio w manę, kawałek po kawałku rozrywając go na strzępy, zmieniające się w powietrzu w złoty pył. I tym razem jednak heros zatriumfował nad Bogiem. Wojownik nie krzyczał z bólu, żegnając się z aniołem pełnym nienawiści wzrokiem, nawet gdy została z niego tylko głowa, finalnie ciśnięta w kierunku tłumu. Po tym akcie, mającym na celu ponowne złamanie podniesionych przez siłacza morali uciekinierów, Archont raz jeszcze wzbił się w niebiosa i przemówił do ludu. — Wybraliście ścieżkę walki, ścieżkę strachu i zgubienia. Niech więc tak będzie. Nie wypowiem Wam wojny, ludu Avarii, ponieważ prowadzenie wojny zakłada możliwość przegranej. Zamiast tego przygotujecie się na Sąd Ostateczny, po którym w tym wymiarze nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Korzenie Sephirot oraz Qliphott oplotą go i zniszczą, ponieważ taki osąd wyszedł spod mojej ręki. — Na Sylvaris nie zostało już wiele żywych osób, lecz z pewnością słowa i czyny anioła zostaną wkrótce przekazane każdemu, kto jest w stanie je usłyszeć i zrozumieć ich powagę. — Ja, Gwiazda Zaranna, postanowiłem obrócić ten wymiar w niwecz. Ja, którego nazywają Najwyższym Archontem, Sędzia, Niosącym Światło. Ja, który zwe się... — Świat wokół zapadał się pod własnym ciężarem, góry kruszały, a niebo było zalane czerwienią, mimo to głos Archonta roznosił się wręcz krystalicznie czysto w gorejącym powietrzu. —... Lucyfer. —

Kenza, chociaż skorzystał z krótkiej dywersji Rio w celu ukrycia się, wkrótce zrozumiał, że było to bezsensowne. Chociaż limit czasu trwania wymiaru dobiegał końca, istota o niesamowitych zdolnościach kontroli many zakończyła próbę kupienia czasu przedwcześnie. Jednak mimo powrotu do miejsca, z którego przybyli, mężczyzna nadal miał przed sobą widok ten sam... nie, podobny do poprzedniego miejsca, Borygardu. Trzeba było przyznać, że umysł ludzki, nie, nawet umysł herosa nie mógł być tak niewrażliwy na czynniki zewnętrzne. Chwila szoku zamąciła w głowie taktyka, który pomimo pozornej porażki we własnym wymiarze umożliwił ucieczkę przynajmniej części mieszkańców. Chociaż czysta energia, paląca wszystko na popiół, nie pozwalała ocenić strat, tak przerażenie w oczach ludu na widok Archonta, który doprowadził do tej całej katastrofy, zdecydowanie przywodził na myśl wielkie straty. Widząc ambitną walkę Rio, jak również poświęcenie innych herosów, mężczyzna szybko otrząsnął się z szoku i mimo przeładowania magicznego pomagał uwięzionym, zużywając ograniczone pokłady magiczne na rozcinanie ruin bądź przenoszenie ludzi z miejsca na miejsce. Jeżeli nie mógł uszkodzić samozwańczego sędziego własną magią albo w zasadzie żadną magią, musiał to zadanie przekazać silniejszemu od siebie w kontekście ciała herosowi. Ataki białowłosego nie szargały już umysłem okularnika, zamiast tego motywowały go do ewakuacji jak największej liczby jednostek.Krzyk Rio spowodował jednak coś, czego nie czuł od dawna. Ból spowodowany poświęceniem jednostki na rzecz ogółu. Cierpienie związane z utratą nie tylko wielu ludzkich żyć, lecz również towarzysza w boju, którego nikczemny okularnik do końca wykorzystywał jako narzędzie do przedłużenia żyć wielu innych. Z agonii tej jednak wyprowadziła go jedna rzecz, a było nią kolejne obwieszczenie wykonane przez tego, który zwał się Bogiem, a później Lucyferem.
Obwieszczenie Sądu Ostatecznego, a później kolejne nazwy, które warto było zapamiętać na przyszłość, wszystko to stanowiło kolejne czynniki, aby wziąć niszczyciela wymiarów na poważnie.
~ Przegrana będzie czymś, z czym przyjdzie Ci się spotkać w odpowiednim czasie. Lucyferze, wiedz, że ci, którzy przetrwali dzisiejszy dzień, zostaną okrzyknięci mianem przetrwałych, a w późniejszym czasie silnych. A silni przyjdą wziąć odwet za tych, których określiłeś mianem mrówek. W niwecz obrócony zostaniesz Ty, wraz ze swoimi planami.Tym samym, widząc, że ostatnie osoby przedzierają się na drugą stronę wyrwy przestrzennej, mężczyzna wykonał kolejny gest, zwiastujący nadchodzący atak. Wiedział doskonale o swojej słabości, a dokładniej o słabości magii przeciwko samozwańczemu. Jednak słynący z wykorzystywania każdego skrawka dostępnej mu wiedzy mag zdecydował się na ostatni odwet za Sylvaris. Złączywszy opuszki palców obu dłoni w geście przypominającym modlitwę, lecz bez łączenia w pełni dłoni, okularnik otworzył swój ostatni na tej wyspie portal. Obejmujący okrąg o podobnym promieniu, co śmiercionośna aureola, przyjmował na siebie każdy z piorunów. Gdzie jednak było ujście? Chociaż niewidoczny dla oka, portal w postaci sfery otoczył Lucyfera, przekierowując każdy z wytworzonych przez niego piorunów we własnego stwórcę. Tworząc ten ostatni akt dywersji, mężczyzna splunął mieszanką śliny i krwi zamykając portal ewakuacyjny, po czym sam zniknął, korzystając z osobnego przejścia, najpewniej w celu skontaktowania się z organizacją, znaną potocznie jako Pax.

Siódmy dzień piątego tygodnia 574 roku ery Dia'taris. Dla mieszkańców Sylvaris znany jako ostatni dzień Festiwalu Kwitnących Drzew, później również jako dzień sądu. Dla mieszkańców Avarii jednak dzień ten będzie znany pod inną nazwą — Zguba Kolebki Herosów. Nowe zagrożenie, z którym zmierzyć się muszą siły broniące tego świata, nie tylko pozbawiło tamtejszych uczestników festiwalu domu, doprowadziło również do śmierci około trzech czwartych populacji tej jakże zacofanej wyspy. Mimo tej tragedii, starania obecnych w tamtych okolicach herosów pozwoliły na ewakuację jak największej liczbie obywateli. Tego dnia jednak świat stracił nie tylko symboliczne miejsce początku, z którego legendarny Arthorus rozpoczął swoją podróż, stracił także herosa, którego można było nazwać najtwardszym ze wszystkich. "Nie lękajcie się!" — nawołuje jednak organizacja Pax Aurea, która od wieków stara się zadbać o pokój na wszystkich unoszących się krainach. Jako rzesza herosów, którzy za cel obrali sobie utrzymywać tubylców w dobrej wierze, nie tylko wzmogą działania przeciwko nowej, nieznanej im grupie, zadbają również o tych, którzy utracili domy czy najbliższych.

Starcza mądrość

Glitch

Drugi dzień siódmego tygodnia 574 roku ery Dia'taris.

Gracze biorący udział w wydarzeniu

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne, które pojawiły się podczas wydarzenia

Yunhai Yanfa Dao

Główny plac festiwalu w ostatnim dniu jego trwania, samo południe.

Wśród gwaru setek, jeśli nie tysięcy roześmianych głosów, cały falujący niczym rzeka tłum, zdawał się nie zauważać jednej jednostki, która niczym wielki głaz wrzucony do wody, opierała się jej prądowi. Szczupła postać, raczej średniego wzrostu i normalnej postury stała centralnie pośrodku placu, pozwalając reszcie odwiedzających go osób na wymijanie go, a niekiedy nawet na trącanie jego odzianej w długą, białą togę osoby. Mężczyzna ten nie robił sobie nic z uderzających go niekiedy osób, z lekkim uśmiechem obserwując niebo. Jego twarz była zasłonięta kapturem i niewidoczna, jedynie kilkoro dzieci pod odpowiednim kątem mogło dojrzeć delikatne uniesienie się kącików ust tejże osoby, w chwili gdy słońce nad Sylvaris znalazło się w swoim zenicie. Ktokolwiek obserwował w tym momencie niebo nad wyspą, mógł doznać szoku po upływie kilku kolejnych chwil, gdyż jaśniejący punkt na niebie przestał się poruszać po jego sklepieniu, jakoby zakotwiczony w jednym miejscu nieznaną siłą. Był to też moment, w którym nieznajomy zniknął ze swojego miejsca, rozpływając się w powietrzu, niezauważony przez nikogo. Miał on pojawić się na miejscu ponownie w późniejszym czasie, lecz dopiero wtedy, gdy po upływie dwunastu godzin ludzie zaczęli panikować. Na miejscu pojawiło się wielu badaczy, którzy głowili się nad naturą tego przedziwnego zjawiska, lecz żaden z nich nie był w stanie wytłumaczyć, dlaczego słońce wstrzymało swój ruch. Niepokój narastał, a ludzie głowili się nad tym, czy był to omen dobry, czy też zły, lecz wkrótce ich wątpliwość miały zostać rozwiane. Podobnie jak wcześniej zniknął z oczu wszystkich, tak tym razem tajemniczy mężczyzna pojawił się raz jeszcze, na wysokości około dwudziestu metrów nad rozmawiającym tłumem. Co rusz unosząc głowy w kierunku nieba, pierwsi ludzie szybko go zauważyli, zaczynając pokazywać w jego stronę palcem j szturchać osoby obok, rozprowadzając wzdłuż i wszerz nową sensację. On jednak nie przejmował się tym, że został zauważony, zamiast tego powoli zaczął odkrywać swoją twarz, oburącz zsuwając kaptur z głowy. W sekundzie, gdy ten opadł całkowicie, a wiatr rozwiał jego jasne włosy, osiem par oczu zwróciło swoje spojrzenia w kierunku, w którym heros unosił się nad ziemią. Niezależnie od odległości, wysokości i punktu w przestrzeni w jakim ich posiadacze się znajdowali, spojrzenia te skierowały się synchronicznie i perfekcyjnie prosto w ten jeden, konkretny punkt w przestrzeni. Oczy te patrzyły się na mężczyznę z Dumą, Gniewem, Melancholią, Zazdrością, Chciwością, Pożądaniem i Głodem, błyszcząc na osiem różnych barw. Oprócz tych emocji, w każdym spojrzeniu znalazło się również miejsce na pewną dozę zdziwienia, a może i nawet przerażenia. Tym, co odpowiedziało im patrząc na twarz herosa, był spokój. Niczym niezmącony, niczym nie splugawiony spokój i delikatny uśmiech, padający na ludzi pod nim wraz ze spojrzeniem chłodnych, błękitnych oczu, w których wnętrzu pływały drobiny złotego pyłu. — Tacy słabi... Tacy krusi... Tacy pozbawieni własnych ambicji, podążający za pierwotnymi potrzebami i nieświadomi tego, co przyniesienie jutro... — Melodyjny głos herosa rozbrzmiał w przestrzeni, o dziwo trafiając do uszu każdego. Nie tylko każdego, kto stał w tym momencie na głównym placu festiwalu, a do dosłownie każdej osoby przebywającej obecnie na terenie Sylvaris. Zupełnie tak, jakby był transmitowany prosto do umysłów zarówno ludzi, jak i herosów. — Pogrążeni w grzechu, sami w sobie jesteście tym, co Was zgubi. Odwróciliście się od swojego świata, niszczycie go sprowadzając na niego zagładę i przede wszystkim, nie czujecie z tego powodu żadnej skruchy... — Mężczyzna powoli rozkładał ręce, a na świecie zaczęły dziać się dwie niezależne od siebie rzeczy.
Pierwszą z nich było pojawienie się za jego plecami ośmiu skrzydeł, które rozwinęły się niczym pąki kwiatów, skryte wcześniej w innym wymiarze. Drugą zmianę zaś, mieszańcy Sylvaris mieli ujrzeć dopiero za moment. — Widziałem już ten cykl zbyt wiele razy, na zbyt dużej ilości światów... — Spokojny ton herosa mocno kontrastował z tym, co za chwilę miało się wydarzyć. Na ten moment nic wprawdzie nie wskazywało na katastrofę, lecz osoby potrafiące czytać magię i wyczulone na jej punkcie mogły odczuć, jak jej niebotycznie wielkie ilości zaczynają zbierać się na niebie. Ilości większe, niż mógłby kontrolować najprawdopodobniej każdy mieszkaniec Sylvaris razem wzięty i z pewnością zbyt spore, by być pod władaniem wyłącznie jednej osoby...
Ilość tak duża, że zaczęła barwić niebo na złoto, podobnie jak na złoto zaczęły błyszczeć oczy herosa. Chociaż, czy aby na pewno można było stosować wobec niego to miano? — Ale nie musicie więcej się obawiać, jestem tutaj, by Was uratować. Uratować Was od zguby, jaką na siebie sprowadzacie. Uratować Was, od Was samych... — Ręce mężczyzny zostały rozłożone w pełni, podobnie jak jego skrzydła, a mana utrzymywana na nieboskłonie, stworzyła w jednej chwili ogromne halo, pierścień rozpościerający się nad całą wyspą, szeroki praktycznie tak samo, jak jej granice. Krystalicznie złoty, naładowany energetycznie tak silnie, że na skutek działających w nim sił, sam zaczął ją generować, co z pewnością nie umknęło uwadze osób bardziej doświadczonych we władaniu magią. Osobliwe jednak było to, że cała ta moc zdawała się nie być żadnym zaklęciem, nie należała również do żadnego ze znanych elementów. Musiało upłynąć jednak jeszcze kilka kolejnych chwil, zanim najlepsi badacze z przerażeniem zdali sobie sprawę, na co tak właściwie patrzą. — Nie potraficie zapanować nad swoimi żądzami, nie nadajecie się, by Wami wkładano. Kolejny smutny świat, na którym prawo do życia zaskarbiło sobie zaledwie kilka jednostek... Ale to nic złego, nie obawiajcie się i bądźcie spokojni, albowiem nadszedł kres Waszego zmartwienia. — Wraz z brzemieniem tych słów, jako pierwsza osoba, Kenza Tanaka w końcu zrozumiał, gorączkowo badając sploty magiczne na niebie, a raczej ich brak. To nie była magia. Istota przemawiającą w umysłach każdego mieszkańca wyspy nie robiła nic innego, jak kontrolowała manę samą w sobie. Było to coś, co zaburzało całą znaną nauce wiedzę na temat magii, coś co zdawało się niemożliwe, a jednak. Co więcej, mana nie zdawała się kontrolowana, a wręcz przeciwnie. Każda jej cząsteczka skupiała się w jednym miejscu jakby z własnej woli, chcąc wkupić się w łaskę tego, który był przez nią pobłogosławiony. — Zastanawiacie się, dlaczego wszyscy nie będziemy zbawieni? Dlatego, że nie wszyscy będą tego chcieli. Łaska, która jest darmowa, zbawia tylko pragnących dostąpić zbawienia, a tych, którzy tego nie chcą, nie zbawia. — Pierścień na niebie zaczął emitować łagodny dźwięk zbliżony do setek trąb, a brzegi wyspy zaczęły się trząść. Wkrótce trzęsienia ziemi miały rozpocząć się na całej jej powierzchni, lecz póki co następowało dopiero preludium do wydarzenia, jakie nieznajomy błękitnooki miał przynieść temu światu. — Siądźcie więc spokojnie i obserwujcie koniec, albowiem ten jest bliski. Dzień sądu, który na Wasze życzenie nadejdzie oraz dzień, w którym odzyskam mój Utracony Raj... — Pierścień rozbłysnął raz jeszcze, a Sylvaris zaczęło się trząść u podstaw. Zewnętrzne krawędzie wyspy kruszyły się i odpadały w dół, ku pustce, a trzęsienia ziemi narastające z każdą kolejną minutą, rozbijały miasta i wioski niczym domki z kart. Czy naprawdę właśnie nadszedł koniec wyspy początku, kolebki wszystkich herosów?

Tajemnica za tajemnicą, z każdym dniem festiwal przynosił coraz więcej niewiadomych, zagadek, lecz tak mało rozwiązań. Nie inaczej było w przypadku tego, który panował nad wymiarami. Nawet mag znany pod wieloma tytułami nie potrafił pozbyć się mnożących niczym głowy hydry sekretów. Wiele dawno niewidzianych twarzy, przy tym sporo pytań. Innymi słowy, Festiwal Kwitnących Drzew można było spokojnie potraktować jako okazję do nauki na temat tego świata. Nikt, zupełnie nikt nie spodziewał się tego, co ma nadejść ostatniego dnia, podczas finału wszystkich zabaw, wystaw, okazji na handel. Nagła, wręcz telepatyczna informacja od kogoś, kto uważał się za sędziego tego świata i jego mieszkańców sprawiła, że zmysły okularnika się wyostrzyły. Niesamowicie skondensowany, a przy tym niezrozumiały przepływ many nie zwiastował niczego dobrego, tym bardziej na tle ostatnich, niepokojących wydarzeń, w tym zatrzymania się punktu oświetlającego nieboskłon w jednym miejscu. Posiadacz Wszystkowidzących Szkieł, wsłuchując się w słowa nowego zagrożenia, doświadczył przerażających wizji. Przyszłość, w której kolebka herosów ma się niezbyt dobrze, zaintrygowała go na tyle, że czym prędzej skontaktował się z najbardziej wpływowymi na tej wyspie, by rozpocząć ewakuację mieszkańców Sylvaris. Na sam początek trzeba było sprowadzić wszystkich mieszkańców w jedno miejsce, tylko to się liczyło. W międzyczasie sam nikczemny okularnik czym prędzej podjął się najtrudniejszego zadania, czyli spowolnienia tego niechybnego procesu, który zamierzał zgotować im uskrzydlony.
Korzystając ze swojej wypracowanej przez lata kontroli nad przestrzenią, dostanie się na wysokość mężczyzny, który kończył swoją przemowę, nie było dla niego problemem. Przede wszystkim należało mu pozwolić się wypowiedzieć, przerwanie jego monologu mogłoby rozgniewać tego, którego błędnie można było pojąć za herosa. Jaki heros bowiem dążył do uczynienia takich zniszczeń?
~ Doprawdy, przypominasz mi z twarzy osobę, którą niegdyś przyszło mi znać. Jednakże wasze ideały się różnią. Nie uważasz, że odgrywanie roli sędziego, zdolnego do panowania nad losem milionów, jest nazbyt pyszne? Prawisz ludziom morały na temat zbawienia, czy jednak jesteś świadom, cóż to zbawienie oznacza?Kenza wkroczył na ścieżkę filozoficznej rozmowy, czegoś, czego nauczył się od pewnego naukowca sprzed kilku wieków. Liczył na to, że rozmowa ta pozwoli na odroczenie wyroku, który, chociaż dało się jakoś ominąć, z zaskoczenia stanowił zdecydowanie śmiertelne zagrożenie.~ Skąd wiesz, że ludzie tu przebywający nie pragną zbawienia? Każdy codziennie stara się zapewnić rodzinom bądź sobie samym bezpieczeństwo, jednocześnie licząc na zbawienie z rąk tych silniejszych, herosów, od zła, jakim jest Anomalia. Nikt, żadna jednostka, nie ma prawa, by sądzić całe społeczeństwa.

Skrzydła tego, który jeszcze nie wyjawił swojego imienia powoli falowały, migocząc na złoty, opalizujący w świetle kolor. Ich posiadacz był świadomy tego, że ludność próbuje się ewakuować, lecz nie uważał tego za istotne. Było to częścią procesu, jaki zamierzał zgotować temu światu. Zawsze części ludności uda się uciec z wyspy na wyspę, lecz w końcu zabraknie im miejsca do dalszej ucieczki, a wtedy los Avarii będzie przesądzony, więc działania Kenzy, rozpoczęte na tyle prędko, by móc uznać, iż mag zasługuje na pochwałę, rozgrywały się na drugim planie. — Gdy maluczki pragnie władać wieloma, jest to pyszne. Gdy Bóg wydaje swój osąd nad maluczkimi, jest to słuszne. — Spokojne spojrzenie anioła skoncentrowało się na okularniku, który przeniósł się prosto przed jego oblicze. — Oznacza powrót do Źródła, do Wiru, który od zarania wszelkich wymiarów oplatał je, przekazując między nimi dusze. Oznacza porzucenie swoich słabych, cielesnych powłok i stanie się częścią wielkiego kolektywu dusz. Oznacza porzucenie zmartwień, bolączek i smutku, oznacza życie bez strachu i nienawiści. — Złote oczy mężczyzny wbijały się w okularnika, jakby zadając mu pytanie, które zresztą po chwili padło również i z jego ust. — Czy to naprawdę tak ciężkie do przyjęcia rozwiązanie? Ofiaruje Wam, maluczkim łaskę, na którą nie zasługujecie, ale której potrzebujecie, by uwolnić się ze spirali grzechu i samozniszczenia...— Złoty krąg na niebie zamigotał, a brzegi wyspy zaczęły kruszeć, zupełnie jakby erozja przyspieszyła w skrajnie nienaturalnym tempie. — Dziecko, które widziało zaledwie jeden świat, jakże pysznym jest ogłaszanie rzeczy w taki sposób, jakby stanowiły nierozerwalne prawa natury... — Anioł westchnął, słysząc ostatnią wypowiedź Kenzy, a krąg opuściła pierwsza, złota błyskawica, która rozorała niebo, uderzając w jedną z wiosek położonych na południu Sylvaris, paląc ją do gołej ziemi. — Pewnie uważasz się za kogoś wyjątkowego. Za głos ludu, obrońcę uciśnionych i herosa, który przybył tutaj by ich ocalić. Widziałem już tysiące takich jak Ty, na każdym ze światów, które paliłem do gołej ziemi znajdowała się przynajmniej jedna osoba, która za cenę swojego życia buntowała się przed zbawieniem z mojej ręki. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że gdyby nie jednostki Twojego pokroju, wiele osób przyjęłoby zbawienie z rozłożonymi rękami. To Wy, samozwańczy bohaterowie zasiewacie w nich ziarna zwątpienia, przez które walczą i cierpią katusze, których mogliby uniknąć... — Anioł, całkowicie zrezygnowany pokręcił ze smutkiem głową, dodając jeszcze. — Jeśli uważasz chłopcze, że masz prawo osądzać mój osąd, tak stań ze mną w szranki. Lecz wiedz, dziecię, że moja pamięć sięga eony lat wstecz. I mam już w niej zapisaną scenę Twojej przegranej, ze świata w którym nie byłeś tylko marną namiastką bohatera, a kimś kto realnie przewodził wojskami świata, zjednoczonymi by mnie pokonać... — Kolejne gromy spadały z nieboskłonu, a anioł skończył swoją przemowę, oczekując dalszego ruchu Kenzy. Od tego ruchu zależał los tysięcy ludzkich istot, gdyż te ginęły coraz szybciej, pochłaniane zarówno w wyładowaniach, jak i trzęsieniach ziemi.

Nie pierwszy raz mężczyzna słyszał tego typu zwroty, zapewne też nieostatni. Heros, a może i Dewiant, który pysznił się swoją siłą na tyle, by przyrównywać się do istoty boskiej, nie był czymś rzadkim w tym świecie. Gorzej, jeżeli cierpiały na tym miliony, tysiące, setki, dziesiątki, czy nawet jedna osoba, wtedy należało się taką istotą zająć. Nie inaczej było w przypadku nieznajomego jegomościa, który swoją manipulacją many już kruszył wyspy, niszczył pierwsze wioski, paląc je do gołej ziemi, a w szkłach Kenzy powodował jeszcze bardziej dotkliwe zniszczenia.~ Nikomu oceniać kto jest maluczkim, kto zaś bogiem. Jeżeli bóstwo potrzebuje zasiać najpierw niepewność i strach w sercach milionów, zamiast natychmiast zapewnić im zwane przez ciebie zbawienie, czy na pewno może nazywać się bogiem?Kolejne słowa mężczyzny o białych włosach i nieskazitelnej cerze zasiały w niebieskowłosym niepewność, chociaż niewpływającą na jego działania. Opcje były dwie. Mężczyzna blefował bądź odkrył sposób na odzyskanie wspomnień. Do głowy Kenzy nie przychodziła żadna trzecia opcja, która również mogłaby być możliwa. Jednakowoż nie wpłynęło to w żaden sposób na osąd czarownika.~ Zadaniem przybyłych na ten świat jest chronić lud tutaj zamieszkały. Stąd podejmuję się tej roli, niezależnie od przeszłości, jaką mam za sobą. Jestem jednak pewien, że jeżeli twym celem jest palić kolejne ziemie, krainy, wiedz, że nie mogę do tego dopuścić.Dopuścić, tak samo, jak myśli o tym, że kiedykolwiek przegrał wcześniej walkę z tym osobnikiem. Niezależnie od przeszłości, o ile taka istniała, był on teraz innym człowiekiem, istotą uczącą się przez stulecia nad kontrolą swojej mocy, zdobywającą nieustannie kontrolę nad swoją mocą. Mocą, którą miał zamiar wykorzystać w tej chwili. Nie wiadomo, które zaklęcie było potężniejsze, jednakże z całą pewnością oba imponujące w swojej skali.
Wykonując charakterystyczne gesty rękoma, wpierw zaczynając od złożenia rąk w gest przypominający modlitwę, kończąc na powolnym ich rozdzielaniu, utworzył on przejście przecinające przestrzeń, które sięgało wysokością aż po dachy najwyższych budynków, szerokością zaś rozciągało się od murów zachodnich, aż po wschodnie osłony Carachtar. Ratunek ten owszem był ograniczony do ludności obecnie przebywającej w stolicy, ta jednak była tego dnia wyjątkowo wzmożona, na cześć końcówki festiwalu. Po utworzeniu portalu, mającego zabrać ewakuujących się na inną, bezpieczną krainę, mężczyzna ponownie złączył ręce, tym razem jednak z wydźwiękiem klaśnięcia, które zapoczątkowało pewną zmianę. W oczach mieszkańców jednostki przebywające w powietrzu zwyczajnie zniknęły. Błękitnooki jednak mógł zauważyć, jak dookoła niego rozciąga się nieskończona, nieskalana żadnym budynkiem łąka. Kenza doskonale wiedział, co robił, sam bowiem się pojawił wraz z samozwańczym sędzią tego świata, licząc na to, że jego nieobecność nad Sylvaris przerwie niszczycielskie skutki jego działań.
~ Wymiar Głupca, wyjątkowo dobrana nazwa, gdyż osoba polegająca wyłącznie na zaklęciach popełnia niejako samobójstwo, przyzywając ze sobą przeciwnika do sfery, która w zupełności pozbawiona jest many.Odparł Kenza, a jego towarzysz niedoli mógł odczuć, jak umięśnione ramiona innego obrońcy sprawiedliwości zaciskają się wokół niego, krępując jego ruchy rąk, dociśniętych teraz do torsu.~ Na całe szczęście zaklęcie to nie jest ograniczone do dwóch osób, mogę przenieść ze sobą większą ilość głupców.Odniósł się do obecności nikogo innego, jak Rio Quadore, największego siłacza obecnego na wyspie, wycierając spod nosa stróżkę krwi, która sygnalizowała silne zużycie magiczne. Portale postawione przez niego przed przeniesieniem się do innego wymiaru stały dalej z narzuconym przez okularnika czasem działania.

— Widzę, że to Twoje pierwsze spotkanie z bytem na poziomie Archonta... Chociaż mogłem się tego spodziewać, patrząc na odizolowanie tego świata i ten dziwny mechanizm pozbawiający pamięci. Definicją bycia "bogiem" nie jest czynienie dobra, nie jest nią podążanie za ideami, ani troszczenie się o maluczkich... — Złote oczy anioła wbijały się intensywnie w twarz prawiącego mu morały okularnika, który zaczął zbierać i wiązać ze sobą pokłady many, które mogły zawstydzić sporą część spośród innych, najpotężniejszych magów tego świata. Energia przepływała przez jego ramiona, barki, aż wreszcie dłonie, odbijając ich ruch w świecie rzeczywistym, podczas gdy ten dalej mówił, przedstawiając swój pogląd na świat. — Nie macie żadnego "zadania", sami sobie narzuciliście to pęto na szyję, stając się służącymi tych, którzy mają na świecie do odegrania jeszcze niższą rolę, niż Wy sami. Istoty czwartego rzędu wysługują się Wami w charakterze praktycznie służby, a Wy z uśmiechem na ustach robicie to, co Wam powiedzą... — Białowłosy westchnął, jakby lekko zniecierpliwiony, obserwując, jak przestrzeń się rozdziela na imponująco wielkim obszarze. Ludzie oczywiście zaczęli tłumnie biec w kierunku tejże wyrwy, lecz wzrok mężczyzny zdawał się spoczywać gdzieś dalej, jakby poza granicami Sylvaris, spoglądając tam, gdzie uciekinierzy mieli zaznać spokoju. Czy aby na pewno rozsądnym ruchem było otwieranie portalu tuż przed jego oczami? — Wracając zaś do definicji Boga, jest zaledwie jedna rzecz, jaka ją określa. Czysta siła. — Wraz z tymi słowami, byt określający się mianem Archonta, machnął skrzydłami, a wraz z tym ruchem, wyrwa w przestrzeni zmniejszyła się o połowę, zsuwając się niczym za pociągnięciem zamka błyskawicznego. W tym samym czasie jednak, strażnik Sylvaris aktywował drugie zaklęcie, pomimo przeciążenia zużytą maną, nie dając sobie ani odrobiny czasu odpoczynku. Nie był zresztą w odpowiednim momencie, by próbować łapać oddech. Rozciągnięcie sztucznego podwymiaru poskutkowało uniesieniem lewej brwi anioła, który prędko został również złapany nie tylko w sidła magii Kenzy, lecz w potężny uścisk innego bohatera. — Nie chcesz słuchać moich lekcji, dziecko, lecz mimo to dam Ci jeszcze jedną. — Rio, zaciskając swoje muskuły wokół ciała anioła mógł poczuć, jakby próbował siłować się z kawałkiem skały. Jego siła nie była marna, wręcz przeciwnie, mimo to jednak, udało mu się zacieśnić uścisk zaledwie odrobinę bardziej, niż na początku. — Nie ma na tym świecie wiele miejsc, które pozbawione są many. Można zamrozić ruch jej magikuł, można spróbować przenieść ją z jakiegoś obszaru na inny, ale całkowite oczyszczanie go jest poza zasięgiem istot takich, jak Wy. A teraz zadam Ci pytanie, magu przestrzeni, z czego utkałeś ten wymiar swoim zaklęciem? — Siłacz, jakby wiedziony pierwotnym instynktem wojownika, w jednej chwili odskoczył, cudem unikając kolejnego ruchu anioła. Podłoże pod jego stopami w ułamku sekundy rozpłynęło się z formy, w którą ułożyło ją zaklęcie Kenzy. Jedna z połaci łąki tworzącej wymiar, zmieniła się w złoty pył, taki sam jak ten, który tworzył dysk, unoszący się dalej nad Sylvaris. — Głupcami są ci, którzy myślą, że nie da się wykorzystać many tworzącej czyjeś zaklęcia, albo płynącej w czyichś żyłach... — Skoro mowa już o tym, Rio nawet pomimo uniku, nie uniknął całkowicie obrażeń. Jego klatkę piersiową zrobiło wiele drobnych ran, wywołanych gwałtownym ruchem skrzydeł Archonta. Krew z nich osiadła na jego złotych piórach, zaczynając parować i również zmieniać się w złoty pył, wraz ze słowami wychodzącymi z ust mężczyzny. — Magia przestrzenna... Chociaż może bardziej magia wymiarów? Szkoda, że nie uwolniłeś z niej pełnego potencjału. Tworzenie podwymiarów to coś zupełnie innego, niż zdolność do uformowania własnego świata, wyzwolenie jaźni w postaci Domeny, której staram się nauczyć moich akolitów.
Gdybyś zamknął mnie w jednej z nich, może nawet bym Cię oszczędził i pozwolił patrzeć, jak ten świat płonie... Ale teraz, skoro wybrałeś poświęcenie swojego życia w zamian za wydłużenie cierpienia tych kilku osób, którym udało się uciec, pozwól że pokaże Ci, jak używa się Twojej magii. — Anioł otoczył się świetlistą powłoką, która zgodnie z jego wolą zaczęła się zmieniać. Manie została nadana forma, kształt a wręcz smak, tak bardzo znajomy dla maga, jakim był Kenza. Smak jego magii, władającej przestrzenią i wymiarami. — Nie wykorzystujesz nawet połowy jej prawdziwego potencjału, zdajesz sobie z tego sprawę? — Prowadzone trzepotem skrzydeł, w kierunku bohaterów nagle ruszył zbiór cięć rozcinających rzeczywistość, z których każde zbliżając się do celu, zmieniało swój kształt, długość i rozmiar, momentami wręcz znikając z pola widzenia magów. Nie było to jednak oczywiście nic, czego dwójka tak potężnych herosów nie byłaby w stanie uniknąć. Problem zaczął rodzić się dopiero później. — To może teraz moja kolej, by przearanżować tę przestrzeń? — Anioł spytał retorycznie, a wraz z kolejnym ruchem skrzydeł, krajobraz dookoła faktycznie się zmienił. W mgnieniu oka herosi nie stali już na pozbawionej życia łące, a na brukowanym dziedzińcu, obserwując wokół siebie szalejące płomienie płonącego miasta. — Borygard, pamiętasz to miejsce? To właśnie tutaj stoczyliśmy jedną z naszych ostatnich walk. To na niebie nad tym miastem, udało Ci się mnie zadraśnąć, za cenę utraty większości służących za dywersję towarzyszy... Pamiętasz chociaż, jak nazywała się tamta kobieta o płomiennych włosach, która poświęciła wtedy za Ciebie swoje życie? Pamiętasz, jak bardzo zmarnowana była jej ofiara dlatego, że i tak ze mną przegrałeś? — Rozpościerający się wokół, gorejący koszmar był niczym w porównaniu z uczuciem bycia obserwowanym przez złote oczy, które nie zdawały się w tym momencie kłamać...

Kto by się spodziewał, że istota przypominająca herosa, uzna się za coś zupełnie innego. Nie, żeby to wywarło wrażenie na mężczyźnie, który ze względu na swój zmysł taktyczny starał się ograniczać na tle wpływu na swój własny umysł. Brednie czy nie, prawda czy kłamstwo, mącenie w głowie było taktyką wystarczającą ku temu, żeby zdobyć przewagę nad przeciwnikiem.~ Ależ nie odnosiłem się do Twych idei... ~ zaczął mag, starając się również mącić w głowie tego, który zwał się Archontem ~ Jeżeli definicją bóstwa jest czysta siła, czemu nie pozbyłeś się tej wyspy bez objawiania swoich intencji? W końcu bóg mógłby zrobić to samym mrugnięciem.Pytanie tylko, czy taka prowokacja zda im się na plus, czy może zaszkodzi. Na pewno zniszczenie połowy portalu ewakuacyjnego mogłoby sprawić trudności ludom Sylvaris, jednakże właśnie po to kupił czas swoją kolejną sztuczką. Sztuczką, która najwyraźniej nie zrobiła wrażenia na aniele.~ Może i nie jest wystarczająca na takiego potwora jak Ty, jednak nie chodzi mi po głowie pokonanie Ciebie. Zbyt wiele niewiadomych nie pozwala mi na podjęcie się takiego ryzyka.Odpowiedział mu spokojnie Kenza, który, chociaż nazywany był samymi zdrabniającymi określeniami, nie przejmował się tą prowokacją. Ciągle zachowywał zimną krew, nawet w momencie, gdy Rio otrzymał rany.
Kolejna istotna informacja została zawarta. Mężczyzna manipulujący samą istotą many zdecydowanie mógłby zostać nazwany zagrożeniem.
~ Głupcami są Ci, którzy odkrywają wszystkie swoje karty przed przeciwnikiem podczas pierwszej wymiany.Skomentował kwestię, która miała urazić jego dumę. Że niby mężczyzna doskonalący swoją magię przez wieki miał nie uwolnić pełnego potencjału? Cóż, kto wie...~ I widzę, że z głupcem mam do czynienia, jeżeli liczysz na to, że pamiętam cokolwiek, o ile to, co mówisz, w ogóle jest prawdą. ~ starał się mówić pewnie, jednak widząc raczej prawdomówny wyraz przeciwnika, zawahał się. Limit czasowy istnienia podwymiaru powoli dobiegał końca, z czym Kenza liczył się, mając nadzieję na pełną ewakuację zarówno tubylców, jak i herosów z Sylvaris ~ Widzę w tobie wiele osobistości, lecz nie kłamcę. Jednak niezależnie od przeszłości, teraz jestem innym człowiekiem. Nie zamierzam popełnić tych samych błędów. A skoro udało mi, jak to zwiesz "maluczkiemu", Cię zadrasnąć, czy naprawdę możesz się zwać bogiem?W tym momencie jeden z budynków na brukowanym dziedzińcu uległ zniszczeniu, a uosobienie pracy nad własnym ciałem nie powstrzymał się, przed solidną dywersją. Rzut jedną ze ścian wprost w białowłosego mógł kupić dwójce herosów odrobinę czasu, być może nawet życia, kiedy Kenza zdając sobie sprawę z bezużyteczności magicznych zdolności, zwyczajnie ukrył się, by wykupić jak najwięcej czasu. W końcu wkrótce mieli ponownie pojawić się na oczach uciekających obywateli.

Dyskusja między magami trwała, podczas gdy otaczający ich świat płonął, powoli obracając się w ruinę. Budynki przewracały się pod własnym ciężarem, a walczący na ulicach wojownicy, wzorowani na osobach z pamięci anioła, zdawali się przegrywać z zalewającymi je potworami. Czy naprawdę taki los miał czekać również wszystkie wyspy Avarii...? — Mrugnięciem, powiadasz? Tocząc podbój, zdobywając i paląc kolejne światy, zawsze daje ich mieszkańcom szansę. Wyciągam do nich dłoń, którą mogą chwycić. Ogromne masy nią wzgardzają, jednostki takie, jak Ty ciągną ich ku temu, lecz zawsze znajdzie się kilkoro osób z otwartym umysłem, akceptujących prawdę. W tym wymiarze znalazłem ich ośmioro, a za tą ósemką poszły rzesze kolejnych. Ciekawi Cię, czemuż nie pozbędę się Was wszystkich za jednym zamachem? Właśnie dlatego, że jestem bogiem, dobrotliwą istotą, która daje szansę i ofiaruje łaskę... — Płomienie zdawały się nie imać unoszącego się w powietrzu mężczyzny, paliły jednak otaczający ich krajobraz coraz dotkliwiej, podobnie zresztą jak miało to miejsce na terenie Sylvaris. —... Nawet teraz, pozwalam Ci na marnowanie mojego czasu i przeprowadzenie tej małej dywersji. Nie sądzisz, dziecię, że powinieneś okazać wdzięczność? — Anioł nic nie robił sobie z docinek ze strony Kenzy, z nazywania go potworem czy podważania jego boskiej natury w sumie dość ciężki do obronienia sposób. Dopiero kolejna dywersja ze strony umięśnionego giganta, spotkała się z jakąś reakcja z jego strony. Kenza zdołał wykorzystać tę sekundę by skryć się w sumie i ruinach, lecz młody mag nie wiedział jeszcze, na jak cienkiej linii balansował wraz ze swoim towarzyszem. — Niczym muchy... — Archont westchnął, nie tylko rozbijając ścianę w złoty pył, lecz decydując się jednocześnie na przerwanie zaklęcia i ukrócenie planu Kenzy w postaci kupienia czasu uciekinierom. Rozłożenie skrzydeł na pełną długość dosłownie rozbiło sztuczny wymiar, uwalniając falę many, która rozbiła go na kawałki przypominające stłuczone lustro. Trójka herosów znowu znalazła się bezpośrednio na terenie Sylvaris, które nie przypominało już siebie za czasów świetności. Wyspa dosłownie rozpadała się na kawałki, fragmenty budynków zniszczonej stolicy więziły pod sobą wielu przerażonych cywili, których powoli również dosięgał ogień, zupełnie jak w wizji, którą anioł zdecydował się pokazać herosom. Dysk zawieszony na niebie raził złotymi piorunami praktycznie co sekundę, a samo Sylvaris pękało już nie tylko od krawędzi, ale i na całej szerokości opuszczając w pustkę kawałki wielkości całych miast. Ewakuacja dalej trwała, dzielni herosi próbowali pomagać uwięzionym pod gruzami mieszkańcom, lecz również oni ginęli co chwilę, spaleni na popiół błyskami z nieba. W końcu strach wziął górę praktycznie nad każdym, i ludzie widząc ponowne pojawienie się Archonta, który wrócił bez żadnych skaz, zatracili się w panicznej ucieczce, zostawiając na pastwę losu nawet swoje najbliższe rodziny. — I to właśnie to, kim naprawdę jesteście... Psami, od bycia którymi chciałem Was uwolnić. — Mężczyzna westchnął ze smutkiem, kumulując w dłoni pobliski ogień, którym zaczął ciskać w uciekający tłum, zmniejszając ich szansę na przeżycie jeszcze bardziej. Nie było w tym nawet krztyny złości, białowłosy zwyczajnie szedł powoli, zabijając mężczyzn, kobiety i dzieci, uciekające przed jego boskim osądem. Nie każdy jednak stał wobec tej sytuacji bezczynnie. Kenza zdecydował się na skupieniu na ewakuacji, chcąc przedłużyć żywot jak największej ilości osób, Rio nie potrafił jednak zachować zimnej krwi. Wzmacniając swoje mięśnie do granic możliwości, heros najpierw zasłonił przed ogniem grupkę dzieci własnym ciałem, umożliwiając im wznowienie biegu, by następnie pomimo potwornych obrażeń zaszarżować na boga. Ten widząc to przestał na moment dobijać rannych, postanawiając zamiast tego przyjąć cios wojownika prosto na twarz. Jego impet był tak duży, że na moment zgasił falą uderzeniową pobliski ogień, jednakże...
— Mówiłem Wam, że to na nic się zda... — Jego ruch ręki anioła później, potężna kończyna Rio leżała już na ziemi, odcięta przy pomocy jednego z mieczy białowłosego, który w iście magiczny sposób pojawił się w jego dłoni, dobyty szybciej, aniżeli olbrzym mógł zareagować. Wściekły okrzyk bojowy Rio nie osłabł mimo to ani o jotę, a wręcz urósł w siłę. Nie zważając na brak jednej ręki, a wręcz przeciwnie, dzięki temu mogąc przekierować więcej swojej magii do reszty ciała, heros niczym najprawdziwszy Berserk ruszył do ponownego ataku. Uderzenia jego pięści o błękitny metal, z którego wykonany był miecz anioła sprawiały, że ziemia zdawała się trząść jeszcze bardziej. Na czas tej krótkiej wymiany ciosów, z których każdy zostawał odbity płazem miecza Archonta, nic innego się nie liczyło. Małe grupki ludzi zatrzymały się nawet i z podziwem patrzyły na swojego najsilniejszego obrońcę, walczącego z Bogiem jak równy z równym. Niestety, to były jedynie pozory. Po kolejnym ciosie Rio, jego przeciwnik nie odbił go w powietrze jak wcześniej, zamiast tego przechodząc do ofensywy. Jego miecz był czymś więcej, niż przedłużeniem ciała, można było mówić tutaj wręcz o przedłużeniu duszy, nie to jednak liczyło się dla tłumu, który spoglądał z nadzieją na tę walkę. Wstrzymane oddechy i rozszerzone oczy, przy użyciu których mieszkańcy Sylvaris mogli zobaczyć, jak w mgnieniu oka druga ręka Rio zostaje rozdzielona od ciała, a sam miecz zagłębia się po rękojeść w jego klatkę piersiową. — Dobrze walczyłeś, możesz być z siebie dumny, najsilniejszy spośród maluczkich... — Przekręcając miecz w ciele herosa, anioł szepnął mu prosto w pogrążoną w agonii twarz, tym razem to jednak rzekomo boski byt pomylił się co do efektu swoich działań. Postawiony w parę sekund na skraju śmierci, przytłoczony prawie bezkresną siłą i pozbawiony rąk Rio, raz jeszcze spojrzał w kierunku płaczących za nim dzieci, dla których w tej chwili był ostatnią nadzieją. Moment najwyższej próby, w którym nadeszła pora, by heros umierając prześcignął legendę, którą obrósł za życia. I tak też się stało. Jeden wyskok do przodu, przemieszczenie się o zaledwie piętnaście centymetrów tułowiem i uderzenie Boga w bark swoim masywnym czołem, wraz z przekazaniem światu swojej ostatniej woli. — PRZEŻYJCIE!!! — Kobiety ściskające swoje dzieci wybuchnęły płaczem, odwracając się plecami i zaczynając ponownie biec do kurczącej się wyrwy, a mężczyźni żegnali swojego bohatera okrzykami, raz jeszcze stając jak jeden mąż i próbując ponownie ostatkami sił pomóc uwięzionym pod gruzami. — Zaprawdę, mrówka ponad mrówkami... — Anioł uśmiechnął się łagodnie, chwytając Rio za zakrwawioną twarz, by następnie dobić herosa, który swoim poświęceniem uratował setki istnień. Karą za to okazała się jednak bolesna śmierć. Archont zaczął bowiem zmieniać ciało i duszę Rio w manę, kawałek po kawałku rozrywając go na strzępy, zmieniające się w powietrzu w złoty pył. I tym razem jednak heros zatriumfował nad Bogiem. Wojownik nie krzyczał z bólu, żegnając się z aniołem pełnym nienawiści wzrokiem, nawet gdy została z niego tylko głowa, finalnie ciśnięta w kierunku tłumu. Po tym akcie, mającym na celu ponowne złamanie podniesionych przez siłacza morali uciekinierów, Archont raz jeszcze wzbił się w niebiosa i przemówił do ludu. — Wybraliście ścieżkę walki, ścieżkę strachu i zgubienia. Niech więc tak będzie. Nie wypowiem Wam wojny, ludu Avarii, ponieważ prowadzenie wojny zakłada możliwość przegranej. Zamiast tego przygotujecie się na Sąd Ostateczny, po którym w tym wymiarze nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Korzenie Sephirot oraz Qliphott oplotą go i zniszczą, ponieważ taki osąd wyszedł spod mojej ręki. — Na Sylvaris nie zostało już wiele żywych osób, lecz z pewnością słowa i czyny anioła zostaną wkrótce przekazane każdemu, kto jest w stanie je usłyszeć i zrozumieć ich powagę. — Ja, Gwiazda Zaranna, postanowiłem obrócić ten wymiar w niwecz. Ja, którego nazywają Najwyższym Archontem, Sędzia, Niosącym Światło. Ja, który zwe się... — Świat wokół zapadał się pod własnym ciężarem, góry kruszały, a niebo było zalane czerwienią, mimo to głos Archonta roznosił się wręcz krystalicznie czysto w gorejącym powietrzu. —... Lucyfer. —

Kenza, chociaż skorzystał z krótkiej dywersji Rio w celu ukrycia się, wkrótce zrozumiał, że było to bezsensowne. Chociaż limit czasu trwania wymiaru dobiegał końca, istota o niesamowitych zdolnościach kontroli many zakończyła próbę kupienia czasu przedwcześnie. Jednak mimo powrotu do miejsca, z którego przybyli, mężczyzna nadal miał przed sobą widok ten sam... nie, podobny do poprzedniego miejsca, Borygardu. Trzeba było przyznać, że umysł ludzki, nie, nawet umysł herosa nie mógł być tak niewrażliwy na czynniki zewnętrzne. Chwila szoku zamąciła w głowie taktyka, który pomimo pozornej porażki we własnym wymiarze umożliwił ucieczkę przynajmniej części mieszkańców. Chociaż czysta energia, paląca wszystko na popiół, nie pozwalała ocenić strat, tak przerażenie w oczach ludu na widok Archonta, który doprowadził do tej całej katastrofy, zdecydowanie przywodził na myśl wielkie straty. Widząc ambitną walkę Rio, jak również poświęcenie innych herosów, mężczyzna szybko otrząsnął się z szoku i mimo przeładowania magicznego pomagał uwięzionym, zużywając ograniczone pokłady magiczne na rozcinanie ruin bądź przenoszenie ludzi z miejsca na miejsce. Jeżeli nie mógł uszkodzić samozwańczego sędziego własną magią albo w zasadzie żadną magią, musiał to zadanie przekazać silniejszemu od siebie w kontekście ciała herosowi. Ataki białowłosego nie szargały już umysłem okularnika, zamiast tego motywowały go do ewakuacji jak największej liczby jednostek.Krzyk Rio spowodował jednak coś, czego nie czuł od dawna. Ból spowodowany poświęceniem jednostki na rzecz ogółu. Cierpienie związane z utratą nie tylko wielu ludzkich żyć, lecz również towarzysza w boju, którego nikczemny okularnik do końca wykorzystywał jako narzędzie do przedłużenia żyć wielu innych. Z agonii tej jednak wyprowadziła go jedna rzecz, a było nią kolejne obwieszczenie wykonane przez tego, który zwał się Bogiem, a później Lucyferem.
Obwieszczenie Sądu Ostatecznego, a później kolejne nazwy, które warto było zapamiętać na przyszłość, wszystko to stanowiło kolejne czynniki, aby wziąć niszczyciela wymiarów na poważnie.
~ Przegrana będzie czymś, z czym przyjdzie Ci się spotkać w odpowiednim czasie. Lucyferze, wiedz, że ci, którzy przetrwali dzisiejszy dzień, zostaną okrzyknięci mianem przetrwałych, a w późniejszym czasie silnych. A silni przyjdą wziąć odwet za tych, których określiłeś mianem mrówek. W niwecz obrócony zostaniesz Ty, wraz ze swoimi planami.Tym samym, widząc, że ostatnie osoby przedzierają się na drugą stronę wyrwy przestrzennej, mężczyzna wykonał kolejny gest, zwiastujący nadchodzący atak. Wiedział doskonale o swojej słabości, a dokładniej o słabości magii przeciwko samozwańczemu. Jednak słynący z wykorzystywania każdego skrawka dostępnej mu wiedzy mag zdecydował się na ostatni odwet za Sylvaris. Złączywszy opuszki palców obu dłoni w geście przypominającym modlitwę, lecz bez łączenia w pełni dłoni, okularnik otworzył swój ostatni na tej wyspie portal. Obejmujący okrąg o podobnym promieniu, co śmiercionośna aureola, przyjmował na siebie każdy z piorunów. Gdzie jednak było ujście? Chociaż niewidoczny dla oka, portal w postaci sfery otoczył Lucyfera, przekierowując każdy z wytworzonych przez niego piorunów we własnego stwórcę. Tworząc ten ostatni akt dywersji, mężczyzna splunął mieszanką śliny i krwi zamykając portal ewakuacyjny, po czym sam zniknął, korzystając z osobnego przejścia, najpewniej w celu skontaktowania się z organizacją, znaną potocznie jako Pax.

Siódmy dzień piątego tygodnia 574 roku ery Dia'taris. Dla mieszkańców Sylvaris znany jako ostatni dzień Festiwalu Kwitnących Drzew, później również jako dzień sądu. Dla mieszkańców Avarii jednak dzień ten będzie znany pod inną nazwą — Zguba Kolebki Herosów. Nowe zagrożenie, z którym zmierzyć się muszą siły broniące tego świata, nie tylko pozbawiło tamtejszych uczestników festiwalu domu, doprowadziło również do śmierci około trzech czwartych populacji tej jakże zacofanej wyspy. Mimo tej tragedii, starania obecnych w tamtych okolicach herosów pozwoliły na ewakuację jak największej liczbie obywateli. Tego dnia jednak świat stracił nie tylko symboliczne miejsce początku, z którego legendarny Arthorus rozpoczął swoją podróż, stracił także herosa, którego można było nazwać najtwardszym ze wszystkich. "Nie lękajcie się!" — nawołuje jednak organizacja Pax Aurea, która od wieków stara się zadbać o pokój na wszystkich unoszących się krainach. Jako rzesza herosów, którzy za cel obrali sobie utrzymywać tubylców w dobrej wierze, nie tylko wzmogą działania przeciwko nowej, nieznanej im grupie, zadbają również o tych, którzy utracili domy czy najbliższych.

Podwodny pociąg

Konok, Glitch, Apophis

Pierwszy dzień siódmego tygodnia 574 roku ery Dia'taris. Codzienne miejsce wypełnione jakże niecodziennymi osobistościami. Czy wyjawione sekrety doprowadzą do wykolejenia tej jakże sielankowej atmosfery, czy może mimo nieprzewidzianych zdarzeń, dzień popłynie normalnie przez ustalone tory?

Lokalizacje oraz historia

Postaci niezależne, które pojawiły się podczas wydarzenia

Wagon VIP

Pociągi... Środek komunikacji, od którego Envy wolałaby znajdować się naprawdę daleko, a mimo to wsiadła do niego na jednej z Yunhańskich stacji, na wzór zwykłego pasażera. Przebywanie wśród tłumu pospólstwa nie było wymarzonym miejscem, lecz jednocześnie stanowiło ciekawą odmianę, która kobieta przyjęła z pewną dozą zaciekawienia. Zmiana środowiska raz na jakiś czas nie była niczym złym, zwłaszcza, że zielonowłosa nie była tutaj dla tej wątpliwej przyjemności obcowania z chińczykami. Biorąc wolne i udając się przy pomocy jednej z wymyślnych maszyn na teren archipelagu, jak i kierując kroki swoich odzianych w eleganckie obuwie stóp ku stacji przesiadkowej, Envy przyświecał jeden konkretny cel. Podążanie śladami tego, który jakiś czas temu zwrócił jej uwagę. Mężczyzna ten przed paroma dniami również, zupełnie tak jak ona wsiadł na pokład tego samego środka lokomocji, by następnie przejechać nim kilka przystanków i opuścić jego pokład w wyjątkowo brawurowy sposób. Przesuwając dłonią po jednej ze ścian, kobieta szukała wzrokiem śladów wyrwy jaka wówczas powstała, lecz mieszkańcy Yunhai wykonywali naprawdę dobrą robotę jeśli chodzi o naprawy swoich maszyn, i wymieniony został cały większy płat poszycia, zamiast tylko przymocowania łaty do dziury. Było to coś, co mogło wzbudzić szacunek wobec nich, lecz wszakże i mrówki znane są z tego, że budują dokładnie swoje mrowiska, tak samo jak pszczoły ule. Chińczycy wokół byli jak ten pierwszy gatunek owada. Słodcy w oczach niektórych, pożyteczni do pewnego stopnia i budujący te swoje małe budowle w skali, która dla nich była całym światem, lecz wystarczyłby jeden ruch ręki, by puścić w niwecz cały ich wysiłek... Mając w głowie to konkretne, jak i szereg innych przemyśleń, Envy spokojnym krokiem zaczęła przemieszczać się w przód pociągu. Podążanie śladami czempiona to jedno, lecz nikt nie powiedział, że musiała przy tym siadać obok spoconego pracownika fabryki, prawda? Nie bez powodu jej kroki szybko zaprowadziły kobietę do pierwszego z wagonów pociągu, odznaczającego się zarówno wysokim standardem obsługi, jak i tym, że obecnie stał pusty. Chcąc go jednak otworzyć, zielonowłosa zauważyła, jak dwójka mężczyzn stojących przez prowadzącymi do niego pozłacanymi drzwiami wystąpiła krok naprzód, i w lekko żołnierskim, ale jednak wyjątkowo uprzejmym tonie wyraziła ku temu sprzeciw. — Proszę wybaczyć, lecz wagon dla gości specjalnych został na ten przejazd zarezerwowany dla wyjątkowej osobistości. Jeśli w wyniku błędu jednego z naszych zakupiła Pani bilet na to samo miejsce, tak zaręczam... — Jego uprzejmość wywołała u kobiety uniesienie kącików ust, o tym właśnie myślała chwilę wcześniej. Nawet hierarchia była podobna, co u mrówek, a teraz o to przed nią stał jeden z mrówczych żołnierzy, strzegący ważnej komory w mrowisku... — Tak, wiem o tym, miejsce jest przeznaczone dla mnie. A teraz, przepuście mnie proszę. — Wcinając się bezpośrednio w słowo chińczyka, Zazdrość spowodowała u niego konsternację, którą pogłębiło następnie wyjątkowo subtelne użycie magii, idące w parze z nawiązaniem kontaktu wzrokowego z pracownikami linii kolejowych. Ich myśli oraz wspomnienia zostały nadpisane, a oni sami momentalnie otworzyli drzwi przed kobietą, która dziękując im uprzejmym skinieniem głowy przeszła przezeń, po chwili siadając wygodnie na jednej z wyściełanych kanap. W jej dłoni, wraz z delikatnym rozbłyskiem zielonego światła, pojawiła się najnowsza lokalna gazeta, której Envy poświęciła dość niewielką dozę swojej uwagi, rzucając raz na jakiś czas spojrzenie za okno, ku krajobrazowi archipelagu, którego jeszcze wiele kilometrów oddzielało ją od miejsca, w którym czempion i jej podopieczna skręcili w kierunku lasu.

Linia podwodna, mijająca takie przystanki jak Yunhai Shangye Dao, Yunhai Yanfa Dao, a przede wszystkim stolicę, centrum kultury, Yunhai Yishan. Miejsce docelowe ciemnowłosej, wyróżniającej się na tle całej reszty czekających na pojazd poprzez wyjątkowy kunszt przy doborze ubrań, znajdowało się w odległości tylu przystanków, że postanowiła skorzystać. Dlaczego jednak taki gość jak ona, o ubiorze cechującym celebrytkę, miał mieszać się z niewdzięcznym plebsem, który nie potrafił docenić wyższości Herosów? Kobieta zdobyła popularność dla wygody, by zdjąć z siebie kajdany pieniężne, zastąpiła je jednak wielką widocznością publiczną. Z tego powodu często nie mogła pozwolić sobie na przechadzkę w dowolne miejsce, ciągle zapewniany był jej osobny transport. Dusiło to ją, potrzebowała chwili oddechu. Wokalistka właśnie wracała z koncertu w stolicy. Nikt poza nią nie wiedział jeszcze, że tydzień później te same osoby będą brać udział w konfrontacji, spowodowanej silnymi emocjami i różnicami w poglądach. Wracając, nie zamierzała jednak korzystać z podstawionego środka transportu, zamiast tego wymknęła się w stronę stacji przesiadkowej. Już wcześniej zamówiła jednak specjalny wagon, by móc bez problemu wyglądać przez okno podczas swojej podróży. Żadne słowa nie mogły opisać zaskoczenia na twarzy kobiety, kiedy od mężczyzn stojących na wejściu postanowili zagrodzić jej drogę, zupełnie jakby jej nie rozpoznawali.~ Proszę wybaczyć, jednak wagon dla gości specjalnych jest obecnie wykorzystywany przez wyjątkową osobistość, z tych względów z wielkim żalem muszę panią przekierować do kolejnego wagonu.Słowa mężczyzny wstrząsnęły kobietą, która doskonale zdawała sobie sprawę z tego, skąd mężczyzna wyciągnął w ogóle taki pomysł. Sama dała im przecież instrukcję, by każdego obcego przekierowywać dalej. Nie spodziewała się, że padnie ofiarą własnej prośby przez wzgląd na... no właśnie.~ Musiała nastąpić pomyłka. To ja rezerwowałam wagon.Odparła w dość specyficzny sposób, gdyż mimo otwieranych ust, dźwięk wydobywał się z mikroskopijnym, zatem niedostrzegalnym, jednak istniejącym opóźnieniem. Mężczyzna tylko pokręcił głową na znak niezgody, po czym kontynuował już niegrzeczne jej zdaniem wypraszanie.~ Przepraszam panią najmocniej, jednak jestem pewien, że do pomyłki nie doszło. Nie mamy dowodów na...~ Wpuśćcie mnie.Tym razem jej głos wybrzmiał dosadnie, nie pozostawiając pola do niezgody. Mężczyzna poczuł silną potrzebę ustąpienia artystce, podobnie zresztą jak jego towarzysz. Mimo powagi, jej nuta głosu się nie zmieniła. Była równie melodyjna, co na rozegranym wcześniej koncercie. Po chwili użerania się z pracownikami udało się jej więc wejść do środka, gdzie czekała na nią kolejna niespodzianka. Kobieta pomimo swojej niepozorności wzbudziła podejrzenia ósemki. Nie dość, że zdołała przekonać mężczyzn do podjęcia złej decyzji, teraz siedziała bez większych problemów na miejscu, które jej się należało. Jako wieloletnia artystka, Chando potrafiła zachować pokerową twarz bez problemu, a swoim zachowaniem nie zdradzała tego, że coś wie, że czegoś się domyśla. Jednak aura zielonowłosej sprawiała, że po podejściu piosenkarka zaprzestała tak zwanych ceregieli.~ Kim jesteś? Miałam dość męczący dzień, więc chciałabym uniknąć niepotrzebnych niespodzianek.Zapytała się, wpatrując się w intruza swoimi błękitnymi oczyma, opierając się o ramę okna z brzegu kanapy.

Zaprawdę, to jak mieszkańcy Archipelagu rozwinęli i dostosowali się do warunków, w jakich przyszło im żyć, było w miarę imponujące. Odstawienie na bok wykorzystywanych przez pierwotnych mieszkańców wysp rytuałów, na korzyść technologii umożliwiającej im przede wszystkim transport pomiędzy poszczególnymi wysepkami, był ciekawym torem rozwoju. No, a przynajmniej tak ubrany głównie w czerń i purpurę chłopak usłyszał od napotkanych przez niego person. Wszak, skąd miałby posiadać opinię i przede wszystkim wiedzę na ten temat, skoro wciąż jest dzieckiem? Zresztą w zasadzie nawet jego obecność tutaj, nie była wyborem fioletowookiego. W sumie podbijemy to dalej, bowiem ten nie ma nawet pewności, czemu w zasadzie miał się tutaj zjawić. Ot jedna persona dała mu takie polecenie i obecnie znajduje się na pokładzie, gdzie to i tak, każdy z pasażerów zdaje się kompletnie ignorować jego obecność. Dość smutny los, jeśli mówimy tu o praktycznie dziecku, prawda? Możliwe, że tak. Choć osoba, której się to tyczy, zdawała się kompletnie tym nie przejmować. Ot przechadzał się po całym pojeździe, będąc traktowanym jak duch i w zasadzie samemu poniekąd tak się zachowując. Okazuje się bowiem, że drzwi nie do końca dla niego istnieją. Tak wciąż dotarcie do jednego z ostatnich, czy może raczej pierwszych wagonów? Chłopak zdawał się nie do końca orientować, który wagon liczony jest jako pierwszy. Jednak właśnie w tej trasie, skorzystał z faktu, iż zdawał się nie istnieć dla innych i zabrał jakiejś losowej osobie paczkę z ciastkami, bo zwyczajnie złapała go na nie ochota. Ot typowe zachowanie dla osoby w jego wieku. Ciekawość jasnowłosego jednak została dość znacznie pobudzona, przez jedne, jedyne drzwi posiadające ochronę. Niestety dla owej ochrony, postrzegali go jak każdy inny, przez co zwyczajnie przeszedł obok mężczyzn i przez zamknięte drzwi. Aby to jego oczom ukazał się znacznie wygodniejszy wagon oraz dwie kobiety, które zdawało się, jakby zaraz miały rozpocząć kłótnię. Ciekawe przedstawienie zapewne pomyślał, mijając je i siadając na stole, znajdującym się naprzeciw kanapy. Położył na zwisających nad podłogą nogach pudełko ciastek, które otworzył i zaczął powoli się nimi zajadać.
— Będziecie się teraz kłócić? Jeśli tak to moglibyście tylko nie krzyczeć? Nie lubię hałasu… Ah… Jestem Zero, chcecie ciastko? — Wypowiedział się, w zasadzie sprawiając zarazem, iż w końcu można było go dostrzec. Co wciąż jednak było dość dziwne, bowiem gdy pięć klasycznych zmysłów faktycznie zaczęło postrzegać chłopaka. Tak zdawał się nie istnieć, jeśli chodzi o manę, nie tyle, że nie dało się jej od niego wyczuć, co ta zdawała się go dodatkowo ignorować.

Ani lektura ani krajobraz nie były specjalnie porywające, nie będąc w stanie rozwiać znudzenia kobiety, którą na co dzień otaczała co najmniej setka rzeczy do zrobienia, absorbująca całą jej uwagę. W gazecie najbardziej rzucającym się w oczy fragmentem był ten na temat kilku ostatnich ekscesów w mieście z udziałem herosów, między innymi tym w pociągu, jak i jednej z restauracji w stolicy. Dzień jak co dzień w Yunhai, a jednak ksenofobiczne społeczeństwo wyspy poświęciło im cały nagłówek. Znużona już po tej jednej stronie, heroska zaczęła przerzucać od niechcenia kolejne kartki, gdy nagle niespodziewanie drzwi do przedziału VIP rozwarły się raz jeszcze. Osoba, która przekroczyła ich próg była bez wątpienia artystką, dla której przedział był pierwotnie zarezerwowany, ale i magiem, wnosząc między innymi po tym że weszła do niego w podobny sposób, co Envy przed chwilą. Z tym, że Chando nie musiałaby uciekać się w ogóle do użycia magii, gdyby zielonowłosa nie namąciła chwilę wcześniej. — Pasażerem na gapę... A może najwierniejszą fanką, która chciała poznać swoją idolkę twarzą w twarz? — Na twarzy Envy nie było oczywiście ani cienia skruchy, ale też wrogości czy ukrytych zamiarów. Ot, drobny żart w kierunku ewidentnie nieco spiętej błękitnookiej. W międzyczasie stronnice odłożonej na stół gazety zaczęły pokrywać się nowymi informacjami, dotyczącymi młodej gwiazdy. Opinia jaką miała o niej publiczność, przebieg tras koncertowych, repertuar, wszystko to, co było na jej temat ogólnodostępne, a także krążące wśród fanów plotki. — Zechcesz wybaczyć mi to małe zamieszanie z miejscem i dać auto... — Trochę bardziej niż zwykle w nastroju do żartów, być może przez wzgląd na "urlop", a może tylko dlatego że śpiewaczka przerwała nudę jaką zionęła ta wyspa, Zazdrość momentalnie przerwała, przesuwając swój wzrok na zamknięte drzwi. Zamknięte jak się okazało jedynie w teorii, gdyż niematerialna postać młodego chłopaka, dziecka wręcz, przeszła przezeń bez żadnych oporów, bezceremonialnie zajmując miejsce na stole, jak można było w zasadzie spodziewać się po kimś wyglądający na wiek lat co najwyżej kilkunastu. W zmrużonych chwilę wcześniej oczach kobiety na moment zamigotały czerwone kropki, lecz jak się okazało, bliższa analiza nowo przybyłego nie miała sensu. Strasznie frapujące, ale jednocześnie wszystko wskazywało na to, że tych kilkanaście przystanków jakie heroska miała do przebycia, przestanie się w końcu tak dłużyc. — Oczywiście, że nie będziemy chłopcze. Musisz zapamiętać, że prawdziwe damy nigdy się nie kłócą, a co najwyżej rozmawiają ze sobą w intensywnym tonie — Przybierając na moment będący celowo nieco nad wyraz ton prywatnej korepetytorki, Envy skończyła lustrować wzrokiem gazetę na stronie z plotkami, skupiając swoją uwagę ponownie na piosenkarce, uprzejmym gestem dłoni odmawiając poczęstunku w postaci ciastek. Nie wyglądało w tym momencie na to, by pojawienie się chłopca znikąd jakkolwiek zbiło ją z tropu. — Przykro mi moja droga, ale wygląda na to, że o to na Twojej drodze kolejna niespodzianka. Ale spokojnie, chyba pomieścimy się tutaj w trójkę, prawda? —

Piękny błękit oczu piosenkarki, tym bardziej melodyjny, jednak czy aby na pewno należący do niej, głos. Żadna z tych rzeczy nie poskutkowała przy nadawaniu jej pytaniu powagi. Chociaż właściwie to nie. Chando była jak najbardziej poważna, to jej rozmówczyni postanowiła żartować sobie z sytuacji, na co normalnie zareagowałaby komendą głosową. Zdecydowała się jednak na to, by nie igrać z nieznanymi siłami poprzez spór, postanowiła jedynie zwrócić się do zielonowłosej.~ Następnym razem jak będziesz chciała autograf, spróbuj wchodzić do wagonu tak, bym ja nie miała później problemów. ~ zgadza się, w gruncie rzeczy cały problem leżał w tym, jak przez to wszystko skomplikowana została jej pozornie prosta podróż. Pomyśleć, że zrezygnowała z jazdy prywatnym pojazdem w celu odetchnienia. Jak się okazało, śpiewaczka przewidziała swoją odpowiedzią prośbę o autograf, ta jednak została przerwana, gdy napatoczył się jeszcze jeden gość, który to już najwyraźniej nie mógł zostać zatrzymany przez strażników, bo... bo tak? Już miała zacząć narzekać, jednak poza słowami chłopca coś jeszcze ją powstrzymało.
Nie czuła od niego nic, zupełnie jakby nie przynależał do tego świata. Było to dziwne, a przez nowe, nieznane informacje, przez sekundę poczuła się nieswojo. Na szczęście szybko minęło.
~ Przeważnie mówię cicho. Wolę nie nadwyrężać swojego gardła. ~ chociaż głos ewidentnie wychodził od niej i przynależał do niej, dało się wyczuć w nim magiczną nutę, która stanowiła fundament jej tonu. Jednak czy ktoś z pozostałej dwójki zamierzał się tym przejmować? Jednak skoro już Zero zwrócił na siebie ich uwagę, kim była piosenkarka, poza tym, że najpopularniejszą celebrytką ostatnich dziejów, żeby odmówić poczęstunku? Usiadła więc na stole koło niego, po jego lewej stronie, by sięgnąć po ciastko, a następnie wrócić do rozmowy z Envy, wpatrując się w nią cały ten czas.~ Nie spodziewam się, że na moją komendę ktokolwiek wysiądzie. ~ odparła, o ironio ~ Pozwól więc, że zapytam, czy Twoje imię też ma pozostać niespodzianką, czy może wyjawisz je już, skoro prowadzimy rozmowę?

Ciężko było w zasadzie powiedzieć, co takiego było powodem zjawienia się chłopaka na pokładzie podwodnego pociągu. Choć po prawdzie ciężko było nawet powiedzieć, czy ten, aby na pewno tutaj był. W sensie, z jednej strony faktycznie dało się dostrzec posiadacza heterochronii, siedzącego na stole tego przedziału. Jeśli weźmiemy jeszcze pod słyszalny głos z jego strony. Będą to jedyne dowody na jego obecność tutaj. Żadne z pozostałych zmysłów tego nie potwierdzały, nawet mana zdawała się ignorować jego egzystencję, gdy ten z obojętną mimiką zajadał się wcześniej podebranymi ciastkami. Jak to dziecko na dziecko przystało, zdawał się nie rozumieć sytuacji, w której to się znalazł. Choć tego akurat obie kobiety winny się raczej spodziewać. Czego to jednak nie można było powiedzieć, o następnych słowach, jakie to miały paść z jego strony.
— Eemmm… Myślę, że może być problem z wyjściem… Rzeczy czasami przy mnie znikają na jakiś czas. Ale dziadek powiedział, że w przyszłości uda mi się na tym lepiej zapanować! — Jasnowłosy rzucił do swoich rozmówczyń, cóż nie za bardzo przejmując się faktem, czy przerywa czyjąś wypowiedź, czy nie. Powiedział, pochylając się lekko do przodu i w prostując ramię nad Chando. Wszystko to tylko o to, aby wskazać na miejsce, w którym to wcześniej znajdowały się drzwi. Ten prosty gest wystarczył jednak, aby to lekko zrzucić zakrywający jego ciało płaszcz. Ukazując w ten sposób coś nawet interesującego. Lewy bark chłopaka zdawał się bowiem stale rozpadać i ponownie składać w postaci jasnofioletowej energii. Ten zdawał się jednak nie do końca tym przejmować, gdyż dość szybko powrócił zajadania się ciastkami.
— Hmmmm… Mam pytanie! ███████ powiedział, że jak tu przyjdę, spotkam zazdrość i dźwięk… Ale nie rozumiem, o co mu chodziło… Ale i tak przynajmniej mówi bardziej wprost niż dziadek… Khe he he — Zero mówił w zasadzie wszystko to, co ślina przyniosła mu na język. Nawet jeśli świat zdawał się, nie do końca akceptować wszystko to, co mówi, wymazując wręcz jedno ze słów i zastępując je kompletną pustką. Jego wypowiedź została natomiast przerwana przez… Zbyt szybkie zajadanie się ciastkami i powodując u niego kaszel.

Wyglądało na to, że nawet nieoczekiwane zwroty akcji nie były w stanie zaburzyć tej poniekąd uroczej powagi jaką cechowała się Chando. Celem zielonowłosej nie było jednak dalsze irytowanie kobiety, więc zamierzała tym razem jej odpowiedzieć, lecz ten przedziwny młodzieniec raz jeszcze przerwał sytuację. Dziwną reakcje magikuł na jego ciało można było jak najbardziej zrozumieć czy czymś wytłumaczyć, mimo to obserwowanie tego zjawiska powodowało lekki uśmiech na twarzy głowy Qliphtoth. Prawdziwe zaburzenie, które w cudownie interesujący sposób przenosiło się na świat rzeczywisty. Jak się okazało miało to miejsce również w przypadku ciała młodzieńca. Moc zamknięta w tak ciasnej formie najwidoczniej była zbyt duża, by zostać bez przeszkód utrzymaną w ryzach. Potem jednak zaczęło robić się jeszcze bardziej interesująco. — Jestem pewna, że taki drobiazg to dla Ciebie nic takiego... Ale oczywiście, następnym razem zrobię tak, jak mówisz... Musisz lubić to słyszeć, prawda? Widzieć to posłuszeństwo idące za głosem. — Analizując w międzyczasie strukturę pociągu, który faktycznie po prostu został pozbawiony drzwi, które zastąpił budulec ścian w najbardziej naturalny z możliwych sposobów, kobieta odpowiedziała najpewniej Chando, rzucając tym jakże niezobowiązującym tematem do rozmowy. Kolejną osobą do odpowiedzi w jej stronę był w tym momencie Zero, z manierą godną najprawdziwszego dziecka dławiąc się właśnie ciastkami. — Och, to proste. Chando jest piosenkarką, więc utożsamia sobą dźwięk... — I tak, oczywiście nic innego nie miało za tym stać... Dotarcie do tajemnic piosenkarki z cudownym wokalem nie było celem zazdrości, w zasadzie nic nim nie było, w tej chwili wykorzystywała tę chwilę wolnego czasu na rozmowę, która co i ją samą nieco zdziwiło, naprawdę w jakimś stopniu angażowała kobietę. — ... A ja nazywana jestem Envy, Zazdrość. — Stanowiło to również odpowiedź na wcześniejsze pytanie Chando, w której stronę zielonowłosa zaakcentowała nieco tę odpowiedź spojrzeniem. — Opowiesz nam coś więcej o swoim dziadku i przyjacielu, który Cię tu przysłał? — Łagodny, siostrzany ton nie odstępował Envy ani na moment, co było nieco irytującej dla niej samej, lecz zarazem mogło doprowadzić do odkrycia czegoś ciekawego. Intrygujące w tym wszystkim było również to, jak podejdzie do tego wszystkiego wielka gwiazda. Czy również spróbuję pociągnąć młodzieńca odrobinę za język, a może przejdzie z tym wszystkim do porządku dziennego? Ciężko było to ocenić na ten moment, zwłaszcza że z całej trójki, to ona właśnie kamuflowała się w pewnym sensie najbardziej, zarazem pozostając najbardziej na widoku. Nic mniej jednak nie szło spodziewać się po kimś, kto robił prawdziwą karierę sceniczną, w parze z tym wszystkim innym, czym "dźwięk" mogłaby się zajmować. A skoro enigmatyczny osobnik, którego imię z powodu kolejnego zaburzenia pozostało nieme, postawił ją niemal na równi samej Envy, tak z pewnością ta musiała zajmować się czymś jeszcze. Tylko czym?

Nietypowy obrót zdarzeń, chociaż pozornie niewygodny, wprowadzał w życie piosenkarki pewną dozę adrenaliny, pozbawiała tej wszechobecnej nudy, którą odczuwała wszędzie poza sceną. Mowa tu o wzmiance chłopaka dotyczącej drzwi. Kierując swoje błękitne spojrzenie w stronę wejścia, rzeczywiście spotkała się jedynie ze ścianą, ponownie więc skierowała wzrok na nieznajomego dzieciaka, który zdawał się... rozpadać? Zielonowłosa zapewne także dostrzegła ten element, w końcu jej wypowiedź dotycząca pasażerki VIP świadczyła o wysokiej zdolności poznawczej, jednak nie wypowiedziała się, Chando postanowiła więc wziąć na siebie to brzemię.~ Od dawna doskwiera ci ten efekt chłopcze?Rzuciła to pytanie ze stoickim spokojem. Uznała, że zignoruje komentarz, który mógłby prowokować do kłótni. "Wcale nie!", chciałoby się rzec, jednak czy aby na pewno miała czemu się sprzeciwiać? Posiadaczka magii dźwięku nie miała zamiaru robić jednak scen.Kolejna, dość zagadkowa wypowiedź białowłosego, wzbudziła w wokalistce wyjątkową ciekawość. Miała bowiem raczej dobry słuch, a mimo to podmiot w zdaniu wydał jej się tak... wyblakły, jakby nie istniał. Być może miało to związek z zachowaniem energii magicznej wokół drugiego pasażera na gapę? Kolejne pytania rodziły się w głowie ozdobionej dwukolorowym włosem, na szczęście przynajmniej jedno, poprzednie, zostało rozwikłane. To Envy jako pierwsza zakłóciła jej spokój.~ Niezależnie od tego, kim są, mają zaskakująco wielką wiedzę, jeżeli spodziewali się tego spotkania. Doprawdy interesujące.Chociaż dodała swój własny komentarz, jednak nie zamierzała wyciągać od młodego nic. Kierowała nią ostrożność przed tym, co niestabilne. Skoro nie panował nad swoją mocą, czy aby na pewno można było ot, tak mu ufać? Nie stała jednak bezczynnie, bo z barku dla gości VIP wyciągnęła szklankę, a spod lady szklaną butelkę wody gazowanej, którą następnie przelała do naczynia.~ Napij się, no i jedz wolniej, wtedy się nie zakrztusisz.Chociaż swoimi działaniami skupiała się bardziej na chłopaku, myślami bardziej krążyła wokół Envy. Jej łaknąca informacji osobowość, przenikliwe spojrzenie oraz bezstresowy sposób bycia powodował, że nie mogła być porównywana do zwykłej celebrytki. To znaczyło, że ktokolwiek porównał te dwie kobiety do siebie, musiał wiedzieć o Slylym, co czyniło pierwszą pasażerkę tego wagonu potencjalnym zagrożeniem, nie wspominając o wszystkowiedzącym przyjacielu młodzieńca.

Chłopak, siedząc na blacie, wzrokiem wędrował po całym wagonie, poniekąd próbując zapamiętać jego konstrukcję. Może na tej podstawie będzie, w stanie potem przywrócić wagon do pierwotnego stanu, jeśli jego magia samoistnie zadziała jeszcze bardziej. Zarazem jednak jego myśli były skierowane na pytaniu zadanym przez Envy. W zasadzie nawet jakoś specjalnie nie czekała, aby to zacząć dopytywać się o większą ilość informacji na ich temat. Prawdę powiadając, nie było to do zbytnio niespodziewane, fakt może Zero w porównaniu do swoich rozmówczyń, ten był po prostu dzieciakiem. Niestety nie oznaczało to jednak, że jest też na tyle głupi, aby wyjawić jakieś wrażliwe informacje, prawda? Prawda? Cóż, tutaj ciężko stwierdzić, szczególnie, że ten naprawdę jedyne czym się teraz interesował, to właśnie ciastkami, jakimi się zajadał. Można też powiedzieć, że jasnowłosy zaczął patrzeć na Chando w nieco lepszym świetle. Pomyśleć, że wszystko, co było do tego potrzebne, to aby ta dała mu szklankę wody.
— Tak było jeszcze zanim ███████ mnie znalazł, ale wtedy było gorzej… Ale kiedy dał mi imię, zaczęło być lepiej! …Nawet jeśli ten świat nie chce go przyjąć i muszę używać innego… — Mała garść informacji, która to jednak mogła się okazać korzystna, jeśli ktoś faktycznie chciał rozszyfrować, z kim dokładniej teraz mają okazję rozmawiać. Szczególnie że zdradził nawet sekret za niemymi imionami. To nie magia chłopaka była za to odpowiedzialna a świat, w którym to się znajdują. Zupełnie jakby Ci nie do końca do niego należeli. Dość prędko jednak, po wypiciu wody i wypowiedzeniu się, chłopak odłożył paczkę z resztą ciastek na bok i zeskoczył z blatu. Podchodząc do jednego z okien i przyglądając się podwodnej faunie i florze, ewidentnie przy tym nad czymś się zastanawiając. W pewnym stopniu ignorując pozostałe pasażerki wagonu i nie wtrącając się do ich dyskusji. Dopiero po jakimś czasie odwrócił się do Envy i Chando, z wyrazem twarzy, jakby to dostał olśnienia.
— WŁAŚNIE! Miałem coś przekazać! — Rzucił dość nagle i stosunkowo głośno, szybko podchodząc i stając naprzeciw Envy, wciąż jednak próbując sobie do końca przypomnieć, co takiego miał jej powiedzieć.
— Eeee… To chyba było… Cytuje; Mam nadzieję, że Lucek szybko nie zdobędzie nowego autorytetu, bo ta ścieżka przyszłości jest dość nudna! Mniej więcej coś takiego powiedział, nie do końca wiem, o co mu chodziło, ale skoro była to wiadomość do Ciebie, to raczej zrozumiesz więcej ode mnie! — Powiedział wszystko dość spokojnie, no może poza ostatnimi częściami tej wypowiedzi. Tam bowiem dawał wrażenie, dziecka, które było dumne z siebie samego, bo było w stanie wykonać powierzone mu zadanie. Po czym po prostu stoi i czeka na pochwałę z tego powodu.

Wyglądało na to, że obie kobiety wyszły z podobnych założeń co do siebie, grając zarazem w podobną grę i mimo skupienia się w rozmowie na postaci dzieciaka, tak to najbardziej lustrowały wzrokiem siebie wzajemnie. Nie było w tym nic dziwnego, patrząc na to że żadna nie wiedziała o prawdziwej tożsamości drugiej z nich, jednocześnie wiedząc o tych swoich i podejrzewając, że jeśli ta druga osoba miała zostać postawiona z nią w jednym szeregu, tak musiała znaczyć coś w tym przedziwnym świecie. Sam chłopiec pomimo uroczego wyglądu, również zdawał się nie tylko posiadać interesujące moce, ale przede wszystkim być pupilkiem kogoś więcej, sądząc zarówno po narzuconym na jego imię tabu, jak i zdolnościach do zdobywania informacji. — Zdecydowanie, niepokojąco dużą wręcz... Ale to sprawia, że jest tylko ciekawiej. Nie wiem jak Ty, ale ja już naprawdę dawno nie czułam dreszczyku emocji wywołanego tym, że nie wiem wszystkiego co dzieje się dookoła. — Faktycznie, pomimo sytuacji, Envy zdawała się zachowywać swobodnie i bawić dobrze, przyznając w myślach punkt rozmówczyni za podanie chłopcu wody. Sprytny ruch. I chociaż młodzieniec prędko stracił zainteresowanie rozmową, naprawdę zachowując się jak dziecko, tak nic nie wskazywało na to, że za chwilę poruszy temat jeszcze bardziej owiany tajemnicą niż to, kim były dwie damy siedzące w pociągu razem z nim. — Co takiego chłopcze? — Czekając, aż ten w pełni zbierze myśli, kobieta przyglądała się dziwnemu ubiorowi Zero, stworzone ewidentnie z materiałów wykraczających poza większość dostępnych na Avarii, lecz zarazem będąc znanymi samej kobiecie. Spodziewała się jednak usłyszeć coś o wiele mniej... konkretnego, aniżeli słowa, które finalnie padły z ust dziecka. Te, gdyby nie dziesiątki lat doświadczenia, bez wątpienia zmąciłyby idealny uśmiech z ust Zazdrości, w głowie której myśli natychmiast przyspieszyły. Czy powinna zatrzymać czas i go zabić? Porwać? Spróbować wedrzeć mu się do głowy? Rozebrać na czynniki pierwsze? Zacząć torturować i zmusić, by wezwał na miejsce tego, który go tutaj przysłał? A może... A może po prostu nie będzie robiła nic? Jedyna spokojna myśl w głowie kobiety niemal od razu wygrała z resztą, pozwalając jej dalej płynąć z prądem. W końcu skoro na tym świecie zaczynały dziać się takie rzeczy, to może jej marzenie jest bliższe do realizacji niż kiedykolwiek? — Rozumiem, wszystko rozumiem. Dziękuję, dobrze się spisałeś. — Cicho się śmiejąc, Envy spróbowała dotknąć chłopca i poklepać go po ramieniu w dowód uznania, jeśli ten nijak przed tym nie oponował, ani się nie odsunął. Sytuację tę należało ewidentnie rozłożyć na czynniki pierwsze i potraktować go wyłącznie jako pośrednika, lecz byt który stał za nim... Czyżby naprawdę był ponad ten świat? — Możesz jednak przekazać swojemu przyjacielowi, że to jedyna ścieżka jaka nastąpi. Chociaż on wszystko słyszy, prawda? Pewnie nawet teraz nas obserwuje. — To była jedyna możliwość. Kwestia pragnienia Lucyfera była poruszana jedynie na spotkaniach z najwyższymi przedstawicielami obydwu odnóg, a ci starczy powiedzieć, że nie mogli go zdradzić nawet pojedynczą myślą. Jedynym rozwiązaniem zagadki było to, że stojący za chłopakiem osobnik posiadał zdolność widzenia przez wszelkiego rodzaju magiczne bariery, co samo w sobie było imponujące, patrząc na to jak wiele warstw zaklęć otaczało zawsze każdy z grzechów. Fascynujące... — Mimo to pozdrów go proszę ode mnie, jak już wrócisz się z nim spotkać, dobrze? — Pytaniem pozostawało to, czego dokładnie byt ten mógł chcieć, i jak miało się to do planów grupy, która podążała za Archontem. I czy w ogóle jakkolwiek się miało. Oraz oczywiście, czy rola Chando w tym spotkaniu również miała okazać się równie nieprzypadkowa...

Życzliwość budowała zaufanie, zaufanie za to łatwo było wykorzystać do własnych celów, nie żeby Chando obecnie miała taki zamiar. Będąc w odizolowanym pomieszczeniu z dwojgiem gości, po raz pierwszy od dawna nie kryła za pozytywnym nastawieniem żadnego biznesu. Być może była to kwestia aparycji i zachowania Zero, który niczym dziecko nieświadomy zagrożenia, jakim były te dwie kobiety, spokojnie wcinał ciastka. A może to on był powodem do obaw? Tylko co czyniło go wartym uwagi, moc wypełniająca ciało białowłosego, czy może wiedza, z którą należy się liczyć? Z jego słów wynikało, że jest on pozaświatowcem, ale nie takim, który został zesłany na ten parszywy świat i pozbawiony wspomnień. Wiedział o zewnętrzu, co czyniło go, oraz wszystkie z nim związane jednostki, drugą po Lucyferze istotą godną obserwacji. Nie, żeby do tej pory jakiekolwiek plotki wyszły na światło dzienne. Każda próba wyśledzenia tej konkretnej, perfekcyjnej buźki kończyła się fiaskiem, z wyjątkiem okazjonalnych wieści o upadku kolejnych wysp. Jeśli chodziło o dreszczyk spowodowany niewiedzą, Chando zdążyła się już do niego przyzwyczaić. Pokręciła jedynie głową na komentarz zielonowłosej, by następnie uśmiechnąć się, słysząc ciekawą barwę głosu. Ach tak, uwielbiała tę dziecięcą, dziecinną wręcz niewinność, kiedy coś im się przypominało. Było to całkiem urocze, dużo bardziej niż słowa wypowiedziane później, gdyż jej mina przybrała zdziwiony wyraz, gdy ten wspomniał o archaniele. Nie wiedziała, czym jest wspomniany autorytet, jednak właśnie przez to uznała zakazaną wiedzę za coś, co wybija Lucka ponad resztę Avaryjczyków. Zero zdecydowanie posiadał zbyt wiele danych, w porównaniu do niego, Choshech mógł się schować, to właśnie było powodem już nieskalanej wcześniejszym uśmiechem twarzy pieśniarki. Znaczyło to tyle, że jeżeli domysły nie zwodziły ósemeczki, Envy była kimś doprawdy istotnym. Sposób, w jaki poradziła sobie z ujawnieniem tak skrywanej informacji, również wskazywał na profesjonalizm.~ Przepraszam, ale niezbyt rozumiem. O jakim "Lucku" mowa? To jakiś polityk?Autorytet kojarzył się z wieloma dziedzinami, to więc postanowiła wykorzystać kobieta, delikatnie przechylając głowę w lewą stronę. Nie znając definicji wszystkich wypowiadanych słów, postanowiła zasłonić się kłamstwem, które wielu by kupiło bez zastanowienia.

Słysząc pytanie padające ze strony piosenkarki, Envy cicho się zaśmiała, zasłaniając rozchylone w uśmiechu usta wolną dłonią. — Polityk... Nie, Lucyfer nie bierze udziału w grach politycznych między Archontami, to raczej oni... — Absolutnie nie zamierzając ukrywać się z przynależnością i konotacjami, zielonowłosa odparła swobodnie, po chwili jednak dziwna emocja pojawiła się na jej twarzy, przerywając tym samym kwestie. Błyszczące oczy kobiety delikatnie się zamgliły, a jej spojrzenie samo w sobie uciekło w dal. Trwało to zaledwie parę sekund, lecz cała radość przy tym uciekła z jej oblicza, a jej usta wypowiedziały kolejne proste zdanie, ewidentnie skierowane jednak do innego odbiorcy. — Rozumiem... Dziękuję, Melancholio — Wracając następnie myślami do pobytu w pociągu, Zazdrość powoli wstała z kanapy i wygładziła swoją spódnice, z dość podminowanym wyrazem twarzy. — Tak wcześnie... Wielka szkoda. Wybaczcie, ale pomimo tej miłej rozmowy będę musiała Was opuścić, obowiązki wzywają o wiele wcześniej, niż bym chciała. — Chyba naprawdę będąc niezadowoloną z tego powodu, zielonowłosa wyjęła z kieszeni żakietu coś przypominającego kształtem kawałek czarnego, połyskującego szkła, który rozświetlił się pod dotykiem jej palców, wyświetlając różnego rodzaju matematyczne wzory, tekst i rozmaite symbole. Wprowadzając na nim sekwencje znaków, grzeszniczka spojrzała jeszcze po raz ostatni na rozmówców, którzy w wyjątkowo osobliwy sposób zajęli jej ostatnią chwilę życia. — Jeśli któreś z Was chce się zabrać, to wysiadam na wysokości pięciu następnych stacji... Chociaż Ty chłopcze pewnie masz swój własny sposób transportu. Pamiętaj proszę, by pozdrowić swojego przyjaciela od nas. — Niezależnie od decyzji reszty zebranych, Envy skorzystała już po kilkunastu sekundach z procesu, który chwilę wcześniej aktywowała. Szereg błyszczących run otoczył jej stopy idealnym okręgiem, wypalając się na podłodze, a po chwili promień tęczowego światła przedostał się przez sufit, i wpadając w powstały okrąg, zabrał heroskę do miejsca docelowego, o którym wcześniej wspomniała.

Podróż pociągiem okazała się bardziej informująca niż jakiekolwiek dotychczasowe działania. Nie, żeby miała ubliżać zwiadom cienia... Tak czy inaczej, kobieta o zielonych włosach nie tylko swoimi słowami przedstawiała wiele danych. Jej postawa świadczyła o dużej pewności siebie. Jedyna reakcja, która na moment załamała ten obraz Envy, została wywołana wzmianką o jakichś autorytetach. Chociaż nieświadomość tożsamości Lucyfera była odgrywana, tak niewiedza w tym kontekście była całkowicie realna dla Chando. Miało to jednak związek z jakimiś Archontami, najpewniej było to coś, co cechowało tak potężne istoty, jak on. Chociaż wróć... była jeszcze jedna chwila, w której zazdrośniczka zrzuciła zadowoloną maskę, a może to jej nowa twarz była tą prawdziwą?~ Nie możesz odpędzić się od cudzej uwagi? Byłam pewna, że tylko ja mam z tym problem.Rzuciła spokojnie Chando, przyglądając się z zainteresowaniem nowej twarzy rozmówczyni. Zupełny brak zadowolenia, a zatem jej reakcja mogła być szczera. Co znaczyło jedynie, że w tej chwili mogła jej zaufać. Im wcześniej zresztą opuści ten pociąg, tym lepiej dla jej własnych tajemnic. Byłoby słabo, gdyby ktoś dowiedział się o Slylym.~ Z chęcią, sama miałam wysiadać na następnym przystanku, drzwi nie zamierzają chyba się pojawić do tego czasu... ~ rzuciła spokojnie, poprawiając białe rękawiczki na dłoniach, następnie rzuciła ostatnim spojrzeniem na chłopaka ~ Jak będziesz chciał jeszcze pogadać, mam w hotelu całkiem sporo słodyczy, które... niekoniecznie pasują do mojej diety. Z chęcią się nimi podzielę przy rozmowie sam na sam.Tym samym, najpewniej aktywowany już wcześniej proces nie pozwolił już na więcej, niż pożegnalne pomachanie chłopakowi z uśmiechem, który może nie był szeroki, lecz nie należał do tych ponurych. Nie zamierzała zniechęcać do siebie wszystkowiedzących.